Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2011, 19:35   #137
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


APACZ

Wiatr. Czuł na policzkach ciepły wiatr z pustyni. Apacz nigdy nie był sentymentalny. Sentyment był dla głupców. Ale tutaj, na tej wysokiej skale, widząc krajobraz zapamiętany ze swojego dzieciństwa poczuł, że w jego duszy budzą się nieznane mu obszary.
Szybko jednak wziął się w garść.
Mimo, że jego zmysły odbierały te wszystkie bodźce, więzień zdawał sobie sprawę z nierealności tej sytuacji. Wiedział, że żaden demon nie byłby w stanie dokonać teleportacji jego ciała na Terrę.
Pokręcił energicznie głową, jakby wierząc, że w ten sposób pobędzie się omamów i rozejrzał po szczycie skały, na którą wspiął się z takim wysiłkiem.

Nie było tutaj wiele do oglądania. Szczyt nie różnił się od tego, co Apacz zapamiętał z dzieciństwa. Skały, kamienie i słoneczny żar wypalający wszystko na pył. Ale był jeden szczegół.

Koło. Na środku skały, na wysokiej tyczce stało koło, jakie jego naród używał do tradycyjnych tańców w obrządkach religijnych i mistycznych. Z tym, że teraz, na tym kole, zamiast piór i koralików wisiały ciała. Znał te ciała. Znał doskonale każdą twarz.

W końcu sam, własnoręcznie zabił każdego z tych ludzi.




FLAT LINE, DOUBLE B


Carter konał. Nóż Johna wbił mu się głęboko i nawet pomoc Flat Line’a nie gwarantowała szans na przeżycie. Jego zabójca stał poza zasięgiem, ale obserwował czujnie działania Flat Line’a i Double B. Zimne oczy przyglądały się scenie śmierci z obojętnością drapieżnika.

Medpack był cudownym urządzeniem. Nowoczesnym, wartym każdej ceny w sytuacjach takich, jak ta. W zręcznych rękach dobrego medyka, takich jak ręce Flat Linea, potrafił zdziałać dosłownie cuda.

Huk strzału zaskoczył wszystkich. Zaskoczył Double B, który obserwował w milczeniu zmagania Flat Linea z rannym Carterem. Zaskoczył medyka, który całą swoją atencję poświęcał pacjentowi. I zaskoczył Johna, który stał pod ścianą z nożem w ręku równie emocjonalnie pobudzony, co metalowa konstrukcja, o którą się opierał.

Koło jego głowy rozkwitł czerwienią krwawy kwiat. Psychopatyczny terrorysta stał przez kilka ułamków sekund, a potem osunął się po ścianie, zostawiając za sobą rozmazaną smugę.
Jego oczy niewiele się zmieniły. Nadal były blada i martwe. Tym razem jednak śmierć była nie udawana.

- Skurwiel – wysyczał Carter niewyraźnie spoglądając na zaskoczonych towarzyszy. – Nie tylko on miał asa w rękawie.

Rozkaszlał się z wysiłku tak, że przez chwilę Flat Line myślał, ze pacjent mu zejdzie. Ale zastrzyki stymulantów z medpaka i syntskura zasklepiająca ranę zaczynały stabilizować mu życie. Nanonoboty wstrzyknięte do krwioobiegu rozpoczęły proces regeneracji tkanek, a końska dawka znieczulaczy i farmaceutyków gwarantowała życie Cartera.

Potrzebowali jednak z pół godziny odpoczynku, nim ranny będzie w stanie iść dalej. Lampka medpaka błysnęła czerwienią sygnalizując, że urządzenie wyczerpało zapas środków i medykamentów.




TÖLGY


Tölgy rzucił się do przodu szaleńczo machając nożami. Więzień nie bawił się w półśrodki. Nie certolił się. Uderzał tak, aby zabić. Uderzał z całej siły, tnąc martwe ciało, rozcinając przegniłe mięso, martwą tkankę.
Zniszczony kombinezon więzienny trupa pokryły plamy ciemnej substancji sączącej się z ran.
Długie ostrza wbiły się w gardło trupa. Gwałtowne szarpnięcie, brutalny ruch i czerep odpadł od korpusu turlając się w bok. Żuchwa trupa poruszała się rytmicznie. Trup śmiał się. Śmiał się szaleńczo.

Ten śmiech smagnął Cygana, niczym dawka prądu. Więzień wbił jeszcze ostrze noża w pierś bezgłowego truchła, odepchnął kopniakiem w bok, aż ożywieniec walnął plecami o ścianę i nagle ... cała para zeszła z Rippersa.

Zatoczył się, czując że ruch ręką, nogą czy jakąkolwiek innym fragmentem ciała przeratsa w tej chwili jego możliwości.

Nagle poczuł, jak jakaś potężna siła unosi go w powietrzu i ciska nim, niczym szmacianą lalką przez korytarz.

Walnął boleśnie plecami o kratownicę lądując obok otwartej celi, w której znikł Apacz.

Przezwyciężając ból Cygan usiadł. W głowie szumiało mu i słyszał jakieś głośne trzaski, jakby gdzieś obok skwierczała zepsuta skrzynia z transformatorami.

Odruchowo spojrzał w bok. Do celi. To co ujrzał spowodowało, że o mało nie zeszczał się w kombinezon.

Cela zniknęła. Widział w niej tylko .... jakiś tunel otwierający się prosto na wielką, zalaną promieniami słońca pustynię z górami na horyzoncie.

Tunel zamigotał i zaczął się powoli zamykać.




FILOZOF

Krzyczał z wściekłości. Krzyczał, aż zabrakło mu tchu. Krzyczał, aż ktoś nie zdzielił go w twarz z taką siłą, że zamilkł.

Stracił to, co miał najcenniejszego. Dobrze o tym wiedział. Swój rozum. Jedyna broń, jaką posiadał Filozof została skierowana przeciwko niemu.
Z jakich powodów? Przypadek? Celowe działanie? Czy on był ostatecznym celem, czy tylko narzędziem by ktoś lub coś osiągnął jakiś inny cel? Na te wszystkie pytania Filozof nie znał i być może nigdy nie pozna odpowiedzi.

Został sprzedany przez swój gang. Za utrzymanie kontraktu.

A teraz jechał mrocznymi korytarzami, pod silną eskortą do sektora Agrodomów, serca Glidii Zero.

* * *

Przejazd przez GEHENNĘ przebiegł bez problemów i Filozof ocknął się przykuty solidnymi łańcuchami do łóżka w czymś, co wyglądało na skrzyżowanie sali operacyjnej z pokojem do przesłuchań. Lampa świecącą prosto w oczy, odór krwi unoszący się w powietrzu.

Kiedy Filozof ocknął się ZiZi siedział już niedaleko. Wyglądał niczym wychudzony pająk przyglądający się swojej ofierze. Na oczach szefa G0 połyskiwały różnobarwną poświatą gogle intercepcyjne – urządzenie zmontowane z części robotów STRAŻNIKA, które pozwalało postrzegać takie rzeczy jak: rozkład ciepła, feromony, pracę najważniejszych organów wewnętrznych i dokonywanie innych, bardzo skomplikowanych odczytów. Dzięki temu obserwator urządzeń mógł stwierdzić, czy obserwowany człowiek kłamie, czy planuje coś paskudnego. Niektórzy uważali, że gogle intercepcyjne niemal odblokowują zdolności telepatyczne użytkownika.

- Dobrze – westchnął ZiZi. – Im szybciej będziemy mieli to za sobą, tym szybciej stąd wyjdziesz, Filozof. Powiedz mi, dlaczego do mnie strzeliłeś? Powiedz mi, kto ci kazał? Bądź ze mną szczery, niczego nie ukrywaj, a może jeszcze znajdziemy nić porozumienia.




JAMES “CHASE” THORN


Więzień, któremu Chase przekazał informację o robalach pokręcił z niedowierzaniem wytatuowaną głową.

- Pierdolisz – wycedził z mocnym, meksykańskim akcentem.

Wytatuowane twarze spoglądały jedna na drugą. Desperados powoli dochodzili do siebie. Oddechy uspokajały się. Oczy odzyskiwały dawny wygląd.

- Pierdolisz – dodał jakiś inny ganger. – Skąd niby to wiesz.

To zadziałało, jak iskra. Podobnie jak w każdej społeczności zaczęto szukać winnego ataku. A winny zawsze był ktoś, kto odstawał od reszty społeczności. Miejscowy dziwak, cwaniaczek, którego nikt nie lubi, handlarz, który zawyża ceny, dealer, który oszukuje na wielkości działek. Albo ktoś obcy. Ktoś, bez tatuaży. Ktoś, kogo nikt nie zna.

Spojrzenia wytatuowanych twarzy i bezlitosnych oczy coraz częściej zatrzymywały się na nie wytatuowanej i bladej twarzy Punishera. Kilka, potem kilkanaście spojrzeń. Dłonie zaciskające się wokół noży, na rękojeściach broni.

W jednej złowieszczej chwili współtowarzysze ucieczki, którym zimna krew byłego gliniarza być może uratowała dupska, zaczynali się przeistaczać w złośliwe, krwiożercze zwierzęta, które szukały ofiary na odreagowanie. Winnego przyzwania demonicznych robaków do miejsca, w którym pili, chlali i obmacywali dziwki.

- Ty, kurwa, koleś – wycedził ktoś, kto wyglądał na lokalny autorytet. – A ty, kurwa koleś, skąd możesz to wszystko wiedzieć.

A potem padło zdanie, którego Chase najbardziej się obawiał.

- A może to ten fiut sprowadził na nas demony.

Słowom wytatuowanego więźnia, który wygłosił tę kwestię, zawtórował pomruk aprobaty. Narastający, niczym głos wielogłowej, drapieżnej bestii.





PASTOR / SZEKSPIR i JAKUB SZKUTNIK


Jakub wybrał walkę. Wierzył w swoją siłę. W ochraniającą go moc Wielkiego Konstruktora. Korzystając z chwilowego osłabienia demonicznej istoty naznaczył ją symbolem Kosmicznej Harmonii i rozpoczął egzorcyzm, który miał przepędzić demona z jego celi.

Pastor tymczasem wyrwał się spod wpływów demona i zbiegł poza gródź. Wielki Q chwycił go pod ramiona, przekazał któremuś ze swoich ludzi i spojrzał na korytarz, gdzie Jakub toczył swój nierówny bój.

- Wypierdalaj z mojej celi! – wrzask więźnia odbił się echem po mrocznym korytarzu.

Jakby na skutek krzyku więźnia resztki świateł strzeliły snopem elektrycznych iskier i korytarz pogrążył się w ciemnościach.

Wielki Q i reszta więźniów zgromadzonych pod wejściem do korytarza usłyszało krzyk. Głośny, pełen bólu krzyk.

W ciemności coś się poruszyło. Chwiejnie, niepewnie. Szczęknęła metalicznie przeładowana spluwa. Ktoś skierował snop latarki w stronę korytarza. Pojedynczy promień światła przeciał ciemność.

- O kurwa ! – syknął jakiś Rippers. – Co mu się stało!?

Jakub zrobił jeszcze kilka chwiejnych kroków. Pastor przyglądał mu się rozwartymi z przerażenia oczami. Człowiek, na którego plecach wygłaszał swoje przemówienie w kantynie, wyglądał koszmarnie. Cały był we krwi. Krew płynęła z okaleczonej twarzy, która wyglądała tak, jakby przed chwilą pracował nad nią psychol z brzytwą oraz z ramion, które świeciły surowym mięsem.

Szkutnik zrobił jeszcze krok i zabrakło mu sił. Zwalił się ciężko na kratownicę zaledwie kilka kroków od wyjścia z korytarza.

Światło latarki pokazywało teraz teren za jego plecami. Kłębiła się tam masa plugawych kształtów. Dłonie, zakończone kolczastymi ogonami, przedramiona pełzające niczym odrażające węże – ludzkie szczątki pełznące krwawą falą w stronę wyjścia.

- Odcinamy korytarz – powiedział Wielki Q patrząc beznamiętnie na pełznącego niezgrabnie Szkutnika. – To COŚ nie może go opuścić.

Ręka przywódcy sektora powędrowała w stronę przycisku zamykającego grodzie.




SPOOK

Spook zacisnęła zęby i poderwała się z miejsca.

- Nie jestem taka jak on!

Te słowa były jej mantrą, jej litanią, jej modlitwą, jej tarczą przed czającą się za krawędzią rozpaczą. Była twarda, bo GEHENNA ją taką uczyniła. Ale w tej jednej chwili, w tej jednej koszmarnej konfrontacji zwątpiła w swoją twardość. Czuła się, jak balonik, z którego ktoś nagle spuścił całe powietrze. Czuła się tak, jakby ktoś w jednej krótkiej chwili wyssał z niej całą siłę i energię.

Widziała, jak Tölgy rzucił się do walki i nagle ....ojciec zniknął. A Cygan młócił powietrze jak szalony, wymachiwał rękami jak wiatrak podczas huraganu. Wyglądało to zabawnie, gdyby nie wręcz szaleńcze zacięcie na twarzy Cygana.

W pewnym momencie Spook zobaczyła jakiś niewyraźny kształt, niczym kłąb dymu lub mgły, który cisnął więźniem w tył, tak że ten przeleciał spory kawałek w powietrzu i gruchnął o kratownicę na podłodze.

- Nie jestem taka jak on!

Ojciec pojawił się ponownie. Szedł z głębi korytarza, z nożem w ręku, prosto na Cygana.

- Zabij go, Spook – dziewczyna słyszała jego głos tuż przy jej uchu. – Zabij tego człowieka, a pokażę ci wyjście.

Ojciec zatrzymał się obok Cygana.

- Jeśli tego nie zrobisz, każę mu zabić ciebie. Twoja ostatnia szansa, Spook. Nie bądź głupią pizdą.




WSZYSCY

Złożony mechanizm w sercu GEHENNY poruszył się nieznacznie. Potężny, unoszący się w wypełnionym próżnią cylindrze wał. Urządzenie to nazywało się ŻYROSKOPEM ALHENDERA i VARACZKOWA i dzięki niemu na pokładzie okrętu działała sztuczna grawitacja.

Przez morze lampek kontrolnych na urządzeniu przeszła fala zmiennych impulsów. STRAŻNIK rozpoczął kolejną procedurę. Sekwencja pisków i pulsujących barwami świateł oraz zakodowanych sygnałów powędrowała przez INFROSTRADY i tradycyjne sieci światłowodowe do określonych sterowników i urządzeń.

Bomba została aktywowana, lecz – jak na razie – niewielu zdawało sobie z tego faktu sprawę.

Zaczęło się odliczanie.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 10-10-2011 o 19:52.
Armiel jest offline