Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2011, 18:16   #56
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Ból głowy ledwo zelżał bo zażyciu podwójnej dawki tabletek. Naprawdę zacząłem się zastanawiać nad skołowaniem ketanolu czy innego syfu. No ale nic. Musiałem działać, za Anglię i królowe! No i wypłate. Musiałem mieć na fajki i tabsy.
Wysiadłem z samochodu, ludzie nie zwracali na mnie większej uwagi. To znaczy większej niż na dowolnego innego faceta wysiadającego z samochodu z logiem MRu i z dwiema klamkami. Zarzuciłem kurtkę na grzbiet przeklinając słońce. Piekło jak cholera a ja zamiast biegać w szortach i koszulce grzałem się żeby nie paradować z bronią na widoku. Wolałbym usiąść z zimnym piwkiem no ale służba nie drużba.

Obszedłem miejsce zbrodni z właściwym dla mnie profesjonalizmem. Po zastosowaniu metod godnych samego Sherlocka, czyli spaleniu fajka i przejściu się wzdłuż ulicy, odkryłem jak to było.
Doszło do podpalenia zombiaka, wtedy łak zmasakrował skinów i zwiał przez dziurę w płocie na teren zapuszczonego parku. Tak, byłem geniuszem. Co prawda tu by wystarczyłoby być Xarafem, względnie tworem który czasem pojawia się na długo niemytych talerzach.
Właśnie, nigdzie nie było Xarafa, Michaela ani ich samochodu. Pięknie. Nie wiem czy bardziej wkurwiała mnie ich nieobecność, spiekota czy ból głowy. Chyba to ostatnie ale żeby mieć pewność musiałbym dokonać dogłębnej analizy. A teraz mi się nie chciało nic robić. No może po za rozerwaniem kogoś na strzępy.

Park był duży i zapuszczony i zielony... Generalnie jestem mieszczuchem, nie czuje potrzeby jednania się z naturą. Jedyny taki akt miał miejsce w szkole średniej gdy jarałem trawkę z kumplami. Lepiej się czułem na ulicach, wśród ludzi.

Zgarnąłem pierwszego lepszego bezdomnego i uprzejmie, za piątkę dowiedziałem się, że łaki znajdę w okolicach starego stadionu i że z nimi i zombiakami są tylko same problemy. Normalnie eureka. Zdechlaki i problemy. Co prawda są gorsze. Dajmy na to telekinetyk z permanentnym bólem głowy.

Trochę pokręciłem się po parku i w końcu znalazłem stary plan. Ktoś go pomazał markerem, nieuk zrobił błędy nawet w niektórych przekleństwach. No ale dowiedziałem się jak dojść do stadionu. Czekał mnie spacerek. Kondychę miałem lepszą niż przed amnezją ale i tak coś mnie trafiało. Byłem mieszczuchem i preferowałem samochód względnie metro.

Stadion był zdewastowany, jak wszystko w tym cholernym parku. Ogrodzony pordzewiałym parkanem i z zniszczonymi trybunami tylko gdzieniegdzie stało całe plastikowe krzesełko.
Swoją drogą miejscowi mieli poczucie humoru. Buchnęli skądś tabliczkę "ZŁY PIES" i w środku nabazgrali "MARTWY". Żart jak nic. Ciekawe czy polubią mój humor?

Pewnym siebie krokiem wszedłem na stadion i ruszyłem po starej murawie do trójki włóczęgów. Spojrzeli na mnie nieprzychylnym spojrzeniem, pewnie zazdrościli urody i ciągle bijącego serca. Z lewej siedziała dziewczyna o zdeformowanej twarzy i jednym pomarańczowym oku. Pewnie opętała jakiegoś wilka z zoo. Jej zarośnięty kumpel w starej flanelowej koszuli w kratę splunął gęstą flegmą w bok. Ostatni z trójki był grubym murzynem o nosie jak purchawka. Na mój widok wyszczerzył zęby przypominające kły. Przybrałem służbowy wyraz twarzy i zbliżyłem się.
- Szukam Camerona. Chodzi o morderstwo jakiego trójka ludzi dopuściła się niedaleko tego parku. Dusty. MR.
- Nie ma go.

Murzyn wrócił do nabijania tytoniem starej fajki. Miałem ochotę ją zgnieść, cóż życie nauczyło mnie nie afiszować się z moimi zdolnościami. Zaskoczenie bywa przydatne w konfrontacji.
- Nie ma go...
Zawiesiłem głos i wbiłem w niego spojrzenie.
- To myknij do niego i powiedz, że MRowiec chce pogadać o tym, że jego kumpel przekroczył obronę konieczną i zabił morderców swego przyjaciela. Powiedz mu, że jutro mogą być inni MRowcy przydzieleni do tej sprawy, tacy co uważają, że wszystko jest winą łaka, nawet gdy rzeczony łak widzi jak jego funfel jest podpalany. Będę czekał za parkiem, tam gdzie doszło do tej całej sytuacji w samochodzie MRu. Masz godzinę by mu to przekazać.
- Wiesz co. Spierdalaj lub znajdź se koleś innego frajera do ganiania. Masz sprawę do Camerona, gadaj z Cameronem. Ja nim nie jestem. Wypad. Słońce nam zasłaniasz.

Murzyn był nieposłusznym pieskiem i nie chciał się posłuchać swego pana. Kompleksy niewolnika robiły swoje.
- A co? Wygrzać się na nim chcesz? Myślałem, że zależy Wam by wyciągnąć jednego z Was z tego gówna. Ale dobra. Gdzie znajdę Camerona?
Tym razem odezwała się kobieta.
- Nie tutaj, Hyclu. Myślisz, że coś od nas się dowiesz. Chyba ochujałeś. Znamy was, pierdoleni łapacze. Powiem ci tylko tyle. Żaden łak nie zabił tych skurwli. Jasne. Żaden.
Taki ze mnie hycel jak z niej piękność, raczej morderca. No ale zachowałem to dla siebie i odpowiedziałem jej spokojnym głosem.
- Niech mi to powie Cameron. Gdzie jest?
Zlali mnie ostentacyjnie wracając do swoich zajęć. Kobieta wyjęła flaszkę, murzyn nabijał flaszkę a zarośnięty gapił się wyzywając na mnie nastawiając twarz na słońce. Jasne. Ktoś inny by stwierdził, że sobie z nimi poradzi. Wyjmie szybko klamkę i dwoma celnymi strzałami z srebrnej amunicji zabije dwójkę z nich. Na końcu rozerwie murzyna nim ten zaskoczony zdąży upuścić fajkę. Pewnie by mnie rozerwali nim zdążyłbym coś zrobić. Ich kumpel wyleczył mnie kiedyś z naiwności.
- Następnym razem przyjdą moi “koledzy” a oni dorwą pierwszego z Was i oskarżą o potrójne morderstwo. Ale jak chcecie.
I tyle, odwróciłem się i odszedłem ignorując gwizdy i buczenie. Nie muszę chyba mówić co miałem ochotę im zrobić?

Krótkie śledztwo nie było za owocne. W parku byli tylko przechodnie i bezdomni, w części nieżywi. Pokazywałem zdjęcie Camerona zajumane z akt sprawy i pytałem się o niego, dawałem na piwo ale efekty były żadne. Wszyscy udawali, że nic nie wiedzą lub odsyłali mnie w diabli. Jeden tylko rzucił coś, że Cameron jest w porządku i ich chroni.
Zrezygnowany poszedłem nad jezioro, kolejne miejsce gdzie czasem szwendał się naczelny łak. Nie było go tam, uwaliłem się więc z szlugiem na ławeczce i zamknąłem oczy. Może dojdą do niego wieści, że go szukam. A jak nie to musiałem pomyśleć. Wiedziałem już jak załagodzić tę sprawę bo to było moim celem, załagodzić nie rozwiązać. Przyszło mi do głowy jeszcze parę innych rozwiązań ale co do Ducha Miasta nie łaka. W końcu wstałem i powlokłem się do samochodu. Może będzie tam Xaraf z Hartmanem a jak nie to musiałem się kopnąć do MRu i tam podziałać.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline