Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2011, 23:49   #41
Velo
 
Velo's Avatar
 
Reputacja: 1 Velo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znany
Synowie Thunthallaru byli dostojni.

Podróżowali dostojnie - vide rumak utkany z cieni, z płomienistą grzywą i czarnymi niczym gagaty oczyma.

Stroili się dostojnie - vide powiewająca na wietrze peleryna ze skóry złudnej bestii.

Czarowali dostojnie - vide obfite łuki elektryczne strzelające miedzy palcami urękawiczonej dłoni arcymaga.

Zabijali... bardzo dostojnie.

Morvin uśmiechnął się leciutko, ledwie kącikiem ust, gdy rycząca błyskawica pofrunęła niczym utkana ze światła serpentyna w stronę gnających ulicami orków.

"Tylko wrogowie Thunthallaru umierając tańczą" - zaśmiał się w duchu arcymag, spoglądając na groteskowe bestie wijące się wśród deszczu błękitnych iskier.

Kontratak najeźdźców był... zaskakująco adekwatny. Morvin zmrużył oczy, spoglądając na skandujące modlitewne inkantacje szamana, kiwając w aprobacie głową.

- Nawet prymitywne rasy potrafią docenić i prawidłowo wykorzystać potęgę Splotu - pochwalił grzecznie zielonoskórego, obserwując ze szczerym zainteresowaniem materializujące się wokół niego ostrza.

- Bariera Ostrzy? - Pomyślał na głos sięgając ręką do przodu.

Wirująca brzytwa rozpłatała mu palec wzdłuż.

- Au! Tak, miałem rację! Bariera ostrzy! Nie, cholera, moja rękawiczka! Osz, mroczny gwint...

Tu Morvin musiał przerwać swój wywód, by - jak to później określił w swoim pamiętniku - "przybrać pozycję ochronną" - co było ładnym i grzecznym określeniem na "skulić się i modlić w duchu, by magiczne żyletki nie przerobiły mnie na tatar".

- Khe, khe, cholerny, nienadający się do niczego czworonóg. Z czego oni robią te rumaki, z mgły? - Wykrztusił mag, spoglądając następnie z politowaniem w kierunku orczego szamana. - Niestety przyjemniaczku, nie przewidziałeś geniuszu tego skromnego Thunthallarczyka. Jestem dobrze przygotowany na takie okoliczności. Jak widzisz ten oto pierścień stworzony został... z... myślą... o?

Morvin spojrzał uważnie na zajmujący palec wskazujący pierścień, przez który przebiegała długa, paskudna rysa. Magiczny kawałek biżuterii iskrzył.

- Przodkowie nigdy mi tego nie wybaczą - rzekł matowym głosem.

Miał rację.

Właśnie wtedy mięśnie podtrzymującego go za kraj szaty Irq zawiodły i siła grawitacji upomniała się o krzywdzącego ją nielota.

Vide najbardziej nieprawdopodobne, komiczne i generalnie rzecz biorąc żałosne - choć na swój sposób wybitnie spektakularne - podwójne awaryjne lądowanie w historii Thunthallarskiej aeronautyki.

Chwilę później i kilkanaście (kilka? Kilkadziesiąt? Bolało jak za kilkaset!) metrów niżej Morvin wpatrywał się w horyzont oczami człowieka oszukanego.

Zdradzonego.

Wkurzonego.

- Spalę to miasto. Zburzę domy, zasypię studnie, porozbijam fundamenty, wytłukę serwisy, przełamię na pół Księżycowy Most, a Alustrier wsadzę ten po stokroć przeklęty Mythal w duuuuaaarrrghhhuu...!

Nieartykułowany dźwięk łamiący wszelkie zasady fonetyki był odgłosem maga, któremu chowaniec-imp właśnie wpychał do gardła szyjkę buteleczki z tanim kordiałem uzdrawiającym.

- Mistrzu, jak się cieszę, ty żyjesz - łkał chowaniec, odsuwając szklane naczynie, "w samą porę bym nie odgryzł szyjki zębami i nie splunął w jego perfidną twarz szkłem! Zapomniałeś wyciągnąć korek skończony idioto!!!"

- Czy możemy - łkał chowaniec, nie dostrzegając przez łzy, że na twarzy jego mistrza zagościł wyraz, którego pozazdrościć by mógł sam Asmodeusz - wreszcie uciec...?

- Uciekniemy... - Powiedział cichym, nieprawdopodobnie, nierealnie wręcz spokojnym głosem mag.

Chowaniec nabrał powietrza by oddać okrzyk pełen nieskrępowanej radości.

-...gdy mój but rozkwasi ostatnie, kostropate, zielone dupsko w tym zaszczanym przez pijane Tana'ri mieście, a z kostura tego pieprzonego szamana zrobię żerdź, na którym upiecze on własnoręcznie swoje umazane w gównie dzieci!

Irq rozpłakał się.

Jako, iż dokonanie cudu z zakresu awiatyki nie satysfakcjonowało arcymaga, postanowił on zachwiać także posadami medycyny (po części), biologii (w dużym stopniu) i motoryki własnego ciała (przede wszystkim!).

Oto bowiem mag wstał...

...o mało by nie przewrócił się na własny tyłek, ale wstał, mimo tuzina pogruchotanych kości różnych długości, grubości i funkcji. Po prawdzie oszukiwał nieco, gdyż chowaniec ciągnął go za włosy do góry (chciał urwać mu głowę! Niewdzięcznik - próbować zamordować najłaskawszego mistrza pod słońcem? Ha!), lecz koniec końców Morvin siłą czystej determinacji (czyt. wkurzenia) dokonał nieludzkiego wysiłku godnego barbarzyńcy wyciągającego garściami strzały z własnych bebechów.

- W górę! Miałem być w powietrzu! W powietrzuuuu migopsia mać! - Ryknął mag między inkantacjami, wyciągając wysoko do góry wyszarpnięte z zaklętej torby podróżnej berło. Wieńczące arkaniczne narzędzie lapis lazuri zaskrzyło się błękitnym światłem, zaś mag poszybował w przestworza niczym kamień wystrzelony z katapulty.

- Myśleliście, że wydymacie Morvina? Teraz Morvin wydyma was! - Ryknął Lirish, po czym zaczął splatać paskudne zaklęcie w Otchłannym...

...dlaczego w Otchałnnym, skoro mógł ukończyć inkantacje w dostojnym Loross?

Bo tak.

"No proszę, dopiero teraz szanowne Warunkowanie raczyło przykryć mnie kloszem niewidzialności" - pomyślał kwaśno arcymag, nie przerywając wypowiadania mistycznych formuł. "Kto rzucał to cholerne zaklęcie?! A tak, ja..."

W pokazie godnej podziwu podzielności uwagi Morvin wykręcił ciało i skoncentrował zaklęcie lotu tak, by wylecieć kawałeczek ponad, a następnie za spadzisty dach, na wypadek gdyby zielonoskóre paskudy zaczęły rzucać zaostrzonymi kawałkami drewna na oślep. Skierowawszy spojrzenie przekrwionych oczu na piękny, dostojny (obrzydliwy, paskudny) Księżycowy Most, mag dostrzegł idealny cel dla swojego zaklęcia.

Rzeka była naturalną przeszkodą dla najeźdźców. Aby wkroczyć do północnej części miasta, musieli przejść mostem. Jednym, jedynym mostem, ku któremu właśnie zachrzaniali, myśląc, że jedyną przeszkodą na ich drodze będzie banda cywili, jakiś krasnal i czterech szczających w gacie, zapuszkowanych w szkaradne, Silverymoońskie płyty pancernych.

"No toście się przeliczyli" - syknął zawistnie w sanktuarium swojego umysłu Morvin, łamiąc sobie język na ostatnich sylabach zaklęcia.

- Irq - ryknął, gdy ostatnia inkantacja została wypowiedziana. - Leć do tych frajerów przed mostem i każ im wiać bez oglądania się za plecy. Robię dzisiaj orkową pieczeń i niech mi tylko jakiś czubek wpadnie razem z nimi do garnka, a jak Shar kocham, polimorfuję się w Łupieżcę Umysłu i zeżrę jego mózg przy pomocy łyżeczki do herbaty!

_______________
Mechanika:

- Morvin rzuca "lot" w akcji darmowej przy pomocy "berła przyśpieszenia czaru"
- Morvin wylatuje za dach najbliższego domu w akcji ruchu, w miarę możliwości odgradzając się od orków bez przerywania linii wzroku z obszarem przed mostem (na tyle, na ile jest to możliwe rzecz jasna)
- Morvin rzuca "odwrócenie grawitacji" i poprzez "mistrzostwo w kształtowaniu" sprawia, że czar działa tylko na wrogów
- Irq leci do ekipy "przymostnej" robiąc za syrenę alarmową
 

Ostatnio edytowane przez Velo : 19-10-2011 o 00:30.
Velo jest offline