Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-10-2011, 21:58   #571
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Francesci de Riue

lipiec, las w pobliżu Brunny, Temeria

Las w pobliżu miasta nie różnił się na dobrą sprawę od tych wszystkich, które Francesca musiała z różnych powodów przemierzać od dnia, w którym opuściła Aldersberg. Lasy Aedirn, Rivii i Temerii nie podobały się Liskowi w dokładnie tym samym stopniu – podłoże było nierówne i szeleszczące, krzaki kuły w odsłonięte łydki, a solidnej cywilizacji nie dało się dojrzeć zza tych wszystkich drzew. No i na czym niby można było się wzbogacić w lesie? Na szyszkach?
Ale jeśli wszystko dobrze pójdzie, wampirzycy uda się zarobić na przebywającej rzekomo w tych okolicach Lionorze Aelbedh... jeśli wszystko dobrze pójdzie.

A na początek szło... nieźle, szczerze mówiąc. Przez las szło się dość spokojnie, ptaszki ćwierkały gdzieś w dali, a ewentualnymi drapieżnikami Francesca przejmować się przecież nie musiała.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=-nNDdVUr2O8&feature=related [/MEDIA]

Z drugiej strony de Riue spodziewała się, że im bliżej będzie serca lasu, tym bardziej nieprzyjemnie zacznie się robić. Może tym razem przynajmniej żadne drzewo nie zacznie gruchotać jej kości, jak nad Loc Eskalott? No bo przecież przelotni znajomi z karczmy chyba nie zapomnieliby wśród wszystkich wymienionych przez siebie dziwadeł wspomnieć jakiś druidów?
Cóż, mało przyjazne powitanie spotkało Liska ze spodziewanej strony. Elf był naprawdę bardzo cichy i wampirzyca usłyszała go raptem kilka sekund przed tym, jak sam zdecydował się ujawnić.
-Zawróć d'hoine – usłyszała dźwięczny, melodyjny głos. -Nic tu dla ciebie nie ma. Rozstańmy się w pokoju.
Słowa siedzącego w koronie jednego z drzew Aen Seidhe były jednak popierane trzymanym łukiem, toteż alternatywą dla pokojowego odwrotu miałaby pewnie być szybka śmierć.


No, przynajmniej gdyby Francesca faktycznie była d'hoine.
Spojrzała do góry powoli. Jego śmierć nie przyniosłaby jej nic dobrego, dlatego warto było się za przyjaźnić.
Tylko jak zaprzyjaźnić się z istotą, która od samego początku ma cię za wroga? Francesca miała już na to swoje sposoby.
- Czy wypada tak na przywitanie mierzyć do kogos z łuku, zawsze miałam elfy za kulturalną rasę... - urok wyszedł z niej bez zastanowienia, tak jakby przygotowany był od samego początku.
-Ja... ja nawet nie nałożyłem strzały - Aen Seidhe zaczął się niezbornie tłumaczyć, jak każda ofiara szarmu próbując przypodobać się wampirzycy.
-Doprawdy? To zejdź do mnie i mi pokaż... - zaprosiła go przywołując paluszkiem.
Elf zeskoczył ze swojej gałęzi z gracją, jaką mogła się pochwalić tylko jego rasa. Wylądował lekko, kilka metrów od Liska.
-Nie trzymam żadnej strzały, przecież widzisz.
Kobieta okrążyła go bacznie mu sie przyglądając. -No tak faktycznie, pomyliłam się. Musisz mi wybaczyć - uśmiechnęła się lekko. -Aż takim niebezpieczeństwem są dla was ludzie, że musicie ich straszyć?

-Ludzie zawsze byli niebezpieczni - bez namysłu odparł elf.
-A może chronicie kogoś ważnego co? Ludzie przecież nie są aż takim dla was niebezpieczeństwem... te szybkie dłonie - dotknęła go delikatnie - ta pewna siebie postawa... i wspaniały słuch - ostatnie słowa wyszeptała mu do ucha - nie czynią z człowieka żadnego zagrożenia dla was...
-Liczba i brutalność wygrają na koniec dnia.
-Możliwe, ale czy to aby jedyny powód twojej obecności tutaj?
-Tak - potwierdził.
-Jak chyba zauważyłeś, nie jestem wrogiem. Szukam kogoś, kto jest prawdopodobnie w waszym mieście. Czy mógłbyś być tak miły i pomógł mi znaleźć tę osobę?
-Jeśli będę znał tego, kogo szukasz, z pewnością pomogę - zadeklarował się.
-Szukam kogoś o imieniu Lionora
-Szukasz Lionory? - zdziwił się Aen Seidhe. -Skąd ją znasz?
-Znam ją jedynie z opowieści, które sa niezwykle mi bliskie.
-Może więc będziesz mogła ją spotkać. Ale to jej decyzja, a nie moja - odparł elf.
-Rozumiem, mimo wszystko chciałabym spróbować. Nie jestem tutaj dla siebie, tylko dla kogoś innego, który zjawić się nie może
-Mogę powiedzieć o twoim przybyciu Lionorze, jeżeli chcesz - zaoferował.
-Naprawdę mógłbyś? - udała zadowolenie w głosie - Cudownie, nie wiem jak ci się odwdzięczę...
-Nie musisz. Pomogę ci z chęcią.
-Myślisz, ze Lionora nie bedzie miała nic przeciwko jak zjawię się w waszym mieście, czy raczej mam tutaj na nią poczekać - Francesca wolała zachować chociaż minimalne środki ostrożności. Pojawienie się wampira w mieście elfów byłoby nie lada wydarzeniem.
-Nie wolno nam wpuszczać obcych. Lepiej, żebyś poczekała tutaj - stwierdził Aen Seidhe.
-Dobrze, więc zaczekam. Nie chce, abyś przeze mnie miał kłopoty.
Bezimienny elf wykonał dłonią jakiś enigmatyczny gest i zagłębił się między drzewa i krzaki, wkrótce znikając zupełnie Francesce z oczu. Niestety w takiej sytuacji pozostało wyłącznie czekać. Wampirzyca nie miała żadnych wątpliwości, że zauroczony przez nią mężczyzna dołoży wszelkich starań by spełnić jej prośbę, ale co do reakcji jego pobratymców mogła się jedynie domyślać. Chyba jednak nie powinni być wrodzy, w końcu nie wtargnęła na ich ziemie i okazuje dobrą wolę, grzecznie czekając.
A musiała czekać dłuższą chwilę, co nie nastrajało jej jakoś specjalnie radośnie. Może Lionora nie dawała się namówić, a może elf nawet do niej nie dotarł, zatrzymany przez jakichś swoich przełożonych, albo starszych? W końcu elfy musiały mieć jakieś swoje struktury władzy, prawda?

A może nie było tak źle? De Riue dojrzała bowiem w końcu zbliżającą się ku niej sylwetkę, niewątpliwie kobiecą. Stąpała cicho i ostrożnie, jakby nie chcąc łamać gałązek, albo zadeptywać mchu. Zaś wampirzyca mogłaby przysiąc, że las ustępował jej drogi – gałązki krzaków nie zahaczały o jej suknię, niskie gałęzie drzew nie zaplątywały się w jej długie, złociste włosy.


Elfka była niewątpliwie piękna, jako z ballad żywcem wyjęta. Może nareszcie po tych wszystkich tygodniach wędrówek przyszło Liskowi spotkać się z poszukiwaną kapłanką Lionorą?
Gdy elfka była już blisko, w zasięgu słuchu odezwała się:
-Czego ode mnie chcesz nieznajoma? Las się Ciebie boi, a mojego przyjaciela omamiłaś zaklęciami. Kim jesteś? - zadała pytania bardzo ciepłym głosem. Nie pobrzmiewał w nim wyrzut, czy wrogość. Raczej zatroskanie.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 09-10-2011, 13:36   #572
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Ciekawie się fortyfikują - stwierdził Drunin, spoglądając na liczne wilcze doły rozciągające się wokół Przesieki. - Każdy stawia jak najwyższe mury, a ci dla odmiany w dół się rozbudowują.
- Rivska logika - odparła Liliel.
- Rivska oszczędność - skomentował Gurd.
Derrick nic nie powiedział. Postanowił poczekać, aż któryś z tutejszych udzieli mu bliższych wyjaśnień.

- Kolację i nocleg - poprosił Derrick, wskazując na siebie i stojące obok niego towarzystwo.
Przysieka była (czego Derrick żadnemu z miejscowych by nie powiedział) dziurą zbudowaną bez ładu i składu. Na tyle dużą, by mieć gospodę z pokojami, i na tyle mała, by ta gospoda była jedynym obiektem tego typu w całej mieścinie.
Pech chciał, że w Przysiekę obrali za swą kwaterę główna objezdni artyści - akrobaci, kuglarze, iluzjoniści, żonglerzy. Szaławiły i oczajdusze - używając słów Drunina. A zjechało ich tylu (i na tyle wcześnie), że zajęli wszystkie pokoje, jakimi dysponował gościnnie otwierające swe podwoje “Wesoły Miś”. Nomen omen, można by rzec.
Oczywiście można było spędzić noc w lichej stajence, bo taka tylko została dla tych, co nie raczyli zjawić się odpowiednio wcześnie.

Propozycja, by ‘odkupić’ pokoje od artystów-wędrowniczków spotkała się z niechęcią ze strony Liliel, która wprost paliła się do dalszej drogi i nie chciała niepotrzebnie tracić czasu, oraz ze zdziwieniem ze strony Bruna, człeka, który prym wodził w tutejszym zgromadzeniu. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, wyglądający na takiego, co by - mimo siwych włosów - śmiało mógłby powalczyć z niedźwiedziem, spoglądał z góry na dwa krasnoludy nie rozumiejąc, czemu miałby komukolwiek odstawić swój pokój, w dodatku w sytuacji gdy za niego zapłacił.
- No, gdyby gdzieś była niewiasta miła i szlachetna... - stwierdził.
Dyskryminacja jawna. Płci męskiej, oczywiście.
- Ranną mamy - odparł Drunin.
Bez wątpienia Liliel była niewiastą. Może nie do końca miłą, ale okazało się, że półelfka, choćby i nabzdyczona (co na karb rany zapewne złożono), spełniać może postawione wcześniej warunki.
Po trzech wspólnie z Brunem wypitych piwach Drunin i Gurd wrócili do swych towarzyszy.
- Pokoik mamy dla ciebie, serdeńko - oznajmił radośnie Drunin. Gurd tylko głową skinął.
Informacja nie wywołała wybuchu radości u serdeńka. I wdzięczności także jakoś na jej obliczu czy w spojrzeniu baczny nawet obserwator by nie uświadczył.
- Przez was ta suka nas wyprzedzi - stwierdziła.
Wypowiedź może nie na temat była, ale i tak wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi.

Liliel jakoś nie zamierzała zostać królową balu czy też gwiazdą wieczoru. Zamieniwszy z paroma osobami kilka zdań zniknęła z oczu tłumów tłumacząc się zmęczeniem. Derrik poszedł z nią, by zmienić jej opatrunki.
Rana goiła się bardzo dobrze, ale (chociaż rzeczą oczywistą było, że kilka dni przerwy dobrze by wpłynęło na proces gojenia się rany) Liliel nawet nie chciała słyszeć o dłuższej przerwie w podróży. Ba, nawet o małej przerwie słyszeć nie chciała.
- Tylko dopilnuj, żeby Drunin i Gurd nie siedzieli do rana. Jak się dostali w takie towarzystwo...
O artystach, wędrownych szczególnie, krążyły wprost legendy, szczególnie na temat tego, jak potrafią zorganizować rozrywkę i ile litrów alkoholu w siebie wlać. Uwzględniając ten fakt można było uznać obawy Liliel za uzasadnione.
- Powiedz im - dodała - że wyjedziemy bez nich, jeśli nie wstaną.

Ani Gurd, ani Drunin, nie wydali się zbyt przejęci przekazaną przez Derricka groźbą. Pogrążenie w rozmowach z Brunem i paroma innymi przedstawicielami tego samego zawodu odpowiedzieli tylko (ustami Drunina), że oni jeszcze nigdy nie zaspali, że Liliel może spać spokojnie, a Derrick niech się niczym nie przejmuje.
Co prawa zapewnienie aż tak uspokajająco na Derricka nie podziałało, ale ponieważ oba krasnoludy zaliczyć należało do dorosłych, zatem machnął na nich ręką. Wolał uzyskać od karczmarza informacje na temat dalszej drogi.
A ta, jak się okazało, była dość prosta. Wystarczyło przejechać przez przesiekę w lesie, wystrzegając się ewentualnych dzikich zwierząt. Te raczej zwykły stronić od ludzi.
Zaraz za przesieką znajduje się zajazd Wielki Dąb, który jest zasadniczo jedynym możliwym przystankiem na długości dnia drogi. Za lasem i zajazdem ciągną się pola i łąki, kilka rozrzuconych po okolicy siół.
- Jak od Wielkiego Dębu jechać dalej na wschód - mówił karczmarz, nie przerywając pucowania glinianego kubka - to po jakichś 3-4 godzinach dotrzecie do skrzyżowania z tak zwanym Traktem Granicznym pomiędzy konfederacją Lyrii i Rivii.
- Zwykła wycieczka przez las - podsumował. - Tam nawet rozbójnika się nie uświadczy, tylu po lasach drwali i myśliwych.
- A te wilcze doły wokół miasta? - spytał Derrick.
- Wykopanie dołów i powbijanie w nie palików to mniejszy wydatek i robocizna niż mury czy palisady. Wilcze doły nie służą jednak do obrony przed bandytami, czy innymi złodziejskimi elfami, a do ochrony przed zwierzyną, by się nie zapuszczała do ludzkich osiedli - odparł karczmarz.
>>>Rivska oszczędność<<< - pomyślał Derrick. - >>>Muszę powiedzieć Gurdowi<<<
Pożegnał się z karczmarzem i, rezygnując ze sędzenia nocy w towarzystwie wesołej kompanii, poszedł spać.

Noc minęła spokojnie.
Rankiem, ku pewnemu zdziwieniu Derricka, nie musieli zbyt długo czekać na oba krasnoludy. Albo poszli dość wcześnie spać, albo też nocleg w stajence nie był zbyt wygodny.
Oczywiście mogło być też tak, że ktoś wcześnie ruszał w drogę i ich obudził.
- A mówiłem, że się nie spóźnimy - stwierdził Drunin, nie wnikając w szczegóły tak rannego wstania.
Z apetytem zabrał się do jedzenia.
- Z chęcią nam pokazywali niektóre sztuczki - mówił w przerwach między jednym kęsem a drugi. - Kobita z brodą, co wśród nich była, na stół największy siadła, a potem jeden z nich, co za siłacza robił, stół go góry podniósł, za jedną nogę trzymając. I nad głowę go uniósł. No i żonglerzy byli, jak zawsze. Sztuczki z kartami też jeden magik pokazywał.
- Ty mi tu o babach czy siłaczach nie opowiadaj. - Liliel, jak zawsze, potrafiła popsuć każdą przyjemność. - O to, co tam się dzieje - machnęła ręką w stronę, w którą mieli jechać - wypytywałeś? Mówili coś.
Drunin mruknął coś pod nosem, zapewne mało pochlebnego, a potem powiedział:
- Komedianci, którzy właśnie stamtąd jadą twierdzą, że droga jest bezpieczna. Wielki Dąb jest prowadzony przez największego nudziarza bez poczucia humoru jakiego kiedykolwiek spotkali, a jakość obsługi pozostawia wiele do życzenia. Na skrzyżowaniu dróg warto się zatrzymać, bo tam wiecznie organizowany jest targ na którym można coś kupić, albo sprzedać, zaciągnąć języka u podróżnych, albo zwyczajnie napoić i nakarmić konie.
- Coś jeszcze ciekawego mówili? - dla odmiany spytał Derrick.
- Plotki same - odparł Drunin.
Z plotek rzucanych przez komediantów wynikało, że wojsko wreszcie przestało otaczać Aldersberg, a to dobrze, bo wyglądało to jak jakieś oblężenie i głupio się podróżny czuł, jak coś takiego widział.
Ponadto słyszeli podróżując przez Trakt Graniczny straszliwą i ponoć prawdziwą historię o tym, jak to w jednej wiosce upiory powstały z grobów i w jedną noc zabiły wszystkich, którzy nie zdążyli obudzić się zaalarmowani krzykami umierających i uciec. Podobno trzeba było ściągać wiedźmina, by odpowiednie 'egzarcyzmy' poodprawiał.
- Wyciął w pień zapewne - mruknęła Liliel, którym to słowom nikt nie zaprzeczył.

Po uzupełnieniu zapasów i pożegnaniu się z artystami tudzież karczmarzem ruszyli w dalszą drogę.
 
Kerm jest offline  
Stary 16-10-2011, 16:27   #573
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Francesca ukłoniła się nisko, już nie pamiętała, kiedy ostatnio się komuś kłaniała
- Witaj o najjaśniejsza. To, kim jestem nie jest istotne, ale to, z czym przychodzę. Przepraszam, że użyłam zaklęć, ale nie miałam innego wyboru. Sprawa jest na tyle ważna, że nie sposób było postąpić inaczej.
- Chcesz, zatem zachować dla siebie całą przewagę? Wiesz, kim jestem, wiedziałaś gdzie mnie znaleźć, za to sama nie chcesz niczego zdradzać - to też nie brzmiało jak wyrzut. Raczej jak stwierdzenie faktu. -Czy choć tą ważną sprawę raczysz mi wyjawić?
- Obawiam się, że to, kim jestem może spowodować, że nie będziesz chciała mnie wysłuchać, a to jest nadzwyczaj ważne, chociaż chodzi o człowieka - Francesca mówiła wolno i z wielką powagą.
- Niech i tak będzie. Mów, zatem śmiało i szczerze.
- Chodzi o dziewczynkę. Jest to mała krucha istota, która zapadła na dziwną chorobę. Próbowali jej pomóc medycy, ziołolecznicy, druidzi i inni twierdzący, że potrafią ją wyleczyć. Niestety bezskutecznie. Dziewczynka jest w ciężkim stanie i bez twojej pomocy brak jakichkolwiek nadziei na wyleczenie. Długo cię szukałam, przebyłam tysiące mil. Jesteś jedynym światłem w tunelu, którym błądzi ta dziewczyna.
- Skoro wasi mędrcy nie potrafili jej pomóc, to skąd w Tobie tak gorliwa wiara, w to, że ja byłabym władna jej pomóc. Co cię prowadziło przez te wszystkie mile? - zapytała po uważnym wysłuchaniu Francesci.
- Pieśni, Ballady, wiersze... nie ma drugiej osoby na świecie, która włada tak wielką magią jak ty pani. Ludzie są niej pozbawieni, mogą uczyć się, naśladować, obserwować, ale nigdy nie będę władali taką mocą, co elfy. Przybyłam, bowiem tylko to mogłam zrobić dla tej dziewczyny.
- Ludzie zbudowali całe akademie, które nauczają magii, a wśród elfów mało już jest Wiedzących. Ludzkie pieśni i ballady mało mają w sobie prawdy, bo i ludzki umysł nie sięga za daleko wstecz, by pamiętać prawdę.
Francesca poczuła się po części jakby spotkała dobrą znajomą po latach. Nadzwyczaj rzadko się zdarzało, aby trafiła na osobę równą z nią wiekiem, a przerastającą? Nie zdarzyło się jej nigdy. - Cóż ludzie mogą pamiętać jak są tacy krusi. Nigdy nie zdadzą sobie sprawy jak to jest istnieć ponad czas.
-Czyli nie jesteś człowiekiem, tak ja zresztą sądziłam - zauważyła Lionora. -Wciąż jednak nie wiem jak miałabym pomóc tej dziewczynce.
-Dziewczynka jest w ciężkim stanie, jak już mówiłam. Nie jestem medykiem, nie potrafię powiedzieć jak możesz jej pomóc, ale myślę, że jak chodziłoby tylko o sprawy medyczne, dziewczyna już dawno mogłaby cieszyć się życiem
-Nie mogę jej pomóc, nie wiedząc, co jej jest. Mam nadzieję, że to rozumiesz.
- Dziewczyna zamknęła się na świat. Tak jakby utkwiła w swoim wnętrzu i nie potrafiła znaleźć drogi wyjścia. Podobno miałaś już do czynienia z podobnym przypadkiem dotyczącym szlachetnie urodzonej
- Katatonia - stwierdziła kapłanka. -Wiem jak stworzyć na nią lek, ale obawiam się, że nie posiadam potrzebnych ingrediencji - zmartwiła się.
- Czego potrzebujesz? Przybyłam tak daleko to zdobędę wszystko, co będzie potrzebne
- Kiedyś Aen Seidhe byli niemal nieśmiertelni, lecz dziś rozpacz i niedola ujęła nam lat. Niewiele jest na świecie istot dość długowiecznych, by mogły podzielić się niezbędnymi do leku składnikami. Kiedyś wystarczyłoby nasienie elfiego mężczyzny, lub soki elfiej kobiety. Zawierające w sobie energię życia. Lecz cóż pozostaje dzisiaj? Żołędzie tysiącletniego dębu?
- Czy jest coś jeszcze? Chociażby inne długowieczne istoty magiczne? - spytała z zaciekawieniem.
- Jakie? Po koniunkcji sfer wiele istot znalazło się w tym świecie. A z tych, co były tu zawsze dość długowieczne są smoki, lecz ich została ledwie garstka.
- Nie wierzę, że nie da się nic zrobić. Na pewno istnieje jakiś składnik... zdobędę go tylko powiedz gdzie... co mam zrobić? Zrobię to- mówiła bardzo przekonywająco - zaszłam już tak daleko, nie zrezygnuję
- Obawiam się, że bez składnika, o którym mówiłam nic nie można poradzić - ze smutkiem stwierdziła Lionora.
- A wampiry? - zagrała dość ryzykownie. - nie mówię tutaj o tych przeciętnych...
- Wampiry? To bardzo niebezpieczne istoty, pokoniunkcyjne byty. Ale podobno są nieśmiertelne - zgodziła się elfka.
- Podobno tak... - przeciągnęła - a czy takie niebezpieczne to zależy od sytuacji. Myślisz, że wystarczyłaby krew takiego wampira? Musi posiadać jakieś magiczne właściwości, w końcu posiadają jakąś tam magię w sobie.
- Nie krew - zaprzeczyła Lionora. -Nie znam ich anatomii, ale to musiałoby być związane z reprodukcją. Tylko taki składnik ma moc. Przykro mi, ale mówiłam, że zdobycie czegoś takiego jest praktycznie niemożliwe.
- Daj mi jedną noc, a zdobędę to czego potrzebujesz będę bardzo wdzięczna jak dasz mi kogoś do pomocy, najlepiej tego uroczego elfa, który stał tutaj na warcie. Gwarantuje, że nic mu się nie stanie, ale jest mi nadzwyczaj potrzebny. Potrzebowałabym również naczynia, w które owy składnik zamieszczę - wampirzyca nie spodziewała się, że w tak miły sposób zdobędzie tak niby trudną do zdobycia substancję.
- Wiesz, zatem, gdzie można w pobliżu zdobyć coś takiego? Ja przybyłam tutaj niedawno, ale nie słyszałam o niczym takim - zainteresowała się Lionora.
- Wiem, ale wiem też, że jest tutaj tymczasowo, dlatego nie mogę tracić czasu. Dziewczynka już zbyt długo cierpi, chciałabym, aby jak najszybciej wróciła do zdrowia
- Poddajesz mnie dużej próbie nieznajoma, prosząc mnie o pomoc, a w zamian nie chcąc nawet podzielić się informacjami.
- Mogę jedynie zagwarantować, że nie pominę faktu, że to dzięki twej pomocy wyleczenie dziewczyny jest możliwe, co może spowodować liczne korzyści od strony ludzi. Dodam, że rodzina ma na tyle duży wpływ, aby je realizować.
- Jestem dostatecznie zdziwiona tym, że Ty mnie odnalazłaś. Wolałabym jednak, aby już nikt inny mnie nie szukał - zaoponowała.
- Myślę, że nikt inny cię nie znajdzie. Mało, kto wierzy w prawdziwość starych ballad i pieśni. Poza tym nie było to łatwe, dlatego nie powinnaś się obawiać
- W zamian za moją pomoc oferujesz, zatem jedynie pozostawienie mojej obecności w sekrecie? To nie wiele - stwierdziła elfka. -Jeżeli zdobędziesz potrzebny składnik, jestem skłonna przygotować dla Ciebie lek, lecz nie narażę żadnego mego krewniaka na niebezpieczeństwo. Musisz poradzić sobie sama.
- Dobrze, w takim razie sobie poradzę. Najważniejszy jest lek - zamyśliła się chwilę - nie lubię być nikomu dłużna, czy jest coś, co mogłabym dla ciebie zrobić w zamian?[.i]
Lionora zamyśliła się na chwilę, wpatrując się w korony drzew.
- Tak, mogłabyś odpłacić się za lek - powiedziała. -Moim krewniakom brakuje żywności. Gdybyś zdobyła dla nas warzywa, byliby wdzięczni
- Zdobędę - powiedziała krótko - zjawię się jutro rano, tylko byłabym wdzięczna, aby mnie twoi wartownicy mnie nie atakowali
- A czy dzisiaj to zrobili?
- Nie zrobili, ale mogliby - uśmiechnęła się tajemniczo.
- Zatem jutro także Cię nie zaatakują, jeżeli przybędziesz sama - obiecała Lionora.
- Dobrze, nie zabieram ci więcej czasu - ukłoniła się - dziękuje, że tyle go mi poświęciłaś.


***

Nie zajęło jej dużo czasu, aby znaleźć się ponownie w śmierdzącym mieście. Za każdym razem jak wychodziła z okolic nie zaludnionych wydawało jej się, że miasto ma nadzwyczaj nieprzyjemny odór. Na szczęście zdążyła się już do tego przyzwyczaić przez te wszystkie wieki. Mimo wszystko miasto posiadało nawet kilka pozytywów. Chociażby w miarę prosta droga, bez ocierających się i nieprzyjemnie łaskoczących krzewów i poszyci. Przede wszystkim było to skupisko ludzi, a oni byli dla niej nie zastąpieni. Nie z obecności wszystkich była zadowolona, lecz tych znajdujących się we właściwym miejscu i czasie.

No i proszę. Udało jej się. Lionora Aelbedh została odnaleziona. Była pewna, że żadnemu człowiekowi się to nie uda. Większość z początkowej wyprawy już nie żyje. Możliwe, że pozostał jeszcze ten nadąsany medyk, ale i w to też wątpiła. Teraz do pełni szczęścia brakowało jej mężczyzny oraz wozu warzyw. Kiedy to mężczyzna nie był żadną nowością, ponieważ prędzej czy później i tak, by go potrzebowała, ale wóz należał do pewnej innowacji. Wszak naród tak obdarowany mądrością i współgrający z naturą, nie miał wystarczających ilości pożywienia.

Od razu udała się na targ. Najpierw chciała wypatrzyć jakąś żywność dla elfów, potem zająć się w tym, w czym była najlepsza – poszukiwaniu dogodnego mężczyzny do seks... sekretnego składnika. Musiała przyznać, że nie lada podobało się jej takie zadanie. Oczywiście mogła zrobić to sama w samotności bez zbędnych poszukiwań, ale straciłaby całą zabawę. Do tego dopuścić nie mogła, w końcu zabawa, była jej dewizą życia. Nie tylko dla niej będzie to przyjemność, ale i tego szczęśliwca, który jej w tym pomoże.

Świtało. Codzienny targ leniwie budził się do życia. Już można było spostrzec kilku klientów, co bezcelowo krzątali się oglądając każdego dnia te same towary. Mimo, że jeszcze nie wszyscy już zdążyli rozłożyć swój towar, wampirzyca spostrzegła interesujące ją kramy. Kiedy wracała, zaczepił ją jeden ze sprzedawców.
- Czego panience potrzeba? Mamy ogromny wybór...
- Jeszcze niczego– przerwała mu –
ile was tutaj ma żywność?[/i]
- A całkiem sporo. Jest Romuland ze świeżym mięsem, Otelia z warzywami, Korin ze wszelkimi drobiazgami... o i idzie i mój towar. Wino z najlepszej i z tej nieco niższej półki. Lubi pani wino? – faktycznie zobaczyła starszego mężczyznę niosącego wielką beczkę. Ciężar prawie przygniatał go do ziemi. Czyżby człowiek był tańszy w utrzymaniu niż muł?


Zaraz za nim spostrzegła drugiego mężczyznę, ten był totalnym przeciwieństwem pierwszego. Szedł żwawo, tak jakby balast nie robił nam nim większego wrażenia. Wyglądał zadowalająca, chociaż przydałaby mu się kąpiel. Czyżby miała upiec dwie pieczenie na jednym ogniu?



- Już wiem, czego chce– rzuciła Francesca i ruszyła w stronę targających. Czas ją naglił, więc urok bardzo jej się przydał. Dla człowieka była to kwestia chwili, kiedy to znalazł się na brzegu rzeki wraz z piękną nieznajomą. Oczywiście nie w głowie mu było wrócenie do obowiązków, czy chociażby na chwilę zostawienie Liska. Nagle cały dotychczasowy świat przestał istnieć, a jego całym sensem istnienia stała się o to ta kobieta stojąca przed nim. Oczy mówiące patrz, ciało dotykaj, a usta bierz. Nic piękniejszego nie mogło przytrafić się w jego życiu, a miał to być zwyczajny dzień. Jak zauważył cuda się zdarzają, czasem nawet dwa okrągłe, miękkie i wyskakujące frywolnie z gorsetu.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 26-10-2011, 19:41   #574
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Francesi de Riue

lipiec, okolice Brunny, Temeria

Przygodny kochanek, niestety, nie okazał się zbyt dobry. Kusząca sylwetka, przystojna twarz i młodzieńczy wigor wystarczały by rozpalić żądze wampirzycy, lecz doświadczenia w miłosnej sztuce młodzieńcowi już nie starczało, by rozbudzone pragnienie ugasić. Był jak przekąska... smaczny, przyjemny, ale daleko mu było do dania głównego. Z drugiej strony - spełnił swoją rolę. Zdobycie niezbędnego składnika faktycznie było przyjemniejsze, niż można się było spodziewać.
Ale to jeszcze było za mało. Nawet jeżeli Lionora miała wszystko, co niezbędne by przygotować lek, to jeśli Francesca nie wywiąże się z drugiej części umowy, pewnie nie będzie chciała go sporządzić. Ale zadowolony z siebie i bujający w obłokach kochanek powinien przynajmniej w tej kwestii zrobić wszystko jak należy.

(...)

Pod osłoną błogosławionej nocy wszystko Francesce wydawało się prostsze - łatwiej się podróżowało, bo gdy brakowało wścibskich oczu można było wykorzystać wszystkie zdolności swego ciała; łatwiej się polowało, na odurzonych winem bon vivantów, na kowali pracujących do późna, na nieuważnych gwardzistów; łatwiej się kradło, gdy ciemność okrywała wzrok strażników. A także łatwiej się czekało, aż łup sam przybędzie do stóp, przyciągnięty przez młodą ofiarę wampirzycy.


Lisek słusznie wybrała go do pomocy. Tak jak się spodziewała, nikogo nadmiernie nie zdziwiło przenoszenie wieczorem towarów przez pomagiera właściciela kramu. Tym samym miała wszystko, co było jej niezbędne... Aż za łatwo to poszło. Wampirzyca jednak miała nadzieję, że tak po prostu miało być. I nie czeka jej żadna paskudna niespodzianka.
-Czy mogę ci jeszcze w czymś pomóc? - zapytał z maślanym wzrokiem.
I naturalnie mógł, w końcu jako kobieta, de Riue nie miała zamiaru ciągnąć tego wozu do lasu... jak jakaś chłopka czy inny plebs. Kiedy ta cała przygoda się skończy, zdecydowanie musi zaaplikować sobie trochę rozrzutnego życia- najdroższe gospody, najlepsze wino i naturalnie najlepsza krew.

I kiedy tak wszystko dobrze szło, a myśli Francesci bujały wśród pięknych marzeń, za jej plecami rozległ się wściekły okrzyk.
-A dokąd to do kurwiej nędzy?!
Młodzieniec nawet się nie odwrócił, ale Lisek tak. I nie pozostało jej nic innego, jak cicho i ze znudzeniem westchnąć. Nie kto inny bowiem, jak właściciel kramu zainteresował się tym, że jego cenne warzywa nie znajdowały się tam, gdzie powinny. Że też akurat dzisiaj zachciało mu się robić kontrolę swojej własności.
-Strażnik przy bramie powiedział mi, żeś chciał spierdolić z moją własnością. Nogi ci z dupy gówniarzu powyrywam, a i tą twoją wywłokę po pysku zleję. – I jeszcze cham w dodatku.
-Ten człowiek chce mi zrobić krzywdę.. co zamierzasz z tym zrobić kochany? - zadała mu pytanie nie mając pojęcia co postanowi.
-Niech pan tak o niej mówi, bo... - zaczął młodzieniec, ale w wysoce niekulturalny sposób mu przerwano.
-Bo co gówniarzu? Jedno i drugie zaciągnę do straży - odkrzyknął właściciel. Było to jednak raczej wątpliwe, bo chociaż faktycznie mężczyzna był i trochę wyższy i trochę szerszy od zauroczonego przez Francescę, to jednak wiek nie działał na jego korzyść.
Nie wspominając już o marnych szansach w zetknięciu z nosferatu.
- Uważaj sobie... nie wiesz z kim zadzierasz... no słonko, zatrzymaj tego pana... skutecznie - na ostatnie słowo uśmiechnęła się paskudnie.
-Tylko spróbuj - zaperzył się właściciel wózka i znajdujących się na nim warzyw. Na jego podwładnym nie wywarło to jednak wrażenia. Chcący się popisać przed de Riue młodzieniec rzucił się bowiem na swojego chlebodawcę z pięściami doprowadzając do niezbyt długiej i na pewno mało ekscytującej bójki. Ani bowiem starszy, ani młodszy mężczyzna żadnym talentem do boksu się nie odznaczali, w związku z czym szybko starcie przemieniło się w tarzanie po ziemi.
Francesca złapała się za głowę na to widowisko. Popatrzyła na te zmagania jeszcze kilka minut, lecz nie wytrzymała dłużej. Złapała za pierwszy lepszy patyk i walnęła nim mężczyznę. To zapewni mu chwilową, przymusową drzemkę. Wystarczy, aby skończyć to co zaplanowała.
Tym samym, kolejny raz okazało się, że mężczyźni nadają się wyłącznie do najprostszych prac fizyczny. Z podkreśleniem 'najprostszych', bo widocznie bójki były już dla niektórych za trudne. Byle chociaż poprawnie ciągnął za sobą wózek.

Na szczęście to mu się udało i transport żywności dotarł dostatecznie daleko w las. Pamiętając jednak ostrzeżenia Lionory, by przybyła sama, nie zdecydowała się kazać młodzieńcowi iść dalej, do samego miejsca spotkania. Skoro do tej pory wszystko szło tak dobrze, to lepiej nie kusić losu.

Do spotkania jednak została cała noc. O wiele łatwiej było podprowadzić wieczorem warzywa (nawet jeżeli właściciel kramu się ostatecznie zorientował) niż robić to z rana, gdy cały targ wypełnia się przekupkami, lecz przez to de Riue niespecjalnie chciała do Brunny wracać i wchodzić strażnikom na oczy. Im mniej ją widziano, tym szybciej zapomną, gdyby kiedyś przez przypadek Liska zagnało w te same strony.
No i do nocowania pod gołym niebem trochę już przywykła, nawet jeżeli nie miała zamiaru powtarzać tego częściej niż musiała. Poza tym... nawet jeśli jej przystojny pomocnik nie był gigantem w łóżku, to krew miał młodą i buzującą, a taka smakowała najlepiej...

(...)

Francesca zbudziła się całkiem rześka, chociaż po nocnym piciu trochę ćmiło ją w skroniach. Była to jednak co najwyżej uciążliwość, a nie prawdziwy ból. Młodzieniec... no, z nim było trochę gorzej. Blady był i słaniał się na nogach. Możliwe, że wampirzyca trochę się zagalopowała, ale przecież żył, a w jego maślanych oczach nie było widać żadnego wyrzutu. Dlatego i Lisek bez wyrzutów sumienia kazała mu odejść i poczekać na obrzeżach lasu na jej powrót. Co prawda niczego takiego nie planowała, ale niby czemu on miał o tym wiedzieć? A szarm kiedyś w końcu przestanie działać. Pozostało zatem, zgodnie z zeszłodniową rozmową z elfią kapłanką, udać się na umówione miejsce i oczekiwać na ponowne z nią spotkanie.
Tyle tylko, że Francesca nie musiała czekać. Lionora była już bowiem na miejscu. Ona jednak, w przeciwieństwie do Liska, nie była sama. Towarzyszyło jej dwóch elfów, obu uzbrojonych, chociaż uzbrojenie spoczywało w przy pasie, lub na plecach. Obu także bardzo przystojnych, ale tutaj akurat mogła przemawiać wczorajsza krew. Niemniej smukli, długowłosi Aen Seidhe mogli się podobać.


-Widzę, że zgodnie z obietnicą, przybyłaś sama - odezwała się ciepło elfka. -A czy udało Ci się zdobyć to, po co wyruszyłaś?
De Riue pokrótce wyjaśniła, jak wyglądała sytuacja. Buteleczkę z niezbędnym składnikiem leku posiadała przy sobie, umiejscowienie wózka z warzywami zaś precyzyjnie opisała.
-Ponieważ wypełniłaś swoją część przyrzeczenia, ja ani moi pobratymcy nie pozostaniemy Ci dłużni. Przyrządzę dla Ciebie wywar, który powinien być pomocny - zadeklarowała. -Jednak zajmie to trochę czasu, a i nie mogę przyrządzić go tutaj. Będziesz musiała poczekać, ale pozostawię Ci do towarzystwa Vanadaina i Galarra - było to ładne, dyplomatyczne określenie, na pozostawienie jej pod czujnym okiem, by nie próbowała jej śledzić i odkryć dokładnego miejsca elfiego obozowiska.
Cóż jednak było poradzić? Buteleczka zmieniła właścicieli, a Lionora Aelbedh oddaliła się, pozostawiając de Riue z dwójką elfów.

 
Zapatashura jest offline  
Stary 01-11-2011, 20:17   #575
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
- Witajcie Szpiczastouszy - Francesca poprawiła włosy i podeszła do nich.- Wasza Pani chwilę będzie musiała po przygotowywać eliksir, macie jakiś pomysł, aby miło zająć mój cenny czas...
-Szczerze mówiąc Nieznajoma, kazano nam mieć po prostu na ciebie oko - odparł ten z tatuażami. -Ale nie widzę przeszkód w tym, abyśmy porozmawiali.
-Stanowicie straż Lionory, czy bronicie granic? Sądząc po waszych posturach - tutaj przesunęła jednemu dłoń po torsie - jesteście jednymi z najlepszych.
-A czy powinniśmy się ciebie obawiać Beanna? Powinni cię pilnować najlepsi? - zapytał z uśmiechem. Jego towarzysz jedynie cicho się przyglądał.
-Myślę, że tak. Wiecie, jestem bardzo niebezpieczna... - podeszła do tego co się nie odzywał - moje pocałunki sprawiają... - wyszeptała mu do ucha i musnęła policzek - sprawiają bardzo wiele przyjemności...
-Pocałunki Beanna? - spytał dotychczas milczący elf. W przeciwieństwie do swojego towarzysza, jego twarz nie była wytatuowana, za to przez lewy policzek przebiegała mu blizna. -Pocałunków nie trzeba się bać.
-Też tak myślę. To nic złego... a ty co myślisz o pocałunkach? - zwróciła się do drugiego.
-Nie ma w nich nic złego. To d'hoine doszukują się w nim czegoś niestosownego, nie my - odpowiedział bez wahania.
- Dlatego wole elfów... jesteście tacy niesamowici... - ponownie zmieniła obiekt i podeszła do tego z tatuażami. -Jestem Francesca, a ty? Co oznaczają te tatuaże? - dotknęła dłonią jego twarzy i pogładziła lekko.
-Nazywam się Galarr - powiedział śpiewnie, jak tylko elfy potrafią. Dotyk przyjmował zupełnie spokojnie, jakby taki kontakt był naturalny. -Znaczą wiele rzeczy. Mój ród, mój dawny dom, moje powinności - powiedział krótko, jakby to wszystko tłumaczyło.
-Masz wytatuowane całe ciało? - musnęła dłonią po jego torsie.
-Tylko twarz - odparł.
-Niesamowite. Znałam kiedyś mężczyznę, który wytatuowane miał całe ciało... całe sprawdziłam - mrugnęła znacząco.
-Naprawdę? Nie wiedziałem, że d'hoine też się tatuują- zdziwił się. Zdawał się nie zauważać flirtu Francesci. Za to jego towarzysz, Vanadain jak zapamiętała, wodził za nią wzrokiem. -Czy jego tatuaże coś znaczyły?
-Tak znaczyły... - wampirzyca spojrzała na drugiego i posłała mu uśmiech. - A jak brzmi twoje imię pięknooki?
-Nazywają mnie Vanadain, ale możesz mi mówić Van, Beanna - odpowiedział, odwzajemniając uśmiech.
-Van... skąd masz tą bliznę? Musiało chyba bardzo boleć prawda? - pogładziła ręką po jego twarzy. Miała ochotę teraz rzucić na nich dwóch zauroczenie i umilić sobie z nimi te długie godziny, jednak nie chciała rozgniewać Lionory.
-To... nieprzyjemna historia Beanna, wolałbym do niej nie wracać - odparł, a w jego głosie pobrzmiewał smutek. Szybko jednak się z niego otrząsnął i zmienił temat - czy wśród ludzi panuje teraz taka moda? - zapytał wskazując na dość frywolny strój Francesci. - Pamiętam, że d'hoine wolą zakrywać ciało jak najszczelniej.
-Mam taką swoją modę, nie lubię ukrywać swoich walorów. Uważam, że nie powinno się ukrywać piękna. Większość mężczyzn bez koszuli jest bardziej atrakcyjnych. Choć w waszych przypadkach ciężko mi jest to stwierdzić.
-Cóż, słuszna uwaga - zaśmiał się Van. -Ale leśne ostępy, gałęzie i krzaki nakłaniają jednak do pewnej ochrony. Z drugiej strony, skoro i tak tu tylko czekamy i nigdzie nie idziemy - Vanadain był wyraźnie bardziej chętny do podłapywania sugestii Liska. Futrzany... szal, kołnierz? trudno było rozeznać się w elfich ubiorach, szybko został przez niego odpięty, a zielony kubrak z wysoką stójką rozsznurowany, odsłaniając zupełnie gładki tors. -Tak, tak jest zdecydowanie chłodniej.
-To pozwól, że ogrzeję cię, nie chce, abyś przeze mnie marzł, choć takiemu mężczyźnie to pewnie nie przeszkadza podeszła do niego i się przytuliła - będzie mi łatwiej cię ogrzać, jeśli zrobię to swoim ciałem, pomożesz mi z gorsetem?
-Z prawdziwą przyjemnością Beanna - zapewnił elf, nie marnując czasu. Wampirzyca poczuła jak smukłe palce wślizgują się pod wiązania. -Nie uważasz jednak, że z pomocą poszłoby szybciej? Strasznie dużo tu sznurków, a Galarr dobrze zna się na węzłach - zaproponował żartobliwie.
-Tak, możesz zając się sznurkami, a Galarr spódniczką... - zaproponowała i musnęła wargami jego tors - jaki ciepły, może się przyłączysz Galarrze chciałabym upewnić się czy, aby na pewno masz tylko na twarzy tatuaże...

Elfy, przez niektórych ludzkich kapłanów, uznawane były za rozpustne i amoralne, ale wszystko pewnie rozbijało się o zwykłe różnice kulturowe. I szczerze mówiąc, de Riue te różnice się podobały. Galarr bowiem najwyraźniej nie miał oporów przed udzieleniem jej pomocy, a i sytuacja nie wydawała mu się być krępująca. Zbliżając się do Liska rozsupłał swój pas, ściskający skórzaną zbroję przy jego skórze. Nie zdążył jednak zająć się jej zapięciami na ramionach, bowiem jego dłonie spoczęły na talii kobiety, szukając rzemyków trzymających sukienkę Francesci na miejscu. -Zapewniam, że nie mam żadnych. Ale możesz zaspokoić później swoją nieufność.
Van tymczasem nie próżnował, z każdą chwilą rozluźniając coraz bardziej gorset rudowłosej, aż ten zaczął się osuwać i odsłaniać jej biust.
Wtedy kobieta zabrała się do spodni Vana. Skoro ona zaraz miała stracić spódniczkę, to czemu niby on miał tkwić bezsensownie w spodniach? Nie miała z tym najmniejszych problemów, zaraz jej oczom dał się zobaczyć elfi kwiat rozkoszy, który właśnie rozkwitał na jej oczach. W czasie, kiedy Galarr nie mógł sobie poradzić z zapięciami, Francesca odwróciła się i założyła mu dłonie na ramiona. Po czym przybliżyła się i szepnęła do ucha - są z przodu - zaczęła całować jego szyje i gładzić tors. Następnie zajęła się skórznią, kryjącą wymodelowane ramiona, które trzeba było przywitać pocałunkami. Nie chcąc być dłużna zaczęła ściągać spodnie i jemu.



Wytatuowanemu Aen Seidhe nie trzeba było powtarzać dwa razy. Jego palce szybko znalazły zapięcie, sprawiając, że spódniczka osunęła się po kształtnych udach w dół, odsłaniając bieliznę. Vanadain rozwiązał zaś ostatnie sznurki gorsetu, oswabadzając kobietę w górnej części ubioru. Elfie usta zaczęły całować jej nagie plecy.
Galarr zaś, korzystając z pomocy Liska, zrzucił z siebie skórznię, odsłaniając umięśniony, równie gładki co u jego kompana tors. Mimo typowej dla jego rasy, smukłej sylwetki, pod jego skórą prężyły się węzły mięśni.
Francesca pieszcząc językiem tors Galarra powoli pozbawiała go spodni. Czując ciepło drugiego elfa za plecami coraz bardziej zatapiała się w błogości. Delikatna skóra elfów podrażniała jej zmysły. Szczegółowo badała palcami każdy centymetr. Spodnie opadły, kobieta podniosła głowę i złożyła mu na ustach namiętny pocałunek.
Elfy, jak nietrudno się domyślić, różniły się anatomicznie od ludzi. Postura i uszy od razu rzucały się w oczy, ale były i inne różnice. Miały bardzo równe, drobne zęby, pozbawione kłów. Ich języki były też węższe niż ludzkie, ale Francesca z radością przyjmowała ich zwinność; miękkość warg. Ciemnowłosy Galarr szybko zsunął swe spodnie do kostek, odsłaniając jak bardzo ciało Liska na niego działało.
Wampirzyca oddawała się przyjemności - pocałunkom składanym na jej twarzy, łopatkach, ramionach; dłoniom pieszczącym piersi, brzuch, pośladki; ciepłu męskich ciał.
Odwróciła się do Vana. Dotknęła jego blizny i przeciągnęła delikatnie dłonią sondując każdy szczegół, po czym zaczęła go całować. Najpierw delikatnie, potem coraz bardziej łapczywie. Jej dłonie pieściły drobne ciało. Plecy, kości kręgosłupa, łopatki, wodziły chłonąc ciepło. Czuła dłonie wytatuowanego Aen Seidhe na piersiach. Jego ciepło przenikało je, masowało i pieściło. Usta natomiast świdrowały szyje.
Galarrowi wyraźnie podobały się krągłości Francesci, poświęcał im bowiem bardzo dużo uwagi. Możliwe, że i to było spowodowane różnicami rasowymi. Elfki nie były tak hojnie obdarzone przez naturę.
W sylwetce Vana było coś z napiętej struny. Jego mięśnie nie były tak wyrzeźbione, ale pod palcami Lisek czuła sprężystość jego ciała, giętkość. Tylko ta jedna blizna była martwa, szorstka, tak silnie kontrastująca z całą resztą.
Kobieta czuła ich narastające ciepło. Wiedziała, że nie będzie mieć problemu z ich rozgrzaniem. Tak otulona pośród obu mężczyzn, niemal czuła, że sama potrafi wytworzyć ciepło. Zmysły szalały, odbierały i odsyłały. Dokładnie wyczuwała wzburzona krew, krwi, więcej niż zwykle. Ale gdyby upiła z nich obu? Jakże wtedy byłoby cudownie, musiałaby mieć rożne smaki. To na pewno różne, ale tak samo słodkie i kuszące. Jej usta mimowolnie znalazły się na szyki Vana, język zaczął pieścić każde zagłębienie. Dłonie zniżyły się na poziom ud i krążyły tam drażniąc i pobudzając najczulsze miejsca. Jej bielizna mimowolnie zsunęła się z krągłych ud. Dłonie Galarra gładziły jędre pośladki, badały każdy szczegół jedwabistej skóry. Van natomiast zajął się jej krągłościami na górze, lecz wolał robić to językiem. Francesca lekko przechyliła się w stronę torsu wytatuowanego elfa, czując swoim ciałem każdy jego oddech. Ten przytrzymał ją dłonią aby nie straciła równowagi. Kobieta korzystając z okazji oparła głowę o jego ramię, po czym namiętnymi pocałunkami w szyję spowodowała przyśpieszenie jego oddechu. Wtedy to poczuła zapach kwiatów, miała wrażenie, że właśnie znajduję się na wielkiej kwiecistej łące, a ona sama zapada się wśród różnobarwnych kwieci.


Galarr trzymał ją mocniej sapiąc cicho, kobieta pieściła jego szyję ustami, natomiast dłońmi drażniła plecy Vana. W końcu Lisek poczuła, jak wolna dłoń Galarra zaczyna prześlizgiwać między pośladki, między uda, ku jej najwrażliwszemu miejscu. Dotyk wywołał przyjemne dreszcze, wzmagał podniecenie. Sam elf podniecony był na pewno, bowiem miernik tego podniecenia wyraźnie wbijał się w udo wampirzycy. Vanadain z pewnością mu nie ustępował, lecz ograniczał się do składania na przemian pocałunków na kształtnych, kobiecych półkulach, trącając od czasu do czasu nabrzmiałe sutki. Po kilku chwilach i elf z blizną chciał pokazać co potrafi, złapał ją silnie za biodra po czym przysunął ją do siebie. Jego mięśnie napięły się, ale nie wyglądało, aby kosztowało go to wiele wysiłku. Kobieta poczuła szorstkie wyżłobienie na jego policzku, kiedy ten całował jej szyje. Jego dłonie spoczęły na jej pośladkach, chwilę się nimi zajęły, po czym delikatnym, aczkolwiek znaczącym uszczypnięciem przybliżył jej biodra ku swoich. Kobieta aż sapnęła i ugryzła go delikatnie w ucho. W tym czasie Galarr trochę osamotniony zajął się plecami wampirzycy, masując je i rozluźniając mięśnie, jego wytatuowana twarz zbliżyła się do jej twarzy i złożyła rozkoszny pocałunek.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 11-11-2011, 19:28   #576
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Francesi de Riue

lipiec, okolice Brunny, Temeria

Elfy powszechnie uważane były za dobrych kochanków... i jakże słusznie. Chętni, bezpruderyjni i pełni wigoru. Czas w ich towarzystwie mijał wampirzycy nie tylko przyjemnie, ale i bardzo szybko. Dość szybko, by pogubiła się z jego odczuwaniem. Pewnie dlatego Lionora po powrocie spotkała wampirzycę wtuloną w pierś Vanadaina.
-Nie do końca to miałam na myśli, każąc wam dotrzymać towarzystwa naszemu gościowi - stwierdziła kapłanka z litościwym uśmiechem. O ile jednak taka sytuacja wśród ludzi na pewno doprowadziłaby do zgorszenia i gniewnych okrzyków, tutaj jedynie zmusiła mężczyzn do przyodziania się. Francesca nie mogła zaś nie zauważyć z satysfakcją, że robili to dość opieszale i co chwila spoglądając na Liska. Lionora jednak cierpliwie poczekała, aż przygodni kochankowie doprowadzą się do porządku i dopiero wtedy kontynuowała.
-Zgodnie z obietnicą, sporządziłam lek. Jeden łyk powinien wystarczyć, by dziewczynce zaczęła wracać świadomość. Będzie to jednak proces długotrwały, nie licz na to, że dziecko ozdrowieje w cudowny sposób – zastrzegła wręczając de Riue małą, drewnianą buteleczkę.


-Otrzymałaś to, o co prosiłaś. W zamian przyniosłaś nam żywność. Rozstaniemy się w pokoju, ale mam jedną prośbę: nie mów nikomu gdzie mnie odnalazłaś, ani jak tutaj dotrzeć. Pragnę spokoju z dala od zgiełku ludzkich spraw.
- Dziękuje Ci bardzo. Nie wiesz jak bardzo jestem tobie wdzięczna za ten lek. Oczywiście, nikomu nie powiem, wiem co to znaczy spokój i życzę ci jego z całego serca. -Francesca ukłoniła się nisko. Ciągle jeszcze czując na sobie oddechy wcześniejszych kochanków.
Elfka uśmiechnęła się do niej serdecznie. -Szerokiej i bezpiecznej drogi zatem. Va fail - pożegnała ją w starszej mowie.
Francesca jeszcze raz się ukłoniła, po czym ruszyła w swoją stronę.

(...)

Lionora okazała się być osobą bardzo nietuzinkową. I jakże inną od większości elfów – bez uprzedzeń, niemal bezinteresownie zgodziła się pomóc człowiekowi. Ostoja spokoju i... szlachetności, nie można było inaczej tego opisać. De Riue była całkiem zadowolona z tego, że mogła ją spotkać... i jej towarzyszy.
Teraz jednak nic już nie stało pomiędzy nią, a nagrodą czekającą w Aldersbergu. Niestety droga do finału tej całej wyprawy prowadziła obecnie przez całą Rivię i połowę Aedirn – czyli prawdziwy szmat drogi. Czasu już Lisek zmitrężyła dosyć, nie pozostało jej więc nic innego niż dolecieć do miasta licząc na dobre wiatry. Owszem, będzie to strasznie męczące, ale pieniądze potrafią osłodzić wiele trudów.

A skoro już o pieniądzach mowa – przecież wampirzyca po drodze zdążyła już uzbierać niemały majątek. Warto by było przy okazji sprawdzić, czy wszystko wciąż znajduje się w swoich skrytkach.

(...)

lipiec, pogranicze Temerii i Rivii

Do pierwszej skrytki bez trudu zdołała dotrzeć raptem w jeden dzień drogi. Co prawda Syriusz zarzekał się, że nie tknie części łupów Francesci, ale przezorny jest zawsze ubezpieczony. Dlatego też Lisek uważnie sprawdziła miejsce pod rozłożystym, pięknym dębem gdzie leżały worki z jej złotem. I usatysfakcjonowana stwierdziła, że wszystko było tak, jak to zostawiła. Kiedyś będzie musiała się po to wszystko wybrać jeszcze raz, bo latać z takim ciężarem nie sposób. Może tak kiedyś powrócić do Temerii, wynająć jakiś wóz, z wykopane złoto zawieść do jakiegoś krasnoludzkiego banku? Z drugiej strony, istniały przyjemniejsze rzeczy, które można było zrobić z monetami, niż składować je w zamkniętych skarbcach- na przykład wydać.

(...)

lipiec, lasy przy Zachodnim Trakcie, Aedirn

Druga skrytka znajdowała się już znacznie, znacznie dalej. Całe dni męczących lotów przeniosły de Riue z pogranicza Temerii do Aedirn, ku lasom przy Zachodnim Trakcie. Miejsce to było nad wyraz niebezpieczne, gnieździły się w nim bowiem skolopendromorfy – bestie które zatłuc było jeszcze trudniej niż wymówić ich nazwę. Paskudne, olbrzymie wije ryjące tunele w miękkiej, leśnej glebie i wyskakujące na ofiary z ociekającymi trucizną kleszczami. Nawet Francesca paskudnie wspominała ostatnie z nimi spotkanie, ludzie zaś... ludzie pewnie takiego spotkania nie przeżywali.
Ale pod leśną ściółką krył się skarb, dla którego warto było zaryzykować nieprzyjemności spotkania z potworami – najprawdziwszy gnomi gwyhyr. Diament wśród mieczy, bardzo ostry, bardzo wytrzymały i bardzo drogi. Jeśli Liskowi udałoby się znaleźć jakiegoś kolekcjonera zainteresowanego takim okazem, na pewno udałoby się jej wynegocjować pokaźną sumkę.


Czasami szczęście po prostu się do ciebie uśmiecha. Wampirzyca już dawno nie miała na wyciągnięcie ręki takiego majątku jak teraz. Bo miecz, naturalnie, wciąż leżał tam, gdzie go Lisek zostawiła, grzecznie czekając ca dzień w którym znajdzie się na ścianie u nowego właściciela.

(...)

lipiec, miasto Aldersberg, Aedirn

I wreszcie Aldersberg. Dotarcie tu aż z Brunny zajęło de Riue niemal dwa tygodnie i teraz, patrząc na zewnętrzne mury, była zwyczajnie wyczerpana. Słońce leniwie wychylało się nad wzgórzem wokół którego wyrosło miasto, ranek gnał okolicznych chłopów na miejski targ by sprzedać to czego był nadmiar, a kupić to, czego był niedosyt.
Wampirzyca zaś musiała jedynie dotrzeć do zamku i przedstawić swój sukces... tyle tylko, że kiedy ostatni raz była w Aldersbergu mogła być zamieszczana we włamanie, zabójstwo i podpalenie. Straż pewnie wciąż pamiętała jej rysopis, a to znacznie utrudniało sprawę.

do Derricka Talbitt

lipiec, bezdroża Rivii

Wizja w pień wyciętych upiorów, jaką w karczmie roztoczyła Liliel, jakoś nie dawała spokoju Druninowi. Gryzło go to i gryzło, aż w końcu zapytał na głos:
-No ale jak takiego upiora się niby wycina? Przecie to duch, ciała nie ma. To tak jakbym chciał wiatr toporem przyciąć.
-Ale przecież wiedźmini nie noszą takich zwykłych mieczy. Srebrne są - zauważył słusznie Gurd.
-I co po tym, że srebrne? Widelcem z arystokratycznego stołu też wiatru nie dziabnę, mimo, że srebrny - nie odpuszczał Drunin.
-A bo to samym mieczem wiedźmin walczy? - retorycznie zapytała Liliel. -W końcu w opowieściach tyle się mówi o ich wszystkich czarach. Jak nie siłą, to sposobem.
-Sposobem... - krasnolud chyba nie był do końca usatysfakcjonowany taką odpowiedzią, ale sensu nie mógł jej odmówić. -Może i faktycznie jakim sposobem. Wszyscy przecie wiedzą, że jak się usypie z czystej soli linię, to duch za nią nie wejdzie. To i pewno można mu czymś krzywdę zrobić.

Wśród mniej więcej takich to uczonych dyskusji mijała podróż ku Wielkiemu Dębowi. I nic specjalnego jej raczej nie urozmaicało, bo i kilku mijanych ludzi nawet witaj na szlaku nie zakrzyknęło. Najgorsze jednak było to, że karczma będąca celem podróży podobno jeszcze nudniejsza miała być.
Chociaż pierwsze wrażenie wcale nie było złe. Wielki Dąb bowiem był całkiem imponujący i na nazwę swoją na dobrą sprawę zasługiwał.


Studnia była, wychodek był, a na pokoje gościnny przeznaczone było nie tylko piętro głównego budynku, ale i cała przybudówka. Z dwóch kominów snuł się dym, niechybnie sygnalizując pichcenie jakiegoś obiadu, albo chociaż gotowanie wody.

Gorzej zrobiło się dopiero w środku. Po pierwsze wystrój był... nijaki. Kompletnie. Nic charakterystycznego, nic ładnego, nic chociażby wyróżniającego się – tylko stoły, zydle i kontuar za którym stał łysiejący już i zdecydowanie lubiący jeść jegomość, prawdopodobnie właściciel przybytku.
-Dzień dobry, czym mogę służyć? - zapytał, w słowa wkładając nawet mniej wysiłku, niż zwykło się wkładać w odganianie muchy. Głos jego zresztą był strasznie monotonny i na próżno byłoby w nim szukać jakiejkolwiek modulacji.
A najgorsze jest to, że Derrick z kompanami popełnili potworny błąd i zamówili jedzenie. Nie żeby było trujące, czy nie świeże. O nie, nie można było o nim czegoś takiego powiedzieć. W ogóle nie można nic było o nim powiedzieć. Nie było ani twarde, ani miękkie, ani kwaśne, ani gorzkie, ani słone a i wyglądało nieapetycznie. Zupełnie jakby kucharz celowo przykładał się do tego, by było pozbawione jakiegokolwiek smaku. Coś doprawdy niespotykanego.

Na szczęście pobyt w karczmie dobiegł końca i można było ruszyć w dalszą drogę nim przez ogólną atmosferę wszyscy podróżni zapadliby w letarg niczym niedźwiedzie na zimę. A im bliżej było wspominanego jeszcze w Przesiece skrzyżowania traktów, tym robiło się jakby żywiej. Podróżni byli żwawsi i bardziej rozgadani (fakt, że między sobą, ale lepsze to niż apatia), nawet kolory zdawały się być ostrzejsze.
A już na samym skrzyżowaniu kwitło życie – stały wozy z różnymi towarami, wieśniacy sprzedawali żywność, myśliwi odsprzedawali podróżującym handlarzom skóry z upolowanych przez siebie zwierząt, wymieniane był wieści i ze świata i z okolic. Aż się chciało ich wszystkich ostrzec, by trzymali się z dala od Wielkiego Dębu, by przybytek ten z nich życia nie wyssał.
A gdy wszystkie zapasy zostały uzupełnione i wieści o szlaku prowadzącym na północ zostały już zdobyte nie pozostało nic innego jak ruszyć raźno ku Aedirn.

(...)

lipiec, pogranicze Aedirn oraz konfederacji Lyrii i Rivii

W trakcie drogi przez lyrijski trakt (który wcale jakością się od rivijskiego nie różnił) zdążył się Derrick z towarzyszami osłuchać opowieści o wiosce przez upiory wymordowanej. Do znudzenia bowiem opowiadano w jaki to wymyślny sposób umarli śmierć żywym nieśli, wymyślano teorie spiskowe, że to wiedźmin sam upiory przywołał, a po zainkasowaniu pieniędzy zebranych przez mieszkańców okolicznych wiosek na powrót je wygnał i tak dalej, i tak dalej. Temat zmonopolizował niemal wszystkie rozmowy na szlaku, a kompaniję Talbitta bardziej wieści z Aldersbergu obchodziły. Szczególnie Liliel, która przy każdym przedłużającym się postoju marudziła, że wampirzyca może ich wyprzedzić.
Tym bardziej pozytywne było nieoczekiwane spotkanie na popasie koni, gdy w małym, granicznym zajeździe medyk natknął się na podróżnika, z którym miał okazję miło rozmawiać... już z półtora miesiąca wcześniej.


Marco, jeśli pamięć Derricka nie myliła, do Aldersbergu wszak w swych podróżach zmierzał, musiał więc mieć świeższe z miasta wieści, niźli sam medyk.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 10-12-2011 o 19:45.
Zapatashura jest offline  
Stary 27-11-2011, 21:52   #577
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
W tym czasie, kiedy strażnicy urządzili sobie małą drzemkę Francesca przekroczyła bramy Aldersbergu. Czy im trochę w tym pomogła, czy jednak zmęczenie było silniejsze, tego dowiedzieć się nie można. Wszak wampirzyca skorzystała z wszelkich środków ostrożności, takiej persony jak ona szybko się nie zapomina. Związała włosy i przykryła chustką.

Miecz jej trochę zawadzał, dlatego postanowiła się go pozbyć w pierwszej kolejności. Musiała w tym celu odwiedzić dawnych znajomych, ale czy został ktoś tam jeszcze? W końcu opuścili Aldersberg szybciej niż ona. Kryjówka może pozostała jeszcze bezpieczna. Zmęczona była co nie miara, a szukać nowej nie zamierzała. Miała nadzieje, że spotka tam Lin, co do True już nie pokładała takiego entuzjazmu. Dobrze pamiętała ten nieustępliwy wzrok obwijający za śmierć towarzyszy. Nawet po czasie tego nie zapomni. Co do dziewczyny? Uratowała ją i dzięki niej żyła. Łatwiej będzie jak ją spotka, może zna jakiegoś pasera, co zaopiekuje się gnomim gwyhyrem? Niemniej jednak czy trafi na kogoś znajomego czy nie, wiedziała co zrobić.

Pełna entuzjazmu weszła w uliczkę, gdzie wcześniej mieściła się kryjówka. Ranek niestety nie sprzyjał bezpiecznemu dotarciu na miejsce nie zauważenie. Ludzi było zdecydowanie za dużo. Ulica wydawała się wcześniej mało uczęszczana. Czy coś się zmieniło od jej ostatniego pobytu?
Udała się, więc na targ. Przyda jej się coś nowego – wykwintne ubranko, w którym pokaże się u hrabiostwa. Może znajdzie się się akurat jakiś dyskretny kupiec.

Krzyk, harmider, hałas i przepych to ostatnia rzecz z jaka dzisiaj chciała mieć do czynienia. Jedankże musiała załatwić wszystko dzisiaj, aby następnego dnia udać się w obwieszczeniu cudownej nowiny. W sakiewce brzękało jeszcze kilka sztuk złota, ale to nie wystarczyłoby na jej zakupy, dlatego udała się najpierw na poszukiwania nowego właściciela gwyhyra.

-Witaj... mam coś cennego na sprzedaż... ale nie wiem, kto zajmuje się u was takimi błyskotkami.
-Jakimi byłyskotami? - spytał zaciekawiony kupiec.
-A tego to na razie nie mogę powiedzieć... a tym bardziej pokazać tutaj... ale to niezwykle cenny przedmiot, a raczej broń za którą oddaje się życie...
-Życie powiadasz? Ciężko mi powiedzieć o czymś, czego nie widzę, jednak skupem broni się nie zajmuje... jest od tego kowal, znaczy syn jego siedzi w tym i mogłoby go to zainteresować. Powiem jednak że to mąż wybredny i znający się bardzo na swym fachu.
-Dziękuje za informacje – rzuciła mu kilka sztuk złota – jeśli kłamiesz, znajdę cie, a wtedy żaden medyk nie będzie w stanie cię poskładać - uśmiechnęła się słodko i zniknęła w tłumie.

Gdy kowala znalazła bez problemy, to jego syna już nie koniecznie. Ten postanowił zając się innym fachem mając daleko w rzyci wszelkie pokoleniowe insynuacje. Dlatego też rzadko bywał w posiadłościach ojca i raczej wolał oddawać się przyjemnościom. Tak też było i tym razem. Od razu jej się spodobał. Pomarszczony ojciec na pytanie "gdzie jest twój syn" spuścił smutno oczy. Widać przyzwyczajony był do tego pytania i nie potrafił na nie opowiedzieć. Splunął przy tym soczyście i wrócił do pracy.

-Wrogiem jego nie jestem, interes mam... pewnie i pana zainteresuje jaką mam ofertę – ciągnęła dalej kobieta.
-Interesy? Mam głęboko jego interesy! Lepiej wyjdź stąd kobieto zanim stracę cierpliwość, interesować się wam zachciało, a pracować nie ma komu!
-Ale to nie jest zwykła broń, ktoś taki jak pan na pewno to doceni... - kobieta szybkim ruchem wyjęła miecz. Kowal wytrzeszczył oczy, ale zaraz się opamiętał.
-Zabierz to, nie interesują mnie żadne brudne interesy, choć mojego syna pewnie to zaciekawi. Nie chce się do tego mieszać,a teraz wyjdź stąd zanim wezwę straż
-Gdzie znajdę twojego syna? -jeszcze spytała na odchodnym.
-Pewno pieprzy się gdzieś, a co innego mógłby robić... - wrzasną kowal i machnął na nią ręką.

Pięknie, to jeszcze w burdelu jej dzisiaj nie było. Entuzjazm trochę opadł, ale nie na długo. Myślała teraz o zakończeniu swoich spraw i o tym co ją czeka potem. Będąc wampirem otrzyma tytuł szlachecki i bogactwo. Już nie mogła się doczekać.
Może dlatego też z uśmiechem na twarzy weszła do domu lekkich obyczajów. Mężczyźni patrzyli na nią z zaciekawieniem, gdyż strojem idealnie pasowała do tego miejsca, a zasłonięte włosy i lekko twarz dodawały jej tajemniczości.
Burdel-tato wyszedł jej na przeciw.

-W czym mogę pomóc pięknej panience? Może pracy szuka?
-Szukam syna kowala... -prychnęła na propozycje mężczyzny.
-Niestety nie mogę udzielić takich informacji... - uśmiechnął się pokazując swoje równiutkie choć zżółkłe zęby.
-A za ile by pan udzielił? - przeszła do negocjacji.
-Nie udzielamy tutaj informacji o klientach... to pożądny lokal
-Pożądy? -zakpiła wyraźnie Francesca, ale burdel-tatek puścił to mimo uszu.- dobra Słonko, chyba się nie zrozumieliśmy, muszę się widzieć z synem kowala... mam interes do niego, a raczej coś ważniejszego... jeśli mnie do niego nie zaprowadzisz, to nie ręczę za moich pracodawców... więc albo mnie zaprowadzisz, albo zaraz przyjdzie ktoś o wiele mniej milszy niż ja
-Słuchaj paniusiu nie chcemy tutaj rozrób żadnych
-Ja tez nie chce. To jak?
-W sumie to nie moja sprawa... informacje kosztują – czujne ucho wychwyciło by brzęk monet.
-Na górze jest z Estraldą... nie dowiedziałaś się tego ode mnie
Dzięki... miło się z tobą robi interesy.


Zanim trafiła na odpowiedni pokój minęło trochę czasu. Wypytywać musiała oczywiście o Estraldę, gdyż wątpiła, że syn kowala przyzna się do swojego pochodzenia. Wśród dochodzących zza drzwi "oochhóww", "accchów" i "taaaków" ciężko było jej się skupić. Miała ochotę wręcz zmienić cel swojego pobytu, jednak do końca zachowała zimną krew.

-Estralda?To ty stara dziwko!?
-Czego?
-Zmiana jest...
-Jaka zmiana?
-Wypad... moja kolej...
-Jak to? - Francesca weszła do pokoju, uwalniając kaskadę swoich loków.
-A tak to... - uśmiechnęła się zbójecko. Syn kowala wyglądał dość pospolicie. Zwłaszcza rozebrany, mimo wszystko nie był zawstydzony. Ot młokos, co takich wielu o zadziornych rysach twarzy, ten musiał być wyjątkowo zdolny skoro zaszedł tak daleko.

-No piękna pani może pani odwalić swoje i wyjść, ja tutaj z Estrą mam...
-Ja też coś z tobą, mój drogi – przerwała mu kobieta, po czym wyjęła miecz i rzuciła na łóżko.
-Podobno znasz się na tym... - mężczyzna zerknął na broń.- To porozmawiamy?
-Estra później dokończymy... tak, idź, idź – klepnął ją w tyłek dla popędu. Ta westchnęła tylko głośno i wyszła. Widocznie nie pierwszy raz zdarza się taka sytuacja.
-Skąd to masz?
-Czy to istotne?
-Nie chce mieć problemów... a robota zachwycająca... - pogładził ostrze i uśmiechnął się.
-Problemów mieć nie będziesz... chyba, że jesteś niedyskretnie głośny, jak większość jego świętej pamięci posiadaczy...
-O to się nie martw... mój pan na pewno będzie zadowolony, chociaż dla pewności, chciałbym, aby ktoś ujrzał tę broń...
-Jest jak najbardziej prawdziwa, gwarantuje za to nawet swoją głowę... - dotknęła się zmysłowo po twarzy.
-Skoro tak mówisz... myślę, że zadowoli cie cena... ale teraz o niej nie wspomnę... -mężczyzna zaczął się ubierać. Ze sposobu wysławiania, świadczyło, iż jest starszy niż myślała. Ubrał się całkiem szybko. Widać był podekscytowany przyniesionym skarbem, ale cóż się dziwić, nie wszyscy mają zaszczyt choćby ujżeć gnomi gwyhyr, a być posiadaczem - jeszcze mniej.


***


Transakcja poszła jak najbardziej pomyślnie. Kobieta była przeszczęśliwa, że nikt nie próbował jej wykiwać, czy oszukać. Nawet przygotowała się na zasadzkę i próbę odebrania cennej broni, jednak syn kowala posłusznie zaprowadził ją do szefa. Bez zbędnych pytań udało jej się spieniężyć miecz. Co prawda mogła dostać za niego więcej, gdyby znalazła odpowiedniego kolekcjonera, jednak czasu zbytnio nie miała, a teraz czekały ją i inne bogactwa. Większa pazerność w tym przypadku mogła doprowadzić ją do pewnych uszczerbków na zdrowiu, za to za mała, wzbudzić niewygodne podejrzenia. .

W każdym razie od podstępnych interesów, czyli próby odebranie jej złota, postanowiła się zabespieczyć. Dlatego wydała większość w jak najkrótszej chwili. Kupiła nowe sztylety, buty, króciutką spódniczkę pasująca idealnie do cudownie skrojonego gorsetu, którego pozazdrościłaby jej nie jedna hrabina.


Koloru włosów specjalnie zmieniać nie chciała, dlatego też skorzystała z podpowiedzi krawcowej, aby założyła sobie piękny siateczkowy kaptur, a pod spodem czarną czapeczkę. To dodawało jej klasy i sprawiało naprawdę oszałamiające wrażenie. Oczywiście cena była zrównana z efektem. Najważniejszym było to, że nie można było rozpoznać koloru jej włosów.

Następnie udała się do wykwintnej karczmy. Zamówiła pokój oraz balię z wodą.
Zagłębiła się w gorącej wodzie i myśląc o jutrzejszym dniu.
To był jej czas odpoczynku.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...

Ostatnio edytowane przez Asmorinne : 28-11-2011 o 13:14. Powód: oj poprawki
Asmorinne jest offline  
Stary 16-12-2011, 21:48   #578
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wszyscy zgodnie uznali, że wyjazd z Wielkiego Dębu był jedną z najlepszych rzeczy, jakie w życiu zrobili. Gospoda sama w sobie miała coś z upiora - wysysała z podróżnych całą radość życia. Krasnoludy zrobiły się ospałe i nawet piwo nie sprawiało im radości, Liliel stale marudziła, przy okazji zachowując się tak, jakby chciała zrobić komuś awanturę, tylko nie miała sił, zaś Derrick czuł się jak stary głaz, co zaczął obrastać mchem. Nie mówiło się o masowych samobójstwach z melancholii zapewne tylko dlatego, że nikt z podróżnych nie przebywał w tym miejscu dłużej, niż musiał.
- Okropne miejsce - mruknął Drunin, gdy wreszcie Wielki Dąb został daleko za nimi. - A byłem pewien, że komedianci bajki opowiadają o tej gospodzie. Jakby pajęczynami była osnuta, albo kurzem posypana.
- Trza nam było w lesie nocować - dorzucił Gurd.
Co zapewne słuszną racją było, ale nikt wcześniej nie mógł przewidzieć, że Dąb taką atmosferą dusze zatruwa.

Im dalej od gospody, tym weselej się na sercach robiło, tylko Liliel ciągle skwaszona nieco chodziła. Nie wpływ to Dębu to jednak był, tylko fakt, iż jej zdaniem za wolno jechali, że o wampirzycy nie pomną, co chciał w sposób nieuczciwy ich nagrodę zagarnąć. Ale jej słowa na nic się zdały, bo ledwo do rozstajów dotarli od razu Drunin postój zarządzili, do czego natychmiast Gurd się przyłączył.
- Trzeba z siebie kurz Wielkiego Dębu zmyć - oznajmił Drunin.
Czemu piwem, i to od wewnątrz, ów kurz zmywał, tego wyjaśnić nie raczył, ale widać kuracja piwna skutkowała, bowiem Druninowi humor wracal w błyskawicznym tempie.
- Ruszamy! - warknęła Liliel, zanim Drunin zdążył zamówić czwarte piwo.
- Ależ, serdeńko... - zaczął krasnolud, tęsknym wzrokiem spoglądając w stronę baryłki, w której zostało jeszcze dużo piwa. Widząc jednak spojrzenie półefki westchnął ciężko i wstał od stołu.

Pogoda im sprzyjała.
Podobnie jak droga. Co prawda trakt nie należał do takich, którymi można było się chwalić w wielkim świecie, ale wierzchowcom nie groziło połamanie nóg, a i kurz, często unoszący się nad byle jakimi gościńcami, zbytnio im nie doskwierał.
Urozmaicali sobie podróż opowieściami, a jednym z tematów była opowieść o wiosce, przez upiory wyludnionej.
Czy człowiek zabity przez upiora sam staje się upiorem? Jak zabić upiora, skoro bestia niematerialna? I czy jeden wiedźmin, nawet najlepszy, może wytłuc kilkanaście upiorów? Może uciekł który?
- No, zapewne jakiś mu uciekł... Pewnie w Wielkim Dębie się schował - mruknęła Liliel, tematowi zdecydowanie niechętna. - Zamiast ględzić trzy po trzy byście pogonili te swoje kucyki. Nagroda czeka, złoto czeka, a wam tylko piwo we łbach się przelewa. I w brzuszyskach, które coraz większe macie.
- Krasnolud bez brzucha to kiepski krasnolud - nadął się Drunin.
- Łatwiej przeskoczyć, niż obejść - mruknęła Liliel, obdarzywszy Drunina szyderczym nico uśmiechem.

Mimo liczny uwag ze strony Liliel krasnoludy nie zamierzały omijać bokiem nielicznych karcz, spotykanych przy trakcie. Drunin nazywał to "zbieraniem informacji", zaś Liliel - zwykłym żłopaniem piwa. W większości przypadków Derrick był w stanie się z nią zgodzić. A wyjątek był tylko jeden...
- Patrzajcie - stwierdził Drunin, zatrzymując się na progu niewielkiego zajazdu. - Znajomka znaleźlim.
Liliel tylko ciężko westchnęła przewidując, że spotkanie z kimś znajomym zaowocuje tylko i wyłącznie większą ilością wypitego piwa i straconego czasu.

Marco, on to był owym znajomym, jak z rękawa sypał opowieściami o tym, co przeżył sam, i co słyszał po drodze.
- W Aldesbergu pan też był? Bo tam pan podążał? - spytał Derrick.
- Między innymi, panie Talbitt, lecz i tu i tam zahaczyłem. Chciałem nawet do Doliny Kwiatów ruszyć, ale czas mi nie pozwolił. Szkoda, bo Aedirn to ciekawe królestwo, choć i niebezpieczne.
- Tej rudowłosej, co to mi jej list gończy panie pokazywaliście, po dziś dzień nie schwytano. Za to jej towarzysza znaleziono zmasakrowanego na drodze, choć jego ciało było pokiereszowane, że pewności nie można mieć było. W ogóle, panie, ostatnie czasy w mordy obfitują - podobno elfy gdzieś na północy zaczęły na ludzi napadać, w miasteczku o parę dni od Aedirn ktoś zabił czarodzieja w jego własnej wieży, a przy brodzie, jak się do Vengerbergu jedzie, utopce się pojawiły i aż trzeba było królewskiego łowczego wzywać. Ciężkie czasy, ciężkie czasy - rozgadał się podróżnik.
Derricka jednak podobnie jak i Liliel, głównie Aldersberg interesował, starali się więc rozmowę na ten temat sprowadzić.
- A w mieście? - spytała Liliel. - Coś nowego?
- W mieście o paru rzeczach się mówiło - opowiadał Marco. - Zjawiło się dwóch szarlatanów twierdzących, że lekarstwo dla hrabianki znaleźli, ale bujda to była - obu do lochu wtrącono. Niedawno to było, z tydzień może? Na trasie trudno nad dniami zapanować - wytłumaczył się. - Armia manatki swoje zwinęła i na podgrodziu już żelastwem nie straszą, a to zawsze dobrze.
- Ale w mieście nie do końca bezpiecznie, bo i tam kogoś zamordowali. Jeno, że straż czujna i sprawcę schwytała... to znaczy zabiła, gdy opór stawiał. Oficer pono przy tym życie oddał.
Gdyby tak Marco ze swych podróży spisał opowieści i wydał w księdze, to pewnie nikt już by ze strachu przed okrucieństwami świata nosa za drzwi nie wyściubiał.
- No i, oczywiście, bal był wielki wydany na cześć lorda Frolice'a, co to ruchawkę wiadomą opanował. Sama elita się zebrała, a ploteczek podsłuchanych służba trochę poroznosiła. Ponoć jedna z miejskich czarodziejek ku własnej płci afektem zapałała - rzekł konfidencjonalnie.
Paroma jeszcze wiadomościami Marco się podzielił, co robił ze swadą i szczerą chęcią. Jednocześnie nie omieszkał wypytywać co też Talbitt i jego towarzysze w swych podróżach zoczyli.
Tu Drunin, kolejnym piwem się pokrzepiwszy, okazję do pochwalenia się czynami swymi (i nie tylko swymi) znalazł. Tak więc i o druidach opowiadał, o rusałce, z wdziękami licznymi. Ledwo jednak opisywać je zaczął, zaraz Liliel w kostkę go kopnęła, co mimo grubych butów odczuł.
- No, serdeńko - powiedział z wyrzutem i odsunął się zdziebko, tak na wszelki wypadek. - Powiedzieć nic nie można?
Spojrzenie półelfki starczyło mu za odpowiedź, zatem zmienił temat, przechodząc do innych przygód, ze szczególnym uwzględnieniem mieniaka, co to się pod leśniczego podjął, oraz Wielkiego Dębu, radość i smak życia kradnącego każdemu i każdej rzeczy.

Do południa jeszcze chwil kilka zostało, więc - chociaż Drunin z chęcią by jeszcze z Marco pogwarzył - i tym razem zdanie półelfki przeważyło i krasnolud, wielce znaczące spojrzenia ze swym rozmówcą wymieniając, wzruszył ramionami i z ciężkim westchnieniem wstał, wypił do końca piwo i, z kolejnym ciężkim westchnieniem, odstawił kufel na stół.
Wymieniwszy obowiązkowe pożegnania ruszyli dalej, do Aldesbergu.

Wieczór był, trzy dni później, gdy stanęli u bram miasta.
Tak, jak powiadał Marco, wojska już nie było. Obóz, rozbity poprzednio pod bramą miasta, zniknął jakby go nigdy nie było. Ruch przez bramę odbywał się bez problemów, jak w każdym mieście, gdy strażnicy pobieżnie tylko wozy sprawdzali, bez zbytniego rozpytywania "Skąd? Dokąd? Dlaczego?".
Stojący w bramie wartownik spojrzał nieco spode łba na uzbrojonych krasnoludów, lecz słowa nawet nie rzekł. Półelfki również nikt nie zamierzał od razu do lochów wsadzić.
Cóż, czasy się zmieniają.
Prawdę mówiąc była to idealna okazja, by pozbyć się wspólników. Wystarczyłoby szepnąć strażnikowi kilka słów na ucho... jednak Derrick spytał tylko o wampirzycę.
Niestety strażnik o poszukiwanej nic nie słyszał, chociaż listy gończe stale jeszcze wisiały tu czy tam. Nie słyszał również, co było dla odmiany pozytywną informacją, o uzdrowieniu hrabianki. Czyli wciąż mieli szansę. Na przykład wylądować w lochu.
- Zatrzymam się "Pod Rozbitym Dzbanem" - powiedział Derrick, gdy wierzchowiec znalazł swoje miejsce w stajni. - Idziecie ze mną, mam nadzieję?
- Mamy tu rodzinę - odpowiedział Drunin, na co Liliel też głową skinęła.
- Tam się lepiej wyszykujemy na spotkanie z panem hrabią - dorzuciła.
- Spotykamy się zatem rankiem, u wrót zamku - powiedział Derrick. - Tylko pamiętajcie, że broń trzeba będzie zdać przy wejściu.
Drunin zębami zgrzytnął, ale skinął głową.
- Będziemy tam, Derricku - zapewniła Liliel. - Tylko ty nie zaśpij - dodała z uśmiechem.
- Nie ma obawy - odparł Derrick.

Gospoda powitała medyka szeroko otwartymi drzwiami. Oczywiście mógłby sprawdzić, jak się czuje Otton Lyvenbrook, porozmawiać z piękną Teresą, zobaczyć Helenę. Postanowił jednak zostawić to na następny dzień, jak już załatwią sprawę hrabianki. Teraz przede wszystkim potrzebna mu była kolacja, kąpiel, naprawa stroju i dobry sen.

***

Świt zastał go na nogach.
Ubranie, odświeżone i naprawione, czekało już na niego, podobnie jak zamówione jeszcze poprzedniego dnia śniadanie. Chociaż było bardzo smaczne, to jednak Derrick nie stracił zbyt wiele czasu na delektowanie się nim. Zjadł szybko, sprawdził raz jeszcze, czy ma przy sobie mikstury, mające uzdrowić hrabiankę, a potem ruszył w stronę siedziby hrabiego.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-12-2011, 18:06   #579
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Francesi de Riue

27 lipca, miasto Aldersberg, Aedirn

Błogi odpoczynek umilały wampirzycy rozmyślania o tym co zrobi z nagrodą. Było tyle możliwości, a każda lepsza od poprzedniej. Luksusy, pozycja społeczna... chociaż z drugiej strony pewnie prędzej czy później ludzie zorientują się, kim jest. Może nie koniecznie, że jest wampirzycą, ale że to właśnie jej poszukuje się w okolicy listem gończym. Straże może i nie przywiązywały już do tego zbyt dużej uwagi, w końcu minęło już sporo czasu, ale prędzej czy później ktoś zacznie zadawać pytania. Zawsze tak było.
To jednak były czarne myśli, a na nie Francesca nie miała absolutnie żadnej ochoty. Nie wtedy, gdy kąpiel była taka przyjemna, a zmęczone mięśnie mogły swobodnie oddawać się lenistwu.

(...)

Nocny odpoczynek dobiegł jednak końca, a wraz ze świtem nadszedł nowy dzień, niosący wampirzycy szereg wspaniałych możliwości. Pozostawało jedynie odpowiednio się ubrać na wizytę u hrabiego. Oczywiście de Riue nie byłaby sobą, gdyby jej ubiór nie był ekstrawagancki. Co prawda ładny, czarny czepek pod którym schowała upięte włosy zgadzał się z miejską modą, ale odważny, czarno-czerwony gorset i krótka, odsłaniająca łydki spódniczka już nie. Z pewnością Wolfgang de Aldersberg zapamięta ją po spotkaniu.

Podobnie zresztą zapamiętywali ją mijani w drodze do zamku mieszczanie, odwracający się na widok zgrabnych nóg. Francesca lubiła zwracać na siebie uwagę, a w mieście tak dużym jak Aldersberg miała po temu okazję.
Czasem jednak przykuwanie cudzego wzroku działa na niekorzyść. Na przykład wtedy, gdy zainteresują się tobą strażnicy.
-Hej, ty! - zawołał nagle, wychodzący zza rogu miejski strażnik. Nie było wątpliwości, że kierował swój okrzyk do de Riue.
-Ty? Niedorzeczne... - oburzyła się bardzo wyniośle - Per Pani jeśli już panie strażniku, proszę zając się przestępcami, a nie porządnymi ludźmi - zatrzepotała rzęsami i uśmiechnęła się słodko, po czym odwróciła się i poszła w swoją stronę.
-Porządnymi, dobre sobie! - zaperzył się strażnik. -Dziwki w mieście powinny się trzymać w swojej dzielnicy, a nie kupczyć z samego rana po całym mieście.
-Taaa? Za tą obrazę... powinni cię ściąć. Jestem Esmeralade de Paur i właśnie zmierzam do hrabiego... - pokręciła głową.
-Doprawdy? Nie znam żadnej takiej - strażnik nie miał zamiaru odpuszczać. -I niby skąd to jesteście, Esmeraldo?
-Z Vengerbergu... niestety pewnie nie wiesz co to moda i nigdy nie docenisz mojego stroju. Tak też się obawiałam, że wy tutaj nie znacie nowych wyszukaności, ale pilno mi do hrabiego i nie mam czasu się przebrać
-I na pewno hrabia wie, o przybyciu jaśnie pani Esmeraldy - kpił w żywe oczy strażnik.
-Ależ skąd miał niby wiedzieć? Mam coś dla niego, o czym się nie spodziewał - Francesca już miała ochotę wbić w niego sztylet.
-Niby co?
-To już nie istotne...
-To jest istotne. Gadaj kobieto, albo wylądujesz pod kluczem.
Kobieta spojrzała mu w oczy. Musiała użyć uroku, nie było wyjścia. Teraz będzie miała swojego "gwardzistę" i nikt inny jej nie przeszkodzi. - Chodź ze mną, przydasz mi się – rozkazała.
Umysł mężczyzny był słaby i łatwo poddał się wampirzej mocy. I w ten sposób Esmeralda de Paur była chroniona, jak na światową damę przystało. I faktycznie zgodnie z planem, nikt nie ośmielał się jej już przeszkadzać... przynajmniej przez jakiś czas. Po dotarciu bowiem przed bramy w wewnętrznych murach, prowadzącej na wzgórze zamkowe Francesca natknęła się na dwóch halabardników pilnujących przejścia. I chociaż byli wyraźnie znużeni służbą, a przygodny sługa Liska stosownie ją zaanonsował, to zgodnie stwierdzili, że nie wpuszczają nikogo bez stosownego zaproszenia od mieszkańców wzgórza, albo w ważnych sprawach do hrabiego.
- Jestem w ważnej sprawie, aczkolwiek tak delikatnej, że nie mogę jej poruszyć inaczej niż w murach włości hrabiowskich i to wyłącznie do jego ucha. Mogę jedynie wspomnieć, że chodzi o kwiat tych apartamentów - hrabiankę. Jak mi wiadomo pogrążona jest w chorobie, ale to się wkrótce zmieni - uśmiechnęła się słodko.
Może to uśmiech, a może żołnierska obstawa, ale halabardnik chyba uwierzył w jej słowa.
-Lekarstwo dla hrabianki? Nie wygląda pani na oszustkę, jak ostatni co tak twierdzili... – rzekł.-Niechaj będzie, proszę iść.

Od czasów ruchawki na wzgórzu wszystko zdążyło się już stosownie poukładać. Zniszczeń nie było nigdzie widać, a stosowny do społecznej pozycji przepych był należycie wyeksponowany. Lisek nie mogła oprzeć się wrażeniu, że bardzo by tutaj pasowała... przynajmniej do momentu, kiedy się jej to wszystko znudzi. No i ilość straży nie przypadała do gustu wampirzycy.
W maleńkim parku otaczającym zamek żołnierze byli rozstawieni niemal tak gęsto jak drzewa, jednocześnie będąc równie dynamiczni. Jednak ci, stojący u zamkowych bram wykrzesali już z siebie więcej życia. A nie mogło to być łatwe w stalowych napierśnikach przy lipcowym słońcu.
-Czy posiada pani jakąś broń? - spytał jeden z żołnierzy.
- Nie posiadam - skłamała uroczo trzepocząc rzęsami - czy to już wszystko?
-Nie - odparł strażnik zza swojego hełmu. -Będziemy musieli panią przeszukać. Pro-ce-du-ry bezpieczeństwa – wyrecytował.
- Ależ czy to konieczne? To pilna sprawa
-Obawiam się, że tak - usłyszała w odpowiedzi.
- Ale panience się bardzo śpieszy... będę ją pilnował osobiście - wtrącił się teraz jej "ochroniarz".
-To nie ma znaczenia -stwierdził strażnik. -Wszyscy wkraczający do zamku muszą zostać przeszukani.
Kobieta kiwnęła głową potwierdzająco.
Żołnierz zdjął ciężkie rękawice i przystąpił (z zaskakującym zapałem) do przeszukiwania de Riue. I może to ten zapał przysłonił mu profesjonalizm, a może zwyczajnie odsłonięte, zgrabne łydki rudowłosej zaprzątały jego umysł, lecz przegapił ukryte w butach sztylety.
-Wszystko jest w należytym porządku. Może pani przejść.

Niewygodne pytania i kontrole były już za wampirzycą. Teraz trzeba już tylko było dostać się przed oblicze hrabiego, przekazać lek i pławić się w bogactwie i tytułach. Plac zamkowy na który wkroczyła Lisek przykuwał od razu wzrok wspaniałym donżonem. Budowla była monumentalna i piękna zarazem, wysoka na kilkadziesiąt metrów, zbudowana na planie krzyża. Liczne elementy zdradzały wysoki kunszt budowniczych: wąskie, wysokie okna przeszklone kolorowymi witrażami, kamienne płaskorzeźby wyobrażające rycerzy i przyozdabiające gzymsy, żelazne rzygacze w rogach budowli.
Kamień z którego zbudowany był donżon był co prawda stary, ale widać było, że starano się by wyglądał należycie. Z całą pewnością twierdza Aldersbergu stworzona była w celach obronnych, co i dziś doskonale widać, ale walorów estetycznych nie sposób było jej odmówić.
De Riue stanęła przed wielkimi, dwuskrzydłowymi drzwiami donżonu i kazała swemu przygodnemu ochroniarzowi zapukać. Musiała jednak chwilę odczekać nim jedno ze skrzydeł uchyliło się i w szczelinie ukazał się starszy mężczyzna w eleganckim, czarno-srebrnym dublecie i błękitnych spodniach. Jego siwiejące włosy były krótko przystrzyżone, a szara broda sięgała mu piersi.
-Pani wybaczy, ale hrabia nikogo się dzisiaj nie spodziewał – odezwał się nosowym głosem, z przeprosinami w tonie. Gdy jednak wampirzyca stwierdziła, że przybywa z lekiem dla hrabianki, postawa mężczyzny zupełnie się zmieniła.
-W takim wypadku proszę pójść za mną. Pan nie będzie już potrzebny, w zamku jest zupełnie bezpiecznie – majordomus zwrócił się do zauroczonego strażnika. Oczywiście ten nie miał zamiaru posłuchać, ale Francesca nie chcąc wzbudzać podejrzeń odesłała go sama.
De Riue została szybko przeprowadzona przez hall i wielkimi, łukowymi schodami weszła na piętro. Tam już, licznymi korytarzami, prowadzona była do hrabiowskich kwater. Co mniej jej się podobało, dość szybko znalazło się dwóch zamkowych strażników, którzy zaczęli im towarzyszyć. Nic nie mówili, nawet trzymali się w oddali, ale od razu było widać, że dokładnie baczą na poczynania kobiety.


Wreszcie, po dłuższym spacerze, majordomus zatrzymał się przed dwuskrzydłowymi drzwiami z dębu, przed którym honorową straż pełniło kolejnych dwóch gwardzistów w paradnych strojach.
-Proszę moment zaczekać, zapowiem pani przybycie – poinformował majordomus i zniknął za drzwiami.

do Derricka Talbitt

27 lipca, miasto Aldersberg, Aedirn

O śniadaniu mówiło się, że jest najważniejszym posiłkiem dnia i że nie powinno się go jeść szybko. Talbitt normalnie posłuchałby tej mądrości, ale nie dzisiaj. Wyglądało na to, że wampirzyca nie zdołała jednak odnaleźć leku, a to otwierało szansę przed nim i jego towarzyszami podróży. Co prawda mógłby spróbować się ich pozbyć i zagarnąć wszystko dla siebie... ale to było po pierwsze nie w jego stylu, a po drugie Liliel pewnie by go za to zabiła. Krasnoludy zresztą też nie zostawiłyby czegoś takiego. A jaki jest sens wydawania całej nagrody by wiać do Temerii?

Dzień w Aldersbergu zaczął się zupełnie zwyczajnie. Uliczki zaludniały się od ludzi zmierzających do konwisarni, na targ, albo w inne miejsce pędzeni przez swoje obowiązki. Niebo było trochę zachmurzone, ale żadna z chmur nie wyglądała na taką, która mogłaby zerwać się nagle i zalać miasto deszczem. Szczerze mówiąc, było całkiem przyjemnie – dobry dzień na odebranie zasłużonej nagrody. I nawet nie widać było żadnych zwłok na wewnętrznych murach – wisielcy pewnie zaczęli przeszkadzać mieszkańcom wzgórza.

Medyk miał się spotkać ze swoimi towarzyszami pod samym zamkiem, lecz już zbliżając się do bramy prowadzącej na wzgórze, wiedział że coś jest nie tak. Konkretnie mówiąc, słyszał, że coś jest nie tak. Podniesiony, wściekły głos Liliel zdążył mocno zagnieździć się w jego pamięci.
-Jak się hrabia dowie, że nie chcecie dopuścić do wyleczenia jego córki!... - wychodząc zza rogu ostatniego budynku, Derrick zobaczył półelfkę awanturującą się z dwoma gwardzistami. Chociaż w pierwszej chwili jej nie poznał. Ubrana była zupełnie inaczej niż zazwyczaj, ponadto rozpuściła włosy, które w trakcie podróży trzymała związane w długi warkocz.


Parę kroków za nią stały krasnoludy, również jakby odmienione. Podróżne ubiory zamieniły się w tradycyjne, krasnoludzkie tuniki w odcieniach brązu, czarne spodnie i opończe z kapturami. Zmierzwione na trasie brody doczekały się zaś solidnego wyszczotkowania.

-Słyszałem - powiedział Derrick, zbliżając się do strażników - że hrabianka nie została jeszcze wyleczona. Czyżby zaszły od wczoraj jakieś zmiany? - spytał uprzejmie. - Czy hrabia nie przyjmuje już medyków? Wieziemy lekarstwo od Lionory Aelbedh, kapłanki Dany Meadbh.
Jeden z gwardzistów spojrzał na Derricka mało rozgarniętym wzrokiem.
-To wy się znacie? Zresztą nieważne. Jak nie zobaczę lekarstwa, to nie przepuszczę. Dość już się oszustów namnożyło.- A po chwili dodał z wrednym uśmiechem. -Chyba, że wolicie do lochów.
-Znasz się na lekach? - spytał Derrick. - Jesteś medykiem, by oceniać ich skuteczność? To chyba jednak nie twoje zadanie. I nie ty, jak mi się zdaje, decydujesz o tym, kto do lochu trafi. Coś mi się zdaje, że wiele rzeczy się zmieniło od mojej tu bytności. Kto tu dowodzi?
Tyrada Talbitta trochę zbiła żołnierza z pantałyku. Bo o ile rasizm i seksizm pozwalał mu bez większych trudności ignorować okrzyki Liliel, to już straszenie przełożonym z ust medyka trąciło jego instynkt samozachowawczy.
-Eee... przepraszam panie. Ja tylko dbam o bezpieczeństwo. Jeśli macie lek, to naturalnie powinniście przekazać go hrabiemu, tak – paplał zdenerwowany.
Półelfka nie marnując więcej czasu minęła go wyniośle, jak urażona dama, a krasnoludy tylko cicho ruszyły za nią. Trochę niepewnym krokiem, jakby wypiły za dużo... albo cisnęły ich nowe buty, które założyli na wizytę.

Spacer tarasami wzgórza nie mijał jednak w milczeniu. Liliel chciała bowiem ustalić ostatnią sprawę.
-Jak podzielimy się nagrodą? - zapytała swych towarzyszy. Tysiąc nobli, czyli dwadzieścia tysięcy denarów jak obszył, na pięć części (o Korinie wszak nie wypadało zapominać, nawet jeśli kurował się wciąż nad Loc Eskalott) dzieliło się łatwo. Ale co z tytułem zrobić?

- Rzucimy losy - powiedział Derrick. - Wygrywający weźmie tytuł, a pozostali podzielą się pieniędzmi.
-A po co komu tytuł bez pieniędzy? - retorycznie spytała półelfka.
- Można sobie znaleźć bogatego męża - powiedział Drunin, za co Liliel kopnęła go w kostkę. Prawie, bo krasnolud zdołał uskoczyć. - Zawsze możesz zrezygnować z udziału w losowaniu i zabrać swoje złoto - przedstawił kolejną propozycję.
-Nie mam zamiaru - odparła półelfka.
-A ja mam. Po co mi jakieś tytuły? Brzucha sobie nimi nie napełnię - stwierdził krasnolud.
-Mi też szlachectwo po diabła - rzucił Gurd.- Jeszcze by mnie zmusili chodzić na jakieś bankiety, albo uczyć się tej całej etykiety. A niech se to w rzyć wsadzą - aż się otrząsnął na samą myśl.
- W takim razie zostaniemy w trójkę - uśmiechnął się lekko Derrick. - Chyba że Korin na temat tytułu ma takie samo zdanie, jak Drunin i Gurd. Wtedy pretendentów do tytułu będzie tylko dwoje. Ale jego tu nie ma, więc musielibyśmy poczekać. A możemy - tytuł, jak wiadomo, nie zając, nie ucieknie.
-Nie byłabym taka pewna - Liliel uprawiała czarnowidztwo. -A jak hrabia będzie miał kaprys nadawać tytuły na miejscu?
- No to rzuć monetą i zobaczymy, które z nas wygra - zaproponował Derrick. - Chyba że - zwrócił się do krasnoludów - uważacie, że Korinowi zależy na tytule.
-Nawet jeśli, to jak mu go hrabia nada? Gołębiem pocztowym? - zaśmiał się Drunin. -Macie tu monetę i se rzucajcie - rzekł krasnolud wręczając Derrickowi denara.
- Rzucaj ty. - Derrick podał monetę półelfce.
Dziewczyna przyjrzała się uważnie denarowi (jeszcze kto by pomyślał, że wietrzyła podstęp) i zastanawiała isę przez chwilę co wybrać. W końcu zdecydowała i oznajmiła:
-Reszka.
Moneta zawirowała w powietrzu pozostawiając wszystko w rękach przypadku.


A przypadek zdecydował, że... wygrała Liliel. Nie widać jednak było po niej żadnego wybuchu radości, jakiego można się by spodziewać przed kimś, kto za parę chwil miał wejść w poczet lokalnej szlachty.
-A więc ustalone – stwierdziła, oddając monetę Druninowi. -Nie traćmy więcej czasu.
Cóż, może po prostu ta półelfka urodziła się po to, by się złościć, a nie cieszyć?

Park wokół zamku, jak i sam zamek nie zdążyły się zmienić od ostatniej wizyty Derricka. Straż nalegała na przeszukania i złożenie broni, ale było coś znacznie gorszego – nalegała także, by nowo przybyli poczekali. Na pytanie zaś dlaczego, padła odpowiedź, która nie spodobała się ani Derrickowi, ani jego towarzyszom.
-Nie dalej niż pół godziny temu przybyła kobieta, twierdząca, że znalazła lek dla hrabianki. Jeżeli okaże się oszustką, otrzymacie państwo swoją szansę.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 30-12-2011, 16:48   #580
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Wampirzyca korzystając z okazji postanowiła przyjrzeć się trochę wnętrzom. Strażnicy patrzyli na nią z zaciekawieniem. Cóż, czego innego można było się spodziewać, kiedy patrzy się cały dzień na puste wnętrze. Przykuł jej uwagę obraz przestawiający scenę bitewną. Rozszaleni w ferworze walki ludzie z grymasami bólu po ciężkich ranach. Spłoszone konie, które panicznie uciekały od świszczących strzał. Kilku mężczyzn zwartych w śmiercionośnym uścisku, wydawałoby się jakby jeden miał już upaść, ale trzymała go jeszcze chcę zwycięstwa. Najbardziej jednak spodobał jej się żołnierz z nagim, miło umodelowanym torsem, dumnym wyrazem twarzy dzierżącego chorągiew. Takich zawsze szkoda było tracić w wojnie, pewno wprawiony był w miłosnych sztuczkach nie gorzej niż w walce.
Z przyjemnych myśli wyrwały Francesce otwierające się drzwi.
Ta poprawiła jeszcze kapelusik, po czym uśmiechając się weszła do hrabiowskich komnat. Komnata to mogło jednak być za małe słowo. Był to wielka sala, taka na których odbywają się bale dla kilkudziesięciu par. Piękna, wzorzysta posadzka, przykryta była czerwonym dywanem prowadzącym ku hrabiowskim fotelom; wysoki sufit podtrzymywała kolumnada ozdobiona tarczami z rodowymi herbami. Wszystko tu było bogate i wywierało spore wrażenie.

Hrabia Wolfgang de Aldersberg siedział na jednym z dwóch foteli przypatrując się chłodnym wzrokiem przybyłej Francesce. Na oko dobiegał czterdziestu lat, siedział dumnie wyprostowany na całą swoją wysokość, która była nieprzeciętna.


Przed hrabią stało dwóch mężczyzn, jeden młody, ubrany jak przystoi heraldowi, zaś drugi w wieku podeszłym, z długą brodą i w szatach, które niepokojąco sugerowały lata spędzone w Ban Ard.
Młodszy z nich odchrząknął znacząco i donośnym głosem zaczął mówić:
- Jego Łaskawość, hrabia Wolfgang de Aldersberg, grododzierżca miasta Aldersberg, pan przyległych ziem i wasal naszego króla, raczył przyjąć Esmeralde de Paur z Vengerbergu, która twierdzi, że posiada lekarstwo dla hrabianki Antoinette.

- Witam szlachetnego hrabię - ukłoniła się najbardziej gustownie jak potrafiła możliwe, że wyszła trochę z wprawy, ale się tym co najmniej nie przejmowała - tak, posiadam wybawienie dla biednej hrabianki Antoinette. Wykonała ją sama Lionora Aelbedh. Przebyłam naprawdę długą podróż, aby ją odnaleźć, a teraz składam ją w pańskie dłonie. - kobieta wykonała teatralny gest, po czym wyjęła mała buteleczkę. - Wiem, że nie jestem pierwszą osoba, która tutaj przybywa, ale jestem pewna, że ostatnią.
De Aldersberg jakby się trochę ożywił. Uważniej spojrzał na Francescę.

- Twierdzi pani, że odnalazła Lionorę? I to ona lek przygotowała? - zapytał. -Jeszcze nikt z przybyłych po nagrodę tak nie twierdził.

- Jak mi wiadomo, nikt jeszcze nie wyleczył hrabianki. Przykro mi, że moja podróż tak długo trwała i kwiat tej posiadłości był uwięziony- umilkła na chwilę - ale to już koniec jej męki -kobieta mówiła tonem spokojnym i miękkim.

- To doskonała nowina. Avanalu, odbierz od pani de Paur lek - Wolfgang zwrócił się do starszego mężczyzny, który bardzo powoli zbliżył się do wampirzycy. Wiek najwyraźniej nie służył jego stawom. -Czy ma pani się gdzie zatrzymać w mym mieście, gdy sprowadzony przez panią dekokt będzie badany?

- Osobiście uważam i ręczę, że lek wcale nie musi być badany, ale rozumiem państwa wole. Zapewne pojawili się i tacy niewdzięcznicy, którzy mogli jej zaszkodzić. Zatrzymałam się w karczmie "Pod Pegazem" rozumiem, że tam mam czekać na wiadomość?

- Tak. Jeżeli lek naprawdę został przygotowany przez Lionorę Aelbedh, nagroda pani nie ominie - zapewnił hrabia.

- Dobrze, poczekam. Najważniejsze, żeby dziewczynka wróciła do siebie - kobieta skłoniła się, oczywiście już była pewna swojej nagrody. Już wkrótce będzie w posiadaniu bogactwa i tytułu.

Przypomniała sobie właśnie o tych naiwnych ludziach, którzy wyruszyli z nią. Ciekawa była czy żyli jeszcze, czy też dali sobie spokój. Nieustępliwy zabójca Folken Legara, który na jej oko był bardzo utalentowanym zabójcą, mogła go czekać niezła kariera, choć paskudny charakter mógł ją szybko zburzyć. Czarnowłosa czarodziejka Nessa z Thanedd zwana Żmijką, którą od razu bardzo polubiła. A i jeszcze Derrick Talbitt – medyk, wydawał jej się niezwykle gburowaty i nudny, co do niego miała praktycznie pewność, że już albo dał sobie spokój z wyprawą, albo zginą już na początku.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172