Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2011, 11:44   #161
Fenris
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Cadarn wraz z dwustu osobowym oddziałem Aldrica, młodego Gondorskiego oficera, od kilkunastu dni podążał tropem niewielkiego oddziału Uruk Hai, krążąc po górach okalających Isengard. Oddychał pełną piersią przemierzając górskie szlaki i po raz pierwszy od czasu swojej hańby czuł się trochę spokojniejszy. Tu przynajmniej mógł działać, co pomagało zająć myśli czymś innym. Tropienie orków nie było takie proste na jakie wyglądało, zostawiali masę śladów to prawda, jednak to byli Uruk Hai, oni nie męczyli się z każdym dniem bardziej i bardziej, jak jego oddział. Cadarn uważał, że, z nielicznymi wyjątkami, to była zbieranina dzieci, którym ktoś dał prawdziwą broń. Gdyby tylko miał pod sobą jedynie 20 górali, pewnie byłby w stanie rozgromić tych niedojdów. Ciągle musiał czekać, kiedy odpoczywali a i tak patrzyli na niego wilkiem kiedy kazał zwijać obóz przed świtem, żeby ruszać dalej. Miał niestety pełną świadomość, że jeśli będzie próbował wycisnąć z nich jeszcze trochę, to w razie spotkania z Uruk hai, nie będą w stanie skrzyżować z nimi broni. Dlatego kiedy ludzie Aldrica odpoczywali on szukał szlaków, które skróciłyby dystans dzielący ich od poszukiwanej bandy.

W końcu po ponad dwóch tygodniach wędrówki, udało im się odnaleźć ślady sugerujące bliskość poszukiwanego oddziału. Wcześniej nie rozmawiał zbyt wiele z Aldriciem, nie czuł takiej potrzeby. Widział jak próbuje natchnąć swoich ludzi, aby mimo zmęczenia i wszechobecnej wilgoci nie upadli na duchu. Śmiał się wtedy z jego prób. Jednak kiedy byli już blisko celu postanowił zapytać co myśli ten młody oficer:

- Kiedy już ich znajdziemy. - Zaczął kiedy siedzieli przy niewielkim ognisku w małej jaskini na granicy z Rohanem. - Co wtedy?

- Co masz na myśli? - Odpowiedział Aldric, jakby nie bardzo rozumiał Dunlandczyka.

- Rozejrzyj się. - Cadarn wykrzywił twarz w pogardliwym grymasie. - Spójrz na swoich ludzi... - Albo Aldric robił dobrą minę do złej gry, albo jego wiara była ślepa, Cadarn miał nadzieję, że jednak to pierwsze.

- Zrobimy to co musimy - Odpowiedział z kamienną twarzą. - A jaka jest twoja opinia? - Zapytał z nadzieją dzikiego Dunlandczyka.

- Cadarn rozejrzał się po zmęczonych i przemarzniętych żołnierzach, splunął w ogień i odpowiedział. - Większość nie przeżyje tego starcia. Uśmiechnął się do złowrogo i oddalił od ogniska, zostawiając Aldrica z tą myślą.

Kiedy tego samego wieczoru wyruszył na zwiad, z dwoma przydzielonymi mu zwiadowcami, na co pozwalało bezchmurne niebo i jasno świecący księżyc, zastanawiał się nad swoimi decyzjami. Wiedział, że było już za późno na zmiany, podjął decyzję i musiał żyć z jej konsekwencjami, nie cofnie się, nie teraz. To jednak nie uspakajało poczucia, że staje się kimś, kim jeszcze niedawno sam pogardzał, czuł się jak świnia bez honoru, a jednak nie mógł pozwolić sobie ani na chwile słabości. Kiedy rozmyślał nad kierunkiem w jakim idzie jego życie zdawało mu się, że słyszy w oddali pogardliwy śmiech...ale to pewnie tylko wiatr płatał figle jego wyobraźni.

Kiedy przez kilka godzin nie mógł odnaleźć śladów poszukiwanego oddziału, wiedział, że coś jest nie tak, nakazał więc szybki powrót do obozowiska. Gdy dotarł na miejsce zobaczył tylko zgliszcza. Stało się więc to co podejrzewał kiedy nie mógł odnaleźć orków...przestali uciekać. Musieli się zorientować, że ktoś za nimi podąża, napadli na zmęczonych, śpiących i niczego nie spodziewających się żołnierzy, którzy nawet nie widzieli w ciemnościach. Znalazł może dwa orcze truchła, a i te wyglądały jakby zostały ranione przez przypadek przez swoich pobratymców. Nie sądził, żeby ktoś przeżył, ale mimo tego postanowił poszukać ocalałych.

Po kilkunastu minutach wśród okolicznych skał, udało mu się odnaleźć jedynie Aldrica i jednego z jego sierżantów.

- Ilu przeżyło? - Zapytał na wstępie, bo oglądając wcześniej pole bitwy wiedział jak wyglądał przebieg tej rzezi. Nie musiał więc pytać co się stało.

- Zostaliśmy tylko my dwaj - Odpowiedział ze smutkiem Aldrick. - O reszcie nie wiem.

Cadarn widział, że młody dowódca wziął to mocno do siebie. Taka rzeź mogła albo złamać oficera, albo przekuć go idealną broń do walki. Był ciekaw jakim człowiekiem okaże się Gondorczyk. Póki co był wydawał się zagubiony, więc Cadarn zasugerował aby wziął się w garść i wydał rozkaz powrotu. Sam zaproponował trasę wiodącą wzgórzami niedaleko Fangornu, aby mogli sprawdzić w jakim kierunku udała się banda, która dokonała maskary.

Kolejnego dnia podróży udało im się zejść z gór po stronie znienawidzonego Rohanu. Cadarn, wraz z jednym ze zwiadowców przepatrywał drogę, będąc oddalonym o kilkaset kroków od pozostałości oddziału Aldrica, gdy jego uwagę przyciągnął zgiełk oddalonej o niespełna kilkaset metrów bitwy. Gdy wszedł na szczyt skarpy jego oczom ukazał się dziwny widok.
Dwóch Rohańczyków próbowało powalić jednego z Uruk hai, w którym nawet z tej odległości Cadarn rozpoznał członka bandy, która wycięła w pień ich oddział. Reszta tej grupy musiała walczyć z oddziałem jeźdźców, gdyż słyszał zarówno jęk ludzi, jak i rżenie koni. Byli oni jednak poza zasięgiem wzroku górala. Przez myśl Cadarnowi przemknęła pogarda dla dwójki żołnierzy, którzy oddzielili się od szyku, mógł tylko wyobrażać sobie dyscyplinę w reszcie armii...to jednak nie miało teraz większego znaczenia. Jeden z żołnierzy poległ dość szybko, co wywołało odruchowy uśmiech na twarzy Cadarna. To nie dawało zbyt dużych szans pozostałemu przy życiu Rohańczykowi, szczególnie kiedy zauważył, że kolejny Uruk hai zbliża się do walczących.
Przez chwilę walczył sam ze sobą, chciał pozwolić orkom rozprawić się z tym żałosnym człowieczkiem, jednak po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że sam nie da rady dwóm orczym wojownikom, a ich śmierć z jego ręki może mu się przydać po powrocie do koszar.
Zważył więc w dłoni swą włócznie, i zbiegł ze wzgórza aby nabrać impetu i zbliżyć się do biegnącego Uruka na odległość rzutu, wcześniej dając umówiony sygnał zwiadowcy. Gdy udało mu się zmniejszyć odległość do biegnącego przeciwnika cisnął w niego włócznią wkładając w rzut całą swoją niemałą siłę, jednocześnie nie zwalniając tempa, biegł w jego stronę z nadziakiem ojca w lewej dłoni.

Impet uderzenia przewrócił biegnącego uruka, włócznia nie wystarczyła, żeby zabić potężnego wojownika, jednak rzut był na tyle mocny, żeby unieruchomić go do czasu kiedy Cadarn podbiegł z nadziakiem w dłoni. Potężny cios przebił się przez hełm i strzaskał czaszkę próbującego się podnieść orka. Drobiny mózgu rozbrygznęły się pod siłą ciosu i ochlapały olbrzymiego wojownika, który jednak zdawał się tego nie zauważać. W czasie kiedy wyrywał włócznię z pleców przeciwnika, młody Rohirrim padł pod naporem dzikich i okrutnych ataków masywnego orka. Cadarn ledwo to zarejestrował, jego oczy zasnuwały się znajomą czeroną mgiełką, a jego żyły zaczęły wypełniać się płynnym ogniem. Ruszył na rannego orka pełnym pędem i zanim tamten zdążył zareagować, wbił włócznię w okolicy mostka przebijając gruby pancerz. Uruk wypuścił miecz i złapał potężnymi rękami drzewce wbitej w jego ciało włóczni, jakby chciał wyrwać je niczym irytującą drzazgę. Ryknął bardziej z wściekłości niż bólu, co wyglądało jakby nawet nie zdawał sobie sprawy z kiepskiej sytuacji. Cadarn jednak nie pozwolił mu na to, słyszał, jakby trochę w oddali, jak ktoś przedziera się przez las za jego plecami. Chciał obrócić orka plecami do przeciwnika, jednak cieższy od niego przeciwnik po prostu przewrócił się na ziemię. Cadarn naparł całym ciałem na włócznię dobijając tym samym czarnego Uruka. Złapał głęboki oddech i przez krótką chwilę stał próbując otrząsnąć się z efektów szału bitewnego.
Jego wzrok przykuł niebieski blask dobywający się spod pancerza rohirrima, który okazał się pochodzić z dziwnego amuletu, a w zasadzie miecza przekutego na amulet. Kiedy ork dogorywał blas amuletu zadawał się przygasać. Cadarn zerwał go z szyi martwego jeźdza i schował do jednej z kieszeni. Chwilę potem nabiegł zdyszany zwiadowca.

- Zaraz będzie tu gorąco! Chodu! - Rzucił bez zbędnych ceregieli.

Cadarn jednak wyciągnął za pasa sporych rozmiarów nóż i odrąbał nim głowę dzikiego orka, pakując ją po chwili w zielony płaszcz martwego Rohańczyka. Dopiero wtedy zaczął oddalać się z miejsca walki, orki jednak już deptały im po piętach. Odciągnął ich kawałek w głąb lasu po czym zanurzył sie w zatęchłym bagnie wypełnionym mułem i gnijącą ściółką, żeby pozbyć się zapachu, wtedy dopiero kryjąć się jak tylko umiał najlepiej wrócił do miejsca gdzie oczekiwał na niego Aldric. W kilku słowach opowiedział co zobaczył, po czym wspólnie ustalili, że najwyższy czas wrócić do Isengardu by złożyć meldunek. To był dobry dzień...
 
Fenris jest offline