Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2011, 22:41   #39
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Silverymoon

1 Ches(Marzec)
trzy kwadranse od początku natarcia, godzina 1 w nocy





Sir Astegor Ravillin



"Inkwizytor" opuścił północne mury, po czym pognał ile sił w nogach na rynek. Miał zamiar stawić czoła Czerwonemu Smokowi, i choć była to raczej misja samobójcza, był gotowy zmierzyć się z tym wielkim cholerstwem zionącym ogniem. Na miejscu okazało się jednak, że Smok wzniósł się już w przestworza, tocząc właśnie bój ponad Silverymoon z samą Alustriel.

Skoro więc sprawa rozwiązała się niejako sama, Astegor ruszył czym prędzej do przybytku Helma, gdzie zresztą znoszono już pierwszych rannych. Ominął więc cały bajzel i krzątaninę, jakie panowały w świątyni, ignorując przy okazji liczne jęki poszkodowanych. Mężczyzna zszedł dwa poziomy niżej, mając dosyć dziwne przeczucia, odnośnie miejsca do którego zmierzał.

Zostały one szybko potwierdzone, ledwie pokonał kolejny zakręt.

Dwóch strażników, mających pilnować drzwi celi z uwięzioną Theronną Fiedlerson, leżeli na korytarzu martwi. Z okolic ich serc wystawały zaś małe bełty, trafiające witalne organy z dokładną precyzją. Astegor mieląc przekleństwo na ustach, zacisnął dłoń na rękojeści miecza, wpadając do celi. I został po raz kolejny dosyć nieprzyjemnie zaskoczony. Theronna nie zniknęła, jak można było przypuszczać, lecz wisiała nadal na łańcuchach w swej celi. Martwa, z wystającym i u niej bełtem z piersi.

- Pięęęęęknie - Podsumował wszystko oręż "Inkwizytora".

....

Astegor pojawił się ponownie na rynku, mając zamiar - jakkolwiek to miało brzmieć - postrzelać sobie do wielkiej gadziny. Problem jednak polegał na tym, iż Czerwony Smok unosił się przynajmniej ze sto metrów ponad miastem, było to więc zdecydowanie poza zasięgiem posiadanej przez mężczyznę kuszy. Sam rynek z kolei był w paru miejscach zaścielony spalonymi trupami mieszkańców... Ravillin zwrócił uwagę na innego, wartego choć chwilę zachodu oponenta.

Humanoidalne, rogate coś pożerało właśnie jakiegoś zbrojnego.





Zoth'illam


Zaklinacz wraz z towarzyszką zaczęli się wkrótce przepychać przez tłum rozwydrzonych mieszczan, cisnących się przed bramą do Wysokiego Pałacu. Mimo początkowego wzbraniania wkroczenia do środka zbawiennego miejsca innych osób poza kobitami i dziećmi, rycerze w srebrze szybko zmienili swoje zdanie, wspierani świadomością obecności wielkiego, czerwonego smoka, latającego obecnie nad Silverymoon.

Co prawda, po pierwszym, zabójczym dla wielu ataku, gadzina przebywała obecnie w przestworzach, mając na swej łepetynie samą Alustriel i jej protegowanego, zbrojni jednak szybko zrozumieli stan rzeczy, wpuszczając już kogo popadnie... Zoth, znajdujący się o krok od wejścia do pałacu, zaczął jednak poważnie się nad wszystkim zastanawiać. Ogarnęły go bowiem wielkie wątpliwości z cyklu "czy wypadało...". Wszak był bowiem kimś więcej, niż zwyczajnym człowiekiem, robiącym niemal w portki na widok chociażby zwyczajowego Ogra.

Co więcej, Smoczy Potomek, był znacznie potężniejszy, niż niejeden praktykujący Sztukę w "Klejnocie Północy", należało się więc poważnie zastanowić nad faktem schronienia w podziemiach zbawiennego miejsca, a możliwością przyczynienia się do... zapamiętania jego imienia. Oczywiście nie za darmo.

- Biegiem! - Ponaglali strażnicy, wpuszczający już naprawdę wszystkich do pałacu - Biegem lecz spokojnie, nic wam już nie grozi, zachowajcie spokój! -

- Lucasie... - Odezwała się nagle podtrzymywana przez niego, nadal ranna Xara - Nie przejmuj się mną, poradzę sobie, pędź zapłacić pięknym za nadobne tym świniom, które się do tego wszystkiego przyczyniły, zrób to dla mnie...

....

Zoth po wylewnym pożegnaniu odstawianej kochanicy w "Wysokim Pałacu", nieco się od niego oddalił, mając zamiar zagadnąć kogoś, kto wyglądał na osobę pracującą dla Silverymoon. Owy ktoś miał jednak być kimś więcej, niż zwykłym gwardzistą, ponieważ takiej osoby właśnie w tej chwili potrzebował.

Niczym w jakiejś banalnej bajeczce dla dzieci, pojawił się nadobny rycerz.


Jegomość najwyraźniej miał głowę na karku, wydawał bowiem właśnie zdecydowane rozkazy jakiemuś tuzinowi zbrojnych. Decyzje jakie podejmował, wykonywano natychmiastowo, istniał więc drobny płomyk nadziei, iż "tym u władzy" uda się jakoś zapanować nad panującym w Silverymoon burdelem.





Wulfram Savage


Mężczyzna znalazł się na rynku wioząc swe trzy kobietki wozem ku Wysokiemu Pałacowi. Problem, jaki pojawił się po drodze, miał jednak kilka istotnych czynników. Po pierwsze, na rynku leżało wiele martwych osób, spopielonych ognistym oddechem Czerwonego Smoka, w chwili obecnej toczącego bój w przestworzach z samą Alustriel. Po drugie, na drodze ku zbawiennemu schronieniu stała jakaś czerwona, pokryta łuską i posiadająca rogi humanoidalna poczwara, z całą pewnością nie mająca przyjaznych zamiarów wobec Silverymoonczyków.

Wulfram jednak postanowił zignorować oba fakty, mając na względzie bezpieczeństwo swojej rodziny. W normalnych okolicznościach rzuciłby się prosto na czerwone paskudztwo, tym razem jednak miał na głowie przede wszystkim bezpieczeństwo swojej rodzinki. Ominął więc szerokim łukiem złowrogo łypiącego na okoliczne, "żywe mięso" Abishaia, powożąc prosto do pałacu jednej z Siedmiu Sióstr.

- Papo, dlaczego oni tam sobie leżą? - Spytała Neriss na widok nadal wciąż dymiących trupów po ataku smoka, spoczywających na bruku placu.

Wulfram robił co mógł, by jego córeczka nie pojęła tragizmu całej sytuacji, nawet jeśli równało się to z wielkimi kłamstwami. Po kilkuset metrach powożenia jednak nawet najlepsze łgarstwa nie były w stanie wyjaśnić sytuacji, jaka przed nimi zaistniała.

Oto bowiem, w mieście pojawili się zupełnie znikąd nowi przeciwnicy, wprawiając w panikę tłum zmierzający do "Wysokiego Pałacu". A koń ciągnący wóz z trzema bliskimi sercu Savaga niewiastami zyskał automatycznie z całą pewnością miejsce pierwszego dania na jadłospisie cholernych bestii pojawiających się w mieście. Mężczyzna pogonił konia ciągnącego wóz, licząc na przedostanie się bokiem, Czerwony Diabeł miał jednak ochotę na koninę... rzucając się od boku na zwierze pociągowe, i przetrącając jednym zamachem ogona koński kark.

Rumak, będący w truchcie, padł jak długi, wóz przyrżnął w jego ciało, a syczący Abishai zwrócił swoje ślepia na pasażerów powozu...





Tarin Harvell


Po odstawieniu swej kuzynki, własnych rodzin, oraz weselnego towarzystwa do pałacu, Harvell mógł w końcu odetchnąć, pozbywszy się ze swych barków szeroko pojętej roli nietypowej niańki. Potruchtał więc ponownie na rynek, na którym działo się naprawdę sporo.

A to jakiś wyjątkowo przerośnięty jegomość samotnie ścierał się właśnie z kolejną, czerwoną paskudą na północy rynku. Inny osobnik, na południu, bronił wozu pozbawionego siły pociągowej - a na którym znajdowały się krzyczące kobiety i dzieci - przed pobratymcem nie tak dawno ukatrupionego przez samego Tarina podobnego czerwonego.

Jakiś konny wydawał pospieszne rozkazy paru gwardzistom, niedaleko niego, ekstrawagancko ubrany mężczyzna, w którym wyraźnie było czuć Splot, zbliżał się od tyłu do rycerza... czyżby wróg??. Wszak cały ten atak śmierdział Tarinowi na wiele mil, a nawet najbardziej łebscy zielonoskórzy nie byliby raczej w stanie zorganizować tak dobrze poprowadzonego najazdu. Za wszystkim stał zapewne ktoś inny, pociągając za odpowiednie sznurki, a owa siła mogła mieć w mieście chociażby szpiegów. Przeprowadzić ciche likwidacje odpowiednich osób osłabiając obrońców, zebrać potrzebne informacje, tu i tam dokonać może sabotażu?.

Harvell nie tyle co miał wybujałą wyobraźnię, lecz sporo oleju w głowie...

Coś z przeciągłym świstem przecięło przestworza, po czym jak nie gruchnęło!. Jeden z pobliskich budynków niemal przestał całkowicie istnieć, trafiony głazem z katapulty, jakby na potwierdzenie myśli mężczyzny. Tarin spojrzał na moment w niebiosa, obserwując walkę Czerwonego Smoka z Alustriel. Na tle nocnego nieba co prawda nie było za wiele widać, jednak oddech smoka, i odpowiadająca na niego błyskawica były wyraźnie dostrzegalne.

Gdzieś w południowej części miasta pojawiły się nieco niepokojące odgłosy.





Morvin Lirish


Mag przywołał do istnienia "Widmowego rumaka", po czym zasiadając na owym wierzchowcu ruszył w przestworza Silverymoon, siejąc spustoszenie wśród Orczych mord, zostawiając za sobą karczmę, i problem służki i Gryfa...

"Łańcuch błyskawic" położył trupem piętnastu atakujących, pierwszego z nich zwęglając aż do kości. Takie przetrzebienie wrogich oddziałów naturalnie nie obeszło się bez echa, zwłaszcza, że wśród napastników znajdowali się i zielonoskórzy szamani. Jeden z nich, o wielkim imieniu "Thogg Przebiegły", widząc co się też wyprawia, złożył szybkie modły do samego Grummsha, powołując do istnienia niezwykle zabójczy w skutkach efekt. Na drodze powietrznej Maga siedzącego na magicznym rumaku pojawiła się bowiem "Bariera z ostrzy".

Wierzchowiec zarżał, wpadając na ostre niczym brzytwy ostrza, wirujące wokół własnych osi. Te poszatkowały go na drobny mak, przez chwilę prezentując Morvinowi wielką nieprzyjemność znajdowania się w samym środku przerabianej na plasterki koniny. Nie to jednak było w tej chwili dla Maga najgorsze. On sam bowiem również znalazł się w efekcie czaru, odczuwając na własnej skórze skutki niszczycielskiej Sztuki.

Choć na drobny moment zdążył się schylić, czy też i skurczyć w sobie, starając się choć minimalnie zniwelować efekty zabójczego czaru, tnące na drobne manifestacje dopadły i jego, choć oczywiście nie z tak strasznym skutkiem jak rumaka... Lirish spadał w dół, brocząc krwią. Spotkanie z twardym brukiem nie należało do najprzyjemniejszych, mimo desperackich prób uniesienia go w powietrzu przez Irqua, będącego już pod postacią Impa.

Bolało.

Morvin chwilowo skończył rozplaszczony na jednym z dachów Silverymoon, siłą grawitacji zsuwający się i z niego na bruk ulicy. Efektem tego był podwójny upadek, niemal łamiący tuzin kości, nie wspominając o tnących wcześniej ciało ostrzach...

- Wstawaj!! - Ryknął piskliwym głosem Irqu, targając brutalnie zakrwawionego Maga za włosy, i kierując jego twarz w stronę nadbiegających Orków.




Dagor "Suchy Rębajło"


Dzielnie walczący na południowych murach Krasnolud wyciął już tuzin Orczych mord, pozbył się do tego i trzech drabin, gdy zauważył Czerwonego Smoka nad północną częścią Silverymoon. Postanowił więc zająć się owym faktem osobiście, mając... naprawdę zamiar się z nim zmierzyć??. Opuścił więc mury, po czym ruszył biegiem przez miasto w kierunku gdzie ostatni raz widział ową gadzinę.

Miało to w pewnym sensie dosyć fatalne w skutkach konsekwencje.

"Ucieczka" Dagora z murów zdziwiła, a nawet i nieco wystraszyła obrońców. Skoro bowiem dzielny brodacz brał (w ich oczach) nogi za pas... kilku żołdaków postanowiło uczynić to samo. W serca paru innych wstąpiło zaś zwątpienie, a kolejne wydarzenia potoczyły się niczym lawina. Opór na murach zmalał, drabin przybyło, do tego pojawiła się i wieża oblężnicza, opuszczając wkrótce rampę z napastnikami, wbiegającymi na mury.

- Wracać tchórze!! - Krzyknęła złotowłosa, butna Zaklinaczka, posyłając właśnie kolejny "Magiczny pocisk" w przeciwnika na murach.

Kobieta o urodzie mogącej zawrócić w głowie niejednemu, nawoływała jednak na próżno. Obrońcy zostali zalani falą wrogów, i kolejni mężczyźni padali pod ciosami pordzewiałych mieczy i toporów. Mury spłynęły krwią...

Dzięki kolejnemu zaklęciu wzniosła się w powietrze, uciekając przed napastnikami. Nie pokonała jednak więcej niż pięć metrów, gdy w sam środek jej torsu wbił się oszczep. Krzyknęła krótko, po czym runęła w dół, rozbijając swoje ciało o bruk.


~


Południowo-wschodnia brama została zniszczona, same południowe mury również zdobyte. Orczy najeźdźcy wdarli się do Silverymoon, niszcząc i zabijając wszystko na swej drodze. Nie miało dla nich znaczenia, czy młody czy stary, kobieta czy mężczyzna. Niemal równali wszystko z ziemią, drąc się gardłowo, i wciąż brnąc do przodu, ulica za ulicą, dom za domem. Wkrótce dotarli do rzeki...




Dasser "Goniący Chmury", Raetar Delacross


Kotowaty pędził przez miasto w kierunku "Księżycowego Mostu" będącego jedynym sposobem przeprawy do innej części miasta. Zostawił za sobą wiele orczych trupów, umożliwiając obrońcom zepchnięcie wrogich sił w kierunku zniszczonej bramy, gdy jednak Silverymoonczycy byli już o krok od sukcesu, spadły na nich ze skrzydła posiłki zielonoskórych, wdzierające się z innej strony do miasta.

Walczyli do samego końca...

Dasser po akrobatycznym pokonaniu mostu, i wyminięciu dziwnego jegomościa, spokojnie wpatrującego się w owy bajzel panujący na moście, wspiął się na pobliski budynek, by przyjrzeć się dalszemu rozwojowi sytuacji w mieście.


~


Raetar, po niedługim czasie spędzonym w karczmie, pojawił się ponownie na ulicach. Nadal miał zamiar przedostać się na południową część miasta, i obserwował właśnie, jak jakiś humanoidalny futrzak, pokonywał szybko most wśród paru akrobatycznych popisów. Mężczyzna spojrzał na znajdujący się przed sobą widok i przeciągle westchnął, kiwając do tego nieco głową. Most był bowiem zapchany do granic możliwości przez uciekających z południowej części miasta mieszkańców. Krzyczący mężczyźni i kobiety, płaczące dzieci, nawoływania, złorzeczenie, przepychanki, zbrojni starający się bezskutecznie jakoś opanować cały ten cyrk, jeden wielki jazgot.

I do tego jazgotu, dołączył szybko kolejny, o wiele bardziej złowrogi.

Narastający odgłos na moment uciszył wszystkich zebranych przed "Księżycowym Mostem", zwracając ich oczy w tamtym kierunku. A gdy spomiędzy budynków wypadła Orcza armia, tłum ryknął aż pod niebiosa. Panika, jaka ogarnęła pechowców, w niczym im i tak już nie pomogła. Zdesperowani wizją ucieczki tratowali się na moście, i zaczęto nawet rzucać się do rzeki. W tłumie tym, ramię w ramię z jakimiś przypadkowymi czterema zbrojnymi, znajdował się Dagor.

Opadły topory, miecze, i włócznie, szczękneły kusze i brzdęknęły łuki, nie szczędząc nikogo. Mężczyźni, kobiety, dzieci...

Raetar spoglądał szarym wzrokiem na rozgrywającą się na jego oczach masakrę.





















***

Komentarze itd. jutro
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 17-10-2011 o 22:56.
Buka jest offline