Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2011, 21:19   #8
Storm Vermin
 
Reputacja: 1 Storm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwu
Burmistrz wysłuchał uważnie wszystkich pytań zanim na nie odpowiedział. Widocznie naprawdę nie chciał udzielić błędnych informacji najemnikom.
- Wioska nazywa się Klauben, leży ze trzy kilometry na północny zachód od miasta. To osada drwali i węglarzy, leży głębiej w lesie, na polanie. Okolica jest płaska jak stół, a do wioski prowadzi tylko jedna droga. Mieszkańców była mniej niż setka, licząc kobiety i dzieci. Świadek… świadek pochodził z Klauben, jeden z zajmujących się nim akolitów go rozpoznał. Wrzeszczał coś o pożerających ludzi rogatych demonach. Nie wiem, czy chodziło mu o jakieś mutanty, czy o coś gorszego. – burmistrz wzdrygnął się nieco.
- Wysłaliśmy kilku odważniejszych strażników, żeby zobaczyli, co się stało, koło godziny temu. Powinni wrócić za jakieś dwie godziny, może więcej. To pierwszy atak na taką skalę, przedtem były tylko te zniknięcia, no ale to były dwie, trzy osoby co miesiąc, razem jakiś tuzin, nie cała setka naraz. A jak chłopak się tu doczołgał? Bo ja wiem, może napastnicy myśleli, że go zabili? Nie mam bladego pojęcia.

Burmistrz był przez krótką chwilę nieco odprężony, ale jego spokój zniszczył wybuch bretońskiego rycerza. Urzędnik nie śmiał nawet zaprotestować, kiedy obcy zaczął grzebać w jego trunkach – wyraźnie nie miał ochoty na kłótnię z uzbrojonym szaleńcem.
-Eh, tak, hm… Gdzie moje maniery! Trzymam tu panów głodnych, a na dole powinien już być porządny obiad. Zapraszam, zapraszam! – burmistrz zawołał nieco histerycznym tonem. Sprowadził grupę na dół, do jadalni. Stojący w niej stół był zastawiony półmiskami z mięsiwami, warzywami i kaszą. Wygłodniali podróżni nie marnowali czasu na zbędne grzeczności i zabrali się do jedzenia.

Po ledwie kilku minutach do najemników dołączył inkwizytor wraz ze swoim przybocznym i bez słowa zasiadł do posiłku. Wyraz jego twarzy wyraźnie wskazywał, że przesłuchanie jedynego świadka nie poszło pomyślnie. Gdy przybysze napełnili już żołądki, Zygfryd wysłuchał garści informacji, które zdobyli najmici.
- Udało się wam dowiedzieć więcej niż mnie. Chłopak z wioski jest ciągle w malignie, plótł bez sensu o potworach. Przynajmniej Helmut załatał go na tyle dobrze, że powinien przeżyć, żeby mógł nam zdać nieco dokładniejszą relację. Tak czy inaczej, wygląda to bardziej na robotę bandy zwierzoludzi lub mutantów niż jakiegoś kultu, więc póki co będzie to zmartwienie władz miasta.
Burmistrz wyraźnie oklapł, kiedy tylko usłyszał słowa inkwizytora.
- Tymczasem, skoro mamy odrobinę czasu, przydałoby się dokładniej omówić warunki naszej umowy. Nasza umówiona stawka – sto złotych koron od głowy za wykonanie zadania, o ile dobrze pamiętam – wzrośnie, jeśli okaże się, że śledztwo będzie znacznie bardziej niebezpieczne niż zakładałem. Miasto powinno zapewnić nam darmowy wikt i opierunek. Jestem pewien, że znalazło się już coś odpowiedniego.
Zygmunt pokiwał bez entuzjazmu głową.
- Dobrze. Zanim jednak udamy się na zasłużony spoczynek, musimy zrobić jeszcze jedną rzecz. Prowadzący pobliską świątynię kapłan raczył mi powiedzieć, że ledwie dwa dni temu miało miejsce kolejne zniknięcie. Pewien stolarz, mieszkający samotnie w biedniejszej dzielnicy miasta, zniknął bez śladu z własnego domu jakieś dwa dni temu. Chcę zbadać to miejsce zanim zostanie zupełnie zadeptane i ograbione. Chodźmy czym prędzej. Helmucie, ty zostań, i ustal dokładniej z burmistrzem warunki naszego pobytu.

Grupa opuściła ratusz tylnym wyjściem wraz z jednym strażnikiem, który szybko doprowadził ich do bocznej uliczki przy której stał wspomniany budynek, po czym błyskawicznie się ulotnił. W pobliżu nie było widać żywego ducha. Przybysze stali przed dwupiętrowym domem, wyraźnie zaniedbanym, podobnie jak cała okolica. Można było się domyśleć, że na parterze był warsztat zaginionego, a piętro stanowiło część mieszkalną. Zanim łowca wszedł do środka – drzwi nie były nawet zamknięte - polecił Gustavowi poszukać jakichkolwiek przydatnych tropów w pobliżu domu. Poza tym rozkazał, aby Bretończyk i krasnolud pilnowali drzwi do domu – dwójka uzbrojonych po zęby ponuraków powinna odstraszyć wszelkich ciekawskich – a resztę grupa miała mu towarzyszyć w poszukiwaniach, w myśl zasady, że co cztery głowa, to nie jedna.

Niewielki warsztat na pierwszy rzut oka wyglądał zupełnie zwyczajnie, nie dało się zauważyć żądnych śladów walki. Widocznie stolarz przed zniknięciem zajmował się jakimś zamówieniem, bo niemal każda powierzchnia była pokryta warstewką drewnianych wiórów, a na stole leżało kilka narzędzi i desek. Łowca, nie znajdując żadnej poszlaki, udał się na górę. Polecił jednak swoim towarzyszom dokładniej przeszukać pełne zakamarków pomieszczenie.

Podczas gdy reszta grupy prowadziła śledztwo, do pilnującej drzwi dwójki podeszła szóstka mężczyzn, wyglądających raczej podejrzanie.
- Hej, zara, co tu się dzieje? – warknął jeden z nich, najstarszy i największy, prawdopodobnie przywódca bandy. – Ta chałupa jest nasza, skoro Franz zwiał z miasta. A teraz zejdźcie z drogi, pókim dobry.
Reszta oprychów zaakcentowała groźbę, sięgając po noże, pałki i temu podobne przyrządy. Jednak obaj najemnicy zauważyli, że ruchy te były nieco niepewne, zupełnie jakby młokosy z ulicy bały się starcia z odzianym w zbroję rycerzem i krasnoludem z błyskiem szaleństwa w oczach.
 
Storm Vermin jest offline