Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2011, 12:35   #10
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
przy współudziale Maury

Po rozmowie z sir Garethem Stephen miał wiele do myślenia. Przede wszystkim prośba diussessy. „Nie reagujcie pochopnie.” Co to znaczy? Jako rycerze mieli obowiązek rozważyć każdą rzecz sumiennie oraz szczerze. Rozumiał, że jako niewiasta, lady Vivienne zdecydowanie sprzyjała projektowanemu małżeństwo. Rzeczą oczywistą było, że syn książęcej pary musi ożenić się z dziewczyną, która swoim urodzeniem oraz majątkiem nie przyniesie wstydu rodzinie oraz wzmocni pozycje ojca. Oczywiście identycznie było na wszystkich szczeblach szlacheckiego narodu. Rodzina stanowiła wartość ważniejszą niż osobiste preferencje. Szczęśliwcom jednak udawało się pogodzić uczucie oraz potrzeby rodowe. Taka właśnie sytuacja miała miejsce w przypadku potomstwa diuków oraz hrabiów. Pogodzenie rodzin miało istotne znaczenie dla Jego Królewskiej Mości, pozwalało skoncentrować wysiłki baronów na Saksonach oraz Cumbryjczykach.

Giermek Cibno, znakomicie nadawał się do łowów. Lubił je zresztą znacznie bardziej, niż prawdziwa walkę, czy turniej. Oczywiście honorowo nigdy nie powiedział ani słowa swojemu rycerzowi, lecz biorąc pod uwagę jego umiejętności bojowe, każdy mógł poznać, gdzie naprawdę czuł się swobodniej. Lanca nie stanowiła jego dobrej strony, miecz także nie, natomiast topór oraz łuk wydawały się być wyjątkowo skuteczne w jego młodzieńczych dłoniach. Walki nimi uczył się nie tyle od samego Stephena, który preferował klasyczne umiejętności rycerskie, ale od Gudmunda, saksońskiego przybocznego, który służył od dawna panom na Mist Wood.


Chłopak był ponadto wesoły, kędzierzawy, uwielbiał konie oraz nie wywyższał się ponad innych, pomimo pokrewieństwa ze Stephenem.
- Sir?
- Dobra robota – poklepał chłopaka po ramieniu widząc, jak sprawnie czyści konie, sprawdza kopyta oraz przegląda siodła.
- Dziękuję panie, czy …? - zawiesił pytanie giermek.
- Obawiać się nie musisz, że pozostaniesz tutaj. Łowy rzecz to rycerska, trudno, żeby szlachcic pasowany ruszył więc bez swojego giermka.
- Dziękuję panie, kto jeszcze pojedzie? - odważył się zapytać Cibno.
- Niewątpliwie Gudmund oraz Sonny – wskazał na przybocznego wojownika oraz służącego, który należał do naprawdę dobrych tropicieli oraz potrafił nieźle walczyć, choć mijał mu dopiero piętnasty rok. Zresztą właśnie pod tym względem był równolatkiem Cibno.
Giermek uśmiechnął się.
- Leopoldus będzie ci panie niezwykle wdzięczny – mruknął uśmiechając się przekornie.
- Leopoldus powinien uważać, bowiem wreszcie któraś panna zrzuci go ze schodów – oznajmił rycerz idąc do komnat. Walijczyk bowiem w służbie Stephena należał nie tylko do dobrych pieśniarzy, ale też miał w sobie coś, co sprawiało, że dziewięć na dziesięć pokojówek traciło głowę dla niego. Był rewelacyjna kopalnią wiadomości oraz wszelakich plotek, lecz nie lubił ano podróży, ani obozowania po lasach. Najszczęśliwszy byłby siedząc cały czas w zamku księcia, gdzie jakimś cudem potrafił romansować naraz z trzema dziewkami służebnymi. Toteż wolał Stephen pozostawiać go tam, gdzie bard czuł się szczęśliwszy oraz bardziej użyteczny układając piękne ballady oraz pozyskując wiele ciekawych informacji. Bowiem Stephen chociaż starał się podchodzić rycersko do każdej sprawy, miał tą małą słabostkę, że lubił wiedzieć, co właściwie w trawie piszczy. Kochliwy walijski bard niezwykle przydawał się przy tym właśnie zadaniu. - Cibno, przekażesz wszystkim, którzy wyruszają, żeby byli gotowi do drogi – wydał jeszcze polecenie giermkowi. Wiedział, że jego służba odpowiednio się przygotuje.

***

Dwór wraz ze swoją etykietą przynosił nowe prawa. Słyszało się, że dawni włodarze w ogóle nie pozwalali się spotykać w niektórych rodzinach córkom z młodzianami, szczególnie ci, pochodzący z Dorset, hołdujący dawnym zwyczajom rzymskim. Jednak rozkwit kultury rycerskiej za Uthera, szczególnie zaś jego syna Artura, zmieniał wszystko. Królowa Ginewra sama prowadziła zawody dworskiej miłości wspierając młodych, którzy nie przekraczając granic przyzwoitości mogli swobodnie spotykać się prowadząc gry romansowe. Czy prawdziwym uczuciem powodowane, czy jedynie chęcią miłosnej konwersacji … bywało rozmaicie. Jednak niewątpliwie dzięki zasadom dworskiej etykiety Stephen mógł odwiedzić Kaylyn bez wzbudzania jakichkolwiek zdziwionych, czy niechętnych spojrzeń.

Lekko zapukał w drzwi, które służba wskazała mu, jako zajmowane przez świtę Kaylyn.
- Rycerz Stephen w odwiedziny do lady Orville.
Urodziwa, dziewczęca głowa o czarnych, kręconych lokach i nieco zbyt ozdobionej barwiczką twarzyczce ukazała się w szparze drzwi, które uchyliły się szerzej. Tessa Tanner przywołała na usta swój najbardziej uwodzicielski uśmiech i dygnęła, zapraszając rycerza do środka.
- Lady...Orville? Znaczy..znaczy..Kay?
Zatrzepotała rzęsami, starając się swoją osobą zasłonić jak największą część pokoju, gdzie zarumieniona Kay mocowała się z gorsetem sukni, próbując go zawiązać z tyłu na kokardkę. Po dopatrzeniu koni i rozmowie z Hugonem wróciła do komnat, by ogarnąć się nieco. Na prawdziwa kąpiel, w balii wykładanej płótnem, z olejkiem ziołowym i wywarem mydlnicy nie było czasu, więc obmyła się tylko szybko używając dzbanka i misy oraz czystego gałganka i właśnie kończyła ubieranie, gdy Stephen zapukał. Toteż jej lekko wilgotne włosy pozostawiały wiele do życzenia pod względem ułożenia, a rumieniec na twarzy osiągnął imponujący wygląd.
- Zaproś sir Stephena, Tesso- powiedziała, gdy zakończyła bohaterskie walki z garderobą i wygładziła włosy.
Tessa wymownie uniosła wyskubane brwi- i wpuściła Stephena, usuwając się na bok z dygnięciem; była w końcu tylko kuzynką trzeciego stopnia, w dodatku na utrzymaniu Kay.

Cokolwiek by nie powiedzieć, Tessa także była szlachcianką. toteż Stephen ukłonił się dworsko, potem natomiast, jak przystało na młodego, przypadł do kolan cioteczki powiedziawszy kilka miłych słów powitania. Pamiętał, że stara panna szczególnie pała atencją względem Kościoła. Toteż pozwolił sobie przekazać jej kilka słów pozdrowienia od stryja.
- Milady, pozwolę sobie przekazać jeszcze prośbę mojego stryja, opata Tanicusa, który przesyła słowa pozdrowienia oraz błogosławieństwa - ściślej biorąc stryj rzeczywiście prosił o przekazanie ich względem wszystkich znajomych oraz sąsiadów nie wspomniawszy nikogo szczególnego. Jednak skoro słowa jego były tak ogólne, bez mrugnięcia oka zaliczył ciotkę Minerve do znajomych. Miał nadzieję, że bardzo religijna kobieta będzie usatysfakcjonowana tym pobożnym faktycznie powitaniem.

Lady Minerva doznała w tym momencie częściowego wniebowstąpienia, a sir Stephen doznał w jej sercu odpuszczenia wszelkich grzechów, zanim jeszcze je popełnił. Mimo to na twarzy matrony zagościł chytry uśmieszek i złożywszy na podołku szczupłe, pergaminowe dłonie westchnęła:
- Kochany opat … A zatem zabierasz Kaylyn na łowy, sir Stephenie? A osobiście dopilnujesz, by nic nie stało się tej wagabundce? Wiesz, że z was dwojga to tylko na twoim rozsądku mogę polegać...
Kay stała u okna, purpurowiejąc nieco.
- Ależ milady, oczywiście łowy szlachetną są rozrywką i naprawdę, wielu raduje się wyruszając na leśne przygody. Niemniej, pragnę cię upewnić, że nie powinno dziać się nic złego, jako że wyruszamy dość licznym orszakiem z przyzwoleniem Jego Wysokości. Między innymi druh mój dobry Sir Erik Ebitton - specjalnie wymienił imię rycerza słynącego szczerą pobożnością - ale nie tylko. Lady Orville nie będzie także jedyną damą w łowieckim orszaku. Dodaj do tego nasze świty. Jak więc widzisz, milady, będzie nas spora grupa, wystarczająca, żeby obronić się przed każdym niedźwiedziem, czy wilkiem - Stephen specjalnie udał, że nie zrozumiał aluzji ciotki nie chcąc peszyć zarumienionej Kaylyn.
- Sir Erik … bardzo zacny rycerz … słyszałam … oby więcej takich na tym bezbożnym świecie … - zacmokała stara lady, ale uznawszy widać, ze pochwałą sir Ebbitona umniejsza Stephena, dodała pospiesznie. – Ale w oczach Pana naszego miły jest każdy rycerz, który lojalnie księciu i Bogu służy, dobrami i majątkiem się zajmuje i godziwie o przedłużenie swego rodu dba, tak mniemam ...
Kay miała już dość. Chciała porozmawiać ze Stephenem bez ciotczynych podchodów, bez zerkającej złośliwie Tessy, a czuła, że jeszcze chwila i nie wytrzyma, toteż dygnęła przed ciotką:
- Jeśli chodzi o te wilki i niedźwiedzie, to nie są straszniejsze niż niektóre ...
- Właśnie sobie przypomniałam, że nie widziałam zamkowych ogrodów - powiedziała stara dama z nagłą energią. - Tesso, moja droga, będziesz mi towarzyszyć. Porozmawiajcie o tych swoich łowach, moje dzieci ...wrócimy za czas niedługi ...
I z szumem brokatu sukni, niemal wlokąc pod ramię ociągającą się Tessę, wyszła z komnaty.

Ulga malowała się na twarzy Stephena, gdyż powoli zaczęło mu brakować argumentów oraz komplementów. Szczęśliwie cioteczka przeanalizowała sytuację oraz wedle wrodzonej bystrości pomaszerowała zwiedzać ogrody oraz zabierając ewentualną przyzwoitkę. Bardzo niepobożnie, jednak akurat Stephenowi to nie przeszkadzało. Bardzo ucieszył się, że wreszcie może porozmawiać swobodnie ze swoją przyjaciółką z dzieciństwa.
- Milady, jak widzę twoja ciotka kompletnie się nie zmieniła - uśmiechnął się. Jak wiadomo, nie mógł zaproponować damie przejście na swobodniejszą stopę konwersacji. Takie coś mogło być wyłącznie darem panny dla rycerza, ale nie odwrotnie.
-Niestety, nie zmieniła nic a nic sire … sir ... Stephenie … - dziewczyna spojrzała na niego błagalnie, z wrodzoną szczerością. - Czy..czy możemy zwracać się do siebie, jak dawniej … Stephenie? Ja nadal jestem tą sama Kay … i … i mamy poważniejsze sprawy na głowie, niż dąsy mojej ciotki. Chociaż pojęcia nie mam, dlaczego w swojej niechęci do świata robi wyjątek dla ciebie, to rada temu jestem … - z ulgą opadła na krzesło, patrząc na stojącego mężczyznę. - Usiądź, proszę … I powiedz, co postanowiono z wyjazdem?

Uśmiechnął się ujmując jej ręce.
- Kaylyn, to pięknie brzmi, jak zawsze, pięknie - przyznał wdzięczny. Oczywiście tak mogli rozmawiać wyłącznie, gdy byli sami, ale także to było miłą odmianą po dworskiej etykiecie. - Szczerze mówiąc nie wiadomo, ale należy się jak najszybciej przygotować. Hrabia Oswald jest w drodze, a to właśnie jego mamy spotkać podczas łowów. Warto przy tym wziąć ze sobą jakąś służbę oraz namioty. Bowiem normalna rzecz bywa, że czasem wszystko może się opóźnić. Osobiście wezmę giermka oraz dwoje sług umiejących poradzić sobie w lesie oraz podczas walki. Wprawdzie nie spodziewam się jej ... - zawiesił głos wyrażający niepewność. Widać było, że także nieufnie odnosi się do poczynań hrabiego, choć jednocześnie cieszy na wspólną wyprawę.
- Czy Hugon, mój koniuszy i jego sześciu ludzi mogą pojechać ze mną? To dobrzy żołnierze, a sam Hugon jest zubożałym szlachcicem i można na jego honorze i lojalności polegać?- spojrzała na Stephena spod ciemnych rzęs, uśmiechając się lekko. - A ja też mam łuk i strzały, a nawet sztylet dziadka! - powiedziała to nieco naiwną dumą, ale wiedziała, że kto jak kto, ale Stephen nie będzie się z niej śmiał. Wiele tygodni spędziła, ćwicząc strzelanie do słomianych snopków i wiklinowych koszyków, zawieszonych na drzewach, nim nauczyła się nie zdzierać sobie skóry cięciwą i trafiać za każdym razem.

Skinął.
- To dobry pomysł. Zacny Hugon był dobrym wojakiem, nawet podczas naszych spotkań, jeszcze za dziecinnych czasów - zaciął się na chwile wspominając swoje popisy jeździecka zakończone lądowaniem na kupie łajna. - Eee, natomiast co do twojego łuku, cóż, tak sądziłem, że będziesz wolała oręż miast kądzieli. Przynajmniej podczas chwil wolnych - pogranicze bowiem rządziło się swoimi prawami i niejedna chętna panna potrafiła jeździć konno oraz strzelać. Niektóre zaś nawet, zgroza, siadając na konia ubierały portki! - Pewnie trafi się coś pod strzał. Tutejsze lasy ponoć dają schronienie jeleniom, dzikom, czasami zaś trafi się nawet niedźwiedź. Pewnie, ze to nie nasze tereny, gdzie niemal zwierz koło człeka pożywiać się może. Jednak zdziwiłbym się, gdybyśmy nic nie znaleźli.

Ciemne oczy dziewczyny zalśniły, gdy wspomniała lasy Blakemore Wood, po których uganiała się z psami w złocie i purpurze jesiennej pory. Liście z cichym szelestem opadały pod kopyta koni, drzewa stały w ciszy, jak kolumny w nawie wielkiej świątyni, a serce przenikała radość na słodki dźwięk rogu, oznajmiającego wypatrzenie jelenia … Uśmiechnęła się więc z rozmarzeniem, popatrując na przyjaciela, wiedząc, że i on ma w sercu i duszy te same obrazy. Kochała Meadow Castle, kochała las Crokwood z jego wesołymi, liściastymi zagajnikami, kochała dostojne dęby Blakemore i łagodne łąki, po których ogary goniły zające...
- Gdyby tylko ta wyprawa była tak niefrasobliwą jak nasze...- westchnęła, patrząc na haftowany brzeg rękawa- Ale obiecaj mi Stephenie- cokolwiek się zdarzy. Kiedy już będzie po tym ślubie i całym zamieszaniu, przyjedź do Meadow Castle i pojedziemy na prawdziwe łowy w nasze lasy … obiecujesz?

Popatrzył przeciągle.
- Jeśli zapraszasz, to chyba wołami musianoby mnie odciągać od twych włości. Jeśli rozkazy diuka nie staną na przeszkodzie, to odwiedzę cię z radością. Cieszę się na łowy z tobą - wyznał - oraz cieszy mnie nasze niespodziewane spotkanie. Czy nie miałabyś ochoty także przejść się po zamkowych ogrodach, oczywiście po części, gdzie nie ma lady Minervy? Wiem, że nie mamy zbyt wiele czasu, ale chwila chyba się znajdzie. Służba musi przygotować wszak wszystko, to zaś zawsze zabiera trochę.
- Ciotka nie poszła do ogrodów, nie martw się - Kay ze śmiechem wstała, dając znak, że chętnie wyjdzie z nim razem. - Jak ją znam, siedzi tu gdzieś na piętrze, w czyjejś zacisznej komnatce i plotkuje. Nie cierpi przebywać na powietrzu, jeśli nie musi. Chodźmy, nie widziałam ogrodów jeszcze, choć obawiam się, że są sztuczne jak niektóre tutejsze damy - o wyskubanych brwiach i czołach, usmarowane po rzęsy barwiczką i tak prawdziwe, jak malowane jabłko. No ale kwiaty to kwiaty, pocieszę się nimi. Wiesz, że ta pnąca róża w Meadow Castle sięga już do mojego okna? Mogę ją zerwać, nie wychylając się zbytnio … - Kay szeptała wesoło, idąc już obok Stephena zamkowym korytarzem.
- Przypominam sobie, oj - rzeczywiście, krzak róży piął się bardzo wysoko. Stephen nawet kiedyś próbował wspinać się do komnaty Kaylyn po kamiennych występach ściany zamkowej, spadł oraz właśnie wleciał na krzak róży, który ledwo wtedy przeżył, chłopak zresztą także. - Milady pozwolisz - podał jej ramię uśmiechnięty od ucha do ucha. Jednak dworskie obyczaje czasem mogły się także przydać.

Podała mu ramię, czując się, jakby grali dla innych sztukę pod tytułem „Lady Kaylyn i sir Stephen grzecznie spacerują ogrodową alejką”, ale dzięki twardej ręce wychowującej ją ciotki zdawała sobie sprawę z wagi etykiety, konwenansów i starała się w nich poruszać w miarę zgrabnie, przynajmniej, gdy musiała.
- Co robiłeś przez te dwa lata, Stephenie?- zapytała ciekawie. Podszewka jej sukni przesuwała się z szelestem po kamieniach, słoneczny promień malował delikatny policzek dziewczyny w złote arabeski.
Zaczął opowiadać.
- Jak wiesz, od pewnego czasu wychowywał mnie stryj, świętej pamięci sir Gessius, który władał na Mist wood. Jednak padł na polu chwały zacnie, według tego, jak przystało prawemu rycerzowi przeciwko okrutnikowi saskiemu. Byłem wtedy giermkiem. Dowodził sam król Artur. Natomiast wodzem naszego hufca był książę Todbert. Sir Gessius pokonał ichniejszego wodza, jednak padł pod ciosami jego przybocznych. ponieważ byłem przy nim, jak giermkowi przystoi, zaś sir Gessius miał jedynie córki zamężne, książę Todbert poprosił króla, by pasował mnie, podobnie jak innych wielu, sam zaś ofiarował mi Mist Wood. Ot, tak właśnie się to odbyło - opowiadał oględnie Stephen nie chcąc chwalić się swoimi czynami, gdyż tego akurat nie lubił. - Natomiast jak było u ciebie, Kay?

-Ja … - uśmiechnęła się nikle, zamyślona. - Po pogrzebie ojca zostałam sama z tym wszystkim … chyba ten pożar zamku go załamał, bo spaliła się wtedy biblioteka i wszystkie jego księgi … po pogorzelisku, a to wczesna wiosna była, grzebał w popiołach, przeziębił się … medyk nic już nie pomógł. Byleś na pogrzebie, pamiętasz. No i musiałam sobie radzić - wyprostowała się. - Była ciotka, Tessa, Hugon … jakoś daliśmy radę. Odbudowany jest dach i wstawione okna, wyczyszczone pokoje z sadzy i posprzątane wszystko. Niedługo zaczniemy białkować ściany … a jak zarobię na wełnie i miodzie oraz wosku do świec, opat obiecał kupić cały zapas, to może i całkiem wyremontuję zniszczone skrzydło.

Kay tez mówiła oględnie, ale za każdym słowem kryły się miesiące ciężkiego życia, czasem ponad siły wątłych, siedemnastoletnich ramion. Ale Kay miała uparte i dzielne serce i charakter dziadka, nie zamierzała się poddawać. Tak łatwo rozmawiało się ze Stephenem, opowiadało mu o kupnie nowych koni, o tym, jak Laya, suka, zległa i wydała na świat cztery piękne szczenięta, i o tym, że pół roku temu na zamek napadli maruderzy i ciotka, jak walkiria, walczyła tak jak wszyscy, zlewając napastników ukropem, i o tym, że miała zły sen, jadąc tutaj, ale jak zobaczyła Stephena, to jakoś wszystko będzie teraz łatwiejsze ...

… a lady Minerva, która już cichaczem wróciła do swojej komnaty z nadąsaną Tessą usiadła triumfalnie na krześle i otworzyła swoją Biblię na rozdziale „ O małżeństwie” ...
 
Kelly jest offline