Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2011, 17:12   #2
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Salisbury stanowiło niewątpliwie serce królestwa Logres. Położone nieco na zachód od Camelotu rodziło dzielnych mężczyzn oraz piękne kobiety. Wprawdzie malkontenci mówili, że tutejsi Cymryjczycy nie są ani tak lotni, ani tak galanteryjni, jak mieszkańcy dalekiej Okcytanii, czy nawet Francji, nie mniej miejscowi zawsze lekceważyli takie gadanie. Tym bardziej, że wśród nich zawsze osiedlało się wielu przyjezdnych, zaś rycerskie rody brały do swego łoża córy z innych krain. Takich osiedleńców przyjmowano jednak chętnie, bowiem mówiono, że ziemia ta każdego przerobi na swoją modłę. Jednak niewątpliwie byt nie należał tu do najłatwiejszych. Jeszcze na wschodzie hrabstwa przy szlaku do Camelot oraz przy Sarum, największym mieście Salisbury, ciągnęły się pola oraz wsie dostarczające dobrego zboża na chleb oraz piwo. Jednak pogranicze miało znacząco inny wygląd. Pokryte lasami, górami niosło ze sobą szereg niebezpieczeństw, szczególnie kryjąc najazdy saksońskie. Dzicy Saksonowie, lub niekiedy Cumbryjczycy, jak nazywano dawnych mieszkańców Walii, raz po raz zapuszczali swoje zagony rabując i paląc osady, mordując mężczyzn, zaś niewiasty uprowadzając. Chociaż skutkiem zwycięstw króla Artura nie rozpoczynali już otwartych wojen, niewielkie watahy nie odpuszczały dalej. Dlatego chociaż Cymryjczycy rozradzali się dość znacznie, zawsze brakowało rąk do pracy na wsiach oraz karczowania lasów pod nowe pola.

Zamek diuka Tonberta był zawsze wypełniony ludźmi. Mnóstwo służby, wojacy oraz rycerze. Oczywiście dochodził do tego dwór książęcej pary, także fraucymer. Szczególnie obecnie, kiedy zjeżdżali się goście weselni, wasale oraz służba, którą prowadził przecież każdy szlachcic oraz dama. Wysokie mury, wieże, gwardziści wypatrujący potencjalnego nieprzyjaciela zapewniały wszystkim, stałym mieszkańcom oraz gościom, poczucie bezpieczeństwa od nagłego rajdu dzikich plemion celtyckich, alboli saksońskich.


Stephen także miał przy sobie giermka, służbę oraz kilka osób, którym mógł powierzyć rozmaite zadania, zarówno dotyczące walki, jak inne. Wszyscy mieszkali w jednym pokoju przylegającym bezpośrednio do komnaty Stephena, gotowi ażeby służyć mu każdorazowo radą i pomocą. To była całkiem zwyczajna sytuacja, podobna do innych, przebywających na zamku rycerzy. Jedynie wielcy panowie otrzymywali całe apartamenty. Hrabiowie, diukowie, lub sam król Artur, kiedy czynił objazd swojego władztwa. Komnaty miały niezwykle proste wyposażenie. Łoże, szerokie, mocne, puchowe, stolik, kilka krzeseł, szafa, pod którą stał miedziany nocnik. To właściwie tyle. Podobnie zresztą wyglądały komnaty książęce, tyle, ze na krzesła kładziono złotogłów, zaś na ścianach wisiały ozdobne zbroje oraz zdobiony oręż. Za każdy taki miecz, czy tarczę, ani chybi można by nabyć wioskę, lub nawet kilka. Diuk Tonbert, jak każdy zresztą rycerz, kochał się w broni oraz lubił otaczać ładnie zdobionymi wojskowymi cackami. Przy czym nikt nie wątpił, że potrafi naprawdę walczyć, czego dowiódł pod rozkazami króla Artura. Jednak gdzież tam się równać prostemu rycerzowi do diuka. Komnatę Stephena zdobiły dwa dobre miecze, groty do włóczni, tarcza, dwie zbroje oraz dwa rzędy końskie, jeden niezwykle bogaty, posrebrzany oraz przyozdobiony dzwoneczkami, jeden natomiast prosty, solidnie wykonany, na resztę okazji. Miał też ładnie zdobioną, zamkniętą skrzynię na pieniądze, kosztowniejsze rzeczy oraz dokumenty. Właściwie nic więcej, co wszak i tak było wiele lepszym wyposażeniem, niżeli zdecydowanej większości miejscowych rycerzy. Stephen bowiem, wasal księcia na Mist Wood oraz dziedzic rodowych włości Two Deers, niewątpliwie należał do najzamożniejszych rycerzy na dworze, mającego prawo do herbowego proporca na turniejowej lancy.

Spośród rycerzy wezwanych przez diuka dobrze znał sir Erika, męża dzielnego, choć nieco pochłoniętymi sprawami duchowymi, miast rycerskimi. Przynajmniej chodziły takie plotki, że sir Erik tylko ze względu na honor rodziny podtrzymał rycerską godność, natomiast osobiście wolałby służyć jako ksiądz, lub mnich. Stephen nie wierzył tym pogłoskom, bowiem choć rzeczywiście Erik nie dawał się nikomu wyprzedzić pod względem pobożności, przecież wielu rycerzy godziło prawdziwie chrześcijańskie ideały oraz służbę wojskową. Nie było to więc nic specjalnie dziwnego. Natomiast słabiej kojarzył sir Garetha. Oczywiście także widywali się nieraz na dworze diuka, ale jakoś nie mieli okazji wspólnej wyprawy, czy dłuższych rozmów. Sądząc jednak po reputacji, rycerz był dzielny oraz zacnej krwi. Natomiast panie, hm niewątpliwie, Lady Marina, wychowanka na dworze księcia należąca do fraucymeru diussessy oraz Kylyn, dziewczyna, dziedziczka, szlachcianka. Znał ją od dawna … Toteż kiedy diuk wspomniał o niej skłaniając się zaproponował, że wobec tego zawiadomi lady Kaylyn o decyzji Jego Książęcej Mości. Rozumiał zamysł diuka, który słusznie uważał, że obecność niewiast przyda prawdziwości owego „zabłąkania”. Jeśli jednak naprawdę mogło grozić im niebezpieczeństwo, obydwie szlachcianki mogły znaleźć się w istotnym niebezpieczeństwie. Wprawdzie pewnie niecierpliwa Kaylyn chętnie zmierzyłaby się z każdym zagrożeniem, ale właściwie … Postanowił porozmawiać ze swoimi towarzyszami, począwszy od sir Erika, który mieszkał niedaleko jego komnat i w związku z tym część drogi musieli iść razem.

***


Upływający niczym rzeka Cam na wschodniej rubieży królestwa Logres. Niektórym dodaje sił, innym odejmuje, przydaje urody oraz zabiera, prastary władca. Dziewczyna, nie nie, nie dziewczyna, kobieta już. Potraktowana przez Czas niczym słodkie dziecko. Stephen pamiętał ją sprzed dwóch lat, kiedy zadarty nosek, wielkie oczy oraz niepoukładana fryzura dominowała piętnastoletnią postać. Zapłakane oczy, zaczerwienione, drżenie dłoni, nawet nie tyle szczupłych, co chudych. Jakże zmieniła się! Spoważniała niewątpliwie … słyszał, że musiała sobie radzić z majątkiem, który pozostawili jej przodkowie. Czy to szczęście dla kobiety, czy raczej udręka? Któż wie, jednak Kaylyn radziła sobie. Nawet jeśli bywało pod górę, jednak naprzód, zawsze naprzód. Właśnie większą powagę niosło ze sobą jej spojrzenie. Ponadto ciało, które zaokrągliło się we właściwych miejscach, wypiękniało, jakby chciało wynagrodzić jej nieszczególnie atrakcyjne dzieciństwo. Brzydkie kaczątko, które rozpostarło skrzydła przemieniwszy się w prawdziwego łabędzia.

Kiedy książę wspomniał o niej, był naprawdę zdziwiony, choć ucieszony spotkaniem dawnej przyjaciółki. Mieli ze sobą wspólne przeżycia, gdyż rodzic obydwojga znali się. Owszem, ogólnie zajęci swoimi sprawami nie odwiedzali się zbyt często, choć posiadłości obydwojga leżały stosunkowo niedaleko, jednak jakieś większe odpusty, czy święta pozwalały na wspólne spotkania. Dorośli zajmowali się sobą, zaś dzieci, cóż … bawiły wspólnie. Właśnie Kaylyn dzieliła największą tajemnicę Stephena, która jednocześnie była jego największą klęską. Miał wtedy dziewięć lat, czyli wedle własnego mniemania, był już prawieże dorosłym wojownikiem. Chciał się popisać przed pięcioletnią dziewczynką swoimi umiejętnościami jazdy konnej. Konia niestety nikt nie chciał mu dać, ale zaperzony chłopak musiał, po prostu musiał udowodnić swoje umiejętności. Dlatego ocenił, że właściwie byk, to niemal to samo, co koń. Niestety, okazało się, że spokojnie wyglądający buhaj nagle oszalał, kiedy Stephen skoczył na niego z okalającego pole płotu, zaś chłopak niczym z katapulty wyskoczył wpadając w stertę gnoju. Półprzytomny oraz cały obolały, natomiast ubrania … lepiej nie mówić. Właśnie wtedy Kaylyn przyniosła mu nowy strój oraz sama uprała stary, obiecując jednocześnie nic nie mówić pozostałym krewnym oraz innym dzieciakom. Dla Stephena było to niezwykle ważne, gdyż urażona duma bolała nie mniej, niż kilkanaście solidnych siniaków.

Później losy trzymały ich raczej daleko od siebie, pozwalając na bardzo rzadkie spotkania przy okazjach smutnych, lub wesołych. Niemniej właśnie teraz spotykali się w siedzibie diuka na zamku Edenbrough.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 13-10-2011 o 17:20.
Kelly jest offline