Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2011, 21:35   #156
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wąski most nad przepaścią lawy.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=hn4k6TE-C4Y[/media]

Chase na nim balansował już od paru lat. Niczym linoskoczek wędrował po niekończącym się mostku na przepaścią z lawy. Czasami niebezpiecznie wychylał się to w jedną, to w drugą stronę.
Z pozoru , wydawał się normalny, z pozoru wydawał się logiczny. Z pozoru...
Czasem pozory pękały jak porcelanowa maska, uderzona kijem baseballowym.
Tak jak teraz.
Słysząc słowa Rakiety, James się uśmiechnął. Uśmiech zrazu nieśmiały, rozszerzył się na całe usta. I Thorn zaczął się śmiać głośno i szyderczo.
Oni mu grozili? Ta banda przestraszonych kurczaków, groziła jemu? Teraz dopiero przypomnieli sobie, co noszą w spodniach?
Kusiło go. Tak bardzo go kusiło, by odstrzelić pyskaty łeb Rakiecie i wybić resztę kurczaków. Owszem, przewaga liczebna robiła swoje i pewnie by go w końcu ubili. Albo i nie. Miał trzy spluwy przy sobie i mógł tu urządzić masakrę. I zrobiłby to.
Ale miał też misję do wykonania. Zaczął cicho szeptać, zaczął w kółko powtarzać swą mantrę.- Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan Bauer, Kurt Bauer, Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan Bauer, Kurt Bauer, Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan Bauer, Kurt Bauer.-
I nadal trzymał Rakietę na muszce.-Dobra. Pójdę. Skoro tylko ja tutaj nie jestem kastratem, pójdę odwalić robotę mężczyzny.
Uśmiechnął się szyderczo i zaczął się cofać, nadal z muszką na Rakiecie. Nie ufał im. Mogli mu strzelić w plecy. Chociaż z drugiej strony, to wtedy kto z nich poszedłby odwalić robotę za niego?
Nie znalazł się więc chętny. Zaś Thorn ruszył korytarzem rozglądając się po nim.

Za sobą słyszał dźwięk odcinanej grodzi. Nie miał więc zbyt wielkiego wyboru.
Jak się potem okazało... żadnego.


Korytarz. Droga do osobistego piekła z ulotnym zapaszkiem spalenizny, była całkowicie zwyczajna i co najgorsze nie rokowała szans na odkrycie trzeciej drogi.
Wentylacja jest ale przejście przez nią dla kogoś tak rosłego jak Chase byłoby mocno kłopotliwe czy wręcz niemożliwe. Co prawda eks-policjant nie był może urodzonym mięśniakiem, ale mimo to. Pozostała więc jedna droga, poprzez kantynę.
Chase wyjął broń, sprawdził czy jest załadowana i ruszył w tamtym kierunku. Cóż innego pozostało?
Powoli zbliżył się do drzwi, przytknął ucho do wrót nasłuchując.
W zasadzie nadspodziewanie cicho, jeśli nie liczyć ... płaczu. czasami jakiegoś wrzasku, jakiegoś okrzyku cierpienia, bólu czy też cholera wie czego. Słychać też szuranie w gródź. I jakieś metaliczne odgłosy. Jakby rytmiczne walenie czymś metalowym o ściany.
To go trochę zdziwiło, podobnie jak fakt, że tak naprawdę drzwi nie były czymś co mogło zatrzymać robactwo na dłużej. Wszak przełaziły kanałami wentylacyjnymi.
James uśmiechnął do siebie. Szaleństwo. Zatrzymanie stworków drzwiami, było szaleństwem. Było zaklinaniem rzeczywistości. Przez chwilę pomyślał, że mógłby tu zostać, poczekać cierpliwie, aż robactwo przejdzie kanałami do kolejnego żerowiska. Szesnastu przerażonych Desperadosów. A może już się poruszają w kierunku nowego łupu?

Był tylko jeden sposób, by sprawdzić. Przekręcił zawór odblokowując wrota.
Otworzył drzwi, trzymając i zobaczył...
Ludzi.


Stali, siedzieli, lub leżeli. Było ich przynajmniej piętnastu. Wszystkich łączyło jedno. Robal, wystający z ucha lub wgryziony w czaszkę oraz mlecznobiałe oczy.
Jakby .... nieobecne.
Jakaś kobieta - więzień, stała kawałek od wejścia i tłukła głową w ścianę. Ten metalowy odgłos, który słyszał Chase to była obręcz podtrzymująca włosy kobiety.
Inny więzień podrygiwał, jakby tańczył z niewidzialną osobą. Inny łkał skulony na podłodze, jak dziecko. Jeszcze inny wrzeszczał coś niezrozumiale leżąc na podłodze. Większość była jednak przerażająco cicha.

Robale. Było ich wszędzie pełno. Na stolach, na suficie, ścianach, podłodze. Kiedy grodź się otworzyła przebierając odnóżami krocionogi ruszyły chmarą w stronę wyjścia.

-Witamy w piekle, czekaliśmy na ciebie.-
wyrwało się Chasowi na ten widok. Nie. Nie! Nie!!!
Ten los przerażał. Ten los sprawiał, że krew w żyłach Jamesa, niemal zakrzepła. Więźniowie we własnych ciałach. Więźniowie własnych koszmarów.
James odruchowo się cofnął, czując że musi uciec jak najdalej, jak najszybciej. Nie chciał tak skończyć. Nie w ten sposób, nie teraz.
„Dokąd chcesz uciec James? Za tobą jest zamknięta gródź pełna przerażonych ludzi. Nie masz dokąd uciec”- myśl ta wżerała się głową Chase’a podobnie jak robaki w tych biedaków.
Tyle, że to była jego własna myśl. Odruchowo zaczął szeptać.- Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan Bauer, Kurt Bauer, Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan Bauer, Kurt Bauer, Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan Bauer, Kurt Bauer, Oswald L. Johnson, Chucky...- nogi wpierw drżące, stanęły pewniej, ruchy Jamesa nabrały energii. Strach gdzieś odpłynął.-... Laws, Johan Bauer, Kurt Bauer, Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan Bauer, Kurt Bauer, Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan.- Nie mógł zginąć. Nie teraz, nie w ten sposób. Miał zadanie do wykonania. -.Bauer, Kurt Bauer, Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan Bauer, Kurt Bauer, Oswald L. Johnson, Chucky Laws, Johan Bauer, Kurt Bauer.-
Chase pobiegł zaciskając dłoń na rewolwerze. Wpadł biegiem do kantyny. Wpadł w prosto w pomiędzy wylewającą się z pomieszczenia piekielne robactwo. I biegł ignorując ból, z dopiero co zagojonej nogi. Biegł nie zatrzymując się, biegł w kierunku najbliższego innego wyjścia. Kątem oka zerkał na więźniów, z mieszaniną strachu i współczucia. Gdyby amunicja nie była tak droga, może zakończyłby ich męki. A tak. Biegł z łomoczącym sercem i swą mantrą na ustach.
Dłoń zaciskała się na rewolwerze, palec na kurku. W razie czego miał już wyznaczony cel dla kuli. Gdyby robal próbował dobierać mu się do mózgu... palnie sobie w łeb.
Szaleństwo. Ale czymże innym jest życie na Gehennie?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-10-2011 o 14:31. Powód: poprawki błędów
abishai jest offline