Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2011, 23:02   #31
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
mok. Jest w tych istotach coś, co przykuwa uwagę. Ich sama obecność, nie możliwa do pomylenia z niczym innym. Potęga ciała, umysłu i magii. Poza tym swoje robi ogłuszający ryk i zabójcze wyziewy.

Uciekający, spanikowany tłum tratujący wszystko na swojej drodze to praktycznie żywioł sam w sobie - bezmyślny, niekontrolowany. Utrzymanie się w pionie w sercu fali uciekinierów to nie jest proste zadanie. Utrzymanie się przy życiu pod naporem fali ognia jest jeszcze cięższe. Zoth'illamowi się udało. Xarze już niekoniecznie.

Kamienny bruk nie jest dobrą pożywką dla ognia, ale płonące ciała już tak. A Zoth nigdy nie przepadał za gorącem. Jeśli chciał przeżyć dzisiejszą noc musiał posłużyć się Splotem. Słowa i gesty same układały się w skomplikowane formuły gdy wokół szalał chaos. Ciało mężczyzny nabierało wytrzymałości, kiedy jego oczy śledziły unoszącego się jaszczura. Pani Srebrnych Marchii w starciu z potężnym smokiem. Rozmiar, odcień łuski - ten jaszczur był już stary. Ciekawe czy dość, by zabić Alustriel i jej protegowanego?

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=xIA6MZD4XFk&feature=related[/MEDIA]

Lecz gdy gdym unoszący się znad zwłok zaczynał pokrywać plac gryzącą w oczy osnową, pojawiło się kolejne zagrożenie. Najwyższy czas było zdecydować się, czy atakować, czy uciekać. Naturalnie Zoth podjął decyzję... ale wtedy Xara się poruszyła. A to trochę zmieniało postać rzeczy.
Niestety niezdecydowanie Zoth'illama działało na korzyść... czegoś. Czymkolwiek dwumetrowa masa łusek, rogów i kłów była. Przez ciało mężczyzny odruchowo przebiegł dreszcz magii pobudzający go do działania, lecz nie zdało się to na nic. Mógł tylko czekać na cios potwora, który dobiegł do niego w dwóch susach... i potknął się. Łut szczęścia, który rzadko zdarza się na polu bitwy. Na więcej szczęścia nie można było liczyć.
"Nogi ugięte, środek ciężkości nisko, usuń się poza zasięg wroga" - w głowie Zoth'illam powtarzał sobie regułki, które przez wieki ratowały życie tysiącom żołnierzy. Poza tym wewnętrzny monolog pozwalał się skupić, odciąć od zgiełku, krzyków umierających. "Krótki dystans, żadnych wybuchów, szybko i precyzyjnie" - słowom w myślach towarzyszyły wypowiadane na głos słowa mocy. Chłód towarzyszący sięganiu do Splotu materializował się w palcach Zotha.
Z takiej odległości nie mógł spudłować... ale najwyraźniej mógł nie wyrządzić szkód, bowiem wystrzelony promień nie pozostawił na istocie praktycznie żadnych śladów.
"Rewelacyjnie. Czymkolwiek jest to coś, jest odporne na zimno" - zanotował w pamięci, próbując uskoczyć przed mknącym w jego stronę, zwieńczonym żądłem ogonem. Zdołał usunąć tułów z linii ataku, lecz prawa noga została przebita na wysokości uda. Na szczęście czary ochronne zdawały rezultat - Zoth'illam nie odczuwał bólu, a płomienie pełgające po ogonie stwora nie były w stanie nawet go nawet osmalić.
Kłopot polegał na tym, że i Zoth nie miał specjalnie możliwości na zranienie swego przeciwnika. Czerwona łuska i pchanie się na płonący plac sugerowały kompletne lekceważenie zabójczych możliwości płomieni. Pozostało mieć jedynie nadzieję, że bydle nie było przesadnie odporne. Ani zbyt precyzyjne, bo do rzucania zaklęć Smoczy Potomek potrzebował rąk, co czyniło je bezużytecznymi przy zastawianiu się przed wściekłymi zamachami pazurzastych łap. Machnięcie będące w stanie urwać łeb dorosłego mężczyzny świsnęło centymetry nad głową Zotha, tuż przed tym jak pociski czystej energii rozbiły się o grubą łuskę. Tym razem musiało zaboleć. Potwór ryknął przeraźliwie i zdwoił swe wysiłki. Ataki były niezborne, ale i tak cholernie niebezpieczne. Wszystkie zmysły i mięśnie Zoth'illama współgrały ze sobą, gdy ten uchylał się kłapiącymi zębiskami i silnymi rękami. Kolejne gesty i słowa zaczynały przywoływać Splot, ale tym razem coś zdecydowanie większego kalibru. Mężczyzna nie nadawał się do walki w zwarciu i miał tego pełną świadomość. "Jeśli to się będzie przeciągać, to po tobie" - opieprzał sam siebie.
Choć lepiej byłoby, gdyby uważał na nogi. Tak bowiem, jak leżące zwłoki zmyliły na początku krok potwora, tak teraz na moment pozbawiły równowagi Zotha. Na domiar złego wtedy, gdy skończył zaklęcie. Zabójczy promień zupełnie chybił celu, mknąc obok potwora wprost ku murom jednego z pobliskich domów, w którym wyrwał ogromną dziurę, nie pozostawiając po kamieniach nawet śladu. Oponent doskonale zaś wykorzystał lukę w obronie. Potężne łapy owinęły się wokół ciała zaklinacza. Długie, ostry kły zagłębiły się w barku. Przypływ adrenaliny pobudził wszystkie mięśnie mężczyzny do walki o życie. Gdyby swoje młodzieńcze lata Zoth spędził na księgami, a nie na szlaku, byłby w opłakanej sytuacji. Ale jego ciało nie było słabe, dłonie znalazły uchwyt, a po krótkiej szarpaninie uścisk potwora osłabł na tyle, że Smoczy Potomek zdołał się wyślizgnąć. Łapiąc równowagę i odsuwając się do tyłu nie zdołał jednak uniknąć pazurów, rozdrapujących skórę na piersi.
"Jest silny, ale brak mu techniki. Robi łapami, ale ciężko stoi na nogach. Uderz nisko" - idea ataku krystalizowała się w głowie. Zoth opadł na jedno kolano i wykrzyknął słowa mocy. Tym razem śmiercionośny promień doszedł celu, trafiając prosto w miękkie podbrzusze. Nie miało to jednak w gruncie rzeczy znaczenia. Z czymkolwiek wiązka by się bowiem nie zetknęła i tak pozostawiłaby po sobie popioły. Tak jak w tym momencie.

Teraz, kiedy w najbliższej odległości nie czaiło się żadne zagrożenie (a zagrożenie dla innych obecnych na placu jakoś nie zaprzątało uwagi Zotha), mężczyzna wyłuskał z pojemnej torby leczącą miksturę i podbiegł do Xary. Obiektywnie rzecz biorąc widział w swoim życiu gorsze rany, ale stan kobiety i tak skręcał go w żołądku.
-Wypij to - nakazał podsuwając flakonik do jej ust.
Xara spojrzała na niego półprzytomnie, po czym burknęła coś niezrozumiałego pod nosem. Gdy mężczyzna przystawił do jej spękanych ust niewielką buteleczkę, zaczęła wyjątkowo powoli pić, choć czynność tą raczej można było nazwać ostrożnym wlewaniem mikstury przez Zotha, i powolnym przełykaniem jej przez kobietę. Zbawienna magia w płynie wkrótce nieco polepszyła ogólny stan kochanki "Lucasa". Paskudne oparzenia i bąble zaczęły znikać ze skóry, sama zaś skóra odzyskiwała zdrowy wygląd.
Spalone włosy jednak nie odrosły, i Xara miała je teraz wyjątkowo krótkie.
- Dziękuję - Uśmiechnęła się w końcu do niego, kładąc swoją dłoń na dłoni Zaklinacza.
-Jeszcze podziękujesz mi później - przerwał jej Stobbart. -Na razie musimy się dostać w jakieś bezpieczne miejsce, na przykład tam, gdzie zmierzaliśmy od początku. Możesz wstać?
- Chyba tak... - Powiedziała, po czym wyciągnęła do niego rękę, a gdy pomógł jej już wstać, cicho syknęła. Jedna mikstura nie wyleczyła jej wszystkich ran, i na ciele Xary wciąż jeszcze znajdowały się ślady poparzeń.
- A co zrobimy z tym tam i tą całą resztą? - Wskazała dłonią kolejnego czerwonego rogacza, znajdującego się w oddali, choć na drodze do ich celu.
-Ominiemy - odpowiedział bez wahania.
Ruszyli więc w kierunku Wielkiego Pałacu, a Zoth zachodził w głowę o co tu w ogóle chodziło. Atak był zbyt dobrze skoordynowany jak na orki, a w połączeniu z czerwonym smokiem nie trzeba było geniusza by stwierdzić, że coś tu nie gra.
 
Zapatashura jest offline