Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2011, 13:08   #43
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
ucasie... - Odezwała się nagle, podtrzymywana przez niego, nadal ranna Xara - Nie przejmuj się mną, poradzę sobie, pędź zapłacić pięknym za nadobne tym świniom, które się do tego wszystkiego przyczyniły, zrób to dla mnie...
Mężczyzna uśmiechnął się lekko, spoglądając w oczy Xary. -Zgoda - skłamał gładko, bowiem mszczenie ran i bólu kobiety nie zaprzątało szczególnie jego myśli. -Ale najpierw chciałbym coś Ci dać.
-Co takiego? - Spojrzała na niego zaskoczona.
-Pamiętasz naszą małą umowę, jaką zawarliśmy przy pierwszym spotkaniu?
-Ano pamiętam - uśmiechnęła się do niego.
-Zamknij oczy - poprosił Zoth.
Zamknęła. Wśród całych tych krzyków pospieszających mieszkańców, nawoływań, oddalonych eksplozji, inwazji Orków na Silverymoon. Stali więc tak, nie zwracając uwagi na otaczający ich świat, niedaleko wejścia do samego już pałacu...
Lucas stanął bardzo blisko kobiety. Przez chwilę szukał w swojej torbie wisiorka, po czym delikatnie założył go na szyję Xary. Eliksir leczący sprawił się co prawda nieźle, ale Stobbart wolał nie podrażnić w jakikolwiek sposób skóry, która jeszcze parę minut temu była spalona.
-Mam nadzieję, że ci się spodoba - szepnął jej do ucha.
-Bardzo - Uśmiechnęła się do niego wyjątkowo ciepło, po czym zarzuciła swoje ręce na jego szyję, i złożyła na ustach gorący pocałunek, który Zoth z ochotą odwzajemnił. Jego dłonie przesunęły się pieszczotliwie po plecach kobiety, która lekko syknęła, jednak nie starała się wyswobodzić z jego objęć. Trwali więc tak, zupełnie, jakby wkoło nie działo się nic ciekawego. Niestety wszystko co dobre, musi się kiedyś skończyć.
-Jeszcze tylko jedno - powiedział, przerywając pocałunek. - Zostało mi parę eliksirów ze sprzedaży. Pewnie ci się jeszcze przydadzą. Zostaw mi tylko jeden, by umowie stało się zadość.
-Uratowałeś mi życie - Powiedziała wpatrując się mu głęboko w oczy. -Są twoje.
-A co z twoimi poparzeniami? Przyda ci się trochę magii - oponował Lucas.
-Jeśli już tak nalegasz... - Zrobiła słodką minkę - Zostaw mi jeden leczenia, to wystarczy.
-Zgoda - ustąpił, wyszukując odpowiedni flakonik. -Uważaj na siebie. Po tym wszystkim musimy jeszcze zwiedzić lochy. W końcu jak nie my, to zrobi to kto inny - uśmiechnął się.
-Ty też na siebie uważaj- Odpowiedziała, uśmiechając się pięknie do niego jeszcze raz, na pożegnanie.

Zoth'illam odprowadzał jeszcze przez chwilę swoją kochankę wzrokiem. Zadziorna, silna psychicznie, niezależna i pełna seksapilu. Kto wie? Może naprawdę wyruszy z nią na tę wyprawę po lochach?
Na razie jednak wyruszył na wcale nie łatwą wyprawę na plac. Powiadają, że ciężko jest płynąć pod prąd i mają w tym sporo racji. Przeciskanie się wśród spanikowanych mieszkańców pchających się do pałacu Zoth ocenił jako najgorsze doświadczenie ostatniej doby.


"Teraz wypadałoby się jakoś zaciągnąć. Miasto właśnie stało się gnomią maszynką do robienia pieniędzy." A frajerem, który zapewniłby solidny żołd, mógł być rycerzyk wykrzykujący rozkazy z wysokości swego siodła.
-Oficerze, nie przydałaby się wam pomoc przy ogarnięciu tego całego burdelu? - krzyknął Lucas zza pleców wspomnianego.
-Hej, co się tak skradasz?! - Wydarł się zaskoczony zbrojny - I co mówisz? A tak, to leć na mury i pomagaj!
-Jasne - odparł, już trochę ciszej, Stobbart. -Za dziesięć sztuk złota dziennie i stukrotność tego w ramach premii po tym, jak już wszystko tutaj ucichnie
Konny spojrzał zdziwiony na Zaklinacza, po czym zatoczył łuk mieczem, wskazując pobieżnie nim miasto.
-Ja nie jestem tu od decydowania o takich sprawach! - Znów się odezwał nieco głośniej niż powinien -Ale jak sprawa przycichnie, to i owszem, możesz podyskutować z kimś o zapłacie!
-Uroczo- rzucił bez przekonania. - A kto tutaj jest o decydowaniu o takich sprawach? - nie dawał za wygraną.
-A bo ja wiem??- Wzruszył ramionami, a gdzieś niedaleko coś z przeciągłym gwizdem przecięło niebo nad Silverymoon i nastąpił głośny krach. Zapewne znowu jakiś pocisk z katapulty...
-Dowódcy na swoich stanowiskach chyba! Tam gdzie Orki tam pewnie i oni! Ruszaj więc w bój, albo uciekaj w jakiś kąt! Dyskusji o wynagrodzeniu mu się nagle zachciało... - Zamarudził na końcu rycerz.
"Czemu zdobycie roboty jest zawsze takie trudne?" - westchnął w duchu mężczyzna. Pchanie się na orcze topory, pałki i cholera wie co jeszcze bez solidnego szańca, który można bronić to marny plan. Tym samym szukanie dowódców jakoś niespecjalnie podobało się Lucasowi. Ale z drugiej strony... Smoczy Potomek spojrzał w niebo na czerwoną bestię wciąż walczącą z panią Srebrnych Marchii. "Po co zadowalać się płotkami, skoro można upolować szczupaka?"
Tym samym Zoth'illam stracił zainteresowanie oficerem, któremu dał święty spokój. Zamiast tego odszedł parę kroków składając gesty i słowa w zaklęcie, dzięki któremu w kilka sekund zupełnie rozmył się w powietrzu. Ogromną przewagą tego, czego nie widać jest to, że... no cóż, nie widać tego. Kłopot w tym, że nie potrwa to dłużej niż półtorej minuty. Ale w połączeniu z możliwością latania, powinno to wystarczyć do tego, by nadszarpnąć trochę zdrowia smokowi.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=pysgVdUqNvY&feature=related[/MEDIA]

Zbliżenie się do smoka poszło zgodnie z planem, jaszczur nawet nie zauważył Zoth'illama.
"Kilkanaście metrów powinno wystarczyć, a to i tak za blisko"- mężczyzna rozpoczął wewnętrzny monolog przygotowując swe zabójcze zaklęcie. Może i stwór był ogromny, ale to co szykował zaklinacz musiało zaboleć. Mięśnie Zotha przeszyły pierwsze ukłucia zimna, ilość energii jaką zaczerpnął ze Splotu prawie przekraczała jego wytrzymałość... prawie. A gdy już cała ta potęga skumulowała się w opuszce jednego palca, została skierowana prosto w kark niczego nie podejrzewającego smoka.

I nie wywarła kompletnie żadnego efektu. Nic a nic.
"Kurwa. Jest lepiej chroniony przed magią niż się spodziewałem" - strofował się Stobbart.-"Spokojnie, tylko spokojnie. Jak nie w ten sposób, to w inny" - teraz wszystko było już oczywiste. Ferwor walki i cały ten chaos w mieście sprawiał, że nie myślał jasno. A może to po prostu przez to, że został wyrwany ze snu? Tak czy inaczej czerwony gad nawet nie zauważył jego hańbiącej próby wyrządzenia mu krzywdy, pochłonięty starciem z jedną z Siedmiu Sióstr i jej najsilniejszym protegowanym. Cóż, jego błąd.
Ponowne zasięgnięcie Splotu już nie kuło- piekło, jak tylko potrafi piec zbyt długo dotykany lód. Ciało wysyłało do mózgu ostrzegawcze sygnały, ale Lucas na razie je ignorował. Tym razem energia przyjmowała materialną formę. Dłonie zaklinacza dosłownie siniały od zimna, palce traciły czucie. Nigdy nie zastanawiał się jak zimna była kula tworzona przez ten czar. Może nawet nie chciał wiedzieć?


"Odpornyś na czary? Świetnie. Magia się skończyła. Teraz czas, byś posmakował sił natury" - ciśnięcie kulą wcale nie było takie łatwe. Nie wtedy, gdy z każdą mijającą chwilą czucie w ręce zamierało coraz bardziej. Ale Stobbart trafił. I tym razem gadzina to poczuła.
Potworny ryk bólu musiał być słyszalny w całym mieście. A przynajmniej tak się zdawało Zoth'illamowi, któremu wprost huczało w bębenkach. Łuski jaszczura pokryły się szronem na całe stopy od miejsca uderzenia. Zraniony i wściekły stwór rzucał łbem na lewo i prawo w poszukiwaniu źródła ataku, ale Zoth tylko się uśmiechnął pod nosem. Niewidzialność wielokrotnie ratowała mu w walce życie.
Kłopot polegał na tym, że smoki nie są głupie. Mało tego, mają naturalny talent do magii. Gdy więc oczy gada zajarzyły się dziwnym blaskiem, a jego spojrzenie utkwiło w zaklinaczu, ten wiedział, że ma poważny problem.
-Mała pomoc była by tu mile widziana - zakrzyknął w kierunku Alustriel i Ostroroga. Prawdopodobnie zasady dyplomacji i etykiety nakazywały trochę inną formę zwracania się do tych osób (ba, wiedział, że wymagały), ale sytuacja raczej premiowała szybkość, niż grzeczność.
Tutaj jednak rodził się kolejny kłopot. Owszem, Alustriel była potężną czarodziejką. Ostroróg pewnie też, chociaż Zoth nie miał bladego pojęcia jak sprawnym był czarodziejem. Tyle tylko, że oni ciągnęli starcie ze smokiem już od ładnych paru minut i nie było widać rozstrzygnięcia. Nie przygotowali odpowiednich zaklęć? A może siedzenie na dupie w swoich włościach nie robiło dobrze na ich potencjał bojowy? Tak czy inaczej ciskane przez nich błyskawice i inne czary wyraźnie nie były w oczach jaszczura równie groźne, co szlifowane od lat w licznych bojach i krainach moce Zoth'illama. Dlatego właśnie smok rzucił się na niego.
"Kurwa, kurwa, kurwa" - te słowa akurat nie uspokajały Smoczego Potomka tak bardzo, jakby mu się to przydało. Ponowne przyzywanie Splotu odbywało się jednak w tej chwili bardziej wolą mięśni niż mózgu. Lucas w dużej mierze BYŁ magią, jej wzywanie gdy przychodziła na to potrzeba było instynktowne. Kolejna zabójcza, lodowa kula rozbiła się o pierś gada, wyrywając z jego gardła następny, ogłuszający ryk. Po czymś takim nie mógł już przecież być w pełni sił. Skomasowane siły władców tego miasta musiały go przecież poważnie osłabić. Pechowo, nie dość, by po wyrwanym krzyku z gardzieli bestii nie wyrwała się też ściana ognia.


-Fortunatos! - zdążył wykrzyczeć Stobbart nim gorące płomienie objęły jego ciało. Możliwe, że było to przekleństwo w jego ojczystym języku. Z drugiej strony, możliwe, że był to ostatni, desperacki czar jego życia.
Lecz gdy temperatura opadła, a ostatnie ogniki rozwiał wiatr jasne już było, że do ostatniego czaru Zoth'illama było jeszcze daleko. Na krótką chwilę, nie więcej niż sekundę, czar unoszący go w powietrzu przestał działać. Bezwzględna grawitacja pociągnęła go w dół, o te zbawienne łokcie oddalające go od najstraszniejszego żaru smoczego zionięcia. Zaś kiedy magia z powrotem zaskoczyła, Zoth lewitował raptem kilka metrów od smoka, owinięty swym płaszczem po rozpaczliwej próbie uniknięcia śmierci. Wyglądał, mówiąc szczerze, paskudnie. Tylko odrobinę lepiej niż Xara po jej zetknięciu z płonącą śmiercią. Lewą stronę twarzy miał paskudnie poparzoną, z białych spodni zostało jedynie kilka nie sfajczonych ochłapów. To, że większość jego stroju wcale nie zakrywała ciała również nie zadziałało na jego korzyść.
"Ale przynajmniej przetrwałem".

Lecz kiedy spojrzał na szczęki smoka rozwierające się właśnie, by pożreć jego przypieczone ciało, musiał odrobinę zmienić zdanie.

"Poprawka, jeszcze przetrwałem". Instynkty kolejny raz tej nocy brały górę nad świadomym myśleniem. Słowa teleportującej inkantacji same zaczęły formować się w ustach."Dokąd? Myśl, myśl szybko... Everlund!". Ogromne zębiska, wielkości przynajmniej męskiego ramienia mknęły na spotkanie z jego ciałem.
-Za tą przysługę oczekuję później zapłaty!- zakrzyknęła ku Alustriel pusta przestrzeń na niebie. Bezużyteczna dla celów praktycznych niewidzialność wciąż bowiem działała. W chwilę potem, może na sekundę przed tym gdy jaszczurze szczęki się zatrzasnęły... zniknął.

Everlund
1 Ches(Marzec)
około pierwszej w nocy


W środku nocy niewielu ludzi przemierza miejskie place i ulice. Tak samo było i w Everlund, gdzie nikt nie zobaczył przybycia Lucasa Stobbarta. Głównie dlatego, że niewiedzialność utrzymywała się w mocy jeszcze kilkanaście sekund. Lecz nawet nie biorąc tego pod uwagę możliwe, że tak było lepiej- nie był teraz najpiękniejszym widokiem w Faerunie.
Unosił się metr, może dwa nad kamiennym brukiem, na który szybko opadł. Nogi od razu się pod nim ugięły, adrenalina do tej pory tłumiąca ból przestawała działać. A ból był paskudny. Leżąc na ziemi Zoth desperacko szukał w pojemnej torbie leczących mikstur.
"Gdzie one kurwa są" - wściekał się. Na szczęście nie szukał długo.


Wyrwał zębami korek i wypił płyn jednym duszkiem. A potem, wypił kolejną.
"To wciąż za mało" - pomyślał i miał rację. Świadomość tego, że jedyną rzeczą trzymającą go w przytomności było proste zaklęcie, psuła mu nastrój bardziej, niż utrata połowy swoich włosów. Chyba, w końcu nie miał jeszcze okazji przejrzeć się w lustrze.
"Uspokój się do cholery! Myśl. Masz jeszcze mikstury po Xarze, któraś musi być przydatna." Jak pomyślał, tak i zrobił wyciągając z torby osiem buteleczek i przystępując do mozolnego badania ich zawartości. "Usuwanie paraliżu, poprawianie oratorskiego talentu" - identyfikował, a twarz wykrzywiała mu się we wściekłym grymasie. "Niech ją jasny szlag trafi! To miały być mikstury leczące! Uodporniające na ogień! A co to do cholery ma być?!" - miotał w swojej głowie przekleństwami. I summa summarum, wśród tych wszystkich czarodziejskich specyfików była tylko jedna, ostatnia lecząca buteleczka.
Ostatnia deska ratunku. Chyba że...
Był przecież w Everlund, jednym z większych miast Srebrnych Marchii, jeśli się nie mylił. A to oznaczało, że musiały być tutaj jakieś świątynie. Może i jego czary nie były w stanie utrzymywać jego przytomności w nieskończoność, ale na pewno były w stanie wytrzymać do momentu znalezienia jakiegoś kapłana. Albo przynajmniej jakiegoś medyka. Tylko, że najpierw trzeba było kogoś takiego znaleźć.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 01-11-2011 o 20:21.
Zapatashura jest offline