Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-10-2011, 15:27   #141
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
W trakcie, gdy Flat Line opatrywał Punishera Double B patrzył na jego ręce i pracę z dziką fascynacją. Sam był w te klocki bardziej niż niezły. Może nawet bardziej niż dobry, ale to co wyprawiał Makaroniarz przekraczało wszelkie pojęcie. To była wiedza! Jedna, konkretna dziedzina, w której jest mistrzem. I to sprawia, że jest wyjątkowy, niezastąpiony. Jeden, złoty, zdobiony potęgi klucz. Bo wiedza to potęgi klucz - jak mawiają! Ale nie można przedobrzyć z dziedzinami. Bo kto ma dużo kluczy? Woźny...

***

"Kurwa! Co to było! John... Nie żyje?! Carter potrafi zaskakiwać. Szkoda mi terrorysty. Chciał nas zabić, ale mimo wszystko nie zaznał czym było prawdziwe życie. Jego skończyło się na długo przed trafieniem na Gehenne. Ciekawe kto hoduje takich mutantów. Takich bezdusznych skurwysynów. Głupcy nie wiedzą, że robią większą krzywdę obiektom takim jak John niż im przyszłym ofiarom. Przynajmniej nie muszę się martwić o własny zadek. Znaczy nie bardziej niż zwykle. Nie licząc, że jestem na terenie STRAŻNIKA i... no, kurwa, właśnie!"

***

Będąc przy zakrwawionym, zastygłym w ciągłej czujności ciele Johna techniczny nie zapanował nad wyuczonym na Gehennie posunięciem - penetrowania kieszeni i wszelkich schowków w odzieży trupa. To było niczym odruch bezwarunkowy. Okazało się, że terrorysta ma całkiem sporo sprzętu. Elektroniczny czytnik emisji, urządzenie deszyfrujące oraz toolkit szybko trafiły do plecaka Double B. Cztery noże, małą pneumatyczną kuszę oraz zestaw trzech stymulantów bojowych doktor programista położył w okolicy Cartera.

- Pomóż mu to zabrać. Carter to paser bronią białą więc pewnie ładnie to sprzeda. - powiedział do Makaroniarza technik. - Jak będziesz się strasznie upominał dam Ci resztę. Póki co zostawię sobie, bo to może się przydać. - rzekł już do pasera.

Flat Line tymczasem sprawdził jeszcze raz ranę Punishersa i zabrał się za Nożownika. Sam do fantów się nie pchał wiedząc, że to zdobycz tego kto go rozwalił. Facet z armatą może był i ranny, ale mógł być pamiętliwy. Skasować za medpack zawsze zdąży, na razie nie chciał go wkurzać, choć uratował mu życie. Złapał za bety, przyglądając się z ciekawością rozwalonej czaszce. Tyle razy już to widział a ciągle mógł odnaleźć coś interesującego. Najbardziej zainteresowała go opowieść jednego z ragazzich, który opisał hienę po postrzale pociskiem z małokalibrowej broni w płat czołowy. Podobno wyglądało to jakby Hiena zamarła w ruchu. Paraliż urazowy ciągle był bardzo rzadkim zjawiskiem.

- Dobrze. Exitusa ładujemy do tunelu, tylko tak by nie przeszkadzał w ewentualnej ucieczce. A potem w drogę do tej infostrady. - powiedział Flat Line.

- Ok. Kładziemy go i do węzła. Tylko nie zapomnijcie gratów. - rzucił Ben i zabrał się za pomaganie w umieszczeniu ciała w otworze tunelu technicznego. - Wsadźmy go na tyle głęboko aby czasem nie wypadł.

Ciało było jak na złość sztywne i zanim zmieściło się do tunelu dwójka musiała nieco się namęczyć. Z wysportowaniem Double B było dobrze niczym z siłą noworodka. Za grosz gracji ruchów, minimalna koordynacja ruchowa i umiejętności walki, które mogłyby zadziwić niejednego... gimnazjalistę. W końcu technik z Makaroniarzem spełnili zaplanowane działanie i ruszyli dalej. Zgodnie z poleceniami milczącego i wyczekującego w tunelu nożownika...

Za zakrętem zobaczyli... maszynę. Typ KLAWISZ. Stał na końcu korytarza, chyba nieaktywny. Ramiona miał opuszczone w dół i wyglądał na mocno pokiereszowanego. Niemniej jednak widok robota niepokoił. Double B się wzdrygnął. Widział już niejeden raz robota, ale kiedy ostatnio? Sam nie pamiętał. Ten był pewnie nieaktywny, ale mimo wszystko samo spotkanie budziło swoisty niepokój.

- Jakiś mutant musiał go załatwić. Nie sądzę aby człowiek się tu dostał, nie uruchomił alarmu i wygrał z klawiszem. Ale chwila... Nawet mutant uruchomiłby alarm! Coś mi tu nie gra... Szybko do Infostrady! Muszę się podłączyć... - informatyk podszedł do Cartera aby pomóc medykowi donieść go pod drzwi do węzła 52.

Ruszyli bardzo ostrożnie łypiąc jednym okiem na KLAWISZA. Maszyna stała nieaktywna jakieś pięć, sześć metrów od drzwi, których szukali. Kodowe oznaczenie nic im nie mówiło, ale John przed swoją nagłą śmiercią dość dokładnie opisał informatykowi drogę.

Drzwi zamykał panel elektroniczny nie przystosowany do jego zewnętrznego otwierania. Wszak STRAŻNIK w założeniach miał wysyłać tam maszyny konserwujące, zatem sam otwierał i zamykał drzwi. Double B wiedział jednak, jak zabrać się za taką przeszkodę a dzięki “uprzejmości” Johna miał ku temu odpowiedni sprzęt.

Z bliska KLAWISZ niepokoił jeszcze bardziej. Ślady na pancerzu sugerowały użycie broni laserowej lub innej energetycznej. W centralnej części kadłuba widniała dziura na wylot, przez którą ludzie mogli zauważyć stopione, zniszczone układy elektroniczne robota.

- Broń energetyczna. Jakiś świr wypalił mu dziurę nie uruchamiając alarmu albo było to dawno i zdążył się zmyć. No chyba, że nie żyje. Ale co nas to... Czekaj chwilę. To dla mnie pestka. Zaraz będziemy w środku. - Double B zaczął robotę z złupionymi z ciała nożownika urządzeniami. - Mam podejrzenia, że ktoś chce zniszczyć statek. Jak i dlaczego powiem Ci innym razem. Może wiadomości z Infostrady potwierdzą moje podejrzenia.

Double B zabrał się za torowanie przejścia. Zero zniszczeń, używania siły czy ruskich środków łączności z urządzeniem. Wysoce zaawansowany komputer, Generator Szumów, elektroniczny czytnik emisji, urządzenie deszyfrujące... w obecności wymienionych gości technik czuł się jak kelner na wybornym bankiecie. Teraz jedynie trzeba było się zabrać za podanie przystawek i liczyć, że gotujący się już obiad będzie gościom smakował.
 
Lechu jest offline  
Stary 16-10-2011, 17:13   #142
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Szekspir nie istniał. Właściwie nigdy nie istniał. A nawet nie "nigdy", a "po prostu". "Nigdy" wskazywałoby na porządek narzucony przez czas. A miejsce w jakim go po prostu nie było, nie poddawało się czasowi. Było szaleństwem w najczystszej obdarzonej własną wolą postaci. Jedyne ograniczenie stanowiła co najwyżej tkankowo krwista forma tego miejsca... Tak. Ona tkwiła w czasie. Szekspir jednak w przeciwieństwie do wiernych wieszcza Gabora, do niej nie należał. Wszak nie istniał.

***

Zwąc się och jakże myliłem Prospero cię... Szaleńcze nićmi zszyte myśli szaleńczymi... Wynaturzonej formie o treść...

Szekspir z fascynacją przyglądał się bezwymiarowej przestrzeni. Nie była pustym teatrem. Dzięki swej żarłocznej naturze nie miała ograniczeń. Zdawała sie składać z pomieszanych obrazów strachu i przerażenia zrodzonych w głowach jakichś ludzi. Ludzi Gabora jak na razie. Proste apokaliptyczne wizje. Same w sobie niewyszukane i urągające prawdziwie boschowskim wizjom. Owszem - wzbudzające lęk, ale lęk to trywialny. Zwierzęcy. W taki sposób zlepione i jakby hołubione były przez Shamahayella, że nie sposób było nie chłonąć ich treści. To one budowały teatr duszy demona. Nimi sie karmił. Dlatego każdy wchłonięty sprawiał, że demon rósł w siłę. Nie dotyczyło to jednak Szekspira. Nie jego. Nigdy. Teraz gdy natura demona została obnażona, Szekspir wiedział. Nadszedł nowy pan tego miejsca. Tylko tak osiągnie nieśmiertelność. Jeśli przegra z demonem, to oznaczać będzie, że nie jest jej wart. Bo demon nie był Prosperem. Władcą bez królestwa. Był głodnym Kalibanem. Nieokrzesanym pędem ku szaleństwie. Nie mógł się z nim równać.

Jak przez mgłę widział odpełzającego Szkutnika. Nie był jeszcze pewien czy dobrze by było by demon wchłonął i jego duszę do kolekcji. Ta byłaby ciekawa. Bardzo ciekawa. Ale przekora zwyciężyła. Czas był zamanifestować swoją obecność. Nie miał na razie siły narzucić czegokolwiek demonowi. Na razie wystarczy samo świadectwo. Jestem...

Słyszysz mnie? - jego głos rozbrzmiał głośno w próżni szaleństwa - Nowy przyjacielu mój... Mnie słyszysz? Tobie w jestem. Potworze naiwny. Szaleńca za miałeś mnie. Mnie! Duszy karykaturo. Karmą będziesz ty moją teraz. Ty...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 16-10-2011, 18:54   #143
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Apacz stał przy krawędzi, która jeszcze przed chwilą stanowiła jego cel. Stał i patrzył. Widok był niecodzienny, nawet jak na warunki Gehenny- o ile trupy trafiały się często, to już do rzadkości należały większe ilości trupów w jednym miejscu, a wisielcy to tylko tchórzliwi samobójcy.
Tutaj znajdowało się 9 ciał, różnej wielkości, wszystkie ciemnej karnacji. Najważniejsi, szóstka oprawców jego plemienia oraz najbliższa rodzina bossa meksykańskiego kartelu narkotykowego.
Milczą.

Są nadzy, Zawieszeni za postronki. Ich ciała są poczerniałe i zsiniałe, jakby gniły. Kiedy Vincent podchodzi bliżej otwierają się zadane przez niego rany i sączy się z nich gęsta, przypominająca smołę krew. Wirujące ciała szepcą. Szepcą imię Apacza. Zmętniałe oczy otwierają się. Błyszcza pośród sczerniałych twarzy. Upiorna karuzela zaczyna kręcić się coraz szybciej.

Krótkie wspomnienie tego dnia, tych ofiar. Przedzierając się do bossa zabili wielu najemników, nikt ich nie liczył. Nie warto, takiego ścierwa co miesiąc ginęło kilkanaście sztuk. Liczyli się tylko oni. Sześciu katów. Chciwych, bezlitosnych, sadystycznych dupków. Pięciu pociętych, zastrzelonych, oskalpowanych. Jeden wrzucony z klifu roztrzaskał się na skałach. I boss. Nie, najpierw rodzina. Oskalpowana żywcem an jego oczach. Żona, córka, syn... W tamtej chwili ich wrzaski wydawały się być wręcz ekstatyczne. Teraz ich wspomnienie wstrząsnęło Apaczem, jednak na krótko, szybko z odsieczą przyszła świadomość konieczności podjęcia takich działań.
I boss. Zginął tak, jak rodzice Navarro- odcięte pistoletem laserowym dłonie i stopy, i rozcięty brzuch. Wodził oczami, od swojego wybebeszonego żołądka, do umierającej rodziny. Teraz już umilkli, ale boss zapewne ciągle słyszał ich wrzaski. Jego cierpienie tak zaabsorbowało Apacza, że ten nie dobił go przedwcześnie. Czekał.
I tak usłyszał syreny jednostek policji. Szybkie, głębokie cięcie i ucieczka od martwej rodziny. Nieudana.

- Zabici. Zrozpaczeni. Rodziny. Żony. Matki. Dzieci. Wszyscy- odezwał się demon ustami bossa, wytrącając Indianina z wspomnień.

- Sami ściągnęliście to na siebie. Wojna to wojna, ryzykują obie strony i obie strony ponoszą straty. Więc teraz nie pierdolcie mi o żalu. Straciłem całą rodzinę i współplemieńców, i też mi to kurwa nie było na rękę!- Mimo świadomości nierealności tej sceny, zaczynał się denerwować. Zacisnął pięści, starając się kontrolować w pełni swoje emocje. W końcu za tym wszystkim stał demon.

- Rozpacz karmi się bólem. Czy jesteś gotowy zadawać ból w jej imieniu. Gotowy zabijać, by dać jej siłę. BY dać mi siłę?

Apacz już dawno pogodził się ze swoim losem. Za życia przeklinany, po śmierci... Cóż, był przygotowany zarówno na potępienie w chrześcijańskim piekle, jak i przyjęcie w chwale przez swoich przodków w zaświatach. Zawsze sceptycznie podchodził do wpraw wierzeń, chociaż w pełni szanował tradycję jego ziomków i się do niej stosował. Uważał, że to, co zrobi teraz nie ma już znaczenia na to, co go czeka po śmierci, mimo to zawahał się. Jeśli odmówi, zginie. Może właśnie przyszedł na niego czas? Może powinien to zakończyć?

Nie, nie w ten sposób. Woli zginąć w walce, niż w jakikolwiek inny sposób. Cena będzie prawdopodobnie wysoka, jednak profity powinny być tego warte.

- Tak.

- Więc zabijesz Spook i zabijesz Cygana. A wtedy poniesiesz moje imię dalej. Aż wszyscy zaczną czuć rozpacz. Wielką, nienasyconą, nieprzejednaną rozpacz. Złap się karuzeli, daj się jej ponieść. A wtedy wrócisz, by wypełnić moją wolę.


Podszedł do karuzeli martwych ciał i ponownie się zawahał. Cząstka jego czuła pewnego rodzaju przywiązanie do członków gangu, jednak szybko zdusił sentymenty w zarodku. Tak bywa na Gehennie- ludziom odbija, rzucają się do gardeł nawet najbliższym kumplom. Tak pewnie będą mówić o Apaczu, po tym jak zacznie szerzyć śmierć i rozpacz korytarzami więzienia. Ale to nie jest ważne. Najważniejsze już zrobił, na Ziemi.

- Co będę z tego miał, poza tym, że dasz mi żyć? Pomożesz mi?

- Oczywiście. To będzie nasz pakt. Krwawy pakt.


- Zgoda. Niech i tak będzie- powiedział w języku Nawaho, chwytając się tyczki podpierającej koło z wiszącymi ciałami.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 16-10-2011, 19:59   #144
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
- Trochę mi go szkoda. - rzekł szczerze informatyk widząc ciało Johna.
Ten człowiek nie posiadał od bardzo dawna uczuć. Jedyne co go trzymało przy życiu to zmysł przetrwania - zmysł, który sam napędzał jego ciało i jedynym jego zadaniem było zapewnienie swemu nosicielowi życia. Życie dla życia. Egzystencja nie mająca całkowicie sensu. Od dawna nie czuł, nie kochał, nie miał pewnie przyjaciół a, że nienawidził mu się wydawało - po prostu wyuczył się pewnych odruchów i zabijał swe ofiary bez jakichkolwiek emocji.
- Słuchaj. - powiedział Double B do medyka. - Widzę, że się na tym znasz i nawet po wyczerpaniu meda uratujesz Carterowi życie. Generator Szumów, czyli ta skrzynka, o którą nawet terrorysta dbał, ma sprawdzony zasięg jakieś 10 metrów i maskuje nas przed strażnikiem. Ten zasięg to za mało abym mógł iść do Infostrady i wrócić nie narażając was na zauważenie STRAŻNIKA. Poza tym zgrywanie danych potrwa jakiś czas... - programista przerwał widząc wyraz twarzy makaroniarza. - Tak, kurwa, po to tu przyszliśmy. Po dane STRAŻNIKA z jego głównego łącza danych. Po te pieprzone terabajty będące jednym z najważniejszych źródeł informacji na statku. Ryzykujemy i mam iść tam bez Generatora i wam go zostawić czy szybko da radę go przeciągnąć tam? Dokładnie tuż za ten zakręt. Jest tam magistrala 52. A sam węzeł to trzecie drzwi po lewej. Jak robimy? - technik naprawdę pytał się o plan działania człowieka, którego poznał już w drodze.

Szybko wziął się do działania, a po chwili obserwował jego skutki. Jasne że tak miało się stać, tylko że Flat Line myślał że trochę jednak odwlecze się to w czasie. Że Punisher będzie na tyle osłabiony że nie zarżnie od razu jedynego faceta który umiał doprowadzić ich z powrotem. Westchnął z irytacją i dokończył opatrunek szyi. Wiedział że w konfrontacji z nożownikiem obaj z technicznym nie mieliby szans. Tak, zmarnował medpacka, ale traktował to jako inwestycję we własną skórę. Carter jak na jego gust pospieszył się. Z drugiej strony co go winić. Facet rozpłatał mu gardło, więc skorzystał z pierwszej okazji jak mógł ruszyć ręką. Gdy techniczny powiedział że mu go szkoda, popatrzył na niego dziwnym wzrokiem. Jednak wariat – pomyślał wstrzykując neobiotyki i dziesięć jednostek popularnych zapchajdziur, jak nazywano nanoboty programowane na łatanie naczynek krwionośnych. Medpak gwarantował Carterowi życie, a jego użycie z sposób fachowy – to że będzie w stanie móić po tym jak wszystko się ładnie zasklepi. Obrażenia krtani i tchawicy są ciężkie do wyleczenia „na własną rękę”. Tutaj nie wystarczy parę pigułek i odespać a rano będzie ok. Najważniejsze jednak że udało mu się złapać rozoraną tętnicę. Klemy naczyniowe i zapchajdziury uratowały Punishersowi życie. No, wystarczy tego pieprzenia. Facet miał żyć i gadać, śpiewakiem w operze nie zostanie. Wytarł w jego kombinezon umazane krwią ręce, rozglądnął się, będąc przekonanym że za długo siedzą w jednym miejscu. Magiczne pudełko technicznego jakoś nie przekonywało go co do swojej skuteczności.

Doktor zastanowił się chwilę na słowa speca od komputerów.
- Nie ma co czekać. Jak ta magistrala jest tak blisko to przeniesiemy ostrożnie rannego w tamto miejsce ostrożnie, on sobie tam złapie drugi oddech a ty w tym czasie będziesz... hakerował. Generator Szumów, dobrze słyszałem? Jesteś pewien że nie sprowadzi to nam na głowy więcej kłopotów niż to wszystko warte?
To tak jak z doktryną noworuskich sonarzystów, poszukujących kapitalistycznych niewykrywalnych okrętów z konfliktów kolonialnych. Nie wykrywasz absolutnie nic? Żadnych sygnatur, szumów i pochodnych? Trafiłeś na „czarną dziurę”? To właśnie znalazłeś skurwiela...
Złapał na barki Cartera, głową wskazując aby Double B wziął go za nogi.
- Spokojnie przyjacielu - syknął do punishersa - Nie wykituj mi po drodze zanim nie zdążysz spłacić długu. Medpacki nie rosną tu jak pokraki na gównie.
- Spokojnie. Generator Szumów to jedno z największych odkryć więźniów od czasu powstania Gehenny. Od czasu uwolnienia. Ponoć stabilne oprogramowanie tego cuda tworzył sam Double B. Nie znam, ale słyszałem, że jakoś daje radę. Przenieśmy go a potem zabiorę się za to co potrafię najlepiej. - powiedział technik starając się zapomnieć o zwłokach Johna. - Ehhh... - westchnął zatrzymując się. - Jak odejdziemy na ponad 10 metrów od trupa STRAŻNIK wykryje swoimi czujnikami ciężaru nacisk w tym sektorze. Wyśle tu paru blaszanych klawiszy oraz transporterów. Tak blisko Infostrady nie da nam życia. Musimy coś z tym Johnem zrobić... Co sugerujesz? Może odciągniemy Cartera na jakieś 8 metrów od trupa a potem zabierzemy trupa koło niego? Następnie Cartera pod drzwi a trupa obok? Obaj muszą pozostać w zasięgu. Ledwo żyjący i prawie żyjący. Bez obrazy... - powiedział z uśmiechem informatyk naprawdę trzymając kciuki za silny organizm Punishera. - Posoki i mniejszych przedmiotów blaszak nie wykryje. Mają zbyt mały ciężar. To jak? Działamy?

- Jego systemy są aż tak czułe? -
doktor zaklął pod nosem. - To w takim razie co z tą pokraką w tunelu? Ja wiem że tu u was było ciekawie, ale jak tutaj odbywało się podrzynanie gardeł, tam musiałem ustrzelić aberrację poanomaliową. Coś jakby skrzyżowanie człowieka z pijawką plującą kwasem. On tam leży, przy wejściu do tunelu, a nie zauważyłem żeby... no sam nie wiem włączył się alarm czy coś takiego. Może jak to jest kanał techniczny to tam sensory nie mają zasięgu, lub uznano przy projektowaniu Gehenny że nie jest potrzebne monitorowanie tego przejścia. Jeśli tak to wystarczyło by zanim ruszymy się z miejsca, wrzucić Nożownika do tunelu. To tylko luźna uwaga, ty jesteś specem od tego... - wskazał ręką na wszystko przed sobą, włącznie z magicznym pudłem w jego plecaku.

- W tunelach technicznych nie ma czujników. Nikt nie planował uwolnienia się części więźniów ani ich mutacji jakie mają miejsce. STRAŻNIK jest jednak Sztuczną Inteligencją i zareaguje jak jego pierwowzór. Wie o mutantach i na pewno dostosował się do sytuacji. Nie zdziwiłbym się gdyby jego maszyny były już uzbrojone nie tylko w tazery i miotacze sieci, ale też karabiny napakowane ostrą amunicją. Z resztą zaraz będziemy pewni. Infostrada przesyła wszystkie informacje tego skurwiela. Znaczy, że mogę zdobyć wszystko co ma w bazach danych. Pomysł z trupem dobry. Wrzućmy go do tunelu technicznego i ruszajmy dalej. Trzymaj się Carter zaraz odpoczniesz dłuższą chwilę. - powiedział informatyk spokojnie, powoli ruszając ku nożownikowi.

No i dobrze, jeden problem z głowy. Doktorowi spieszyło się już ruszyć z tego miejsca. Za długo tutaj tkwili. Z tunelu wydobywał się kwaśny dym strawionego kwasem mięsa i metalu. Wzdrygnął się na samą myśl co by było gdyby mutant go dopadł. Pieszczotliwym niemal ruchem pogładził samoróbkę, które drugi raz mu życie uratowała. Stękając wpakował razem z technicznym Nożownika do tunelu upychając go bokiem, nie szczędząc kopnięć, tak by zostawić jeszcze przejście umożliwiające szybką ucieczkę.
Ruszyli. Ostrożnie i asekuracyjnie, a doktor uśmiechał się niemal wiedząc jakie to jest złudne. Jedyny facet który umiał walczyć właśnie był wleczony przez nich bezwładnie, bo końska dawka rozluźniaczy mięśni i painkillerów robiła swoje. Przez kilkanaście minut będzie jak dętka, zanim nanoboty skończą swoje hokus-pokus na poziomie tkankowym. Dwóch lebiegów nie mających pojęcia o ostrożności, podchodach i walce zaś uparcie szło na przód. Kulawa i jednooka hiena pewnie nie miała by problemów aby ich zarżnąć.

Serce mu podeszło do gardła na widok Klawisza. Koniec, po zawodach. Trwali przez chwilę w bezruchu, kiedy zorientowali się... że w robocie jest dziura na wylot. Ktoś przepalił mu bebechy z broni wysokoenergetycznej. Walki wewnętrzne? Strażnik rzeczywiście oszalał? Nie wyobrażał sobie by zrobił to jakiś człowiek czy tym bardziej pokrak czy inny mutant. Nie w środku terenów dozorowanych przez AI. Rozglądnął się pilnie, a może z tymi czujnikami, kamerami, wykrywaczami to wszystko lipa? Dlatego pudełko technicznego tak świetnie „działa”?

Ciągłe jazgotanie technicznego działało wbrew pozorom uspokajająco. Tak, otwierasz drzwi, tak jesteś w swoim żywiole, dobrze. Doktora zaś dopadły teraz dreszcze. Bezczynność spowodowała, że wreszcie dotarło do niego że statystycznie rzecz biorąc nie miał prawa przeżyć. Zabił trzy pokraki, uciekł pozostałym, a teraz biwakuje w pierdolonym centrum...
- Czekaj przyjacielu, czekaj... Co powiedziałeś? Kto chce zniszczyć statek? – złapał za rękę programistę.
 
Harard jest offline  
Stary 16-10-2011, 22:45   #145
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=mvexKA4_xsI&feature=related[/media]
Spook stała na chwiejnych nogach i nie odwracała oczu od demona. Dłonie bezwiednie zaciskały się na rękojeściach noży choć zdawała sobie sprawę z bezradności tego gestu.

- Zmień płytę - splunęła pod nogi. - Nie zabiję go. Nie wyraziłam się jasno? Jesteś na tyle tępy, że trzeba ci powtarzać?
Arogancja w obliczu końca? Tyle jej pozostało?
Jej chude ciało drżało spazmatycznie czy to ze strachu czy z oczekiwania przed tym co ma się wydarzyć.
- Tolgy! - kolejny raz krzyknęła na cygana. W jej głosie przebijał się przebłysk desperacji.
Przeniosła wzrok na znajomą ukochaną twarz. Twarz skradzioną na potrzeby tej szopki.
- Zapytaj go jeśli chcesz - gestem wskazała oszołomionego cygana. - Może on będzie bardziej chętny żeby przelewać krew. Ja ci nic nie ułatwię.
- Zapytałem. Oczywiście, że zapytałem. Troje weszło, jedno wyjdzie. Takie mam zasady.
- W dupę sobie wsadź swoje zasady...
Splunęła ponownie by podkreślić przepełniającą ją pogardę, zdając sobie jednocześnie sprawę, że te wszystkie gesty i słowa są bezcelowe. Decyzje zostały już podjęte i teraz pozostawało czekać na ich implikacje.

Raz jeszcze krzyknęła na Tolgi'ego. W dwójkę mieli większe szanse. Nadal gówniane ale co cztery noże to nie dwa... Nie chciała przyznać przed samą sobą jak bardzo na niego liczyła. Na obcego człowieka, który prawdopodobnie trafił w środek tego więziennego bajzlu bo na to zasłużył. Ale był jej jedyną szansą. Brzytwą, której się łapała.

Cygan zakończył wreszcie swoją szaloną walkę z powietrzem a może raczej własnymi omamami. Wyglądało to nie tyle groteskowo co makabrycznie. Jeszcze kilka razy powtarzała jego imię. Jak mantrę. Jak modlitwę.
Ale on padł na podłogę i wpatrywał się we wnętrze celi, w której zniknął Apacz. A później po prostu rzucił się przez jej próg.

Spook zaklęła pod nosem. Trzymała gardę ale przesunęła się w kierunku pomieszczenia, które przyciągało ludzi jak magnes. Co do cholery tak było, że mężczyźni tak pragnęli się tam dostać.
Nic.

Spook zadrżała.
W środku nie było nic.
Cztery nagie ściany.

Jeszce raz zmierzyła wzrokiem demona i rzuciła się do ucieczki wzdłuż korytarza. Tunele wentylacyjne... Muszą tu jakieś być.

Demon patrzył. Uśmiechał się twarzą jej ojca. W sposób zimny, szyderczy i kompletnie nieludzki. Spook szukała. Oczywiście były takie drogi. Były wąskie szyby wentylacyjne, jeszcze węższe tunele, gdzie biegły wiązki kabli i światłowodów. Żyły i nerwy GEHENNY oraz STRAŻNIKA. Ale pojawiało się kilka problemów natury technicznej, by z nich skorzystać. Po pierwsze - rdza. Korytarz i przyległe doń cele były mocno przerdzewiałe. Krwisty nalot spiekał śruby na amen, uniemożliwiał otworzenie włazów, zerwanie kratownic. Po drugie, nawet dla Spook takie tunele mogły okazać się za wąskie. Po trzecie - pozostawało pytanie, co zrobi demon, kiedy uda się jej nawet jakąś drogę sforsować. Na razie stał. Ale Spook czuła, że w każdej chwili to stanie zmienić się może w szalone działanie.
Niepokoił ją jeszcze jeden szczegół. Dziwny dźwięk. Niczym… klekot łańcuchów. Narastał. Dochodził z celi w której zniknęli Cygan i Indianin.

- Tak właśnie zawsze się dzieje. Jeden po drugim. Nie współpracują. Nie szukają innej drogi. Gotowi zabijać, by przetrwać. Zawarli ze mną pakt. Krwawy pakt Spook. A ty - zimne oczy demona zatrzymały się na dziewczynie - ty będziesz pieczęcią, która zamknie to przymierze. Pierwszą, lecz nie ostatnią. Lecz wcześniej Spook. Wcześniej... poczujesz zrodzoną z bezsilności rozpacz i mnie nakarmisz. A kiedy stanę się silny uratuję jedno z was. I podążymy dalej. nie chciałaś zabijać, wiec zginiesz. Takie są prawa paktu.

Prawa paktu? A kto je niby zatwierdził? Najwyższa Rada Demonów? Ona do cholery nic nie podpisywała. I żadnego prawa respektować nie będzie. Jeśli chłopcy połasili się na te kłamstwa to ich problem. Jeśli faktycznie naplują i zdepczą resztki swojego człowieczeństwa i będą chcieli ją zabić, po tym wszystkim co razem przeszli... Cóż, wobec tego może się myliła. Może nie są ludźmi tylko potworami. Kolejnymi wśród otaczającego ją makabrycznego nieludzkiego tłumu.
Narastał w niej gniew. W pewien sposób ją otrzeźwił i zmobilizował.
- Pierdol się.
Tyle zdążyła powiedzieć i rzuciła się do ucieczki.
Za ciasne tunele? Skorodowane szyby? W tej chwili nic nie było przeszkodą nie do sforsowania. Spook miała tylko jeden cel. Wydostać się stąd. Nie posłuży za kurewskie żarcie dla demonów. Wybacz stary ale będziesz musiał się obejść smakiem.
 
liliel jest offline  
Stary 17-10-2011, 10:09   #146
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Entuzjazm strażnika w ogóle nie udzielił się Alanowi. Wielki Q był za mały, by podskakiwać demonowi. Jeśli któryś ze starcia wyjdzie zwycięsko, to zapewne nie będzie nim ten pajac. Choć z drugiej strony z demonami nigdy nic nie wiadomo. Może Q się ku… uda. Tym lepiej. Nawiedzona cela w sekcji, to niezbyt miłe sąsiedztwo. Tak czy siak któryś zdechnie, a to dobra wiadomość. Najlepiej jakby obaj.
Rozważania na tematy polityczne przerwało mu pojawienie się Alis z dwiema przybocznymi laskami. Przez chwilę pomyślał, że idą do niego i odruchowo sięgnął po broń. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że żadna z Gotek mu się nie przygląda. Po prostu idą wkurwione rozglądając się wściekłymi gałami. Na wszelki wypadek Mello oparł się o ścianę i schował głębiej do kieszeni kastet. Własność ex kochasia Alis, po którym mogłaby go rozpoznać. Z początku chciał im pozwolić przejść, ale były tylko trzy, a on i strażnicy byli w tej samej liczbie. Choćby nie wiedzieć jak wściekłe nie powinny ryzykować starcia z rippersami, a nawet jeśli to cała przyjemność byłaby po stronie Mello.
Gotki właśnie go minęły, gdy Mello gapiąc się na ich tyłki zagadnął od niechcenia:
- Ładne koroneczki, skąd je k… - przerwał w pół zdania – kobietki bierzecie?
Zatrzymały się niemal, jak na komendę i odwróciły prawie równocześnie.
- Co Cię to pojebańcu obchodzi. Nie twój zasrany interes. – rzuciła Alis wściekle zabijając go wzrokiem.
- Tylko pytam. Może chcecie sprzedać? – odparł ugodowo.
Spiorunowała go wzrokiem, potem spojrzała na strażników i …
- Nie. – rzuciła krótko i ponownie się odwróciwszy wraz z kumpelami poszła dalej.
- Niezła dupa. – zarechotał jeden ze strażników.
- Jak leży i nic nie gada. – zgodził się Mello.
Nic go już tu nie trzymało. Zastanawiał się przez chwilę, czy nie pójść za Wielkim Q, ale uznał że nie będzie mu przeszkadzał w małym tête-a-tête z demonem. Tym niemniej spotkanie z Alis obudziło w nim jakieś wewnętrzne uczucie, którego centrum znajdowało się poniżej pępka. Wprawdzie Spook była nieosiągalna, ale może Lolipop?

Siedziała na krześle oparta o ścianę, a nóżkę przerzuciła przez poręcz figlarnie nią machając. Z boku było jakieś pudło pełne różnych, kolorowych, cyrkowych rupieci. Lolipop właśnie przeglądała długi, obrzydliwie różowy wąż boa.
- Cześć. – zagadnął przyglądając się łydce w ruchu.
- Czeeeść. – odwzajemniła się spoglądając na jego rozdarty kombinezon.
- Spook jeszcze nie wróciła. – bardziej stwierdził, niż zapytał.
- Jeszcze nie.
- Szkoda. Miałem do niej interes, ale może nie odejdę … niezadowolony. –
uśmiechnął się przenosząc wzrok na jej dekolt.
- To zależy jaki jest ten twój interes.
- Jak to jaki? Ogromny.

- Ha. Jaki skromny. – zaśmiała się Lolipop.
- Nie wierzysz? Mam pokazać? – ręce Mello powędrowały do pasa.
- Mam tu ciekawsze rzeczy do oglądania kotku. – rzuciła wyciągając z pudła nabijany cekinami biustonosz.
- Ale te graty nie dadzą Ci fajek za ich oglądanie. – nachylił się wyciągając spomiędzy rupieci perukę z czerwonymi włosami.
- Za samo oglądanie? – spytała pozornie znudzonym tonem.
- Nie pogniewam się, jak będziesz chciała dotknąć. – wyciągnął kilka fajek. - Więc …
- Jak dla Ciebie dziesięć. – stwierdziła zdejmując nóżkę z poręczy i opierając ją o Alana.
- Ale założysz to. – powiedział podając jej perukę do złudzenia imitującą włosy Spook.
- Pff … - prychnęła niczym rozłoszczona kotka. Po chwili jednak w jej oczach pojawił się błysk rozbawienia.
- Dobrze, ale Ty założysz to. – uśmiechnęła się złośliwie podając mu maskę klauna.
Mello spojrzał na nią z niesmakiem. Miała dziwne poczucie humoru.
- Niech będzie. – stwierdził niechętnie. A teraz pokaż skąd się wzięła Twoja ksywka.
Po chwili spodnie Alana zsunęły się do kostek. Jednak postronna osoba nie dostrzegłaby jego części nieskromnych. Bowiem pomiędzy jego nogami znajdowała się burza czerwonych włosów falująca w przód i w tył, a rytm nadawały jej wplecione we włosy dłonie Mello. Lolipop nie mogła zobaczyć jego twarzy. Nawet zakładając, iż na chwilę spojrzałaby w górę zobaczyłaby tylko kretyńsko uśmiechniętą maskę klauna. Jednak dziewczyna była zbyt zajęta, by się rozglądać.

Nie wiedział jak długo spał. Obudziła go zdrętwiała ręka nieprzyjemnym mrowieniem. Leżał na skraju pryczy częściowo przygnieciony przez nagą Lolipop. Sam nie wiedział, jak to się stało, że szybki z założeniu lodzik przerodził się w usługę full service. Dziewczyna chyba miała do niego słabość i te dziesięć fajek jakie jej dał były najlepiej wydaną przez niego, jak do tej pory kasą. Wyślizgnął się spod niej i ściągnął w końcu z głowy, tą debilną maskę. Lolipop ciągle miała perukę. Mello założył swoje łachy. Trzeba było sprawdzić jak Wielki Q poradził sobie z demonem, albo jak demon poradził sobie z Wielkim Q.
- Na razie. – rzucił do budzącej się Lolipop i na pożegnanie wymierzył jej potężnego klapsa w jędrny pośladek.
- Au … drań. – przewróciła się na drugi bok przykrywając się kawałkiem koca.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 17-10-2011, 13:16   #147
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Kristi starała się udawać opanowaną i całkowicie niewzruszoną, podczas gdy jej myślom daleko było od spokoju. Narzuciła swojej twarzy odpowiednią maskę, przybierając minę, która miała oszukać Grafa Zero i jego dwóch przydupasów. Wyraz twarzy sugerował, że wszystko było jak w najlepszym porządku, że kobieta nic nie podejrzewała i wierzyła w dobrą wolę i opiekuńczą naturę Grafa i tych dwóch kolesi. Łomoczące serce i spotniałe dłonie wysyłały inny przekaz, który Kristi usiłowała ukryć przed wszystkimi. Czy Graf był w takim razie ostatnim idiotą skoro łykał to wierutne kłamstwo bez najmniejszych podejrzeń? Najwyraźniej był.

Zero spotkał się z nią i także grał. Lenox była tego pewna. Facet udawał, że jego stosunek do niej pozostał taki sam, ale przecież ona wiedziała. Wiedziała, że coś dla niej kroił, coś szykował, i to teraz zanim kobieta dostanie się pod opiekę ZiZiego. Czyli teraz albo nigdy. Tak, więc Graf grał i Kristi grała. On udawał zainteresowanego jej dobrem i bezpieczeństwem, ona udawała, że mu ufała. Pytanie tylko czy Zero nie przejrzał jej gry, a nawet, jeśli to czy uważał, że Lenox była w stanie przeciwdziałać jego planom. Kristi tez zadawała sobie to pytanie. Czy była w stanie zorganizować na szybko coś, co uratowałoby jej skórę i pokrzyżowałoby szyki Grafa w wywarciu na niej zemsty?
- Dwaj ludzie. Powinni wystarczyć. Wybrałem takich, którzy znają korytarze między sekcjami i nie spierniczą, jakby coś się stało – powiedział Graf Zero.

Kobieta odczytała jego słowa jako: nie spierniczą MOICH rozkazów i załatwia cię na cacy tak jak JA im kazałem.

- Czekają na zewnątrz, Kristi. Chodź. Przedstawię cię im.

Lenox spojrzała na dwóch typków i poczuła, że mięsnie twarzy zaczynają ją boleć tak bardzo musiała walczyć z naturalnym odruchem okazania zaniepokojenia czy strachu. W ich małym amatorskim kółku oszustw i ściem tylko Misza i Dragon wyłamali się z ogólnej gry krętactwa i swoimi topornymi gębami pokazywali, co tak naprawdę chodziło im po głowach.

Kristi domyśliła się jednego. Nie zabiją jej, a jeśli już to nie od razu. Jeszcze raz spojrzała na sukinsyna Grafa Zero i wiedziała, że facet przede wszystkim będzie chciał jej dać nauczkę. Mogła, zatem liczyć na pobicie albo zgwałcenie, torturowanie albo pocięcie twarzy nożem albo wszystko to po kolei plus inny wymyślny zestaw czynności pokazujących jej, na co zasłużył sobie ten, co zrobił z wielkiego Grafa Zero kretyna.

Graf z pewnością obawiał się Tatko Shora i ZiZiego, więc jego ostatnie słowa wypowiedziane do ochroniarzy mogły być częściowo prawdziwe:
- Pamiętajcie, panowie, co wam mówiłem. Sam ZiZi ma się spotkać z tą panią. Jeśli coś jej się stanie, lepiej by było, byście sami się zabili. To chyba jasne.

W końcu, kiedy już zadane przez nich rany zagoją się na niej nadal będzie mogła pracować dla Gildii, no nie?

- Gotowa na spacer? – Zapytał Dragon a Kristi wiedziała, że przenigdy nie zaryzykuje tak żeby pójść gdzieś samej z tymi dwoma.

- Wezmę tylko moje graty i spotkamy się w wejściu do korytarzy, dobra? – Wymamrotała.

Puścili ją! Cholerni bandyci puścili ją. Chyba nawet przez chwilę w tych ich łepetynach nie powstała myśl, że kobieta może im zwyczajnie zwiać. Kristi zostawiła ich za sobą i zaczęła biec myśląc intensywnie, co powinna zrobić w takiej sytuacji. Musiała dostać się do ZiZiego. Po prostu musiała. Tylko on mógł ją ochronić przed zakusami Grafa. Nie miała pojęcia gdzie mógł przebywać Tatko Shore, więc nie mogła udać się do niego po pomoc. Zresztą, co by mu powiedziała. Przecież Graf dał jej ochronę na przejście do innej zony tak jak obiecał. Pozostawało jej tyko jedno wyjście. Przeciwko osiłkom Grafa znaleźć sobie własnych. I nawet wiedziała gdzie i kogo powinna poszukać.

Chwilę później Lenox znalazła Rubena, członka Gildii Zero siedzącego jak zwykle w „klubie” i zajmującego się tym, czym najczęściej się zajmował. Przekazywaniem informacji potrzebującym, jeśli oczywiście mieli za nie, czym zapłacić.

- Ruben. Jestem Kristi Lenox i szukam Cathala. Pilnie!

Ruben najwyraźniej wtajemniczony przez Punishera w ich układ handlowy podał biochemiczce kilka namiarów na poszukiwanego przez nią człowieka. Później szczęście dalej się do niej uśmiechało, bo znalazła ochroniarza bez problemu i pokrótce wyjaśniła mu swój problem.

- Zapłacę standardową stawkę za ochronę a w razie konieczności pozbycia się tej dwójki weźmiesz sobie ich rzeczy. To jak wchodzisz w to Cathal? – Zapytała z nadzieją.

Ochroniarz skinął głową a Kristi się rozluźniła. Podejrzewała, że mężczyzna będzie chciał ochronić swoją inwestycję finansową szczególnie, kiedy jeszcze przy tym mógł dodatkowo zarobić.

- Ich jest dwóch to i ja wezmę kumpla – spojrzał na nią pytająco.

- Ok, masz rację. – Przyznała. - Ale muszę jeszcze o coś zapytać. Gdyby jednak przy niesprzyjających okolicznościach coś ci się przytrafiło to czy jest ktoś jeszcze, kto mógłby mnie skontaktować z twoim kumplem od danych?

- Nie. Nie wydaje mi się. Jeśli coś mi się stanie, będziesz miała problem.

- No to lepiej żeby się nie stało. - Westchnęła. - Jaki jest plan?

- Idziemy. To niedaleko. Chronimy cię. W tą i z powrotem. Resztę zobaczy się po drodze.

- A co z tamtą dwójką? – Zapytała.

- Zależy, jacy będą grzeczni po drodze. Nie martw się o nich.

- To bierz kumpla i chodźmy.

Poszli. W piątkę. Misza i Dragon nie byli zadowoleni. Ich zacięte gęby przybrały jeszcze bardziej marsowe miny, ale nie odważyli się zaprotestować przeciwko temu powiększonemu składowi. Wymienili tylko wielce znaczące spojrzenia i ruszyli w drogę. Musieliby być wyjątkowo głupi żeby mimo wszystko kontynuować plan i wykonać polecenia Grafa. Kristi w skrytości ducha miała nadzieję, że jednak będą i Cathal z Bojkotem będą musieli ich wykończyć a dzięki temu i ona pozbędzie się przynajmniej dwóch swoich problemów.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 17-10-2011 o 13:18.
Ravanesh jest offline  
Stary 17-10-2011, 17:19   #148
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
- Są dwie możliwości. Nie wiem, którą z nich wolę. – Filozof mówił spokojnie, był pogodzony ze swoim losem. Nie zamierzał okłamywać rozmówcy. Teraz nie miało to już sensu, a nie chciał ubliżać jego inteligencji.

Pierwsza jest taka, że mi zwyczajnie odpierdala. Wariuję, widzę i słyszę różne rzeczy. Straszne rzeczy. Nie jestem w stanie tego przerwać. Druga możliwość nie jest lepsza. – Rozglądnął się po pomieszczeniu. – Mógłbyś mi podać papierosa? Jedno pociągniecie wystarczy. Wiesz co siedzi w zakazanych sekcjach? Problem w tym, że wcale nie są tam zamknięte. Dopadły mnie i mącą mi w głowie. Tak, chodzi mi o demony. Każdy o nich wie, mało kto chce o tym mówić. Tak czy owak już po mnie. Niepotrzebnie fatygowałeś się zabierając mnie ze sobą. Lepiej żeby Crasher rozwalił mi łeb.

- Co się odwlecze, to nie uciecze. – ZiZi zapalił papierosa i dał więźniowi się nim zaciągnąć. -Więc mówisz, ze to demony?

- Demony... albo kompletnie zwariowałem. Nikt nie zatrudniał by takiej kaleki jak ja żeby kogoś zabić. Na tym spotkaniu widziałem jak wszyscy oprócz ciebie i laleczki walczyli ze sobą. Pomyślałem, że to wy za tym stoicie i zrobiłem to co zrobiłem. Wybacz, mam nadzieję, że rana szybko się zagoi.

- Nie zabiłeś mnie. Ale ... pokazałeś ludziom, że można do mnie strzelić. To troszkę irytujące i wymaga pewnych działań. Rozumiesz. Reputacja.

- Wiem doskonale jak ważna jest reputacja. Straciłem ją już dwukrotnie. – kolejne pociągnięcie fajki. - Powinienem pewnie próbować targować się o swoje życie, ale i tak nie mam już do czego wracać. Nie mam sił na odbudowę pozycji. To co planujesz ze mną zrobić? - Greg żałował, że nie poznał kolesia wcześniej. Nawet w takiej sytuacji mógł z nim rzeczowo porozmawiać. Brakowało mu takich ludzi w tym miejscu.

- Jaki demon? Masz przypuszczenia? Rozpacz. Szaleństwo. Wina. Jak się z nim skontaktowałeś?

- To chyba on skontaktował się ze mną.
- zaśmiał się szczerze. - Nie maszerowałem po zakazanych sekcjach. Kondycja nie pozwala. Miałem jedynie do czynienia z dziwnie okaleczonymi trupami ostatnio. Jeżeli miałbym stawiać, to jest to, albo szaleństwo bo do niego to mnie doprowadza, albo rozpacz. Sporo wiesz na ten temat. Jak rozumiem miałeś do czynienia z podobnymi przypadkami?

- Tak. Ale nie ty pytasz. Co teraz zrobisz?

Polityk powinien zdecydowanie wcześniej przeznaczyć większe środki na zinfiltrowanie Gildii Zero. Zabrał się za to o wiele za późno. Mógł pluć sobie w brodę, ale zamiast tego wolał po raz kolejny pociągnął papierosa.

- A co mogę zrobić? Najchętniej pozbyłbym się cholerstwa nawet jakby miała być to ostatnia rzecz w moim życiu jakiej bym dokonał. Niestety nie wiem jak, po za tym... - spojrzał wymownie na więzy. - Chyba zamiast tego pozostaję mi sobie spokojnie poleżeć.

- Bystry jesteś.

- Nie bardzo. Jakbym był mądrzejszy to nie wpakowałbym się w to całe bagno i popijałbym sobie teraz z żonką kawę przy kominku...
 
mataichi jest offline  
Stary 17-10-2011, 19:22   #149
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Wirujące w dzikim tańcu suknie migające cekinami. Jaskrawo kolorowe chusty i falbany. Śmiech. Szalony tan w rytm cygańskiej kapeli. Turbofolk. Pęd i energia. Zapomnienie. Błyszczące oczy kobiet wirujących w podnieceniu tańcem. I mężczyzn zaszklone śliwowicą. Dzieci w rozpędzonych sznurach między dorosłymi. Rosa, Nastka, Irina, Istvan, Gabor… Cygańskie wesele. Śmiech i muzyka. Radość….
…. krew na rękach. Śmierć. Krzyki i rozpacz. Wycie żywych i milczenie pomordowanych. I ból. Rwący duszę na strzępy ból żałosny jak koci jęk.
Granica, zza której nie ma odwrotu.
Świat krwi… mordu… szaleństwa…

Noże cięły powietrze i martwe mięso z zaciekłością równą zajadłości człowieka, w rękach którego śmigały w tańcu śmierci. Ironia. Miały zabić coś, co już dawno było martwe. Unicestwić trupa. Absurd! Wszędzie indziej tak, na Gehennie nigdy.
Cygan rzucił się na umarlaka z energią i zaciekłością, jakby to nie człapiące zombi, ale cały pluton dziarskich komandosów stał mu na drodze i sprzysiągł się, by wypruć z niego żyły. Walka, nie, świniobicie nie trwała długo. Przeciwnik okazał się rozlazły i flegmatyczny, ćwiartowanie nie trwało więc długo. A może to Tolgy spodziewał się czegoś więcej? Zaskoczony tak szybkim i łatwym zwycięstwem zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy nagle chodnik korytarza uciekł mu spod stóp i cygan poszybował gdzieś w tył. On? A może to Gehenna runęła przed siebie pchnięta jakąś potworną siłą… Nie było czasu się zastanawiać, bo wyrżnął boleśnie o kratownicę podłogi i poszorował pod ścianę. To tyle w kwestii nieważkości. A więc to nie okręt. To była sztuczka demona. Tylko czemu nie roztrzaskał go o ścianę, a tylko cisnął jak szmacianą zabawką i porzucił? Bawił się kutas… Bawił się. Pokazywał jak niewiele znaczy. Że jest jedynie narzędziem do zabawy. Obłąkańczy śmiech odrąbanej głowy nie pozostawiał złudzeń. Kutas świetnie się bawił…

Na spęczniałej z wysiłku twarzy cygana malowało się zdziwienie, ale i złość. Nerwowo, bardziej asekuracyjnie niż przed realnym niebezpieczeństwem machnął jeszcze kilkakrotnie rękami uzbrojonymi w noże. Musiał nie widzieć przeciwnika, ale spodziewając się nagłego ataku pragnął nadziać go na paradę. Ciosy nie nadeszły. To go nieco zdziwiło. Spook widziała jak zdezorientowany instynktownie cofa się byle poczuć opór ściany na plecach, cokolwiek, co pozwoli złapać punkt odniesienia w przestrzeni. I ochroni nieosłonięte plecy przed atakami tego, co już raz rzuciło nim o podłogę.
Nie wrzeszczał. Nie bluźnił w bezsilnej złości ani przekleństwami wyzywał niewidocznego przeciwnika. Spięty wodził wokół niewidzącym wzrokiem jakby bardziej polegał na innych zmysłach, niż wzrok, którym przecież we wcale nie kompletnej ciemności powinien był się posłużyć. Milczał i nasłuchiwał potrząsając łbem jak ranne zwierzę kompletnie ignorując jej postać, kiedy wzrok prześliznął się po części korytarza w której stała.
Był o kilka kroków od wejścia do celi w której zniknął wcześniej Apacz. Widziała jak ostrożnie cofając się wzdłuż ściany zapuścił żurawia w wejście. Więc jednak widział. Musiał widzieć. I zobaczyć tam coś...

Zobaczyła jak jednym, sprawnym susem wskoczył do pomieszczenia. Wskoczył, bo to, co tam zobaczył było czymś zupełnie innym niż to, co widziała ona. Skąpana w słonecznej poświacie kamienna pustynia. Widok, zważywszy na okoliczności tak odrealniony i nierzeczywisty, że musiał tak wejść. Musiał. Okolica tak fantastyczna musiała być domeną demona. Tylko tam miał okazje go odnaleźć. Tylko tak mógł się do niego zbliżyć. Tylko tak miał szansę na dotrzymanie obietnicy, którą sam sobie był kiedyś złożył. Że póki powietrza w płucach, sił w mięśniach i krwi w żyłach, nie zegnie karku. Nie podda się dopóki nie zostanie ostatni…
 
Bogdan jest offline  
Stary 17-10-2011, 20:05   #150
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=P_S1Ka7NGp0[/MEDIA]




APACZ

Karuzela, której złapał się Apacz zakręciła się szaleńczo. W miejscu, gdzie dłoń zacisnęła się na łańcuchu Indianin poczuł przenikliwy ból, jakby dotknął rozżarzonego pręta. Siła obrotu zakręciła nim, prawie wyszarpnęła mu ramię ze stawu.

Zawył z bólu. Cicho, tłumiąc krzyk siłą woli.

Obracał się szaleńczo, bojąc się puścić. Obracał się tak, aż świat wokół niego – wierzchołek góry, niebo, głazy – stały się jedną rozmazaną plamą przed oczami Indianina.

Z każdym szaleńczym obrotem, z każdym zawirowaniem w głowie, zbierał w nim śmiech.

I nagle wszystko skończyło się. Gwałtownie. Jak nożem uciął.

Apacz zamrugał oczami, próbując zrozumieć, co się stało. W ustach czuł słony smak. Metaliczny i rdzawy. Dłoń piekła go. Spojrzał na nią i zacisnął wargi w cienką kreskę.

Na skórze miał wypalony znak. Wyglądał jak stylizowana i kanciasta kropla krwi albo ... łzy.

Na oczach Apacza skóra zaczęła się zabliźniać z jątrzącej się rany zmieniając w starą, ledwie widoczną bliznę.

Indianin rozejrzał się wokół.

Siedział w celi. Na podłodze, pośród zasuszonych szczątków w więziennym kombinezonie.
Piekło go gardło. Podobnie jak wcześniej.

- Zabijaj! – zabrzmiał wyraźny głos w głowie Apacza. - Zabijaj by wypełnić pakt. Chcę czuć krew na ścianach, na podłodze, na ostrzu twojego noża. Zabijaj i ciesz się wolnością.

Ktoś poruszył się w bocznej celi. Cichy jęk doszedł do uszu Apacza. Smak rdzy w ustach stał się jeszcze silniejszy. Jakby usta Indianina wypełniała krew.




JAMES “CHASE” THORN


- A ty, co zrobisz, amigo?

Pytanie zostało wypowiedziane twardym tonem. Broń została opuszczona. Kilkanaście wytatuowanych twarzy czekało na to, co powie szef.

Czy chodziło o to słowo „amigo”, które użył? A może o ton głosu? A może po prostu zabrakło mu daru przekonywania, zabrakło odrobiny pewności siebie.

Rakieta uśmiechnął się. Wrednie. Powiedział coś po hiszpańsku i w stronę Jamesa skierowały się lufy trzech samopałów.

Desperado patrzyli w jego stronę oczami drapieżników.

- Powiem ci, co zrobię, amigo – wycedził szef Desperados przez zęby. – Daruję ci życie. A teraz cofnij się. Tam, za tą grodź.

Ruch głowy. Broń Chase już była wyżej, gotowa do strzału, ale wiedział, że jeśli naciśnie spust zabije góra dwóch i sam umrze. W ciasnocie korytarza nie sposób było pudłować, czy unikać strzałów.

„Tam, za tą gródź”. Chase zadrżał. Oznaczało to cofnięcie się pod kantynę, gdzie szalały robale.

- Skoro sprowadziłeś je do nas – warknął Desperado – to je odeślesz. Dopiero wtedy cię wypuścimy.

Oczy gangera były złe. Zmrużone. Nie żartował. Naprawdę miał zamiar odciąć Thorna na tym korytarzu przy kantynie.

- Idź – ponaglił Desperado Thorna. – Albo rozjebiemy cię na miejscu.

Spluw było pięć. Ludzi szesnastu. Nie miał szans. Mógł wybrać – zginąć w walce, czy liczyć na jakiś obrót sytuacji na korytarzu.

- Idź! – powtórzył Desperados agresywniej.




SPOOK

- Pierdol się! – desperacko rzuciła się do kratownicy na ścianie i zaczęła walić w nią nożami. Celowała w okolice śrub licząc na to, że przerdzewiała konstrukcja nie wytrzyma jej wściekłości.

Z każdym ciosem noża z kadłuba odpryskiwała rdza. Jaj drobinki zaczęły wirować w powietrzu zapomnianego korytarza.

Spook pracowała szaleńczo, wiedząc, że od tego zależy jej życie.

Pot szczypał ją w czoło podrażnione drobinkami rdzy, pył wciskał się do płuc, powodując kaszel, ale nie przestawała.

Trupy na korytarzu śmiały się z niej. Szyderczo.
Słyszała ich śmiechy, mimo że truchła leżały nieruchomo na kratownicy korytarza.

W ustach Spook zalegała rdza. Czuła jej metaliczny smak w gardle i na języku. Jak smak krwi. Żelazisty. Wyraźny.

- Nie ma stąd ucieczki, nie rozumiesz – szydził głos w jej głowie. – Kto raz wszedł, nie wyjdzie. Chyba, że przystanie na moje warunki.

- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!

Czy to Spook krzyczała? Nie potrafiła tego powiedzieć.

Krata blokująca wejście do szybu wentylacyjnego puściła.

Spook wrzasnęła tryumfalnie. Za wcześnie.

„Ojciec” skoczył w jej stronę, w tej samej chwili, kiedy ona wślizgiwała się do wąskiego szybu. Nikt inny by tego nie zdołał zrobić, ale Spook była drobna i wyjątkowo wysportowana. Zdążyła wsunąć się prawie cała, ale jakaś ręka chwyciła ją za kostkę. Chwyt był silny, jak imadło.

Spook kopnęła wściekle i uchwyt zelżał. Wrzasnęła i zaczęła pełznąć do przodu, byle z daleka od szalonego demona.

Łkała. Płakała. Wyła.

Coś szurało za nią sycząc i wyjąc.

Za późno zorientowała się, że poziomy szyb przechodzi w szeroki, pionowy kanał.
Dłonie straciły oparcie i Spook poleciała w dół próbując na próżno złapać się czegoś dłońmi.

W końcu rąbnęła w coś twardego barkiem. Pod czaszką eksplodował jej ogień i Spook straciła przytomność na dnie szybu.

- Zdechniesz tutaj, głupia pizdo – usłyszała jeszcze gasnący głos w swojej głowie. – Zdechniesz i nikt nie uroni po tobie łzy.




PASTOR / SZEKSPIR i JAKUB SZKUTNIK


Nie znali się, a jednak byli w stanie sobie wzajemnie pomagać. Czy połączyło ich człowieczeństwo? Czy też coś innego?

Wielki Q zawahał się. Zimnym wzrokiem omiótł korytarz, po którym pełzały przemienione w coś obłędnie nierzeczywistego. Oderwana ręka szła, niczym gigantyczny pająk w ich stronę. Z miejsca, gdzie kiedyś był łokieć, wystawała kość, zginająca się niczym ogon skorpiona. Kawałek dalej okrwawiona czaszka pełzała, niczym wąż na szczątkach kręgosłupa. Obok niej dreptała stopa, której palce zmieniły się w pajęcze odnóża. Gdzieś dalej kawałek żuchwy brnął w ich stronę odpychając się językiem niczym macką.

Wielki Q przeszedł krawędź grodzi i wystrzelił ze strzelby trzymanej w dłoni. Wężoczaszka rozpadała się na setki krwawych strzępków.

Pastor chwycił Szkutnika pod ramię i przy pomocy jeszcze jednego z Rippersów wyciągnął poza gródź. Wielki Q wystrzelił raz jeszcze i cofnął się za dwójką więźniów.

Wcisnął guzik zamykający korytarz. Gródź opadła w dół odcinając blok, w którym znajdowała się cela Wieszcza od reszty sektora.

- Wyglądasz nie najlepiej, Szkutnik – zaśmiał się zimno Wielki Q.

Potem odwrócił się do reszty więźniów. Koko Jambo i ty, Slalom. Naruchajcie mi tutaj szybko spawarkę. Zamkniemy tam chujka na amen.

Wskazani więźniowie popędzili korytarzem by poszukać urządzenia.

- Co to, kurwa, za gówno? – Wielki Q spojrzał na Jakuba i Pastora. – Szkutnik. Pastor. Wydajecie się wiedzieć więcej, niż chcecie mi powiedzieć.

- Gdy zebrał się wielki tłum i z miast przychodzili do Niego; rzekł w przypowieściach: - usłyszeli wyraźny szept Szkutnik i Pastor - "Siewca wyszedł siać ziarno. A gdy siał, jedno padło na drogę i zostało podeptane, a ptaki powietrzne wydziobały je. Inne padło na skałę i gdy wzeszło, uschło, bo nie miało wilgoci. Inne znowu padło między ciernie, a ciernie razem z nim wyrosły i zagłuszyły je. Inne w końcu padło na ziemię żyzną i gdy wzrosło, wydało plon stokrotny". Przy tych słowach wołał: "Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha!”

- I powiem sobie: - szept narastał, zmianił się w wyraźny głos - Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj! Lecz Bóg rzekł do niego: "Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował?"

- Lecz oto ręka mojego zdrajcy jest ze Mną na stole. Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi według tego, jak jest postanowione, lecz biada temu człowiekowi, przez którego będzie wydany". A oni zaczęli wypytywać jeden drugiego, kto by mógł spośród nich to uczynić.

Ostatnie zdania były krzykiem w ich głowach.

Wielki Q przyglądał się im zimno ładując do komory dwa nowe pociski, na miejsce wystrzelonych. Szczęknęła zamykana broń. Lufy skierowały się w stronę Jakuba i Pastora.

- Czekam, kurwa – wycedził Rippers.

- Zabije was. Zdradzi. Przez krew. Przez słowa. Jam jest Shamhayell. Znam umysły szaleńców, bo sam jestem szaleństwem. Zabije was i przyjmie moją komunię. A ja go konsekruję i staniemy się jednością.

Głuchy szczęk odbezpieczanej broni uzmysłowił Szkutnikowi i Pastorowi, że cholerny demon może mieć rację.




FLAT LINE, DOUBLE B


Drzwi nie stanowiły problemu dla umiejętności Double B i jego sprzętu. Podpięcie się pod sygnał, deszyfracja kodu i wysłanie fałszywego impulsu zajęło mu tylko kilka minut. Musiał przy okazji stwierdzić, że John miał całkiem ciekawy sprzęt. Dobrej jakości i całkiem cenny, jak na warunki GEHENNY.

Drzwi do pomieszczenia otworzyły się prawie bezszelestnie i więźniów zalało sztuczne, niebieskie światło.

Szybko wskoczyli do środka. Double B wiedział, że musi szybko zamknąć drzwi, nim STRAŻNIK zorientuje się, że nastąpiło nieautoryzowane wtargnięcie. Wolał nie ryzykować nawet z generatorem szumów spotkania z maszynami STRAŻNIKA.

Kiedy grodź opadła za nimi więźniowie przez chwilę mogli podziwiać pomieszczenie, w którym się znaleźli.



Pomieszczenie było wysokie. Centralną jego część zajmował cylindryczny zbiornik, w którym płonęło jaskrawoniebieskie światło. To był właśnie cel wyprawy. Infostrada. Węzeł informacyjny STRAŻNIKA. Moc tego ogniwa pozwalała zapamiętać tyle danych, że żaden więzienny komputer nie byłby w stanie zapamiętać chociażby ułamka procenta danych. A szybkość ogniwa była spełnieniem erotycznych snów każdego hakera.

Podłoże stanowiła kratownica zawieszona nad specjalnym płynem chłodzącym. Od substancji o zielonkawej barwie bił przyjemny chłód. Double B wiedział jednak, że nie powinni za długo oddychać powietrzem w tej komorze. Chłodziwo miało właściwości halucynogenne.

Na wysokości piętra wokół pomieszczenia przebiegała galeria widokowa – rampa, a na suficie pracował leniwie wentylator. Cień jego wirników, co rusz padał na stojących w dole pomieszczenia więźniów.

Podłączenie do Węzła Infostrady nie było przedsięwzięciem łatwym. Do tego celu służyła specjalna łapa na wysięgniku zamontowana obok cylindra – tak zwany terminal transmisyjny. Double B, czując się jak wierny w świątyni swego bóstwa, podszedł do terminala transmisyjnego.

I wtedy ukryte gdzieś w górze głośniki zatrzeszczały złowieszczo a po chwili zaczął się z nich wydobywać dziewczęcy, znany Double B głosik.

- Witam ponownie 7514361 oraz witam również więźnia numer 8542334. Naruszyliście sektor zastrzeżony, tym samym uruchamiając procedurę przejęcia. W wasz rejon zostały wysłane roboty porządkowe typu KL120. Proszę o natychmiastowe wyjście z pomieszczenia Węzła Infostrady i poddanie się jednostkom KL 120. Muszę uprzedzić, że wydałem rozkaz pewnej modyfikacji standardowego wyposażenia jednostek KL 120 oraz zmieniłem algorytmy postępowania na wypadek prób oporu ze strony zbuntowanych więźniów.

Przez chwile panowała cisza.

- Zakładam, że jednostka 7514361 nie poinformowała jednostki 8542334 o sytuacji. Otóż statek więzienny GEHENNA zmierza w stronę krążownika FEDERACJI TERRAŃSKIEJ, i za trzydzieści sześć standardowych jednostek czasu znajdzie się w zasięgu umożliwiającym zniszczenie. Ze względu na pojawienie się na pokładzie GEHENNY nieznanych i niebezpiecznych form życia, takie rozwiązanie wydaje się być najkorzystniejsze dla gatunku ludzkiego. Więzień 7514361 został przeznaczony do ewakuacji, jako jednostka rokująca szansę na socjalizację. Więzień 8542334, jako winny aktów ludobójstwa i zabicia gazem bojowym trzydzieści osiem tysięcy sześćset siedemdziesiąt trzy osoby na koloni VORTEL 2 nie został dołączony do więźniów objętych procesem ewakuacji. Więzień 7514361, powtarzam, to twoja ostania szansa na poddanie się procesom resocjalizacji. Próba oporu będzie potwierdzeniem wyników testów, które skazały cię na pobyt na GEHENNIE, który to, wedle oficjalnych danych, zakończył się oficjalnie siedem miesięcy i dwanaście dni temu. Gdyby nie nieprzewidywalne problemy z nawigacją zostałbyś zwolniony z pokładu GEHENNY.

Głos zamilkł. Światła zaczęły pulsować czerwienią.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172