Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2011, 17:55   #31
Radioaktywny
 
Radioaktywny's Avatar
 
Reputacja: 1 Radioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemu
-Oni mnie będą nazywać wariatem! Co to to nie! Wiem co widziałem i jeszcze pożałują, że
mnie nie posłuchali
- klął pod nosem krasnolud przeczesując pracownię.

Nomen omen ta pracownia jeszcze podnosiła poziom jego irytacji. Zwykły mag, który zapewne niewiele wiedział o alchemii, miał laboratorium wyposażone tak, że on, doświadczony alchemik po tylu latach pracy mógłby tylko pomarzyć. Jednak ku jego uciesze, właściciel już zapewne nie potrzebował swoich zasobów, toteż bez zbędnego ociągania Drogbar przystąpił do przeszukiwania. Już po chwili miał pełno składników, które widział w życiu raz lub wcale. Skrupulatnie pakując znaleziska przeczesywał dokładnie każdą kolejną półkę.

Gdy już wszystkie szuflady były opróżnione, postanowił się nieco zabawić. Znalazł fiolkę kwasu, a że miał już takich sporo w plecaku postanowił użyć jej w celach destrukcyjnych. Wybrał, jego zdaniem najbrzydszy obraz i cisnął w niego fiolką. Kwas rozprysnął się nieco za mocno ale efekt był wyśmienity. Malowidło powoli rozpuszczało się i spływało po ścianie, też mocno wyżartej przez ciśniętą substancję.

Cała ta sytuacja ucieszyła krasnala podwójnie. Nie dość, że wyszło to co zaplanował to odkrył jeszcze jedną półkę. Otworzył, i gdyby nie okulary, które założył przed rzuceniem fiolki, oczy wyszłyby mu z orbit. W środku znajdowały się przedmioty warte krocie, a o których wiedział jedynie z ksiąg i opowieści. Zaledwie jeden z pięciu przedmiotów trzymał kiedykolwiek w rękach. A wszystko to okraszone było srebrnobłyszczącym sztyletem i butelczyną wina. Gurnes zręcznie odkorkował butlę, powąchał i poczuwszy woń trunku pociągnął głęboki łyk. Z ledwością udało mu się powstrzymać przed wypiciem całości. Trunek to był zacny. Nie znał jego nazwy, ale był pewien że kosztuje sporo i że wart jest tego aby zostawić go na prawdziwą okazję. Następnie zabrał się za pakowanie skarbów. Robił to ostrożnie aby żadnego nie uszkodzić. Czuł, że w tej przygodzie mogą go jeszcze kiedyś uratować. Sztylet również postanowił zabrać. Jego stary kozik nie nadawał się bowiem już do niczego.

Kierowany jakimś przeczuciem, poszedł aby jeszcze raz przyjżeć się szafce. Zaślepiony znaleziskiem nie zauważył wcześniej uchylnej ścianki. Po raz ostatni użył żelaznego nożyka i po chwili tajny schowek był otwarty. Nie było tam jednak ani złota ani żadnych kosztowności. Jedynie na pozór nic nie warta figurka przedstawiająca jakiegoś krocionoga. Skoro była tak ukryta musiała mieć w sobie pewnie magiczną moc, ale z tym musiał poczekać do rana. Na chwilę obecną nie miał mutagenu, który pozwoliłby mu to odkryć.

Pozostałe obrazy niestety nie chowały już żadnej niespodzianki. Zmęczony alchemik przysiadł szukając sobie zajęcia. Nie mając konkretnego pomysłu zabrał się za badanie kwasu żołądkowego pobranego ze zwłok robala. Była to robota czasochłonna a do tego istniał cień szansy, że uda się zdobyć choć małą poszlakę odnośnie tego co tu się stało.

-No... Jeszcze tylko chwilę się odstoi i będziemy wiedzieć - Zajęty badaniami krasnal nie zauważył nawet kiedy się zmierzchło. Miał zamiar usiąść i nudząc się poczekać na wyniki, jednak jego zamiary pokrzyżowały hałasy na zewnątrz.


***


Ciekawy tego co się stało, wyszedł na zewnątrz. Zamarł gdy zobaczył co się dzieje. Wojownicy walczyli z chmarą zakrwawionych zombie. Co najdziwniejsze nie był tym ani trochę zaskoczony. Jeszcze wczoraj gdyby coś takiego ujrzał nie wiedziałby co powiedzieć, a po zaledwie jednym dniu spędzonym w tym mieście nie zdziwiło go to ani trochę.

Wariat... phi... a mówiłem im, że pożałują - burczał pod nosem wyciągając bombkę.

Wtedy zdał sobie sprawę, że to nie ma sensu. To nie jest walka z robalem gdzie żołnierze stali w zwartym szyku. Tutaj walczyli jak hołota, rozproszeni i wyraźnie zaskoczeni przez truposzy. Gdzie by nie rzucił ładunku, tam i tak trafiłby swojego. Stał tak bezradnie patrząc z góry na rozwój sytuacji, kiedy zobaczył jak jakaś widmowa ręka tak po prostu rzuca na ziemię czarnoksiężnika, który dopiero co robił to samo ze swoimi przeciwnikami. Co gorsza nie było koło niego nikogo, kto mógłby mu pomóc, a sztywniaki już zaczynały go podgryzać. Nie było wyjścia, musiał iść. Wyjął z pasa probówkę z miksturą i jednym haustem połknął zawartość.

Rzucił się schodami w dół. Z każdym przebytym stopniem jego ciało a także i wyposażenie zwiększały swoje rozmiary skutkiem czego na dole stanął 3metrowy olbrzym z tłuczkiem moździerzowym wielkości maczugi. Czasu miał mało dlatego od razu skierował się w stronę maga. Nie było to proste zadanie, gdyż dzieliło ich mrowie martwiaków, które najwyraźniej nie miały zamiaru przepuścić olbrzyma. Nie pomagał nawet argument w postaci ogromnej pałki. Trupy nią trafione odlatywały w tył z pomiażdżonymi gnatami, jednak natychmiast zastępowały je nowe, a i te poturbowane zdarzało się, że wracały. Co gorsza powiększony Drogbar był łatwym celem. Broń robiła swoje ale i tak nie uchroniło go to od ran. Najboleśniej pokaleczone miał wystawione na ciosy zębów i pazurów nogi. Te nie pozostawały dłużne, co rusz posyłając zombie w powietrze. Szczęśliwie głowa znajdowała się poza zasięgiem wroga.

Walka była długa i zgoła nieefektywna. Cenne minuty mijały a Gurnes dopiero po chwili dotarł do czarodzieja. Był to sukces dopiero połowiczny. Należało jeszcze nieprzytomnego i obgryzionego odciągnąć w bezpieczne miejsce. Mikstura robiła swoje. Ciągnięty za nogę człowiek, nie stanowił zbytniego balastu, jednak zajmował tak cenną w walce rękę, przez co na ciele krasnala pojawiały się kolejne bolesne rany. Droga w tą stronę trwała krócej. Z nieoczekiwaną pomocą przyszedł też Garison, który szyjąc z łuku zabijał najgroźniejszych przeciwników.

Dotarłszy do zabudowań, alchemik rzucił nieprzytomnego do środka. Sam też chciał wejść i udzielić pomocy rannym ale póki co był za duży aby zmieścić się w środku. Korzystając z ostatnich minut mutagenu rzucił się w wir walki torując sobie drogę do dowódcy. Co chwila oglądał z góry pole walki licząc że dostrzeże koniec potoku nieumarłych jednak to nie miało miejsca. Co gorsza, nie dość że nie ubywało wrogów to ubywało sił sojusznikom. Wielu słaniało się na nogach z ledwością trzymając broń. Wiedział, że to samo stanie się z nim gdy tylko eliksir straci efekt. Gdy znalazł się w zasięgu słuchu Tarnusa krzyknął:

-Wodzu! Każ proszę ludziom wycofać się do budynków. Stąd widzę więcej niż wy Panie. Tych drani wcale nie ubywa, a z uliczek cały czas złażą się nowe. Nie utrzymamy się długo w otwartym polu!...
 

Ostatnio edytowane przez Radioaktywny : 23-10-2011 o 20:48.
Radioaktywny jest offline