Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2011, 17:36   #155
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Dwóch mężczyzn, dwóch wojowników. Dwie ofiary zabaw demona. Jeden skona, drugi będzie marionetką w jego rękach, do końca swych parszywych dni. Żaden jednak nie chciał zginąć, w końcu to oznaczałoby słabość, a i obaj, mniej lub bardziej mieli nadzieję na wyzwolenie się i ucieczkę.
Pytanie brzmiało, który z nich jako pierwszy ulegnie woli piekielnego gospodarza.

Apacz już wcześniej zdecydował, i nie widział powodu, żeby zmieniać zdanie.

- Myślisz, że dasz sobie ze mną radę?- rzucił zaczepnie Apacz wyjmując oba noże, taksując wzrokiem oponenta.
Twarz cygana nie zmieniła wyrazu. Nie było głupawych uśmiechów pełnych aktorskiej pewności siebie, ani silenia się na marsowe gestykulacje. Nadal jakby nieco zaskoczony obrotem sprawy kiwnął tylko lekko głową na potwierdzenie. Jego oczy śledziły każdy ruchu i ułożenie ciała przeciwnika. Widział go już w walce. Wiedział czego może się spodziewać.

Dwaj nożownicy stali uzbrojeni naprzeciw siebie jeszcze chwilę, mierząc się spojrzeniami. Zupełnie, jakby to miało coś zmienić.
Pierwszy ruszył Indianin. Próbował doskoczyć do Tolgy'iego na tyle szybko, żeby ten nie zdołał nawet podnieść ściskanych w dłoniach ostrzy, nie docenił go jednak. Cygan zdołał strącić nadchodzące pchnięcie i zamachnąć się na odsłonięty w ten sposób bok Apacza. W porę zauważył, że ten przekłada drugą dłoń pod strąconą ręką i odskoczył w bok. Chwila dekoncentracji i sam nadziałby się na ostrze, tymczasem zostawiło ono tylko drobne cięcie na lewym ramieniu. Ponownie zatrzymali się na moment, próbując wyczytać zamiary z oczu przeciwnika.

Ponownie do ataku pierwszy zerwał się Apacz, zaczepnie wykonując serię cięć, które nie miały prawa dojść do Tolgiy'ego. Ten zaś czekał na lukę w serii. Jako doświadczony nożownik wiedział, że nie da się postawić idealnej zasłony, ani atakować z pełną asekuracją. Jeden niepozorny ruch nadgarstka, stopa ustawiona pod zbyt dużym kątem- cygan to zauważył i natychmiast ruszył. Odepchnął schodzącą do wewnątrz dłoń Vincenta, wyprowadził dwa szybkie cięcia dla zmyłki i zblokował nadchodzący cios. Gdy usłyszał zgrzyt ścieranej stali, naparł mocniej, a wolna dotąd ręka wystrzeliła w kierunku odsłoniętej krtani. W porę jednak Apacz strącił napierające ostrze i odskoczył na bok, przykucnąwszy przedtem i zamachnąwszy się na brzuch napastnika. Zerwał się z ziemi bezpośrednio po przewrocie, w porę by odskoczyć przed ciosem nacierającego łysola. Rana na brzuchu zdążyła już zabarwić materiał wokół.

Rozpędzony Tolgy był jak parowóz, jedne człowiek go nie zatrzyma. Czerwonoskóry cofał się, wywijając jednocześnie obronne młynki i zmuszając oponenta do wyhamowania. Ten jednak, mimo iż stracił przewagę, nie dawał za wygraną. Ponownie spróbował wykorzystać swoją siłę, tym razem w jeszcze bardziej bezpośredni sposób. Seria cięć z lewej, potem blok z prawej i szybki obrót, z wymierzonym w szczękę Apacza łokciem. Ten zdołał w porę uchylić się, łokieć przytarł mu zaledwie czubek głowy, nie był to jednak koniec. Tolgy uderzył kolanem schylonego oponenta i planował wbić drugi nóż w odsłonięty kark, ten zdołał jednak zablokować uderzenie przedramieniem i odskoczyć w tył, unikając noża. Sam uciekając próbował jeszcze zaatakować uda cygana, tak jak poprzednio brzuch, tamten zdołał w porę przejrzeć jego zamiary i wygiął nogę karykaturalnie, unikając zranienia.

Tym razem Apacz był cały czas zwrócony twarzą do cygana, a i wstał szybciej, nie dając się ponownie zaskoczyć. Szybkie pchnięcia, parowanie. Navarro zdołał rozrzucić ręce przeciwnika na boki, jednak okazało się to być pułapką- Tolgy wszystko kontrolował i gdy czerwony wystrzelił w kierunku odsłoniętego brzucha, ciął oboma mieczami do wewnątrz. Apacz jednak w porę dostrzegł zagrożenie, wolną ręką zbił jeden z noży i posłał go nad pochyloną głową, przetaczając się na wolną stronę.

Krótkie spojrzenia. "Miałeś fart" zadawał się mówić Apacz. "Chyba ty" odpowiedział milcząc Tolgy. Zaatakowali niemalże jednocześnie, lecz żaden nie dał za wygraną. oba noże starły się w klinczu, czego wynik łatwo było przewidzieć. Cygan wykorzystał moment przewagi i kopnął Indiańca w brzuch, wychodząc jednocześnie z długim cięciem, gdy ich noże się rozstały. Gdyby Vincent nie odepchnął się dodatkowo nogami przed uderzeniem, być może rana byłaby śmiertelna, a tak tylko głębokie cięcie naznaczyło jego lewą pierś. Spadając udało mu się przekręcić lekko na bok, w konsekwencji wylądował gładko na ramieniu i zrobił gładki przewrót.

Tolgy ponownie był w natarciu- Superman to legendarne uderzenie, zarówno w walce na pięści, jak i wszelaką bronią białą. Apacz jednak zachował czujność i orientację w przestrzeni. Zrobił krok w bok i skoczył na ścianę, jednocześnie unikając ataku cygana i szykując kontrę, w tym samym stylu. Odbił się od ściany i wymierzył pchnięcie z góry w odsłonięte ramię. Cygan, starając się wyhamować i nie stracić równowagi po chybionym ataku, nie mógł czysto uniknąć ciosu. Starał się jeszcze zbić nóż Indianina nim ten dotrze do odsłoniętej szyi, zdołał go jednak tylko musnąć, co wystarczyło, żeby uratować mu życie- ostrze zagłębiło się w kark, płytko, jednak bolało jak cholera. Warknął tnąc w stronę przeciwnika, który dla odmiany miał kłopoty z utrzymaniem równowagi po lądowaniu. Zdołał jednak wyjąć nóż z rany w porę, żeby uskoczyć na bok.

Przeturlał się ponownie, i ponownie dobrze na tym nie wyszedł. Tolgy poderwał się bardzo szybko, ignorując pulsujące bólem ramię, i teraz wyprowadził serię szybkich cięć, zahaczając o przedramię wijącego się na ziemi Indianina. Rana nie była na szczęście głęboka, chociaż gdy chwilę potem podparł się na niej, poczuł nieprzyjemne szczypanie oraz krew, która zdążyła już spłynąć na zaciśnięta na rękojeści noża pięść.

Kolejne trzy pchnięcia zmuszają Vincenta do wycofania się pod ścianę, potem jednak to on stara się przejąć inicjatywę. Zamarkował wysokie cięcie i kopnął cygana w brzuch, ten jednak był na to przygotowany i napiął mięśnie- uderzenie ledwo co poczuł, Indianin nie maił miejsca na większy zamach. Próbując pociąć niecofniętą jeszcze nogę odkrył się na atak z prawej, ten jednak, poza rozproszeniem go, nie zrobił nic, zabrakło centymetrów. Kilka kolejnych ciosów i ponownie klincz, z którego tym razem Apacz wyszedł obronną ręką- zdołał zaprzeć się nogą o ścianę i odepchnąć Tolgy'iego na tyle, żeby odskoczyć na bok.

Zatrzymali się na chwilę. Oboje byli zmęczeni i ranni, na krzyki demona już zobojętnieli- teraz to naprawdę była w pełni ich walka. Nawet, gdyby teraz Spook przyszła do nich i oznajmiła, że znalazła wyjście, nic by to nie zmieniło. Już pierwszy atak o tym przesądził, musieli to rozstrzygnąć.
Apacz ponownie zaatakował pierwszy, lecz szybko został zepchnięty do defensywy. Dwukrotnie udało mu się dosłownie o milimetry uniknąć ostrzy Tolgy'iego, aż w końcu zrozumiał, że przeciwnik, mimo iż zmęczony, nie ma zamiaru czekać na jego ataki. Nóż Apacza świsnął koło ucha cygana, kolejne dwa uderzenia czerwonego zdołał sparować, gdy zobaczył swoją szansę. Ręka powędrowała wysoko a nóż kierował się prosto w gardło, drugi zaś odwracał uwagę atakiem w dłoń z drugiej strony. Indianin niespodziewanie zanurkował pod atakującą szeroko ręką, obracając się i uderzając plecami o ścianę tuż obok Cygana. Przypłacił to drobnym nacięciem na dłoni jednak opłacało się- zdołał wbić jeden z noży pod pachę Tolgy'iego. Ręka zadrżała i puściła nóż upadając bezwładnie. Drugi nóż Vincenta powędrował prosto w pierś, uszkadzając prawe płuco. Cygan próbował jeszcze desperacko dźgnąć Apacza pozostałym nożem, uderzenie było jednak na tyle słabe i przewidywalne, że zostało z łatwością zbite. Nogi zrobiły mu się jak z waty, potężne ciało upadło z tępym hukiem na posadzkę.

Apacz wyciągnął noże z ran i spojrzał na dygoczącego, duszącego się własną krwią oponenta.
Nie zasłużył na takie męki, był godnym przeciwnikiem, powinien umrzeć szybko. Bo tak czy inaczej, zginie.
Dłoń Tolgy'iego zacisnęła się na kostce Apacza, gdy ten przykucnął i wbił mu nóż prosto w serce. Co to miało znaczyć? Chciał mu coś przekazać, czy też po prostu zacisnął na czymś dłoń, by ulżyć nieco bólowi? Nieistotne. Nie żyje.

I dlatego też jego sprzęt nie będzie mu już potrzebny. Apacz przeszukał ciało w poszukiwaniu fajek lub czegokolwiek wartościowego. Odpiął też pochwy od noży i przymocował je przy pasku, z tyłu, gdzie włożył otarte z krwi ostrza. Broni nigdy za wiele.
Odciął też rękawy płaszcza cygana, którymi po związaniu przepasał się, zakrywając ranę na piersi.

Zasłonił oczy denata. Jego lud wierzył, że otwarte oczy nie pozwalają duchowi zmarłego wydostać się z ciała. Czego jak czego, ale duchów swoich ofiar na Gehennie nie potrzebował.
Wstał i rozejrzał się w poszukiwaniu manifestacji demona.

- I co teraz? Gdzie jest wyjście?
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 21-10-2011 o 17:43.
Baczy jest offline