Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-10-2011, 20:06   #151
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=oStkVV-5Xak&feature=related[/MEDIA]



KRISTI J. LENOX

Fortel okazał się być dobrym rozwiązaniem. Wzięcie prywatnej ochrony wybiło z głowy ludziom Grafa Zero jakiekolwiek głupie pomysły. O ile w ogóle je mieli. Lepiej jednak było dmuchać na zimne, niż skończyć jak Raina.

Korytarze GEHENNY były dla Krsiti zawsze nieprzyjaznym i przerażającym miejscem. Te ponure, ciemno odgałęzienia, ci milczący więźniowie, którzy przemieszczali się pomiędzy sekcjami z różnych powodów. Te dziwaczne odgłosy dochodzące z głębi statku.

Co prawda główne magistrale pomiędzy sekcjami miały ochronę i były teoretycznie bezpieczne, ale ... ale i tak ginęli na nich ludzie.

Tym razem jednak, poza złowrogimi spojrzeniami jakie posyłali sobie członkowie ich dwóch „eskort” nic złego się nie wydarzyło. I w końcu dobijali się już do zewnętrznej grodzi wejściowej do serca Gildii Zero. Do Agrodomów. To właśnie tutaj urzędowała „wierchuszka” Gildii. Najważniejsi jej członkowie.

* * *

Wystarczyła tylko wzmianka o tym, że ma spotkać się z ZiZim i po chwili Kristi szła w towarzystwie dwóch ludzi z GO w stronę Agrodomów.

Bywała już tutaj i widok ogromnych instalacji – rur doprowadzających ciepło i niezbędne do wzrostu roślin substancje, oszklonych ścian, za którymi kwitły plantacje roślin. Sama pracowała w czymś podobnym, tylko na mniejszą skalę, ale czasami – tak jak ostatnio – dostawała jakąś robotę w Agrodomach.

Dreptała, nieco już zmęczona, przez labirynt korytarzy i hal, aż dotarła do pomieszczeń technicznych, które bossowie G0 przebudowali na swoje mieszkania. Przestrzeń w nich była oszałamiająca, dla kogoś, kto spał i funkcjonował w celi – klitce.

Krsiti widziała coraz więcej strażników. Znak, że dochodzili do ważnych miejsc. W końcu, po zrewidowaniu i odebraniu broni, Kristi została wprowadzona do pomieszczenia, w którym znajdowało się jeszcze dwóch ludzi.

Jednym z nich był ZiZi, którego znała z widzenia, jak większość ludzi z G0. Drugim, nieznany jej mężczyzna, przebywający tutaj ewidentnie wbrew swojej woli.
Przywiązany pasami do metalowego łóżka, z rozległą opuchlizną na połowie głowy, wyglądał prawie jak Hiena w eksperymentach, w których asystowała Kristi.

ZiZi oderwał wzrok od jeńca. Kristi zauważyła, że szef G0 ma założony świeży opatrunek.

- Ty jesteś Krist J. LEnox, tak – przywitał ją ZiZi. – Ponoć jesteś bio-inżynierem, tak?

Głos miał słaby, ale jego ton powodował, że Kristi czuła się zagrożona. Przy nim Tatko Shorze zdawał się być niegrzecznym dzieciakiem. W ZiZim było coś takiego, co powodowało skurcz żołądka w Kristi. Był ... straszny. Emanował jakąś paskudną energią. Instynkt ostrzegał ją, by trzymała się od tego człowieka z daleka.

- Świetnie się składa. Pomożesz mi ... wyciągnąć wiadomości ... z tego dupka.

Nagle, niespodziewanie ZiZi przewrócił oczami i osunął się bezwładnie na ziemię.

- Nie teraz, kurwa ... – usłyszała, że tracący przytomność mężczyzna wyjąkał jeszcze to jedno zdanie. – Nie teraz ....




ALAN MELLO


Wstał, pożegnał klapsem śpiącą kobietę i wyszedł na korytarz. Cel miał prosty. Wielki Q. Sprawdzić, czy palanta zżarł demon, czy też nie.

Dopiero po przejściu kilkunastu krokach korytarzem zorientował się, że coś jest nie tak. Absolutnie nie tak.

Światło na korytarzu migotało niespokojnie, a z cel dochodziły dziwne, jękliwe dźwięki. But Mello zaciamkał na czymś, co było gęstą, lepką mazią. Jak kisiel. Kisiel cuchnący krwią.

- M E L L O – szept, silny niczym wicher, dotarł do jego uszu.

Korytarz przed nim zafalował, ściany zaczęły wybrzuszać się, puchnąć, jak topiąca się skóra. Z powstających bąbli, które pękały z przyprawiającym o mdłości dźwiękiem, bryzgała na ściany i podłogę breja, w którą wdepnął więzień.

- M E L L O .

Głos rozległ się tuż za plecami Alana. Więzień odwrócił się gwałtownie, lecz zobaczył jedynie psuty korytarz.

- M E L L O

Znów ten upiorny szept za plecami. I dotyk jakiejś lepkiej dłoni na ramieniu.
Kolejny obrót i tym razem jednak korytarz nie był pusty.

To był demon z kantyny, w której stracił przytomność i swoją samoróbkę.
Breja oblepiała ściany, rozciągnęła się – niczym zdarta, galaretowata narośl, na szerokości korytarza. W tej falującej, obrzydliwej masie, ukształtowała się twarz. Twarz Czarnej Alis.

- M E L L O

Usta dziewczyny otworzyły się i wylała się z nich krwista masa.

- JESTEŚ NASZ M E L L O! NASZ!

Obudził się gwałtownie, lądując na podłodze. Maska klauna spadła z jego twarzy.

Spojrzał w górę i zamrugał oczami.

Na pryczy leżało to, co zostało z Lolipop. Okrwawiona ręka. Krew była wszędzie. Na nim. Na niej. Na pryczy. Na ścianach. Tym razem się nie budził. Tym razem chyba faktycznie ... narozrabiał.

- jesteś nasz M e l l o! Nasz!

Tym razem nie był to donośny głos, ale szept słyszalny na granicy słyszalności.




FILOZOF


Przewieziono go do samego serca terenów Gildii Zero. Do Agrodomów. Do jakiegoś pomieszczenia śmierdzącego tytoniem i środkami czyszczącymi. Tam ZiZi odesłał ludzi i zaczął pytać.

Sytuacja Filozofa nie była ciekawa. ZiZi pytał, z beznamiętną twarzą, z oczami zimnymi, jak oczy węza. Filozof znał takich ludzi. Władza upajała ich, dawała im poczucie siły, dawała im poczucie potęgi. Pozwalała panować nad ludzkim życiem, nad ludzkim losem. Byli panami życia i śmierci i gdzieś, w trakcie tego, przekraczali granicę.

Filozof był podobny tam, w zapomnianym życiu na Terze, kiedy uprawiał politykę. Zatracił granicę i znalazł się w miejscu, z którego nie było powrotu. Ale on miał wizję. Własną wizję nowego świata.

Jednak leżąc tutaj, przykuty do łóżka, mógł jedynie współpracować albo iść w zaparte. Kogoś takiego, jak ten psychopata, nie sposób było okłamać. Nawet ktoś taki jak Filozof miałby z tym problem. To było jak gra pozorów. Gra półsłówek i niedopowiedzeń. Mistrzowska konwersacja odbywająca się między słowami. W innym przypadku Filozof byłby zachwycony rozmówcą. W tym mógł odczuwać niepokój. Ba. Mógł odczuwać grozę. Miał prawie całkowitą pewność, że ZiZi nie wypuści go żywego.

* * *

W pewnym momencie do pomieszczenia, po uprzednim zaanonsowaniu przez pilnującą wejścia ochronę, weszła kobieta. W średnim wieku, kiedyś nawet atrakcyjna – jak mógł ocenić Filozof. ZiZi na chwilę stracił zainteresowanie swoim więźniem. Odwrócił się do nowo przybyłej, nazywając ją Kristi J.Lenox. Bio-inżynier.

- Świetnie się składa – powiedział ZiZi do kobiety. - Pomożesz mi ... wyciągnąć wiadomości ... z tego dupka.

Nagle, niespodziewanie ZiZi przewrócił oczami i osunął się bezwładnie na ziemię.

- Nie teraz, kurwa ... – wyjąkał jeszcze. – Nie teraz ....




KRISTI J. LENOX i FILOZOF

ZiZi upadł na podłogę, lecz jego ciało poruszało się konwulsyjnie, dziwacznie kopiąc nogami i rękami. Wyglądało to, jak atak padaczki, ale ... to nie była epilepsja. Zarówno Kristi jak i Filozof byli ludźmi wykształconymi i wiedzieli, że to nie jest atak chorobowy.

- Drehem, ahranh, Shyn’neshall, mugharak degran – ZiZi usiadł.

Jego oczy zrobiły się czarne, a z ust wypłynęły słowa, od których tonu pozostała dwójka dostała dreszczy.

- Wielki. Jestem gotów. Wszystko jest gotowe. Powiedz tylko słowo, a dokonamy tego. Krew popłynie do jedzenia. Ci, co ją przyjmą, staną się tobą. Jestem gotów. Usunąłem przeszkodę. Ostatnią.

Kiedy to mówił, oczy wywróciły mu się bielmem w górę, a z ust popłynął szlam.

- Eheram, anghaergh, ghugher ebekh, ehmm, eharaman ludekh nemeknherez.

Oczy ZiZiego zrobiły się czarne, jakby .... jakby jego ustami przemawiał ktoś inny.

- Tak. Pozbędę się ich. Nie musisz się obawiać, mój panie.

Oczy znów wywróciły się bielmem.

Zizi jęknął przeciągle i legł plecami na podłodze. Powróciły drgawki, które jednak z chwili na chwilę słabły.

Wiedzieli, że cokolwiek zdarzyło się przywódcy Gildii Zero, ten niedługo dojdzie do siebie.




TÖLGY

Skoczył do ciemnej, brudnej celi przechodząc przez zamykający się ... portal.

Oczy zapiekły go poranione nagle jaskrawym blaskiem słońca. Zamrugał nimi oślepiony. A kiedy je otworzył, zamarł. Znikła pustynia i góry, które widział wcześniej. Stał teraz na czymś, co wyglądało jak spopielone nuklearnym atakiem pustkowie. Wszędzie, gdzie sięgnął wzrokiem, widział jedynie morze popiołu, hałdy żużlu, ponure, zniszczone do cna pustkowie.

Ale nie do końca. Tam, gdzieś niedaleko, stał blaszany barak. Drzwi do niego uderzały z łoskotem, szarpane wiatrem. Metaliczny dźwięk był jedynym odgłosem wypełniającym pustkowie.

Na drzwiach wisiało dziecko. Rozkawałkowane, spopielone. Takie bestialstwo ruszało nawet Cygana. Owszem, był zbirem i mordercą, ale gdzieś w nim tkwiła granica, której nigdy jeszcze nie przekroczył.

Kiedy podszedł bliżej zorientował się jednak, że padł ofiarą własnej wyobraźni.

To nie było dziecko, ale lalka. Stopiona, poczerniała, zniekształcona przez ogień, dziecięca zabawka.

Która jednak otworzyła jak najbardziej żywe oczy, kiedy zbliżył się do niej na kilka kroków.

- Zabijaj dla mnie! – wysyczała zabawka głosem przypominającym skrzyżowanie węża z czymś mechanicznym. – Zabij dla mnie pozostałą dwójkę, w wyprowadzę cię żywego. Uratuję z piekła, w jakim istniejesz. Poniesiesz śmierć, a ja ocalę cię przed własną śmiercią.

Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, gwałtowne szarpniecie w tył pozbawiło go równowagi.

Uderzył w coś boleśnie plecami. W ścianę celi. Jęknął z bólu i szybko rozejrzał się wokół. Z boku widział otwarte drzwi. Widział korytarz, z którego dochodził do niego gwałtowny, metaliczny brzdęk i krzyk. Rozpoznał głos Spook.

Ostrożnie wyjrzał na korytarz.




TÖLGY i APACZ


Spotkali się na korytarzu. Ich spojrzenie skrzyżowały się. Widzieli też nogi Spook znikające w niemożliwie wąskim szybie wentylacyjnym. Dziewczyna wrzeszczała coś przerażona, ale kanał zagłuszał jej słowa.

- Zabijaaaaajcie – przeciągły szept przeszedł przez korytarz. – Zooostanie jeden. Rozpacz drugiego nakarmi mnie. Zaaaabijajcie.

Nie odrywali od siebie oczu. Zamknięci w korytarzu. Zdani na łaskę i niełaskę demona, który nim rządził. Demona, który potrafił omamić ludzki umysł wizjami z sennych koszmarów.

Dwóch skazańców. Dwóch morderców. Jakże podobnych do siebie. Jeden wielki i silny, ale niedawno ranny. Drugi nieco mniejszy, ale zwinny. Widzieli siebie w akcji. Wiedzieli, że jeśli dojdzie do walki jej wynik nie będzie pewny. Nie będzie przesądzony.

- Zaaaabijajcie – w przeciągłym syku demona była niepowstrzymana pożądliwość. Był głód.
 
Armiel jest offline  
Stary 19-10-2011, 18:33   #152
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Drzwi uległy. Umiejętności Double B nie dały im szans. Tego można było się spodziewać. Informatyk nawet nie podejrzewał, że sprzęt po świętej pamięci Johnie będzie aż tak sprawny i pomocny. To co było wewnątrz przeszło nawet najśmielsze oczekiwania nie tylko Cartera, doktora, ale i jednego z najlepszych fachowców od technologii na statku. Szybkie zamknięcie drzwi było jakby zapowiedzią odsłaniającej pomieszczenie kurtyny. Szklany cylinder świecił pięknym srebrzystym światłem. Infostrada była na wyciągnięcie ręki. W końcu! Marzenie każdego technika na tym statku spełniło się właśnie teraz. Wystarczyło się podpiąć do terminala transmisyjnego i czekać na zbliżone do orgazmu uczucie spełnienia.

Double B patrzał z radością na unoszącą się zieloną łunę. Wiedział, że chłodzenie musiało być mocne i nawet na kładce było czuć przyjemny chłód. Chłód będący przeciwnością gorących dni, miesięcy, lat w parnej celi. Mógł niedługo dostać halucynacji. W głębi duszy liczył, że nie zabawią tu aż tak długo. Że zmyją się zanim przestrzeń wokół technika wypełni się zielono-błękitnymi cyferkami binarnego kodu.

To co powiedział STRAŻNIK zaskoczyło Double B. Miał on jednak gotową teorię czemu akurat tutaj Generator Szumów nie działał. Teorię prawdziwą - przynajmniej jego zdaniem.

- Właśnie to. Ponoć Federacja chce zestrzelić Gehennę. STRAŻNIK próbował mnie przekabacić abym się poddał i zostawił to całe bagno. To dla mnie olbrzymia okazja. Do tego zmienił konstrukcję robotów. One mają ostrą amunicję! Zaraz, zaraz. Mogę się podpiąć, ale nie wiem czy zdążę przesłać dane mnie interesujące. Dowiedzieć się czemu silniki ruszyły, zdobyć konstrukcję statku i dane dotyczące akt więźniów. Wszystkich uwolnionych. Co będę robił nie powiem, bo blaszak nas słucha. Po prostu postaram się zaspamować kutasika...

Double B myślał intensywnie. Był doktorem programistyki potrafiący zaskoczyć każdego człowieka. Ale to nie był człowiek. Był to syntetyczny zbiór kory mózgowej i innych pierdół wsparty najszybszymi procesorami, pamięcią operacyjną i resztą najbardziej zaawansowanego technicznie bajzlu. Pięknie. Po prostu pięknie. STRAŻNIK był istotą - a może lepiej nazwać tworem - z którą możliwość porównania się była marzeniem każdego hakera. Każdego programisty z zbyt wysokimi ambicjami. Nawet osoba z najwyższym IQ i wiedzą przy nim polegnie. Ale Double B to jebie. Walczył nie będzie. Stawiał oporu nie będzie, bo nie ma jak. Więc teraz zostało mu tylko jedno. Ograć tego chuja jego własną talią kart. Musiał się zastanowić. Nie miał czasu, ale nie było mowy o jakichkolwiek błędach. Musiał się skupić…

Flat Line przez dłuższą chwilę nie mógł wydobyć z siebie słowa. Strażnik nawiązał kontakt z Federacją? Gdzieś tam tkwiła możliwość ratunku, a oni zamiast tego chcieli rozpylić całą Gehennę na atomy?

- Tak, tak, jestem złym człowiekiem i pójdę do piekła. Swoją drogą to ile? Trzydzieści tysięcy? Niezły wynik. Czemu nie sto, albo dwieście? - Flat Line zmarszczył brwi i patrzył w górę skąd dobiegał przed chwilą dźwięk. - A Ty, Strażniku, pozwolisz na to? W imię najlepszego interesu ludzkości, gatunku ci obcego, pozwolisz na to by unicestwili cię?

Roben też nie wybierał się nigdzie, zbyt ciekawe rzeczy się tutaj działy. Double B lekko drgnął. Sposób w jaki doktor przemówił do SI pobudził jego empatyczne zdolności. Makaroniarz mówił tak łatwo i płynnie. Coś tu było nie tak. Coś mówiło technikowi, że do tego ryja nie pasuje etykietka masowego mordercy. Może uda mu się pobrać dane więźniów i wtedy bez pytania dowie się o co chodzi.

- Próbuj. - powiedział w końcu do technicznego Flat Line. - Jak coś mogę zrobić to wal od razu. No i magiczne pudełko masz do dupy.

Wykrzywił wargi w ironicznym uśmieszku. Skorzystał z faktu, że Double B był zajęty po czym wyciągnął trofiejne dopalacze bojowe i wbił igłę w swoje i jego ramię.

- Spokojnie. Wysoka zawartość dopaminy, betablockerów pozwoli trochę bardziej się skupić i ochroni przed oparami chłodziwa. - wskazał kciukiem zielonkawą ciecz. - Jak zobaczysz różowe słonie to gadaj od razu, potwierdzimy halucynacje razem. - zbliżył się też do Cartera i również jemu zaaplikował specyfik.

- Musisz zabrać Cartera poza kratkę. Nie pytaj czemu. Po prostu to zrób. W miejsce, z którego będzie mógł obserwować drzwi, ale nie będziecie widoczni z zewnątrz. Blaszak jest górą. Ale postaram się namieszać... Aha. Moja skrzynka działa. Po prostu tu jest zbyt duże stężenie pola elektromagnetycznego i dlatego w tym pomieszczeniu jesteśmy jak na widelcu. STRAŻNIK wiedział, że uderzę właśnie w Infostradę. Szkoda, że nie przeciwdziałał... - powiedział z kaprawym uśmiechem technik i zabrał się za swój komputer.

Miał parę celów. Chciał zdobyć dane z Infostrady. Wykonać zadanie, zaspokoić nieco własną ciekawość i pozbyć się robotów. Pierwsza sprawa musiała być nieomylna. Idealna. Była to szansa, o której najwięksi hakerzy na statku mogli jedynie marzyć. Kliknięcie za kliknięciem. Jego sprzęt pierwszy raz niemal nie nadążał za ruchami wprawnych palców na hologramowej klawiaturze. Kombinacja jaką przygotowywał była cudna. Program zawierający bombę skanującą wszystkie bezprzewodowe częstotliwości i specjalny - jego autorki - skrypt przejmujący kontrolę nad każdym sprzętem. Automatycznie dostosowujący się do funkcji i przeznaczenia urządzenia. Tym mógłby przejąć kontrolę nad większością urządzeń na statku na dobre. Jednak z automatami nie był pewien. Była to naprawdę wysoka technologia. Nie porównywalna z niczym co posiadają uwolnieni więźniowie. Double B miał już plan gotowy. W momencie, gdy tylko uchylą się wrota włączy program a ten w ułamku sekundy przejmie kontrolę nad maszynami. Wystarczy parę sekund kontroli a będzie po nich. Programista zminimalizował okno programu i spakował resztę sprzętu do plecaka. Ten podał makaroniarzowi.

- Masz. I może w końcu się, kurwa, przedstawisz? Uważaj plecak jest dziurawy. Nie zgub nic, bo nie wrócimy. Nie strzelajcie do maszyn. Ja się ich pozbędę. Sam. Nie pytaj jak. Jesteśmy na podsłuchu. - zdania wypowiadane przez technika były z szybkością karabinowej serii.

Gdy Double B wrócił do komputera pozostało podłączyć się do terminala i zbadać czemu silniki zostały włączone. Poza tym musiał pobrać plan statku. Dokładny i szczegółowo opisany. Tyle mu wystarczyło. Miał nadzieję, że zdąży zanim pojawią się automaty. Jak nie to pozbędzie się ich i kontynuuje pracę do momentu aż będzie miał plan i odpowiedź dla ZiZiego.

***

"Kurwa. Generator jednak nie jest tak odporny na pole elektromagnetyczne jak się spodziewałem. Ale co się dziwić. To prototyp. Co więcej jadą tu już automaty. Szkoda, że nie zobaczę blaszanego ryja STRAŻNIKA, gdy straci nad nimi kontrolę. Albo tego jak same się wystrzelają. Albo jak wprost z poręczy wpadną do zimnej niczym ciekły azot substancji. Pewnie go szlag trafi. Potem się zmyjemy. Dane na temat więźniów, plan statku i odpowiedź dla ZiZiego to wszystko czego mi trzeba - dla zaspokojenia pragnienia wiedzy i przeżycia. Znaczy przeżycia jak uda nam się wrócić…”
 
Lechu jest offline  
Stary 20-10-2011, 20:08   #153
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Ocknęła się niby z głębokiego snu. Upadek był bolesny i nadal czuła jego dotkliwe skutki. W głowie łupało i niemiłosiernie rwało w barku ale chyba niczego sobie nie złamała. Nie czekając aż znów usłyszy ten cholerny głos poczęła pełznąć przed siebie w głąb szybu wentylacyjnego. Ułamek chwili poświęciła na rozmyślanie na temat swoich towarzyszy. Czy rzucą się sobie do gardeł jak wściekłe psy? Czy naprawdę tak łatwo dali się kupić? Jeśli rzeczywiście będą ze sobą walczyć to wyniknie z tego chociaż jedna korzyść. Dadzą jej nieco czasu na ucieczkę.

Bolało jak diabli, kiedy pełzała dalej, wąskim tunelem. Wydawało jej się, że spadła spory kawałek w dół. Pięć, sześć poziomów od nawiedzonego sektora. Tylko gdzie? Na Zakazane Regiony, na strefę kontrolowaną przez STRAŻNIKA, na tereny więźniów czy też może gdzieś indziej? Nie miała bladego pojęcia, gdzie się znajduje. Ale żyła. I to dodawało jej siły.
Wokół panowała cisza. Cisza przerywana jedynie odgłosami GEHENNY. Skrzypieniem metalu, buczeniem urządzeń doprowadzających energię do różnych sekcji, terkotem wentylatorów. W końcu zobaczyła jeden z nich. Szerokie skrzydła poruszały się leniwie u wylotu systemu wentylacji. Za nim musiało być jakieś pomieszczenie. Być może korytarz. Wiatrak obracał się osaple, wręcz majestatycznie.

Spook zaczęła majstrować nożem przy śrubach trzymających wiatrak. Szło opornie z powodu rdzy ale w końcu wszystkie ustąpiły. Delikatnie zdjęła kratkę aby nie runęła z łoskotem na ziemię. Wysunęła się na zewnątrz i włączya latarkę aby sprawdzić dokąd trafiła.

Zobaczyła szeroki i dziwnego kształtu korytarz.Nigdy wcześniej takiego nie widziała. Ściany podtrzymywały solidne, żebrowe kratownice. Wszystko wydawało się ciche, puste i zimne. Tak. Było zimne. Temperatura była znacznie niższa niż w innych częściach GEHENNY.

Niezrażona tym faktem zeskoczyła na ziemię i brnęła dalej w głąb trzewi statku, tam dokąd prowadziły ją korytarze.


Zzzzzimno. Naprawdę było zimno. Ściany lśniły wilgocią bowiem pokrywała je cienka warstewka lodu. Jak nisko spadła? Może na poziomy techniczne? Blisko maszynowni, silników i innych tego typu pomieszczeń i sektorów. Jeśli tak, to miała trudny orzech do zgryzienia. To były terytoria nieznane więźniom. Nikt się na nie nie zapuszczał. Nawet nie za bardzo wiedziała, jak trafić gdzieś, gdzie będą ludzie.
Gdzieś, gdzie będzie ocalenie.
Wszędzie panowała niepodzielnie cisza i ciemność. I ziąb.
W pewnym momencie ujrzała coś w rodzaju bocznego korytarza. Oświetlonego kilkoma niebieskimi żarówkami. Nad nim kod kreskowy, ale nie miała dekodera, by odczytać napis. Więźniowie na odzyskanych sektorach farbą dopisywali wyjaśnienia do kodów STRAŻNIKA. Tutaj.... tutaj tego nie było.



Wkraczała na dziewicze tereny na które prawdopodobnie nikt wcześniej się nie zapuszczał. Miała nadzieję, że demona i chłopców zostawiła daleko w tyle ale i tutaj bezpiecznie się nie czuła. Mimo to po prostu nie miała innej opcji jak iść dalej. Tak jak robi się gdy przed sobą ciągnie się tylko jedna droga. Była tak nisko, na samym pewnie dnie statku i przeszło jej przez myśl czy w ogóle będzie w stanie wydostać się na powrót na wyższe kondygnacje. Może będzie tu jakaś winda techniczna? Szukała wyjścia. Jakiegokolwiek.

Oświetlony korytarz, do którego zajrzała ostrożnie, był jakimś … warsztatem? Ciężko jej było nazwać to, co widzi. Ale dostrzegła jakąś maszynę wiszącą pod sufitem. Widziała jakieś kraty. a za nimi kable. I w końcu iluminatory. Okna z których padało błękitne światło.

Stanęła przy grubej szybie i położyła na niej rozczapierzoną dłoń. Za warstwą elastycznej dźwiękoszczelnej pleksi dojrzała trójkę ludzi. Dwóch stało, a trzeci leżał pomiędzy nimi, chyba ranny.
Spore wysokie pomieszczenie o cylindrycznym zbiorniku w samym centrum.
Zaraz wycofała się wgłąb warsztatu i poczęła przeczesywać pomszczenie. Przyglądała się sprzętom, przeszukiwała zakamarki. Później planowała przedostać się do pomieszczenia gdzie dostrzegła ludzi. Najlepiej dyskretnie. Przyjrzeć się im, ocenić, podsłuchać. NA Gehennie nigdy nie wiadomo komu można zaufać. Z reguły nikomu. Choć z drugiej strony może tamci powiedzą jej gdzie trafiła i jak się stąd wydostać. Najpierw musiała wybadać grunt.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 20-10-2011 o 20:13.
liliel jest offline  
Stary 20-10-2011, 20:52   #154
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Flat Line uśmiechnął się do wyblakłych wspomnień z przeszłego życia. Trzydzieści tysięcy, jasne. Rządowe agencje zdaję się, że dośpiewały trochę, ale co się dziwić. I do ciężkiej cholery jaki gaz? Duma zawodowa dr Robena Clijstersa cierpiała...

- Mówię do ciebie, Strażniku. – oczy dalej kierował w górę, trawiąc uzyskane informacje. Chciał wyciągnąć cokolwiek więcej, ale najwyraźniej maszyna straciła ochotę na rozmówki. Doktor zaś myślał. W bajki o resocjalizacji nawet techniczny nie wierzył, co jednak ciut lepiej świadczyło o nim, niż wcześniej Flat Line zakładał. Mieli problem. Nawet kilka... Wierzył usilnie, że to co mamrota jak pulsar igłowy spec od komputerów jest prawdą i da rady zneutralizować maszyny. Z prostej przyczyny. Jedyne co sam mógł zrobić to dać z siebie wszystko i przez 5 nanosekund porobić za żywą tarczę. Jego śrutówka nie zarysuje nawet lakieru, neurotoksyna odpadała z oczywistych względów. Opcje militarno-zaczepne doktorek od razu wybił sobie z głowy. Jak techniczny da dupy, zginą wszyscy. Więc ten problem odpadał bo był poza jego zasięgiem.

Kolejny kłopocik to Terrańska Federacyjna Flota, gotowa rozstrzelać ich w drebiezgi. Flat Line chciał żyć. Za wszelką cenę, bo przecież nic tak nie umacnia dawninizmu surwiwalistycznego jak pobyt na Gehennie. Czołowe założenie „przeżyć i przystosować się" lub bardzie swojskie "człowiek nie świnia, wszystko zeżre". Skoro oni potrafili przeżyć na więziennym statku, to i reszta ludzkości sobie poradzi z tym co przywiozą w prezencie. Demony, Pokraki cała ta menażeria. No a że nie wszystkim to się spodoba, cóż, jeszcze nikomu nigdy nie udało się dogodzić tak by każdemu się podobało. Przeżyć.

- Zostaw dane i resztę badziewia. Odwróć ciąg silników. Albo przynajmniej przekoś je tak by zboczyć z kursu, a potem rozpieprz Infostradę. Co ci po nich, jak rozwalą statek z nami wszystkimi. Pobierz pozycję Gehenny, wyślij do Floty S.O.S. Spraw by się zastanowili zanim pociągną za spusty. – Flat Line podpierał ramieniem Cartera pomagając mu zejść z kratownicy. – To nasza jedyna szansa by coś zdziałać. Pomyśl przez chwilę. Doktor Roben Clijsters, miło mi przyjacielu.
Dodał ostatnie słowa z lekkim uśmiechem.
 
Harard jest offline  
Stary 21-10-2011, 17:36   #155
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Dwóch mężczyzn, dwóch wojowników. Dwie ofiary zabaw demona. Jeden skona, drugi będzie marionetką w jego rękach, do końca swych parszywych dni. Żaden jednak nie chciał zginąć, w końcu to oznaczałoby słabość, a i obaj, mniej lub bardziej mieli nadzieję na wyzwolenie się i ucieczkę.
Pytanie brzmiało, który z nich jako pierwszy ulegnie woli piekielnego gospodarza.

Apacz już wcześniej zdecydował, i nie widział powodu, żeby zmieniać zdanie.

- Myślisz, że dasz sobie ze mną radę?- rzucił zaczepnie Apacz wyjmując oba noże, taksując wzrokiem oponenta.
Twarz cygana nie zmieniła wyrazu. Nie było głupawych uśmiechów pełnych aktorskiej pewności siebie, ani silenia się na marsowe gestykulacje. Nadal jakby nieco zaskoczony obrotem sprawy kiwnął tylko lekko głową na potwierdzenie. Jego oczy śledziły każdy ruchu i ułożenie ciała przeciwnika. Widział go już w walce. Wiedział czego może się spodziewać.

Dwaj nożownicy stali uzbrojeni naprzeciw siebie jeszcze chwilę, mierząc się spojrzeniami. Zupełnie, jakby to miało coś zmienić.
Pierwszy ruszył Indianin. Próbował doskoczyć do Tolgy'iego na tyle szybko, żeby ten nie zdołał nawet podnieść ściskanych w dłoniach ostrzy, nie docenił go jednak. Cygan zdołał strącić nadchodzące pchnięcie i zamachnąć się na odsłonięty w ten sposób bok Apacza. W porę zauważył, że ten przekłada drugą dłoń pod strąconą ręką i odskoczył w bok. Chwila dekoncentracji i sam nadziałby się na ostrze, tymczasem zostawiło ono tylko drobne cięcie na lewym ramieniu. Ponownie zatrzymali się na moment, próbując wyczytać zamiary z oczu przeciwnika.

Ponownie do ataku pierwszy zerwał się Apacz, zaczepnie wykonując serię cięć, które nie miały prawa dojść do Tolgiy'ego. Ten zaś czekał na lukę w serii. Jako doświadczony nożownik wiedział, że nie da się postawić idealnej zasłony, ani atakować z pełną asekuracją. Jeden niepozorny ruch nadgarstka, stopa ustawiona pod zbyt dużym kątem- cygan to zauważył i natychmiast ruszył. Odepchnął schodzącą do wewnątrz dłoń Vincenta, wyprowadził dwa szybkie cięcia dla zmyłki i zblokował nadchodzący cios. Gdy usłyszał zgrzyt ścieranej stali, naparł mocniej, a wolna dotąd ręka wystrzeliła w kierunku odsłoniętej krtani. W porę jednak Apacz strącił napierające ostrze i odskoczył na bok, przykucnąwszy przedtem i zamachnąwszy się na brzuch napastnika. Zerwał się z ziemi bezpośrednio po przewrocie, w porę by odskoczyć przed ciosem nacierającego łysola. Rana na brzuchu zdążyła już zabarwić materiał wokół.

Rozpędzony Tolgy był jak parowóz, jedne człowiek go nie zatrzyma. Czerwonoskóry cofał się, wywijając jednocześnie obronne młynki i zmuszając oponenta do wyhamowania. Ten jednak, mimo iż stracił przewagę, nie dawał za wygraną. Ponownie spróbował wykorzystać swoją siłę, tym razem w jeszcze bardziej bezpośredni sposób. Seria cięć z lewej, potem blok z prawej i szybki obrót, z wymierzonym w szczękę Apacza łokciem. Ten zdołał w porę uchylić się, łokieć przytarł mu zaledwie czubek głowy, nie był to jednak koniec. Tolgy uderzył kolanem schylonego oponenta i planował wbić drugi nóż w odsłonięty kark, ten zdołał jednak zablokować uderzenie przedramieniem i odskoczyć w tył, unikając noża. Sam uciekając próbował jeszcze zaatakować uda cygana, tak jak poprzednio brzuch, tamten zdołał w porę przejrzeć jego zamiary i wygiął nogę karykaturalnie, unikając zranienia.

Tym razem Apacz był cały czas zwrócony twarzą do cygana, a i wstał szybciej, nie dając się ponownie zaskoczyć. Szybkie pchnięcia, parowanie. Navarro zdołał rozrzucić ręce przeciwnika na boki, jednak okazało się to być pułapką- Tolgy wszystko kontrolował i gdy czerwony wystrzelił w kierunku odsłoniętego brzucha, ciął oboma mieczami do wewnątrz. Apacz jednak w porę dostrzegł zagrożenie, wolną ręką zbił jeden z noży i posłał go nad pochyloną głową, przetaczając się na wolną stronę.

Krótkie spojrzenia. "Miałeś fart" zadawał się mówić Apacz. "Chyba ty" odpowiedział milcząc Tolgy. Zaatakowali niemalże jednocześnie, lecz żaden nie dał za wygraną. oba noże starły się w klinczu, czego wynik łatwo było przewidzieć. Cygan wykorzystał moment przewagi i kopnął Indiańca w brzuch, wychodząc jednocześnie z długim cięciem, gdy ich noże się rozstały. Gdyby Vincent nie odepchnął się dodatkowo nogami przed uderzeniem, być może rana byłaby śmiertelna, a tak tylko głębokie cięcie naznaczyło jego lewą pierś. Spadając udało mu się przekręcić lekko na bok, w konsekwencji wylądował gładko na ramieniu i zrobił gładki przewrót.

Tolgy ponownie był w natarciu- Superman to legendarne uderzenie, zarówno w walce na pięści, jak i wszelaką bronią białą. Apacz jednak zachował czujność i orientację w przestrzeni. Zrobił krok w bok i skoczył na ścianę, jednocześnie unikając ataku cygana i szykując kontrę, w tym samym stylu. Odbił się od ściany i wymierzył pchnięcie z góry w odsłonięte ramię. Cygan, starając się wyhamować i nie stracić równowagi po chybionym ataku, nie mógł czysto uniknąć ciosu. Starał się jeszcze zbić nóż Indianina nim ten dotrze do odsłoniętej szyi, zdołał go jednak tylko musnąć, co wystarczyło, żeby uratować mu życie- ostrze zagłębiło się w kark, płytko, jednak bolało jak cholera. Warknął tnąc w stronę przeciwnika, który dla odmiany miał kłopoty z utrzymaniem równowagi po lądowaniu. Zdołał jednak wyjąć nóż z rany w porę, żeby uskoczyć na bok.

Przeturlał się ponownie, i ponownie dobrze na tym nie wyszedł. Tolgy poderwał się bardzo szybko, ignorując pulsujące bólem ramię, i teraz wyprowadził serię szybkich cięć, zahaczając o przedramię wijącego się na ziemi Indianina. Rana nie była na szczęście głęboka, chociaż gdy chwilę potem podparł się na niej, poczuł nieprzyjemne szczypanie oraz krew, która zdążyła już spłynąć na zaciśnięta na rękojeści noża pięść.

Kolejne trzy pchnięcia zmuszają Vincenta do wycofania się pod ścianę, potem jednak to on stara się przejąć inicjatywę. Zamarkował wysokie cięcie i kopnął cygana w brzuch, ten jednak był na to przygotowany i napiął mięśnie- uderzenie ledwo co poczuł, Indianin nie maił miejsca na większy zamach. Próbując pociąć niecofniętą jeszcze nogę odkrył się na atak z prawej, ten jednak, poza rozproszeniem go, nie zrobił nic, zabrakło centymetrów. Kilka kolejnych ciosów i ponownie klincz, z którego tym razem Apacz wyszedł obronną ręką- zdołał zaprzeć się nogą o ścianę i odepchnąć Tolgy'iego na tyle, żeby odskoczyć na bok.

Zatrzymali się na chwilę. Oboje byli zmęczeni i ranni, na krzyki demona już zobojętnieli- teraz to naprawdę była w pełni ich walka. Nawet, gdyby teraz Spook przyszła do nich i oznajmiła, że znalazła wyjście, nic by to nie zmieniło. Już pierwszy atak o tym przesądził, musieli to rozstrzygnąć.
Apacz ponownie zaatakował pierwszy, lecz szybko został zepchnięty do defensywy. Dwukrotnie udało mu się dosłownie o milimetry uniknąć ostrzy Tolgy'iego, aż w końcu zrozumiał, że przeciwnik, mimo iż zmęczony, nie ma zamiaru czekać na jego ataki. Nóż Apacza świsnął koło ucha cygana, kolejne dwa uderzenia czerwonego zdołał sparować, gdy zobaczył swoją szansę. Ręka powędrowała wysoko a nóż kierował się prosto w gardło, drugi zaś odwracał uwagę atakiem w dłoń z drugiej strony. Indianin niespodziewanie zanurkował pod atakującą szeroko ręką, obracając się i uderzając plecami o ścianę tuż obok Cygana. Przypłacił to drobnym nacięciem na dłoni jednak opłacało się- zdołał wbić jeden z noży pod pachę Tolgy'iego. Ręka zadrżała i puściła nóż upadając bezwładnie. Drugi nóż Vincenta powędrował prosto w pierś, uszkadzając prawe płuco. Cygan próbował jeszcze desperacko dźgnąć Apacza pozostałym nożem, uderzenie było jednak na tyle słabe i przewidywalne, że zostało z łatwością zbite. Nogi zrobiły mu się jak z waty, potężne ciało upadło z tępym hukiem na posadzkę.

Apacz wyciągnął noże z ran i spojrzał na dygoczącego, duszącego się własną krwią oponenta.
Nie zasłużył na takie męki, był godnym przeciwnikiem, powinien umrzeć szybko. Bo tak czy inaczej, zginie.
Dłoń Tolgy'iego zacisnęła się na kostce Apacza, gdy ten przykucnął i wbił mu nóż prosto w serce. Co to miało znaczyć? Chciał mu coś przekazać, czy też po prostu zacisnął na czymś dłoń, by ulżyć nieco bólowi? Nieistotne. Nie żyje.

I dlatego też jego sprzęt nie będzie mu już potrzebny. Apacz przeszukał ciało w poszukiwaniu fajek lub czegokolwiek wartościowego. Odpiął też pochwy od noży i przymocował je przy pasku, z tyłu, gdzie włożył otarte z krwi ostrza. Broni nigdy za wiele.
Odciął też rękawy płaszcza cygana, którymi po związaniu przepasał się, zakrywając ranę na piersi.

Zasłonił oczy denata. Jego lud wierzył, że otwarte oczy nie pozwalają duchowi zmarłego wydostać się z ciała. Czego jak czego, ale duchów swoich ofiar na Gehennie nie potrzebował.
Wstał i rozejrzał się w poszukiwaniu manifestacji demona.

- I co teraz? Gdzie jest wyjście?
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 21-10-2011 o 17:43.
Baczy jest offline  
Stary 21-10-2011, 21:35   #156
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wąski most nad przepaścią lawy.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=hn4k6TE-C4Y[/media]

Chase na nim balansował już od paru lat. Niczym linoskoczek wędrował po niekończącym się mostku na przepaścią z lawy. Czasami niebezpiecznie wychylał się to w jedną, to w drugą stronę.
Z pozoru , wydawał się normalny, z pozoru wydawał się logiczny. Z pozoru...
Czasem pozory pękały jak porcelanowa maska, uderzona kijem baseballowym.
Tak jak teraz.
Słysząc słowa Rakiety, James się uśmiechnął. Uśmiech zrazu nieśmiały, rozszerzył się na całe usta. I Thorn zaczął się śmiać głośno i szyderczo.
Oni mu grozili? Ta banda przestraszonych kurczaków, groziła jemu? Teraz dopiero przypomnieli sobie, co noszą w spodniach?
Kusiło go. Tak bardzo go kusiło, by odstrzelić pyskaty łeb Rakiecie i wybić resztę kurczaków. Owszem, przewaga liczebna robiła swoje i pewnie by go w końcu ubili. Albo i nie. Miał trzy spluwy przy sobie i mógł tu urządzić masakrę. I zrobiłby to.
Ale miał też misję do wykonania. Zaczął cicho szeptać, zaczął w kółko powtarzać swą mantrę.- Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan Bauer, Kurt Bauer, Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan Bauer, Kurt Bauer, Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan Bauer, Kurt Bauer.-
I nadal trzymał Rakietę na muszce.-Dobra. Pójdę. Skoro tylko ja tutaj nie jestem kastratem, pójdę odwalić robotę mężczyzny.
Uśmiechnął się szyderczo i zaczął się cofać, nadal z muszką na Rakiecie. Nie ufał im. Mogli mu strzelić w plecy. Chociaż z drugiej strony, to wtedy kto z nich poszedłby odwalić robotę za niego?
Nie znalazł się więc chętny. Zaś Thorn ruszył korytarzem rozglądając się po nim.

Za sobą słyszał dźwięk odcinanej grodzi. Nie miał więc zbyt wielkiego wyboru.
Jak się potem okazało... żadnego.


Korytarz. Droga do osobistego piekła z ulotnym zapaszkiem spalenizny, była całkowicie zwyczajna i co najgorsze nie rokowała szans na odkrycie trzeciej drogi.
Wentylacja jest ale przejście przez nią dla kogoś tak rosłego jak Chase byłoby mocno kłopotliwe czy wręcz niemożliwe. Co prawda eks-policjant nie był może urodzonym mięśniakiem, ale mimo to. Pozostała więc jedna droga, poprzez kantynę.
Chase wyjął broń, sprawdził czy jest załadowana i ruszył w tamtym kierunku. Cóż innego pozostało?
Powoli zbliżył się do drzwi, przytknął ucho do wrót nasłuchując.
W zasadzie nadspodziewanie cicho, jeśli nie liczyć ... płaczu. czasami jakiegoś wrzasku, jakiegoś okrzyku cierpienia, bólu czy też cholera wie czego. Słychać też szuranie w gródź. I jakieś metaliczne odgłosy. Jakby rytmiczne walenie czymś metalowym o ściany.
To go trochę zdziwiło, podobnie jak fakt, że tak naprawdę drzwi nie były czymś co mogło zatrzymać robactwo na dłużej. Wszak przełaziły kanałami wentylacyjnymi.
James uśmiechnął do siebie. Szaleństwo. Zatrzymanie stworków drzwiami, było szaleństwem. Było zaklinaniem rzeczywistości. Przez chwilę pomyślał, że mógłby tu zostać, poczekać cierpliwie, aż robactwo przejdzie kanałami do kolejnego żerowiska. Szesnastu przerażonych Desperadosów. A może już się poruszają w kierunku nowego łupu?

Był tylko jeden sposób, by sprawdzić. Przekręcił zawór odblokowując wrota.
Otworzył drzwi, trzymając i zobaczył...
Ludzi.


Stali, siedzieli, lub leżeli. Było ich przynajmniej piętnastu. Wszystkich łączyło jedno. Robal, wystający z ucha lub wgryziony w czaszkę oraz mlecznobiałe oczy.
Jakby .... nieobecne.
Jakaś kobieta - więzień, stała kawałek od wejścia i tłukła głową w ścianę. Ten metalowy odgłos, który słyszał Chase to była obręcz podtrzymująca włosy kobiety.
Inny więzień podrygiwał, jakby tańczył z niewidzialną osobą. Inny łkał skulony na podłodze, jak dziecko. Jeszcze inny wrzeszczał coś niezrozumiale leżąc na podłodze. Większość była jednak przerażająco cicha.

Robale. Było ich wszędzie pełno. Na stolach, na suficie, ścianach, podłodze. Kiedy grodź się otworzyła przebierając odnóżami krocionogi ruszyły chmarą w stronę wyjścia.

-Witamy w piekle, czekaliśmy na ciebie.-
wyrwało się Chasowi na ten widok. Nie. Nie! Nie!!!
Ten los przerażał. Ten los sprawiał, że krew w żyłach Jamesa, niemal zakrzepła. Więźniowie we własnych ciałach. Więźniowie własnych koszmarów.
James odruchowo się cofnął, czując że musi uciec jak najdalej, jak najszybciej. Nie chciał tak skończyć. Nie w ten sposób, nie teraz.
„Dokąd chcesz uciec James? Za tobą jest zamknięta gródź pełna przerażonych ludzi. Nie masz dokąd uciec”- myśl ta wżerała się głową Chase’a podobnie jak robaki w tych biedaków.
Tyle, że to była jego własna myśl. Odruchowo zaczął szeptać.- Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan Bauer, Kurt Bauer, Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan Bauer, Kurt Bauer, Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan Bauer, Kurt Bauer, Oswald L. Johnson, Chucky...- nogi wpierw drżące, stanęły pewniej, ruchy Jamesa nabrały energii. Strach gdzieś odpłynął.-... Laws, Johan Bauer, Kurt Bauer, Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan Bauer, Kurt Bauer, Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan.- Nie mógł zginąć. Nie teraz, nie w ten sposób. Miał zadanie do wykonania. -.Bauer, Kurt Bauer, Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan Bauer, Kurt Bauer, Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan Bauer, Kurt Bauer.-
Chase pobiegł zaciskając dłoń na rewolwerze. Wpadł biegiem do kantyny. Wpadł w prosto w pomiędzy wylewającą się z pomieszczenia piekielne robactwo. I biegł ignorując ból, z dopiero co zagojonej nogi. Biegł nie zatrzymując się, biegł w kierunku najbliższego innego wyjścia. Kątem oka zerkał na więźniów, z mieszaniną strachu i współczucia. Gdyby amunicja nie była tak droga, może zakończyłby ich męki. A tak. Biegł z łomoczącym sercem i swą mantrą na ustach.
Dłoń zaciskała się na rewolwerze, palec na kurku. W razie czego miał już wyznaczony cel dla kuli. Gdyby robal próbował dobierać mu się do mózgu... palnie sobie w łeb.
Szaleństwo. Ale czymże innym jest życie na Gehennie?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-10-2011 o 14:31. Powód: poprawki błędów
abishai jest offline  
Stary 24-10-2011, 08:22   #157
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Usiadł gwałtownie na podłodze odsuwając się jak najdalej od zmasakrowanych zwłok. Tętno gwałtownie mu podskoczyło. Czyżby dalej śnił? Nie, niemożliwe. Co jak co, ale potrafił odróżnić jawę od snu. On żył jawą. Realność mu odpowiadała. Przynajmniej przez większość czasu.
Jego ubranie było zakrwawione, tak samo jak ręce i twarz. Czuł zapach krwi w powietrzu.
- Merda. - wystękał dysząc ciężko.
Chwycił się za głowę i przycisnął mocno dłonie do czoła.
- Myśl, puta merda, myśl.
Były dwie drogi. Albo spał i ktoś wszedł i zrobił jatkę, albo ten kurewski demon ze snu opanował jego ciało i zarżnął Lolipop. Miał nadzieję że to pierwsze jest prawdziwe, ale przeczucie mu mówiło, że prawdziwe jest to drugie.
Psionika, hipnoza, czy inne kurestwo, jak zwał, tak zwał, ale to było możliwe. Demony potrafiły manipulować ludźmi, o tym wiedział, choć osobiście jeszcze tego nie przeżył. Pierdolony pojeb dostał się do jego głowy.

Dobra. Wyspał się, więc miał kilkanaście godzin zanim padnie. Trzeba znaleźć kogoś zaufanego, który by go związał we śnie i nie obrobił przy okazji. Alan rozejrzał się po celi za fajkami, które dał Lolipop i jakimiś fantami. Ona już ich nie potrzebowała.
Znalazł fajki, znalazł kolekcję ostrych filmów na nośnikach do odczytania na WKPach i podobnym sprzęcie, znalazł zapas fajek dziewczyny w ilości trzydziestu pięciu szlug oraz kilka fajnych, dobrej jakości noży. W celi były też inne pierdoły: własnoręcznie robione maski, jakieś skrawki materiałów, i inne badziewie cyrkowo - sceniczne. Ale nic, co by dało konkretną kasę.
Alan zabrał co się dało. Prócz fajek, które wsadził za pazuchę resztę wrzucił do koca i zawiązał tobołek. Zarzucił sobie bagaż na plecy i wyszedł z celi. Chciał pójść do siebie. zdawał sobie doskonale sprawę jak malowniczo wygląda.
Korytarz wyglądał zupełnie normalnie. Żadnych rozciągniętych wnętrzności, żadnych gadających demonów, podłoża klejącego się do stóp. Tylko ciemna i zimna stal. Tylko więźniowie wegetujący w swoich celach, czający się w bocznych zaułkach, idący załatwiać swoje sprawy na sekcji.
Coś wisiało w powietrzu. Jakieś napięcie i niepokój. Mello czuł to wyraźnie.
Spojrzenia kierowały się w jego stronę. Niektóre wystraszone, większość jednak zdziwiona lub obojętna. Miał opinię na sekcji. Opinię rzeźnika. Pewnie myśleli, że ktoś bardziej niż zwykle stawiał się przy windykacji. Do swojej celi dotarł bez przeszkód.
Mello umył się proszkiem i przebrał w czyste ciuchy. Usiadł i wypalił lekko tylko pochlapanego krwią Lolipop peta. Tak dla ukojenia nerwów. Wyciągnął też ze skrytki niedopitą flaszkę samogonu, którą niespiesznie osuszył do końca.
- Dobra. Nie ma co siedzieć. Zobaczmy co z tym palantem. - sprawdził broń i ruszył w stronę celi Wieszcza.
Jeśli ten demon ze snu i ten po którego poszedł Wielki Q, to był jeden i ten sam, to może da się caralho odesłać, do jego demonicznych zaświatów. Może to przywróci Alanowi spokojne sny. Warto było spróbować. Bo ten układ w jaki się teraz wpakował zupełnie mu nie odpowiadał.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 24-10-2011, 09:06   #158
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
post zbiorowy z woltronem

Wielki Q przyglądał się im zimno ładując do komory dwa nowe pociski, na miejsce wystrzelonych. Szczęknęła zamykana broń. Lufy skierowały się w stronę Jakuba i Pastora.

- Czekam, kurwa – wycedził Rippers.

Jakub, do tej pory zajęty głównie niesoordynowanymi próbami zastosowania medpaka na rozciętej tętnicy, teraz chwiejnym krokiem zbliżył się do psychotycznego klauna. Demon powiedział swoje, ale uwadze kaznodziei nie umknęło również, że Wielki Q przeszedł z "klecho" na "Szkunik", nie mówiąc już o tym, że pomógł w ocalaniu jego świętego tyłka.

- Wybaszz Q, kiepsko mi się gada bez tfaszy - wykrztusił z siebie z trudem, zatykając wylot lufy palcem. Ręka była w takim stanie, że urwanie dłoni niewiele już zmieniało. Jedno z cięć wykroiło mu parę nowych ust na lewym policzku, przez co bryzgał krwią i śliną przy każdym slowie. - Słuchaj, czas na gafki-szmafki szeszcze będzie. To tam ciągle szyje i jest groźne. Dla całego, kufa, refiru. Mięso jest odcięte, ale to ciągle gada. - postukał się palcem wolnej ręki w skroń - A puki gada, zawsze może znaleźć kolejnego idiotę pokroju Gabora i cssały burdel zacznie się od noffa. Musimy to jakoś zabić. Póki mamy skupffysyna odciętego w jednym jesccsu. Co jefszczsze cesz wiecieć?

- Skąd się tam wziął? - Wielki Q nie dawał za wygraną.

- Sam bym chciał fiecieć. Obstafiam, że to przez coś, co zrobił Gabor. Jeśli nicss s tym nie zrobimy, będzie tu sciągać kolejnych półmósgów i sanim się obejrzysz zeżre ci całą zonę. - Jakub spojrzał wyczekująco na rozmówcę, naiwnie licząc, że na twarzy psychola wypatrzy jakąkoliwek reakcję. Ledwie utrzymywał pion, a kanonada biblijnych przypowieści serwowana przez demona nie pomagała w skupieniu myśli - Syfstem besspieczeństwa... Strażnik... może mieć opcje passyfikacji sałego bloku. Gdyby udało by się nam podpiąć pod system ofrony bloku, można by wpuścić tam jakieś świństwo rozpuszczające tkanki, albo gada sfajczyć.

- A skąd takie kurestwo wezmę. Macie jakiś pomysł?

- Gildia Zero ma ludzi, którzy to potrafią - wtrącił się Eric, który do tej pory siedział cicho przerażony tym co dzieje się wokół. - Jeżeli zaś chodzi o przywołanie... to wystarczą negatywne emocje przy przywołać demona. Oczywiście nie wystarczy zwykła złość, trzeba czegoś znacznie więcej. Pytanie brzmi dlaczego pojawiły się dopiero teraz i co ma to wspólnego z tym, iż Gehenna po wielu miesiącach ruszyła w jakimś kierunku.

Jakub zachwiał się i omal nie przewrócił na Wielkiego Q.
- Za dusszo czasu... jeśli nie Strasznik... to chemicssy... produkujecie tu amfę, nie?... używają różnych syfów... na pewno mają coś łatfopalnego ...znam rozkład sieci technicznej... wiem gdzie to wpuścić.. kurffa... - puścił lufę strzelby Q i ciężko przysiadł na podłodze, na pierwszy rzut oka było widać, że to ostatnie chwile przytomności.

- Szkutnik ma rację. Jeżeli nie ma nikogo kto potrafi odpalić system anihilacji bloku albo przy najmniej potrafi wytłumaczyć mi jak to zrobić to pozostaje nam stare, sprawdzone metody. Im szybciej się za to zabierzemy tym lepiej - dodał Eric pomagając potwornie okaleczonemu mężczyźnie.

Plan nie był może finezyjny, ale wydawał się sensowny. Gdy dyplomacja i siła modlitwy zawiodły, pozostała jeszcze stara dobra przemoc. Władca Złych Myśli może i rozprzestrzeniał się na płaszczyźnie zbiorowej nieswiadomości, ale wyglądało na to, że jego fizycznie bijące serce zmaterializowało się właśnie tutaj. Musieli znaleźć u miejscowych dość środków chemicznych by zniszczyć to paskudztwo, a następnie rozpylić przez systemem zraszaczy lub wentylacją i posłać w diabły razem z całym blokiem.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 24-10-2011 o 09:10.
Gryf jest offline  
Stary 24-10-2011, 16:42   #159
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Akt trzeci

Scena pierwsza

Wnętrze Shamhayella. Szekspir błądzi po omacku po przestrzeniach bez kształtu i czasu. Gdziekolwiek jednak stopy nie postawi, lub ręki nie wyciągnie wymiary chwilowo powracają. Każdemu z jego kroków towarzyszy dźwięk stukania butów o metalową posadzkę. Przed wyciągniętymi dłońmi materializują się zimne ściany szalonego konstruktu duszy demona. Gdzieś w oddali słychać zniekształcone głosy jakichś ludzi.


SZEKSPIR

Lękam się. Nie słyszysz mnie Kalibanie.
Nie widzisz mnie głodny olbrzymie. Nie wiesz,
że tu jestem? Jak więc olbrzymia musi
być twoja jaźń. Jak marnym muszę w niej być?
Widać niesłusznie cię zlekceważyłem.
Czym się kierujesz? Nie możesz wszak samym
szaleństwem być skoro karmy pożądasz.
Co skrywasz? Widzę i czuję, że to nie
moje miejsce. Ledwo zdołałem myśli
swe ułożyć chroniąc je przed matactwem
twojej formy. Wiem, żem tu obcy. Ale
wiem też, że każdy krok tu mój stąpa po
twych myślach. Wpływam na ciebie. Siła ta
kroplą ledwie się wydaje... jednak nie
siłą, lecz częstością spadania kropla
skałę drąży. Czy to możliwe, żebym
cię zarażał? Tylko jak cię odnaleźć
w tym szaleństwie? Bo odnaleźć cię muszę
Kalibanie...

Kontynuuje szukanie drogi

Wieczność, a poza czasem.
W istocie wariactwo to godne mistrza...
A cóż to?

Pojawia się Ćma.

Kolejne urojenie? Nie.
Wszak nie tutaj. Ale czym w takim razie
jesteś? Widzę cię jako jedną całość
i obawiam jak prawdziwego

Dobywa miecza.


ĆMA




SZEKSPIR

Oto
szkaradztwo zaiste, ale i jakby
nieszkodliwe. Człowiecze podkulone
ręce u segmentowanego torsu...
Odwrócona górą do dołu ludzka
głowa na tłustym owadzim odwłoku...
Zszyte czarną nicią krwawiące usta...
Nie wydaje się jednak by przemówić
pragnęło. Patrzy na mnie tylko bacznie.
Trzepocze swymi szarymi skrzydłami.
Chcesz coś pokazać potworny zwiastunie?
Złą nowinę obwieścić szalonego
Apollina kruku?


ĆMA



Zaczyna powoli lecieć w wybranym przez siebie kierunku.


SZEKSPIR

Niech tak więc będzie.

Rusza za nią.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 24-10-2011, 17:24   #160
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
post pisany wspólnie z mataichim

- Świetnie się składa. Pomożesz mi ... wyciągnąć wiadomości ... z tego dupka.
Kristi rozejrzała się po pomieszczeniu rejestrując zaplecze przygotowane do wyciągania zeznań od jeńców. Wszystko było przygotowane, więzień leżał przytwierdzony do łóżka pasami. Brakowało tylko Gały z młotem.

No i był ZiZi. Widziała go kilka razy już wcześniej, ale zmienił się. Otaczała go trudna do zdefiniowania aura, która odpychała kobietę od szefa G0. Tatko Shore wpływał na nią podobnie, lecz przy ZiZim uczucie nasiliło się.

Potem przyszły odpowiedzi na niekoniecznie pożądane i nie zadane pytania. ZiZi błysnął białkami i rąbnął o ziemię. Pierwszym odruchem Lenox było udzielenie pomocy gdyż konwulsyjne ruchy ciała ZiZiego wskazywały na atak padaczki albo nawet zaawansowany stan Zespółu Colemana-Johnsona. Potem mężczyzna nawiązał kontakt z jednych z bytów, o których szeptano w zakamarkach Gehenny, jednym z bytów, których niektórzy bali się bardziej niż czegokolwiek na świecie a inni, jak mówiono, upatrywali w nich swoją szansę na ucieczkę stąd. Wbrew wiedzy, że stąd nie było żadnej ucieczki.

- Wielki. Jestem gotów. Wszystko jest gotowe. Powiedz tylko słowo, a dokonamy tego. Krew popłynie do jedzenia. Ci, co ją przyjmą, staną się tobą. Jestem gotów. Usunąłem przeszkodę. Ostatnią.

Kristi ze zgrozą słuchała tych słów. ZiZi miał dostęp do praktycznie każdego źródła powstawania zaczynu na terenach odzyskanych, mógł zatruć wszystko.

- Tak. Pozbędę się ich. Nie musisz się obawiać, mój panie.

Kobieta potoczyła wzrokiem po pomieszczeniu. Tylko ona, leżący Zizi i no tak więzień tkwiący cały czas na stole.

- Jest opętany przez demona! – Filozof krzyknął na kobietę cały czas szamocząc się z więzami. – Szybko! Unieruchom go albo uwolnij mnie zanim dojdzie do siebie. Inaczej oboje będziemy martwi.

Kristi popatrzyła się przez chwilę na Ziziego, nadal się nie ruszał, ale czas naglił. Złapała za pierwszą ciężką rzecz, jaką zauważyła, czyli stołek, na którym wcześniej siedziała, nawet nie zauważyła, kiedy poderwała się z miejsca. Wzięła zamach nogą i przykopała szefowi G0 prosto w krocze a kiedy ten się zgiął z bólu i uniósł się do góry walnęła go kilka razy stołkiem w głowę.

- Sukinsynu - wycedziła biorąc kolejny zamach - Musiałeś mi to zrobić. Musiałeś.
Kiedy ZiZi legł nieruchomo na ziemi kobieta odrzuciła stołek i ponownie rozejrzała się sali zatrzymując spojrzenie na przymocowanym do łóżka mężczyźnie. Nie miała najmniejszego pojęcia, kim on mógł być, bo ZiZi nie zdążył jej wprowadzić w sytuację przed swoim atakiem.
- Cholera a ja się bałam tych dwóch w korytarzach - Złapała za ostry skalpel i zbliżyła się do Filozofa - Gdyby mnie zatrzymali nie znalazłabym się na tym pokazie - zaśmiała się na koniec nerwowo, próbując bagatelizować gówniane okoliczności.

Ostrzem przepiłowała więzy krępujące więźnia i odsunęła się od niego.
- Co teraz? Cholera, co teraz? – Zapytała samą siebie jak i uwolnionego towarzysza tego nagłego i niepomyślnego obrotu sprawy.

Gregory jeszcze przed chwilą osowiały i gotowy na śmierć, był teraz w najwyższej formie. Ukazanie prawdziwego oblicza ZiZiego uświadomiło mu, że z jego dedukcją nie było całkiem źle. Stanął nad nieprzytomnym kolesiem i z obrzydzeniem splunął na niego.

- Ścierwo. – Kopnął go raz, delikatnie, po czym zwrócił się do kobiety. Nie chciał jej do siebie zniechęcić, a przecież nie miała żadnych podstaw mu ufać.
– Spokojnie. Wszystko będzie dobrze o ile postąpisz według moich poleceń. Najpierw musimy zapewnić sobie bezpieczeństwo i spokój. Jak dobrze zauważyłem jednym ze strażników przy wejściu jest mój imiennik Greg Wolański. Ten łysy typ z miną urodzonego mordercy, co ma szramę pod lewym okiem. ZiZi nie widział, że znam się z nim i to bardzo dobrze. Był jednym z ochroniarzy w parlamencie. Chodziłem z nim na fajki. Jeszcze na Ziemi zadbałem o to, żeby kartoteka jego żony zniknęła. Nie trafiła dzięki temu na statek. Musisz wyjść do niego i powiedzieć: Gregory mówi, że czas uregulować zaciągnięty dług i delikatnie zasugerować, że chodzi o pozbycie się drugiego ochroniarza. Dasz radę. Tylko w ten sposób mamy szanse przetrwać.

Kobieta spojrzała na uwolnionego więźnia a potem na leżącego ZiZiego.
- Co z ZiZim? On nadal żyje i... - Zawiesiła głos nie kończąc zdania.

Musiała wiedzieć. Musiała znać zamiary uwolnionego mężczyzny zanim zdecydowałaby się na jakiekolwiek działania.

- Zwiążemy i przesłuchamy go. Sama słyszałaś, zamierzał zatruć jedzenie. Chce wiedzieć, w jaki sposób i co chciał dzięki temu osiągnąć. Nie pozwolę na to, a na koniec… będziemy musieli go zabić. – Opuścił wzrok. Nie był zabójcą, ale nie widział innego rozwiązania. – Jeśli pozwolimy mu żyć to będzie nas ścigał. To pewne. Wezmę to przykre zadanie na siebie.

Kobieta nic nie odpowiedziała, ale pokiwała głową jakby słowa mężczyzny zgadzały się z jej własnymi przemyśleniami. ZiZi musiał zostać skutecznie zneutralizowany a to oznaczało tylko jedno wyjście.

- Nie sądzę żebym potrafiła przekazać twoje słowa Gregowi tak, aby ten drugi nie domyślił się, w czym rzecz. Zawołam tutaj ich obu, dobrze? - Zapytała czekając na reakcję Filozofa.

- Dobrze. Poradzimy sobie. Możesz ich zawołać. - Odpowiedział siadając na metalowym łóżku. Poszukał w kieszeniach ZiZiego fajek, ten go poczęstował, więc wiedział doskonale gdzie je ukrywał. Zapalił jedną, tak dla uspokojenia nerwów i dokarmienia raka. Czekał na rozwój wydarzeń.

Kiedy Filozof wyciągał od Ziziego fajki Kristi zauważyła pistolet zatknięty za pas szefa G0. Zbliżyła się do nieprzytomnego faceta i zabrała mu klamkę, wsadziła ja za swój pasek.
- Na wszelki wypadek - wyjaśniła.

Potem podeszła do drzwi i wyszła na korytarz.
- Hej chłopaki - można było słyszeć jej głos - szef was wzywa.

Spojrzeli po sobie zdziwieni. Chyba zazwyczaj takie komendy otrzymywali bezpośrednio od ZiZiego. Lenox starała się brzmieć naturalnie i swobodnie, ale takie rzeczy nigdy nie były jej mocną stroną, zwykle przedkładała prawdę ponad wszystko, ale to było dawno temu jeszcze na Terrze.
- Hej. Wy tam - zawołał jeden z nich do ludzi pilnujących wejścia na korytarz, bo Kristi widziała po drodze przynajmniej sześć par strażników. Po części z The Punishers po części z G0. - Idziemy do szefa. Zerknijcie.

Po czym ruszyli w stronę kobiety z zamiarem wejścia do środka, albo ich przekonała albo nie mogli zignorować żadnego potencjalnego zagrożenia dla szefa. Kristi odsunęła się żeby zrobić im miejsce a jednocześnie ustawić się tak, aby zamykać ten pochód. Byli ostrożni i nie do końca ufni, mimo tego, że Kristi była gościem a nie więźniem ZiZiego. Miała jednak szczęście, bo weszli jako pierwsi. Pytanie tylko czy zdołałaby zadziałać przeciwko tym dwóm Punishersom gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli.

Mogła spróbować wyjść stąd sugerując całej reszcie strażników, że jej rozmowa z Zizim dobiegła końca. Jeśli jednak ten pewny siebie, uwolniony przez nią facet nie zdoła przekonać do siebie tej dwójki to Lenox nie ucieknie daleko. Zamiast więc zwiewać i skryć się w jakimś ciemnym i zapominanym kącie, w które obfitowała Gehenna Kristi weszła za ochroniarzami, aby pomóc swojemu niespodziewanemu sojusznikowi.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 24-10-2011 o 17:28.
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172