Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-10-2011, 10:57   #1
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Pendragon "Cisza przed burzą"


sir Gareth Reynar, sir Erik Ebitton, sir Stephen the Osprey
Szambelan zapowiedział właśnie wejście najbliższych wasali diuka Tondberta. Byli to najznamienitsi mężowie hrabstwa Salisbury, wyśmienici rycerze i zaufani przyjaciele księcia. Cała trójka stanowiła także osobistą świtę pana na zamku Edenbrough.
Sam książę wstał na widok wchodzących rycerzy.
- Witajcie czcigodni panowie - rzekł uśmiechając się szczerze Tondbert - Jakże raduje się moje serce na wasz widok.
Wszyscy zasiedli przy okrągłym stole, mniejszej kopii tego który znajdował się na zamku Camelot. Tondbert żył w bliskiej przyjaźni z królem Arthurem i starał się naśladować tego znamienitego rycerza i króla, zarówno jeżeli chodzi o zachowanie, jak i gust.
Słudzy szybko podali kielichy i napełnili je winem. Książę wstał i wznosząc kielich do góry krzyknął:
- Zdrowie mojego ukochanego syna Eric i wybranki jego serca Cynewynne! Salute!
Kielichy zderzyły się w powietrzu, a rubinowe krople trunku spadły na stół.
Książę na powrót zajął miejsce i wyraźnie posmutniał. Siedzący wokół kawalerowie już niejednokrotnie w ciągu ostatnich dni, widzieli swego seniora w ponurym nastroju. Żaden z nich nie miał jednak odwagi zapytać wprost Tondberta co się stało, a i sam książę także nie wykazywał chęci do zwierzeń. Poza tym przygotowania do ślubu sprawiły, że każdy miał swoje zadania do wykonania i nie było czasu na towarzyskie spotkania i rozmowę.
Teraz gdy do ślubu pozostały już tylko dwa dni i wszystko było już prawie gotowe, książę zorganizował spotkanie ze swoimi wasalami.
- Smuci się jednak moje serce, czcigodni panowie. Smutek i obawa nie pozwalają mi się cieszyć tym wielkim dniem, który się zbliża. Wiecie doskonale jak cenię mądrość i doświadczenie Arthur i jak szanuję jego wolę. Nie mogę się jednak wyzbyć wątpliwości co do tego ślubu. Nie zrozumcie mnie źle, panowie. Szczęście mojego syna jest dla mnie najważniejsze, ale obawa co do jego wybranki i losów ich małżeństwa nie opuszcza mnie ani na chwilę. Nie znam dobrze Cynewynne i nie wiem, czy nie ulegnie złym podszeptom swego ojca. I choć Eric zapewnia mnie, że nie ma ona ani odrobiny jego charakteru, to i tak pełny jestem obaw. Na domiar złego wczoraj miałem okropny sen. Śniły mi się czarne chmury, które pędziły nad zamek Edenbrough, później widziałem trupy i krew. To tylko utwierdziło mnie w moich przypuszczeniach, że Oswald szykuje jakiś podstęp na tę uroczystość. Może się mylę, ale lepiej dmuchać na zimne. Nie mogę przy tym urazić w żadne sposób Arthura i poddać w wątpliwość moją ufność i lojalność wobec niego i jego decyzji. Dlatego prosiłbym was panowie o pomoc. Trzeba mieć na oku Oswald i jego ludzi. Wszystko oczywiście z zachowanie dyskrecji i poszanowanie praw gościnności i honoru. Nie możemy w żadne sposób uchybić etykiecie i urazić naszych gości. Gdyby moje podejrzenia okazały się nieprawdziwe byłby to fatalny blamaż i plama na moim honorze. Trzeba więc działać dyskretnie i rozważnie, a niewątpię panowie że wszyscy posiadacie te przymioty.
Hrabia Oswald jutro po obiedzie wraz z córką wyrusza ze swojego zamku. Zdecydowanie odrzucił moją propozycję eskorty. Wolę jednak mimo wszystko już od samego początku zapewnić mu bezpieczeństwo, by nie mógł mi nic zarzucić. Nawet jeżeli będę musiał zrobić to wbrew jego woli. Dlatego proszę was byście li to przypadkiem wracając z polowania, czy przejażdżki wpadli na Oswald i jego świtę zmierzającą ku nam. Wtedy ten stary drań nie będzie mógł odmówić eskorty do zamku, a ja będę miał pewność że dotrze tutaj cały i zdrowy. By uwiarygodnić przypadkowość tego spotkania zabierzcie ze sobą damy. Proponuję lady Marinę i lady Kaylyn.
Mogę na was liczyć panowie? - zakończył pytaniem książę Tondbert.

Lady Marina
Ciche pukanie przerwało lady Marinie lekturę. Odkładając książkę, odwróciła się w stronę drzwi i powiedziała:
- Proszę!
Ku jej zaskoczeniu w progu stał sam książę Tondbert. Już dawno nie było okazji do spotkania sam na sam. Co się mogło stać, że nagle diuk postanowił ją odwiedzić?
- Witaj moja droga - rzekł Tondbert kłaniając się nisko - Czy mogę zabrać ci chwilkę?
Lady Marina przytaknęła i patrzyła na lekko zdenerwowanego i zasmuconego księcia.
- Przychodzę do ciebie, droga lady Marino, z prośbą. Wiesz doskonale, że jutro popołudniu spodziewamy się gości. Przybędzie hrabia Oswald z córką oraz świtą. Chciałbym cię prosić, byś znalazła sposobność i porozmawiała z Cynewynne jeszcze przed ślubem i troszkę ją podpytała. Mam obawy, że jej ojciec szykuje jakiś podstęp na zbliżająca się uroczystość. Być może Cynewynne mam jakieś podejrzenia. Eric zapewnia mnie, że nie ma ona ani krzty charakteru ojca i mogę mieć do niej zaufanie. Znasz ją lepiej i jako kobieta wyczujesz, czy wie ona coś o planach ojca. Oczywiście wszystko musisz zrobić bardzo delikatnie i dyskretnie tak, by nie uchybić ani jej, ani tym bardziej jej ojcu. Wiem, że mogę na ciebie liczyć
Prosiłem także moich wasali, by zabrali cię na przejażdżkę konną. Mają oni wyjechać Oswaldowi na przeciw i eskortować go do zamku. Twa niewinność i płeć mają uwiarygodnić przypadkowość spotkanie, gdyż hrabia Oswald nie życzył sobie żadnej ochrony. Nie zdziw się, więc gdy któryś z kawalerów zaprosi cię na polowanie lub przejażdżkę.
Mam nadzieję, że mogę na ciebie liczyć moja droga?

Lady Kaylyn Orville
Tej nocy lady Kaylyn, dziedziczka zamku Meadow, nie spała dobrze. Co i raz kręciła się na łóżku i mówiła przez sen. Koszmary rzadko miały dostęp do jej umysłu, ale dzisiejsza noc była wyjątkowa.
Gdy księżyc był już w zenicie lady Kaylyn przebudziła się zlana potem. Dziwny strach i niepokój trzymał jej serce w żelaznym uścisku, a na domiar złego czuła się tak jakby ktoś ją obserwował.
Lady Kaylyn prawie nigdy nie pamiętała swoich snów, ale ten dzisiejszy zapamiętała w najdrobniejszym szczególe.
Śnił się jej orszak hrabiego Oswalda. Jego znak herbowy powiewał na proporcach niesionych przez jadących na czele rycerzy. Nagle niebo przesłoniła olbrzymia, kłębiasta chmura, czarna niczym smoła, a w następnej chwili na wóz w którym jechała córka Oswalda spadł grad strzał.
Lady Kaylyn słyszała bardzo wyraźnie krzyki rannych. Z pobliskiego lasu z dzikim wrzaskiem na ustach wypadła zgraja barbarzyńców wymalowanych w niebieskie wzory.
Samej bitwy Kaylyn nie widziała, ale widok pobojowiska nie został jej oszczędzony. Widziała z nadnaturalną wręcz precyzją martwych rycerzy z poodcinanymi kończynami, zalanych krwią i z grymasami bólu zastygłymi na twarzy.
Widok był przerażający i lady Kaylyn nawet po przebudzeniu nie mogła pozbyć się uczucia obrzydzenia.
- Kra, kra - usłyszała nagle za sobą.
Odwróciła się i zobaczyła, że na parapecie jej okna siedzi wielki czarny kruk i właśnie wzbijał się do lotu.
Kolejny zły znak. Lady Kaylyn czuła, że musi ostrzec swego seniora przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Tylko czy książę Tondbert da wiarę słowom młodej dziedziczki.
 

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 13-10-2011 o 13:26.
Pinhead jest offline  
Stary 13-10-2011, 18:12   #2
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Salisbury stanowiło niewątpliwie serce królestwa Logres. Położone nieco na zachód od Camelotu rodziło dzielnych mężczyzn oraz piękne kobiety. Wprawdzie malkontenci mówili, że tutejsi Cymryjczycy nie są ani tak lotni, ani tak galanteryjni, jak mieszkańcy dalekiej Okcytanii, czy nawet Francji, nie mniej miejscowi zawsze lekceważyli takie gadanie. Tym bardziej, że wśród nich zawsze osiedlało się wielu przyjezdnych, zaś rycerskie rody brały do swego łoża córy z innych krain. Takich osiedleńców przyjmowano jednak chętnie, bowiem mówiono, że ziemia ta każdego przerobi na swoją modłę. Jednak niewątpliwie byt nie należał tu do najłatwiejszych. Jeszcze na wschodzie hrabstwa przy szlaku do Camelot oraz przy Sarum, największym mieście Salisbury, ciągnęły się pola oraz wsie dostarczające dobrego zboża na chleb oraz piwo. Jednak pogranicze miało znacząco inny wygląd. Pokryte lasami, górami niosło ze sobą szereg niebezpieczeństw, szczególnie kryjąc najazdy saksońskie. Dzicy Saksonowie, lub niekiedy Cumbryjczycy, jak nazywano dawnych mieszkańców Walii, raz po raz zapuszczali swoje zagony rabując i paląc osady, mordując mężczyzn, zaś niewiasty uprowadzając. Chociaż skutkiem zwycięstw króla Artura nie rozpoczynali już otwartych wojen, niewielkie watahy nie odpuszczały dalej. Dlatego chociaż Cymryjczycy rozradzali się dość znacznie, zawsze brakowało rąk do pracy na wsiach oraz karczowania lasów pod nowe pola.

Zamek diuka Tonberta był zawsze wypełniony ludźmi. Mnóstwo służby, wojacy oraz rycerze. Oczywiście dochodził do tego dwór książęcej pary, także fraucymer. Szczególnie obecnie, kiedy zjeżdżali się goście weselni, wasale oraz służba, którą prowadził przecież każdy szlachcic oraz dama. Wysokie mury, wieże, gwardziści wypatrujący potencjalnego nieprzyjaciela zapewniały wszystkim, stałym mieszkańcom oraz gościom, poczucie bezpieczeństwa od nagłego rajdu dzikich plemion celtyckich, alboli saksońskich.


Stephen także miał przy sobie giermka, służbę oraz kilka osób, którym mógł powierzyć rozmaite zadania, zarówno dotyczące walki, jak inne. Wszyscy mieszkali w jednym pokoju przylegającym bezpośrednio do komnaty Stephena, gotowi ażeby służyć mu każdorazowo radą i pomocą. To była całkiem zwyczajna sytuacja, podobna do innych, przebywających na zamku rycerzy. Jedynie wielcy panowie otrzymywali całe apartamenty. Hrabiowie, diukowie, lub sam król Artur, kiedy czynił objazd swojego władztwa. Komnaty miały niezwykle proste wyposażenie. Łoże, szerokie, mocne, puchowe, stolik, kilka krzeseł, szafa, pod którą stał miedziany nocnik. To właściwie tyle. Podobnie zresztą wyglądały komnaty książęce, tyle, ze na krzesła kładziono złotogłów, zaś na ścianach wisiały ozdobne zbroje oraz zdobiony oręż. Za każdy taki miecz, czy tarczę, ani chybi można by nabyć wioskę, lub nawet kilka. Diuk Tonbert, jak każdy zresztą rycerz, kochał się w broni oraz lubił otaczać ładnie zdobionymi wojskowymi cackami. Przy czym nikt nie wątpił, że potrafi naprawdę walczyć, czego dowiódł pod rozkazami króla Artura. Jednak gdzież tam się równać prostemu rycerzowi do diuka. Komnatę Stephena zdobiły dwa dobre miecze, groty do włóczni, tarcza, dwie zbroje oraz dwa rzędy końskie, jeden niezwykle bogaty, posrebrzany oraz przyozdobiony dzwoneczkami, jeden natomiast prosty, solidnie wykonany, na resztę okazji. Miał też ładnie zdobioną, zamkniętą skrzynię na pieniądze, kosztowniejsze rzeczy oraz dokumenty. Właściwie nic więcej, co wszak i tak było wiele lepszym wyposażeniem, niżeli zdecydowanej większości miejscowych rycerzy. Stephen bowiem, wasal księcia na Mist Wood oraz dziedzic rodowych włości Two Deers, niewątpliwie należał do najzamożniejszych rycerzy na dworze, mającego prawo do herbowego proporca na turniejowej lancy.

Spośród rycerzy wezwanych przez diuka dobrze znał sir Erika, męża dzielnego, choć nieco pochłoniętymi sprawami duchowymi, miast rycerskimi. Przynajmniej chodziły takie plotki, że sir Erik tylko ze względu na honor rodziny podtrzymał rycerską godność, natomiast osobiście wolałby służyć jako ksiądz, lub mnich. Stephen nie wierzył tym pogłoskom, bowiem choć rzeczywiście Erik nie dawał się nikomu wyprzedzić pod względem pobożności, przecież wielu rycerzy godziło prawdziwie chrześcijańskie ideały oraz służbę wojskową. Nie było to więc nic specjalnie dziwnego. Natomiast słabiej kojarzył sir Garetha. Oczywiście także widywali się nieraz na dworze diuka, ale jakoś nie mieli okazji wspólnej wyprawy, czy dłuższych rozmów. Sądząc jednak po reputacji, rycerz był dzielny oraz zacnej krwi. Natomiast panie, hm niewątpliwie, Lady Marina, wychowanka na dworze księcia należąca do fraucymeru diussessy oraz Kylyn, dziewczyna, dziedziczka, szlachcianka. Znał ją od dawna … Toteż kiedy diuk wspomniał o niej skłaniając się zaproponował, że wobec tego zawiadomi lady Kaylyn o decyzji Jego Książęcej Mości. Rozumiał zamysł diuka, który słusznie uważał, że obecność niewiast przyda prawdziwości owego „zabłąkania”. Jeśli jednak naprawdę mogło grozić im niebezpieczeństwo, obydwie szlachcianki mogły znaleźć się w istotnym niebezpieczeństwie. Wprawdzie pewnie niecierpliwa Kaylyn chętnie zmierzyłaby się z każdym zagrożeniem, ale właściwie … Postanowił porozmawiać ze swoimi towarzyszami, począwszy od sir Erika, który mieszkał niedaleko jego komnat i w związku z tym część drogi musieli iść razem.

***


Upływający niczym rzeka Cam na wschodniej rubieży królestwa Logres. Niektórym dodaje sił, innym odejmuje, przydaje urody oraz zabiera, prastary władca. Dziewczyna, nie nie, nie dziewczyna, kobieta już. Potraktowana przez Czas niczym słodkie dziecko. Stephen pamiętał ją sprzed dwóch lat, kiedy zadarty nosek, wielkie oczy oraz niepoukładana fryzura dominowała piętnastoletnią postać. Zapłakane oczy, zaczerwienione, drżenie dłoni, nawet nie tyle szczupłych, co chudych. Jakże zmieniła się! Spoważniała niewątpliwie … słyszał, że musiała sobie radzić z majątkiem, który pozostawili jej przodkowie. Czy to szczęście dla kobiety, czy raczej udręka? Któż wie, jednak Kaylyn radziła sobie. Nawet jeśli bywało pod górę, jednak naprzód, zawsze naprzód. Właśnie większą powagę niosło ze sobą jej spojrzenie. Ponadto ciało, które zaokrągliło się we właściwych miejscach, wypiękniało, jakby chciało wynagrodzić jej nieszczególnie atrakcyjne dzieciństwo. Brzydkie kaczątko, które rozpostarło skrzydła przemieniwszy się w prawdziwego łabędzia.

Kiedy książę wspomniał o niej, był naprawdę zdziwiony, choć ucieszony spotkaniem dawnej przyjaciółki. Mieli ze sobą wspólne przeżycia, gdyż rodzic obydwojga znali się. Owszem, ogólnie zajęci swoimi sprawami nie odwiedzali się zbyt często, choć posiadłości obydwojga leżały stosunkowo niedaleko, jednak jakieś większe odpusty, czy święta pozwalały na wspólne spotkania. Dorośli zajmowali się sobą, zaś dzieci, cóż … bawiły wspólnie. Właśnie Kaylyn dzieliła największą tajemnicę Stephena, która jednocześnie była jego największą klęską. Miał wtedy dziewięć lat, czyli wedle własnego mniemania, był już prawieże dorosłym wojownikiem. Chciał się popisać przed pięcioletnią dziewczynką swoimi umiejętnościami jazdy konnej. Konia niestety nikt nie chciał mu dać, ale zaperzony chłopak musiał, po prostu musiał udowodnić swoje umiejętności. Dlatego ocenił, że właściwie byk, to niemal to samo, co koń. Niestety, okazało się, że spokojnie wyglądający buhaj nagle oszalał, kiedy Stephen skoczył na niego z okalającego pole płotu, zaś chłopak niczym z katapulty wyskoczył wpadając w stertę gnoju. Półprzytomny oraz cały obolały, natomiast ubrania … lepiej nie mówić. Właśnie wtedy Kaylyn przyniosła mu nowy strój oraz sama uprała stary, obiecując jednocześnie nic nie mówić pozostałym krewnym oraz innym dzieciakom. Dla Stephena było to niezwykle ważne, gdyż urażona duma bolała nie mniej, niż kilkanaście solidnych siniaków.

Później losy trzymały ich raczej daleko od siebie, pozwalając na bardzo rzadkie spotkania przy okazjach smutnych, lub wesołych. Niemniej właśnie teraz spotykali się w siedzibie diuka na zamku Edenbrough.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 13-10-2011 o 18:20.
Kelly jest offline  
Stary 13-10-2011, 19:38   #3
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze
Kay schwyciła się kolumienki łoża i wstała, czując chłodny powiew. Noc wtargnęła do komnaty, okno musiało same otworzyć się pod wpływem wiatru - ale dziewczyna miała dziwne wrażenie, że ciemność wciska się także do jej umysłu i serca. Poczuła, jak suche ma gardło, po omacku, stąpając bosymi, zziębniętymi stopami po kamieniach posadzki podeszła do stolika i nalała sobie do kielicha słabego, czerwonego wina. Wypiła, podeszła do okna i zamknęła je, przeżegnawszy się mimo woli. Sen..kruk...ciemność. Nie czuła takiego lęku od momentu śmierci ojca.
- To pełnia...- mruknęła, uspokajając sama siebie- Zawsze podczas pełni nie możesz spać, Kay i śnią ci się koszmary...To musi być pełnia. I brak modlitwy przed snem- za długo szykowałaś szmatki i suknie, zamiast jak należy odmówić pacierze....

Spojrzała na przygotowaną do włożenia na wyjazd suknię, rozłożoną na poręczach rzeźbionych krzeseł. Nie była to jej najlepsza, paradna suknia z szafirowego jedwabiu i białego aksamitu, zdobiona złotymi pętliczkami- tę trzymała na ślub Erica i Cynewynne, zapakowaną w sakwy wraz z innymi osobistymi rzeczami. Podróżny strój był znacznie bardziej praktyczny, była to ciemnogranatowa suknia,o sznurowanym stanie, z rękawami zdobionymi bufkami i z jedną tylko spodnią halką z barwionego cynobrem płócienka. Jej szerokość umożliwiała swobodną jazdę konną po męsku, bez irytującej i wstydliwej możliwości ukazania kostki u nogi lub, co gorsze, kształtnej łydki. Na to Kay postanowiła założyć szeroki płaszcz, krojony z trzech czwartych koła, z kapturem i rękawami, zdobionymi kretami, z granatowej, mocnej wełny i z lnianą podszewką. Tak, suknie były gotowe, bagaże też, Tessa nie mogła się doczekać wyjazdu tak samo jak Kay, zamierzając lady Orville przyćmić choć uroda, skoro nie mogła tytułem. Ciotka też oznajmiła, że nie puści jej na bezbożny dwór samej - a gdy Kay nieśmiało przypomniała, że książę jest bogobojnym i pobożnym człowiekiem, a księżna Vivienne po prostu przykładem wszelakich cnót, starsza pani tylko prychnęła gniewnie.
- Nic nie wiesz, niczego nie widziałaś i na niczym się nie znasz, moja droga!- oznajmiła z namaszczeniem- Światowe życie ci w głowie i potrzebujesz mentorki i mądrej towarzyszki, która będzie nad tobą czuwała i zamierzam spełnić to zadanie w pokorze przed moim Panem, jak mnie do tego powołał! Zmów pacierze przed snem i dziękuj za to, że los cie pobłogosławił moją osobą, tak pełną poświęcenia!
Ale Kay, zgniewana nieustannym wytykaniem jej przez ciotkę niewiedzy i poniżaniem, nie zmówiła pacierzy, zamiast tego długo podszywała i reperowała suknie, haftując drobniutkim ściegiem brzegi rękawów. czy dlatego przyśnił się jej koszmar? Czy stąd nocne zmory i widzenia?
A może było w tym coś więcej i powinna porozmawiać z księciem? Tak, zrobi to...coś w głębi jej serca kołatało niepokojem...



Niewielki orszak wyruszył o świcie po krótkiej modlitwie ( ciotka uważała, ze zbyt krótkiej). Hugon Warwick i jego sześciu ludzi, których Kay wzięła do ochrony- ciotka w powozie (żaden koń nie odważyłby się jej pewnie nieść), razem z nią młoda Lissie, garderobiana i służąca. Tessa Tanner, kuzynka Kay, w ślicznym, zielonym płaszczyku obszytym króliczym puchem galopowała obok na karej klaczce, sama zaś Kay dosiadała Amriel- swojej kasztanki. Wóz obładowano bagażami, część drobniejszych wiozły konie w jukach. Kay ku wyraźnej irytacji ciotki wzięła też swój jesionowy łuk, zapas strzał i niewielki sztylecik- przypasała to wszystko, choć ciotka komentowała, że wygląda jak poganka i wagabundka. Mimo wszystko, w porannym słońcu, w rześkich powiewach, dziewczyna wdychała pełną piersią powietrze, a jej ciemny warkocz zdążył się już rozwichrzyć i stracić upięcie pod kapturem płaszcza.
Ruszyli traktem, zamierzając stanąć w zamku książęcym przed wieczorem- a Kay starała się rozproszyć nocne cienie i myśleć o ślubie, balu i o tym, że musi jakoś wytrzymać z humorzastą ciotką, flirtującą Tessą, własnym niepokojem i przeczuciem, że czekają ją nudne i ciężkie dni....

Zamek diuka Tondberta odwiedzała już kilkakroć w ciągu ostatnich dwóch lat - zawsze jednak w skromniejszym orszaku, starając się wtopić w tło i nie rzucać w oczy. Co prawda, rozmawiała z księciem, który z wielką życzliwością odnosił się zawsze do młodej dziewczyny, obarczonej koniecznością opieki nad rodzinnymi dobrami i naprawiania tego, co zaprzepaścił jej żyjący w świecie duchowych i religijnych fantazji ojciec. Pamięć dziadka Kay, sir Rodericka Orville, była ciągle żywa - walczył w wojnie za czasów Uthera Pendragona, został ranny, wsławił się też w walkach z Sasami, zdobywając dla rodziny majątek i rodowe dobra. To po nim Kay odziedziczyła hart ducha i niezłomne poczucie, że jak daje się z siebie wiele, wiele się też otrzyma.

Jazda przez lasy i szachownice letnich pól na południowy wschód była niemal przyjemną - a z pewnością dla Kay, która kochała przestrzeń, jeździła świetnie i nie zwracała uwagi na drobne niewygody. Musiała jednak znosić całodniowe utyskiwania ciotki i fochy Tessy, której nie podobała się karczma, wybrana na postój- nie zdołali bowiem w jeden dzień pokonać drogi do zamku Edenbrough i zatrzymali się w zajeździe, gdzie Kay i Tessa dostały pokój z Lissie i ciotką, zmuszone spać po dwie w wąskich łózkach. Kay przezornie zajęła łóżko z Lissie, w odruchu ratowania się przed ciotczynym czosnkowym oddechem ( lady Minerva zażywała ów dar natury w wielkich ilościach, uważając go za panaceum na wszystko), tak więc Tessa została zmuszona do dzielenia łoża ze starą damą.



Kay spała źle, budząc się co chwila, wspominając koszmarne wizje i oczekując na pojawienie się kruka- ale na szczęście nie było go. Poranek wstał rześki i czysty, jak wypłukany ługiem, szybko zjedzono skromny posiłek, zmówiono pacierze ( lady Minerva szczególnie rozwlekle prosiła niebiosa o opiekę nad “kochanym opatem”, zapominając o reszcie świata), po czym ruszono w dalszą drogę, by zdążyć stanąć na miejscu przed południem. Jakoż i tak się stało- a Kay, zrzuciwszy z głowy kaptur płaszcza i nieco znużonym wzrokiem patrząc na wyrastające przed nimi mury, bramne wieże, blanki i krenelaże, na rzędy łukowych okien, wspaniałe baszty, wieńczone kamiennymi machikułami, połyskujące barwnością chorągwi, poczuła znajome podekscytowanie. Zeskoczyła z konia, każąc Hugonowi dopilnować rozkulbaczenia i zostawiając w powozie ciotkę wraz z Tessą, która z niejakim nachmurzeniem przyjęła do wiadomości fakt, że ma się na razie nigdzie nie ruszać z dziedzińca i pilnować starej damy, dopóki Kay nie dowie się, gdzie przydzielono im pokoje. Powierzyła także Hugonowi swój łuk- nie wypadało dziedziczce Meadow Castle wędrować po książęcym zamku z łukiem i kołczanem na plecach, jak dzika wagabundka- po czym ruszyła na poszukiwanie księcia Tondberta, by złozyc mu pokłon i dowiedziec się szczegółów swego pobytu, a także, jesli okazja się nadarzy, przekazać mu swoje przeczucia. Teraz jednak wydawały się one coraz bardziej małe i śmieszne, gdy patrzyła na świątecznie przybrany zamek i wesołe zakrzątanie....Na zamkowym korytarzu niemal zderzyła się ze znajomą postacią. Stephen the Osprey...
- Kay … Kaylyn … lady Kay … lady Orville – poprawił się wreszcie wyraźnie zmieszany. - Cieszę się, ze mogę zobaczyć cię znowu.
Na moment zaniemówiła, wpatrując się w znajomą postać. Znajomą o tyle, że natychmiast skojarzyła twarz - ale sylwetka należała już do męża, nie chłopca.
- Stephen...to znaczy, sire...- dygnęła, przypominając sobie o etykiecie - Jak miło..wybacz zmieszanie, sire..przybyłam na ślub i właśnie szukam księcia, by dowiedzieć się...przekazać...- w zmieszaniu skubnęła koniec warkocza, spuszczając rzęsy. Jej żywą twarz zabarwił rumieniec.

- Wobec tego pozwól, pani - pochylił się całując jej dłoń - że zaprowadzę cię do jego komnat - przez chwilę jakoś odruchowo przytrzymał jej palce przy swoich wargach. Były inne, niż te, które pamiętał. Jej delikatne rysy też były inne. Wszystko było, nawet zapach ... - Przed chwilą dopiero dowiedziałem się, że przybyłaś, milady, na zamek, co ciekawe, od samego diuka, który polecił mi, znaczy nam, mi, sir Erikowi oraz sir Garethowi zaprosić ciebie oraz lady Marinę na przejażdżkę, a szczegóły o co chodzi, pozwól, ze wyłuszczę ci w dwóch zdaniach. Przybywa hrabia Oswald, zaś Jego Wysokość, przypuszczając, ze hrabia moze szykować jakąś niespodziankę, chce przyłączyć swoich poddanych do jego orszaku. Rycerzy, aby służyli w razie czego mieczem oraz damy, aby stanowiły dowód braku agresywnych zamiarów. Oczywiście całkowicie przypadkiem.
Przez chwilę w głowie Kay kłóciły się dwie różne dziewczyny; jedna, spłoszona i zawstydzona, a zarazem ucieszona spotkaniem dawno niewidzianego przyjaciela, która chciała przeciągać chwilę spotkania i druga- trzeźwa, rozsądna Kay, w której słowa Stephena poruszyły dręczący niepokój. Książę się czegos obawia..jej sen...wyprawa..rycerze...krew..krakanie kruka...Oprzytomniała. Zabrała dłoń po czym energicznie skinęła ciemną głową.
- Muszę porozmawiać z księciem o czyms ważnym, nim wyjadę..i dowiedzieć się, gdzie mogę umieścić ciotkę i Tessę, nie wspominając o moich ludziach. Potem będe do twojej dyspozycji, sire- znowu dygnęła, przytrzymując palcami rąbek płaszcza.
- Wobec tego pozwól - skinął nie za bardzo wiedząc, jak się zachować, z jednej strony próbując dworskiej etykiety, z drugiej próbując opanować radość - książę jest w komnacie narad, tam, gdzie jest kopia Okrągłego Stołu. Jeśli mogę cię odprowadzić, będzie mi miło towarzyszyć ci, pani. Skoro bowiem musimy wykonać polecenie naszego suzerena …
Ruszyła za nim, mimo woli zauważając, jak wyrósł i jak szerokie ma ramiona. Zaraz jednak zganiła się za nieprzystojne myśli, wracając wspomnieniem do koszmarów minionej nocy. Być może opatrzność chciała użyć jej jako swego narzędzia, by ostrzec księcia? Stephen otworzył drzwi, weszła, zauważając, że on sam zostaje przed komnatą, nie chcąc jej zapewne krępować. Książę siedział na rzeźbionym krześle, okrytym złotogłowiem- podeszła, nie wyczuwając stopami podłogi, czując, jak szeleści po posadzce obszycie jej płaszcza. Dygnęła, spuszczając głowę.
- Lady Kaylyn Orville, panie mój...Przybyłam na ślub i moje serce raduje się, że widzę cię w zdrowiu...Czy wolno mi przekazać coś, co dręczy jednak moje serce?- wyprostowała się, patrząc księciu prosto w oczy. Lady Minerva pewnie zemdlałaby na taką poufałość, ale Kay miała swoiste podejście do etykiety- Miałam sen, panie mój....zły sen, w którym orszakowi sir Oswalda groziło niebezpieczeństwo..widziałam we snie barbarzyńców, zdradziecki atak i śmierć, panie..a czarny kruk przyleciał do mego okna. BYć może uznasz to za niewieście bajanie, ale sumienie nakazywało mi przestrzec cię tą wieścią. Bądź mi łaskaw panie, bo z serca to uczyniłam...- zamilkła, wyprostowana, smukła jak trzcinka, ze spokojnymi oczyma.
 
__________________
Nie ma zmartwienia.

Ostatnio edytowane przez Maura : 14-10-2011 o 17:05.
Maura jest offline  
Stary 14-10-2011, 17:33   #4
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Niedopieszczona chodzi jak kot.
Szyję ociera o zimne framugi.


- Wygląda na to, że mój pan mąż nie miał szansy używać ostatnio swojego oręża .. -pomyślała Marina podnosząc się z sofy. Mimo, że wiersz – podobnie jak cały tomik – zadedykowany był jej, Marina wiedziała, że opisana frustracja dotyczy autora. I nie ma związku z jej osobą.
- Powinno być „niedopieszczony” - pomyślała lekko zawistnie – czyżby młody Patryk się nie sprawdzał?

Podeszła do okna i spojrzała na tętniącą życiem drogę – wozy, furmanki, konni, piesi. Dzieci, damy, psy, kury, młodziki, starcy, osły. Wydawało się, że ludzie z całego królestwa postawili sobie za honor znaleźć się na zamku i stawić na zaślubinach.

Niestety, jej małżonek, Gerard zwany Złotopiórym (lub Złotoustym, co znających nieco mniej niż Marina upodobania Geralda mogło dziwić, bo i rzadko deklamował swoje poezje), zajęty zapewnie szukaniem natchnienia nie zjawił się na zamku.

Co więcej, postawił pod znakiem zapytania swoją obecność na ślubie, co rozwścieczyło Marinę tak bardzo, że rozkazała spakować swoje rzeczy i przybyła na zamek księcia Tondberta na kilka dni przed uroczystością.
Choć od czterech lat już tu nie mieszkała, to lata dzieciństwa i młodszości spędzone na zamku, w towarzystwie księcia, jej najdroższego przyjaciela, prawie brata, Erica i całej reszty tutejszych mieszkańców, odcisnęły na niej silne piętno. Ciągle czuła się tutaj jak w domu.

Podmuch wiatru rozwiał poły jej jedwabnej sukni. Co bardziej zawistne damy używały z lubością słowa „dessou” na widok jej strojów i dopytywały z udawanym niepokojem, czy aby nie zapomniała nałożyć wierzchniej sukni. Mężczyźni zwykle nie czynili uwag – na jej widok najczęściej tracili zdolność wypowiadania się. Sir Gerard zaś – i była pewna, że czynił to ze szczerą troską, okrywał ją swoim płaszczem, pytając – Czy aby nie jest ci zimno, moja pani?

Ale Marina rzadko marzła, a gorące lato pozwalało na folgowanie jej upodobaniom. Wróciła na sofę i otworzyła ponownie, oprawiony w delikatną cielęcą skórę, tomik

Była piękna jak kamień
alabaster
z zielonymi żyłkami
tętniącymi uśpioną krwią …


Pukanie do drzwi przerwało jej lekturę.

- Mój panie – zerwała się z sofy i pokłoniła nisko, szczęśliwa i zaskoczona, że zapragnął ją odwiedzić. Jakaż to sprawa mogła być na tyle ważna, że zdecydował się przyjść samotnie, bez służby, do jej komnaty? Wszak zawistne języki dawno już określiły charakter ich relacji, zmuszając Marinę do opuszczenia zamku swojego dobroczyńcy i poślubienia Gerarda – wtedy jeszcze po prostu Gerarda, zubożałego krewnego księcia Tondberta.

Wysłuchała z uwagą jego słów.

- Przejdźmy się, mój panie – zaproponowała.

Książę – w swojej szlachetności, czystości myśli i intencji, zaniepokojony o syna – nie pomyślał nawet, jak dwuznaczna dla innych wydawać by się mogła jego wizyta.

- Twoja prośba mi pochlebia i spełnię ją z prawdziwą radością, mój panie – powiedziała, kiedy szli już po zamkowym ogrodzie, doskonale widoczni z murów zamku – Wiesz przecież, że dobro mojego ukochanego przyjaciela, a twojego syna Erica jest dla mnie najważniejsze na świecie. Nigdy nie uda mi się odwdzięczyć za dobroć i opiekę, którą otrzymałam z twojej strony i każda okazja, żeby ci okazać moje oddanie, jest dla mnie prawdziwym świętem.

Przerwała na chwile, zastanawiając się, ile książę wie o zażyłości Erica i Cynewynne – a szczególnie o jej, Mariny, roli w ich związku.

- Wiedz też, że nie od dziś sprzyjam Ericowi i Cyne. Jak tylko córka hrabiego Oswalda zainteresowała się twoim synem, zbliżyłam się do niej i zdążyłyśmy się zaprzyjaźnić. To dobra, pobożna i uczciwa osoba. Dodatkowo siła jej charakteru – jak się wydaje - pozwoli jej sprawnie pokierować Ericiem, zadbać o niego i ściągnąć nieco na ziemię z wyżyn jego roztargnienia. A co najważniejsze - ona go kocha, mój panie, oddanie i szczerze.
- Sama chciałam cię zapytać, czy nie masz nic przeciwko temu, żebym wyjechała Cynewynne na powitanie. Z wielką radością spełnię twoją prośbę.

Pokłoniła się księciu, poczekała, az pozwoli jej odejść i udała sie na przechadzkę po zamku.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 14-10-2011 o 17:38.
kanna jest offline  
Stary 14-10-2011, 17:42   #5
 
Falcon911's Avatar
 
Reputacja: 1 Falcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodze
//rozmowa rycerzy została przeprowadzona wcześniej z graczem Kelly//


Przyjazd Erika do zamku księcia Tondberta wyraźnie świadczył o ważnym zadaniu. Nigdy bowiem diuk nie wzywał go, aby poplotkować przy winie. I rzeczywiście, podróż na zamek Edenbrough przyniosła ważne zadanie.
Sir Erik wyruszył z Tanisvale razem ze swym giermkiem oraz ze znajomym, rezydującym w zamku rycerza, księdzem Victorem, osobistym spowiednikiem Ebittonów od pięćdziesięciu już lat. I to właśnie mądrość zakonnika, niewątpliwie będąca darem bożym, rzucić więcej światła na małżeństwo, jakie miało zostać niedługo zawarte w rodzinie Tondberta.
- Małżeństwo, jest przypieczętowaniem i boską zgodą na miłość dwoja ludzi - tłumaczył zakonnik, podczas podróży do zamku. Erik słyszał już te nauki, jednak ze względu na jadącego z nimi giermka Erika, młodzieńca imieniem Amlen, nie przerywał księdzu. Kto wie, może chłopak wyrośnie na kogoś godnego nazywania się dzieckiem Pana.
- Kto staje na drodze sakramentowi, jest zdrajcą i Bóg pokarze takiego na swym sądzie, albowiem przeciwstawianie się prawu Jedynego, wielkim jest grzechem i tępionym powinno być procederem.
Erik słuchał uważnie, co jakiś czas odwracając się do tyłu, by sprawdzić, czy młody giermek nie przysypia i czy rozumie słowa księdza. Młodzieniec jednak z szeroko otwartymi oczyma wsłuchiwał się w kazanie zakonnika, nie dając pozorów znudzenia czy niezrozumienia.

Droga upłynęła w spokojnej atmosferze, jedynie burza, jaka rozpętała się nad ich głowami nieco pokrzyżowała plany szybkiego dotarcai do zamku księcia. Ale i tak stawili się o czasie.


Erik od razu poszedł na spotkanie z diukiem, polecając księdzu Victorowi udać się do kaplicy, a Amlenowi zaopiekować się końmi. Pokora i uniżenie, mawiał, przygotują wspaniale do życia wiecznego. Z tego powodu dawał giermkowi najcięższe zajęcia i nierzadko kłócące się z wyobrażeniem o rycerskich pomocnikach.
Wysłuchał z uwagą przemowy Tondberta, nie dziwiąc się jego brakowi zaufania dla Oswalda. Ciekawie popatrzył po innych rycerzach zgromadzonych przy okrągłym stole. Stephen towarzyszył mu w zadaniach Tondberta, toteż zdążył wyrobić sobie o nim opinię męża odważnego i honorowego. Drugiego rycerza, sir Garetha, znał również, ale nigdy jeszcze nie uczestniczył z nim w żadnych misjach.
Zebranie zakończyło się zgodą rycerzy na pomoc księciu.Kiedy szli do swoich komnat, przez część drogi wspólnie, Stephen zagadnął swojego towarzysza.
- Witaj - wyciągnął do niego rękę, gdyż pierwszy raz zobaczyli się po długiej przerwie u diuka. Tam zaś nie mieli nawet okazji powitać się oraz porozmawiać. - Hm, ciekawa wyprawa, aczkolwiek sądzę, że Jego Wysokość tak naprawdę ma nadzieje, że nic się nie przydarzy. Wcale mu się zresztą nie dziwię.
Sir Erik z lekkim niesmakiem zgodził się na wykonanie rozkazu księcia Tondberta. Nie dlatego, ze nie pasowało mu zadanie, ale sir Erik słyszał pogłoski, że Oswald oddaje cześć pogańskim bóstwom. Było to niewyobrażalne dla rycerza, znanego pod przydomkiem "Pobożny". Ale przysięgał wierność księciu, więc rozkaz, jaki by nie był, musiał zostać wykonany. Sir Stephena Erik znał dobrze, nieraz uczestniczył razem z nim w zadaniach, jakie zlecał im ich suzeren i cenił swego towarzysza. Toteż uścisnął mu dłoń i uśmiechnął się lekko.
- A ja chętnie dopuściłbym do małego uszczerbku na zdrowiu pana hrabiego... Mówi się, że nie oddaje czci wyłącznie Bogu Jedynemu. Ale może to tylko pogłoski, kto wie? - Jednak Erik nie uważał tego za wyłączne pogłoski. Nauczania Pana dobitnie dowodziły, że miłość jest siłą najwyższą i każdy kto staje jej na drodze, nie jest godny nazywania się dzieckiem bożym. A na drodze miłości Erica i Cynewynne Oswald stał bez wątpienia.
- Podobno rzeczywiście. - rzekł Stephen - Przynajmniej jego żona, ale też prawdą jest, że niejedna bywała już oskarzana wyłącznie przez zawiść. Niemniej, prawdą jest, ze gdyby nie potega Miłościwego Pana, króla Artura, który niechętnym okiem patrzy na niesnaski swoich baronów. Toteż hrabia musiałby naprawdę zaryzykować jego gniew chcąc uczynić jakiś despekt zaślubinom. Podobno właściwie Jej Królewska Mość Ginewra osobiscie zaaranzowała małżeństwo.
- Słyszałem o tym - rzekł Erik, kiwając poważnie głową - I rzeczywiście, pawdą jest stwierdzenie, iż naszej królewskiej parze się nie odmawia. Choć Oswald może próbować spowodować jakiś "wypadek", którego oficjalnie nie będzie sprawcą. Przed tym ostrzegał nas książę. Ale przeciwstawienie się zatwierdzonemu przez Kościół sakramentowi będzie nieco cięższym zadaniem. No cóż, widocznie będzie trzeba zapewnić hrabiemu bezpieczeństwo wystarczające by dotarł żywy... I nie próbował jakichś... hm, nieczystych zagrywek. Jak myślisz, będzie próbował coś zepsuć już na samym początku?
- Kiedy wspomniałeś, że może próbować podstępu, chyba przychylam się do tego. Gdyby ktoś zaatakował jego orszak, dla przykładu, gdyby ktoś rozpoznał, ze to ludzie diuka, hrabia mógłby z czystym sumieniem zerwać zaręczyny oraz jeszcze wnieść skargę na diuka Tonberta. Szczerze powiedziawszy wolałbym nawet nie myśleć, jak ciężka byłaby sytuacja księcia. Natomiast hrabia ponoć jest chrzescijaninem, jednak powszechnie wiadomo, że otacza sie pogańskim nasieniem. Któż wie, jakie pomysły może mieć taki rycerz, co zapomina przysięgi na swoją wiarę - Stephen widocznie nie był pewny całej sytuacji, ale zarówno jego gesty, jak ton wskazywaly, ze cieszy sie misją, bowiem znany był jako osoba, która naprawdę nie cierpiała się nudzić i kochała wyprawy.
Erik nie podzielał w całości entuzjazmu Stephena. Oczywiście był rad, że mógł ponownie działać dla Tondberta, ale nadal nie mógł ścierpieć faktu, iż będzie musiał towarzyszyć komuś takiemu jak Oswald.
- Myślę, że Tondbert mógłby dowieść swojej niewinności w razie kłopotów, głównie dlatego, że jest najgorętszym i najwierniejszym wasalem Artura. I dzięki szacunkowi, jakim król darzy naszego księcia, Tondbert mógłby wykręcić się z bagna, jakie zapewniłby hrabia. Ale ucierpiałby na tym jego honor. A do tego nie możemy dopuścić. - Sir Erik, jako człowiek bardzo honorowy, dbał nawet o dobre imię innych, a swego suzerena w szczególności. I nie zamierzał pozwolić, by ktokolwiek brukał honor swego księcia.
- Ponadto wyprawa nasza jest ważna, ponieważ będą nam towarzyszyć damy. - dodał sir Stephen - Hańba nam, jeśli nie potrafilibyśmy ich uchronić przed niebezpieczeństwem. Czy to hrabiego Oswalda, czy to od innych. Diuk musiał mieć zaiste poważne powody, jeśli wysłał je na niebezpieczną wyprawę. Możliwe, że nie przekazał nam wszystkiego, czego się pewnie domyśla.
Sir Erik zastanowił się przez chwilę, przypominając sobie, kto ma towarzyszyć im w podróży. Damy. Rzeczywiście, musiał być powód, dla którego miały im towarzyszyć, nie tylko jako pomoc, przy pozornym natknięciu się na zastęp Oswalda.
- To prawda - przyznał - Ale jestem pewny, że dowiemy się niedługo wszystkiego. Obyśmy tylko na końcu nie wiedzieli więcej niż chcemy.
- Naprawdę według mnie, diuk ma powód, wierzę Jego Wysokości. Przecież dotychczas okazywał się zacnym panem, bogobojnym, odważnym oraz lojalnym. Cóż, idę zawiadomić lady Orville, natomiast potem musimy sie przygotować. Do zobaczenia, sir Eriku.
Rozstali się przy rozgałęzieniu korytarzy, prowadzących do komnat. W swym lokum rycerz zastał już księdza, z uwagą studiującego wiszącą na ścianie włócznię. Zdał mu sprawozdanie z zebrania. Zakonnik usiadł na skrzyni, gładząc długą, siwą brodę.
- Wiemy więc, co może stać się podczas tej wyprawy. Wiesz, mam nadzieję, co musisz zrobić, prawda Eriku?
- Wiem - odparł - Nie dopuścić do skrzywdzenia Oswalda, ani nikogo z jego świty.
- To też - przyznał ksiądz - Ale musisz się modlić, Eriku. Za powodzenie małżeństwa i pokrzyżowanie planów osób, które pragną zaszkodzić Twojemu suzerenowi. I za hrabiego. Jeśli prawdą jest, że oddaje pokłony ciemnym mocon, wiele modlitw trzeba będzie poświęcić, by został odkupiony a jego grzech zmazany.


Erik westchnął. Wolał skrócić takiego o głowę, niż modlić się za niego. Jako gorliwy i wręcz fanatyczny chrześcijanin, chciał nawrócić w imię Pana wszystkich, a tych, którzy by go jednak nie posłuchali, wolał odesłać na rozmowę bezpośrednio z Bogiem.
- Dobrze, ojcze - rzekł - Oiecuję, nic mu się nie stanie.
Erik uklęknął przy łóżku, zbierając się do modlitwy.
- Jeszcze jedno, Eriku - powiedział ksiądz - Tam będą kobiety. Nie pozwól, by cokolwiek zakłóciło twą misję, nie daj niczemu otępić swego umysłu.
- Nie pozwolę, ojcze - odrzekł rycerz, gdy zakonnik opuszczał komnatę.
 
Falcon911 jest offline  
Stary 14-10-2011, 22:54   #6
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Delta & Kanna

Przygotowania do ślubu można było wyczuć w całym Salisbury. Odkąd Gareth wyruszył z Falcon's Nest, by zjawić się na zamku diuka Tondberta, nie było godziny, podczas której ktoś nie wspominałby o mającym nadejść wielkim wydarzeniu. Przejeżdżając przez okoliczne wsi, nocując w karczmach, przysłuchując się rozmowom mieszczan - wszędzie czuć było oczekiwanie i stopniowo rosnące podniecenie, które miało osiągnąć apogeum w przeciągu dwóch najbliższych dni. Wszystko wskazywało na to, że ożenek książęcego syna będzie najważniejszym i najbardziej wyczekiwanym wydarzeniem w Salisbury od czasu zwycięstwa króla Artura. A rzekoma obecność przywódcy Brytów tylko dolewała oliwy do ognia, wzniecając jeszcze większy płomień niecierpliwości i napięcia.

Gareth lubił Erica i życzył mu jak najlepiej, częściowo przez wzgląd na jego ojca, którego był wasalem, a częściowo przez fakt, że młody chłopak wzbudził jego sympatię. Krew diuka okazała się na tyle silna, by i w jego potomku można było dostrzec rodową prawość i dobro, którym pan na Edenbrough zaskarbiał sobie przyjaźń każdego. Nawet, jeżeli obecnie była przesłaniana przez inne, ulotne myśli zaprzątające głowę Erica. A wiedząc jak wygląda córka nieosławionego hrabiego Oswalda, Gareth mu się nie dziwił.

Psiakrew, sam by się z nią ożenił, gdyby miał ku temu okazję. I pewnie nie on jeden.

Droga na zamek nie była zbyt długa, ale Gareth cenił każdą chwilę spędzoną w podróży. Naturalnie, nie wyruszył w nią sam, chociaż jego matka odmówiła wyjazdu. Powód był jak zwykle ten sam: obowiązek dbania o dwór oraz babkę, która wcale o dbanie nie zabiegała. A wręcz przeciwnie. Jeżeli ktokolwiek myślał, że stara Arvel Reynar-Yssbaen spokornieje na stare lata, to wyraźnie nie doceniał wiekowej kobiety. Ze swoim ostrym temperamentem, obecnie najstarsza osoba w rodzinie, doskonale wpisywała się w trudny do okiełznania charakter Reynarów.
Jadąc gościńcem i spoglądając na swoją bliźniaczkę, dosiadającą bułanej klaczy, wielokrotnie zastanawiał się czy i ona podąży w ślady ich babki. Smukła, czarnowłosa i dosiadająca wierzchowca po męsku, była osobistą wychowawczą porażką w oczach ich matki. Niepokorna i charakterna, wyraźnie odziedziczyła wszystkie cechy Reynarów, za nic mając sobie pobożność i skromność rodu Paish, z którego wywodziła się ich matka. Nawet Fair, jej raróg górski, potwierdzał tezę, że Gwenith jest Reynarem pełną gębą.

Tym sposobem do siedziby diuka Tondberta dotarli w szóstkę - Gareth, jego giermek Patty, Gwenith, oraz trójka służących, wśród których znalazła się Alvienne, zaufana rycerza. Gdy tylko książę wezwał ich do siebie, rycerz przekazał pozostałym, aby zakwaterowali się w przydzielonych im komnatach (i zaopiekowali dwoma młodymi rarogami - prezentem ślubnym dla Erica i jego wybranki), a sam bezzwłocznie udał się na spotkanie swojego seniora.



Wiadomość o wyruszeniu na rzekome polowanie, przyjął z entuzjazmem. Od samego początku żałował, że nie dane mu było wziąć udziału w wyprawach, w których zostały nagromadzone zapasy na nadchodzącą ucztę, a wyruszenie ku granicy w celu eskortowania sir Oswalda, było doskonałą okazją. Nawet, jeżeli tym razem polowanie miało być tylko ładnym pretekstem.
Niepokoje księcia przyjął ze zrozumieniem, ale mimowolnie je zbagatelizował. Diuk Tondberg nie byłby prawdziwym ojcem, gdyby z nerwów nie wychodził z siebie, gdy jego syn się żenił. A nawet najwięksi mężowie - do których książę z pewnością się zaliczał - tracili rozsądek, gdy w grę wchodziło szczęście najbliższych.
Dlatego też bez wahania przystał na jego propozycję, szczególnie, że podróż miała odbyć się w tak doborowym towarzystwie. I chociaż osobiście znał pozostałych rycerzy jedynie ze słyszenia i przelotnych uprzejmości, nie miał wątpliwości, że pozostali wasale diuka będą wartościowymi kompanami. Pan na Edenbrough nie obdarzyłby zaufaniem nikogo innego.

Gdy zebranie dobiegło końca, Gareth z uśmiechem zaoferował się, że w takim razie on z przyjemnością zaprosi na wspólną wyprawę lady Marinę. Nie było tajemnicą, że równie piękna, co kontrowersyjna, przyjaciółka pana zamku była osobą, którą Gareth zaliczał do grona swoich ulubionych towarzyszy rozmowy i którą często zapraszał do swoich włości na polowania. I chociaż nie dodał tego na głos, bystra osoba od razu mogła odczytać to z jego wesołego spojrzenia, którym pożegnał dwóch pozostałych rycerzy i samego diuka.


Po opuszczeniu komnat, w których odbywało się zebranie, skierował się bezpośrednio ku części zamku, w której została przyjęta lady Marina, po drodze zmieniając kierunek swojej wędrówki, gdy dowiedział się od służby, że ostatnio widziana była na zamkowych ogrodach. Po tej informacji odnalezienie pięknej (byłej) dwórki nie przysporzyło mu większych problemów. W ferworze poszukiwań, niemal wpadli na siebie na jednej z wąskich, żwirowanych ścieżek, zawile kluczących pomiędzy kwiecistymi klombami.
- Lady Marino - powitał ją z uśmiechem rycerz, gdy tylko rozpoznał w kobiecie poszukiwaną.
- Gareth! - ucieszyła się Marina na widok sokolnika. – Wiedziałam, że tu będziesz, ale nie sądziłam, że tak szybko się spotkamy. Niech zgadnę: chcesz mnie zaprosić na przejażdżkę?
- Nigdy nie przyzwyczaję się do tego jak szybko wieści rozchodzą się na książęcym dworze. - Rycerz zaśmiał się i ucałował dłoń kobiety. - Nie mogłem sobie odmówić tej przyjemności, jak tylko dowiedziałem się, że również przybyłaś do zamku. Bogowie chwalcie wścibską służbę, która skierowała mnie w twoją stronę - dodał półżartem, wyciągając ramię w zaproszeniu do przechadzki.
- Więc wiesz o wyprawie?
- Książę prosił mnie o przysługę, wybadanie zamiarów Cynewynne… - Marina przyjęła ramię Garetha - ale mam nieodparte wrażenie, że chodzi o coś więcej, niż prostą obawę ojca o cześć syna. A ty co wiesz?
- Książę martwi się o swojego pierworodnego. Byłby kiepskim ojcem, gdyby tego nie robił - odparł Gareth, wzruszając ramionami i uśmiechając się lekko. Gdy kobieta znalazła się przy jego boku, ruszyli niespiesznie alejką.- Chce mieć na oku hrabiego Oswalda i zadbać by bezpiecznie dotarł na jego dwór oraz nie knuł nic podstępnie. Jego dobre imię by ucierpiało, gdyby wydarzyło się coś w czasach tego kruchego rozejmu. Ja, mamy dopilnować, by nic takiego się nie stało. Dyskretnie, jak to w takich sytuacjach bywa.
- Nie musi się martwić – Marina potrząsnęła głową – znam Cyne, przyjaźnimy się, od kiedy zainteresowała się Ericiem. Nigdy bym nie dopuściła, żeby jakaś kobieta skrzywdziła Erica, za bardzo poważam jego i księcia. Ale hrabia Oswald .. taak.. krążą różne plotki. A ty jak sądzisz, może coś się wydarzyć im w drodze?
- To zależy od tego czy hrabia Oswald będzie próbował dyskutować z sir Erikiem na temat starych bogów. - Chociaż Gareth wiele słyszał o pobożności owego rycerza, teraz naturalnie żartował. Nie sądził, by ktokolwiek z ich świty złamał słowo dane diukowi. Pytanie tylko, czy sam hrabia nie będzie sprawiał żadnych problemów. - Jeśli mam być szczery, lady, to moje obawy raczej dotyczą samego księcia. Gdy my będziemy eskortować jego największego wroga, on sam pozostanie bez ochrony. A przynajmniej tak zacnej.
Rycerz pokręcił głową, gdy poczuł, ze najwyraźniej zaczyna mu się udzielać podejrzliwy nastrój całego dworu. Uśmiechnął się do towarzyszki, odganiając metaforyczne czarne chmury.
- Ale o tym przekonamy się już w drodze, prawda? Mogę rozumieć, że nie odrzucasz zaproszenia?
- Przejażdżka z tobą, sir Stephenem oraz sir Erikiem… jakże mogła bym odmówić. – Kobieta uniosła głowę i spojrzała Garethowi przelotnie w oczy. – Prośba księcia jest dla mnie nakazem, przecież wiesz.
Mężczyzna uśmiechnął się krótko w odpowiedzi. Czyż nie była nakazem dla każdego z nich, czyniąc z tej wyprawy poważny obowiązek? Cóż to jednak za obowiązek, gdy czerpie się z niego tyle przyjemności?
Konwersując z lady Mariną i przechadzając się po zamkowym ogrodzie, pośród bladych frezji, karmazynowych róż i kolorowych pacioreczników, Gareth po prostu nie potrafił nie zgodzić się z tą myślą.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."
Delta jest offline  
Stary 15-10-2011, 17:05   #7
 
Mantis's Avatar
 
Reputacja: 1 Mantis nie jest za bardzo znanyMantis nie jest za bardzo znany
Edward prawie wybiegł z swojej niewielkiej posiadłości. Dwór jakim obdarzył go Tondbert nie był tak duzy jak zamki innych szlachciców i rycerzy ale z pewnością był dużo większy od chaty w jakiej mieszkał jeszcze rok temu z swoim ojcem. Jego ojciec, znowu zachorował. Edward przypuszczał, że będzie miał przez to spory kłopot ze stawieniem się na zamku Edenbrough. Wysoka gorączka nie opuszczała ojca przez 4 dni. Czasami myślał ze skończy jak jego matka. Dzisiaj jak się okazało John (ojciec Edwarda) wstał w skowronkach i zabierał się do kolejnych szkiców budynków. Na zewnątrz czekał już przy koniach jego giermek, Kriss, dobry przyjaciel z dzieciństwa. Był młodszy od Edwarda, ale większy od niego przynajmniej o głowę.
- Wszystko przygotowane do wyjazdu ? - Edward spytał z lekką zadyszką.
- Konie osiodłane, prezent ślubny spakowany, służba która zostaje z Twoim ojcem wie co ma robić przez najbliższy tydzień, a Gregory i Ann tez już czekają na koniach – wskazał głową dwoje służących których Edward zabierał z sobą na Edenbrough. Była to mała świta, ale nie mógł teraz pozwolić sobie na zebranie większej. Kto wie co jego ojciec znowu wymyśli i na co tym razem zachoruje.
- Dobrze, ruszajmy już. Musimy nadrobić sporo drogi inaczej się spóźnimy.
- Po co ten pośpiech – spytał Kriss wsiadając na konia – przecież wszystko zacznie się za 3 dni.
- Tak, ale Tondbert życzył sobie abyśmy przybyli wcześniej – Edward spiął boki konia łydkami i ruszył w drogę.
- Abyśmy? My?! - zdziwił sie Kriss - Znaczy, Ty i ja?
- Nie – młody szlachcic spojrzał na swojego giermka z politowaniem – sir Gareth Reynar, sir Erik Ebitton, sir Stephen the Osprey i ja. Takie wieści przynajmniej przekazał mi posłaniec. Przypuszczam, że nie tylko my mieliśmy się zjawić wcześniej – spojrzał porozumiewawczo na swojego przyjaciela.
- Mówisz ze będą i damy?
- Z pewnością.
Giermek rozmarzył się przez chwile, on zwykły giermek i dama. Po chwili jednak powrócił do normalności przypomniawszy sobie na jakim świecie żyje.
- Znasz któregoś z nich ? - spytał rycerza.
- Sir Stephen jest chyba w moim wieku. Widziałem go dwa, może trzy razy na zamku Tondberta. Nigdy jednak z nim nie rozmawiałem. O Eriku trochę słyszałem. Jest chrześcijaninem. - spojrzał na giermka mając nadzieję, że zrozumie dlaczego w jego głosie jest wyczuwalne lekkie zakłopotanie – co gorsze, zagorzałym.
- Ah... z nim też nie rozmawiałeś.
- Wolałem go unikać. Lepiej żeby mój stan duchowości... – zastanowił się chwilę – ...a w zasadzie jej brak, został tajemnicą na jak najdłuższy czas.
Kriss uśmiechnął się chytrze do swojego przyjaciela. Przewidywał, że mogą wyniknąć z tego nie małe kłopoty.
- A Sokolnik ? Słyszałeś coś o nim?
- Niestety nie wiele więcej niż o poprzednich dwóch. Tylko to, dlaczego zwą go Sokolnikiem.
- Tyle to każdy wie – Giermek przewrócił oczyma.
-Wiesz, że mam problemy z cała tą arystokracją.
- Ja co nieco o nim słyszałem – na twarzy dumnego giermka pojawił się uśmiech zwycięstwa – niektórzy mówią, że jest niepoważny. Ale za to jak da słowo to bądź pewien, że go dotrzyma.
- Większość go lubi. – Do rozmowy dołączyła Ann – Powiadają, że jest sprawiedliwy.
Edwart kiwnął głową na znak, że jest wdzięczny Ann za tą informację.
- A teraz coś co powinno cię najbardziej uradować, mój przyjacielu. - Kriss czekał aż Edward zada mu pytanie, ale rycerz czekał spokojnie aż dokończy swoją wypowiedź – nie jest do końca chrześcijaninem. Podobno ma na szyi symbol pogańskiego boga polowań.
Edward przyjął to zdanie z powaga. Zastanawiał się przez chwile jak on dogaduje się z sir Erikiem.
- Wiecie coś jeszcze na temat sir Erika i sir Stephena?
Przez resztę podróży Edward dowiedział się od Geregory'a, że sir Stephen jest dobrym jeźdźcem i odważnym rycerzem. A sir Erik czasem gburowaty, ale wobec osób które szanuje (większość to chrześcijanie) jest uprzejmy. Czyli tak jak Edward podejrzewał, lepiej nie wchodzić mu w drogę.

Gdy dotarli na zamek konie były wyczerpane przebytą drogą. Edward, jego giermek i służba nie oszczędzali ich. Jak sam powtarzał – byle tylko zdążyć – nie mógł zawieść Tondberta.
Dowiedział się, że zaraz będzie zebranie przy okrągłym stole i ma się bezzwłocznie tam stawić.
Kazał Krissowi dowiedzieć się gdzie mają zakwaterowanie i czekać na niego przy sali gdzie odbywało się zebranie. Szybkim krokiem poszedł do Tonberta i (tak jak podejrzewał) innych wasali księcia. Edward czuł się bardzo skrępowany przy sir Gareth Reynar, sir Erik Ebitton, sir Stephen the Osprey i przy samym księciu Tondbert. Na zebraniu nie odezwał się ani razu. Kiwał co jakiś czas głową w zgodzie z słowami pana zamku Edenbrough. Wiedział że prędzej czy później będzie musiał przełamać się, zachowywać jak na prawdziwego szlachcica przystało. Nie chłopa który dopiero rok jest rycerzem.

Po wyjściu z sali Edward ukłonił się lekko pozostałym rycerzom (wciąż miał lekkie przyzwyczajenia z bycia chłopem) i udał się w stronę swojego giermka.
- Prowadź do komnat – powiedział krótko do Krissa.
- Coś się stało ? - spytał niepewnie, z lekkim strachem.
Edward już nic nie powiedział. Wolał rozmawiać o takich sprawach na osobności. Jego komnata nie była dużych rozmiarów ale nie przejmował się tym. To zaszczyt ze został zaproszony na takie wesele oraz ze Tondbert wziął pod uwagę jego osobę do tak ważnej misji. Opowiedział swojemu giermkowi co wydarzyło się przy okrągłym stole, unikając jednak szczegółów. Przyjaciel przyjacielem, ale to zadanie należało raczej do dyskretnych. Kriss myślał ze jego pan jedzie na zwykłe polowanie a przy okazji (po polowaniu) ma eskortować hrabiego Oswalda. Edward obawiał się jednak jakie będą jego stosunki z innymi rycerzami. I damy! To martwiło go najbardziej. Rozumiał ze damy dodadzą większej wiarygodności polowaniu lecz gdyby coś poszło nie tak, to są one kolejnymi osobami do ochrony.
- Przygotuj moje rzeczy, niedługo wyruszam.
Giermek skinął energicznie głową i wyszedł za panem z komnaty.
 
Mantis jest offline  
Stary 16-10-2011, 00:28   #8
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Narada u diuka Tondberta zasiała lekki ferment w szeregach jego wasali. Żaden z nich nie zlekceważył obaw seniora. Tym bardziej, że postać hrabiego Oswalda i jego podstępy były powszechnie znane. To, że zgodził się on na ślub swej córki z synem swego odwiecznego wroga, było bardzo podejrzane. Mogła to, być zarówno zagrywka polityczna, jak i podstęp sam w sobie. Sprawę dodatkowo komplikował fakt, że sam król Arthur i jego żona mieli swój udział w zaaranżowaniu tego ślubu. O ile intencje króla były łatwe do odczytania, wszak wojny pomiędzy jego poddanymi były szkodliwe dla królestwa, to zachowanie hrabiego Oswalda musiało budzić naturalne podejrzenia.

Wasale księcia bez wahania podjęli się wyznaczonej im misji. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że z pozoru łatwe zadanie w każdej chwili może przerodzić się w śmiertelnie niebezpieczną wyprawę. Cała sprawa wymagała niezwykłej wręcz dyskrecji i przygotowania. Trzeba było jednocześnie przygotwać się na odegranie pozorów przypadkowości spotkania, jak i na potencjalne niebezpieczeństwo.

Lady Kaylyn Orville

Książę Tondbert wbrew obawą lady Kaylyn z wielką uwagą słuchał jej słów. Z każdą chwilą niepokój i strach na jego twarzy wzrastał. Gdy dziedziczka Meadow Castle skończyła mówić, jej senior był naprawdę zasępiony. Niecierpliwym gestem dłoni odegnał zarówno strażników, jak i pozostałą służbę obecną w sali. Gdy wszyscy wyszli i lady Kaylyn została sam na sam z księciem, ten przemówił pełnym powagi głosem:
- To co mówisz pani, bardzo mnie zaniepokoiło. Od dawna mam obawy, co do tego ślubu. Nie chcę zarówno zasmucić mego syna, jak i urazić króla Arthura. Wydaje mi się jednak, że hrabia Oswald nigdy nie porzuci swych żali i pretensji zarówno w stosunku do mnie jak i samego króla. Znam tego człowieka od wielu lat i wiem, że on nie zapomina krzywd, zarówno tych prawdziwych, jak i kompletnie zmyślonych. Na domiar złego sen o którym mówisz.... - książę zawiesił głos i zakrył twarz dłońmi.
Długa chwilę trwało jego milczenie.
Gdy w końcu przemówił jego słowa, uderzyły w lady Kaylyn niczym grom z jasnego nieba.
- Odprawiłem służbę droga pani, gdyż muszę powiedzieć ci coś o czym do tej pory nie mówiłem nikomu. Sen, który opisałaś pokrywa się w każdym calu ze snem, który miewałem już kilkakrotnie w ciągu ostatnich tygodni. Traktowałem go do tej pory, jak wyraz mych obaw w stosunku do intencji hrabiego Oswalda. Jednak teraz, gdy mi o tym mówisz wierzę, że Bóg chce mnie ostrzec. Nie mów o tym nikomu lady Kaylyn, ale czuję się jak w potrzasku. Z jednej strony nie chce urazić króla, ani stawać na drodze szczęścia mego syna, a z drugiej jestem pewien, że ta żmija, hrabia Oswald, coś knuje. Nie wiem, co robić.
Lady Kaylyn nigdy nie widziała swego wasal w takim stanie. Książę Tondbert od zawsze był dla niej i nie tylko dla niej, wzorem męski i rycerskich cnót. Widok przygnębionego władcy, mocno poruszył kobietę.
- Miałem cię lady Kaylyn prosić, być towarzyszyła mym rycerzom w misji, jakiej im powierzyłem. Jednak w obecnej sytuacji nie mam wręcz odwagi, byś brała udział w tym przedsięwzięciu. Wszystko wskazuje na to, że to zbyt niebezpieczne. Wybacz pani, ale muszę sobie to wszystko przemyśleć.
Książę wstał z zajmowanego miejsca i podszedł do okna. Zapatrzony w dal stał nieruchomo. Dla Kaylyn jasne było, że audiencja dobiegła końca.

sir Gareth Reynar, sir Stephen the Osprey
Obaj rycerze spotkali się na dziedzińcu przed stajnią, gdzie doglądali pracy swych sług przy przygotowaniu koni. Chcieli mieć pewność, że wszystko zostanie przygotowane z należytą starannością i nikt nie zaniedba swych obowiązków, a czas święta niewątpliwie temu sprzyjał. Poza tym trzeba było omówić szczegóły wyprawy.
Nie dane im było jednak nawet wejść w słowo, gdyż na horyzoncie pojawiła się księżna Vivienne. Otoczona wiankiem służących zbliżała się wolnym krokiem do rycerzy. Obecność księżnej w takim miejscu świadczył, że ma ona do swych wasali naprawdę poważną sprawę.
Gdy księżną Vivienne była kilka kroków od obu mężczyzn odprawiła swe sługi. Skinieniem głowy pozdrowiła obu rycerzy i bez zbędnych wstępów przeszła do sedna sprawy:
- Rozumiem, że panowie wybierają się powitać w naszych włościach hrabiego Oswalda?
Nie czekając na odpowiedź, kontynuowała:
- Mam tylko nadzieję, że nie wyniknie z tego więcej kłopotów niż to warte. Z całym szacunkiem, ale mój mąż miewa ostatnio dziwne pomysły. Wiem, że ślub Erica i Cynewynne bardzo mu się nie podoba. Jednak musicie panowie wiedzieć, że taka jest wola boża i nic, ani nikt tego nie zmieni. Młodzi się kochają i wprowadzą nasze rody w nowy czas. Czas pokoju i świetności. Cynewynne w żadnym razie nie jest podobna do swego ojca i w żadnym razie jej miłość do Erica nie jest podstępem. Rozumiem obawy mego męża, ale proszę was byście nie reagowali na nic zbyt pochopnie. Cała sprawa i tak jest nad wyraz drażliwa i nierozważne posunięcia mego męża mogą tylko zaostrzyć odwieczne obawy i lęki. Zawierzcie swemu sercu panowie.
Lady Vivienne skłoniła się nisko i nie czekając na reakcje obu rycerzy zaczęła się oddalać.

sir Erik Ebitton, sir Edward Daligar
Przypadek sprawił, że obaj rycerze wpadli na siebie w chwili, gdy szukał ich posłaniec księcia. Przekazał on, że książę pragnie ich widzieć w swoich komnatach. Mimo, iż kilkadziesiąt minut temu rozstali się ze swym wasalem, bez wahania udali się za posłańcem.
Komnata do której dotarli była jednym z prywatnych pokoi diuka. Urządzony był on w surowym stylu, bez zbędnych ozdób, ani mebli. Tylko proste łóżko i stół. Książę siedział zasępiony przed oknem i patrzył w dal. Na widok swych wasali nawet nie wstał. Rzekł tylko beznamiętnym głosem:
- Panowie zaszły nieprzewidziane okoliczności. Wydaje mi się, że nieszczęście zbliża się do Edenbrough wielkimi krokami. Wszystko zaczyna układać się w czytelną całość. Muszę was prosić o wielką ostrożność. To, że Oswald szykuje jakiś podstęp jest bardziej niż pewne. Musicie uważać na siebie. I zważywszy na okoliczności jestem zmuszony was prosić, byście nie zabierali ze sobą naszych dam. Ryzyko, że coś się przydarzy jest zbyt wielki. Nie śmiałbym ryzykować, że coś się im stanie. Jedźcie na spotkanie Oswalda, ale nie bierzcie ich ze sobą. Uważajcie, bo ta żmija szykuje zapewne coś okropnego i tylko czeka na nasz błąd.
Żaden z rycerzy nie widział swego wasal w takim stanie. Książę Tondbert był wręcz rozbity psychicznie, jak nie przymierzając po klęsce w jakieś wielkiej bitwie.
Obaj rycerze wiedzieli, że w tej sytuacji nie ma co dyskutować z seniorem i trzeba samemu podjąć właściwą decyzję.

Lady Marina
Po spotkaniu z księciem i rozmowie z sir Garethem, lady Marina udała się z powrotem do swych komnat. Gdy zbliżała się do drzwi swej komnaty poczuła lekkie ukucie w okolicy serca. Z obawą otworzyła drzwi i weszła do środka.
Ledwo przekroczyła próg jej serce na chwilę wstrzymało swe rytmiczne bicie.
Na parapecie jej okna siedział czarny, jak smoła kruk. Nie byłoby może w tym nic dziwnego, gdy ptaszysko nie patrzyło się wyzywająco na nią. Jego świdrujący wzrok wprost przeszywał na wskroś lady Marinę.
Czarne myśli zalały spokojny umysł kobiety. Z głośnym krzykiem ruszyła ku oknu, by przegonić ptaka. Ten jednak o dziwo, nie przestraszył się.
Dopiero, gdy lady Marina podeszła bardzo blisko odleciał.
 

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 16-10-2011 o 11:50.
Pinhead jest offline  
Stary 17-10-2011, 15:23   #9
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze
Kay poruszyła wargami, ale nie wyszło z nich żadne słowo. W milczeniu zebrała tylko fałdy sukni i dygnęła głęboko, po czym opuściła komnatę. Dopiero, gdy wyszła na zewnątrz, zatrzymała się, by oprzeć się plecami o ścianę korytarza i odetchnąć głęboko, patrząc na Stephena, który oczekiwał na nią na korytarzu i na widok wyrazu twarzy dziewczyny stropił się lekko.
- Wszyscy ciotczyni diabli i szatani! - powiedziała Kay cicho- Co się stało z księciem? Powiedziałam mu, że miałam zły sen..to rzekł mi, że też miewał takowe i że zbyt się obawia, by nalegać na mój udział w waszej wyprawie...Ja myslę, że jeśli Bóg go ostrzega, to nie po to, by zaniechał działania, a wręcz przeciwnie- stał się chytrzejszy i ostrożniejszy od wroga! ”Nie wiem co robić”.....”Nie mam wręcz odwagi prosić, byś brała udział...”- z goryczą spojrzała na przyjaciela.

Tak naprawdę Kay zdecydowała się w mgnieniu oka. Nikt jej nie musi o nic prosić- czyż wcześniej nie otrzymała rozkazu? Nie został on odwołany, w dodatku książę nie zabronił jej wprost udziału w podróży....Musi tylko nieco zmienić plany. Będzie niebezpiecznie? Zatem zatroszczy się o siebie. Jak dobrze, że wzięła łuk....i sztylet...Nie jest jakąś kruchą dwórką, mdlejącą na widok niebezpieczeństwa. Czyż nie odparły same tylko z ciotką, kucharzem i chłopakiem stajennym napadu maruderów, którzy próbowali wedrzeć się na zamek podczas nieobecności Hugona i jego ludzi? Kay sama postrzeliła dwóch, a ciotka przeżegnawszy się najpierw, razem z chłopakiem stajennym spuściła na głowy atakujących kociołek z ukropem....Reszty dopełniły brytany, które Ulryk, opiekun psiarni, wypuścił na nich z nienacka - ale Kay była dumna z tego, jak zimną krew potrafiła okazać...
- Pojadę z wami i tak- oparła ręce na biodrach, oddychając głęboko, jej policzki zarumieniły się z tłumionej emocji - Wezmę łuk..strzelam całkiem nieźle...Ksiażę nie zabronił mi wprost. Może i jestem niewiastą, ale z tamborkiem do haftowania siedzieć nie będę, gdy chodzi o dobro mego pana....Poza tym skoro obecność niewiast miała dodać wiarygodności waszej obecności tam, nic się chyba w tej materii nie zmieniło? Tylko ciotkę i Tessę zakwateruję i ogarnę się nieco...i możemy jechać, Stephenie..to jest..sire....- przypomniała sobie o etykiecie i oblała się rumieńcem. Dygnęła więc szybko, spuszczając wzrok.
- Cieszę się - przyznał ujmując jej dłoń. Oczywiście delikatnie, jak wymagało dworskie zachowanie pomiędzy szlachetnie urodzonymi, którzy wszak nie tylko swoje niosą sprawy, lecz niewątpliwie również są dzierżycielami honoru rodu. - Cóż, pamiętam, ze zawsze wolała pani łowy, Kaylyn ... eee, lady Kaylyn. Wybacz mam problem jeszcze spoglądając na ciebie oraz widząc nie przyjaciółkę z dzieciństwa, jaką pamiętam, lecz prawdziwą damę - wyjaśnił przejęzyczenie, chociaż cieszył się właściwie, że dla niej także jest kimś innym niż jedynie poznanym kiedyś rycerzem. - Cieszę się - powtórzył - zaś na łowach zwyczajna rzecz, dla niektórych przynajmniej niewiast prowadzić raroga, albo nawet towarzyszyć pogoni dzierżąc łuk - oczywiscie nie dodał, że na dworze Camelotu byłoby to średnio do pomyślenia, ale pogranicze miało swoje prawa. Niewiasty bywały tu twardsze nizeli gdzie indziej. Potrafiły stawać się damami, ale codzienność zmuszała je do wielu trudów, które byłyby odrzucone przez panie ze stolicy Logres. Niektóre także własnie w tych trudach znajdowały przyjemność. Toteż nie dziwił się, iż Kaylyn z przyjemnością myślała na temat łowów.
- Łowy! Doskonała myśl! - Kay odetchnęła z ulgą, pomysł Stephena pozwoli jej z honorem i bez zdradzania tajemnic księcia oznajmić całą rzecz ciotce i Kuzynce. Ani jedna ani druga nie będzie nalegała, by towarzyszyć jej w tak barbarzyńskiej i według nich niegodnej damy rozrywce. Tessa pewnie umarłaby ze strachu, że rozerwie burgundzką suknię lub jej idealnie ułożone loki stracą nieskazitelność, poza tym w zamku jest szansa na to, że zauroczy jakiegoś dworaka lub rycerza, ewentualnie wzbudzi zawiść dam - jedno i drugie warte uwagi. Kay zaś jedno i drugie miała w takim poważaniu jak gończy pies namalowanego na obrazie zająca. Dworacy jej nie interesowali - uważała ich za pasożyty z tego samego gatunku co pijawki w zamkowym stawie. Zawiści dam nie wzbudziłaby nigdy, raczej politowanie; jej suknia była z solidnej materii, bardziej praktyczna, niż piękna, choć wprawne oko mogłoby zauważyć staranność ręcznego haftu na rękawach i staniku sukni. Nigdy nie psuła młodzieńczego liczka barwiczką, nie fryzowała włosów- ku zgrozie ciotki częściej w jej ciemnych splotach można było znaleźć sosnowe szpilki i suche liście, niż ozdoby, które bardziej niewieście przystoją. Toteż opinia dam na dworze nie mogła być inna, niż: prowincjuszka, popatrzmy pobłażliwie i dajmy sobie spokój. Tak, do Kay stanowczo bardziej pasował las wokół Meadow Castle, kojąca zieleń dębów i łąk, niz dworskie komnaty...




Podziękowawszy przyjacielowi za trafny pomysł i obiecawszy spotkać się z nim niezwłocznie, gdy tylko uda jej się umieścić jakoś kuzynkę i ciotkę, pobiegła z powrotem na zamkowy dziedziniec. Pulchna Lissie nosiła już ich skromne bagaże- nie zamierzały przebywać na zamku dłużej, niż kilka dni, więc wzięły tylko to, co niezbędne. W przypadku ciotki były to: czarna, aksamitna suknia, nieco wyszarzała, która dwa lata temu sprawiła sobie na pogrzeb brata i która wydzielała silną woń środka na mole, do tego Pismo święte w skórzanej, zdobionej oprawie, bambosze z owczej skóry (lady Minerva utrzymywała, że tylko w nich stawy jej nie bolą), do tego nocna koszula, czepiec i jakaś tajemnicza sakwa, której nikomu nie pozwoliła dotknąć. Tessa Tanner, 20-letnia kuzynka, rozpaczliwie pragnąca wydać się za mąż i upatrująca w wyjeździe na ślub rękę Opatrzności, miała największy kufer, w który zapakowała porażający niewieści arsenał uwodzenia, od sukni, halek, ciżemek, nogawiczek, po figlarny gorsecik, kosmetyki, szczypce żelazne do układania loków i całą jej mizerną biżuterię. Kay zaś wzięła tylko jedną suknię - tę na ślub księcia, flaszeczkę wyciągu z mydlnicy i macierzanki do skromnych ablucji, białe giezło do spania, ręcznik - i to było wszystko. No, oczywiście nie licząc jesionowego łuku z owiniętym skórką majdanem, kołczanu z piętnastoma strzałami, oraz sztyletu o rękojeści zdobionej morionem, ukochanej pamiątki po dziadku.

Bagaże umieszczono szybko w przygotowanej komnacie- spać w niej miały wszystkie razem, Tessa, ciotka Minerva, Kay i ich służąca Lissie, która wymknęła się czym prędzej, podekscytowana możliwością obejrzenia zamku, podobnie jak sama Tessa. Kay zaś, wiedząc, że za chwilę czeka ją ciężka przeprawa z ciotką na temat rzekomych “łowów”, postanowiła poświęcić się i pokazać starszej lady zamkową kaplicę.
- Może zmówiłabyś tam dziękczynne modły za szczęśliwą podróż i naszego pana, księcia Tondberta?- zaproponowała desperacko ciotce, gdy już ulokowały się w skromnej, gościnnej komnacie.
Starsza lady spojrzała na nią jak ogar, węszący trop. Jej długi nos, przysięgłaby Kay, omal się poruszył, a brodawka na policzku łypnęła na nią jak trzecie oko.
- Co ty knujesz, niegodziwa dziewczyno?
Ciotka była przekonana, że Kay musiała ciężko nagrzeszyć, skoro z własnej woli proponowała modły. Tym niemniej, pochwalając zbożny i godziwy pomysł, ruszyła za nią skwapliwie. Przy okazji chciała zobaczyć, jak udekorowano na ślub kaplicę i oczywiście surowo potępić wszelki zbytek. Już cieszyła się, jak wiele będzie musiała potępiać...

Szły pełnym przeciągów korytarzem. Kay korzystając z okazji, że są same i ewentualna bura, którą zaraz dostanie, nie będzie miała świadków, powiedziała szybko ciotce, że Sir Stephen the Osprey, którego spotkała własnie na zamku, a który tez przybył na ślub księcia, zaprasza ją właśnie na łowy, które odbędą się w okolicy i że zamierza mu towarzyszyć. Umilkła, oczekując surowej reprymendy, ale o dziwo- takowa nie spadła. Cóż, Kay, z naiwnością młodego serca nie miała pojęcia o otchłaniach chytrości, kryjących się w zasuszonych starych pannach, które doskonale umiały policzyć wartość Two Deers, nie licząc Mist Wood, oraz ocenić wagę zaproszenia młodej Kay na łowy przez kogoś, kto owych włości jest dziedzicem, a w dodatku ma wuja opata. Toteż ku zdumieniu Kay, która o błyskawicznych ciotczynych kombinacjach nie miała pojęcia, ciotka poklepała ja łaskawie po ramieniu, a nawet- o zgrozo- uśmiechnęła się.
- Oczywiście, moja droga...nie możesz odmówić, absolutnie. Jedź i tego...yyy...baw się. Ja ogarnę tu wszystko i dopilnuję Tessy, bądź pewna.
Jakim cudem słowo “baw się” przeszło przez ciotczyne wąskie usta, Kay nie miała pojęcia- ciotka z pewnością była chora! Coś jej było po podróży....Na pewno niestrawność po tych zjedzonych główkach czosnku...Ale nie śmiała odetchnąć, więc tylko dygnęła, wzrokiem dziękując niebiosom za łaskę niespodziewanej amnestii od gderania, narzekania, wyrzekania i tradycyjnego utyskiwania lady Minervy.
Na dole rozstały się- ciotka poszła do kaplicy, a Kaylyn pobiegła na dziedziniec, znaleźć Hugona, odebrać swój łuk i sztylet i poprosić o przygotowanie klaczki do łowów. Oczywiście, Hugon i jego ludzie będą jej towarzyszyć, nie do pomyślenia, by dama wybierała się na polowanie bez koniuszego i służby... Potem musi ogarnąć się nieco po podróży i odetchnąć. Przy okazji - sama tłumaczyła sobie, że tylko przy okazji- powinna też znaleźć Stephena the Osprey i powiedzieć mu, że może jechać z nim w każdej chwili. No..może nie w każdej. Najpierw wolałaby coś zjeść- jej młody żołądek burczał bowiem w niebogłosy....
 
__________________
Nie ma zmartwienia.

Ostatnio edytowane przez Maura : 18-10-2011 o 12:14.
Maura jest offline  
Stary 18-10-2011, 13:35   #10
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
przy współudziale Maury

Po rozmowie z sir Garethem Stephen miał wiele do myślenia. Przede wszystkim prośba diussessy. „Nie reagujcie pochopnie.” Co to znaczy? Jako rycerze mieli obowiązek rozważyć każdą rzecz sumiennie oraz szczerze. Rozumiał, że jako niewiasta, lady Vivienne zdecydowanie sprzyjała projektowanemu małżeństwo. Rzeczą oczywistą było, że syn książęcej pary musi ożenić się z dziewczyną, która swoim urodzeniem oraz majątkiem nie przyniesie wstydu rodzinie oraz wzmocni pozycje ojca. Oczywiście identycznie było na wszystkich szczeblach szlacheckiego narodu. Rodzina stanowiła wartość ważniejszą niż osobiste preferencje. Szczęśliwcom jednak udawało się pogodzić uczucie oraz potrzeby rodowe. Taka właśnie sytuacja miała miejsce w przypadku potomstwa diuków oraz hrabiów. Pogodzenie rodzin miało istotne znaczenie dla Jego Królewskiej Mości, pozwalało skoncentrować wysiłki baronów na Saksonach oraz Cumbryjczykach.

Giermek Cibno, znakomicie nadawał się do łowów. Lubił je zresztą znacznie bardziej, niż prawdziwa walkę, czy turniej. Oczywiście honorowo nigdy nie powiedział ani słowa swojemu rycerzowi, lecz biorąc pod uwagę jego umiejętności bojowe, każdy mógł poznać, gdzie naprawdę czuł się swobodniej. Lanca nie stanowiła jego dobrej strony, miecz także nie, natomiast topór oraz łuk wydawały się być wyjątkowo skuteczne w jego młodzieńczych dłoniach. Walki nimi uczył się nie tyle od samego Stephena, który preferował klasyczne umiejętności rycerskie, ale od Gudmunda, saksońskiego przybocznego, który służył od dawna panom na Mist Wood.


Chłopak był ponadto wesoły, kędzierzawy, uwielbiał konie oraz nie wywyższał się ponad innych, pomimo pokrewieństwa ze Stephenem.
- Sir?
- Dobra robota – poklepał chłopaka po ramieniu widząc, jak sprawnie czyści konie, sprawdza kopyta oraz przegląda siodła.
- Dziękuję panie, czy …? - zawiesił pytanie giermek.
- Obawiać się nie musisz, że pozostaniesz tutaj. Łowy rzecz to rycerska, trudno, żeby szlachcic pasowany ruszył więc bez swojego giermka.
- Dziękuję panie, kto jeszcze pojedzie? - odważył się zapytać Cibno.
- Niewątpliwie Gudmund oraz Sonny – wskazał na przybocznego wojownika oraz służącego, który należał do naprawdę dobrych tropicieli oraz potrafił nieźle walczyć, choć mijał mu dopiero piętnasty rok. Zresztą właśnie pod tym względem był równolatkiem Cibno.
Giermek uśmiechnął się.
- Leopoldus będzie ci panie niezwykle wdzięczny – mruknął uśmiechając się przekornie.
- Leopoldus powinien uważać, bowiem wreszcie któraś panna zrzuci go ze schodów – oznajmił rycerz idąc do komnat. Walijczyk bowiem w służbie Stephena należał nie tylko do dobrych pieśniarzy, ale też miał w sobie coś, co sprawiało, że dziewięć na dziesięć pokojówek traciło głowę dla niego. Był rewelacyjna kopalnią wiadomości oraz wszelakich plotek, lecz nie lubił ano podróży, ani obozowania po lasach. Najszczęśliwszy byłby siedząc cały czas w zamku księcia, gdzie jakimś cudem potrafił romansować naraz z trzema dziewkami służebnymi. Toteż wolał Stephen pozostawiać go tam, gdzie bard czuł się szczęśliwszy oraz bardziej użyteczny układając piękne ballady oraz pozyskując wiele ciekawych informacji. Bowiem Stephen chociaż starał się podchodzić rycersko do każdej sprawy, miał tą małą słabostkę, że lubił wiedzieć, co właściwie w trawie piszczy. Kochliwy walijski bard niezwykle przydawał się przy tym właśnie zadaniu. - Cibno, przekażesz wszystkim, którzy wyruszają, żeby byli gotowi do drogi – wydał jeszcze polecenie giermkowi. Wiedział, że jego służba odpowiednio się przygotuje.

***

Dwór wraz ze swoją etykietą przynosił nowe prawa. Słyszało się, że dawni włodarze w ogóle nie pozwalali się spotykać w niektórych rodzinach córkom z młodzianami, szczególnie ci, pochodzący z Dorset, hołdujący dawnym zwyczajom rzymskim. Jednak rozkwit kultury rycerskiej za Uthera, szczególnie zaś jego syna Artura, zmieniał wszystko. Królowa Ginewra sama prowadziła zawody dworskiej miłości wspierając młodych, którzy nie przekraczając granic przyzwoitości mogli swobodnie spotykać się prowadząc gry romansowe. Czy prawdziwym uczuciem powodowane, czy jedynie chęcią miłosnej konwersacji … bywało rozmaicie. Jednak niewątpliwie dzięki zasadom dworskiej etykiety Stephen mógł odwiedzić Kaylyn bez wzbudzania jakichkolwiek zdziwionych, czy niechętnych spojrzeń.

Lekko zapukał w drzwi, które służba wskazała mu, jako zajmowane przez świtę Kaylyn.
- Rycerz Stephen w odwiedziny do lady Orville.
Urodziwa, dziewczęca głowa o czarnych, kręconych lokach i nieco zbyt ozdobionej barwiczką twarzyczce ukazała się w szparze drzwi, które uchyliły się szerzej. Tessa Tanner przywołała na usta swój najbardziej uwodzicielski uśmiech i dygnęła, zapraszając rycerza do środka.
- Lady...Orville? Znaczy..znaczy..Kay?
Zatrzepotała rzęsami, starając się swoją osobą zasłonić jak największą część pokoju, gdzie zarumieniona Kay mocowała się z gorsetem sukni, próbując go zawiązać z tyłu na kokardkę. Po dopatrzeniu koni i rozmowie z Hugonem wróciła do komnat, by ogarnąć się nieco. Na prawdziwa kąpiel, w balii wykładanej płótnem, z olejkiem ziołowym i wywarem mydlnicy nie było czasu, więc obmyła się tylko szybko używając dzbanka i misy oraz czystego gałganka i właśnie kończyła ubieranie, gdy Stephen zapukał. Toteż jej lekko wilgotne włosy pozostawiały wiele do życzenia pod względem ułożenia, a rumieniec na twarzy osiągnął imponujący wygląd.
- Zaproś sir Stephena, Tesso- powiedziała, gdy zakończyła bohaterskie walki z garderobą i wygładziła włosy.
Tessa wymownie uniosła wyskubane brwi- i wpuściła Stephena, usuwając się na bok z dygnięciem; była w końcu tylko kuzynką trzeciego stopnia, w dodatku na utrzymaniu Kay.

Cokolwiek by nie powiedzieć, Tessa także była szlachcianką. toteż Stephen ukłonił się dworsko, potem natomiast, jak przystało na młodego, przypadł do kolan cioteczki powiedziawszy kilka miłych słów powitania. Pamiętał, że stara panna szczególnie pała atencją względem Kościoła. Toteż pozwolił sobie przekazać jej kilka słów pozdrowienia od stryja.
- Milady, pozwolę sobie przekazać jeszcze prośbę mojego stryja, opata Tanicusa, który przesyła słowa pozdrowienia oraz błogosławieństwa - ściślej biorąc stryj rzeczywiście prosił o przekazanie ich względem wszystkich znajomych oraz sąsiadów nie wspomniawszy nikogo szczególnego. Jednak skoro słowa jego były tak ogólne, bez mrugnięcia oka zaliczył ciotkę Minerve do znajomych. Miał nadzieję, że bardzo religijna kobieta będzie usatysfakcjonowana tym pobożnym faktycznie powitaniem.

Lady Minerva doznała w tym momencie częściowego wniebowstąpienia, a sir Stephen doznał w jej sercu odpuszczenia wszelkich grzechów, zanim jeszcze je popełnił. Mimo to na twarzy matrony zagościł chytry uśmieszek i złożywszy na podołku szczupłe, pergaminowe dłonie westchnęła:
- Kochany opat … A zatem zabierasz Kaylyn na łowy, sir Stephenie? A osobiście dopilnujesz, by nic nie stało się tej wagabundce? Wiesz, że z was dwojga to tylko na twoim rozsądku mogę polegać...
Kay stała u okna, purpurowiejąc nieco.
- Ależ milady, oczywiście łowy szlachetną są rozrywką i naprawdę, wielu raduje się wyruszając na leśne przygody. Niemniej, pragnę cię upewnić, że nie powinno dziać się nic złego, jako że wyruszamy dość licznym orszakiem z przyzwoleniem Jego Wysokości. Między innymi druh mój dobry Sir Erik Ebitton - specjalnie wymienił imię rycerza słynącego szczerą pobożnością - ale nie tylko. Lady Orville nie będzie także jedyną damą w łowieckim orszaku. Dodaj do tego nasze świty. Jak więc widzisz, milady, będzie nas spora grupa, wystarczająca, żeby obronić się przed każdym niedźwiedziem, czy wilkiem - Stephen specjalnie udał, że nie zrozumiał aluzji ciotki nie chcąc peszyć zarumienionej Kaylyn.
- Sir Erik … bardzo zacny rycerz … słyszałam … oby więcej takich na tym bezbożnym świecie … - zacmokała stara lady, ale uznawszy widać, ze pochwałą sir Ebbitona umniejsza Stephena, dodała pospiesznie. – Ale w oczach Pana naszego miły jest każdy rycerz, który lojalnie księciu i Bogu służy, dobrami i majątkiem się zajmuje i godziwie o przedłużenie swego rodu dba, tak mniemam ...
Kay miała już dość. Chciała porozmawiać ze Stephenem bez ciotczynych podchodów, bez zerkającej złośliwie Tessy, a czuła, że jeszcze chwila i nie wytrzyma, toteż dygnęła przed ciotką:
- Jeśli chodzi o te wilki i niedźwiedzie, to nie są straszniejsze niż niektóre ...
- Właśnie sobie przypomniałam, że nie widziałam zamkowych ogrodów - powiedziała stara dama z nagłą energią. - Tesso, moja droga, będziesz mi towarzyszyć. Porozmawiajcie o tych swoich łowach, moje dzieci ...wrócimy za czas niedługi ...
I z szumem brokatu sukni, niemal wlokąc pod ramię ociągającą się Tessę, wyszła z komnaty.

Ulga malowała się na twarzy Stephena, gdyż powoli zaczęło mu brakować argumentów oraz komplementów. Szczęśliwie cioteczka przeanalizowała sytuację oraz wedle wrodzonej bystrości pomaszerowała zwiedzać ogrody oraz zabierając ewentualną przyzwoitkę. Bardzo niepobożnie, jednak akurat Stephenowi to nie przeszkadzało. Bardzo ucieszył się, że wreszcie może porozmawiać swobodnie ze swoją przyjaciółką z dzieciństwa.
- Milady, jak widzę twoja ciotka kompletnie się nie zmieniła - uśmiechnął się. Jak wiadomo, nie mógł zaproponować damie przejście na swobodniejszą stopę konwersacji. Takie coś mogło być wyłącznie darem panny dla rycerza, ale nie odwrotnie.
-Niestety, nie zmieniła nic a nic sire … sir ... Stephenie … - dziewczyna spojrzała na niego błagalnie, z wrodzoną szczerością. - Czy..czy możemy zwracać się do siebie, jak dawniej … Stephenie? Ja nadal jestem tą sama Kay … i … i mamy poważniejsze sprawy na głowie, niż dąsy mojej ciotki. Chociaż pojęcia nie mam, dlaczego w swojej niechęci do świata robi wyjątek dla ciebie, to rada temu jestem … - z ulgą opadła na krzesło, patrząc na stojącego mężczyznę. - Usiądź, proszę … I powiedz, co postanowiono z wyjazdem?

Uśmiechnął się ujmując jej ręce.
- Kaylyn, to pięknie brzmi, jak zawsze, pięknie - przyznał wdzięczny. Oczywiście tak mogli rozmawiać wyłącznie, gdy byli sami, ale także to było miłą odmianą po dworskiej etykiecie. - Szczerze mówiąc nie wiadomo, ale należy się jak najszybciej przygotować. Hrabia Oswald jest w drodze, a to właśnie jego mamy spotkać podczas łowów. Warto przy tym wziąć ze sobą jakąś służbę oraz namioty. Bowiem normalna rzecz bywa, że czasem wszystko może się opóźnić. Osobiście wezmę giermka oraz dwoje sług umiejących poradzić sobie w lesie oraz podczas walki. Wprawdzie nie spodziewam się jej ... - zawiesił głos wyrażający niepewność. Widać było, że także nieufnie odnosi się do poczynań hrabiego, choć jednocześnie cieszy na wspólną wyprawę.
- Czy Hugon, mój koniuszy i jego sześciu ludzi mogą pojechać ze mną? To dobrzy żołnierze, a sam Hugon jest zubożałym szlachcicem i można na jego honorze i lojalności polegać?- spojrzała na Stephena spod ciemnych rzęs, uśmiechając się lekko. - A ja też mam łuk i strzały, a nawet sztylet dziadka! - powiedziała to nieco naiwną dumą, ale wiedziała, że kto jak kto, ale Stephen nie będzie się z niej śmiał. Wiele tygodni spędziła, ćwicząc strzelanie do słomianych snopków i wiklinowych koszyków, zawieszonych na drzewach, nim nauczyła się nie zdzierać sobie skóry cięciwą i trafiać za każdym razem.

Skinął.
- To dobry pomysł. Zacny Hugon był dobrym wojakiem, nawet podczas naszych spotkań, jeszcze za dziecinnych czasów - zaciął się na chwile wspominając swoje popisy jeździecka zakończone lądowaniem na kupie łajna. - Eee, natomiast co do twojego łuku, cóż, tak sądziłem, że będziesz wolała oręż miast kądzieli. Przynajmniej podczas chwil wolnych - pogranicze bowiem rządziło się swoimi prawami i niejedna chętna panna potrafiła jeździć konno oraz strzelać. Niektóre zaś nawet, zgroza, siadając na konia ubierały portki! - Pewnie trafi się coś pod strzał. Tutejsze lasy ponoć dają schronienie jeleniom, dzikom, czasami zaś trafi się nawet niedźwiedź. Pewnie, ze to nie nasze tereny, gdzie niemal zwierz koło człeka pożywiać się może. Jednak zdziwiłbym się, gdybyśmy nic nie znaleźli.

Ciemne oczy dziewczyny zalśniły, gdy wspomniała lasy Blakemore Wood, po których uganiała się z psami w złocie i purpurze jesiennej pory. Liście z cichym szelestem opadały pod kopyta koni, drzewa stały w ciszy, jak kolumny w nawie wielkiej świątyni, a serce przenikała radość na słodki dźwięk rogu, oznajmiającego wypatrzenie jelenia … Uśmiechnęła się więc z rozmarzeniem, popatrując na przyjaciela, wiedząc, że i on ma w sercu i duszy te same obrazy. Kochała Meadow Castle, kochała las Crokwood z jego wesołymi, liściastymi zagajnikami, kochała dostojne dęby Blakemore i łagodne łąki, po których ogary goniły zające...
- Gdyby tylko ta wyprawa była tak niefrasobliwą jak nasze...- westchnęła, patrząc na haftowany brzeg rękawa- Ale obiecaj mi Stephenie- cokolwiek się zdarzy. Kiedy już będzie po tym ślubie i całym zamieszaniu, przyjedź do Meadow Castle i pojedziemy na prawdziwe łowy w nasze lasy … obiecujesz?

Popatrzył przeciągle.
- Jeśli zapraszasz, to chyba wołami musianoby mnie odciągać od twych włości. Jeśli rozkazy diuka nie staną na przeszkodzie, to odwiedzę cię z radością. Cieszę się na łowy z tobą - wyznał - oraz cieszy mnie nasze niespodziewane spotkanie. Czy nie miałabyś ochoty także przejść się po zamkowych ogrodach, oczywiście po części, gdzie nie ma lady Minervy? Wiem, że nie mamy zbyt wiele czasu, ale chwila chyba się znajdzie. Służba musi przygotować wszak wszystko, to zaś zawsze zabiera trochę.
- Ciotka nie poszła do ogrodów, nie martw się - Kay ze śmiechem wstała, dając znak, że chętnie wyjdzie z nim razem. - Jak ją znam, siedzi tu gdzieś na piętrze, w czyjejś zacisznej komnatce i plotkuje. Nie cierpi przebywać na powietrzu, jeśli nie musi. Chodźmy, nie widziałam ogrodów jeszcze, choć obawiam się, że są sztuczne jak niektóre tutejsze damy - o wyskubanych brwiach i czołach, usmarowane po rzęsy barwiczką i tak prawdziwe, jak malowane jabłko. No ale kwiaty to kwiaty, pocieszę się nimi. Wiesz, że ta pnąca róża w Meadow Castle sięga już do mojego okna? Mogę ją zerwać, nie wychylając się zbytnio … - Kay szeptała wesoło, idąc już obok Stephena zamkowym korytarzem.
- Przypominam sobie, oj - rzeczywiście, krzak róży piął się bardzo wysoko. Stephen nawet kiedyś próbował wspinać się do komnaty Kaylyn po kamiennych występach ściany zamkowej, spadł oraz właśnie wleciał na krzak róży, który ledwo wtedy przeżył, chłopak zresztą także. - Milady pozwolisz - podał jej ramię uśmiechnięty od ucha do ucha. Jednak dworskie obyczaje czasem mogły się także przydać.

Podała mu ramię, czując się, jakby grali dla innych sztukę pod tytułem „Lady Kaylyn i sir Stephen grzecznie spacerują ogrodową alejką”, ale dzięki twardej ręce wychowującej ją ciotki zdawała sobie sprawę z wagi etykiety, konwenansów i starała się w nich poruszać w miarę zgrabnie, przynajmniej, gdy musiała.
- Co robiłeś przez te dwa lata, Stephenie?- zapytała ciekawie. Podszewka jej sukni przesuwała się z szelestem po kamieniach, słoneczny promień malował delikatny policzek dziewczyny w złote arabeski.
Zaczął opowiadać.
- Jak wiesz, od pewnego czasu wychowywał mnie stryj, świętej pamięci sir Gessius, który władał na Mist wood. Jednak padł na polu chwały zacnie, według tego, jak przystało prawemu rycerzowi przeciwko okrutnikowi saskiemu. Byłem wtedy giermkiem. Dowodził sam król Artur. Natomiast wodzem naszego hufca był książę Todbert. Sir Gessius pokonał ichniejszego wodza, jednak padł pod ciosami jego przybocznych. ponieważ byłem przy nim, jak giermkowi przystoi, zaś sir Gessius miał jedynie córki zamężne, książę Todbert poprosił króla, by pasował mnie, podobnie jak innych wielu, sam zaś ofiarował mi Mist Wood. Ot, tak właśnie się to odbyło - opowiadał oględnie Stephen nie chcąc chwalić się swoimi czynami, gdyż tego akurat nie lubił. - Natomiast jak było u ciebie, Kay?

-Ja … - uśmiechnęła się nikle, zamyślona. - Po pogrzebie ojca zostałam sama z tym wszystkim … chyba ten pożar zamku go załamał, bo spaliła się wtedy biblioteka i wszystkie jego księgi … po pogorzelisku, a to wczesna wiosna była, grzebał w popiołach, przeziębił się … medyk nic już nie pomógł. Byleś na pogrzebie, pamiętasz. No i musiałam sobie radzić - wyprostowała się. - Była ciotka, Tessa, Hugon … jakoś daliśmy radę. Odbudowany jest dach i wstawione okna, wyczyszczone pokoje z sadzy i posprzątane wszystko. Niedługo zaczniemy białkować ściany … a jak zarobię na wełnie i miodzie oraz wosku do świec, opat obiecał kupić cały zapas, to może i całkiem wyremontuję zniszczone skrzydło.

Kay tez mówiła oględnie, ale za każdym słowem kryły się miesiące ciężkiego życia, czasem ponad siły wątłych, siedemnastoletnich ramion. Ale Kay miała uparte i dzielne serce i charakter dziadka, nie zamierzała się poddawać. Tak łatwo rozmawiało się ze Stephenem, opowiadało mu o kupnie nowych koni, o tym, jak Laya, suka, zległa i wydała na świat cztery piękne szczenięta, i o tym, że pół roku temu na zamek napadli maruderzy i ciotka, jak walkiria, walczyła tak jak wszyscy, zlewając napastników ukropem, i o tym, że miała zły sen, jadąc tutaj, ale jak zobaczyła Stephena, to jakoś wszystko będzie teraz łatwiejsze ...

… a lady Minerva, która już cichaczem wróciła do swojej komnaty z nadąsaną Tessą usiadła triumfalnie na krześle i otworzyła swoją Biblię na rozdziale „ O małżeństwie” ...
 
Kelly jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172