Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-10-2011, 11:44   #161
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Cadarn wraz z dwustu osobowym oddziałem Aldrica, młodego Gondorskiego oficera, od kilkunastu dni podążał tropem niewielkiego oddziału Uruk Hai, krążąc po górach okalających Isengard. Oddychał pełną piersią przemierzając górskie szlaki i po raz pierwszy od czasu swojej hańby czuł się trochę spokojniejszy. Tu przynajmniej mógł działać, co pomagało zająć myśli czymś innym. Tropienie orków nie było takie proste na jakie wyglądało, zostawiali masę śladów to prawda, jednak to byli Uruk Hai, oni nie męczyli się z każdym dniem bardziej i bardziej, jak jego oddział. Cadarn uważał, że, z nielicznymi wyjątkami, to była zbieranina dzieci, którym ktoś dał prawdziwą broń. Gdyby tylko miał pod sobą jedynie 20 górali, pewnie byłby w stanie rozgromić tych niedojdów. Ciągle musiał czekać, kiedy odpoczywali a i tak patrzyli na niego wilkiem kiedy kazał zwijać obóz przed świtem, żeby ruszać dalej. Miał niestety pełną świadomość, że jeśli będzie próbował wycisnąć z nich jeszcze trochę, to w razie spotkania z Uruk hai, nie będą w stanie skrzyżować z nimi broni. Dlatego kiedy ludzie Aldrica odpoczywali on szukał szlaków, które skróciłyby dystans dzielący ich od poszukiwanej bandy.

W końcu po ponad dwóch tygodniach wędrówki, udało im się odnaleźć ślady sugerujące bliskość poszukiwanego oddziału. Wcześniej nie rozmawiał zbyt wiele z Aldriciem, nie czuł takiej potrzeby. Widział jak próbuje natchnąć swoich ludzi, aby mimo zmęczenia i wszechobecnej wilgoci nie upadli na duchu. Śmiał się wtedy z jego prób. Jednak kiedy byli już blisko celu postanowił zapytać co myśli ten młody oficer:

- Kiedy już ich znajdziemy. - Zaczął kiedy siedzieli przy niewielkim ognisku w małej jaskini na granicy z Rohanem. - Co wtedy?

- Co masz na myśli? - Odpowiedział Aldric, jakby nie bardzo rozumiał Dunlandczyka.

- Rozejrzyj się. - Cadarn wykrzywił twarz w pogardliwym grymasie. - Spójrz na swoich ludzi... - Albo Aldric robił dobrą minę do złej gry, albo jego wiara była ślepa, Cadarn miał nadzieję, że jednak to pierwsze.

- Zrobimy to co musimy - Odpowiedział z kamienną twarzą. - A jaka jest twoja opinia? - Zapytał z nadzieją dzikiego Dunlandczyka.

- Cadarn rozejrzał się po zmęczonych i przemarzniętych żołnierzach, splunął w ogień i odpowiedział. - Większość nie przeżyje tego starcia. Uśmiechnął się do złowrogo i oddalił od ogniska, zostawiając Aldrica z tą myślą.

Kiedy tego samego wieczoru wyruszył na zwiad, z dwoma przydzielonymi mu zwiadowcami, na co pozwalało bezchmurne niebo i jasno świecący księżyc, zastanawiał się nad swoimi decyzjami. Wiedział, że było już za późno na zmiany, podjął decyzję i musiał żyć z jej konsekwencjami, nie cofnie się, nie teraz. To jednak nie uspakajało poczucia, że staje się kimś, kim jeszcze niedawno sam pogardzał, czuł się jak świnia bez honoru, a jednak nie mógł pozwolić sobie ani na chwile słabości. Kiedy rozmyślał nad kierunkiem w jakim idzie jego życie zdawało mu się, że słyszy w oddali pogardliwy śmiech...ale to pewnie tylko wiatr płatał figle jego wyobraźni.

Kiedy przez kilka godzin nie mógł odnaleźć śladów poszukiwanego oddziału, wiedział, że coś jest nie tak, nakazał więc szybki powrót do obozowiska. Gdy dotarł na miejsce zobaczył tylko zgliszcza. Stało się więc to co podejrzewał kiedy nie mógł odnaleźć orków...przestali uciekać. Musieli się zorientować, że ktoś za nimi podąża, napadli na zmęczonych, śpiących i niczego nie spodziewających się żołnierzy, którzy nawet nie widzieli w ciemnościach. Znalazł może dwa orcze truchła, a i te wyglądały jakby zostały ranione przez przypadek przez swoich pobratymców. Nie sądził, żeby ktoś przeżył, ale mimo tego postanowił poszukać ocalałych.

Po kilkunastu minutach wśród okolicznych skał, udało mu się odnaleźć jedynie Aldrica i jednego z jego sierżantów.

- Ilu przeżyło? - Zapytał na wstępie, bo oglądając wcześniej pole bitwy wiedział jak wyglądał przebieg tej rzezi. Nie musiał więc pytać co się stało.

- Zostaliśmy tylko my dwaj - Odpowiedział ze smutkiem Aldrick. - O reszcie nie wiem.

Cadarn widział, że młody dowódca wziął to mocno do siebie. Taka rzeź mogła albo złamać oficera, albo przekuć go idealną broń do walki. Był ciekaw jakim człowiekiem okaże się Gondorczyk. Póki co był wydawał się zagubiony, więc Cadarn zasugerował aby wziął się w garść i wydał rozkaz powrotu. Sam zaproponował trasę wiodącą wzgórzami niedaleko Fangornu, aby mogli sprawdzić w jakim kierunku udała się banda, która dokonała maskary.

Kolejnego dnia podróży udało im się zejść z gór po stronie znienawidzonego Rohanu. Cadarn, wraz z jednym ze zwiadowców przepatrywał drogę, będąc oddalonym o kilkaset kroków od pozostałości oddziału Aldrica, gdy jego uwagę przyciągnął zgiełk oddalonej o niespełna kilkaset metrów bitwy. Gdy wszedł na szczyt skarpy jego oczom ukazał się dziwny widok.
Dwóch Rohańczyków próbowało powalić jednego z Uruk hai, w którym nawet z tej odległości Cadarn rozpoznał członka bandy, która wycięła w pień ich oddział. Reszta tej grupy musiała walczyć z oddziałem jeźdźców, gdyż słyszał zarówno jęk ludzi, jak i rżenie koni. Byli oni jednak poza zasięgiem wzroku górala. Przez myśl Cadarnowi przemknęła pogarda dla dwójki żołnierzy, którzy oddzielili się od szyku, mógł tylko wyobrażać sobie dyscyplinę w reszcie armii...to jednak nie miało teraz większego znaczenia. Jeden z żołnierzy poległ dość szybko, co wywołało odruchowy uśmiech na twarzy Cadarna. To nie dawało zbyt dużych szans pozostałemu przy życiu Rohańczykowi, szczególnie kiedy zauważył, że kolejny Uruk hai zbliża się do walczących.
Przez chwilę walczył sam ze sobą, chciał pozwolić orkom rozprawić się z tym żałosnym człowieczkiem, jednak po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że sam nie da rady dwóm orczym wojownikom, a ich śmierć z jego ręki może mu się przydać po powrocie do koszar.
Zważył więc w dłoni swą włócznie, i zbiegł ze wzgórza aby nabrać impetu i zbliżyć się do biegnącego Uruka na odległość rzutu, wcześniej dając umówiony sygnał zwiadowcy. Gdy udało mu się zmniejszyć odległość do biegnącego przeciwnika cisnął w niego włócznią wkładając w rzut całą swoją niemałą siłę, jednocześnie nie zwalniając tempa, biegł w jego stronę z nadziakiem ojca w lewej dłoni.

Impet uderzenia przewrócił biegnącego uruka, włócznia nie wystarczyła, żeby zabić potężnego wojownika, jednak rzut był na tyle mocny, żeby unieruchomić go do czasu kiedy Cadarn podbiegł z nadziakiem w dłoni. Potężny cios przebił się przez hełm i strzaskał czaszkę próbującego się podnieść orka. Drobiny mózgu rozbrygznęły się pod siłą ciosu i ochlapały olbrzymiego wojownika, który jednak zdawał się tego nie zauważać. W czasie kiedy wyrywał włócznię z pleców przeciwnika, młody Rohirrim padł pod naporem dzikich i okrutnych ataków masywnego orka. Cadarn ledwo to zarejestrował, jego oczy zasnuwały się znajomą czeroną mgiełką, a jego żyły zaczęły wypełniać się płynnym ogniem. Ruszył na rannego orka pełnym pędem i zanim tamten zdążył zareagować, wbił włócznię w okolicy mostka przebijając gruby pancerz. Uruk wypuścił miecz i złapał potężnymi rękami drzewce wbitej w jego ciało włóczni, jakby chciał wyrwać je niczym irytującą drzazgę. Ryknął bardziej z wściekłości niż bólu, co wyglądało jakby nawet nie zdawał sobie sprawy z kiepskiej sytuacji. Cadarn jednak nie pozwolił mu na to, słyszał, jakby trochę w oddali, jak ktoś przedziera się przez las za jego plecami. Chciał obrócić orka plecami do przeciwnika, jednak cieższy od niego przeciwnik po prostu przewrócił się na ziemię. Cadarn naparł całym ciałem na włócznię dobijając tym samym czarnego Uruka. Złapał głęboki oddech i przez krótką chwilę stał próbując otrząsnąć się z efektów szału bitewnego.
Jego wzrok przykuł niebieski blask dobywający się spod pancerza rohirrima, który okazał się pochodzić z dziwnego amuletu, a w zasadzie miecza przekutego na amulet. Kiedy ork dogorywał blas amuletu zadawał się przygasać. Cadarn zerwał go z szyi martwego jeźdza i schował do jednej z kieszeni. Chwilę potem nabiegł zdyszany zwiadowca.

- Zaraz będzie tu gorąco! Chodu! - Rzucił bez zbędnych ceregieli.

Cadarn jednak wyciągnął za pasa sporych rozmiarów nóż i odrąbał nim głowę dzikiego orka, pakując ją po chwili w zielony płaszcz martwego Rohańczyka. Dopiero wtedy zaczął oddalać się z miejsca walki, orki jednak już deptały im po piętach. Odciągnął ich kawałek w głąb lasu po czym zanurzył sie w zatęchłym bagnie wypełnionym mułem i gnijącą ściółką, żeby pozbyć się zapachu, wtedy dopiero kryjąć się jak tylko umiał najlepiej wrócił do miejsca gdzie oczekiwał na niego Aldric. W kilku słowach opowiedział co zobaczył, po czym wspólnie ustalili, że najwyższy czas wrócić do Isengardu by złożyć meldunek. To był dobry dzień...
 
Fenris jest offline  
Stary 10-10-2011, 20:32   #162
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
W drodze na spotkanie

- Zaprowadzę was na miejsce. - powiedział Umbardczyk.

Endymion przeczytawszy wiadomość wiedział kto jest nadawcą. Charakter pisma był nad wyraz znajomy.

Kh’aadz wysłuchał nieznajomego, który ich zaczepił po czym pytająco spojrzał na Endymiona.

-Wygląda na to że nie mamy wielkiego wyboru - powiedział strażnik widząc wzrok towarzysza.

Krasnolud bezceremonialnie odciągnął strażnika za rękę na bok, wskazał palcem na kartkę, którą ten otrzymał i cicho wybełkotał, mając na uwadze, żeby nawet te dźwięki nie doszły nigdzie dalej.
-Ho yszą?

Endymion spojrzał na Kh`aadza nie bardzo wiedząc o co mu chodzi.

Krasnolud widząc brak zrozumienia w oczach strażnika zaklął cicho.
- K-ufa - to chyba strażnik zrozumiał.
- O es na-ychan-e? - krasnolud znowu sękatym palcem postukał po trzymanej przez Endymiona kartce.

- Było tak od razu - odparł strażnik - tu jest napisane dokładnie tak “wiedziałem że przybędziecie, posłaniec jest godny zaufania, umówi spotkanie” - przeczytał prawie szeptem.

- Peh-ohe! Eh ham o as yj-hje. - krasnolud nie wyglądał jakby miał ochotę gdziekolwiek iść.
- Ah-amy a haHek - kończąc to zdanie Kh’aadz wskazał wymownie w kierunku nabrzeża, gdzie przycumowany był ich statek.

- Rozumiem, twój wybór - odparł strażnik - ale nie po to ryzykuję sprzeniewierzając się rozkazom żeby teraz się cofnąć. Ja idę!
- Prowadź zatem - zdecydowanie powiedział Edymion do nieznajomego oddając mu kartkę.

- K-ufa hoja maś...-Kh’aadz aż się zdziwił jak wyraźnie udało mu się wyrazić swoją opinię, ale machnął ze zrezygnowaniem dłonią i powoli podreptał za strażnikiem klnąc w myślach i rozglądając się dookoła.

Posłaniec prowadził dość długo klucząc między różnymi uliczkami. Zarówno krasnolud jak i człowiek zauważyli, że na pewno wyszli z portu. W końcu trafili do karczmy na uboczu. Weszli, przy drzwiach stało dwóch rosłych ochroniarzy. Umbardczycy bez wątpienia. Karczma na pierwszy rzut oka przedstawiała się jako dom dla typów spod ciemnej gwiazdy. Mroczna, zadymiona od fajek wodnych i bardzo głośna. Widać było wielu ludzi. Każdy był zajęty swoimi sprawami przy swoim stoliku. I absolutnie każdy starał się nie narzucać innym nawet wzrokiem. Widać każdy chciał tu ubić własne interesy, rozwiązać kłopoty i nie pakować się w nowe.

Umbardczyk zatrzymał posłańca ręką.
- Nie udawaj, znasz zasady - powiedział spode łba.
- A tak, tak byłbym zapomniał - powiedział z uśmiechem wasz przewodnik. Odpinając pas z mieczem i wrzucając do kosza na broń.
- Ten z buta też- powiedział zniecierpliwiony ochroniarz. Kolejna sztuka broni wylądowała w koszu. Mina przewodnika świadczyła że czuł się jakby oddawał własne dziecko. Już chciał zrobić krok by w końcu wejść do karczmy. Gdy za kołnierz chwycił go drugi ochroniarz.
-Ja ci i tak nie wierzę. Zawsze kręcisz. Po krótkim i jakże bezceremonialnym przeszukaniu. Do kosza trafił jeszcze jeden nóż, z paska za plecami a krótki trzymany w rękawiczce.
- Możesz wejść- machnął ochroniarz ręką.
- Was nie znam powiedział tym czasem pierwszy. Witamy w Tyglu. Skoro jesteście tu z nim znaczy że pewno ubijata jakiś interes. Nie wiem nie obchodzi mnie to. Takich jak wy jest tu codziennie mnóstwo. Poznajcie jednak zasady. Broń zostawiacie tu. W tym koszu - podkreślił dobitnie. - Oddamy wam ją jak skończycie knuć. Cokolwiek to jest. Na tym terenie nie wolno walczyć i zabijać. Nagabywać i sprzedawać. Róbcie co macie robić i spływajcie. Zrozumieli? Jak tak to zapraszam jak nie to precz.

Krasnolud spojrzał na Endymiona i prychnął jak gdyby mówiąc - a nie mówiłem, że to będzie gówno...

Endymion powoli zaczął się rozbrajać
- Nie dziwię się mu, pewnie obawia się spotkania z tobą, po tym co ci zgotował wolał wybrać miejsce gdzie nie będziesz miał nic ostrego pod ręką - powiedział półżartem strażnik do krasnoluda mając nadzieję, że ten się nie rzuci na elfa jak tylko go zobaczy.

- Młoh ne es oshty - Krasnolud odburknął strażnikowi, samemu również zostawiając młot Dzuina przy wejściu.
- Y e muh mu, e hjem e o ohn. - dodał odwracając się do strażnika.

Przewodnik zabierał ich do pokoju osobnego z boku. Było kilka takich pokoi. Ten jednak znajduje się na zapleczu. Po wejściu zobaczyli za stołem Haradczyka. Ten rzucił im płaszcze na przebranie się. Sam jednocześnie bez słowa odsłania klapę w podłodze.

-Tędy. Pan na was czeka. Ale musimy się upewnić że nikt nas nie będzie śledził.

Szli krętym korytarzem. Przy świetle jednej tylko pochodni niesionej przez nowego przewodnika. Na końcu wyszli w innym budynku. To najwidoczniej prywatne mieszkanie. Domowników jednak nie widać. Wyszli na ulice. I o dziwo wrucili do portu. Tam przewodnik wprowadza ich na statek. Bandera Umbardzka handlowy. Zeszli pod pokład tam weszli do dość dużej kajuty. Za stołem siedziała postać w płaszczu. Na wasz widok zrzucił kaptur. To nikt inny jak Andaras. Za jego plecami przy ścianie stało dwóch gwardzistów. Odesłał ich jednym ruchem ręki. Gdy tylko drzwi się zamknęły przemówił patrząc na krasnoluda


Spotkanie z Andarasem


Endymion otrząsnął się, głowę rozdzierał ból, skronie i klatka piersiowa pulsowały. Wezwanie strażników to nie był dobry pomysł, nie przewidział, że krasnolud będzie aż tak uparty. Na ziemi leżał Andaras. Z za drzwi było słychać tupot nadbiegających ludzi, będą w kajucie za jakieś 6 sekund. Obok trwa w najlepsze walka, łatwo się domyśleć co się stanie gdy tamci wpadną do środka. Toteż swoje pierwsze trochę rozchwiane kroki po oprzytomnieniu Endymion skierował ku drzwiom. Nie było skobla, ani żadnej zasuwy, więc jedyne co mógł zrobić to podeprzeć je ławą między klamką a ziemią, i utworzyć jako taką prowizoryczną blokadę.
Jednocześnie podpierając ciałem drzwi próbuje cucąc nieopodal leżącego elfa poprzez uderzanie lekko a nawet nieco mocniej w policzek i poszarpywanie. Lecz nie odnosi to żadnego skutku i elf nadal leży bezruchu. Na drzwi spadały coraz potężniejsze uderzenia, aż deski trzeszczały, ale zapora trzymała, nie wiadomo tylko jak długo, nie słychać już było tupotu biegnących nóg. To znaczy, że wszyscy Haradrimowie byli pod kajutą.
Wtem jakby dobijanie do drzwi ustało a w pomieszczeniu zaległa głucha i niczym nie zmącona cisza. Czas jakby zatrzymał się w miejscu a ruch Haradrima wyszarpującego zakrwawione ostrze z ciała Kh`aadaz trwał jakby wieczność. Kh`aadz nie żył. W rzeczywistości musiało to wydarzyć w mgnieniu oka lecz w odczuciu Endymiona była to cała wieczność. Mimo iż cały świat znajdujący się w około zniknął w tym momencie był tylko martwy krasnolud, Haradrim, zakrwawione ostrze i strażnik. Endymion wiedział, że jeśli nie uda mu się jakimś sposobem obudzić elfa to jest martwy. Nawet gdy zabije Haradrima to ci z za drzwi go wykończą. Rozejrzał się czy nie ma czegoś ostrego pod ręką, tak żeby wziąć elfa na zakładnika i trzymać tym samym siepacza na odległość ale jednocześnie podpierać drzwi i zyskać tym samym na czasie. Haradrim odwrócił się w kierunku Endymiona, który biorąc miecz leżący tuż obok uniósł bezwiedne ciało elfa i oparł się plecami o barykadę. Elf miał miecz na gardle. Lecz niezrażony Haradrim podniósł miecz do góry i już chciał uderzyć kiedy Andaras plunął krwią. Na ziemię potoczył się ząb. Zdziwienie na twarzy napastnika wskazywało na to, że był przekonany, iż Andaras był martwy.

- Odwołaj ich - strażnik zwrócił się do elfa.

Andaras otworzył oczy i choć dalej miał nogi jak z waty dochodził do siebie.

- Co jest do cholery? - wymamrotał odzyskując przytomność. Widząc pobojowisko był zrozpaczony. Jednak sztych miecza na gardle oprzytomniał go niemal od razu. Nie dosłyszał najwyraźniej jednak co mówi strażnik.

- Chcesz mnie porwać?- jęknął elf z niedowierzaniem.

- Nie – odparł niemal przez zaciśnięte zęby strażnik - próbuje tylko przeżyć, każ mu się cofnąć to cię puszczę!

- Odstąpcie. - Andaras rzucił do tych przy drzwiach. I wiedząc że na dłuższą chwile i to nie zadziała dodał. - Sytuacja opanowana zaraz otworzymy.

Wyważanie drzwi ustało.

- Schowaj to - rzucił Andaras do gwardzisty po Haradzku. - Nikt już nikogo nie zabije.- po chwili dodał. - Póki nie rozkażę.

Haradrim odsunął się krok stojąc w pogotowiu z mieczem. Nie spuszczał wzroku z Endymiona.

- Schowaj- powtórzył do gwardzisty. Z lekkim naciskiem. Wiedział że tyle wystarczy.
- A jeśli ten za mną rzuci broń macie go nie zabić bez rozkazu. Gdy mnie puści otwórz drzwi i wyjaśnij sytuację.
- Dobrze Endymionie teraz ty - zwrócił się do trzymającego go strażnika.

Na te słowa strażnik puścił elfa, cofnął się i opuścił miecz odrzucając go na ziemię. Łapiąc się ręką za pulsującą od bólu głowę dopiero teraz dotarło do niego w pełni co się stało.

Elf ocenił stan Endymiona. Wziął sobie jakieś ocalałe krzesło, postawił pod ścianą. Upewnił się jeszcze co z jego człowiekiem. Mimo iż widać było że nie żyje sprawdził dla pewności puls. Po czym siadł. Twarz miał kamienną jakby wypraną z uczuć czy emocji.

- Słucham?- temu jednemu słowu towarzyszył błysk w oczach elfa.

- Chciał abyś podążył za nim do Morii - powiedział ze smutkiem strażnik patrząc na ciało krasnoluda.

- Jaśniej. Krok po kroku co się tu stało i dlaczego – Andaras zdecydowanie domagał się wyjaśnień.

- Zabrał ci twój medalion – zaczął Endymion - i w ten sposób chciał abyś podążył za nim do Morii. która ma być zaatakowana przez armie Herumora. Chyba obwiniał się za to, że podczas przesłuchania zdradził informacje o niezabezpieczonych tunelach. Chciałem go zatrzymać ale nic do niego nie docierało. Miałem nadzieję, że zrobią to twoi ludzie ale zamiast tego rzucili się na nas. Kh`aadz wziął cię na zakładnika, rozgorzała walka i.....i tak się to skończyło.

- Mnie za to obwiniał? – zdziwił się elf - Skoro chciał mnie pojmać, najwyraźniej tak. Nic tam nie mogłem zrobić, by go nie porwano. Każdy rozkaz był w moim zasięgu, prócz tego jednego. Syn nie jest odpowiedzialny za czyny ojca. A Khaaz nawet nie zapytał o moją wersję. Skazał mnie bez możliwości obrony. Bez amuletu bym zginął wiedział o tym. Tak samo w Morii, następcę Haradzkiego tronu spotkałaby tam tylko śmierć. Nic nie wiedziałeś o tym co planuje?- zakończył elf z nutką niedowierzania.

Jednocześnie elf mówi po Haradzku. Raportuj co się stało od waszego wejścia. Czy ten tu stawiał opór? Czy pomógł wam z krasnoludem? Odbierz krasnoludowi moje rzeczy. Znajdź i medalion.

- Gdybym wiedział nie ciągnął bym go na spotkanie – odrzekł szczerze strażnik.

Elf spuścił głowę jednocześnie nią kiwając.
- To nie tak miało być.- powiedział ściszonym głosem. Jednocześnie na głos już dodał. Dobrze jak reszta sytuacji dotarła do ciebie wiadomość? musisz być twardy nie czas teraz na rozpacz.
Rzucił jednocześnie po Haradzku.
- Was dwóch zostaje w środku. Zabierzcie stąd Hamisa wskazał na ciało. I zabezpieczyć teren.

- Tak. Dotarła, byłem w bibliotece w nadziei że uda się tam znaleźć księgę, ale już jej tam nie było. Postanowiłem przycisnąć wróża i okazało się, że to Elagar był szpiegiem znaleziono przy nim dowody obciążające go. Trafił na przesłuchania nie wiem ile udało się jeszcze z niego wyciągnąć – odpowiedział Endymion.

-Księga oczywiście przepadła? – jakby z nutką ironii stwierdził elf

- Wygląda na to że tak – potwierdził Endymion.

- Uroczo. Czas na kila spraw – zaczął Andaras - Endymionie bo chyba nas obu czeka teraz ciężka rozmowa. Po pierwsze. Khaaza porwano na rozkaz mego ojca. Wstawiałem się za nim, powoływałem się na honorowe długi co w Haradzkiej tradycji jest święte. Nic to nie dało. Rozkaz poszedł z góry. A to oznacza samego Herumora.

- Wszystko wskazuje na to, że chce zdobyć podziemne miasto krasnoludów. Kh`aadz spotkał się z przedstawicielstwem krasnoludów w Minas Tirith więc wiedzą co się dzieje – odparł Endymion elfowi zastanawiając się dlaczego Kh`aadz trzymał to w takiej tajemnicy.

- Dobrze im więcej tych zielonych pokrak zginie tym lepiej. Jeśli każdy krasnolud walczy i jest zawzięty jak Khaaz czy Fain nie dziwię się, że musi użyć podstępu. Zresztą nieważne. Wracając do Khaaza jakim cudem był z tobą? Jedyną rzecz jaką wywalczyłem to że oddadzą mi go żywego jeśli przeżyje przesłuchania. Co on robi tutaj... – zapytał Andaras.

- Jego odbicie było możliwe dzięki śledztwu prowadzonemu przeciw okultystom w mieście. Co do podstawionego człowieka to przejrzeliśmy jego kłamstwa nie daliśmy się wyprowadzić w pole – mówiąc to Endymion czuł jakby składał raport przed królem. Po tej krótkiej wymianie zdań wyczuł zmianę w postępowaniu Andarasa.

Elf kiwnął głową. Jednak zbyt późno - pomyślał

-Chciałbym żebyś poznał kulisy, tej całej szopki w Kondorze – tajemniczo rozpoczął Andaras - Gdy dowiedziałem się że Dzuin nie żyje a Khaaza przed porwaniem nie da się ocalić... Postanowiłem brać w tym czynny udział. Niby mogliby to zrobić inni. Jednak to dawało szansę uwolnienia go. Chciałem byś po złapaniu go, podążył jego tropem. I z pomocą królewskich odbił go ale dopiero gdy będzie w rękach kultystów. To sprawiłoby że ja i ojciec bylibyśmy kryci. A i Khazowi nic by się nie stało. Jednak gdy nagle zaczęli spadać żołnierze z dachów... Myślałem że tam wali na nas cała armia. Khaaza zabrali w pośpiechu nie zdążyłem dać mu środków które na wszelki wypadek miały mu pomóc przetrwać przesłuchanie. Ja zostałem na dole by spróbować wyciągnąć z tego ciebie. Co już jak obaj wiemy się udało. Teraz dalej. Czy sprawa Tequillana się wyjaśniła? Co król powiedział na możliwość manipulacji palantirami choćby przez głos Saurona. Chyba nie wierzy że ten starzec byłby wstanie się oprzeć. Jeśli nie pokusie to choćby manipulacji.

- Król nie bierze takiej możliwości pod uwagę stwierdził Endymion po czym dodał - Chociaż podczas konfrontacji do której doszło w bibliotece rozkazał przeszukanie jego mieszkania ale nic nie znaleziono, jak już mówiłem wpadł Elagar.

-Zaraz zaraz. Jeden z palantirów jest w Barad-Dur. Głos Saurona jest tam komendantem. A raczej był za wojen z Sauronem. Wiedział o nim z pewnością. Mało tego żyje ma się dobrze, o czym wie i Eldarion. I co twój kochany władca nie bierze pod uwagę, że najpotężniejszy czarnoksiężnik Śródziemia zmanipulował waszego staruszka? Już mniejsza o zdradę choćby wyprowadził w pole fałszywą wizją dotyczącą miecza. Oraz tylko czeka aż dostarczycie mu palantiry w strategiczne miejsca Śródziemia. Gdzie on was a nie wy jego zacznie obserwować. I co królowi nic nie zaświtało – zapytał elf?

- Zgodził się przeszukać mieszkanie i pracownie wróża co jest już chyba jakimś sygnałem – zauważył Endymion - a nie stwierdził tylko, że jestem manipulowany przez ciebie. Okazało się stary jest czysty, lub na tyle sprytny by nie dać się złapać w tak łatwy sposób. Jeśli prawda jest to co mówisz jak można mu to udowodnić?

-Nijak – skwitował Andaras - a przynajmniej ja jeszcze nie mam takiej mocy by zajrzeć do głowy Tequillana. Nawet wtedy zresztą nie byłoby wiadomo czy wizje które widział są podstawione czy nie. Jedyne co można sprawdzić. I co dałoby nam obraz sytuacji. To czy palantir w Barad-Dur jest aktywny. Do tego potrzeba innego palantiru i kogoś obdarzonego mocą. Chwilowo jednak nie posiadam żadnych na składzie. A do Eldariona się nie wybieram.

- Wydaje mi się że masz już w nim zaprzysięgłego wroga. Od samego początku odsuwał cię od ważnych spraw obawiając się ciebie i twojego medalionu. Czy ta moc, która się w nim kryje może wykorzystywać amulet by mieć wgląd w rzeczy, które się tu dzieją? – zapytał Endymion.

-Moim zdaniem nie stwierdził Andaras - wcześniej też nie widziałem takiej szansy. Ale gdy bitwa o Tharbard rozgorzała na całego moc która płynęła od tych śmierci poraziła mnie. Byłem potężny Endymionie. Wtedy połączenie z amuletem było najsilniejsze. Zyskał nade mną władzę. Chciał bym obrócił całą nagromadzoną moc przeciw Eldarionowi. Zabił króla Gondoru na jego ziemi, na oczach jego wojsk. Tak by każdy widział potęgę mroku. I wtedy gdy byłem o krok od zrobienia tego pokazała się ona... Nie weź mnie za wariata ale to chyba była elfia bogini. Dała mi szansę kazała walczyć i ona... Ona pomogła mi Endymionie. Pokonała go. Zablokowała też amulet. Od tamtej pory gdy ktoś ginie nie czuje mocy idącej do amuletu.

- Czyli król miał racje amulet ma wpływ na twoje postępowanie, ale czy druga strona ma możliwość podsłuchiwać za jego pomocą bo te podejrzenia były jedną z głównych przyczyn odsunięcia cię przez króla od ważnych wydarzeń w Minas Tirith – powiedział strażnik.

-Osoby manipulowane nie wiedzą, że są manipulowane. Jednak jednego jestem pewien. Od Tharbardu on nie działa. I jestem wolny. Nie wiem czy jego brak nadal by mnie zabił i nie zamierzam sprawdzać. Nie próbowałem też żadnych zabaw z nim związanych żeby nie zerwać tej blokady. Czarna księga może zawierać dwie ważne dla nas informacje. To księga samego Saurona. Mogą być tam wzmianki o mieczu. Skoro to takie cudo może i oko było nim zainteresowane mniej lub bardziej. No i pewnie wiadomo by było co z klątwą jest czy jej nie ma.... Bo na razie to gdybanie. Osobiście uważam że jej nie ma. Jednak pewności nie ma.

- Samego Saurona - zdziwił się strażnik - skąd o tym wiesz, masz jakieś dodatkowe informacje o księdze?

-Powiedział mi o tym król. A tobie nie?- zdziwił się elf. A i z księgi to wynikało. Czytałem jej wszak trochę nim została mi odebrana.

- Możliwe, że wspominał – próbował sobie przypomnieć naprędce Endymion ale pulsująca głowa wyraźnie odmawiała posłuszeństwa - ale wtedy jeszcze pewności nie było czyją własnością była. Nie zmienia to faktu że przepadła bez śladu i to w bibliotece zanim ja wynieśliśmy. Zastanawia mnie ile jest w tym przypadku, że została podmieniona tuż przed naszą nocną akcja w bibliotece.

- Ktoś nie chce bym ją przeczytał. Czemu nie wiem ale to jest właśnie najlepszy powód by ją zbadać. To musi być coś ważnego bardzo ważnego. Mam i osobisty powód. Miecz to raz amulet to dwa. Od wiedzy tam zawartej może zależeć moje życie – powiedział elf.

- Możliwe - cicho odparł strażnik - Pozwól, że zmienię teraz trochę temat rozmowę i zadam ci pytanie, które chciałem zadać już wcześniej. Czy mając wpływ na dalsze poczynania Haradczyków zamierzasz trzymać z okultystami i Herumorem?
 

Ostatnio edytowane przez ThRIAU : 11-10-2011 o 17:50. Powód: literówki
ThRIAU jest offline  
Stary 11-10-2011, 12:50   #163
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
-Odpowiem ci szczerze. Po pierwsze nie przeceniaj mnie. Jestem na szczycie w Haradzie ale nadal decyduje mój ojciec. Nad nim jest z kolei Herumor. Pólnocnych Haradczyków jest za mało by móc się mu przeciwstawić. A i mój lud to wojownicy wierzący w Morgotha. Jednak- to słowo elf podkreślił. Nie jest mi to w smak. Chciałbym widzieć Harad zjednoczony i bez mrocznych wpływów. Dopóki jednak Herumor żyje nie ma cienia szansy na zmianę. Ona może nastąpić jedynie wtedy gdy mroczni czarnoksiężnicy i to obaj zginą. Ja zaś urosnę w moc z czasem. Moi ludzie nagną się wtedy do moich postanowień. Kult mroku to obecnie religia państwowa. I póki nie nastąpią zmiany o których mówiłem muszę się nie wychylać. Jeśli bym przeholował źle skończę. Póki co udało mi się odzyskać wpływy. Podejrzewano mnie nawet o zdradę odkąd byłem z wami. Wydanie Khaaza oczyściło mnie z zarzutów. A to że tu zginął eliminuje już wszelakie podejrzenia odnośnie mojej osoby. Jednak jeśli przeszarżuje szybko źle skończę. Wszystko trzeba robić powoli i subtelnie. Na moje szczęście Herumor nie ma do mnie nic obecnie. A po za tym mój ojciec i ja jesteśmy mu potrzebni. Nawet gdyby coś zwąchał że nie jestem oddanym kultystom to za mało żeby mi coś zrobić. Wojna domowa wyeliminowałaby Harad z wojny globalnej. Będę kopał pod nimi dołki powoli i systematycznie.

- Zmartwiły mnie twoje słowa. Zatem Harad stanie do wojny u boku Herumora. Miałem nadzieję że dzięki twojej osobie Harad uwolni się spod wpływów Herumora i przestanie się angażować w wojnę. Król zabronił mówić mi czym jest Humaicon ale powiem ci bo uważam że powinieneś wiedzieć do czego dąży Herumor. Humaicon jest niczym innym jak przedmiotem lub bronią, tego nie wiem, która umożliwi sprowadzenie na świat Morgotha. Do tego są potrzebne szczątki oręża złożonego w Tol Morwen. Gdy dojdzie do teko z żadnej krainy tego świta nie zostanie kamień na kamieniu.

- Co do Haradu. Przykro mi ale nie mam wpływu na to. Postaram się jeśli cokolwiek będzie zależało od mnie minimalizować rozlew krwi, straty i okrucieństwo. Udało mi się nawet porozumieć z ojcem. I sprawię że przynajmniej na jakiś czas dzieci z terenów objętych wojną trafią pod moją pieczę. Będą bezpieczne. Ale całą maskarada z tym związana nie będzie trwała wiecznie. Jeśli wojna skończy sie za rok dwa ocaleją. Jeśli potrwa dłużej... Cóż więcej czasu im nie kupie. Być może będę też wstanie doprowadzać do wymiany jeńców. Więc jeśli wrócisz do króla, wiedz że ci którzy wpadną w moje ręce zostaną oszczędzeni. O ile tylko będzie to możliwe oraz uwięzieni. Liczę na rozsądek w tym temacie Gondoru. A ci jeńcy i dzieci będą moją kartą przetargową. Czego bym nie myślał o pewnych sprawach to jednak moi ludzie. Jeśli naszym jeńcom hipotetycznym nic się nie stanie, to mam nadzieję że i waszym na zasadzie obustronności. Nie licz jednak na to że mam wpływ na każdego wodza i cały Harad. Nie mam złudzeń że wielu nie będzie miało szczęścia, i nie wpadnie w ręce kogoś mi podległego czy mi przychylnego. Co do Humaiconu- tu elf na chwilę zawiesił głos zbierając myśli. Nie do końca wierzył w tą rewelacje. Ponoć to miecz. Tak mówiłeś wcześniej, ponoć sprowadza zagładę na wiele miast jeśli zostanie wydobyty. Zginie też ten który go podniesie... A teraz to jednak nie miecz a przedmiot i tylko być może broń? W dodatku mówisz o szczątkach oręża.. Skąd takie zmiany? Coś tu jest nie tak...- elf spojrzał podejrzliwie. Nie wspomnę że to nad wyraz nie fortunne. Liczyłem że właśnie miecz jest bronią za pomocą której da się zabić czarnoksiężników. Podejrzewam że ich obecna forma jest taka jak nazguli. Zwykła broń tu prawie na nic...

- Wyraziłem się mało precyzyjnie. nie wiem czy pamiętasz ale zagadka mówiła “ przekuty, przeklęty...” co wskazuje że oręż z Tol Morwen musi zostać przekuty by stać sie Humaiconem, którym można sprowadzić na świat Morgotha. A co do klątwy dotyczącej tego oręża czy też jego szczątków to przecież Tequilian miał wizję dotycząca zagłady jaka nastąpi po zbezczeszczeniu grobu.

- To pamiętam ale była też cześć mówiąca o śmierci tego kto go podniesie. Sam to mówiłeś. Wyczytałeś to czy to też teoria wieszcza?

- Cóż była to wersja przygotowana dla ciebie ponieważ nie było pewności czy poprzez amulet te informacje nie trafią na druga stronę.

-Odpowiedz mi zatem czy według ksiąg które czytałeś.... To co jest w grobowcu to potężny magiczny miecz? Który może zostać dopiero przerobiony na coś co ściągnie tu mrok. Ale równie dobrze może nam posłużyć by go zniszczyć?

- Musi zostać przekuty - odparł strażnik bez wachania - a przynajmniej tak mówiły wersy zagadki.

Przekuty by stać się Humaiconem? Czy by być orężem i to tylko szczątki. Ty to czytałeś nie ja jak to interpretujesz?
- Oręż czy też jego szczątki znajdujące się w grobie należy przekuć by otrzymać Humaicon.

- Nasuwa mi się jeszcze jedno pytanie. Skąd wiecie że Herumor chce sprowadzić na świat jeszcze większe zło? Czy to nie dziwne. Może rządzić światem jeśli wygra. I zada sobie trud by sprowadzić kogoś kto by mu w przyszłości rozkazywał?

- Tego nie wiem - odrzekł strażnik - Zawartość szkatułki znaleziona w ruinach strażnicy nieopodal lasów trollowych, była przeznaczona dla Herumora. Zresztą król w Tharbadzie mówił o tym, że Herumor szuka potężnego artefaktu. Znaleziona w szkatule zagadka mówiła czym jest Humaicon.

- Nie mówiła o sprowadzaniu kogoś gdziekolwiek. Była mowa że to coś równe sile jedynemu pierścieniowi. Ale ani zagadka ani rozmowy nie wskazywały na takie możliwości o których tu mowa. Zatem zadaj sobie pytanie powiedzmy że nawet tak jest. Jaki sens widzisz patrząc na to oczami Herumora w takim posunięciu. To nie logiczne nie sądzisz?

- Tak to trochę nielogiczne ale zagadka wyraźnie mówiła do czego służy Humaicon. Wyraźnie mówiła - tu Endymion zawachał się chwilę szukając czegoś w odmętach własnej pamięci - “przeklęty przekuty zerwie pierścienie tilielu”. Obawiam się, że nie mylę się, tu chodzi o Morgotha.

-Nadal nie widzę w tym sensu. Może jest szansa żeby użyć tego w jeszcze jakiś nieznany nam sposób. Dobrze zostawmy to... Co zamierzasz dalej?-kontynuował elf. To było pytanie klucz.

- Cóż moje postępowanie od pewnego czasu jest wyraźnie ukierunkowane. Gdy zrozumiałem jak głęboko przesiąknięty szpiegami jest dwór królewski i jak duże korzyści to daje postanowiłem też spróbować. Więc robiąc z siebie zdrajcę postanowiłem zbliżyć się do okultystów. Nie ma co ukrywać w tym celu, mam zamiar wykorzystać twoją osobę. Wiem że interesy królestwa i Haradu nie są zbieżne. Mam nadzieję, że ty jak i twój ojciec zrozumiecie że interesy Haradu nie pokrywają się z interesami Herumora w kontekście tego co mówiłem o sprowadzeniu Morgotha. Bo jeśli w tej kwestii mam racje to żadne królestwo nie przetrwa.

-Ani ja ani ojciec w Morgotha nie wierzymy. Herumor tego nie zrobi. Wierzę że użyje tego do czegoś innego. Ale nie do tego bo to nie miałoby sensu. Jestem być może skłonny ci pomóc ale to musi mieć jakiś sens. Raz historia i to wiarygodna dla czego niby zdradziłeś i chcesz przystać do nas. Dwa co nam dałeś że ci wierzymy...

- Andarasie ty mnie po prostu zmanipulowałeś, zamiast płynąć po palantiry skierowałem statek do Haradu, wbrew rozkazom królewskim. Po drugie umożliwiłem ci wykradzenie księgi, mało tego sam brałem w tym udział, kontaktowałem się z tobą po kradzieży w bibliotece i podsycany twoimi słowami nastawałem otwarcie na Tequiliana czy to nie wystarczy. Gdy król się dowie że nie popłynąłem po palantiry to już będzie wystarczające aby upewnił się o mojej zdradzie. A jak on będzie wiedział to szpiedzy z jego otoczenia zrobią resztę.

- Król tak. Do kultystów też z czasem ta wieść o jego złości na ciebie dojdzie. Pytanie jakie nie ja sobie zadam a właśnie owi kultyści będzie brzmiało dokładnie tak: Dlaczego to robisz? Zmanipulował cie Andaras ale co ci obiecał? Co powiedział? Oni te pytania zadadzą!

- O tym nie myślałem

No tak kto by się spodziewał.
- To pomyśl. Tak samo jak o tym co da ci szpiegowanie kultystów. Oni będą cie mieli na oku dojście do istotnych informacji zajmie lata. Nie dni czy miesiące. Osobiście skłaniałbym się nad innym celem dla ciebie. A co sądzisz o sprawie zdobycia miecza? Nim zrobi to Herumor. Zabezpieczenia go i być może gdyby była okazja użycia go przeciw niemu?

- Wtedy musiał bym to zrobić zanim zacznę być kojarzony z tobą tak by nikt się nie domyślił kto i po co ukradł miecz. Najlepiej żeby nikt się nie domyślił że miałem coś wspólnego z tym. Czy myślisz że dało by się sprowokować taką sytuację w której można użyć miecza?
-Herumor wyjdzie z ukrycia wcześniej czy później. A wtedy jeśli się dobrze postaram a ty będziesz blisko mnie... To może się wtedy udać. W bitewnym zgiełku lub obozie przed bitwą czy tajnym spotkaniu... Gdzieś go dorwiemy. Możemy wyczekać sytuację i spróbować ale raczej nie ma mowy być łatwo sprowokowali spotkanie z nim. Zresztą po zdobyciu miecza najpierw załatwimy głos Saurona. Dam ci ludzi i pojedziesz do Barad-Dur. Musi zginąć pierwszy inaczej po śmierci Herumora on go zastąpi i nic się nie zmieni. To zresztą łatwiejszy cel. Wiemy gdzie jest oraz nie ma tysięcy Uruk-Hai. Co ty na to? Miecz, Głos a potem Herumor. Jeśli sie uda zostaniesz zbawcą Śródziemia. Jeśli się nie uda zginiesz okryty hańbą.
- Hmm jest to jakiś plan, o mój honor się nie musisz martwić. Mam nadzieje, że mogę ci zaufać i będzie tak jak mówisz. Właściwie nie mam już wielkiego wyboru powrót do Minas Tirith raczej jest mało możliwy.

-Taki mam plan i tak widzę to, co ty możesz zrobić. Pokrywa się to z moimi planami i problemami. Więc pomogę tobie przy okazji Gondorowi i sobie. Ale musimy sobie kilka rzeczy wyjaśnić. Pierwsza nie szkodzisz Haradowi jak długo zajmujemy się tą sprawą. Nie pomogę ci po to żebyś ty zaszkodził mi. Nie pomagasz Gondorczykom ani nie robisz niczego co może narazić na szwank naszą przykrywkę. Ta cześć ci pasuje?

- Tak - odrzekł strażnik.

-Zatem dalej. Czarna księga jeśli wpadnie nam w ręce jest moja. Chce wiedzieć co przed nami ukrywają oraz poznać prawdę o amulecie. Wiedz też że jeśli przyjdzie nam zabijać,kłamać czy w inny sposób się łajdaczyć masz się nie hamować. Nie ważne kogo i gdzie jeśli pomoże nam to w zadaniu. Jeśli będzie tego wymagała sytuacja zabije Haradczyka a nawet tylu ilu będzie trzeba. Ty masz zrobić analogicznie to samo. Tak jak już kiedyś komuś powiedziałem, to jest niezłe gówno Endymionie. A ty będziesz w nim brodził po samą szyję. Twoimi nowymi towarzyszami będą wyznawcy Morgotha.

- Świdomie się pchałem w to gówno, w zamian chcę aby po wszystkim oręż z Tol Morwen wrócił na swoje miejsce.

- Dobrze. Powiem więcej zrobisz z nim co będziesz chciał nic mi do tego. Wstawisz się za mną u króla mam nadzieje po wojnie. Jeśli jakieś moje działania będą dla ciebie nie jasne. Pytaj odpowiem choćbyś miał usłyszeć gorzką prawdę. To dotyczy zarówno tej chwili jak i przyszłości. Wolałbym unikąć nieporozumień- tu spojrzał na Khaaza. Jeśli cie złapią z podejrzeniem że zdradziłeś nas. I poddadzą cie przesłuchaniu z użyciem serum. Będzie nie tylko po tobie ale i po mnie. Pomyślimy nad jakąś trucizną dla ciebie. Gdyby nie było wyboru zażyjesz ją. Czy coś jeszcze w tej sprawie podlega wyjaśnieniu?

- Chyba nie - odparł strażnik

- Od tej chwili jesteś jednym z moich ludzi- to wersja oficjalna. Zdradziłeś bo obiecałem ci że jeśli dobrze się sprawisz dam ci eliksir. Który daje bardzo długie życie o wiele dalsze niż normalnie. Czytałem o czymś takim w notatkach Tequillana wiec hipotetycznie coś takiego istnieje. Do tego wymyśl sobie coś jeszcze król cie nie docenił, zrobił ci coś cokolwiek. To musi być wiarygodne. Ale raczej do opowiedzenia tej bajki nie dojdzie. Podlegasz mi i tego typu pytania możesz zbyć czymś w stylu nie twoja sprawa. Wyjątek stanowi mój ojciec i Skała mój brat krwi. I główny generał armi Haradzkiej. Ich unikaj a jak sie nie da kłam ale wiarygodnie. Swoja “wersję” przedstawisz mi rano. Żebyśmy obaj ja znali.

- Dobrze chociaż wolał bym czym prędzej przystąpić do działania. W porcie mam statek mogę od razu wyruszyć po miecz. Po drodze wysadzę Finluina i Dorina i możemy zacząć wcielać w życie nasz plan.

- To mówię na wszelki wypadek. Prawdopodobnie nigdy ich nie spotkasz. Dobrze zatem nie ma co tracić czasu. Skoro masz statek pod komendą ruszaj do portu i po miecz. Gdy wrócisz w tamtej karczmie będzie czekał mój człowiek. Zaprowadzi cie do oddziału z którym uda się do Barad-Dur. Będzie tam sporo ludzi nie wiadomo ilu orków siedzi w Baradzie. Gdyby coś poszło nie tak po zdobyciu miecza odnajdź mnie. Po załatwieniu moich spraw w Umbarze ruszę pewnie ze Skała do ojca.

- Dobrze. Niech ktoś z twoich wypatruje mojego powrotu.

-Gdybyś wpadł w łapy kogoś nie powołanego. Mów że jestem w stanie cie wykupić. A jeśli to moi ludzie będą bądź z nami powiązani. Próbuj nalegać na oddanie cie w moje ręce. To tu dał strażnikowi pierścień. Haradzki pierścień... Noszą go tylko ludzie z rodziny mego ojca. A że to oznacza trzy osoby. Każdy go rozpozna. Nie wiąża się z nim co prawda żadne hasła czy władza. Ale wystarczy oddać go Haradczykowi i nalegać na spotkanie zemną. Każdy oficer odda cie w moje ręce. Odprowadzi cie na statek twój przewodnik. I dyskretna obstawa.

Gdy Endymion się oddalił. Andaras odprawił na moment straż. Został sam na sam z tym komu miał tyle wyjaśnić. Z kimś kogo miał za przyjaciela. I z tym kogo zdradził. Wiedział że nie miał wyboru. Miał plan jak to potem odkręcić. Jednak ostatecznie się nie udało. A teraz przez jedno głupie spotkanie Kh'aadz Żelaznoręki syn Kh'urima z Morii leży u jego stóp martwy. Wszystko przez głupie wyrzuty sumienia elfa. Gdyby nie usilna chęć ich uspokojenia nie wszedłby do tej kajuty. Zginął przeze mnie. Jeden cholerny błąd który już nigdy się nie powtórzy. Ojciec miał rację w tych sprawach nie można mieć sentymentów. To zawsze się źle kończy zawsze.- dudniały mu w głowie słowa ojca. Przepraszam to nie tak miało się skończyć. Jego myśli powędrowały do początku ich historii. Tego jak znalazł Khaaza na mrozie. Jak się nim opiekował. Przez bitwę w karczmie jego myśli kontynuowały podróż lądując w Tharbardzie. Wielka bitwa w wykonaniu zarówno ludzi jak i dwójki ówczesnych przyjaciół. Brawurowe wpuszczenie wojsk do miasta. I wspólne przebijanie się przez nie... Tylko oni dwaj i wielu wielu Dunladzkich wrogów. To była chwila. Potem wszystko zaczęło się komplikować...-westchnął. Chciał wziąć go na ręce. Zanieść do najbliższej krasnoludzkiej siedziby i tam oddać w ręce jego braci. Wraz z młotem przyjaciela za którego oddał życie. By mógł spocząć tam gdzie jego miejsce. We własnym domu wśród przodków. Haradzka cześć elfa zaś mówiła. Wrzucić do rzeki z przywiązanym młotem i dużym kamieniem. Pozbyć się problemu, już wystarczy dość koniec.... Elfowi spłyneła po twarzy łza nim to zauważył i wziął się z powrotem w garść. To była jego żałoba, czas pożegnania.
 
Icarius jest offline  
Stary 14-10-2011, 06:50   #164
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Umbar, czerwiec 251 roku



Andaras bawił się w dłoniach białym kosturem wyrzeźbionym w kształt węża. Żmiji.
Przed nim stole leżała pomięta i zniszczona kartka, którą odpiął z łańcucha na szyi, która zajmowała miejsce amuletu, który znalazł w kieszeni poległego Kh’aadza.




- Panie. – zaufany sługa stanął przed obliczem półelfa zdyszany, wyrywajc Andarasa z zadumy. Widać na nim było zmęczenie i ślady krwi. – Stała się rzecz straszna! Kapitanowie Devorion i Dirhael nie żyją! Zgładzeni! Straciłem ludzi pilnujących tych kapitanów z twojego rozkazu! Uszedłem z życiem aby donieść Ci o tym... – straszy mężczyzna wyraźnie źle się czuł w roli posłańca złych wieści.

Niespełna godzinę później Umbar wrzał. Oburzony lud domagał się sprawiedliwości kiedy heroldowie na rogach ulic odczytywali dekrety:

- Kapitan Al Tufayl aresztowany za zdradę interesów Umbaru! Kapaitan Bakr zabity z ręki żony Morweny wymierzającej sprawiedliwość zdrajcy! Kapitan Calimon wzywa wszystkich synów Umbaru do broni. Śmierć sługusom Haradu i Gondoru! Niech żyje Umbar!

Szybko rozeszła się po mieście wieść o tym, jak Morwena odebrała życie sadystycznego Bakra, który w porozumieniu z okultystami zgładził kapitanów z rodzin gondorskich w sojuszu z haradzkimi klanami. Oliwy do ognia wywołała pogłoska o śmierci kapitana Ab Nazila, który ponoć często krytykował władykę Muthanna sam mając w korzeniach drzewa genealogicznego dość czystą krew haradzkich potomków. W spisku miał brać udział kapitan Al Tufayl, którego Calimon, przewodniczący Kosulatu Rodzin Umbardzich aresztował na nadzwyczajnie zebranym posiedzeniu rady. Wśród plotek padało jeszcze wiele innych informacji, które rozbijały się o niepewność i podejrzenia. Kapitan Guines zaszył się w swoim zamku stawiając wszystkich swoich ludzi w stan gotowości, kiedy cudem uniknął śmierci. Niedoszła ofiara spisku miała zginąć z rozkazu prominentnych haradzkich gości, którzy bawili w mieście od jakiegoś czasu jako zapowiedź rychłych zmian w nadchodzącej wojnie z Gondorem. Kpaitan Calimon i Safayel poparli rodzinę domu Bakra, którego głową stała się teraz dumna Morwena. Potomkini Czarnych Numenerojczyków, która dobro Umbaru wzięła w swoje ręce wymierzając sprawiedliwość zdrajcy. Mężowi, który w sojuszu z klanem Muthanna i niedawno poległego Nizara, chciał oddać losy miasta w ręce Haradrimów. Rodziny zamodrowanych kapitanow pod jej obronę uciekły się jak i skrzydło Calimona. Pozostali kapitanowie nabrali wody w usta głosując za wprowadzeniem stanu wojennego w mieście.

Dumny lud Umbaru nie mógł znieść przewrotu, który miał dokonać się za jego plecami. Choc Gondor był i miał być wspólnym wrogiem nie tak jednak wyobrażali sobie umbardczycy wolnej drogi ku wojnie, gdyż jak się okazało dzieki rewelacjom ujawnionym przez Morwenę, zajęcie miasta przez Harad miało być jedynie pierwszym krokiem do zniewolenia. A miasto od dawna miało większe ambicje jak bycie wasalem lub prowincją jednoczącego się Haradu Bliskiego. Najważniejsze jednak było to, że po setkach lat względnego spokoju i dobrobytu, ludize Umbaru wcale nie kwapili się do walczenia do niczyjej stronie. Chyba, że własnej. I tylko własnej. Dla interesów Umbaru.

Rezydencja w której przebywał Skała i Andaras został szybko otoczony przez rozjuszonych Umbardczyków. Ciekawe tylko skąd lud wiedział gdzie ich szukać. I to tak szybko. A, że tak kobiety jak i mężczyźni byli niemal równorzędnymi wojownikami niemożna było nazwać tego tłumu ani hołotą ani rebelią. Umbar był zawsze miastem butnych wojowników.

Andaras stał przy parapecie wysokiego budnku otoczonego murem tonącym w plączach zieleni. Patrząc na ulice miasta, które przypominało teraz rozjuszone mrowisko, mógł przypomnieć mu się Tharbad. Tylko różnica była jedna. Umbar nie był miastem kupców i pijanych górali.

- Mor-we-na! Ran-we-na! – zaciekle skandował lud wymachując pięściami i orężem.

Jak się okazało nową figurą wypływająca na scenę politycznej szachownicy była kobieta.

- Ab Nazila otruto – powiedział cicho Skała. – Mówią, że trucizną z Haradu.Nie wiem, czy jak się oni - kiwnął głowa w stronę miasta – orientują, ale to był jad z Dalekiego Haradu... – czy mamy z tym wszystkim Andarasie do czynienia>? – zapytał skonsternowany.

Nim półelf zdążył odpowiedzieć do komnaty wbiegł gwardzista z Khas Andarasa.

- Miasto zamknięte. Port zamknięty! – Rael przemówił spuszczając wzrok. – Goniec donosi, że nasza flota została rozbita.. Sabotaż panie! Cześć okrętów uszkodzono w porcie i nigdy go nie opuściła, a reszta przegrała bitwę! Banery Gondoru!

To nie był ostatni z posłańców, który wpadł do komnaty.

- Panie! – ukłonił się. – Pergamin dostarczony przed chwilą do rąk waszych! – wyciągnął przd siebie rulon z pieczęcią Umbaru.

Andaras rzuciwszy okiem na rozwinięty arkusz od razu rozpoznał w nim język Czarnych Numenerojczyków.












Isengard, czerwiec 251 roku



Cadarn Urs umorusany w wysuszonym błocie wyglądał jeszcze bardziej dziko, kiedy jego i trzech gondorczyków znalazł patrol na równinach Rohanu w okolicy Isendargu. Po przybyciu do twierdzy jego sytuacja zmieniła się dość znacznie przez wydarzenia ostatniej wyprawy. Choc nadal zdarzały sie nieufne i pełne lęku spojrzenia wśród obcych mu ludzi biwakujących za murem okalającym wieżę Orthanku, to były i takie, które wzbudzały zaintrygowany podziw a może nawet szacunek. Ten Dunlandczki wojownik, który zaparł się swoich rodaków, teraz przyniósł z wyprawy orczy łeb. Ni e byle jaki. Uruk-hai. Dzięki niemu ranny kapitan Aldric oraz trzech pozostałych z wybitego do nogi oddziału, przeżyli.

Na wszelkie zaczepki, tym razem bardziej poufałe, jednak i tym razem reagował tak samo, dając wyraz obojętności kiedy w milczeniu ignorował teraz jakby życzliwe komentarza żołnierzy. Tak gondorskich jak i rohańskich. Nie raz splunął od niechcenia gdy wojacy robili z niego bohatera. Całkiem tak samo, kiedy nieufnie zaczepiali go, kiedy zarżnął swoich braci. Ciekawe co było większym bohaterstwem i powodem do podziwu.

Pewnej nocy siedząc samotnie pod murem przy blasku dogasającego ognia ku niemu przysiadł się zakapturzony osobnik. Z początku Cadarn ignorował jego obecność, jako, że przywykł już w ostatnich dwóch dniach do takiej spontanicznej zażyłości okazywanej zwłaszcza przez gondorczyków, którzy szczególnie sobie wzięli do serca pieśń o tym, który wyniósł z potrzasku powszechnie lubianego kapitana. Aldrica. Sam młody oficer podsycał historie nie mogąc przestać przechwalać zasług dzikiego Dunlandczyka, któremu niechybnie zawdzięczał życie. Nawet małomówny sierżant, który był jednym z ocalały z nocnej rzezi obozu zdawał się być bardziej wylewny i zarazem bardziej surowy, kiedy albo pił zdrowie Cardana lub lał po gębie pijanych niedowiarków.

Jednak gdy natrętny towarzysz odezwał się, znudzenie Cardana szybko zmieniło się w pobudliwą czujność. On znał ten głos. Już go kiedyś słyszał. Przyglądając się zakapturzonej, czarnej sylwetce nie było trudno przypisać twarz do głosu. Dolrszlak Czarny.

- Gratuluję. Gratuluję. – zaczął mężczyzna spokojnym i pochlebnym tonem. – Dawnośmy się nie widzieli o dużo zmieniło się od czasu naszego ostatniego spotkania. – powiedział przyjacielskim tonem dorzucając drwa do paleniska.




W czerwonym świetle płomieni z zacienionego kaputra patrzyły na Cardana znajome, zimne, zielone oczy.







Minas Tirith, czerwiec 251 roku



Był rześki letni poranek, kiedy Logan wchodził na statek. Dostał jakąś tam misję do spełnienia. Nawet opłacalną. Nie wiedział czy cieszyć się bardziej, że opuszcza towarzystwo tych pokręconych południowców, których widok i głos od ponad roku byli jego jak bat nad głową muła, monotonnym krajobrazem, czy może dlatego, że jedzie w swoje strony. Wszystko jedno mu było gdzie był, jeśli szło o emocje, których nie mógł mieć przypisanych do okolic terenów, czy nawet ojczyzny, lecz świadomość, że będzie w pobliżu krainy, gdzie spędził całe swoje życie, którego nie znał, była w pewien sposób, za każdym razem tak samo intrygująca. Nigdy nie wiedział, czy nie spotka kogoś kto wyrośnie mu spod ziemi jak najmniej oczekiwany przechodzień mówiąc do niego jak do kogoś bliskiego. Może nawet odezwie się jego imieniem? Może był mu przyjacielem lub przeciwnie zbałamucił żonę? Chyba nie miałby nic przeciwko spotkać byle wroga, choćby bliskiego. Takiego co by mu pomógł poskładać wszystko do byle jakiej kupy. A tak służył jak pies za obiecaną kiełbasę. Cieszył się, że Haradrim wiedział co mu przyrzekał ,że wie, a jednocześnie nie jeden raz miał ochotę gołymi rękoma wydusić z jego brązowej szyi to wszystko czym go karmił. Obietnice i nadzieje zamienić na konkrety. Wiedział jednak, że ludzie którym pracuje nie są w kaszę dmuchani, i że jeśli mówią że wiedzą, to pewnie tak jest, bo mają ku temu dość rozległe możliwości.

Podróż statkiem zamuliła go w połowie drogi, gdyż Logan nie był żadnym wilkiem morskim i zwykł podróżować suchą drogą lądową. Z ulgą przywitał stały ląd w Harlondzie kiedy zsiadał z kupieckiego statku w towarzystwie cieni. Haradrimowie choć udawali kupców w Minas Tirith od razu skupili na sobie uwagę straży. Kiedy następnego dnia wraz z dowodzącym wyprawą człowiekiem chciał ustalić miejsce zamieszkania i tożsamość ludzi do obserwacji wszystko potoczyło się bardzo szybko. Miasto było czujn ei przygotowane do obrony. Dało się wyczuć atmosferę wyczekiwania.




Nie tak to miało wszystko wyglądać. Na spotkaniu z kontaktem w Białym Mieście nie tylko on miał mieszane wrażenie, że człowiek Raela z Minas Tirith jest spięty i przestraszony nie od parady. Wraz ze swoim Haradzkim towarzyszem dowiedział się niemal od razu, że siatka szpiegów klanu Muthanna, bo sławnej już w mieście rozróbie jaką zafundował Andaras kradzieżą jakichś niebanalnych fantów, została rozbita. Wraz z okultystami, którzy teraz sami na kolanach przychodzili do Eldariona błagając o litość. Bo porządki w mieście rozgorzały na całego i żaden wyznawca Morgotha nie mógł dłużej spać spokojnie.

Przełożony, którego Logan miał się słuchać cały dzień zastanawiał się nad ryzykiem podjęcia akcji ważąc najwyraźniej wszystkie za i przeciw. Kiedy jednak jak się okazało, albo niezywkle wierny albo bardziej przestraszony długich rąk pobratymców Haradrim, przyniósł listę nazwisk i adresów, zostało postanowione aby działać.

Da dni wypatrywali asystenta niejakiego Tequilliana, starca, któremu miał towarzyszyć dość dokładnie opisany Elagar. Jednak tego asystenta nigdzie nie było widać i gdy Logan myślał, że misja zwinie się z powrotem do Umbaru, jego towarzysz zdecydował zmienić cel obserwacji.

Młody asystent mieszkał na piętrze nad piekarnią i dym z ominą wesoło i leniwie sączył się białą smugą nad dachami, kiedy przez okno od poddasza nad pokojem bibliotekarza bezszelestnie zniknął cień Logana.

Przez właz klapy w suficie, równie cicho opuścił się na skrzypiące jak diabli deski korytarza i w świetle kaganka zawieszonego na ścianie nasłuchiwał. Dom , a raczej budynek mieszkalny na piętrze, bo niczym karczma lub zajazd, przypominał raczej zestaw mieszkań niezależnych, jak zwyczajowe piętro zamieszkane przez jedną rodzinę, był spowity w ciszy.

Wyciągnąwszy w kieszeni wytrych dłubał w nim dobrych piętnaście minut i już pot zaczął występować na jego czoło, kiedy klął pod nosem, że nigdy nie przykładał się do lepszego opanowania tego także teraz przydatnego talentu, gdy w końcu zapadki zamka nieoczekiwanie i z cicha zaskoczyły ku uldze Logana. Drzwi stały otworem i gdy ręką sięgał po klamkę z zewnątrz dało się słyszeć przeciągłe miauczenie. Cos było nie tak. Nie to, że niby skąd Południowiec umiał tak genialnie naśladować głos marcującego kota rodem z tak jakby nagle znajomej jak chleb powszedni rohirimskiej zagrody, lecz to, że był to sygnał do dawaniu chodu.










Belegaer, lipiec 251 roku



Dwudziestego dnia rejsu, okręt wpadł w sidła rozszalałej burzy. Sztorm trwał na dobre dwa dni i dwie noce, kiedy statek targany przez gigantyczne fale, zepchnięty daleko z obranego kursu na zatokę Forochel, zatonął wraz walczącą dzielnie o przetrwanie załogą.

Finluin ocknął się leżąc twarzą w piachu, poruszany przez fale, które obmywały jego ciało do pasa. Nie wiedział jak wiele czasu upłynęło od zatopienia okrętu. Mógłby być to jeden dzień, mogło kilka godzin. Morze było dość spokojne a fale niewinnie lśniły się w słońcu harmonijnie i wesoło pluskając o biały piach plaży.



Tylko niebo było inne. Dziwne. To nie były czarne chmury. Lecz jakby dym.

Z trudem wstał przyglądając się swojemu podartemu ubraniu i wypluł z ust śmierdzący muł. Stając plecami do morza, rozejrzał się dookoła. Był mniej więcej w połowie plaży, a przed nim rozpościerała się wysoka na dwieście stóp, stoma skała klifu.

Piaszczysty brzeg szerokim na czterdzieści stóp pasem ciągnął się wzdłuż linii morza około pół mili. Obserwując niebo i bezkresny horyzont Beleageru Finluin wiedział, że jest to wschodnia cześć nieznanej mu wyspy, gdyż o żadnym kontynencie nie mogło być mowy.

Chcąc iść w głąb wyspy, czyli na wchód, miał przed sobą gęste krzaki, które dalej przechodziły w kłębowisko gęstych gałęzi starego lasu, na którego widok elf wyczuł niepokój. Nie dlatego, że mroczne, poskręcane nienaturalnie prastare drzewa przypominały Mirkwood, tylko dlatego, że jego elfia natura była wyraźnie podrażniona obecnością jakby pierwotnego zła. Bliżej nieokreślonego niebezpieczeństwa, które jakby zatęchłe i mitycznie snuło się po głęboko zakorzenione w tej ziemi niczym duch. Milczący i nieruchomy las tonął w smugach rzadkiej mgły, która unosiła się nad koronami drzew oraz między nimi, jakby spode łba od niechcenia obserwując i wabiąc zapraszającym gestem w podmuchach morskiej bryzy.

W północnej części kończyła się wyrastającym ku niebu skalnym urwiskiem, które pięło się pionowo z rumowiska olbrzymich głazów, o które rozbijały się spienione fale. Na południu, biały piach zamieniał się wydmy, dość stromo pnące się ku wzniesieniom, które górowały w oddali nad nimi swoją soczystą zielenią. Teren tam pokryty był nielicznymi drzewami. Pagórki kończyły się dość równą linią trawiastego płaskowyżu, którego wschodnia ściana, granicząca z morzem, była takim samym skalnym urwiskiem, jak ta po przeciwnej stronie plaży.

Woda wyrzuciła na brzeg to co zostało z okrętu. A nie było tego wiele. Deski, drewno, fragmenty ożaglowania i zaplątane w liny przedmioty, które teraz przypominały sterty śmieci. Gdzieniegdzie leżały zwrócone przez morze, ludzkie ciała. Niestety ilekroć biegł ku nowemu, nieruchomemu w piachu lub dryfującemu w przybrzeżnej wodzie rozbitkowi, za każdym razem doznawał zawodu i rozgoryczenia. Nikt nie przeżył. Jednak elf przeglądając szczątki okrętu, uparcie biegł od topielca do topielca za każdym razem tak samo nie tracąc nadziei.

Widok idącego wśród głazów w północnej części plaży, słaniającego się na nogach człowieka, przywitał z ulgą. Ruszył ku niemu bez zastanowienia i wtedy zobaczył jak z cienia urwiska, z rozpadliny między rumowiskiem skalnym, pojawia się nad rozbitkiem gigantyczny krab o barczystym pancerzu. Był dwa razy wyższy od idącego w stronę elfa mężczyzny a fakt, że stał na głazach wyższych od rozbitka, sprawiał, że górował nad człowiekiem i Finluin miał okazję przyjrzeć mu się całkiem dokładnie. Choć elfa dzieliła od kraba odległość ponad dwustu stóp, widział wyraźnie jak skradający się potwór składa się za plecami ofiary do zaatakowania brnącego w piachu, bosego rozbitka. Krab miał tylko jedno, potężne szczypce. Druga kończyna, prawa, było nieproporcjonalnie mniejsza i zakończona takiż samym, nierozwiniętym jakby narzędziem.










Burza zaskoczyła haradzki statek zmuszając wszystkich do czynnego włączenia się do ciężkiej walki z żywiołem. Endymiom i Salah nie byli wyjątkami. Były strażnik królewski lepiej znosił dotychczasowy rejs, będąc w ostatnim czasie wystawionym na warunki morskiego włóczęgostwa. Natomiast chudy, łysy i parchaty Salah nie miał tego przywileju i nie dość, że był osłabiony po chorobie morskiej, to jeszcze ta mordercza walka z siłami natury chcącymi pochłonąć okręt na dno, wydzierając nadzieję z rąk kurczowo uczepionych lin, strudzonych ludzi. Na ich oczach wielu doświadczonych marynarzy zostało zdmuchniętych z pokładu przez wysokie jak budynki Umbaru fale. Mordercze zmagania z żywiołem trwały niekończące się godziny, kiedy sztorm ustał znienacka wraz z zacinającym wściekle deszczem i wyjąceym w świetle piorunów nocnym wichrem. Okręt był w opłakanym stanie. Ludzie, którzy przeżyli - zmordowani do granic wytrzymałości. Z trzech okrętów, które opuściły Umbar byli jedynym na horyzoncie. Skoro jednak sztorm trwał kilka dni mogli mieć tylko nadzieję, że reszta haradzkiej małej floty, po prostu została rzucona przez rozszalałe morze w zupełnie innym kierunku. Musieli również zakładać i to najgorsze. Do brzasku dryfowali w naprędce starając się jak mogli przywrócić okręt do sprawnej żeglugi, co było nie lada wyzwaniem.

Z pierwszymi promieniami czerwonej na horyzoncie łuny świtu, stało się to czego nikt się nie spodziewał.

Spod wody, wzniecając dookoła snop fali, ku czarnemu niebu wystrzeliło jak strzała, potężne ramię mięsistej macki, która odwróciła uwagę ludzi od zasmolonego, upstrzonego popielatymi smugami nieba.






- Kraken! – wrzasnął z przerażeniem jeden z umbardzkich członków załogi. – Zgniecie statek jak skorupkę ostrygi!

Marynarz miał prawo panikować, bo wiadomym było, jak wielce śmiertelnym niebezpieczeństwem dla żeglugi były te potwory. A co dopiero dla okaleczonego, z połamanymi masztami statku, którego załoga po morderczej walce ze sztormem była wyzuta z sił, ograbiona ze snu, ranna i przede wszystkim przetrzebiona.

Do góry wystrzeliły kolejne macki, kiedy ta pierwsza szerokim łukiem opadała na połamane ożaglowania. Drewno masztów z trzaskiem pękało spadając na pokład. Przygniatając tych co nie zdążyli uskoczyć. Pozostałe ramiona, które ukazały się spod spokojnej tafli morza, ku przerażeniu wszystkich ukazały się po obu burtach statku.

Większość załogi siedziała przy wiosłach okrętu pod pokładem, kiedy resztki masztu głównego zwaliły się na deski okrętu blokując zejście do galer. Endymion i Saleh mieli jednak okazję naocznie brać udział w wydarzeniach na deskach okrętu. Oni i kilkunastu innych marynarzy. Mięsiste ramiona zaczęły oplatać statek jak drewnianą zabawkę. Pomniejsze macki potwora chwytały biegających w popłochu ludzi i unosiły wierzgających, wrzeszczących w powietrze, nim z pluskiem topiły ich krzyki pod wodą.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 19-10-2011, 17:09   #165
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Doszedł do siebie. Oprzytomniał. Powoli otwarł oczy. Woda wdzierała się do nozdrzy i dalej do płuc. Zanim się zorientował, że bezwiednie opada w ciemne morskie głębiny Endymion resztkami sił i powietrza w płucach wypchnął wodę, która zaczęła go podtapiać. Było to dość nieprzyjemne i wręcz bolesne ale dzięki temu otrzeźwiał całkowicie i zdał sobie sprawę z wysiłku jaki go czeka zanim się wynurzy. Jeśli starczy sił aby się wynurzyć. W płucach nie było już prawie wcale powietrza, wnętrzności się skręcały z bólu gdy płuca domagały się coraz mocniej powietrza. Było to zgoła inne doświadczenie niż pozbawione przytomności opadanie w głębię morskiej toni. Wiedział już, że to wszystko co doprowadziło do tej sytuacji było równie realne jak otaczająca go zimna woda. Sztorm nie był wyobrażeniem czy też marą nie dotlenionego umysłu. A co znaczenie gorsze wszystko co wydarzyło się później było również faktem. A zaczęło się bardzo niewinnie, cisza po burzy, piękny mieniący się wszystkimi odcieniami czerwieni i purpury zachód słońca nad horyzontem i jak go nazwali marynarze….kraken. Z początku Endymion nie wiedziało co chodzi marynarzom z tym....krakenem, Umęczone ciało i umysł nie chciały przyjmować do wiadomości, że na horyzoncie szykuje się nowe niebezpieczeństwo. Ale gdy ujrzał przeogromną mackę wystająca ponad tafle wody w lot pojął co się szykuje. Gdy morski stwór zaczął atakować umęczony po buzy okręt Endymin chwycił za głownię swojego półtoraręcznego miecza i uwalniając ostrzę z pochwy rozejrzał się czy w zasięgu ostrza nie ma jakiejś macki. Wprawdzie po walce ze sztormem był już mocno zmęczony ale miał świadomość, że masa ostrza zrobi swoje i bez problemu poradzi sobie z wszystkimi mackami nie grubszymi jak ludzka noga w udzie. Nie do końca wiedział co to za morski stwór, ale reakcja marynarzy nie pozostawiała większych złudzeń co do zamiarów stworzenia. Nie miał wątpliwości jak skończy się to spotkanie dla statku, jednoczenie miał nadzieję, że uda mu się przetrwać na którymś z większych fragmentów okrętu, który zostanie za chwilę rozerwany na drzazgi. Rozważał też możliwość wyskoczenia do wody gdyby okazało się, że potwór ma zamiar wciągnąć pod wodę cały okręt. Rąbał zajadle wszystkie macki, które znalazły się w zasięgu ostrza. Były oślizgłe i było ich bardzo wiele. Nie tylko on próbował walczyć. Widział, że inni, co bardziej odważni marynarze czynili podobnie. I oni jako pierwsi ginęli z wrzaskiem pod wodą. Endymion widząc bezcelowość swoich działań zaczął się rozglądać za jakąś drogą ucieczki. Zawahał się przez moment widząc uwięzionych marynarzy ale szybko zdał sobie sprawę z beznadziejności ich sytuacji. Sam nie da rady udzielić im pomocy a lada moment potwór zacznie wciągać zdruzgotany okręt, a raczej to co z niego zostało pod wodę. Tak więc z ciężkim sercem ale zdecydowanie skupił swoją uwagę na jedynej szalupie. Ruszył ku niej, uważając na wszędobylskie macki, z zamiarem odcięcia jej a następnie niczym szczur z tonącego okrętu chciał wyskoczyć za burtę z nadzieją, że ujdzie to uwadze morskiego potwora. Podbiegł do szalupy w ostatniej chwili uskakując macce, która z głuchym plaskiem uderzyła o deski pokładu. W locie widział jej okrągłe przyssawki, o średnicy dzbanu, które poruszały się jakby oddychały. Dobiegł do krawędzi burty, której reling właśnie przed chwilą roztrzaskał się w drobny mak pod uderzeniem tejże mięsistej kończyny potwora. Łódź rozkołysana bujała się dnem skierowanym do statku. Wychodząc na trzeszczącą, drewnianą belkę, u której uwiązana była szalupa, sieknął mieczem w linę. Łódka, która była w tym czasie u szczytu rozbujania i zaczynała opadać, uwolniona od statku bezwładnie poleciała lobem do morza. Potem skoczył i Endymion. Poczuł solidne uderzenie w plecy. Kątem oka, już wysoko w powietrzu, zobaczył krwawiący kikut pomniejszej macki. Usłyszał huk łamanego pokładu. Uderzenie było potężne i człowiek ze znacznym przyspieszeniem poszybował ku morzu. Dźwięki dochodziły jakby z oddali, a samego uderzenia o taflę nie zarejestrował będąc wciąż pod wpływem spotkania z ranną odnogą krakena. Nie mógł złapać powietrza i czuł jakby płuca skurczyły się w nim. I to chyba po części uratowało mu życie, bo kiedy zaczął dochodzić do siebie, i otworzył oczy, był zewsząd otoczony wodą. Z szeroko rozpostartymi rękoma opadał powoli jak we śnie na dno. Blask czerwonego nieba i pierwsze promienie wschodzącego słońca migotały przebijając się przez taflę wody. Endymion rozglądając się wokoło dostrzegł iż zimną i niczym nie ograniczoną morska głębię dzielił z przeogromnym potworem, który uczepiony do poszycia ściskał okręt próbując go zmiażdżyć i wciągnąć pod wodę. Deski i belki trzeszczały pod naporem piekielnego cielska z morskich otchłani, Z luków wioślarskich wystawały szeroko rozpostarte dłonie, które panicznymi ruchami i gestami zaświadczały o tym, że w trzewiach okrętu są jeszcze żywi ludzie. Kraken wciągał okręt pod wodę, czemu towarzyszyły bąble uchodzącego ku górze powietrza. Wodę przeszywały przenikliwe trzaski pękającego i rozpadającego się kadłuba. Endymion resztkami sił po raz kolejny odepchnął się, powierzchnia było już na wyciągnięcie reki. Tak blisko i jednocześnie tak daleko.
 

Ostatnio edytowane przez ThRIAU : 19-10-2011 o 17:14.
ThRIAU jest offline  
Stary 19-10-2011, 23:12   #166
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
"Szum lasu... Śmiech kobiety... Klejnot... Krzyk mewy... Szum morza..."

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Gkg3xPUN7MU[/MEDIA]

Świadomość przychodziła powoli dzięki zmysłom, które atakowane były serią nieprzyjemnych odczuć. Zimno, wilgoć, obrzydliwy zapach i smak nie pozwalały umysłowi Finluina tkwić nadal w błogiej nieświadomości. Powoli niczym feniks odradzający się z popiołów, elf podniósł się, jednocześnie wypluwając z ust obrzydliwą maź. Powracała mu też świadomość tego co właściwie się wydarzyło. Sztorm, walka załogi o utrzymanie statku na powierzchni, nie udana ostatecznie, a potem jego własna desperacka walka o życie. Elf rozejrzał się, wokół pełno było szczątków statku i co gorsza ciał jego załogi. Ulmo nie obszedł się z nimi łagodnie, ale jemu samemu pozwolił żyć. Finluin zebrał się w sobie i począł sprawdzać czy ktoś jeszcze oprócz niego oddychał, niestety każde znalezione ciało napawało go smutkiem i żalem. Gdy tak snuł się po tej plaży, zdołał zebrać trochę przydatnych przedmiotów, między innymi łuk, tuzin strzał, sztylet, drewnianą tarczę i kawałki liny. Szczęśliwie, a właściwie dzięki własnej zapobiegliwości udało mu się zachować przy sobie flet, który nadal spoczywał w przywiązanym do brzucha futerale.
W końcu gdy już prawie stracił nadzieję, że ujrzy jakiegoś rozbitka żywego, zauważył postać, gramolącą się jak on wcześniej na mokrym piasku. Radość z tego zdarzenia nie trwała jednak długo, za rozbitkiem, który okazał się być Dorinem, wyłonił się niespodziewanie gigantyczny krab z nastawieniem bynajmniej nie pokojowym. Finluin nie zwlekał wiele tylko napiął łuk i posłał strzałę w kierunku zwierzęcia. Celował w szczelinę między płytami chitynowego pancerza, jednak wilgotna cięciwa utrudniła oddanie precyzyjnego strzału. Pocisk trafił w twardy grzbiet nie czyniąc zwierzęciu krzywdy. Mimo tego strzał przyniósł wymierne korzyści, przede wszystkim to że krab cofnął się nieznacznie, a także to że Dorin zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa mu grożącego. Strażnik mimo wyczerpania rzucił się do ucieczki. Bestia jednak nie zamierzała odpuścić tak smakowitego kąsku i klekocząc szczypcami ruszyła za Dorinem. Finluin ponownie napiął łuk i tym razem biorąc odpowiednie poprawki wypuścił strzałę. Pocisk trafił w oko kraba, który zatrzymał się i kleszczowatymi odnóżami próbował wyjąć tkwiący w nim kawałek drewna. Finluin nie przyglądał się temu zbytnio, tylko podbiegł do Dorina i pomógł mu oddalić się na bezpieczną odległość. Gigantyczne zwierzę nie ścigało ich jednak, bolesna nauczka zmusiła ją do odwrotu, do kryjówki między skały.
Strażnik był ranny, przebite udo krwawiło poczęło krwawić obficie gdy Dorin wyciągnął tkwiący w nim kawał drewna.

- Dziękuję - wydyszał zziajany - Miałby mnie na śniadanie bydlak! Co to było? Gdzie my jesteśmy? - pytał spoglądając to na dryfujące trupy i szczątki okrętu, to na krajobraz suchego lądu.
- Jesteśmy na jakiejś wyspie i przyznam szczerze nie podoba mi się ona - Elf z obawą zwrócił swój wzrok w kierunku lasu na wschodzie. Było w nim coś niepokojącego.
- Przeszukajmy co wyrzuciło morze i zbadajmy tę wyspę - zaproponował Dorin siadając w piachu i próbując opatrzyć sobie udo mokrymi szmatami. Finluin znał się troszkę na pierwszej pomocy i pomógł strażnikowi w wykonaniu opatrunku, a później ponownie rozejrzał się po plaży. Bukłak z wodą i drugi z winem, miecz, lina i hak to przedmioty, które mogły istotnie pomóc im w przetrwaniu. Pozostało tylko wybrać kierunek marszu. Kierunek północny, odpadał ze względu na kryjówkę kraba giganta, las na wschodzie też nie zachęcał do bezpiecznego podróżowania, pozostało południe i strome podejście na zielony płaskowyż.
Dorin nie protestował przy tym zdając się na obycie elfa w dzikim terenie.

Szli powoli starając się jak najbardziej oszczędzać siły. Finluin pomagał jak tylko mógł towarzyszowi i z trudem pokonali piaszczyste wydmy. Jednak problemy zaczęły się dalej, strome zbocze z ledwie widoczną ścieżką było istną męczarnią dla Dorina. W połowie drogi strażnik nie był już w stanie się dalej wspinać.
 
Komtur jest offline  
Stary 20-10-2011, 13:40   #167
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Andaras nie mógł otrząsnąć się z szoku. Spodziewał się wszak zdrady ze strony skrytobójców. Widać było otwarcie że chcą zagrać o całą pule. Uczulił na zamachy kogo się dało. Pomógł komu się dało nawet własnymi agentami. Okazał się jednak że ich możliwości obrony były iluzoryczne. W ciągu kilku godzin praktycznie dokonano chirurgicznych ataków. Zabito kogo trzeba. Spreparowano dowody. Pełen profesjonalizm. Sukcesów jego ludzie nie mieli żadnych. Ludzie ojca skrytobójcy i manipulanta od lat oplatający Umbar wpływami i powiązaniami dali się pokonać. I to było wstrząsem dla elfa. Fakt nie była to duża porażka w wymiarze ilości. Nadal pozostawali w Umbarze silni i wpływowi. Jednak stracili oficjalne poparcie na szczycie władzy. Sygnał był jasny trzymajcie z nami nie z Haradem. Elf postanowił podjąć rękawice. Chcą awantury będą ją mieli. A mogło pójść grzecznie, miło.... Cholerni Umbarczycy. Wyjaśnił Skale sytuację. Nakreślił co zamierza uczynić. Zaprowadzić porządek i podjąć ich grę. Wysłał go w bezpieczne miejsce. Prosto do armii Haradu. Niech czeka w gotowości. Co prawda elf wiedział że nikt go nie zechce zabić. Bowiem byłoby to jak samobójstwo jednak zawsze trzeba być zabezpieczonym.

Nakreślił pośpiesznie odpowiedź. Trzeba zyskać na czasie i jednocześnie wybadać grunt:

“Zaprzestańcie wrogich działań a porozmawiamy. Jeśli będziecie dalej przelewali krew i jeszcze komuś, komukolwiek coś się stanie nasza armia uderzy na miasto. Czy mam twoje słowo “królowo”?

Dość bezczelnie. Ale słodzić nie zamierzał. Kto to w ogóle jest ta Morwena. Z tego co wiedział ladacznica od Bakra. Spała z kim się dało... Czyżby tak zdobywała informacje i budowała polityczne zaplecze? Sprytne. Do tego dodać skrytobójców i elf myśląc szybko miał już przyczynę swej porażki. Mieli kreta a o ile żaden kret nie wie wszystkiego i nie uczyniłby takich spustoszeń. Temu się udało. Znajdował się bowiem w miejscu strategicznym. W łóżku. I mimo iż wątpił by mąż bądź kochankowie mówili jej wiele czy choćby cokolwiek z ważnych rzeczy... To jednak się jej udało tak? Tu podsłuchała, tam coś pchneła. Gdzie indziej coś podrzuciła czy sprawdziła.

Teraz to jednak Andarasowi przyszło to wszystko prostować. Pierwsze postanowienie ograniczyć sumienie i subtelność. Do tej pory był zbyt powściągliwy najwyraźniej...

Skałę ewakuowano wyjazd potwierdzono. Przyszła też odpowiedź od "królowej".

Pochylił się nad kartką.
“Ugryź się w język młodzieńcze, bo łatwo go stracić. Zapraszamy.”

Powściągliwe jak na to co napisał. Znaczy się jest kochany i potrzebny. Potrzebny z pewnością. Udał się na spotkanie. Zaprowadzono ich do pałacu Umbardzkiego gdzie wcześniej rozmawiał ze zdrajcą Calimonem.



- Witam drogie panie. Przyszedłem na wasze zaproszenie bo zaintrygowało mnie, wasze pojęcie tego samego kierunku. - elf wyraźnie się uśmiechał.

- Witaj Andarasie. Tak, intrygi to chyba twoja specjalność upadły elfie. - odwzajemniła usmiech Morwena. - Chyba nie musimy się przedstawiać? - zapytała swobodnie. - Wojna rozgorzała i chcemy wiedzieć dlaczego Harad sieje zamęt w Umbarze. Knuje intrygi aby przejąc władzę? Przecież mamy wspólnego wroga? I sojusznika. - przeniosła wzrok na Ranwenę.

-Zamęt? Ostatnie moje spotkanie odbyło się z niemal wszystkimi członkami rady. Przy biesiadzie. Z racji tego że niemal każdy jej uczestnik, chciał zostać królem bądź lordem... Podjęliśmy kroki, mające na celu ograniczenie rozlewu krwi. I eliminacja zamętu właśnie. Tylko tyle. Oferowaliśmy sojusznicze wsparcie. Ustalono tam że wyeliminowany zostanie jedynie nasz wspólny wróg. A konkretnie dwie reprezentujące go rodziny. Ba nawet one miały być jedynie aresztowane i stanowić dla nas w przyszłości zabezpieczenie. Każda inna kwetia była otwarta. Ustalono że Umbar będzie wolny i niezależny. A nawet po wojnie poszerzymy jego granice. Osoby z którymi obecnie współpracujesz, zdradziły nas.

- Obawiam się Andarasie, że zdradzony miał być Umbar. Zdrajcy wymierzyłam już karę. Mój mąż był nie tylko nielojalnym Umbardczykiem. Znam szczegóły waszej biesiady. - odpowiedziała królowa. - Drugi zdrajca został aresztowany.


-Skoro znasz szczegóły pani wiesz że to nie prawda.- elf się uśmiechnał bezczelna arogancka. Widać było po Andarasie że zaraz buchnie śmiechem. Każda farsa jego zdaniem ma jakieś granice.
-Dobrze wiesz że nie szykowali zdrady. Widzieli Harad i Umbar razem ramię przy ramieniu. Przeciwko wspólnemu wrogowi. Dla wspólnych korzyści. Jednak to wy Umbardczycy mieliście o sobie decydować. Wszystko było ustalone. Ofiary ograniczone do minimum. Chciwość i żądza władzy doprowadziły was do bratobójczych walk. Kto wie jak to się dalej potoczy. Zatem to “przedstawienie” na czyją jest potrzebę? Tu spojrzał na Ranwene- patrząc z zaciekawieniem.

- Przedstawienia? Chyba tylko ty, młody człowieku, je za takie uważasz. Wyraźnie bowiem bawi cię ta sytuacja. Czyżbyś nie dorósł jeszcze do rozmów politycznych? Jak na razie zachowanie twe przypomina bardziej to chłopca, który usilnie próbuje dowieść swej dorosłości – Ranwena mówiła bez żadnej emocji. Nie drwiła, nie podśmiewała się, nie zachowywała się protekcjonalnie, pobłażliwie czy też wyniośle. Jej głos był spokojny. – Uważam, że powinniśmy darować sobie wzajemne oskarżenia, nie po to się spotkaliśmy. Tym bardziej, że w zaistniałej sytuacji, pośród faktów, przed którymi stoimy to raczej my, umbarczycy, powinniśmy być zaniepokojeni, zadawać pytania. – Zmarszczyła brwi, zawiesiła głos. - Ale nie mówmy o tym. Zamiast stać po dwóch stronach, stańmy po jednej. Zapytałeś na początku, jakie jest nasze pojęcie wzajemnego kierunku. Jest dosyć proste i korzystne dla każdej ze stron. Suwerenny Umbar chce stanąć obok swego sojusznika, Haradu, w walce ze wspólnym wrogiem, Gondorem. Dlatego też, z naszej strony, jesteśmy w stanie puścić w niepamięć jakże mało szlachetne plany uczynienia Umbaru częścią Haradu. Nawet, jeśli miała by temu towarzyszyć zaproponowana przez was iluzoryczna autonomia. Po co rozpamiętywać przeszłość, gdy stoimy w obliczu budowania wspólnej przyszłości? – Każde jej słowo było wyważone, choć mówiła długo. – Zresztą, nie ma sensu przedłużać – pokręciła głową i jej twarz rozjaśnił subtelny, prawie że czuły uśmiech nie mający nic wspólnego z rozbawieniem. – Podsumujmy więc. Chcemy Umbaru niepodległego, wyzwolonego. Nie pragniemy wojny z Haradem. Jeśli już mamy z kimś walczyć, to tylko z wami, naszymi sojusznikami, przeciw Gondorowi.

Elf dalej się uśmiechał. Zmanipulowana zanotował w myśli. Należy to naprawić skoro jest ważna.
- Mądre słowa na końcu. Bardzo mądre może jeszcze coś z tego będzie co do reszty zaś... Chyba słabo się wyraziłem. Pani mnie nie dosłyszała. Nie było planu żadnej wasalizacji, ani żadnej autonomii. To co pani mówisz to brednia celowa z waszej strony albo ktoś was wyprowadził w pole. Takie słowa padły na wstępie jako luźna propozycja. Każde negocjacje zaczyna się z wysokiego A. W realnych rozmowach była mowa tylko i wyłącznie o partnerstwie, wolnym i bratnim Umbarze. Podumowując zatem nie macie czego puszczać w niepamięć. To o czym mówisz pani było od początku naszą propozycją. Gdy wyciągnęliśmy rękę napluto nam w twarz. A teraz pani zapraszacie mnie na spotkanie i mówicie o tym samym? To twoim zdaniem jest “dojrzałość” polityczna? Nie jest moim celem kpienie z was czy obrażanie. Zatem zacznijmy jeszcze raz. Czy możemy porozmawiać szczerze i w otwarte karty jak to mówią? Zachęcam do spojrzenia na to z naszej perspektywy. Zdradzili nas ludzie którzy kryją się za waszymi plecami.

Na twarzy Ranweny pojawiało się szczere zainteresowanie, im dłużej Andaras mówił.
- Zdradzeni? Ciekawe, że to wy, haradczycy, czujecie się zdradzeni... Powiedziałeś o szczerości i graniu w otwarte karty, a to mi się podoba. Skoro jednak chcesz, abyśmy my były szczere z tobą, proponuję, żebyś i ty był szczery z nami. Umbar i jego ludzie chętnie widzieli by Harad jako swojego sojusznika, ale ostatnie wydarzenia były niepokojące. Tak naprawdę już propozycja wyeliminowania dwóch z dziewięciu rodzin haradzkich, nawet, jeśli miało to być tylko aresztowanie mrozi krew w żyłach. Za co można to uznać, jak nie za chęć osłabienia rządów Umbaru? Mówisz tak pięknie o tym, że przez cały czas chodziło tylko o partnerstwo, wolność, braterstwo. A tymczasem do czego doszło? Devorion i Dirhael zostali zamordowani. Nie tylko oni zresztą. Prawda, śmierć Bakra to ‘nasza’ sprawka, ale było to działanie w odwecie, może nawet zaryzykujmy stwierdzenie, że w obronie. Skoro ważył się on podnieść rękę na swoich... był zdrajcą i dostał to, na co zasłużył. Jednak, to tylko jeden trup na naszym koncie, zresztą, otwarcie się do niego przyznajemy.

Elfa zmroziła na chwile źrenice mu się poszerzyły.- widać wyraźnie że jest zdziwiony. Ona kpi czy o drogę pyta? Aresztowanie zwolleników Eldariona osłabieniem rządów Umbaru? Myśli że to my ich zabiliśmy? A potem pomazaliśmy farbą i wystawiliśmy na widok publiczny. Krzycząc to my mroczni fanatycy! Litości. Ale dobra to pirat w dodatku kobieta. Wybaczam jej elf śmiał się sam do siebie w myślach. Po chwili się jednak opanował...

-Zabiliście zatem niewinnego. Po pierwsze, obie te rodziny były lojalne Eldarionowi. Aresztowanie owych dwóch panów miało na celu zapobiegnięcie ich przyszłym sabotażom. Których mogłybyście być panie pewne, gdy tylko Umbar ruszyłby oficjalnie na Gondor razem z nami. Tego chciałem uniknąć czarnej owcy we własnym stadzie. Dalej nie my ich zabiliśmy. Ba straciłem kilku ludzi którzy mieli pewne rodziny na oku. Wiem jednak kto to zrobił. Bo to nie trudna dedukcja. Safayel czy wiecie panie że jego brat to zbuntowany szef tutejszych skrytobójców? Ściga go że tak powiem sama góra. Jedyną metodą zachowania życia przez nich obu na dłuższą metę jest całkowite przejęcie władzy w Umbarze. Ma facet jaja i rozmach nie powiem. Na biesiadzie zaproponował mi on drogie panie pewien układ. Dostanę to czego chcę czyli bratni Umbar u mego boku. W zamian chciał dwóch rzeczy. Wolnej ręki i przyzwolenia na wykończenie was wszystkich. Miał ku temu ponoć środki zapewniał że zwali wszystko na Gondor. Drugą rzeczą było braterstwo krwi z moją osobą.. Rzecz święta w naszej Haradzkiej tradycji, dawałoby mu to pewność co do naszego układu. Nie zgodziłem się. Mam swoje zasady. Jak widać ów pan zmodyfikował swój plan. Zabił gondorczyków zwalając to na nas. Was pchnął do zabójstwa Bakra. Poprowadził jeszcze dwa inne zamachy, w tym jeden udany. Nim zatem przejdziemy do sojuszniczych rozmów ustalmy kila rzeczy które mnie nurtują. Chciałbym byśmy wspólnie zaczęli ściągać Safayelów. Cały ród... A już z pewnością obu braci. Za to co zrobili może być tylko jedna kara. Pozwolę sobie wziąć ich głowy. I tak będę musiał wytłumaczyć przed Haradzkim zgromadzeniem co tu zaszło. Dwa prosiłbym o zwolnienie więźnia bo przetrzymujecie panie niewinnego. Trzy zgubiło mi się kilka statków. Przegrały bitwe z okrętami w banerach Godnoru. Tak się jednak składa że obserwowaliśmy floty Gondoru mamy swoje sposoby. I wiemy że to raczej nie one... Nie macie panie czasem informacji czy ktoś w ramach obrony nie ma masy Haradzkich jeńców? Jakby się znaleźli pewnie łatwiej by było się dogadać.- czas powiedzieć sprawdzam. Zobaczymy ile ladacznica wie. Na ile jest samodzielna i co wiedzą...

- Kapitan Safayel z mojego rozkazu złożył taką propozycję dla waszego klanu. Chciałam wiedzieć jak bardzo chcecie posunąć się w swoich intrygach. - odpowiedziała chłodno Morwena. - Jego głowa zostanie na jego szyi. Aresztowany Kapitan zasługuje na sąd, gdyż jego wina jest oczywista, lecz udaremniona. Jego wygnanie z Umbaru jest wedle waszego życzenia bardziej nam pasujące. Nam, czyli ludowi. Jak widzisz twoja wina Andarasie po wyznaceniu kapitanów do zabicia tez jest oczywista, jednak nie jestes Umbardczykiem i szanuję twoją grę polityczną i fortele, które są czyms naturalnym. - odrzekła dumnie.

Ta jasne a ja jestem Niziołek.
- Pani by nasz układ mógł dojść do skutku będą potrzebne pewne zapewnienia. Jak wiesz cześć rodzin ma z Haradem przyjacielskie stosunki, inni zaś z Herumorem. Chce wiedzieć czy po tej chwilowej fali przemocy. Rodziny będą mogły zachować swoje stanowiska,przywileje wpływy. To jak przedstawiasz to na zewnątrz nic nie będzie obchodziło ani Haradzkich możnych, ani tym bardziej Herumora. Liczy się prawda albo jej ogólny zarys. Ten natomiast jest taki że wszystkie poszkodowane rodziny będą chciały wyjaśnień i sprawiedliwości. Doceniam kunszt waszych posunięć jak również to które wykonałaś przed chwilą. Chroniąc Safayela przed odpowiedzialnością. Jednak jest pewien problem. Ty i ja dobrze wiemy że to nie my zabiliśmy Gondorczyków. Oboje też wiemy kto to zrobił. Ktoś jednak musi zostać kozłem ofiarnym. Nie tyle przed Umbardzkim ludem. Co przed nami i królem orków... Zatem w geście dobrej woli mogę zrezygnować z głowy winnego. A zadowolić się inną tu jednak wybór jest niewielki. Musi to być aresztowanie które nie pogłębi w moich kręgach gniewu. Zatem kilka rodzin odpada... Wskaż pani rodzinę. Aresztuj jej czołowych przedstawicieli. Zarzut zdrada interesów Umbaru wrabianie naradu Haradzkiego w zbrodnie której nie popełnił. Co z kolei by być dramatycznym niemal doprowadziło do wojny. Jednak mi i wam udało się rozwikłać zagądkę. Wszystkie sznurki prowadzą do rzeczonego kozła. Dowody zapewne znajdziecie. Na koniec go nam wydacie. Al Tufay zostanie szczęśliwie oczyszczony z zarzutów. Sojusz będzie zawarty i będziemy żyli długo i szczęśliwie.... Tylko kto miałby nim być?

- Jak słusznie zauważyłes to są sprawy wewnętrze Umbaru. Kozła ofiarnego nie będzie skoro winny już został stracony. Przyjmij gest dobrej woli. Życie waszego - powiedziała z naciskiem - kapitana i nie kąsaj za rękę dostawszy palec. Umbar stanie u boku Haradu jesli Harad stanie u boku Umbaru. Ja wam nie każę szukac kozłów ofiarnych na okultystyczne ołtarzach waszych klanów. I wam wara od naszych. Armia twego ojca i Sulfyana jak chce może próbować okupować miasto. Już kiedyś był Umbar oblężony przez trzydzieści pięc lat. Tylko dokąd was i nas to zaprowadzi? Możemy jednak razem iśc w tym samym kierunku. Wy lądem. My morzem. To moje ostatnie słowo. Przyjmij je lub podaj ojcu jeśli nie umiesz podjąć decyzji lub nie jesteś wiążącym głosem Haradu. - powiedziała pewnym i władczym głosem uważając audiencję za zakończoną.

Elf wzruszył ramionami. Mało go go obchodziło co mówi ten pionek. Nie to nie pomyślał. Każdy układ ma swoje granice. Numenorysjka dziwka przecholowała. Cena? Tron i zapewne głowa. Teraz zacznie sie gra pozorów. Pchnoł telepatyczną myśl do piratki. Obraz spotkania na osobności. Ktoś w końcu musi odwalić brudną robotę. Spojrzała mu w oczy kiwnęła głową

- Zatem na zakończenie. Rozumiem że każdy kto nie jest już w Umbarze mile widziany może bezpiecznie opuścić miasto. W asyście moich ludzi i udać się do bratniego Haradu? Zostaje jeszcze ostatnia rzecz pani. Choćby tu prosiłbym o zrozumienie. Planujemy atak na południowy Gondor, ogólny plan zakładał że zrobimy to wspólnymi siłami wraz z Umbarem. Nie mam na myśli oczywiście korsarzy, czy obsad staków. Jednak Umbar dysponuje silnym i bitnymi wojskiem. Jeśli mamy być sojusznikami liczymy na wspólną akcję. Czas na wspólne działanie.

Jeśli i tu odmówi pomyślę że jest totalnym beztalenciem politycznym.- zakończył ten rodział elf. Nadchodził czas planowania. Jeśli uda mu się przekonać tą piratkę jest w domu. Skrytobójcy i Morwena to siła równa maksimum półtorej rodziny. Do tego Calimon i dwie rodziny Gondorskie. Jeśli odpowiednio tym zamieszają Gondorczycy nie będący głupcami nabiorą podejrzeń co do tych zamachów. Trzeba ich nakierować na Morwene i skrytków. Na razie wierzą w najprostszą prawdę. Przyjmując wariant najbardziej realny. Gdyby doszło do nowego rozdania spasują, pozostając neutralni. Każdy bowiem wariant był dla nich niekorzystny. Zostaje Calimon ten gdy pozna prawdę nie musi odpuścić. Przejdzie na jedną ze stron wszak jest ambitny. Pytanie na którą? Elf wyobraził sobie ogromną wagę. Na jednej stronie Morwene i zabójców. Oraz Calimona. Dwie i pół rodziny. Na drugiej zaś ludzi aresztowanego Al Tufaya, połowę ludzi Ab Nuzila tylu realnie uwierzy w ich wyjaśnienia. Może ciut więcej ale Rael podawał pesymistyczny wariant. Połowę ludzi Bakra i trzy czwarte jego rodziny. Morwena przejeła władzę w drodze zamachu w dodatku była kobietą. To przysporzyło jej wrogów. Rodzina Doriana była w szachu więc elf rozumiał jego posunięcia do tej pory. Jednak zaufanie i partnerstwo buduje się latami. Nie zmieni strony. Guines to kultysta i człowiek Herumora. Znajdą sposób by do niego dotrzeć i przekonać. Obecnie zabarykadowany i rządny zemsty. Ale jest z naszej drużyny. Podliczając cztery rodziny. Cztery przeciw około dwóm i pół. Ryzykowne. Jeśli piratka ma powiedzmy trzy tysiące. To tak jakby wynik był 7:2,5 czyli wtedy już świetnie. Elf wierzył w jedno przy takiej przewadze i dobrym planie i grze pozorów uda im się zapanować nad sytuacją. Czekał też aż członkowie gildii zabójców wiedząc jaka odbędzie się tu gra wezmą za pysk renegata. Wspomagając wysiłki elfa. Albo dyskretnie mu pomogą wystarczy wszak by wiedział gdzie są jego wrogowie w decydującym momencie. Wątpił by odpuścili zdrajcy.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 20-10-2011 o 13:48.
Icarius jest offline  
Stary 20-10-2011, 15:25   #168
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Cadarn poprowadził niedobitki oddziału najkrótszą drogą przez góry. Razem z nim zostało ich czterech, jeden ze zwiadowców nigdy nie powrócił do obozowiska, po tym, jak razem z Dunlandczykiem próbował odciągnąć Uruków od czekających na nich oficerów. Nie rozmawiali zbyt wiele, żaden z nich nie był w nastroju, choć pewnie z różnych powodów. Aldrick, jeszcze niedawno wypytujący o sztukę wojny, teraz nie zamienił ani z nim, ani ze swoimi ludźmi nawet jednego słowa, Cadarn zauważyl jednak, że rysy twarzy młodego oficera stwardniały, nabraly swego rodzaju surowości, charakterystycznej dla prawdziwych wojowników. Tak czy inaczej miał czas, żeby przemyśleć swoje najbliższe kroki na drodze do zemsty. Paradoksalnie strata praktycznie całego oddziału, mogła mu pomóc, jeśli tylko dobrze to rozegra.

Po powrocie do twierdzy nie mieli nawet chwili żeby odpocząć, dowódctwo wezwało Aldrica na odprawę, a ten upierał się, żeby Cadarn równiez był na niej obecny. Zmęczeni i od stóp do głów pokryci brudem stawili się w sporych rozmiarów sali gdzie siedząc za drewnianym stołem, czekało na nich trzech wyższych rangą żołnierzy. Jeden z nich w randze majora wstał i zwrócił się do Aldrica.

- Powiedz nam kapitanie, jak to się stało, że straciłeś CAŁY ODDZIAŁ?!? - Ostatnie słowa praktycznie wykrzyczał Aldricowi w twarz, a drobinki śliny wylatywały z jego ust przy każdym z nich.

- Zrobiliśmy co w naszej mocy, Uruk hai zaskoczyli nas podczas snu, zanim ktokolwiek zorientował co się stało, było po wszystkim. - Odpowiedział Aldric z kamienną twarzą, choć góral widział, że kosztowało go to sporo wysiłku.

- PO WSZYSTKIM?!? PO WSZYSTKIM DO CHOLERY? ZAPEWNIAM CIĘ, ŻE TO DOPIERO POCZĄTEK! DWUSTU LUDZI!!! WIESZ ILE SIĘ BĘDĘ MUSIAŁ TŁUMACZYĆ?!? - Dalej darł się dowódca, czerwieniejąc na twarzy z każdy słowem bardziej i bardziej. - DOPILNUJE, ŻEBYŚ ZOSTAŁ ZDEGRADOWANY! I CO TU ROBI TEN DZIKUS?!?

- Strata tych ludzi będzie mnie prześladowała do końca życia, to jednak nie zmienia faktu, że oddział był zupełnie nie przygotowany do tego zadania, Ci ludzie w większości pierwszy raz widzieli góry! - Aldric mimo, coraz większego zdenerwowania starał odpowiadać się rzeczowo, jednak argumenty zdawały się nie przynosić rezultatu.

Cadarn z pewną dozą obojętności, przysłuchwiał się przez chwilę wymianie zdań, Aldric w pewnym momencie przestał odpowiadać, widząc, że nie przekona rozjuszonego majora, tamten jednak zdawał się tego nie zauważać i dalej lżył młodego dowódcę. Wyglądało na to, że major chce odsunąć całą winę od siebie, pogrążając przy okazji obiecującego żołnierza. Polityka - pomyślał z pogardą góral. To był jednak odpowiedni moment, żeby przedstawić swoją sprawę. Cadarn, nadal oparty o jedną z kolumn w pomieszczeniu powiedział:

- Który z was walczył kiedykolwiek z Uruk Hai? Zapytał cicho w przerwie między krzykami. - Macie pojęcie co czuje wojownik stając na przeciwko tych bestii? - mówiąc, powolnym krokiem zbliżał się do stołu zajmowanego przez oficerów, którzy na chwilę zamarli nie wiedząc co powiedzieć, nie przyzwyczajeni, że ktoś im bezczelnie przerywa.
- Jak dla mnie chcecie po prostu odsunąć od siebie odpowiedzialność za tą rzeź, nawet jeśli stracicie przez to kolejnego człowieka - ruchem głowy wskazał na Aldrica. To głupie.

- JAK ŚMIESZ?!? Major pierwszy odzyskał głos - NIKT TU NIE BĘDZIE TOLEROWAŁ TWOJEGO PIEPRZONEGO BARBARZYŃSTWA!

Cadarn nie zwracając uwagi na kolejny wybuch, chwycił worek, który do tej pory trzymał w ręku i jednym ruchem wyrzucił z niego obcięty orczy łeb, który potoczył się po stole.
Głowa Uruka wywołała zamierzony efekt i ponownie ucięła bezsensowne szczekanie już prawie fioletowego ze złości dowódctwa. Cadarn oparł ręce na stole i pochylił się żeby go lepiej słyszeli.

- Ta zbieranina nigdy nie miała szans. Chcecie zwycięstw? Oto moja propozycja: Dajcie mi ludzi, których sam wybiorę spośród zamkniętych przez was górali. Wy nie będziecie tracić swoich, a ja rozwiąże wasze problemy. - Po tych słowach odwrócił się i spokojnym krokiem udał się w stronę wyjścia odprowadzany kolejna salwą wrzasków starego idioty.

Godzinę później Aldric znalazł Cadarna gdy ten zmywał z siebie brud w pobliskiej rzece, wyglądało na to, że dowódstwo przełknęło zniewagę i wyraziło zgodę na powołanie oddziału o który prosił. Dunlandczyk tylko pokiwał głową i wrócił do swojego zajęcia, co skutecznie zniechęciło Gondorczyka do dalszej rozmowy. Jeszcze tego samego dnia Cadarn obejrzał ludzi, którzy jeśli tylko przysięgną mu wierność, będą wykonywali jego rozkazy. W dużej mierze byli to złamani ludzie, którzy zrobiliby wszystko, żeby wyrwać się z więzienia, ale wśród nich było kilku prawdziwych wojowników i to na nich miał nadzieję zbudować trzon oddziału. Tym jednak mógł się zająć później, najpierw musiał przemyśleć co powie swoim pobratymcom.

Gdy wieczorem wrócił do obozu, nie mógł nie zauważyć zmiany w zachowaniu żołnierzy. Co i rusz ktoś chciał do niego zagadać, ktoś inny pokazywał go palcem, a w ich oczach oprócz strachu zobaczył coś jeszcze...podziw? Ignorował ich tak jak ignoruje się natrętne muchy, którymi byli dla niego ci głupcy. Jednego wyjątkowo spoufałego pijanego szeregowca zdzielił w pysk, kiedy tamten zapraszał swoich kompanów do jego ogniska. Pomogło, na jakiś czas miał spokój. W końcu i tak przeniósł się na obrzeża obozowiska gdzie mógł w reszcie zaznać trochę odpoczynku. Dzień się jednak nie skończył i miał dla niego w zanadżu niespodziankę.

Kolejny przybłęda, który przysiadł się do ogniska nie wyglądał nawet na żołnierza, Cadarn nie zwróciłby na niego uwagi, gdyby ten się nie odezwał:

- Gratuluję. Gratuluję. – zaczął mężczyzna spokojnym i pochlebnym tonem. – Dawnośmy się nie widzieli a dużo zmieniło się od czasu naszego ostatniego spotkania. – powiedział przyjacielskim tonem dorzucając drwa do paleniska.

Cadarn nie mógł uwierzyć we własne szczęście, od tygodni zastanawiał się, jak odnaleźć tego podłego zdrajcę, podczas gdy on sam do niego przyszedł. Bogowie muszą mu sprzyjać pomyślał. Gdy tylko zorientował się z kim przyszło mu dzielić obozowisko, rozejrzał się gorączkowo sprawdzając czy ta zielonooka kurwa, naprawdę przyszła tu sama, jednak blask ognia skutecznie uniemożliwiał przeniknięcie ciemności. Wyszczerzył zęby w drapieżnym uśmiechu i cichym mrożącym krew w żyłach głosem powiedział:

- Szukałem Cię, przyjście tutaj było najgłupszą rzeczą jaką zrobiłeś. - powiedział.

- Człowiek uczy się całe życie i głupim umiera. - odrzekł Dorlak spokojnie. - Szukałes lecz nie znalazłeś. Zostałem znaleziony, bo tak miało być. Takich jak ja się nie znajduje. Jak ci się służy dla Gondoru? - zapytał.

Ten głos...przywoływał wszystkie niechciane wspomnienia, Cadarn czuł, że każdy mięsień jego ciała napina się i szykuje do działania, to było coś, czego, nawet gdyby chciał, nie mógł powstrzymać. Chciał jednym susem przeskoczyć ogień i złapać Dorlaka za gardło, zmiażdzyć je zanim tamten będzie w stanie krzynąć po pomoc, jednak coś było nie tak...Zerwał się do ataku, jedną ręką sięgając po nóż, drugą sięgają w stronę krtani jego wroga. Jednak gdy był już w połowie drogi dzielącej go od przeciwinia, jego oczom ukazał się nie Dorlak a jego własny ojciec siedzący po drugiej stronie ogniska. Cadarn zamarł przerażony...czy to był wytwór jego wyobraźni?!? Czy może Dorlak miesza w jego umyśle? Postać po drugiej stronie ognia wyraźnie odetchnęła z ulgą. Cadarn potrząsnął głową jakby odpędzał się od natrętnych myśli i gdy ponownie spojrzał ponad ogniskiem, znów widział tylko człowieka, który sprawił, że zabił swojego ojca. W jednej chwili uśiwadomił sobie jednak coś innego. Ten człowiek był tylko pionkiem, to nie on wydawał rozkazy i podejmował decyzję, został tu przysłany nawet jeśli spodziewano się, że może tego nie przeżyć. Cadarn postanowił posłuchać co ma do powiedzenia...choćby przez chwilę.

- Znowu mówisz zagadkami zdrajco. Wykorzystaj tą krótką chwilę życia, która Ci pozostała i mów co masz do powiedzenia.

- Czy nadal chcesz dobra Dunlandu? Bo mój nowy Pan jest zdania, że został zdradzony. Przez Herumora i przez ciebie chyba też. Nie jest jeszcze za późno. Jeszcze możesz zostać królem. - powiedział jakby wcale nie usłyszał wyraźnej groźby Cardana.

Nie! Znowu to samo! Kolejny raz ta pijawka w skórze człowieka, sączy jad w jego uszy, roztaczając przed nim wizje chwały. Czy naprawdę był skazany na powtarzanie tego w nieskończoność? Gniew zapłonął w Cadarnie niczym pożar. Doskoczył do widmowej postaci, złapał ją za gardło i przycisnął do ziemi. Nie mógł jednak ukryć, co jeszcze bardziej rozbudziło w nim wściekłość, że słowa Dorlaka wywarły na niego zamierzony wpływ...wzbudziły zwątpienie.

- Nie nauczyłeś się, żadnych nowych sztuczek psie?!? - Krzyknął Cadarn, a w głosie dało się usłyszeć nutę niepewności. - Myślisz, że uwierzę w twoje bajeczki po tym kim się przez Ciebie stałem?!? - Raczej zabiję Cię na miejscu niż zaufam Ci raz jeszcze. - Krzyknął bez przekonania, choć zaraz ściszył głos, i rozejrzał się w obawie, że ktoś nieporządany mógłby być świadkiem rozmowy.

W głowie Cadarna kłębiły się setki myśli, z których jedna przebijała się uporczywie na pierwszy plan: “Zabij tą gnidę, o resztę martw się potem!”, jednak nie mógł pozbyć się wątpliwości, jeśli w słowach Dorlaka krył się chociaż cień prawdy, musiał dotrzeć do jej sedna, wtedy dopiero będzie mógł być sędzią i katem, a kiedy do tego dojdzie...poleje się rzeka krwi! Czy to właśnie chciałeś mi powiedzieć ojcze?

- Teraz powiesz mi wszystko co chcę wiedzieć - wyszeptał prawie czule, patrząc w oczy człowiekowi, który wił się w jego uścisku walcząc o oddech. - A jeśli twoje odpowiedzi mnie nie zadowolą, nie odejdziesz stąd żywy...

- Cahdahrhn... - charczał Dorlak. - Jak mhniee zhabhyesz to hywy nie wyjhziesz ze okhregu świathła oghniskha... - wycedził z wychodzącymi na z orbit krwisto-zielonymi oczami a jego blada twarz wyrzkwiła się w bolesnym grymasie.

Kiedy uścisk Dunlandczyka zelżał trochę powiedział odzyskując głos choc nadal ochryple:

- Tak ja ty u Gondoru i ja jestem na próbnym u Czarnego Pana, który potrzebuje sojuszników z nadchodzącej godzinie. Twój lud potrzebuje silnego lecz mądrego wodza. Mądrego jak Thurg i Amroth Urs. Silnego jak Cadarn Urs. Zmyjesz hańbę przelanej krwi plemiennej służbą dla Nowego Władcy Śródziemia. A Dunland rozciągac się będzie jak Issen długa i szeroka. Od Trollshaws po Helms Deep. Od Lond Daer po Wielką Rzekę. I może jeszcze dalej do Dzikich Krajów Rhovnnion! Mój Nowy Pan nie jest głupi by wierzyć w głupotę i lojalność Cardan Ursa na łańcuchu gondorskich psów. Tego pomiotu elfów i ludzi. Obłudnego Eldariona! Godzina Herumora przebrzmiała. Dwóch wspólnych wrogów i ten sam cel. Dokąd pójdziesz panie?

- Dla kogo teraz pracujesz? Odpowiadaj! - Cadarn zaakcentował swoje słowa potrząsając znienawidzonym człowiekiem.

- Zanim powiem ci cokolwiek więcej, musisz przyjąć moją propozycję - Wijąca się u stóp postać wypowiedziała tak szybko jak tylko mogła, po czym zamarła w niemym oczekiwaniu.

Myśli kłębiły się w głowie Cadarna, kiedy podejmował decyzję. Z jednej strony zdawał sobie doskonale sprawę, że musi tkwić w choćby ziarno prawdy w tym co mówił Dorlak, a wtedy jeśli będzie wystarczająco ostrożny, może uda mu się wypracować dobry sojusz, szczególnie, że podejrzewał już kim jest ten nowy czarny pan. Z tego co słyszał byłby to dużo lepszy sojusznik, niż jakikolwiek Gondorczyk. Z drugiej strony, mimo wrodzonej niechęci do Gondorczyków i Rohańczyków i mimo, że nigdy by się do tego nie przyznał, nawet przed samym sobą, podobało mu się to w jaki sposób odnoszą się do niego żołnierze.

- Odpowiem Ci jutro psie. O tej samej porze bądź w zagajniku w pobliżu rzeki, a teraz wypierdalaj, zanim zmienię zdanie i wyrwę Ci krtań. - Warknął Cadarn wypuszczając Dorlaka.

Kiedy Dorlak się oddalił Cadarn położył się przy ogniu, nie mógł jednak usnąć...miał sporo do przemyślenia.

Następny dzień nie przyniósł jednoznaczych odpowiedzi. Długo zastanawiał sie, czy po prostu nie zabić zdrajcy, jednak jeśli był nawet cień szansy, żeby dokonać zemsty a jednocześnie odkupić winy...cóż po prostu musiał spróbować. W trakcie dnia udało mu się znaleźć wśród jeńców dwóch niezłych Dunlandzkich tropicieli, których udało mu się przekonać aby złożyli mu przysięgę krwi. Niewiele brakowało, a wybraliby śmierć, jednak gdy opowiedział im o Dorlaku, zgodzili się mu służyć. Mieli śledzić Dorlaka po zakończonej rozmowie, góral miał nadzieję, że choć jedenemu z nich uda się ustalić z kim sie kontaktuje ta brudna świnia.

Cadarn po cichu, starając się nie zwracać na siebie uwagi udał się na miejsce spotkania, wszedł między drzewa zagajnika i dał umówiony sygnał, aby potwierdzić swe przybycie. Po chwili z cieni wynurzyła się postać okutana w czarne szaty.

- Powiedz swojemu Panu, że jestem gotów omówić z nim sojusz, gnido..- powiedział Cadarn bez zbędnych wstępów, po czym splunął pod nogi mrocznej postaci.

- Jedynie słuszna decyzja Cardanie. Postaraj się aby nasz wróg zaufał ci bardziej. Wkrótce na tronie Uruk-hai zasiądzie nowy władca. - powiedział Gorlak.

Dopiero teraz Cadarn zauważył, że prawe ramię szpiega jest jakby nieruchomo-usztywnione do jego boku, czego nie zauważył w nocy.

- Kto wie, może już siedzi. - powiedział porozumiewawczo.- Twoja wiedza o górskich przejsciach będzie nieoceniona i gdy nadejdzie czas poprowadzisz oddziały tam gdzie będzie trzeba.

- Kiedy się z nim spotkam? - Warknął w odpowiedzi jednocześnie łapiąc pokrzywioną postać za szatę i potrząsając nią energicznie.

- Rozmawiam w jego imieniu. - odwarknął jęknąwszy Dolrak. - Aby go spotkać to długa podróż, bo nie jest w okolicy. Nie wiem czy jest na to czas i czy byłby z tego zadowolony. - odpowiedział chcąc wyswobodzić się z uścisku. - Przestań mną targać napalczywcze! Poznasz go kiedy będzie okazja. - dodał, choć widać było, że sam nie jest zbyt pewny kiedy to nastąpi dokładnie.

Cadarn przyciągnął do siebie Dorlaka nie wypuszczając z uchwytu i patrząc mu w oczy powiedział:

- Lepiej, żebyś mówił prawdę...jak cię znajdę?

Popatrzył na Cardana i westchnął.

- Ja znajdę ciebie.
 

Ostatnio edytowane przez Fenris : 21-10-2011 o 10:08.
Fenris jest offline  
Stary 20-10-2011, 19:53   #169
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Chłodny wiatr sprawiał, że Logan musiał mrużyć oczy. Mimo wszystko wędrowały po budynkach wielkiego miasta z nieustępującą ciekawością i zaintrygowaniem. Misja, którą dostał nie była chyba taka najgorsza. Doszedł do takich wniosków poprzedniej nocy, kiedy nie mógł zasnąć podniecony nowym miejscem 'zamieszkania'. Minas Tirith żyło również i nocą. Z szynków dobiegały go rozmaite dźwięki, gry muzyki, śmiechów bywalców, oraz wiele innych. Strażnicy bardzo często pałętali się po ulicach, pilnując porządku. Nawet teraz, kiedy kierował się do domu asystenta tego, całego Tequilliana chłonął wszystkimi zmysłami otoczenie. Gdyby tylko znał odpowiedzi na swoje pytania, mógłby nawet tutaj zamieszkać. Ale czy on tak jeszcze potrafił? Życie przeciętnego człeka, trudniącego się jakimś rzemiosłem, by zarobić na chleb i rodzinę. Logan spochmurniał. Za bardzo się zagalopował z tymi przemyśleniami i refleksjami. Misja, którą dostał była wcale nie łatwa. Nie wystarczyło podciąć gardła wskazanemu osobnikowi. Tutaj trzeba było być znacznie bardziej skupionym i skoncentrowanym.

Krótki miecz, schowany w pochwie, przytwierdzony do pleców skórzanymi paskami, by nie zawadzać u pasa, przy nogach był dla Logana dziwną i nie do końca chcianą odskocznią. Jego ręce były przyzwyczajone do innego ciężaru, do długiego miecza. Właściwie to dwóch. To one z zasady były dla awanturnika przedłużeniem rak.
-Nie ma, co się srać...- syknął pod nosem, jak na buca przystało. Nigdy nie był rozmowny. Nawet kiedy rozmawiał. Dokładnie. Był osobą, która słuchała i odzywała się tylko pytana. Z resztą kto by chciał z nim gadać? Co prawda widywał brzydszych od siebie, ale obecny stan rzeczy sprawiał, że na swoim wizerunku mu zbytnio nie zależało. Ot szary człek z ludu, nie wyróżniający się wieloma szczegółami. Krótkie włosy, oraz kilkudniowy zarost potwierdzały ten fakt. Zwyczajna zbroja, która brzęczała pod flanelową koszulą i skórzaną kurtą, na którą na samym końcu narzucony był zielony płaszcz.

Pod drzwiami swego celu znalazł się wartko. Cały czas był skupiony i starał się nie narobić hałasu. Dopiero skrzypienie desek na klatce sprawiło, że na co dzień skwaszona mina jeszcze bardziej się wykrzywiła. Logan wypuścił nosem powietrze i pokręcił głową.
-Kureskie życie...- syknął. Było to jego ulubione hasło, które powtarzał przy każdej możliwej okazji.
Dłoń sięgnęła do kieszeni, skąd mężczyzna wyciągnął wytrych. Nim narzędzie trafiło do dziurki na klucz, Logan długo nasłuchiwał, czy kogoś nie ma w mieszkaniu. Być może był, ale spał, lub też czytał książki? Wszak to tęgogłowy asystent, oni w taki sposób lubią spędzać wolny czas... Gdy zamek przeskoczył uśmiechnął się pod nosem. Wstał i wyprostował się. Był dumny, że mimo braku dłuższego szkolenia, które zresztą mu było zalecane, dał radę otworzyć zamknięte kluczem drzwi.
Uniósł brew, gdy usłyszał miałczenie kota.

-Kureskie życie...- powtórzył po raz kolejny. To był umówiony sygnał, współpracującego z nim człowieka. Dźwięk ten ostrzegał, przed nieproszonym gościem. Ciekaw był z drugiej strony, czy sam nieproszony gość nie zorientuje się, że ów dźwięk nie jest za bardzo oczywisty. Mimo wszystko potraktował ostrzeżenie na poważnie i prędko się schował w klapie na strych, którym zszedł na klatkę. Logan wartko, ale ostrożnie, by nie wydać swej obecności zasunął ów klapę. Szpary między deskami były na tyle szerokie, że można było przez nie oglądać klatkę.
Tajemnicza postać z kapturem na głowie zbliżyła się do drzwi. Chwila zawahania oznaczała iż osobnik zorientował się, że zamek jest otwarty. W końcu jednak zebrał się w sobie najwidoczniej i otwarł drzwi, by po chwili wśliznąć się do mieszkania niepostrzeżenie.

~Konkurencja?...~ pomyślał wojownik mrużąc oczy. Gdy na sieni zrobiło się znów pusto mężczyzna ostrożnie otwarł klapę i zsunął się na dół. Powoli podszedł do drzwi i przyłożył do nich ucho.
~Kobieta?...~ pomyślał, kiedy usłyszał głos niewiasty w izbie. Kobiety bywały większymi chujami niż niektórzy mężczyźni. Nie dziwił się, że ktoś mógł posłać do przesłuchania właśnie kobietę. W razie problemów ze strażnikami miejskimi mogła ratować się urokami osobistymi. Z drugiej zaś strony mogła być okrutnym katem, z niemałym sprytem. Logan wytężył słuch 'przytulając się' do framugi.
-Gdzie jest Elagar? - zasyczał przenikliwy głos kobiecy.
- Ni-ń-ń-ee-wiem - a po chwili - Wie-wie-wie-wiem! A-a-a-ar.... Po-por-wany. Przez k-króla.
-Dlaczego?
-U-u-ukradł za-za-zakazaną księgę.
-Żyje?
-Ni-ń-ń-eeee-wiem t-tego. Taak. Chyba tak.
- do uszu Logana doszedł charakterystyczny dźwięk. Znał go dość dobrze. Tępe narzędzie uderzające w głowę. Po nim zaś zapadła cisza. Dla niego wszystko było jasne.

Wojownik nie zastanawiał się. Jeśli nie młody asystent to kobiecina odpowie mu na jego pytania. Takie miał przynajmniej założenia. Pomieszczenie, w którym się znalazł Logan było połączeniem kuchni i jadalni. Było tu sporo miejsca. Pomieszczenie z którego musiały dobiegać głosy to najwyraźniej sypialnia z uchylonymi, jedynymi jakie były w domu innymi jak wyjściowe drzwiami. Na drewnianą podłogę izby wylewał się z niej blask migotliwego, żółtego światła. Nie wiedział czy jego energiczne wtargnięcie do domu asystenta nie zostało dosłyszanym przez kogokolwiek, kto był oprócz niego w mieszkaniu. Logan miał świadomość, że jeśli pan domu nie żyje a było i takie prawdopodobieństwo, to odpowiedzi może udzielić mu morderca. Musiał schwytać osobnika żywcem i wydusić z niego wszelkie informacje. Sięgnął po miecz i ruszył w stronę sypialni.

Logan otworzył bardziej drzwi i zobaczył naprzeciw siebie otwarte okno z powiewającą ulotnie w podmuchach ciepłej nocy zwiewną firanką. Świeca przy stoliku obok łóżka rozświetlała pomieszczenie dość wyraźnie. Na łóżku z zamkniętymi oczami i półotwartymi ustami leżał jak kłoda młodzieniec w żółtej szlafmycy. Oddychał.
~Żyje...~ pomyślał z ulgą widząc ruszającą się pierś osobnika. Podszedł prędko kładąc mieczyk na łóżku. Poklepał w twarz młodzika, miał nadzieję go docucić i zadać mu kilka pytań, które wciąż krążyły mu po głowie. Musiał je zadać by zwiększyć prawdopodobieństwo sukcesu jego misji. Nagle poczuł silny i ogłuszający ból. Nogi miał jak z waty. Osunął się na ziemię widząc jak obraz przed oczami zwalnia i jaśnieje. Ależ był głupi nie biorąc pod uwagę, że kobieta może po prostu schować się za otwartymi drzwiami.

Kureskie życie
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!

Ostatnio edytowane przez Nefarius : 20-10-2011 o 19:55.
Nefarius jest offline  
Stary 20-10-2011, 19:58   #170
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Salah odebrał od łącznika ostatnie instrukcje i pozwolił temu ostatniemu zniknąć w mrokach Umbardzkich zaułków. Krótką chwilę później, sam ruszył niespiesznie w drogę. Jego szczurowata twarz i żylasta sylwetka, okraszona znoszonym kubrakiem i powycieranymi nogawicami świetnie wtapiał się w otoczenie. Był niemal jak miejscowy, wychowywał się na tych ulicach, choć ostatnie lata spędził daleko na południu. W Haradzie. Do Umbaru wrócił niedawno, na polecenie Andarasa. Wczoraj przechodząc wieczorem uliczką na której się wychowywał, lub może lepiej powiedzieć która go wychowała, rozpoznał Ninę, rówieśniczkę którą za młodu z kolegami obrzucali nieczystościami. Teraz stała na rogu, w wydekoltowanym wyblakłym gorsecie i falbanowej czerwonej spódnicy, odsłaniającej łydkę. Została portową dziwką. Tak bardzo przypominała jego matkę, że Salah szybko przyspieszył kroku, chciał uciec z tamtąd jak najszybciej, byle nikt go nie poznał. Dużo obrazów przebłyskiwało mu w wyobraźni, gdy rozpoznawał kolejne zaułki, kamienice i kramy. Przechodząc przez targ, buzujący ferią soczystych kolorów i słodkich zapachów. Poczuł burczenie w brzuchu, odruchowo sięgnął po jabłko ze straganu, już miał je ugryźć, gdy zatrzymał go czujny i przywykły do takich incydentów głos kramarza.

- Eeeej przyjacielu. Zapłacić masz czym?– brodaty jegomość, który do tej pory targował się z innym klientem o kiść bananów, wychwycił bezbłędnie zamiary Salaha. Ten westchnął tylko i sięgnął do sakiewki. Tylko po to, by natrafić na dziurę, wszystkie drobne jakie miał przy sobie leżały gdzieś na Umbardzkiej ulicy, lub co bardziej pewne, znalazły już nowego właściciela.
- Czarna zaraza… - przeklnął odkładając owoc na drażniący zmysły stosik.
- I tobie również miłego dnia – kramarz odparł przymilnie z niewinnym uśmiechem po czym wrócił do poprzedniego klienta, ale Salah widział jak co chwila zerka dyskretnie w jego stronę. Tu był spalony.

Kolejny sprzedawca na szczęście Salaha nie był aż tak czujny, toteż Umbardczyk z pochodzenia chwilę później szedł do swojej kwatery pogryzając soczystą brzoskwinię. Znał już rozkazy, następnego dnia miał się zaokrętować na statek wskazany przez łącznika i tam towarzyszyć jakiemuś Elmionowi, Gondorczykowi, a co gorsze, z zasłyszanych plotek, królewskiemu strażnikowi. Nie podobało mu się to, nie pałał chęcią dalekich podróży, wolałby zostać, choćby tutaj i tak jak do tej pory trwać z dnia na dzień. Nie narzekał na Andarasa ani jego rodzinę, wykupili go od sadystycznego Muttady-al.-Sadra, po krótkiej z nim znajomości Salahowi nadal zostały trwałe ślady, które jak wiedział do końca jego dni, będą przypominały mu o tym epizodzie jego życia. Ale mimo, iż młody, Salah odebrał kilka gorzkich lekcji, między innymi taką, że nie ma nic stałego, koło fortuny kręci się non stop, raz na górze, raz na dole, a to kto z kim trzyma, to tylko kwestia zbieżności interesów, które jak wszystko, też są chwilowe. Ale teraz dostał sporo gotówki, jako niezbędny zapas na jego misję i miał popłynąć w naprawdę odległe stony.

Następnego dnia był już na statku. Ten kto chciał znaleźć w Salahu kompana do rozmowy w czasie podróży, gorzko się rozczarował, Salah targany wymiotami i zawrotami głowy wywołanymi chorobą morską stał się jeszcze bardziej małomówny niż zwykle. Do tego sztorm, który wcale nie ułatwiał pogodzenia się z żołądkiem, rozszalałe bałwany targały ich małą łupinką, która miotała się po wzburzonym morzu niczym liść puszczony na wietrze. Gdy w końcu woda się uspokoiła, Salah wyzuty z sił, niczym wykręcona ścierka padł plackiem na deski pokładu, starając się nikomu nie przeszkadzać. Załoga będzie miała sporo roboty z naprawą uszkodzeń.
Jakiś czas później, nawet Salah zebrał się do pracy przy uprzątaniu pokładu. Gdyby wiedział co ich czeka… Nawet nie brał by miotły w ręce.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Hq8EGbz4Puw[/MEDIA]

Spod wody, wzniecając dookoła snop fali, ku czarnemu niebu wystrzeliło jak strzała, potężne ramię mięsistej macki, która odwróciła uwagę ludzi od zasmolonego, upstrzonego popielatymi smugami nieba.

- Kraken! – wrzasnął z przerażeniem jeden z umbardzkich członków załogi. – Zgniecie statek jak skorupkę ostrygi!

Salah z przerażeniem w oczach patrzył na ogromne macki wynurzające się z głębin, grube niczym drzewa, wiły się pnąc do góry jak gdyby w jakimś hipnotycznym tańcu. Nagle opadły z niemiłosierną mocą rwąc takielunek, łamiąc maszty i druzgocząc pokład. Salah szybko otrząsnął się z przerażenia, chociaż nadal przeszywał go strach, jego instynkt samozachowawczy wziął górę, i zaczął sterować ciałem nie zważając na przejęty trwogą umysł.

-Szybko! Na dziób! - krzyknął Salah samemu z trudem utrzymując równowagę. Miał nadzieję, że zanim morska bestia na dobre pożre cały statek wraz z nimi, uda mu się wyskoczyć do wody i wspiąć na jakąś stertę połamanych desek poszycia czy pokładu i na tej prowizorycznej tratwie nie zwracać na siebie uwagi ogromnej kałamarnicy, czy co to było.

Dookoła Salaha oczwiscie macki fruwały spiralnymi zawijasami w powietrzu niczym rozwiane wstegi i zwinnie chwytały ludzi wciągając ich pod wodę. Te najgrubsze z ramion Krakena w srednicy grubsze do wysokosci niskiego człowieka zaciskały sie w połowie okrętu jak zwoje węża. Na pokładzie było dużo połamanego drewna, splątanych zwojów lin okrętowych i płócien. Do bury wciąż była przyczepiona wisząc na już tylko linie ostatnia szalupa dyndając sie w pionie.

Chudy Umbardczyk, nawet nie zatrzymując się zmienił szybko kierunek biegu, zgięty niemal w pół, aby nie ryzykować pochwycenia przez żądną krwi bestię skierował się natychmiast do szalupy, w biegu wyciągnął z za pazuchy nóż. Zwinnym susem przeskoczył reling z powyłamywanymi szczebelkami i z nożem w zębach. Rękoma zagarniał powietrze kiedy leciał wprost na spotkanie bujającej się w rytm kołysań statku w objęciach krakena, zawieszonej pionowo, trzy razy na swoją długość nad falami, łodzi. Zderzył się z jej wnętrzem ramionami obejmując kurczowo ławeczkę a łódka wraz z nim nabrała momentum wprawiona w ruch wahadłowy. Kraken z trzaskiem zacisnął swoje najpotężniejsze macki statek zatrzeszczał z hukiem a rufa i dziub zaczęły powoli unosić się do góry. Salah z trudem utrzymywał równowagę i kiedy zaparł się nogą aby sięgnąć jedną ręką po nóż i przeciąć linę, łódka poszybowała w powietrze równolegle do morza. Dnem do okrętu z Salehem uczepionym jej wnętrza, który miał okazję przez kilka sekund podziwiać spokojne morze i niesmiałe słońce wyglądające zza horyzontu na tle czerwonej łuny wschodu. Potem z łoskotem, wzniecając bałwan rozbryzgniętej wody, szalupa zeslizgując się po fali poszyciem opływowego dziobu, rozkołysana osiadła na morzu.

Cały jego dobytek poza paroma drobiazgami, które akurat miał przy sobie, zatonął wraz ze statkiem, pożartym przez ogromnego potwora. Salah leżał plackiem na dnie sponiewieranej szalupy, starając się nie ruszać i nie wydawać żadnych dźwięków. Miał nadzieję, że morska bestia potraktuje go jak kolejne szczątki, które teraz bezwładnie unosiły się na spokojnej powierzchni wody i odpłynie daleko, zostawiając go w spokoju. Zostawiając go przy życiu.
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172