Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2011, 23:01   #29
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nadciągała burza. Chmury na Wormbane gęstniały i kłębiły się niczym dzika bestia na łańcuchu.
Nadciągała burza. Zerwał się silny wicher, a przemierzając uliczki miasta podmuchy wiatru wyły jak stado potępieńców.
Nadciągała burza. A wśród chmur pojawiały się błyskawice.
Nadciągała burza. A wraz nią nadciągała ciemność.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=PQpBbK7ua-g[/media]

Nadchodził zmrok, a może już nadszedł? Słońce skryte za burzowymi chmurami nie obdarzało miasta ostatnimi promieniami. Ciemność zapanowała nad miastem. I stwory ciemności.

W garnizonie panował spokój. Makabryczne znalezisko paladynki, zostało zamknięte wraz ze swymi zagadkami. A Corella udała się z meldunkiem do Tarnusa.
Zebrali się we czworo w gabinecie dowódcy garnizonu, Swerdagon przywódca wyprawy, dwaj jego podkomendni oraz paladynka. Toczyli rozmowę o tym co odkryto, Tarnus mówił o odkryciach Drogbara, Lionel i o pobieżnym wyniku przejrzenia dokumentacji garnizonu. Bowiem chaotyczne opisy z ostatnich tygodni należało uporządkować. Wynikało z nich, że w przytułku Ilmatera zdarzyło się coś złego. Jednak dokładnie nie wiadomo co. Zamieszany miał być ponoć w to jeden z kleryków tego kościoła. I z uwagi, na to że było przeprowadzane śledztwo kościelne, sprawę opisano ogólnikowo.
Potem były wzmianki o tajemniczych zaginięciach i o dziwnej aurze otaczającej okolicę, która utrudniała uzdrawianie. Ponoć potrafiła osłabić nawet paladyńskie moce. Aura ta miała ponoć boską naturę. Niestety, co to znaczyło, jak dotąd nie udało się wyjaśnić.
Rozmowa pełna była domysłów i teorii, ale nie obfitowała w fakty. Ostatecznie Tarnus zadecydował, że sprawy nie można zostawić nierozstrzygniętej i że jutro trzeba będzie się zająć uporządkowaniem archiwum. A paladyn wraz ze swoimi ludźmi, oraz Garison i dwójką jego podkomendnych uda się na poszukiwanie zaginionych zwiadowczyń podążając w kierunku miejskiej świątyni. Przy okazji poszukają świątynnych archiwów.

Podczas gdy dowództwo obradowało, krasnoludzki alchemik badał pracownię przeszukując ją pod kątem użytecznych mikstur. Udało mu się zebrać parę przydatnych reagentów. Ale najciekawszym odkryciem, była tajna szafka ukryta za obrazem. Znalazł w niej kilka rzadkich alchemicznych przedmiotów sztylet i butelkę niezłego trunku.


Oraz statuetkę wysokości piętnastu centymetrów, wykonaną z szarego kamienia.


Początkowo Drogbar myślał, że to jakiś granit lub marmur, ale... nie. To było coś innego. Nie wiedział do czego służyć ma ta statuetka. Wydawała się nie być zwykłą ozdobą, bo było w niej coś... odpychającego i szkaradnego. No cóż...zagadka musiała poczekać do jutra.
Bo obecnie alchemik nie miał przygotowanego odpowiedniego ekstraktu, do takich badań. A może Erazm by pomógł. Problem w tym, że maga z kosą nie było w pobliżu. Zapewne włóczył się gdzieś po budynkach garnizonu załatwiając własne sprawy. No cóż... I tak znaleziska z pracowni magicznej można było uznać za przydatne. Zwłaszcza wino. Nic tak nie rozgrzewa ciało, jak dobre wino.
Prawda?

Niebo przeciął piorun. Huk gromu rozniósł się echem po mieście. Deszczyk dotąd siąpiący zmienił się w ulewę. Burza się zaczęła.
Najgorzej w takiej chwili mieli strażnicy pilnujący okolicy wrót. Oni nie mogli się schronić przed deszczem. Ale taka to już robota.
Dlatego choć Randal i Kircos narzekali na pogodę pod psem, to jednak stali dzielnie na posterunku, nie przejmując się przenikliwie lodowatym wiatrem i ulewnym deszczem. I oni pierwsi zauważyli zbliżających się kuszników.
A właściwie uciekających w panice. Jonach krwawił. Na jego szyi barku widać było głębokie rany, aż do żywego mięsa. Anaros podtrzymywał słaniającego się Jonach i z tym ciężarem truchtał w kierunku bramy garnizonu. Nie pomyślał ni przez chwilę by zostawić swego towarzysza broni. Nie porzucił go, mimo że dzięki temu mógłby dotrzeć szybciej.
-Bijcie na alarm! Nadchodzą!- krzyczał docierając do bramy. Nie wyjaśnił, kto nadchodzi.
Nie musiał. Z uliczek wyroili się dawni mieszkańcy miasta. Wypełźli ze swych kryjówek i nawałą ruszyli w kierunku garnizonu, w kierunku ciepłokrwistych, w kierunku żywych.


Pojawienie się nowego zagrożenia wywołało, chaos. Pierwsi z nieumarłymi zmierzyli się strażnicy przy bramie. Nie można było jej zawrzeć, więc należało nie wpuszczać żywych trupów na plac.
Żywe trupy nie wydawały się wprawnymi wojownikami, lecz ich przewaga liczebna była olbrzymia. Wybiegający z budynku dowódcy oddziałów, wykrzykiwali rozkazy próbując zapanować, nad walczącymi w chaosie żołnierzami. Nie było bowiem czasu na sformowanie szeregów, nie było czasu na ostrzał. Była jedynie zaciekła walka twarzą w twarz. Walka na miecze i pazury, na noże i zęby, dramatyczna walka o przetrwanie. Dziedziniec spłynął krwią żołnierzy i posoką nieumarlych.

Tylko jedna osoba wydawała się zachwycona sytuacją.Erazm.
Choć z pewnym rozczarowaniem uświadomił sobie, że najpotężniejszą magię zużył już na olbrzymiego skarabeusza. Niemniej miał jeszcze jeden atut. Kolejnymi rzucanymi czarami atakował nieumarłych, a jego dotyk przenosił im zniszczenie.
Coś było szaleńczego w uśmiechu Erazma, gdy ten walczył z truposzami.
Niemniej jego entuzjazm, zakończył się tragedią. Z pomiędzy tłumu atakujących zombie, wynurzyła się widmowa półprzeźroczysta dłoń. Jakby trofeum odcięte od zwłok. Dotknęła ona Erazma, a ten zawył z bólu i upadł na ziemię, w błoto... Półprzytomny stał się łatwym celem dla żywych trupów.

Piorun błysnął blisko, na moment rozświetlając całe miasto upiornym jasnym światłem. Grzmot był głośny, niemal zagłuszający krzyki bólu i dźwięk oręża. A po piorunie... olbrzymi hałas przetoczył się przez miasto, jakby cała budowla się waliła.

Burza zaskoczyła też i trójkę wędrowców: Lialdę, Evelyn i Viltisa. Zgodnie z sugestią wężowego smoka, podążyli oni w kierunku świątyni. Nawet nie zauważyli kiedy zrobiło się ciemno, a pioruny oznajmiały nadejście burzy.
Lunęło. W kilka minut cała trójka była przemoczona. Ale wszak po błądzeniu między ulicami dotarli do celu. Do świątyni.
Potężne ciężkie wrota, wydawały się być zamknięte. Ale nie były. Cały przybytek z zewnątrz wydawał się ponury, zwłaszcza w świetle błyskawic i w strugach lodowatego deszczu.
A w środku...


Było ponuro i ciemno. Budynek świątyni wydawał się olbrzymi i strasznie zapuszczony. Czuć było stęchlizną, a z bocznych naw zwieszały się kurtyny pajęczyn. Dobrze, że chociaż nie było pająków.
Świątynia była ogromna i swym ogromem przytłaczała. Jak na budynek w którym czczono bóstwa dobra, wydawała się niemal... wroga ludziom.
Tym bardziej więc niepokojące były świece... Zapalone świece.
Nie było czasu się zastanawiać nad tym teraz, bowiem z uliczek zaczęły się wyłaniać kolejne istoty.
Zbierając się w grupki ruszały w kierunku świątyni, bynajmniej nie po to by się pomodlić. Ale po to by dopaść dwójkę kobiet. Dwie samotne podróżniczki. Czyż nie prosiły się o to, by je dopaść?
Drapieżniki ruszyły na łowy.


Gnijące trupy, pozostałości po dawnych mieszkańcach ruszyły w kierunku dziewcząt, odcinając wszelkie drogi ucieczki, poza jedną... w głąb świątyni. Skąd wypełzły?
Przecież wojsko przeszukiwało miasto, a Viltis zaglądał do domów. Przecież Lialda szukała śladów po mieszkańcach.
I nic nie znaleźli.
Skąd więc się wzięły te dziesiątki trupów próbujących zabić wszelkie ślady życia w tym mieście? Na to pytanie warto było znaleźć odpowiedź. Ale wpierw, należało dożyć do rana.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-10-2011 o 23:03.
abishai jest offline