Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2011, 19:50   #56
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Dalmar wiedział, że walka rządzi się swoimi prawami. Zwykle tak bywało, że człek, który miał przewagę, wygrywał. Jakąś przewagę, którą nadto wiedział jak wykorzystać. Przewagę wzrostu, uzbrojenia, doświadczenia, szybkości czy rozsądku. Każda z tych rzeczy mogła przeważyć szalę zwycięstwa na korzyść jednego z walczących. Często jednak przewagi takie bywały niedostrzeżone przez samych walczących. Częściej jeszcze przewagi jednych przewyższały bardziej jeszcze przewagi innych. Dalmar wiedział również, że często o wyniku starcia decydują niuanse. Ułamek chwili, spóźniona decyzja. Przypadek. Ot, zwykłe pośliźnięcie się na mokrym od psiego gówna bruku. Życie. Świadomość tego, jak niewiele dzieli zwycięstwo od porażki niejednokrotnie uratowała Dalmarowi życie. Miał doświadczenie. Do tego dnia wiedział zawsze jaką decyzję podjąć. Dla tego między innymi, pomimo dość ryzykownego trybu życia, żył.

To właśnie doświadczenie powiedziało mu, że decydując się na defensywną walkę, wybrał źle. Przegapił jedną, może jedyną szansę wydostania się z pułapki, którą zamykało czterech zbrojnych. Cofnął się, przygotował na odparcie ataku, ale to spowodowało, że utracił przewagę zaskoczenia. Bo, że nadchodząca trójka i zachodzący go od tyłu zbir nie spodziewali się z jego strony większego oporu, zrozumiał, kiedy dostrzegł z jaką niedbałością i wynikającą z doświadczenia flegmą podchodzą zachodząc go z obu stron, osaczając. Szykował się na ich atak wciśnięty pomiędzy dwie ławy, tak choć miał cień szansy na to, że nie zajdą go z boków. Wybrał źle…


***


Zaskoczenie to było z całą pewnością to, co pojawiło się na twarzach większości spośród zbrojnej kompanii, która tego pięknego poranka zagościła sobie w „Miłej”. Bo któryż z nich mógłby sądzić, że spośród schodzącej dwójki Rostów i ich kompana nagle wybuchnie bójka? Któż z nich mógłby podejrzewać, że osiłek będący karczemnym wykidajłą rzuci się z kułakami na swego kompana? Z całą pewnością taki obrót spraw mógłby założyć tylko ten, kto zakładał fakt iż osiłek pozbawiony jest piątej klepki bo gdy bogowie rozdawali rozum on po raz wtóry stał w kolejce do krzepy. Spośród wszystkich w „Miłej” założyć to mógł tylko Sergio, ale nazbyt zajęty był szukaniem sposobu na pokojowe rozegranie przywitania z niespodziewanymi gośćmi. Nie przewidział tego. Nie przewidział tego i nawiedzony kleryk.

Cios, z którego Roland słynął, wylądował na szczęce Słowa Bożego posyłając go w bok, na ławy i stoły. Zaskoczony kapłan zdołał jakoś zamortyzować upadek, ale zerwać się już nie zdążył. Złapały go silne ręce gości „Miłej”. A ich oblicza wyrażały uczucia dalekie od miłych.

- Trzymajcie go! – ryknął de Lorh, czujnie odwracając się wokół, szukając dalszych oznak sprzeciwu. Dostrzegł tylko Rolanda rozcierającego knykcie i spoglądającego nań z dezaprobatą starszego Rosta. Może jednak owo spojrzenie zarezerwowane było dla kapłana? Trudno było to ocenić.

- W imię Jedynego, puszczajcie! – ryknął Słowo Boże szarpnąwszy się raz i drugi. Bezskutecznie. W ustach czuł nabiegającą po ciosie osiłka krew, która również spływała mu po brodzie. Jednak nie ból fizyczny był dlań najgorszy. Nie najgorsze było również upokorzenie. To, co bolało go najbardziej, to to, że zawiódł Pana.

- Bywaj zdrów. Weźcie mu wsadźcie onucę w pysk coby nie piskał… - mruknął jeden z trzymających go zbirów, ubrany bardziej ze szlachecka niźli ze zbójecka. Ścierciałka jaki, jak zwano zubożałych rycerzy. Miecz do wynajęcia w imię opłaconych ideałów.

- Masz! – krzyknął któryś z jego kompanów, ciskając mu szmatę, którą znalazł na jednym ze stołów. De Lorh spojrzał na Sergio i wzruszył ramionami. – Wiem ja że on nie wasz. Chcemy skorzystać z waszej pomocy, bo widzim, że na was polegać można. Potrza nam się przyczaić do południa, może troszkę dłużej. Da Bóg, wieczorem się od nas uwolnicie. Jednak ten pajac będzie i wam i nam ciężarem. Wiecie to. My doń nic nie mamy, więc se możecie go przetrzymać do jutra i póścić. Tyle, że z tego co widzę to inny rodzaj człeka… - de Lorh zawiesił głos, po czym spojrzał szukając zrozumienia w oczach starszego Rosta. Po czym dodał. - Pozbądźcie się go, bo wam zaszkodzi...


***


Dalmar dostrzegł ów cień decyzji odbijającej się w oczach wysokiego w tej samej chwili, kiedy usłyszał za placami bliski już szmer. Wiedział, że zachodzą go celowo z dwóch stron. Osaczyli go wręcz zawodowo. Dwóch z każdego boku, z przodu i z tyłu. Zaatakowali też zawodowo. Po dwóch w parach. Nie miał szans...

Co nie znaczyło, że miał zamiar położyć się i dać się zabić. Był jak oni człekiem wprawionym w walce i stąd pewne niuanse dostrzegał. W tym i własne, wynikające z ostrożności błędy. Kiedy Wysoki podjął decyzję a za plecami Dalmara zaszurały w wypadzie stopy, on jedynie przyklęknął gwałtownie i uderzył w tył sztychem skrytego pod pachą miecza. Instynktownie zaasekurował się nożem, którego ostrze zbiło atakujące ostrze Wysokiego. Z tyłu. Zza pleców Dalmara rozległo się gwałtowne stęknięcie, ale Rost nie czekał. Skoczył na zaskoczonego przebiegiem starcia Wysokiego. Szkarłat krwi z wyszarpniętego miecza wstęgą przeciął biesiadną. Z tyłu rozległo się stęknięcie umierającego i łoskot upadku, ale Rost już atakował. Ściął się z Wysokim, który zręcznie sparował trzy jego kolejne ciosy. Ciśniętego lewicą, skrytego pod przedramieniem noża sparować nie zdążył. Z odległości kilku kroków nóż nie zdążył nawet wykonać trzech obrotów, nim z głuchym łoskotem nie wbił się w pierś zaskoczonego Wysokiego. Przeciwnik Rosta zachwiał się, zgubił rytm tylko na chwilę. Wciąż jeszcze przecie miał siły. Ta chwila jednak dzieliła jego życie od śmierci. Miecz Dalmara wgryzł się w jego pachwinę i pociągnięty w górę wywrócił przeciwnika sikając krwią z przeciętej aorty. Z boku rozległ się krzyk…


***


-… to nie typ, który wybacza a to Wam najbardziej zaszkodzić może, bo wy tu na miejscu. Nas jutro tu nie będzie. Utopcie go gdzie, by krzyku nie było, albo… - dobre rady de Lorha musiały poczekać na lepszą porę. Schwytany przez dwóch zbrojnych Słowo Boże, wyraźnie przez nich zlekceważony, wyrwał się solidnym ciosem odrzucając trzymającego go rycerza. Drugi, zajęty szmatą, zaskoczony zupełnie chciał jeszcze kapłana złapać, ale solidny cios bykiem ostudził go w zapałach. Słowo Boże wstał ująwszy w dłoń swój korbacz i kręcąc nim młyniec za młyńcem. Cofnął się, by mieć za sobą wyłącznie ścianę i warknął na cały głos do de Lorha, który zdawał się pełnić rolę wodza zbrojnej kupy i posiadacza poszukiwanego przezeń artefaktu.

- Wyzwałem cię śmieciu a ty nie masz w sobie za grosz honoru! I masz czelność zwać się rycerzem? – w głosie kapłana słychać było pomieszanie gniewu i rozpaczy. Miał bowiem świadomość tego, że przy tak wielkiej dysproporcji sił najpewniej jego misja spełznie na niczym. Zawiedzie swoich przełożonych ale co gorsza, zawiedzie Pana.

- O co ci chodzi? Nie znam cię i nie wiem czemu na mnie nastajesz człeku. I nie zrozum mnie źle, ale mam to w dupie. Jesteś zawadą. Nawiedzoną zawadą, ale to mi nie wadzi. Wadzisz jednak.

- Oddaj Bogu co boskie!

- Ale o co ci chodzi !!? –
ryknął w końcu de Lorh w chwili, kiedy jego ludzie kręgiem obeszli Słowo Boże zamykając mu drogę ucieczki. Sergio i Roland z mieszanymi uczuciami obserwowali wydarzenia toczące się w biesiadnej. Póki co mieli trochę czasu dla siebie.

- Masz świętokradco tarczę należącą do Pana. – Słowo Boże wskazał artefakt wyprostowaną dłonią a wszyscy w biesiadnej spojrzeli nań z powątpiewaniem. Tarcza niczym nie różniła się od innych. No, może sprawiała wrażenie solidniej sfatygowanej.

- I tylko o to ci chodzi? – w głosie de Lorha dało się słyszeć pewną zadumę. Przez dłuższą chwilę mierzył Słowo Boże pełnym zamysłu spojrzeniem a gdy ten skinął głową odparł. – Dam ci ją, jak nam pomożesz. Dziś jeszcze. I będzie po sprawie. Pod warunkiem że nam pomożesz. Że dasz mi swe słowo i przysięgniesz. Wówczas i ja przysięgnę, że ci ją dam. Co ty na to?

Propozycja była przednia. Zdaniem Sergio. Tyle, że dla Słowa Bożego. Rostowie mogli przez to zyskać jedynie człeka, który im niechętny wyszedł by na wolność świadom ich konszachtów z ludźmi de Lorha, którzy najwyraźniej szykowali się do jakiejś nie do końca zgodnej z prawem akcji…


***


Dalmar wiedział, że popełnił błąd, ale udało mu się póki co uniknąć jego skutków i kiedy drugi z przeciwników walił się na ziemię a on odwracał się do krzyczącego Ślepego, pewien był, że uda mu się jeszcze wykaraskać z problemu w jaki sam się wpędził. Ślepy wskoczył na ławę i sadził nań z krzykiem na ustach nisko trzymając kindżał i nóż. Dalmar wiedział że może spróbować go sparować, wycofać się poza zasięg i …

… ciosu z tyłu, który falą przeszywającego bólu sparaliżował mu lewe ramię nie spodziewał się zupełnie. Wąsacz! Odkrył w myślach, lecz było to spostrzeżenie spóźnione. Gdzieś zza kontuaru wysunął się właśnie uzbrojony już w naciągniętą kuszę oberżysta, ale Dalmar nie miał czasu na dywagacje nad tym co z tym fantem począć. Rzucił się w bok, pod stół i ławę, przysłonił przed kolejnym ciosem bezwolnym ciałem Wysokiego. Miecz Wąsacza wbił się weń głęboko. Uwiązł. Dalmar zrozumiał, że pozostało mu niewiele, bardzo niewiele szans na ocalenie życia.

To, że nie odda go za darmo, wiedział na pewno…


.
 
Bielon jest offline