Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2011, 10:17   #200
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Szum wody. Wszechogarniający, potężny, jednostajny, narastający.
Woda płynęła kanałami. Z hukiem przelewała się przez koła, wydostawała z otworów w ścianach. Potężny grzmot toczącej się wody brzmiał w moich uszach jak wołanie.

SAMARIS!

Spojrzałem na Roberta, po raz nie wiadomo który ciesząc się, że mam go przy swoim boku. Dzięki temu, że nie byłem sam w tej przytłaczającej, pełnej maszyn hali, czułem się bardziej ... ludzki. Tylko dlatego jeszcze stałem na nogach i patrzyłem na przeogromną maszynerię niewiadomego pochodzenia i niezrozumiałego przeznaczenia. Po raz nie wiadomo który próbowałem objąć umysłem to, co widziały moje oczy. Ale ludzka percepcja, moja percepcja, były na to zbyt ograniczone.
Jaki słów bym nie wyszukał: tytaniczne, monstrualne, przeogromne, przytłaczające, kolosalne, gigantyczne, rozległe, monumentalne i wiele, wiele innych, zawsze brakowało w nich mocy tego, co teraz odbierały moje zmysły.

SAMARIS!

Byłem, jak mała mrówka, która opuściła swoje mrowisko i wyjrzała na ulicę Xhysthos. Tak dokładnie musiał czuć się ten nieszczęsny, pełzający przy ziemi robak. Tak teraz czułem się ja ogłuszony i oszołomiony tym wszystkim, co odbierały moje zmysły.

SAMARIS!

Odbierało mi zdolność myślenia, zdolność działania, zdolność jakiejkolwiek reakcji. Zarówno wcześniej, w nawracających stanach apatii, jak i teraz, kiedy mój oszołomiony umysł bombardowany był tysiącem, milionem nieznanych obrazów. Wycinki rzeczywistości zapisywały się w mojej pamięci w sposób wielce chaotyczny i nieuporządkowany.
Wielkie koła, dziwaczne ustrojstwa przy ścianach, kable, mniejsze koła, otwory, prowadnice, dziwaczne świetlówki.

SAMARIS!

Nie wiem ile tak stałem wpatrując się w maszynerię. Ale nagle dotarło do mnie, co robię. Dotarło do mnie, że nie jestem już panem swoich myśli i czynów. Że ta maszyna wysysa ze mnie resztki ludzkiej godności, resztki samoświadomości, resztki tego, co mogłem kiedyś nazywać Vincentem Rastchellem. Sobą. Mną. Sobą. Mną.

Poruszyłem gwałtownie głową.

- Wody przybywa – to była chyba moja pierwsza przytomna myśl. – Robercie. Musimy coś zrobić.

Rozejrzałem się spokojnie. Jeszcze nie panikowałem, ale czułem się jak szczur w labiryncie. W labiryncie, który jakaś bezduszna siła zalewała wodą.

Mój wzrok powędrował do schodów na końcu których znajdowała się ta dziwna konstrukcja.

- Robercie. Mam prośbę. Poszukaj jakiejś drogi ucieczki z tej hali. Ja tymczasem zajrzę do środka.

Musiałem to zrobić. Nie mogłem zostawić tego miejsca, bez zajrzenia za te drzwi. Musiałem dowiedzieć się, co za nimi się znajduje. To był przymus. To był nakaz. Siła, z którą nie miałem szans walczyć.

Powoli, spoglądając w rozszalałą wodę i obserwując Roberta ruszyłem w górę, po schodach. Krok po kroku. Jakbym zdobywał największy ze szczytów znanego świata.

Co było za tymi drzwiami? Sterownia? Czy juz je wcześniej otworzyłem? Nie pamiętałem. Wiedziałem, że chciałem to zrobić? Ale czy zrobiłem? Nie pamiętałem.

Powoli, raz jeszcze rzucając spojrzenie na przyjaciela, a potem ogarniając wzrokiem monstrualne koła zębate obracające się w wodzie i rozchlapujące wokół spienioną ciecz, nacisnąłem klamkę od dziwacznej konstrukcji na końcu schodów.

Wszedłem do środka ....

Miałem nadzieję, że tymczasem Robert znajdzie jakieś wyjście z wypełniającej się wodą hali. Miało to jednak teraz mniejsze znaczenie, niż moje pragnienie poznania tego, co skrywają jedyne zamknięte drzwi w SAMARIS.

Musiałem wiedzieć .....

Musiałem .....
 
Armiel jest offline