Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2011, 13:36   #572
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Ciekawie się fortyfikują - stwierdził Drunin, spoglądając na liczne wilcze doły rozciągające się wokół Przesieki. - Każdy stawia jak najwyższe mury, a ci dla odmiany w dół się rozbudowują.
- Rivska logika - odparła Liliel.
- Rivska oszczędność - skomentował Gurd.
Derrick nic nie powiedział. Postanowił poczekać, aż któryś z tutejszych udzieli mu bliższych wyjaśnień.

- Kolację i nocleg - poprosił Derrick, wskazując na siebie i stojące obok niego towarzystwo.
Przysieka była (czego Derrick żadnemu z miejscowych by nie powiedział) dziurą zbudowaną bez ładu i składu. Na tyle dużą, by mieć gospodę z pokojami, i na tyle mała, by ta gospoda była jedynym obiektem tego typu w całej mieścinie.
Pech chciał, że w Przysiekę obrali za swą kwaterę główna objezdni artyści - akrobaci, kuglarze, iluzjoniści, żonglerzy. Szaławiły i oczajdusze - używając słów Drunina. A zjechało ich tylu (i na tyle wcześnie), że zajęli wszystkie pokoje, jakimi dysponował gościnnie otwierające swe podwoje “Wesoły Miś”. Nomen omen, można by rzec.
Oczywiście można było spędzić noc w lichej stajence, bo taka tylko została dla tych, co nie raczyli zjawić się odpowiednio wcześnie.

Propozycja, by ‘odkupić’ pokoje od artystów-wędrowniczków spotkała się z niechęcią ze strony Liliel, która wprost paliła się do dalszej drogi i nie chciała niepotrzebnie tracić czasu, oraz ze zdziwieniem ze strony Bruna, człeka, który prym wodził w tutejszym zgromadzeniu. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, wyglądający na takiego, co by - mimo siwych włosów - śmiało mógłby powalczyć z niedźwiedziem, spoglądał z góry na dwa krasnoludy nie rozumiejąc, czemu miałby komukolwiek odstawić swój pokój, w dodatku w sytuacji gdy za niego zapłacił.
- No, gdyby gdzieś była niewiasta miła i szlachetna... - stwierdził.
Dyskryminacja jawna. Płci męskiej, oczywiście.
- Ranną mamy - odparł Drunin.
Bez wątpienia Liliel była niewiastą. Może nie do końca miłą, ale okazało się, że półelfka, choćby i nabzdyczona (co na karb rany zapewne złożono), spełniać może postawione wcześniej warunki.
Po trzech wspólnie z Brunem wypitych piwach Drunin i Gurd wrócili do swych towarzyszy.
- Pokoik mamy dla ciebie, serdeńko - oznajmił radośnie Drunin. Gurd tylko głową skinął.
Informacja nie wywołała wybuchu radości u serdeńka. I wdzięczności także jakoś na jej obliczu czy w spojrzeniu baczny nawet obserwator by nie uświadczył.
- Przez was ta suka nas wyprzedzi - stwierdziła.
Wypowiedź może nie na temat była, ale i tak wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi.

Liliel jakoś nie zamierzała zostać królową balu czy też gwiazdą wieczoru. Zamieniwszy z paroma osobami kilka zdań zniknęła z oczu tłumów tłumacząc się zmęczeniem. Derrik poszedł z nią, by zmienić jej opatrunki.
Rana goiła się bardzo dobrze, ale (chociaż rzeczą oczywistą było, że kilka dni przerwy dobrze by wpłynęło na proces gojenia się rany) Liliel nawet nie chciała słyszeć o dłuższej przerwie w podróży. Ba, nawet o małej przerwie słyszeć nie chciała.
- Tylko dopilnuj, żeby Drunin i Gurd nie siedzieli do rana. Jak się dostali w takie towarzystwo...
O artystach, wędrownych szczególnie, krążyły wprost legendy, szczególnie na temat tego, jak potrafią zorganizować rozrywkę i ile litrów alkoholu w siebie wlać. Uwzględniając ten fakt można było uznać obawy Liliel za uzasadnione.
- Powiedz im - dodała - że wyjedziemy bez nich, jeśli nie wstaną.

Ani Gurd, ani Drunin, nie wydali się zbyt przejęci przekazaną przez Derricka groźbą. Pogrążenie w rozmowach z Brunem i paroma innymi przedstawicielami tego samego zawodu odpowiedzieli tylko (ustami Drunina), że oni jeszcze nigdy nie zaspali, że Liliel może spać spokojnie, a Derrick niech się niczym nie przejmuje.
Co prawa zapewnienie aż tak uspokajająco na Derricka nie podziałało, ale ponieważ oba krasnoludy zaliczyć należało do dorosłych, zatem machnął na nich ręką. Wolał uzyskać od karczmarza informacje na temat dalszej drogi.
A ta, jak się okazało, była dość prosta. Wystarczyło przejechać przez przesiekę w lesie, wystrzegając się ewentualnych dzikich zwierząt. Te raczej zwykły stronić od ludzi.
Zaraz za przesieką znajduje się zajazd Wielki Dąb, który jest zasadniczo jedynym możliwym przystankiem na długości dnia drogi. Za lasem i zajazdem ciągną się pola i łąki, kilka rozrzuconych po okolicy siół.
- Jak od Wielkiego Dębu jechać dalej na wschód - mówił karczmarz, nie przerywając pucowania glinianego kubka - to po jakichś 3-4 godzinach dotrzecie do skrzyżowania z tak zwanym Traktem Granicznym pomiędzy konfederacją Lyrii i Rivii.
- Zwykła wycieczka przez las - podsumował. - Tam nawet rozbójnika się nie uświadczy, tylu po lasach drwali i myśliwych.
- A te wilcze doły wokół miasta? - spytał Derrick.
- Wykopanie dołów i powbijanie w nie palików to mniejszy wydatek i robocizna niż mury czy palisady. Wilcze doły nie służą jednak do obrony przed bandytami, czy innymi złodziejskimi elfami, a do ochrony przed zwierzyną, by się nie zapuszczała do ludzkich osiedli - odparł karczmarz.
>>>Rivska oszczędność<<< - pomyślał Derrick. - >>>Muszę powiedzieć Gurdowi<<<
Pożegnał się z karczmarzem i, rezygnując ze sędzenia nocy w towarzystwie wesołej kompanii, poszedł spać.

Noc minęła spokojnie.
Rankiem, ku pewnemu zdziwieniu Derricka, nie musieli zbyt długo czekać na oba krasnoludy. Albo poszli dość wcześnie spać, albo też nocleg w stajence nie był zbyt wygodny.
Oczywiście mogło być też tak, że ktoś wcześnie ruszał w drogę i ich obudził.
- A mówiłem, że się nie spóźnimy - stwierdził Drunin, nie wnikając w szczegóły tak rannego wstania.
Z apetytem zabrał się do jedzenia.
- Z chęcią nam pokazywali niektóre sztuczki - mówił w przerwach między jednym kęsem a drugi. - Kobita z brodą, co wśród nich była, na stół największy siadła, a potem jeden z nich, co za siłacza robił, stół go góry podniósł, za jedną nogę trzymając. I nad głowę go uniósł. No i żonglerzy byli, jak zawsze. Sztuczki z kartami też jeden magik pokazywał.
- Ty mi tu o babach czy siłaczach nie opowiadaj. - Liliel, jak zawsze, potrafiła popsuć każdą przyjemność. - O to, co tam się dzieje - machnęła ręką w stronę, w którą mieli jechać - wypytywałeś? Mówili coś.
Drunin mruknął coś pod nosem, zapewne mało pochlebnego, a potem powiedział:
- Komedianci, którzy właśnie stamtąd jadą twierdzą, że droga jest bezpieczna. Wielki Dąb jest prowadzony przez największego nudziarza bez poczucia humoru jakiego kiedykolwiek spotkali, a jakość obsługi pozostawia wiele do życzenia. Na skrzyżowaniu dróg warto się zatrzymać, bo tam wiecznie organizowany jest targ na którym można coś kupić, albo sprzedać, zaciągnąć języka u podróżnych, albo zwyczajnie napoić i nakarmić konie.
- Coś jeszcze ciekawego mówili? - dla odmiany spytał Derrick.
- Plotki same - odparł Drunin.
Z plotek rzucanych przez komediantów wynikało, że wojsko wreszcie przestało otaczać Aldersberg, a to dobrze, bo wyglądało to jak jakieś oblężenie i głupio się podróżny czuł, jak coś takiego widział.
Ponadto słyszeli podróżując przez Trakt Graniczny straszliwą i ponoć prawdziwą historię o tym, jak to w jednej wiosce upiory powstały z grobów i w jedną noc zabiły wszystkich, którzy nie zdążyli obudzić się zaalarmowani krzykami umierających i uciec. Podobno trzeba było ściągać wiedźmina, by odpowiednie 'egzarcyzmy' poodprawiał.
- Wyciął w pień zapewne - mruknęła Liliel, którym to słowom nikt nie zaprzeczył.

Po uzupełnieniu zapasów i pożegnaniu się z artystami tudzież karczmarzem ruszyli w dalszą drogę.
 
Kerm jest offline