Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2011, 19:22   #149
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Wirujące w dzikim tańcu suknie migające cekinami. Jaskrawo kolorowe chusty i falbany. Śmiech. Szalony tan w rytm cygańskiej kapeli. Turbofolk. Pęd i energia. Zapomnienie. Błyszczące oczy kobiet wirujących w podnieceniu tańcem. I mężczyzn zaszklone śliwowicą. Dzieci w rozpędzonych sznurach między dorosłymi. Rosa, Nastka, Irina, Istvan, Gabor… Cygańskie wesele. Śmiech i muzyka. Radość….
…. krew na rękach. Śmierć. Krzyki i rozpacz. Wycie żywych i milczenie pomordowanych. I ból. Rwący duszę na strzępy ból żałosny jak koci jęk.
Granica, zza której nie ma odwrotu.
Świat krwi… mordu… szaleństwa…

Noże cięły powietrze i martwe mięso z zaciekłością równą zajadłości człowieka, w rękach którego śmigały w tańcu śmierci. Ironia. Miały zabić coś, co już dawno było martwe. Unicestwić trupa. Absurd! Wszędzie indziej tak, na Gehennie nigdy.
Cygan rzucił się na umarlaka z energią i zaciekłością, jakby to nie człapiące zombi, ale cały pluton dziarskich komandosów stał mu na drodze i sprzysiągł się, by wypruć z niego żyły. Walka, nie, świniobicie nie trwała długo. Przeciwnik okazał się rozlazły i flegmatyczny, ćwiartowanie nie trwało więc długo. A może to Tolgy spodziewał się czegoś więcej? Zaskoczony tak szybkim i łatwym zwycięstwem zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy nagle chodnik korytarza uciekł mu spod stóp i cygan poszybował gdzieś w tył. On? A może to Gehenna runęła przed siebie pchnięta jakąś potworną siłą… Nie było czasu się zastanawiać, bo wyrżnął boleśnie o kratownicę podłogi i poszorował pod ścianę. To tyle w kwestii nieważkości. A więc to nie okręt. To była sztuczka demona. Tylko czemu nie roztrzaskał go o ścianę, a tylko cisnął jak szmacianą zabawką i porzucił? Bawił się kutas… Bawił się. Pokazywał jak niewiele znaczy. Że jest jedynie narzędziem do zabawy. Obłąkańczy śmiech odrąbanej głowy nie pozostawiał złudzeń. Kutas świetnie się bawił…

Na spęczniałej z wysiłku twarzy cygana malowało się zdziwienie, ale i złość. Nerwowo, bardziej asekuracyjnie niż przed realnym niebezpieczeństwem machnął jeszcze kilkakrotnie rękami uzbrojonymi w noże. Musiał nie widzieć przeciwnika, ale spodziewając się nagłego ataku pragnął nadziać go na paradę. Ciosy nie nadeszły. To go nieco zdziwiło. Spook widziała jak zdezorientowany instynktownie cofa się byle poczuć opór ściany na plecach, cokolwiek, co pozwoli złapać punkt odniesienia w przestrzeni. I ochroni nieosłonięte plecy przed atakami tego, co już raz rzuciło nim o podłogę.
Nie wrzeszczał. Nie bluźnił w bezsilnej złości ani przekleństwami wyzywał niewidocznego przeciwnika. Spięty wodził wokół niewidzącym wzrokiem jakby bardziej polegał na innych zmysłach, niż wzrok, którym przecież we wcale nie kompletnej ciemności powinien był się posłużyć. Milczał i nasłuchiwał potrząsając łbem jak ranne zwierzę kompletnie ignorując jej postać, kiedy wzrok prześliznął się po części korytarza w której stała.
Był o kilka kroków od wejścia do celi w której zniknął wcześniej Apacz. Widziała jak ostrożnie cofając się wzdłuż ściany zapuścił żurawia w wejście. Więc jednak widział. Musiał widzieć. I zobaczyć tam coś...

Zobaczyła jak jednym, sprawnym susem wskoczył do pomieszczenia. Wskoczył, bo to, co tam zobaczył było czymś zupełnie innym niż to, co widziała ona. Skąpana w słonecznej poświacie kamienna pustynia. Widok, zważywszy na okoliczności tak odrealniony i nierzeczywisty, że musiał tak wejść. Musiał. Okolica tak fantastyczna musiała być domeną demona. Tylko tam miał okazje go odnaleźć. Tylko tak mógł się do niego zbliżyć. Tylko tak miał szansę na dotrzymanie obietnicy, którą sam sobie był kiedyś złożył. Że póki powietrza w płucach, sił w mięśniach i krwi w żyłach, nie zegnie karku. Nie podda się dopóki nie zostanie ostatni…
 
Bogdan jest offline