Gruumbarzyńca wymierzył cios wprost w klatkę piersiową kapłanki. Nie zdążyłaby go sparować, lecz z pomocą przyszedł kobiecie Khemorin. Przeciwnik padł ogłuszony na ziemię w ciężkim stanie. Walka była skończona. Zrobiło się cicho i jedyne co przerywało tę ciszę to lekki szum liści. Sylvius podparł się na łokciu, drugą rękę przytykając w miejscu rany. Kaszlnął parę razy, wykrzywiając twarz w widocznym grymasie bólu.
- Mieliście Mnie ochraniać! -spojrzał na obryzganego krwią wrogów Khemorina. - Jedynie Krasnolud na coś się przydał, a reszta z was to chędożona banda partaczy. Przydaj się w końcu na coś dziewko i ulecz mnie - krzyczał mag wyciągając w stronę Lothel rękę. Khemorin i Luv, którzy nadal mieli zmysły wyostrzone walką, stwierdzili że gdzieś w głębi lasu daje się słyszeć krzyki człowieka i skowyt rozwścieczonego psa. Elf wiedział że to głos Siwego, pies go wołał. Nagle niczym strzała między liście drzewa wpadł podniecony Rudzik jazgocąc niczym stara handlarka. Ptak zmartwiony stanem druida, a z drugiej strony szczególnie czymś podekscytowany, wzbijał się w powietrze, a następnie opadał na ramie Luva starając zrozumieć co się stało. Khemorin zwrócił uwagę na krzykliwego ptaka i szybko domyślił się że ich jakoby, nieznajomy sprzymierzeniec skrył się na drzewie. Wiele pytań tworzyło się w głowie mądrego krasnoluda, lecz aktualnie największym zmartwieniem był ciężko ranny, nieprzytomny Assanar, a i mag wraz z kapłanką wyglądali marnie. |