Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2011, 19:58   #170
Wroblowaty
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Salah odebrał od łącznika ostatnie instrukcje i pozwolił temu ostatniemu zniknąć w mrokach Umbardzkich zaułków. Krótką chwilę później, sam ruszył niespiesznie w drogę. Jego szczurowata twarz i żylasta sylwetka, okraszona znoszonym kubrakiem i powycieranymi nogawicami świetnie wtapiał się w otoczenie. Był niemal jak miejscowy, wychowywał się na tych ulicach, choć ostatnie lata spędził daleko na południu. W Haradzie. Do Umbaru wrócił niedawno, na polecenie Andarasa. Wczoraj przechodząc wieczorem uliczką na której się wychowywał, lub może lepiej powiedzieć która go wychowała, rozpoznał Ninę, rówieśniczkę którą za młodu z kolegami obrzucali nieczystościami. Teraz stała na rogu, w wydekoltowanym wyblakłym gorsecie i falbanowej czerwonej spódnicy, odsłaniającej łydkę. Została portową dziwką. Tak bardzo przypominała jego matkę, że Salah szybko przyspieszył kroku, chciał uciec z tamtąd jak najszybciej, byle nikt go nie poznał. Dużo obrazów przebłyskiwało mu w wyobraźni, gdy rozpoznawał kolejne zaułki, kamienice i kramy. Przechodząc przez targ, buzujący ferią soczystych kolorów i słodkich zapachów. Poczuł burczenie w brzuchu, odruchowo sięgnął po jabłko ze straganu, już miał je ugryźć, gdy zatrzymał go czujny i przywykły do takich incydentów głos kramarza.

- Eeeej przyjacielu. Zapłacić masz czym?– brodaty jegomość, który do tej pory targował się z innym klientem o kiść bananów, wychwycił bezbłędnie zamiary Salaha. Ten westchnął tylko i sięgnął do sakiewki. Tylko po to, by natrafić na dziurę, wszystkie drobne jakie miał przy sobie leżały gdzieś na Umbardzkiej ulicy, lub co bardziej pewne, znalazły już nowego właściciela.
- Czarna zaraza… - przeklnął odkładając owoc na drażniący zmysły stosik.
- I tobie również miłego dnia – kramarz odparł przymilnie z niewinnym uśmiechem po czym wrócił do poprzedniego klienta, ale Salah widział jak co chwila zerka dyskretnie w jego stronę. Tu był spalony.

Kolejny sprzedawca na szczęście Salaha nie był aż tak czujny, toteż Umbardczyk z pochodzenia chwilę później szedł do swojej kwatery pogryzając soczystą brzoskwinię. Znał już rozkazy, następnego dnia miał się zaokrętować na statek wskazany przez łącznika i tam towarzyszyć jakiemuś Elmionowi, Gondorczykowi, a co gorsze, z zasłyszanych plotek, królewskiemu strażnikowi. Nie podobało mu się to, nie pałał chęcią dalekich podróży, wolałby zostać, choćby tutaj i tak jak do tej pory trwać z dnia na dzień. Nie narzekał na Andarasa ani jego rodzinę, wykupili go od sadystycznego Muttady-al.-Sadra, po krótkiej z nim znajomości Salahowi nadal zostały trwałe ślady, które jak wiedział do końca jego dni, będą przypominały mu o tym epizodzie jego życia. Ale mimo, iż młody, Salah odebrał kilka gorzkich lekcji, między innymi taką, że nie ma nic stałego, koło fortuny kręci się non stop, raz na górze, raz na dole, a to kto z kim trzyma, to tylko kwestia zbieżności interesów, które jak wszystko, też są chwilowe. Ale teraz dostał sporo gotówki, jako niezbędny zapas na jego misję i miał popłynąć w naprawdę odległe stony.

Następnego dnia był już na statku. Ten kto chciał znaleźć w Salahu kompana do rozmowy w czasie podróży, gorzko się rozczarował, Salah targany wymiotami i zawrotami głowy wywołanymi chorobą morską stał się jeszcze bardziej małomówny niż zwykle. Do tego sztorm, który wcale nie ułatwiał pogodzenia się z żołądkiem, rozszalałe bałwany targały ich małą łupinką, która miotała się po wzburzonym morzu niczym liść puszczony na wietrze. Gdy w końcu woda się uspokoiła, Salah wyzuty z sił, niczym wykręcona ścierka padł plackiem na deski pokładu, starając się nikomu nie przeszkadzać. Załoga będzie miała sporo roboty z naprawą uszkodzeń.
Jakiś czas później, nawet Salah zebrał się do pracy przy uprzątaniu pokładu. Gdyby wiedział co ich czeka… Nawet nie brał by miotły w ręce.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Hq8EGbz4Puw[/MEDIA]

Spod wody, wzniecając dookoła snop fali, ku czarnemu niebu wystrzeliło jak strzała, potężne ramię mięsistej macki, która odwróciła uwagę ludzi od zasmolonego, upstrzonego popielatymi smugami nieba.

- Kraken! – wrzasnął z przerażeniem jeden z umbardzkich członków załogi. – Zgniecie statek jak skorupkę ostrygi!

Salah z przerażeniem w oczach patrzył na ogromne macki wynurzające się z głębin, grube niczym drzewa, wiły się pnąc do góry jak gdyby w jakimś hipnotycznym tańcu. Nagle opadły z niemiłosierną mocą rwąc takielunek, łamiąc maszty i druzgocząc pokład. Salah szybko otrząsnął się z przerażenia, chociaż nadal przeszywał go strach, jego instynkt samozachowawczy wziął górę, i zaczął sterować ciałem nie zważając na przejęty trwogą umysł.

-Szybko! Na dziób! - krzyknął Salah samemu z trudem utrzymując równowagę. Miał nadzieję, że zanim morska bestia na dobre pożre cały statek wraz z nimi, uda mu się wyskoczyć do wody i wspiąć na jakąś stertę połamanych desek poszycia czy pokładu i na tej prowizorycznej tratwie nie zwracać na siebie uwagi ogromnej kałamarnicy, czy co to było.

Dookoła Salaha oczwiscie macki fruwały spiralnymi zawijasami w powietrzu niczym rozwiane wstegi i zwinnie chwytały ludzi wciągając ich pod wodę. Te najgrubsze z ramion Krakena w srednicy grubsze do wysokosci niskiego człowieka zaciskały sie w połowie okrętu jak zwoje węża. Na pokładzie było dużo połamanego drewna, splątanych zwojów lin okrętowych i płócien. Do bury wciąż była przyczepiona wisząc na już tylko linie ostatnia szalupa dyndając sie w pionie.

Chudy Umbardczyk, nawet nie zatrzymując się zmienił szybko kierunek biegu, zgięty niemal w pół, aby nie ryzykować pochwycenia przez żądną krwi bestię skierował się natychmiast do szalupy, w biegu wyciągnął z za pazuchy nóż. Zwinnym susem przeskoczył reling z powyłamywanymi szczebelkami i z nożem w zębach. Rękoma zagarniał powietrze kiedy leciał wprost na spotkanie bujającej się w rytm kołysań statku w objęciach krakena, zawieszonej pionowo, trzy razy na swoją długość nad falami, łodzi. Zderzył się z jej wnętrzem ramionami obejmując kurczowo ławeczkę a łódka wraz z nim nabrała momentum wprawiona w ruch wahadłowy. Kraken z trzaskiem zacisnął swoje najpotężniejsze macki statek zatrzeszczał z hukiem a rufa i dziub zaczęły powoli unosić się do góry. Salah z trudem utrzymywał równowagę i kiedy zaparł się nogą aby sięgnąć jedną ręką po nóż i przeciąć linę, łódka poszybowała w powietrze równolegle do morza. Dnem do okrętu z Salehem uczepionym jej wnętrza, który miał okazję przez kilka sekund podziwiać spokojne morze i niesmiałe słońce wyglądające zza horyzontu na tle czerwonej łuny wschodu. Potem z łoskotem, wzniecając bałwan rozbryzgniętej wody, szalupa zeslizgując się po fali poszyciem opływowego dziobu, rozkołysana osiadła na morzu.

Cały jego dobytek poza paroma drobiazgami, które akurat miał przy sobie, zatonął wraz ze statkiem, pożartym przez ogromnego potwora. Salah leżał plackiem na dnie sponiewieranej szalupy, starając się nie ruszać i nie wydawać żadnych dźwięków. Miał nadzieję, że morska bestia potraktuje go jak kolejne szczątki, które teraz bezwładnie unosiły się na spokojnej powierzchni wody i odpłynie daleko, zostawiając go w spokoju. Zostawiając go przy życiu.
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline