Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2011, 21:37   #50
Suriel
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Post Suriel & Sam_u_raju

Wyszłam z piwnicy na świeże powietrze. Emma doprowadziła mnie do otwartych drzwi samochodu. Oczy piekły mnie niemiłosiernie. Ktoś podał mi butelkę wody, którą mogłam je w końcu przemyć. Nie wiedziałam co stało się z tym czymś z piwnicy i prawdę powiedziawszy gówno mnie to obchodziło. Interesowało mnie tylko czy to coś zaatakowało nas przypadkowo czy była to pułapka na nas, czy na kogoś innego, a my się przypadkowo napatoczyliśmy.


- Jeżeli chcecie pójść do „Chryzantemy Pamięci” i poszukać tego kto złożył doniesienie o przestępstwie to się nie krępujcie – stwierdziła Emma.
- Ja mam zamiar poczekać na techników i łaka z MRu bo chcę dopilnować żeby zrobili to na czym mi zależy. To jak? Czekacie ze mną czy idziecie do lokalu?

Ten jej sarkazm w każdym słowie, aż mnie zatrzęsło. Ok. może i spieprzyliśmy na całej linii, ale i tak już nam się wystarczająco dostało i własne wyrzuty by mi w zupełności wystarczyły. Straciła w moich oczach, tak oto spadają bohaterowie w otchłań rzeczywistości.

- I tak trzeba to zrobić, więc ja mogę iść – zadeklarował Scott.
- Dobra, lepsze to niż tu siedzieć - odstawiłam butelkę na chodnik.

Jeszcze trochę oszołomiona ruszyłam za Egzekutorem przeklinając go w myślach na czym świat stoi. Stwierdziłam że nie jest to ani czas, ani miejsce na dyskusję o incydencie w piwnicy. Nie zamierzałam mu jednak odpuścić tego cholernego granatu. Jak następnym razem będzie się bawił swoimi zabawkami niech chociaż do cholery ostrzega innych, zdążą się schować.

Nathan szedł zamyślony. Nie analizował jednak ostatniej akcji z piekielnym ogarem czy jak kto woli trójgłowym pokractwem, myślał o rodzinie a głównie o Izi. Jego myśli szły w kierunku jej tragedii kiedy idąc w kierunku baru, zauważył przemykającego się łaka. Musiał ruszyć tę sprawę. Musi odnaleźć Camille i to czym prędzej. Nie powinien uganiać się po piwnicach za pieskiem o trzech głowach. Był jednak trop loup garou w sprawie do której został aktualnie przydzielony. Co prawda to łaki były ofiarami ale może w jakiś sposób trafi na trop dziewczynki.
Laura milczała. Scott czuł jednak od czasu do czasu wzrok dziewczyny na sobie. Musiała być wściekła na Egzekutora za granat błyskowy, który pozbawił ją wzroku na dobre kilkanaście minut. Nie zamierzał jej jednak przepraszać. Dziewczyna koniec końców widziała i cało opuściła piwnice. Nathaniel miał sobie jedynie do zarzucenia rozkaz jaki do niej rzucił i rannego GSRa, nic poza tym. Kiedy dotarli wreszcie na miejsce Egzekutor zatrzymał się na kilka sekund przypatrując się zawieszonemu nad drzwiami napisowi “Orchidea pamięci”

Kiedy podeszliśmy do zamkniętego lokalu moją uwagę przyciągnęła nazwa, Orchidea, a miała być qurde Chryzantema. Albo barman był pijany pisząc kartkę, albo lokal przeszedł w ręce innego właściciela całkiem niedawno i niedługo nazwa ulegnie zmianie. Mogła być to pomyłka, albo całkiem istotny fakt. Zamierzałam już ruszyć na zaplecze lokalu kiedy zauważyłam stojącego przy wylocie ulicy harleyowca.

Scott rozejrzał się na boki by mieć pewność że w pobliżu nie ma żadnych innych lokali które zawierałyby w nazwie inny kwiat “Chryzantemę” To o lokalu “Chryzantema pamięci” mówiła Emma a nie o Orchidei. Pewnie policja wprowadziła ją w błąd. Podchodząc do motocyklisty, Nathan zlustrował jeszcze okolice szukając budki z telefonem z której można było zadzwonić. Chciał mieć pewność że ta w lokalu jest najbliższa w okolicy.

- Zanim zawiniesz się do domu - Scott pokazał legitymacje MRu zachowując jednak czujność - chciałbym prosić o kilka chwil rozmowy - angielskie dobre wychowanie nie pozwalało na inny dobór słownictwa dla gościa który należał do gangu wspierającego krwiopijców.
- Kto jest właścicielem tego lokalu - nie czekając na zgodę zadał pierwsze pytanie - i gdzie go znajdę?
- Kantyk. To jego lokal. Znajdziesz go w lokalu “Krew i Pot”. Pięć ulic stąd. Ale teraz śpi. Jak większość bossów na Rewirze. Kumasz.
- Kumam - odezwał się spokojnie Scott - Macie w lokalu telefon? - zadał kolejne pytanie.
- Tak. Ale jak chcesz zadzwonić masz budkę na rogu. Powinna działać. Koleś. Nie spałem całą noc. Chciałbym już jechać do domu i przydusić komara, a nie bawić się w informację turystyczną dla hycli. Jak masz coś do mnie, do mojego szefa czy coś tam, to wpadnij wieczorem. Ale z tego co wiem wieczór był spokojny. W Orchideii na pewno nie doszło do niczego nielegalnego. Kantyk pilnuje takich spraw i ostro nas na nie uczulił. Kumasz.
- Raduje mnie że z niego taki przykładny mieszkaniec stolicy - Nathan prawie się uśmiechnął - z tego lokalu dzwoniono w sprawie odnalezienia pewnych ciał. Pan Kantyk zapewne byłby szczęśliwy jako przykładny mieszkaniec w udzieleniu wszelkiej pomocy Ministerstwu Regulacji a szczególnie temu. O której wyszedł ostatni klient? - Egzekutor nadal zadawał pytania przyjmując grzecznościowy ton. Nie zerkał na Laurę.

Stałam zaraz za nim i przysłuchiwałam się tej wymianie zdań, starając się zachować obojętny wyraz twarzy. Co przychodziło mi z wielkim trudem wsłuchując się w sposób w jaki Egzekutor rozmawiał z motocyklistą. Jedyna myśl jaka mi przychodziła do głowy to „Pogięło go do reszty, co my na wieczorku erudyckim jesteśmy, czy z harleyowcem rozmawiamy”

- O piątej trzydzieści. Gdzieś tak. Nie prowadzę jebanego rejestru, a w budzie co noc bawi się ze setka klientów jak nie więcej. Facet. Naprawdę nie jestem w nastroju na popierdułki i policyjne podszczypywania. Poza tym Kantyk to baron wampirów. Jak wy to mówicie, hycle. Nie ma żadnych praw. To skąd ten kurewski mieszkaniec, co? Jakaś zmiana polityki personalnej? Czy branie mnie pod włos, czego nie lubię. Szef na pewno chętnie odpowie na każde twoje pytanie niedorzeczne pytanie, lub każe mi to zrobić. Zawsze pomaga regulatorom, przecież wiecie. Ja nic nie wiem o żadnych ciałach. Nawet jeśli ktoś dzwonił, to pewnie klient, więc zapewne macie jago nazwisko. Jeśli nie - ups. To chyba się nazywa “anonimowe zgłoszenie”, co? I polega na tym, że ktokolwiek to zgłosił, to nie chciał by ktoś wiedział, jak się nazywa. Kumasz. I gówno mnie obchodzi, co cię raduje, a co nie raduje. Serio. Chcę spać. I jeszcze jedno debilne pytanie o numer buta, to - na Moiry - wsiadam i jadę. Kumasz.

Nie wytrzymałam, musiałam się wtrącić, bo albo z tego słodzenia krew mi się zetnie, albo oni w końcu przegną z tą uprzejmością i pójdą na noże. Nawet ja nie wytrzymam długo takiego sarkazmu, a po moim byłym mam w tym niezłą wprawę.

- Myślałam że mieścił się tutaj inny lokal jeszcze do niedawna, czy pomyliłam ulice, “Chryzantema”? - jakby od niechcenia popatrzyłam na fasadę budynku - Twój szef na pewno nie będzie zadowolony, jeśli będziemy zawracali mu głowę zbędnymi pytaniami, na które ty spokojnie mogłeś udzielić nam informacji nie fatygując jego. Czy ostatnio w okolicy doszło do jakiś incydentów, walki o terytorium wśród loup-garu i czy jakiś zmiennokształtnych zatrudniacie w barze?

Motocyklista obejrzał mnie sobie przeciągając wzrokiem od stóp do głów, zatrzymując się dłużej w okolicach piersi. A mnie nóż się otworzył w kieszeni. Teraz przyszła kolej na sarkazm w moim wykonaniu, cholera.

- Chryzantema - zamyślił się - Nie. Chyba nie było tutaj takiego lokalu. Ani w pobliżu. Incydenty, laleczko, zdarzają się prawie co noc. Kumasz. A zmienni biją się równie często, co politycy kłamią. W barze pracuje trzech loup. Franco, Tooby i Meyers. Robią za ochronę. Porządni kolesie. Ale już ich nie ma. Pewnie, farciarze, śpią. I nie muszą odpowiadać na pytania ładnych laseczek, co akurat może być na plus tej całej sytuacji. Kumasz.
- Byli w pracy do zamknięcia lokalu? Gdzie możemy ich znaleźć? – nie dawałam się zbić z tropu jego wyzywającemu spojrzeniu, nie ze mną te numery koleś, może na inne laseczki to działa, ale nie na mnie.
- Byli do końca. Wypili po browarku, a potem pojechali do domów. Mam ich telefony, jak was interesują. Ale nie wiem gdzie mieszkają. Nie jesteśmy aż tak dobrymi kumplami, kumasz.
- Kumam - uśmiechnęłam się mimo woli, w głębi ducha lubiła nawet takich gości - numery wystarczą. O której mają stawić się w pracy, jeśli nie uda nam się z nimi spotkać? I przypomnij mi nazwę lokalu w którym urzęduje twój szef.
Jeśli będziemy mieli pytania wiemy gdzie cie znaleźć.
Wyjęłam notatnik.

- Krew i pot. Już mówiłem. Lokal kilka ulic dalej. Siedziba Kantyka. Pogadajcie z jego rzecznikiem prasowym. Też jest loup. A chłopaki z ochrony wpadają około piątej, szóstej. Mogę już jechać? Spać mi się cholernie chce. Kumasz.

- Spoko, tylko jeszcze jedno. Nie przedstawiłeś się. – spojrzałam na niego.

- No tak. Jestem Kid. Kidd Candels. Ale wszyscy wołają na mnie Kumasz, kumasz.

- Dobrych snów, Kumasz – nawet go polubiłam, chociaż miałam wrażenie że nie mówi nam wszystkiego, nie miałam dowodów na to że kłamie. Jako przykładny obywatel porozmawiał z nami, ale czy mówił prawdę to już inna sprawa. Nie musiał nas wpuszczać do lokalu bez nakazu z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Mieliśmy tylko jego słowa.

- Wpadnij wieczorkiem, laleczko. Postawię ci darmowego browarka, kumasz. A teraz spadam komara przyciąć.

Uruchomił silnik w motorze, kopnął nóżkę i ruszył ostro ulicą w stronę wyjazdu z Rewiru.

Nathan przysłuchiwał się rozmowie wiedzmy i barmana. Nie wtrącał się. Wiedział że gościu nic nie wie albo nic nie chce powiedzieć. Kiedy w powietrzu rozbrzmiewał jeszcze hałas silnika motoru gościa o dziwnej ksywce "kumasz" Egzekutor obszedł budynek przyglądając mu się.
Budynek był zwyczajny, jakich wiele w tym regionie miasta. Drzwi i okna zabezpieczono stalowymi roletami. Nad wejściem czujne oko wypatrzyć mogło piktogram - wampirze oznaczenie terenu jakiegoś barona. Najpewniej Kantyka. Większość ścian pozaklejano plakatami informującymi o koncertach zespołów, promocjach i innych atrakcjach lokalu.

- Dobra - Nathan wrócił z obchodu wokół budynku - tutaj na razie to chyba wszystko. Idziemy teraz się zameldować u przedstawiciela Kantyka i umówić spotkanie na wieczór czy zawijamy się po samochód?
- A tak właściwie to o co możemy go zapytać, Hej nie wiesz kto znęcał się ostatnio nad zwierzętami w twojej okolicy, albo próbował przywołać coś paskudnego z piekielnej otchłani? Myślę że za mało wiemy żeby wogóle z nim rozmawiać. Lepiej pogadajmy z ochroniarzami, a potem zdecydujemy. Do zmierzchu jeszcze bardzo daleko. Może Emma już skończyła oglądać i fotografować znaki. Proponuje wracać i zadzwonić do nich, umówimy się na spotkanie. Na rogu jest budka o której mówił Kumasz, możemy ją sprawdzić wracając do Emmy, to akurat prawie po drodze. Ruszyłam przodem.

Budka stała sobie spokojnie, o dziwo aparat był cały, nawet zwisał kawałek książki telefonicznej. Podniosłam słuchawkę, był sygnał. Spojrzałam na Nathana unosząc w zdziwieniu jedną brew. Zrozumiał mnie w mig.
- Mi też ciężko wyobrazić sobie, że jak ktoś odkrył zwłoki to popindalał tych kilka ulic właśnie do tego lokalu pełnego martwych, po to tylko by wykonać telefon do MRu. Albo ten telefon był zajęty, a jemu się bardzo spieszyło a chciał mieć po prostu czyste sumienie.
- Wracamy do Emmy - rzekłam krótko – tu już i tak w tej chwili nic nie zdziałamy.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline