Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-10-2011, 15:25   #51
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Xaraf nie czuł rozwalonego ramienia, ale sanitariusz upierał się że jest mu potrzebna pomoc magiczna. Najchętniej się sam poskładał. Zalał to denaturatem, pozaklejał plastrami, obwiązał bandażem i kontynuował zadanie. Niestety, procedury.
Po ostatnich wydarzeniach w szpitalu i po tym, że spędził w nim nad wyraz dużo czasu, nie miał z niego zbyt wielu fajnych wspomnień. A nawet jeśli, to większość przespał. Ale nie to sprawiło, że w karetce jechał ze spuszczoną głową cicho nucąc jakąś piosenkę. Nie był zbyt muzykalny, mimo wszystko to go uspokajało. I odrywało jego myśli, od tego że jakby nie było, przed sekundą zastrzelił Łowcę. Co prawda zaatakował łak pierwszy, ale zawsze był Łowcą. I to zasłużonym, z tego co wiedział Firebridge. I zamiast myśleć o rozchlapanym mózgu partnera, wolał myśleć o tym, jakie było kolejne słowo w piosence Youth of Britain, „Beer Beer Beer”. Z góry wiedział, że jak się wyda ten fakt, wielu Łowców, zwłaszcza tych zmiennokształtnych nie będzie mu podawało ręki w robocie. Do tego wysadzenie Ambasady Umarłych. Jeżeli wywalą go z Łowców, na pewno przyjmą go z otwartymi rękami w jednej z tych organizacji która tępi ożywczyków.
Na szczęście on to i tak pieprzył. Dzień się jeszcze nie kończył.

Pod szpitalem, znaleźli się szybko. Karetka jechała na sygnale, inne samochody zjeżdżały z drogi, a oni mknęli zakorkowanymi ulicami Londynu, jak z umierającym, kiedy Xaraf coraz bardziej wczuwał się w piosenkę i wracał mu humor. Kiedy karetka znalazła się przed holem, ktoś nawet czekał na niego z wózkiem inwalidzkim. On tylko spojrzał na praktykanta wzrokiem typu „czy ty aby sobie ze mnie nie żartujesz?”, aby wózek szybko znikł wraz z młodzikiem.
Później, już widać było bardziej zasłużony lekarz w białym kitlu zaprowadził Egzekutora na salę magiczną, gdzie czekała na niego Siostrzyczka, a raczej Brat. Wysoki, gruby i nieładnym tikiem nerwowym, który wykrzywiał mu co jakiś czas usta w komiczną minę.
Xaraf nie napawał się zbyt długo na ten zaniedbany wybryk natury. Usiadł na fotelu i pozwolił działać medykowi. Nie trwało to długo, ani krótko. Połączenie magii i nici chirurgicznych, ładnie połączył rozerwaną skórę.
- Niestety, raczej bez blizny się nie obędzie – zakomunikował Braciszek.
- Przywykłem – odpowiedział tylko Xaraf, zrzucając do śmietnika poszarpaną bluzę i rozdarty koszulek.
Oczom lekarza, ukazały się przeróżne blizny i znamienia, po przeróżnych starciach, jakie do tej pory stoczył pod banderą Ministerstwa Regulacji.
- Ładna kolekcja – pochwalił ją Andy, bo takie imię widniało na identyfikatorze przy kitlu – Proszę, ubranie zastępcze
Xaraf przyjął nowy koszulek i bluzę. Oba z wielkimi logami MR’u i jeszcze większym napisem „MINISTERSTWO REGULACJI LONDYN”. Tak, teraz z pewnością uda mu się wtopić na rewirze w tłum i wybadać jakieś ciekawe informacje. Na szczęście kamizelka, ucierpiała najmniej i nie musiał jej wywalać. Zarzucił ją na wierzch, pozbierał swoje zabawki i wyszedł, po drodze wykonując kilka rozgrzewających ruchów dla świeżo pozszywanej ręki. Tak jak przewidział, nie pomyślano o przysłaniu mu środka transportu. Musiał skierować się na najbliższy postój taksówek, gdzie udało mu się w ostatniej chwili wsiąść na drugiego. Na szczęście pasażerka, z pewnością imigrantka nie miała nic przeciwko. Tylko czarnoskóry taksiarz co nieco burczał pod nosem, ale w końce ustąpił widząc odznaczenia MR’u i mały arsenał. Dialog próbowała nawiązać tylko druga pasażerka, ale Xaraf odpowiadał na jej pytania zwięźle i krótko. Widząc tą niechęć do rozmowy, szybko ucichła.

Kiedy taksa zawiozła go pod MR, a Xaraf zapłacił mu za kurs, Irola było widać w jednym z okien biurowca, w którym mieściło się Ministerstwo. Troszkę się obawiał że dostanie wymówienie, ale szybko skoncentrował się na czymś z goła odmiennym. Blond funkcjonariuszce, iście kobiecym chodem kierującej się srebrnego Forda. I może by nawet na nią nie spojrzał, gdyby nie lateksowy ubiór, idealnie podkreślający to co kobieta ma najpiękniejsze. Odprowadził ją wzrokiem do samochodu, wraz z Irolem stojącym przy oknie w swoim pokoju i innymi, około czterdziestoma Łowcami znajdującymi się w okolicy wraz ze śliniącym się w taksówce murzynem.
Kiedy pokaz się zakończył, a Ford odjechał, Xaraf ruszył do budynku, teatralnie machając do wlepiającego w niego ślepia Irlandczyka. Wieść o tym, czego dokonał Xaraf szybko się musiała rozejść. Kilku loup-garou zawarczało gdy przechodził, kilku konserwatystów przed nim zasalutowało i krzyknęło „Niezła robota!”.
On sam nie miał najmniejszego zamiaru się tłumaczyć i opowiadać ze szczegółami jak było, więc mijał tą całą menażerie humorów, kierując się prosto do pokoju rudzielca. Zapukał i wszedł, nie czekając za pozwoleniem, tak jak miał to w zwyczaju. Irol już siedział za biurkiem.
- Chciałeś mnie widzieć, no to jestem. Mam nadzieję że teraz nie dasz mi jakiegoś „zgryźliwego” odmieńca – powiedział, nie zwracając nawet uwagi na siedzącego w rogu zastępcę Hartmana.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 22-10-2011, 01:34   #52
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Nathan wychowany był w starym angielskim stylu. Jak ci wpuśclili łomot to należało przeprosić i często nastawić drugi policzek. Kiedy był młody, w szczenięcych latach jakby powiedział łak, przeszkadzało mu to i buntował się surowym lekcjom wychowania prowadzonym zapamiętale przez ojca ale z wiekiem chyba zaczęło mu odpowiadać to co im wpajał często silną reką.
Może brakowało mu ogłady i swobody w kontaktach z innymi ludżmi. Cholera wie. Nie zamierzał się zmieniać. Rodzina była dla niego najważniejsza. Dla niej był w stanie złamać wszelkie reguły. Dla nich był w stanie zabić. Reszte należało przyjąć na klatkę i pozwolić płynac własnym nurtem.

No ale nie ma co tak górnolotnie podchodzić do życia. Nathan najpierw musiał spełnić swój obowiązek jaki miał względem MRu i swoich obecnych partnerek. Coś im, co prawda, współpraca się nie kleiła ale praca nie wybiera, trzeba było sobie radzić. Jakaś kolosalna różnica charakterów ich dzieliła i ta maszynka nie trybiła tak jak powinna. Najlepszy byłby reset i rozpoczecie znajomości od poczatku. Nie doszło jednak do tego. Trzeba było brac to co się miało i nie powodować dodatkowych konfliktów by nie ułatwiać martwiakom. Tak więc Nathan spasował z drażneiniem wybujałego ego panny Harcourt i zaczął z nią rozmawiać z pozycji - „myśl sobie co chcesz młoda damo, ja nie dam się sprowokować” Tak więc w grupie wrzało trochę mniej niż na początku, no nie licząc akcji z granatem błyskowym, której to Laura mu chyba nie wybaczy do końca życia, no ale przynajmniej nie było nowego spiecia z fantomką. Choć w sumie to dobrze nie było bo teraz to Laura błyskała do Egzekutora co jakiś czas - gromami w oczach.
Kiedyś Scott był mniej cierpliwy i bardziej porywczy. Zresztą jak większośc męskiej części liczebnej rodziny Scottów. Swój nadmiar testosternu wyładowywali w bójkach z inną wielodzietną rodziną na dzielnicy. Klanem Barkerów. To było jednak kawał czasu temu. Potem Nathan się zmienił. Walczył z napadami furi gniewu. Nie zawsze mu to wychodziło, by nie wspomniec o sprawie z Isabel, ale i tak było o wiele lepiej niż za czasów jego młodości. Bycie Egzekutorem też nie pomagało. Człowiek czasami czuł się jak tykajaca bomba na dwóch nogach. Dwunożne 183 centrymetrowe ADHD, 85 kilo do obijania i bycia obijanym.

Gośc, którego spotkali przed barem tez nie pomagał.



„Kumasz” go po prostu zaczął wkurwiać, tak po prostu, za samo „kumasz” i włazidupstwo martwiakom. „Krwawe czachy” – kto wymyślał te nazwy. No nic. Był grzeczny. Musiał być. Facet mu nic nie zrobił, był spiący i jego jedynym problemem było fakt, że szczał na MR, tak jak większość fangolubnych. Dowiedzieli co się mieli dowiedzieć. Dodatkowo ustalili, jeżeli to był na pewno ten bar do którego mieli trafić, bo policyjne notatki chyba były nie do konca spójne, że rzut beretem od lokalu stoi sobie podniszczona budka telefoniczna. Tak więc jeżeli na pewno dzwoniono z lokalu to był to stały bywalec albo ktoś kto tam pracował. To jednak grupa „trójkat” będzie mogła ustalić później bo Pan Kumasz strasznie przebierał nogami na wizytę w swoim domu i sen po przepracowanej nocy i nie chciał jak porzadny obywatel Londynu wpuścić ich na mały research.
Nathan i Laura również w ciszy wracali do zaparkowanego samochodu. Czekała tam na nich Emma, co trochę zdziwiło Egzekutora bo podejrzewał, że ma ich dość i zawinie się do Ministerstwa kiedy tylko nadarzy się okazja.

Emma.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4opY4pgDoHA[/MEDIA]

Dziewczyna w wieku jego młodszej siostry, no może ciut starsza. Nie powinien mieć problemów w złapaniu z nia wspolnego jezyka tak jak nie miał problemó z Di a jednak więzi rodzinne chyba robiły swoje bo nic a nic nie szło złapać nic sympatii z fantomką. Co prawda kontakty miedzy nimi wyglądały obecnie lepiej niż na początku ale Emmie nie udało się ukryć tego blasku wyższości nad Egzekutorem. Scott zastanawiał się czy dziewczyna ma chłopa. Może on by wyładował jej wybujałe ego i sprowadził z obłoków samowuwielbienia na ziemie. Zresztą. Cholera jasna. Nie jego sprawa. Miała się jako wszechwiedząca wiedźma ple ple wiec niech tak zostanie. I oby się nie pomyłiła bo może ciężko znieść nawet i mala porażkę
A może to był jego wina.

Jadąc w drogę powrotną do siedziby MRu ułożyli…. Emma ułożyła plan działania, pozbierała wszystko w całość. Przynajmniej tak jak ona to widzi. Cóż… należy oddać cesarzowi co cesarskie. Wszystko brzmiało prawdopodobnie i było zgrabnie ułożone przez dziewczyne w całość. Emma mogła irytowac Scotta swoim zachowaniem ale jakby miał możliwość wyboru sam wziałby ją do swojej drużyny. Dziewczyna miała talent i nosa do łaczenia wszystko w jedną spójną całość. Trzeba będzie dać jej tylko dodatkowe tropy a wyśledzi zwierzyne nawet na pustyni.
Wyśledzi. Właśnie.
Może nie powinien pokazywać dziewczynom zdjęcia Ryana. Gościa, który tak bardzo zachwiał spokojem rodziny egzekutora ale jeżeli istniała choć odrobina szansy na to, że gdzieś gościu się przemknał przez palce Laury a jeszcze lepiej Emmy to Scott wolał spróbować a może uda mu się wpaść na jego trop. Musi dopaść skurwysyna. I to szybko.
Niestety skończyło się na nadziei a jak wiadomo ta jest matką głupich, więc Nathan schował niepocieszony przedarte na pół zdjęcie do kieszeni kurtki.
W koncu dobili do portu. Mury Ministerstwa Regulacji jednak nie zachęcały do odwiedzin. Budynek nie był najnowocześniejszy i w wielu miejscach przyadłby się mu solidny remont.
Dziewczyny ruszyły do pracy.

Po zdaniu samochodu Scotta najbardziej chciał się dostac na sekcje ciał łaków jakie przywieźli z piwnicy, jeżeli to pomoże im odkryć dlaczego nie zmienili się w swoje zwierzęce ciałka po śmierci. Śmierdziało to grubą sprawą. W zyciu nie słyszał, że tak się może stać. No ale z drugiej strony. Kurde, kiedyś nie wierzył, że zombie, łaki, wampiry i duchy to nie wymysł fantastów i bajkopisarzy.
Miał również zamiar uczestniczyć tez w sekcji Naghini bo chciał dowiedziec się w jaki sposób zmieniła się ona w stadko wijących się węży. Nie był fanem sekcji zwłok ale skoro to mogło poszerzyć jego wiedzę o nieumarłych, to z racji obecnej profesji nie powinien przepuścić takiej okazji.
Miał tez nadzieje, ze względu na swój Egzekutorski apetyt, że uda mu się w tzw. międzyczasie wyskoczyć na obiad do pobliskiej knajpy. Może będą puszczali jakiś mecz w telewizji. Zawsze to miło popatrzyć na angieslki futbol, matkę piłki kopanej.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 22-10-2011 o 20:18. Powód: przeniosłem media
Sam_u_raju jest offline  
Stary 22-10-2011, 10:33   #53
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Koszmary powracały, żona Carringtona sprawiła że wszystko co starał się zamieść pod dywan, ożyło na nowo. Paradoksalnie po rozmowie z Lolą wiedział że konfrontacja z przeszłością ich nie minie i uspokoił się trochę. Choć uspokojenie, w wykonaniu egzekutora wyglądało troszkę inaczej. Potrzebował... wyzwania, odwrócenia uwagi. Małego questa na boku. Napadło go jeszcze zanim tłumacz z Litwinką wsiedli do samochodu. Poszedł zapłacić do baru za kawę i popatrzył na Lolę. Tak masakra druidów, tak coś wstało i przylazło na ziemię pożerając dusze, ale dla Gary’ego co innego wisiało też w powietrzu. Zaraz kurwiki mu się zapaliły w oczach, nic nie mógł poradzić działała na niego jak dynamo podpięte do egzekutorskiego motoru.
Podszedł do niej blisko, ocierając się jak kot i przygarniając ją do siebie, kiedy ruszyli do wyjścia.
- Wiesz, myślałem o tym eksperymencie... – szepnął z szelmowskim uśmieszkiem. – Tylko że może zmodyfikujemy co nieco zasady? Dowolne sztuczki, pełen wachlarz i repertuar. I kto pierwszy pęknie. Co ty na to, Regulatorko Ruiz?

Odpowiedziała mu odruchowo - przylgnęła do Gary’ego na moment, wsuwając dłoń do tylnej kieszeni jego spodni. Gdy dotarło do niej, co miał na myśli, zatrzymała się w pół kroku. Uniosła brodę i wbiła harde spojrzenie ciemnych oczu w źrenice Trisketta.
Nie musiała nic mówić, wiedział, że podjęła wyzwanie.
Wsadziła palec za sprzączkę jego paska i przyciągnęła do siebie jeszcze na moment. Blisko, bliziutko. Ich usta niemal się zetknęły, gdy szeptała.
- Czas start!
Wywinęła się z zasięgu jego ramion i wyprzedziła na krótkim odcinku dzielącym ich od auta. Dobrze wiedziała, co jest jej głównym atutem. Czemu Gary nigdy nie potrafił się oprzeć.
Wdrapała się na siedzenie.
- Możesz mi z tym pomóc? Znów się zacięło - wskazała pas bezpieczeństwa, wiedząc, że żeby to zrobić, będzie musiał się nad nią nachylić. Prosto w jej zapach i w dekolt, który zdążyła już pogłębić o co najmniej jeden guzik.

Uuuch to był błąd. Obudził w niej kocicę, nie, panterę która zeżre go razem z butami...
- Przegrana, bo bądźmy szczerzy kotku, nie masz szans – trzymał fason nawet gdy zaczęła kołysać biodrami płynąc przed nim – spełnia wszelkie zachcianki wygrywającego przez cały kolejny dzień.
Posłusznie wbił spojrzenie w latynoski tyłeczek, wiedząc przecież że to jest prosta droga do samozagłady. Otworzył drzwi przed nią i wsiadł do auta. Shay nadszedł zaraz i usadowił się z tyłu.
Zaczęła ostro, ale życzenie spełnił z ochotą. Zapach jej włosów i ciała zaszumiał w głowie, ale Gary z dnia na dzień rzucił picie! Miał kurwa silną wolę? Miał!!
- Cholera coś się musiało zaciąć. Momencik. - Dla siedzącego z tyłu Shaya wyglądało to zupełnie niewinnie. Ot nachyla się bardziej, by lepiej uchwycić wtyk pasów. Tymczasem najpierw gorący oddech omiótł jej szyję, a potem poczuła usta Gary’ego w tym magicznym miejscu, gdzie obojczyk tworzy małe zagłębienie. Ja ci zaraz porozpinam guziczki, pomyślał muskając niespiesznie wargami szyję. W końcu rozległo się głośne ‘klik’. Odsunął się po czym zapalił silnik i ruszyli. Ręka po wrzuceniu piątki, nie wróciła zwyczajowo na gałkę skrzyni biegów. Ześlizgnęła się zupełnie przypadkowo.

Szlag. Poczuła to bardzo wyraźnie. Zawsze umiała bezbłędnie określić punkt zwrotny, za którym rozsądek przestawał mieć cokolwiek do powiedzenia. Gdy Gary pocałował jej obojczyk, stanęła na krawędzi.
Założyła nogę na nogę, strącając dłoń mężczyzny z opiętego spodniami uda.
Z wymiętoszonej paczki wysupłała papierosa, odpaliła go i zmysłowo, głęboko zaciągnęła się dymem. Byle ochłonąć. Obecność Shaya w aucie zdecydowanie pomagała.

- Trzymasz się? - uśmiechnęła się do egzorcysty we wstecznym lusterku. Czekaj Gary, nie tym, to innym sposobem.

***

Przyjechali na miejsce, wiedzeni gliniarskim meldunkiem o samochodzie. Pogadali chwilę ze stójkowym, a Shay wziął się za otwarcie auta jakimś sprytnym sposobem. Drzwi się otwarły, alarm zawył.
Gary poobserwował otoczenie, może to wywabi panią Carrington, ale zaraz zerknął do środka, nie przejmując się wyciem syreny.

W środku było to, co luksusowe auto powinno mieć. Skórzane siedzenia, piękny zapach, full błysk, politura, szmery bajery. No i amulet z króliczą łapką i czterolistną kończyną. I coś jeszcze. Dłonie. Zaciśnięte na kierownicy, męskie, równo odcięte dłonie. No tego ostatniego elementu to raczej taki samochód nie powinien mieć.
Rzucał się jednak w oczy fakt, że nigdzie nie widać krwi a i dłonie są jakieś takie, stare, wysuszone. Jakby … zmumifikowane.
Na tylnym siedzeniu leżała torba turystyczna. Mała, damska. Koloru dojrzałej brzoskwini. z szafranowymi wstawkami

Gary na widok odciętych rąk, wrzucił szósty bieg egzekutorski. Świat zwolnił kiedy wyrwał colta z kabury i omiótł lufą wnętrze samochodu. Błysk, sekunda i Gary uspokoił się trochę.
- Trzeba będzie wezwać naszych z Komory. - cofnął się poza pojazd i spojrzał na Shaya i Lolę - Niech zbadają te łapy.
Przyjrzał się dokładnie dłoniom zaciśniętym na kierownicy. Potem otworzył tylne drzwi i obejrzał dokładnie pomarańczową torbę. Gdy upewnił się że nie ma w niej niespodzianki, otworzył ją i zerknął do środka.

Było tam jakieś płócienne zawiniątko białej barwy. Jakby zrolowany ręcznik czy coś podobnego.
Gary zawahał się na chwilę, ale w końcu wyjął ołówek z kieszeni i delikatnie odwinął zawiniątko, chcąc zajrzeć do środka. Nie chciał nanieść własnych śladów, by nie spaprać roboty kryminalistykom.
To była ….szata. Długa. luźna tunika, a w jej środku …. sztylet, zrobiony z kości i drewna. Albo z rogu i drewna.

Wziął przez chusteczkę sztylet i oglądnął go dokładnie. Rogowa rękojeść zdobiona prostymi wzorkami i brązowe chyba ostrze. Na niewprawne oko Trisketta, nóż wyglądał na stary, rytualny. Taki w sam raz do podrzynania gardeł ofiarom... Poszukał jakiś krwawych śladów, ale ostrze było czyste. Wyciągnął też tunikę i przetrząsnął dokładnie resztę zawartości torby.
W torbie była jeszcze mała kosmetyczka oraz grzebień i kilka kobiecych drobiazgów. Nic zwracającego uwagę. Na tunice dostrzegł ten sam znak, co w siedzibie sekty.



Kurwa mać! Dopiero teraz go to uderzyło. Łapy na kierownicy wyglądały jakby ktoś je obciął sto lat temu... Podobnie jak rany tej pieprzonej Litwinki! A oni ją puścili... Mieli adres i nazwisko, trzeba będzie zawinąć ją jeszcze raz jak już kryminalistycy przebadają odcięte dłonie.

- Wow - rzucił Shay zaglądając do środka - Za dużo wrażeń jak na jeden dzień - dodał po czym cofnął się - Może powinniśmy posłać po komisarza Rexa? Albo przynajmniej loup garou, może coś wywęszą?

Gary kiwnął głową.
- I wezwać technicznych, niech przejadą ślady. My w tym czasie moglibyśmy przepytać gapiów, ktoś przecież musiał widzieć kto wyszedł z auta.
 
Harard jest offline  
Stary 22-10-2011, 14:36   #54
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Trzymasz się? - uśmiechnęła się do egzorcysty we wstecznym lusterku.
Normalność, ludzkie odruchy. Musiała trzymać się normalności za wszelką cenę.
Shay odniósł nagle wzrok nieco speszony i zaskoczony, po chwili jednak odwzajemnił uśmiech i swobodnym tonem odparł - Jest ok. Dzięki. Chyba... eh, nie spodziewałem się... No wiecie, dla mnie to coś nowego.
- To właśnie miałam na myśli. Palisz? - podała do tyłu paczkę papierosów. - Mnie też ciężko opanować żołądek.
- Czytasz w moich myślach - wyciągnął dłoń i po chwili nieco niezgrabnym ruchem wepchnął sobie do ust papierosa - Nikotyna lekiem na całe zło. - Zaśmiał się. - Często macie takie... sprawy?
- Wstające demony czy bożki to jednak nie chlebek codzienny. – Gary zerknął we wsteczne i wykrzywił się w parodii uśmiechu. – I zawsze trafia akurat na nas. Jak szukasz mocnych wrażeń, trafiłeś do dobrej grupki.
- I właśnie w tej chwili zaczynam marzyć o ciepłej posadce za biurkiem. - Westchnął. - A pieprzyć to - dodał i wypuścił powoli dym - raz się żyje.
Lola parsknęła śmiechem, komentując tym samym dowcip Shaya.
- Gdzie w ogóle robiłeś wcześniej?
- Nie uwierzycie - powiedział - Śpiewałem na weselach, czasem w pubach. Jestem muzykiem. - Znowu się zaśmiał. - Ah, ta Lady Fortuna.
- Serio? - Gary zerknął znowu czy ich czasem w konia nie robi. - Żaden policmajster, najemnik, superhero na dziennym etacie a śpiewak wieczorem?
Zaśmiał się krótko.
- Aa, pewnie przebudzenie talentu miałeś dość gwałtowne, bo przyznasz że ze śpiewania do kotleta to spory przeskok.
- Przeskok jak cholera. Szczerze? Byłem schlany w trupa, gdy zobaczyłem pierwszego ducha i olałem go - przyznał - Talent rzeczywiście nagle wyskoczył z ukrycia. Chyba nikt nie jest na to przygotowany. A jak to było z wami? Kim byliście?
Przestała patrzeć w lusterko, wzrok Latynoski powędrował w dal. Ucichła, zachłannie dopalając papierosa i od razu zaczynając następnego. Nie było o czym opowiadać, bo gdyby zaczęła, mogłaby nigdy nie skończyć. Milczała.
- Eee... Jeśli za bardzo ciągnę za język... Sorry - dodał Shay przerywając ciszę - Bywam ciekawski. W razie czego zwracajcie mi uwagę.
- A u mnie standardowo. - Rzekł Gary zerkając z ukosa na Lolę. - glina, exglina, pijak a dalej już tylko lepiej. Właśnie patrzysz na szczyt ewolucji amerykańskiej linii Triskettów.
Uśmiechnął się do latynoski i uścisnął jej rękę.

Przyglądała się mijanym budynkom. Chyba po raz pierwszy widziała je skąpane w słońcu. Zmarszczyła nos, twarzą łowiąc promienie. Czasami brakowało jej światła. Choć ciemny Londyn doskonale pasował do jej pochmurnego wnętrza, w jej żyłach krążyło płynne słońce. Uśmiechnęła się. To było silniejsze od niej.

*

Stajnia Augiasza - takiego pieszczotliwego określenia zwykli używać Regulatorzy wobec archiwum MRu.
Z dziką przyjemnością zleciła najczarniejszą z krecich robót piegowatej Nancy. Ilekroć na nią patrzyła, wracało wspomnienie widoku jej gołego tyłka znikającego za drzwiami jej własnej sypialni. Tyłek nie umywał się do innego kobiecego tyłka, z którym zwykła ongi obcować i znalazł się w tym właśnie miejscu z powodu, który bynajmniej nie był miły sercu Dolores.

Nie chciała czekać. Piętno afery, w której wzięli udział zeszłego roku nie dawało jej spokoju.
Po wysłaniu Irlandki w cholerę, tj. na sam koniec bezkresnej hali archiwum, sama zajęła się przebijaniem przez dane nieco bliżej.
Choć w pomieszczeniu panował chłód, pracowała w koszulce na ramiączkach.
Nie dawał za wygraną, trzymał się tuż obok. Gdy stanęła na palcach, by ściągnąć z górnej półki tekturowe pudło, stanął tuż za nią. Nachylił się, dmuchając w kark Latynoski. Daję słowo, po jej skórze przemknęło małe wyładowanie elektryczne.
Odwróciła się gwałtownie i ułapiwszy w garść koszulę na jego piersi, ściągnęła na swój poziom.

- Słuchaj no, gnojku! - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Musnęła płatek jego ucha językiem, a potem przygryzła lekko. Choć gest był delikatny, zabrzmiało w nim echo lwiego ryku; odległa jeszcze, lecz odczuwalna groźba. - Nie zamierzam tego przegrać.

Dojechali bez wypadku co zakrawało na cud, bo Gary zezował na nią jednocześnie próbując koncentrować się na drodze. Jak na razie trzymał się dzielnie, a strącenie łapy z jej uda, dawało mu remis ze wskazaniem w pierwszej rundzie. Tak przynajmniej w swojej naiwności myślał. Zaparkował w garażu podziemnym MRu i wyszli we trójkę na górę. Zagadali do Alfie’go, który przydzielił im paru ludzi do pomocy. Lola przegnała Nancy z furią która nie słabła od ponad roku. Gary łaził za nią i serio wziął się za przeglądanie materiałów. Stażyści stażystami, ale chciał zerknąć do profilu pracownicy ministerstwa, która padła na miejscu zbrodni. Tyle tylko że jego latino lover nie ułatwiała mu zadania. Zimno jak jasny szlag, bo archiwum w głębokiej piwnicy a ona w koszulce na ramiączkach. Po pięciu minutach jedyne co mógł robić to zastanawiać się czy jej nabrzmiałe jak guziczki sutki już mogą ciąć szkło czy jeszcze potrzebują ze dwie minuty. Ponowił atak, ale kontra była błyskawiczna. Przygryzła płatek ucha i warknęła trzymając bety w garści, a Gary zadrżał. Błyskawice w oczach i zapach perfum przebijający się przez kurzową i zatęchłą atmosferę lamusa, poczuł to wszystko w okolicach rozporka. Szlag nawet rozglądnął się błyskawicznie. Razwiadka wyszła po jego myśli, Nancy daleko, starsza pani przy kontuarze zajęta swoimi sprawami... Położyła rękę na jego policzku i mocniej zacisnęła ząbki na płatku ucha. Szlag, szlag, szlag! Jakby ją pociągnął na ziemię, jakby byli w miarę cicho, to nikt by się nie zorientował wśród tych pieprzonych regałów... Ręce same, bez udziału jego woli spoczęły na jej tyłku i przyciągnęły ją bliżej. Fala adrenaliny równa podnieceniu już huczała po egzekutorskim organizmie. Hamuj chłopie, bo będzie po zawodach!
Wywinął się w końcu z jej uchwytu, zamglone już oczy przejrzały bardziej przytomnie.
- Staraj się, mała. – wychrypiał zaschniętym gardłem, choć poziom pewności siebie w tembrze głosu był żałosny. Wpatrywał się w nią gorejącym wzrokiem i wiedział że jeszcze dwa oddechy i się podda. – Ja... pójdę do Technicznych, może uda się coś wyciągnąć z komputerów.
Kapitulacja na całej linii, choć uratował cnotę w ostatniej chwili
- Spotkamy się w gabinecie za piętnaście minut, dobra?
Neutralny grunt, no i w pokoju będzie Shay. Gary potrzebował czasu by dojść do siebie. Kubła lodowatej wody jak na złość nie było pod ręką...


Tak, robota, która przypadła im w udziale była poważnie parszywa.
Na widok odciętych rąk gwizdnęła przez zęby. Ciężki aparat ze staromodną lampą błyskową znalazł się w jej rękach nie wiadomo kiedy. Solidna dokumentacja dawała nadzieję na to, że znajdą coś, czego nie zauważyli gołym okiem.
- Ciekawe gdzie, do cholery, jest Hartman - burknęła pod nosem, bo kiedy ten jeden raz naprawdę potrzebowali łaka, ten przepadł bez wieści. Nachyliła się do wnętrza wozu, nie przestając fotografować - Zapytacie w MRze?
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 22-10-2011, 17:13   #55
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=SNtuWA4W1x8[/MEDIA]

Czy do śmierci można się przyzwyczaić? Chyba można, tak przynajmniej sądził dotąd Shay. Wszyscy ci policjanci czy sanitariusze cały czas musieli przyglądać się kolejnym ciałom, czy w takim razie stawało się to dla nich już tylko rutyną? A może za każdym razem mimo wszystko stawali lekko wstrząśnięci maskując to kamienną twarzą. Z drugiej strony teraz, gdy po świecie chodziła masa żywych inaczej chyba wszyscy powinni się już przyzwyczaić do takiego widoku. Do wszechobecnego zapachu śmierci. Shayowi wydawało się, że jest postępowy. Zaakceptował po prostu fakty. Od teraz Wielką Brytanię dzielę z truposzami? Ok, idźmy z duchem czasu. Po kilku latach wydawało mu się to już całkiem proste, nie walczył z czymś, z czym i tak nie mógł wygrać. Nie był typem Don Kichota, szturmowanie Wiatraków przybywających z każdym dniem nie wydawało mu się rozsądne. Dlatego właśnie nadeszła akceptacja, przecież wszystkie truposze z Highbury też kiedyś były ludźmi, prawda? W takim razie kryje się w nich człowieczeństwo, choć niektórzy o tym zapominają. Słabą pamięć mają jednak bohaterowie stojący po obu stronach barykady. Więc po prostu ich zaakceptował. Nie raził go już zombiak spacerujący w biały dzień, a jednak miał całkowicie inne odczucia, gdy zobaczył prawdziwie martwego człowieka. Dom kultu wywarł na nim swoje piętno. Już sam fakt, iż musiał przyglądać się zwłokom źle na niego wpływał. Dlaczego tak się działo? Dlaczego leżący bez ruchu trup działał na niego z dużo większą mocą niż jego chodzący kuzyn tego samego gatunku? Czy chodziło właśnie o śmierć ostateczną? A może to świadomość tego co stało się z nimi potem przeważyła? Pochłonięte dusze? Tortury o jakich nawet mu się nie śniło, o których nigdy nawet nie pomyślał.

Pierwszy raz poczuł prawdziwy ciężar bycie w MRze. Zobaczył z czym będzie musiał się spotykać i przytłoczyło to go na tyle, by w samochodzie całkowicie się zamknął. Za dużo myślał o tym co zobaczył, nie potrafił pozbyć się obrazów jakie stawały mu przed oczami. Zamykał powoli powieki i po chwili znów był w aucie z Garym i Lolą, przypominał sobie, że już opuścił to miejsce mordu. Wlepiał swój wzrok w fotel Ruiz poszukując jakiegoś racjonalnego wyjaśnienia albo przynajmniej jakichś innych myśli, które pozwoliłyby mu odetchnąć. Nutki optymizmu, lecz zamiast tego czuł wciąż zapach śmierci. Siedział osowiały nie mogąc sobie poradzić, chętnie wydarłby się teraz by odreagować, ale powstrzymał się. Z pomocą nieoczekiwania przyszła Lola, a także Gary. Skutecznie wplątali go w rozmowę, dzięki której zdołał się nieco zrelaksować i powrócić do swego luźnego stylu bycia. Zbawienny powrót do normalności, zwyczajne żarty i kilka pytań. Wrócił na dobry tor. Zapach śmierci ustąpił zastąpiony przez jego własną wodę kolońską i zapach perfum Loli. Na horyzoncie pojawiła się odrobina optymizmu. To tylko trupy, czym się przejmujesz?

***

Grzebanie w papierkach nie było zbyt ciekawe, analizowanie danych, przeglądanie, sprawdzanie, czytanie, przynudzanie... Poderwał z entuzjazmem głowę do góry, gdy odezwał się telefon. Triskett podniósł słuchawkę, przez kilka chwil milczał i kiwał głową, wreszcie spojrzał na Shaya i Lolę.

- Namierzyli samochód Carringtonowej - powiedział zasłaniając dłonią głośnik słuchawki, a następnie dodał już do funkcjonariusza - Gdzie ją namierzyliście? Zatrzymana do kontroli czy w ruchu? Kto jest w pojeździe, kobieta czy mężczyzna?

Rzeczywiście widać było, iż Gary kiedyś po prostu musiał być gliną, wiedział o co pytać i pewnie nawet się nad kolejnymi słowami nie zastanawiał. Musiało to być dla niego po prostu logiczne, standardowe zachowanie. W MRze na pewno jego doświadczenie było przydatne.

- No dobra, sprawdzimy to. Namiary? - spytał i poczekał aż policjant poda mu adres po czym powiedział na koniec - Pogadaj z krawężnikami, którzy go przyuważyli. Jeśli jest pusty, niech zerkną aby jakaś gówniażeria nie wpadła na pomysł zaglądnięcia do niego. Szykowny wózek, to mogą się pokusić. A my zaraz będziemy na miejscu.

- Znów bawimy w terenie - rzekł Keane, gdy tylko Triskett odłożył słuchawkę.

Niedługo później byli już w samochodzie i pędzili na Uxbridge Road. Wskazane przez funkcjonariusze miejsce znajdowało się na obrzeżach miasta, gdzieś przy obwodnicy M-25, Shay nie znał za bardzo tego regionu. Podobno jednak dawniej była to niezbyt ciekawa wiejska okolica, tymczasem teraz przerodziła się już w rekreacyjny teren, gdzie można było wypocząć. Do atrakcji należało między innymi kąpielisko, kupa zieleni i jeziorko. Przynajmniej tak to wyglądało na papierze. Żyć nie umierać.

Spacerując po Uxbridge Road trudno było nie natknąć się na wszelkiego rodzaju sklepiki oraz standardowy zestaw barów i fast foodów, było KFC, obok jakaś smażalnia ryb i frytek. Wyglądało na to, iż interes się opłaca. Miało to z pewnością swój urok i dodawało miejscu koloru, lecz wystarczyło przejść się dalej by zobaczyć, że przy tym niby zachęcającym jeziorku stoi zaniedbany dziki park. Shay miał mieszane uczucia. Ścieżki wyznaczały trasy dla rowerzystów chętnych na kąpiel w jeziorze. Park zdawał się nie odstraszać ludzi, wręcz przeciwnie, zza gęstych, dzikich drzew słychać było wesołe krzyki. Uxbridge Road miało mimo wszystko swój urok.

Gary jechał powoli, więc mogli dobrze przyjrzeć się tym wszystkim ludziom, którzy tu odpoczywali. Wreszcie natknęli się jednak na oznakowany policyjny samochód zaparkowany na poboczu, a następnie również pięknego Rolls-Royce'a. Cudowne dziecko brytyjskiej fabryki samochodów wyglądało jakby dopiero niedawno opuściło łono swej mamusi. Nic dziwnego, że zebrała się spora grupa gapiów, funkcjonariusz również nie mógł oderwać wzroku, a sam Shay już myślał o przejażdżce taką furą. Nie łatwo było zobaczyć teraz coś takiego na ulicach, niewielu ludzi stać było na taki samochód. Niebieski lakier hipnotyzował swoim błyskiem, niczym młoda, kusząca, nasmarowana lśniącym olejkiem dziewczyna zachęcał Shaya by nie tracił czasu. Ciemne szyby wyśmienicie maskowały wnętrze pojazdu, a to tylko dodawało mu uroku.

- Ah, więc to tutaj zaparkowałem mój wóz - rzucił Shay, a gdy tylko Gary zaparkował samochód wyskoczył z niego i już po chwili stał przy aucie pani Carrington - Rolls Royce. - Spojrzał na towarzyszy i cmoknął z zachwytu. - Klasyk w najlepszym wydaniu. - Z trudem zdołał na moment oderwać swój wzrok i zerknąć na policjanta. - Przeszukiwaliście już go?

- Nie - odparł mundurowy - Zabezpieczyliśmy jedynie samochód.

Shay pokiwał głową i zaczął okrążać samochód. Ciężko było nie patrzeć z podziwem i respektem na coś tak pięknego. Carington miała zarówno kasę i gust, choć szczerze wątpił by kobieta wykorzystywała chociaż w połowę potencjału jaki krył się pod maską. Szukał niejako przy okazji jakichkolwiek uszkodzeń, lecz ich nie znalazł. Rolls-Royce był w nienaruszonym stanie.

- Cóż, chyba będziemy musieli wreszcie do niego zajrzeć - rzucił.

Tymczasem Gary dotknął pokrywy silnika chcąc sprawdzić jak dawno silnik był włączony, blachy były ciepłe, lecz powodem tego było zapewne nagrzewające je słońce. Shay odsunął się nieco walczac z pokusą wskoczenia do auta, lepiej było zostawić sprawdzenie auta egzekutorowi. Triskett nacisnął na klamkę, samochód był zamknięty.

- Eh, pamiętali o takim szczególe jak zamknięcie drzwi? - skomentował nieco zaskoczony Shay - Znam się trochę na otwieraniu zamków, mógłbym na niego zerknąć - zaproponował.

- Próbuj - rzekł Gary w tym czasie sprawdzając również pozostałe drzwi oraz przyglądając się dokładnie autu z każdej strony, podobnie jak wcześniej robił to Keane. Na koniec odwrócił się do policjanta i spytał - Masz podany rysopis Pani Carrington? To spróbuj się dowiedzieć czy ktoś nie widział kto wysiadł z samochodu, kiedy to było i dokąd poszedł.

- Jasne - potwierdził glina.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=749q-IzorCA[/MEDIA]

Shay pstryknął palcami, złożył dłonie jak do modlitwy i chuchnął w nie czyniąc z tego coś na wzór rytuału. Następnie sięgnął po swój zestaw do zabawy z zamkami. Początkowo należał do jego brata, ale potem przejął go Shay wzbogacając go jeszcze o kilka przydatnych narzędzi. Uśmiechnął się. Zamek nie należał do tych najtrudniejszych, w swojej bogatej karierze kilka razy miał już styczność z podobnymi mechanizmami. Po chwili zabrał się do roboty, ze skupieniem malującym się mu na twarzy majstrował przy drzwiach, coś klikało, coś zgrzytało, lecz chyba tylko on wiedział czy to dobrze czy też źle. Samo gmeranie chwilę trwało, nie musiał się spieszyć, poza tym nie chciał zostawić jakiegokolwiek uszkodzenia, choćby malutkiej skazy na aucie. Wreszcie zadowolony wstał i uśmiechnął się szeroko. Z pewnością w tej chwili aż pękał z dumy. Nacisnął na klamkę i otworzył drzwi. Efekt nie był jednak tak dobry jak oczekiwał, zapomniał o alarmie, szczerze mówiąc w ogóle się go nie spodziewał. Zmarszczył nieco brwi i spojrzał z wyrzutem na samochód. Donośne i wkurzające wycie drażniło jego uszy.

- Ups? - rzekł i wzruszył ramionami, a następnie odsunął się od auta. - Załatwione.

Zaciekawiony Shay wepchnął głowę do auta po tym jak Gary zajął się sprawdzaniem tylnych siedzeń, zaciśnięte na kierownicy łapki to był niecodzienny widok, ale nie zmartwił go tak jak poprzedni. Samochód w środku wciąż prezentował się wyśmienicie, nikt nie uszkodził skórzanych obić, deska rozdzielcza wyglądała fantastycznie, a ilość funkcji przywracała mu wiarę w brytyjską motoryzację. Szczerze mówiąc sam dałby sobie ręce uciąć byle tylko potrzymać przez kilka chwil kierownicę. Ciężko jest tutaj jednak oddać faktyczne myśli Shaya, które błyskawicznie przeskakiwały od Super bryka do Ja pierdole urżnięte dłonie! Mimo wszystko musiał przyznać, że jak na jeden dzień to wydarzyło się troszkę za wiele.

Zaproponował by wezwać jakiegoś loup-garou żeby powęszył nieco po okolicy, może uda mu się znaleźć jakiś przydatny ślad. Przystał na pomysł Garego by poczekać jeszcze na ekipę technicznych i przy okazji wypytać nieco gapiów. Zapewne nie będą wiedzieć zbyt wiele, jednak warto było spróbować.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 22-10-2011, 18:16   #56
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Ból głowy ledwo zelżał bo zażyciu podwójnej dawki tabletek. Naprawdę zacząłem się zastanawiać nad skołowaniem ketanolu czy innego syfu. No ale nic. Musiałem działać, za Anglię i królowe! No i wypłate. Musiałem mieć na fajki i tabsy.
Wysiadłem z samochodu, ludzie nie zwracali na mnie większej uwagi. To znaczy większej niż na dowolnego innego faceta wysiadającego z samochodu z logiem MRu i z dwiema klamkami. Zarzuciłem kurtkę na grzbiet przeklinając słońce. Piekło jak cholera a ja zamiast biegać w szortach i koszulce grzałem się żeby nie paradować z bronią na widoku. Wolałbym usiąść z zimnym piwkiem no ale służba nie drużba.

Obszedłem miejsce zbrodni z właściwym dla mnie profesjonalizmem. Po zastosowaniu metod godnych samego Sherlocka, czyli spaleniu fajka i przejściu się wzdłuż ulicy, odkryłem jak to było.
Doszło do podpalenia zombiaka, wtedy łak zmasakrował skinów i zwiał przez dziurę w płocie na teren zapuszczonego parku. Tak, byłem geniuszem. Co prawda tu by wystarczyłoby być Xarafem, względnie tworem który czasem pojawia się na długo niemytych talerzach.
Właśnie, nigdzie nie było Xarafa, Michaela ani ich samochodu. Pięknie. Nie wiem czy bardziej wkurwiała mnie ich nieobecność, spiekota czy ból głowy. Chyba to ostatnie ale żeby mieć pewność musiałbym dokonać dogłębnej analizy. A teraz mi się nie chciało nic robić. No może po za rozerwaniem kogoś na strzępy.

Park był duży i zapuszczony i zielony... Generalnie jestem mieszczuchem, nie czuje potrzeby jednania się z naturą. Jedyny taki akt miał miejsce w szkole średniej gdy jarałem trawkę z kumplami. Lepiej się czułem na ulicach, wśród ludzi.

Zgarnąłem pierwszego lepszego bezdomnego i uprzejmie, za piątkę dowiedziałem się, że łaki znajdę w okolicach starego stadionu i że z nimi i zombiakami są tylko same problemy. Normalnie eureka. Zdechlaki i problemy. Co prawda są gorsze. Dajmy na to telekinetyk z permanentnym bólem głowy.

Trochę pokręciłem się po parku i w końcu znalazłem stary plan. Ktoś go pomazał markerem, nieuk zrobił błędy nawet w niektórych przekleństwach. No ale dowiedziałem się jak dojść do stadionu. Czekał mnie spacerek. Kondychę miałem lepszą niż przed amnezją ale i tak coś mnie trafiało. Byłem mieszczuchem i preferowałem samochód względnie metro.

Stadion był zdewastowany, jak wszystko w tym cholernym parku. Ogrodzony pordzewiałym parkanem i z zniszczonymi trybunami tylko gdzieniegdzie stało całe plastikowe krzesełko.
Swoją drogą miejscowi mieli poczucie humoru. Buchnęli skądś tabliczkę "ZŁY PIES" i w środku nabazgrali "MARTWY". Żart jak nic. Ciekawe czy polubią mój humor?

Pewnym siebie krokiem wszedłem na stadion i ruszyłem po starej murawie do trójki włóczęgów. Spojrzeli na mnie nieprzychylnym spojrzeniem, pewnie zazdrościli urody i ciągle bijącego serca. Z lewej siedziała dziewczyna o zdeformowanej twarzy i jednym pomarańczowym oku. Pewnie opętała jakiegoś wilka z zoo. Jej zarośnięty kumpel w starej flanelowej koszuli w kratę splunął gęstą flegmą w bok. Ostatni z trójki był grubym murzynem o nosie jak purchawka. Na mój widok wyszczerzył zęby przypominające kły. Przybrałem służbowy wyraz twarzy i zbliżyłem się.
- Szukam Camerona. Chodzi o morderstwo jakiego trójka ludzi dopuściła się niedaleko tego parku. Dusty. MR.
- Nie ma go.

Murzyn wrócił do nabijania tytoniem starej fajki. Miałem ochotę ją zgnieść, cóż życie nauczyło mnie nie afiszować się z moimi zdolnościami. Zaskoczenie bywa przydatne w konfrontacji.
- Nie ma go...
Zawiesiłem głos i wbiłem w niego spojrzenie.
- To myknij do niego i powiedz, że MRowiec chce pogadać o tym, że jego kumpel przekroczył obronę konieczną i zabił morderców swego przyjaciela. Powiedz mu, że jutro mogą być inni MRowcy przydzieleni do tej sprawy, tacy co uważają, że wszystko jest winą łaka, nawet gdy rzeczony łak widzi jak jego funfel jest podpalany. Będę czekał za parkiem, tam gdzie doszło do tej całej sytuacji w samochodzie MRu. Masz godzinę by mu to przekazać.
- Wiesz co. Spierdalaj lub znajdź se koleś innego frajera do ganiania. Masz sprawę do Camerona, gadaj z Cameronem. Ja nim nie jestem. Wypad. Słońce nam zasłaniasz.

Murzyn był nieposłusznym pieskiem i nie chciał się posłuchać swego pana. Kompleksy niewolnika robiły swoje.
- A co? Wygrzać się na nim chcesz? Myślałem, że zależy Wam by wyciągnąć jednego z Was z tego gówna. Ale dobra. Gdzie znajdę Camerona?
Tym razem odezwała się kobieta.
- Nie tutaj, Hyclu. Myślisz, że coś od nas się dowiesz. Chyba ochujałeś. Znamy was, pierdoleni łapacze. Powiem ci tylko tyle. Żaden łak nie zabił tych skurwli. Jasne. Żaden.
Taki ze mnie hycel jak z niej piękność, raczej morderca. No ale zachowałem to dla siebie i odpowiedziałem jej spokojnym głosem.
- Niech mi to powie Cameron. Gdzie jest?
Zlali mnie ostentacyjnie wracając do swoich zajęć. Kobieta wyjęła flaszkę, murzyn nabijał flaszkę a zarośnięty gapił się wyzywając na mnie nastawiając twarz na słońce. Jasne. Ktoś inny by stwierdził, że sobie z nimi poradzi. Wyjmie szybko klamkę i dwoma celnymi strzałami z srebrnej amunicji zabije dwójkę z nich. Na końcu rozerwie murzyna nim ten zaskoczony zdąży upuścić fajkę. Pewnie by mnie rozerwali nim zdążyłbym coś zrobić. Ich kumpel wyleczył mnie kiedyś z naiwności.
- Następnym razem przyjdą moi “koledzy” a oni dorwą pierwszego z Was i oskarżą o potrójne morderstwo. Ale jak chcecie.
I tyle, odwróciłem się i odszedłem ignorując gwizdy i buczenie. Nie muszę chyba mówić co miałem ochotę im zrobić?

Krótkie śledztwo nie było za owocne. W parku byli tylko przechodnie i bezdomni, w części nieżywi. Pokazywałem zdjęcie Camerona zajumane z akt sprawy i pytałem się o niego, dawałem na piwo ale efekty były żadne. Wszyscy udawali, że nic nie wiedzą lub odsyłali mnie w diabli. Jeden tylko rzucił coś, że Cameron jest w porządku i ich chroni.
Zrezygnowany poszedłem nad jezioro, kolejne miejsce gdzie czasem szwendał się naczelny łak. Nie było go tam, uwaliłem się więc z szlugiem na ławeczce i zamknąłem oczy. Może dojdą do niego wieści, że go szukam. A jak nie to musiałem pomyśleć. Wiedziałem już jak załagodzić tę sprawę bo to było moim celem, załagodzić nie rozwiązać. Przyszło mi do głowy jeszcze parę innych rozwiązań ale co do Ducha Miasta nie łaka. W końcu wstałem i powlokłem się do samochodu. Może będzie tam Xaraf z Hartmanem a jak nie to musiałem się kopnąć do MRu i tam podziałać.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 23-10-2011, 10:35   #57
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
GRUPA „ISKRA”


RUSSEL CAINE


Robiło się gorąco. Słońce świeciło naprawdę intensywnie. Lato, cholera, w pełni. Drzewa w parku dawały przynajmniej przyjemny cień, ale kiedy Russel ruszył w drogę do samochodu, dopiero odczuł, jak ciepło było.

Skierował swoje kroki znaną już sobie drogą do dziury w płocie. Z prostej kalkulacji wychodziło, że lepiej iść w cieniu drzew, niż przez nagrzaną słońcem ulicę. Dochodziło południe i nie było za bardzo jak i gdzie ukryć się przed żarem lejącym z nieba.

- Szukałeś mnie? – głos zaskoczył Caina, kiedy usłyszał go za plecami.

Wcześniej nie usłyszał nic. Żadnych kroków. Żadnych hałasów. Russel odwrócił się spokojnie w pełni koncentrując się na swojej mocy telekinezy. Co prawda fakt, że nieznajomy nie miał zamiaru go atakować, bo przecież najpierw się odezwał, nie zmieniał sytuacji, że był on luop – garou.

I to, jakim Zmiennokształtnym!

Za Russelem stał facet mierzący ponad dwa metry wzrostu i ważący na oko ze sto trzydzieści kilogramów mięśni. Wyglądał jak skrzyżowanie starożytnego Wikinga ze współczesnym modelem.



- Jestem Cameron – dodał mięśniak niepotrzebnie. – Pogadamy.

Baliff Wskazał głową rozłożyste drzewo, pod którym panował cień.



XARAF FIREBRIDGE


Spojrzenie Irola, już od wejścia nieprzyjemne, teraz zrobiło się chłodne i zdystansowane.

- Xaraf – wycedził przez zęby. – Może łaskawie, nim posadzisz swoją dupę na krześle, zapytasz, czy możesz. No i naucz się pukać, jasna dupa.

Spojrzenie Xarafa było obojętne.

- Rozwaliłeś dobrego funkcjonariusza MRu. Najpierw napisz raport. Potem złóż go na moje biurko. Szef Pionu Koordynacji podejmie decyzję, czy pracujesz tutaj dalej! Nie pojmujesz, Xaraf. Zabiłeś jednego z naszych. Swojego kolegę z pracy. I przychodzisz tutaj, bez pukanie, kiedy rozmawiam z nowym funkcjonariuszem, sadzasz dupsko na krzesło i wrzucasz te swoje głodne gadki! To, że chciałem cię widzieć, jak wrócisz ze szpitala, nie zmienia faktu, że nie włazi się komuś do biura bez pukania. Więc, po kolei, Firebridge, dobra. Najpierw raport. Potem decyzja w twojej sprawie. A potem dopiero wsparcie. Jasne. A teraz zabieraj dupsko z krzesła, idź po formularze, zdaj broń do zbrojowni i czekaj na decyzję w swojej sprawie.
Xaraf wstał. Irol był wkurzony. To było widać.

- Aha. Firebridge, kurwa, jeszcze jedno – Egzekutor zatrzymał się z ręką na klamce. – Naucz się pukać, bo o rękę nie pytam. Widzę, że ręka w porządku. Pokój „Iskry” to numer 222.


CHARLES FOSTER

W końcu się udało. Oficjalnie Charles Foster został przyjęty w poczet regulatorów Ministerstwa Regulacji. Otrzymał odznakę, przypisany do jego krwi specjalnym rytuałem amulet, który pozwalał mu się bez większego bólu poruszać się po chronionym znakami na Niuemarlych gmachu, oraz służbową broń.
Po godzinnym przejściu testu z procedur wewnętrznych, z procedur bezpieczeństwa został skierowany do Riordana Brendanusa, zwanego Irolem. Jego koordynatora. Pokój 112.

Czekał tam. Nieco niechlujny, pachnący tanim burbonem i fajkami z lekką nutka marihuany wypalanej wieczorami i zioła, od których zmysły Charlesa dostawał lekkiego za ćmienia. Echa rytuału oczyszczania lub czegoś podobnego.

- Witam – powiedział przyjacielsko wyciągając dłoń. – Charles Foster. Kotołak. Ciekawe. Myślę, że ...

Nie dokończył, bo przerwało mu wejście jakiegoś pachnącego szpitalem i świeżą krwią mężczyzny. Widać było, że Irol nieco się wkurzył. Objechał podkomendnego i wyprosił za drzwi. Potem przeniósł wzrok na loup – garou.

- Dobra. To jest facet, z którym zapewne przyjdzie ci pracować. Tutaj masz akta sprawy. Kryptonim „Iskra”. W skrócie. Trojka skinów podpaliła zombie i jakiś łak rozerwał ich na strzępy. Szukamy sprawcy, bo skini mieli za swoimi plecami kilkusetosobową organizację. Chcemy, za wszelką cenę, uniknąć niepokojów społecznych i eskalacji przemocy. Poza tym niedobrze by było, gdyby jakieś oszołomy wymierzały karę Martwym na własną rękę. Od tego jest Ministerstwo Regulacji. Dlatego sprawa jest ważna. Będziesz pracował z dwójką regulatorów. Z Xarafem Firebridgem, którego miałeś okazję przed chwilą poznać i z Grosvenorem Dustym, który, tak jak i ty, pracuje od dzisiaj. Wcześniej był regulatorem w Liverpoolu, więc pewnie szybko znajdziecie wspólny język. Pewnie kibicowaliście tej samej drużynie, może odwiedzaliście te same puby i takie tam. Teraz Dusty jest w terenie.

Uśmiechnął się przyjacielsko.

- Masz może jakieś pytania?



GRUPA „TRÓJKĄT”



EMMA HARCOURT i NATHAN SCOTT

Kostnica MRu była podobna do kostnic komercyjnych, tylko lepiej zabezpieczona. Znaki runiczne i symbole okultystyczne dawały poczucie bezpieczeństwa, że żaden Bezcielesny czy Martwy nie zakłuci procesu sekcji. Zazwyczaj w takiej sytuacji nawet najłagodniejsza za życia osoba mogłaby wpaść w psychotyczny amok.
Naghini miała asystę przy sekcji liczącą kilkanaście osób, więc przeprowadzono ją w największej sali, gdzie obserwatorzy przez szybę ze specjalnej sali audiowizualnej mogli obserwować proces krojenia jej na kawałki, mierzenia, warzenia i prowadzenia skrupulatnych notatek.

Po godzince sprawdzeniu treści, oglądaniu i sporządzaniu dokumentacji fotograficznej, eksperci od biologii nadnaturalnej oraz medycyny, pod przewodnictwem doktor Amandy Holcombs, zaszeregowali zabitą jako Wynaturzenie. W cielsku potwora znaleziono również nie strawione resztki ludzkich ofiar, co potwierdzało słuszność wykonania wyroku. Wykonano także podstawowe i standardowe testy na srebro, miedź, ołów, żelazo i inne substancje, jednak efekty były dalekie od tych, których się spodziewano.

Po opuszczeniu sali sekcyjnej byli bogatsi o wiedzę na temat rzadkiego, orientalnego stwora, jakim była naghini i ubożsi o dwie godziny. Kiedy wrócili do Laury, zegary w Ministerstwie wybijały właśnie południe.


LAURA MORALES

W czasie, kiedy Emma i Nathan poszli uczestniczyć w sekcji zwłok jakiegoś nietypowego monstrum z ich ostatniej sprawy Laura zajęła się tym, co można nazwać policyjną robotą.

Po kwadransie miała już adresy wszystkich trzech ochroniarzy. Mieszkali niedaleko od siebie. Dość blisko Rewiru, na jego pograniczu. Jedan na Cordelia Str, drugi na Grundy Str a trzeci na Ida Str. faktycznie blisko, kiedy spojrzało się na mapę. Jakieś pół godziny pieszo od lokalu, w którym pracowali.

Ustalenie kwestii zgłoszenia też nie było trudne. Skoro dokonano go z Rewiru, to na pewno trafiło najpierw na najbliższy posterunek. Kolejne dziesięć minut i Laura wiedziała już, na który i kim jest Teebird, a właściwie sierżant Franco Teebird. Zgłoszenie sprawy też niewiele jej powiedziało. O godzinie 5:43 anonimowy informator zadzwonił na posterunek, jak powiedział z lokalu „Orchidea Pamięci” i poinformował policję o znalezieniu trzech ciał. Podał dokładny opis lokacji. Dyżurna policjantka odnotowała jedynie, że glos był męski a sama rozmowa mocno niewyraźna, ze względu na liczne szumy, szepty i trzaski w słuchawce. Do tego doszła notatka, ze zgodnie z procedurami poinformowała dyżurnego koordynatora w MR bowiem był to teren Rewiru oraz najbliższy patrol policji. Wszystko.

Kolejne czterdzieści minut zeszło Laurze na próbie ustalenia, czy istnieje lub istniał lokal o nazwie „Chryzantema Pamięci”. Miała doświadczenie z policji i złożyła stosowną dyspozycję w Wydziale Gospodarczym Urzędu Metropolitarnego. Pani z drugiej strony poinformowała ją, że otrzyma informację w przeciągu najbliższych czterdziestu ośmiu godzin.

No tak. Po Fenomenie Noworocznym komputery to była rzadkość. Większość pracy wykonywano przecież na zasadzie kartotek tradycyjnych i systemów archiwacji danych rodem z lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Ludzkość cofnęła się o ponad pół wieku. Ale dzięki temu zwiększyło się zatrudnienie w szeregach urzędników.

Kiedy poirytowana Laura odkładała słuchawkę na widełki wróciła reszta ich zespołu.

Zegary wybijały południe, kiedy goniec przyniósł teczkę oznaczoną kryptonimem „Hałas”. Na jej widok zrobiło się im troszkę słabo. Opasły skoroszyt pękał w szwach. Skrupulatnie ponumerowane kartki informowały, ż składa się on z dwustu czternastu stron dokumentów, sprawozdań, raportów, wyników sekcji i tym podobnych. Teczka opatrzona była literką „B”, co oznaczało, ze ma podwyższony priorytet poufności. Jednak oni, jako regulatory w czynnej służbie mieli dostęp do informacji oznaczonych kodem A, B i C. Do dokumentów o wyższej klauzuli tajności mieli dostęp tylko po specjalnym przyzwoleniu.

Ledwie pokwitowali odbiór teczki, a inny goniec przybiegł do ich pokoju ze zdjęciami z piwnicy, w tym również znaków – pułapek.


GRUPA „BARANEK”


GARY TRISKETT, DOLORES RUIZ, SHAY KEANE


Policja zabezpieczyła samochód, a oni ze służbowego radia w swoich aucie poinformowali swojego koordynatora o znalezisku i konieczności podesłania jakiegoś łaka, najlepiej Hartmana, z którym już przecież współpracowali. Przyjęto zgłoszenie prosząc, by ktoś pozostał przy radiu.

Poczekali wszyscy, pocąc się niemiłosiernie, bo z nieba lał się prawdziwy żar. Na szczęście nie trwało t o zbyt długo.

- Niestety, nie mamy żadnego Zmiennokształtnego w rezerwie, ale przyślemy kogoś w przeciągu godziny. A funkcjonariusz Hartman poległ dzisiejszego przedpołudnia podczas wykonywania czynności służbowych. Czekajcie na loup – garou na miejscu.

Po przekazaniu tych informacji głos w radiu ucichł.

Informacja o śmierci Michaela była bez wątpienia smutna, ale teraz nie mogli nic z nią zrobić. Mieli prace do wykonania.

Techniczni z MR-u przyjechali dość szybko i mogli zostawić im pracę w aucie, a sami ruszyli rozpytywać gapiów. Niewiele to dało. Większość przyszła na plażę, kiedy samochód już tutaj stał. Wyglądało na to, że prosto z masakry pod miastem Cyndi Monday i jej ochroniarz Anton pojechali tutaj, nad ten niezwykle „urokliwy” i nieźle zapuszczony fragment „zielonego kawałka rekreacji” w „betonowej pustyni metropolii”.

Upał dawał się im we znaki. Z tego też powodu postanowili pogadać z ludźmi na kąpielisku. W końcu oni również mieli szansę widzieć pasażerów luksusowego rolls royca.

Wydali technikom z MRu stosowne instrukcje, a sami kierując się śmiechami i krzykami wypoczywających ludzi, ruszyli w stronę jezior. Od ulic jeziora – bo w tym rejonie było ich kilka – chronił zapuszczony, zdziczały lasek. Nocą pewnie sprawiał ponure wrażenie, ale w dzień po prostu był brzydki.

Ścieżka pomiędzy drzewami wyprowadziła ich na błotnistą plażę. Od tafli wody ciągnęło przyjemnym chłodem. Plaża była nieźle zatłoczona. Półnadzy ludzie chlapali się w wodzie, opalali, słuchali muzyki z \e starych magnetofonów, leniuchowali. Przez chwilę pracownicy MRu poczuli żal, ze sami nie mogą uwalić się na kocu, zanurzyć rozgrzane, spocone ciała w wodzie i podarować sobie chwilę relaksu od napięcia, stresu i rzezi.

Uwagę Shaya i Dolores przykuła nieduża, zadrzewiona wysepka na środku jeziora. Fale Śmierci docierały do nich z jej strony nadspodziewanie silne. Mimo, że odległość od brzegu, na oko, wynosiła jakieś trzysta, trzysta pięćdziesiąt metrów, to Siostrzyczka i Egzorcysta wyczuwali potężną negatywną energię docierającą do nich z tamtego miejsca.



Przyjrzeli się wysepce zmrużonymi powiekami. W przybrzeżnych szuwarach ujrzeli stojący rower wodny. Ich wypożyczalnia znajdowała się w kompleksie kilku domków campingowych służących jako przebieralnie, jako budki z prostym i szybkim żarciem i napojami, jako wypożyczalnie sprzętu wodnego oraz jako szalety.


CG LAWRENCE

Upał rozleniwiał. Wykonany telefon spowodował, ze poczuła się nieco lepiej. Do wieczora zostało jeszcze sporo czasu, a coś ją jednak ciągnęło do parku przy Canal Street.

Wróciła w pobliże kasztanowca i siadła na ławce wystawiając twarz w stronę słońca. To było nadspodziewanie przyjemne uczucie. Zmrużyła oczy poddając się pieszczocie promieni słonecznych na skórze.

Wizja napłynęła gwałtownie!

Wokół niej były płomienie! Ogień spopielający jej ciało! Czuła żar płomieni na swoim ciele. Czuła, jak pożar trawi jej oczy, jak płynny ogień wlewa się jej do płuc, spopiela delikatne narządy wewnętrzne!

Wrzasnęła!

I obudziła się z płytkiej drzemki.

Otworzyła oczy i pierwsze co ujrzała, to przerażona twarz na oko dziewięcioletniego chłopca – zombie spoglądającego na nią mocno przegniłą twarzą.

- Palhą shię phani whłoshy proszhę phanhi – powiedział zombie

CG spojrzala na swoją dloń i zamarła.



Jej doń płonęła! Jak podczas sennego koszmaru!

Ale w jednej chwili płomienie zaczęły przygasać, znikać, skrywać się we wnętrzu jej ciała. Ostatnie płomyczki zmieniły się w iskierki migoczące pod skórą, a w końcu z jednym oddechem i one znikły.

- Czhy th phanhią bholhało? – wybełkotał chłopiec zombie pytanie.

CG rozejrzała się wokół. Nie wydawało się jej, by ktokolwiek poza tym umarlakiem widział to, co działo się z nią przed chwilą.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 23-10-2011 o 10:39.
Armiel jest offline  
Stary 29-10-2011, 12:34   #58
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Czhy th phanhią bholhało? – mały zombie wpatrywał się w nią z typową dziecięcą ciekawością.
CG przez moment nie mogła wydobyć z siebie głosu. To już była lekka przesada. Najpierw robi się przezroczysta, później staje w płomieniach jak pochodnia. Co się stanie następnym razem? Jest w połowie drogi żeby przerobić listę superzdolności Fantastycznej Czwórki...

Przykucnęła nad dzieciakiem i zmierzwiła dłonią jego skołtunione włosy. Nigdy nie umiała dogadywać się z dziećmi ale uznała, że ten gest stawia ją w lepszym świetle. Taki manifest pod tytułem: hej, patrz jak lubię was gówniarzy.
- Nie, nie bolało. Zrobisz coś dla mnie mały?
- Niee - pokręcił głową. - Bhohem shie chiebie.
- Świetnie... - CG groźnie zmrużyła oczy. Plan przyjaciółka wszystkich bachorów świata właśnie wziął w łeb. No ale jeśli nie po dobroci to trzeba inaczej.
- Nie chcesz żeby ci się stało coś złego, prawda? - nawet nie musiała się wysilać żeby jej ton zabrzmiał groźnie. Z reguły mówiła rzeczowo bez nadmiernego ciepła w głosie czy szczerzenia się. - Żeby ta zła pani, która czasem staje w płomieniach cię skrzywdziła, co?
- Nhie - zombiak zaczął niezgrabnie kusztykać, byle dalej od Cg. Najwyraźniej niewiele potrzebował, by spanikować.
CG złapała gnojka za ramię.
- Posłuchaj... Zachowaj dla siebie to co tu widziałeś, rozumiesz? Albo znajdę cię i uwierz mi, śmierć będzie najmniejszym z twoich problemów.
Wystraszony dzieciak - zombie pokiwał z takim zapamiętaniem głową, że prawie mu odpadła.

Dobra CG, włąsnie dostałaś nominację na sukę sezonu.
Nie była z siebie dumna. Ale nadmiernych wyrzutów sumienia też nie miała. Jeśli nie chciał się zgodzić po dobroci musiała uciec się do drastyczniejszych środków. Stawka była zbyt wysoka aby ryzykować... Kto wie, jeśli nawet MR by chłystka przesłuchiwał to istniała teraz spora szansa, że nie puści pary z ust. Cel uświęca środki, jak mówią.

Do wieczora miała jeszcze sporo czasu i nie bardzo wiedziała jak go spożytkować. Znała sporo osób w tym mieście, przyszedł czas aby wykorzystać kontakty.
Zrobiła sobie pół godzinny spacerek aż dotarła w znajome rejony zapuszczonego mrocznego Londynu. Wokół roiło się od bezdomnych, ubranych w cuchnące puchowe kurtki mimo potwornego upału. Niektórym chyba zawsze jest zimno. Albo wszystko jedno.

Wybrała zejście do metra i przeczesała kilka podziemnych korytarzy.
Odnalazła wreszcie znajomą twarz. Pewne rzeczy się nie zmieniają. Czternaście miesięcy później chudy staruszek dalej tkwił na swoim stanowisku niby budda pod drzewem figowym.
CG ukucnęła na piętach przed mężczyzną i złożyła mu głęboki ukłon w pokornym azjatyckim stylu.
- Mistrzu Po.
Kiedy uniosła czoło zobaczyła jego uśmiechniętą, pomarszczoną jak rodzynek twarz.

- CG Lawrence - poklepał ją po dłoni i poczekał aż przysiądzie się obok oparłszy plecami o ścianę. - Słyszałem, że nie żyjesz.
- Dobrze słyszałeś mistrzu Po.

Nie spieszyła się. Staruszek potrafił słuchać i opowiedziała mu wszystko z detalami. O przegranym zakładzie, o swojej śmierci i niedawnym powrocie. I wreszcie o wszystkich tych dziwnych rzeczach, które zaczęły ją dotykać.
Nie przyszła tu bez powodu. Mistrz Po był jednym z najpotężniejszych osób jakie poznała. Jego metafizyczna moc przelewała się w nim jak dzikie fale w oceanie. Miał jej niemal bezmiar. MR próbował kilkakrotnie go zwerbować. Totalnie bezskutecznie. Staruszek nie był zainteresowany światem zewnętrznym. Większość życia spędzał na kontemplacji siebie i chyba istotnie miał coś z buddy. Był mądry, oderwany od rzeczywistości i zdawał się wiedzieć rzeczy, których inni nie pojmowali. CG bliżej poznała się z nim kiedy odkryto jej chorobę. Przychodziła do niego gdy ból robił się nie do zniesienia i nawet garść pigułek nie przynosiła ulgi. Ale dłonie mistrza Po nałożone na głowę owszem. Czasem podejrzewała, że on nie jest człowiekiem.
- Czego ode mnie oczekujesz? - zapytał dziadek uśmiechając się zaraźliwie.
- Myślałam, że coś mi poradzisz. Podpowiesz. Jestem zagubiona mistrzu Po. Nie wiem co się ze mną dzieje. Boję się, że to wszystko wymyka mi się spod kontroli. Że w końcu to obróci się przeciwko mnie. Powiedz, czy wiesz co mi dolega?
- Życie. Dolega ci życie - przemawiał do niej jak do dziecka poklepując pokrzepiająco po dłoni. - Ten dziwny stan, który nie jest śmiercią. Nie można wrócić z Krain Zmarłych. Bez konsekwencji. Sądzę, że to są właśnie konsekwencje.
Westchnął cicho.
- Loup garou, kanji, kitsune - wszytskie zapłaciły cenę za powrót. Ty ją rownież zapłaciłaś. to oczywiste. Tylko, w odróżnieniu od ciebie, oni ją znają.
- Czy mogę nauczyć się to kontrolować? Cena brzmi jak negatywne konsekwencje. Czy nie mogę obrócić je na atuty?
-Yin, Yang. Światło i ciemność. Oczywiśie, że możesz. Ale czy dasz radę? Podstawą jest zrozumienie tego, czym się stalaś. Bo człowiekiem na pewno nie jesteś. Emanujesz. Jak Umarli. Tylko mniej intensywnie. Mniej zauważalnie. A aby kontolować porzeba zrozumieć. Ty rozumiesz?
- Nie - odparła zgodnie z prawdą. - Ale dlatego tu jestem. Podziel się ze mną swoją mądrością mistrzu Po - pochyliła głowę w geście niższości. - Wiesz czym jestem?
- Jeśli ty nie wiesz, to jak ja mogę wiedzieć? Wiedza płynie z wewnątrz. Jaźń określa naszą świadomość. Dusza. Ona zostaje niezmieniona. Zapytam więc raz jeszcze. Kim jesteś?
- Jestem tym kim byłam - wzruszyła ramionami. - Co zabawne nawet fakt, że zginęłam nie sprawia że czuję się inaczej. Gdyby nie te... efekty uboczne nie zaprzątałabym sobie tym głowy. Ale ja nawet nie wiem czy nie jestem niebezpieczna dla otoczenia. Dziś, kiedy moje ciało zmieniło się w płomień, wiesz jakie pytanie sobie zadałam? Czy gdybym spała w łóżku nie puściłabym z dynem całej kamienicy? Włącznie z jej mieszkańcami?
- A czy ten ogień cokolwiek zapalił? Bo nie wydaje mi się, z tego co opisałaś? To raczej emanacja. Czy groźna? Nie wiem.
- Nie, nic nie płonęło. To znaczy poza mną. Chociaż i ja tego nie czułam. Masz rację mistrzu, za bardzo roztrząsam sprawę. Będzie co ma być. Nie żyję - uśmiechnęła się krzywo. - Gorzej już przecież nie będzie. Trzeba robić swoje i nie myśleć o rzeczach na które nie mamy wpływu.
- Zen. Prawie.
- Słucham? - nie do końca pojęła słowa mistrza. - Radzisz mi medytację?
- Nie zaszkodzi.

Spędziła w obskurnym tunelu metra trochę czasu. Siedziała na skrzyżowanych nogach i próbowała odszukać wewnętrzną pustkę, miejsce gdzie kończy się ona sama i zaczyna wielkie nic. Mistrz Po dał jej najpierw kilka wytycznych. Wskazówek, które bardziej przypominały filozoficzne formuły niż instrukcję obsługi sprzętu AGD. Niemniej CG starała się wcielić je w życie.
Pozostało
jeszcze trochę czasu przed umówionym spotkaniem na Covent Garden. Zresztą, miała dość łażenia cały dzień piechotą w pełnym słońcu. Bolały ją nogi, nie było jej stać na gówniane metro albo taksówkę. Postanowiła złapać okazję w stronę centrum.

 

Ostatnio edytowane przez liliel : 31-01-2012 o 10:28.
liliel jest offline  
Stary 29-10-2011, 15:16   #59
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
- Jestem Cameron. Pogadamy.
Eureka normalnie. Przedstawił mi się koleś z zdjęciem którego biegałem po parku i o niego pytałem. W życiu bym nie zgadł. Do tego łak jak to łak nawet gadać nie potrafił i nie opanował typu pytajacego. Albo nie łapał która to strona ma prawo do rozkazów. Bym mu to wytknął gdyby łeb mnie tak nie nawalał. A może własnie dlatego chciałem mu to wytknąć. Zamiast tego wyciągnąłem rękę, którą mi uścisnął.
- Grosvenor Dusty. Z przyjemnością.
Poszedłem za nim pod drzewko i czekałem aż się odezwie.
- Więc? Co chce ode mnie MR?
- MR nic. Ja chciałem prosić o pomoc w sprawie czterech zabójstw. Nie wiem czy słyszałeś to może Ci opowiem. Trzech skurwieli z małymi fiutami postanowiło się odegrać na pewnym bezdomnym. Łatwy cel bo oprócz tego, że bezdomny to jeszcze zombi. Obaj wiemy, że zombi przez postępujący rozkład nie są silni. Pech chciał, że za zombiakiem ktoś się ujął. I w szale zabił tych skurwieli a potem uciekł na teren tego parku. Był to łak. Tak ja to widzę. A teraz powiem Ci jak to widzi większość z MRu. Trzech zagubionych młodzieńców wpadło na głupi ale nieszkodliwy pomysł zniszczenia ciała. Mała szkodliwość społeczna. Mieli pecha trafić na bestie, która ich brutalnie zamordowała. Nie koloryzuje, większość MRu naprawdę tak to widzi. Już rozumiesz czemu chciałem się spotkać z Tobą zanim moi partnerzy to zrobią? Bo jeden z nich widzi wszystko tak jak mu dowództwo każe. Pogadamy jak Twego kumpla z tego wyciągnąć?

- Ale z ciebie gaduła - westchnął ciężko łak. - Fajnie gadasz. Mądrze. Przekonująco. Ale co te całe gadanie ma, kurwa, ze mną wspólnego? Jak park jest pod nosem, to pewnie ktoś z tutejszych łaków? Proste myślenie. Brak dowodów. Może przyjezdny zmiennoksztaltny? Może wyjątkowo brutalny wampir? Może szaleniec z piłą mechaniczną i taaakim hakiem? Dlaczego ktoś z mojej ferajny? To myslenie od dupy strony. Po mojemu, wiesz. tak sprawa się ma.
Wolnym, nieprowokujacym ruchem wyciągnąłem papierosy i wyciągnąłem do niego.
- Palisz?
- Jedynie głupa przy laseczkach.

Zaśmiałem się i wyciągnąłem sobie szluga.
- Ale ja sobie zapalę, okey?
Spojrzał na mnie jak na idiotę, no tak łak nie był przyzwyczajony do kurtuazji. W końcu wzruszył ramionami.
- Rak płuc mi nie grozi, więc pal na zdrowie. W ciąży też nie jestem.
- Dowody... Dowodów nie zbierałem. Bo nie chce przyjść tu z nakazem. A przed nim zbieram dowody. Ja chcę tę sprawę załatwić sprawiedliwie co nie zawsze równa się zgodnie z prawem. Ale już Ci mówię czemu najprawdopodobniej był to łak z Twego parku. Do zabójstw doszło zaraz po morderstwie Johna. John był bezdomnym z Twego parku. Nie oszukujmy się, nikt kto by go nie znał nie naraziłby się atakując trzech karków. No może prawie nikt. Na pewno nie przyjezdny łak czy szaleniec z piłą mechaniczną. Więc dlatego przyszedłem do Ciebie pogadać zamaist szukać socjopatów czy przyjezdnych.

- Aha. I jaki masz plan, Sherloku?
Ledwo opanowałem śmiech, skończyło się na uśmiechu. Tak na mnie na początku wołała Emma.
- Wybacz, ten zwrot mi coś przypomniał. Kogoś z dawnych znajomych kto zmarł. Jaki mam plan? Wykorzystać wszystkie przepisy prawne i swoje wtyki by ten Twój kumpel zamiast nakazu dostał coś mniej ostatecznego. Już raz coś takiego robiłem a sprawa byla bardziej poważna bo łaczka zaatakowała regulatora na służbie. Robię to bo kurwica mnie trafia gdy każą MRowcom latać za kimś kto zrobił... właściwą rzecz a każe chronić skurwieli. Ale będę chciał coś za to. Informacje. Będę chciał by ten który zabił tamtą trójkę opisał mi dokładnie i szczerze swój stan. Co czuł gdy stracił kontrolę, czy było coś dziwnego przed tym. I chcę by to zrobił szczerze. A potem żebyś mi powiedział czy to poprostu zwierz przejął nad nim kontrolę czy to coś z zewnątrz. Znowu się rozgadałem. Co o tym sądzisz?
- Niby fajnie, ale widzę małe ale.
- Słucham.
- To nikt stąd. Serio.

Lubiłem Camerona, znaczy tak jak mogłem lubić łaka, powinien pójść do odstrzału jako jeden z ostatnich. Szanowałem go, że chroni swoich ale... mógłby się nauczyć kłamać. Bez tego nawet ja mogłem go wciągnąć nosem nie mówiąc już o takich rekinach intryg jak Lynch. Udałem zasępienie i zaciągnąłem się fajkiem.
- To chujowo. Bo w MRze myślą że stąd. Sprawa jest polityczna więc jeżeli do jutra nie załatwie tego po swojemu to zrobią pokazówkę. Ręczyłem za to swoją reputacją. Cóż... Tak nie moge Ci pomóc. Uważajcie na siebie, będzie trzeba to w tym wypadku dowody i sfabrykują. Ktoś od Was poleci. Niewinny. No ale dzięki za rozmowę. Trzymaj się i pilnuj swoich. Widać, że na nich Ci zależy, potrzebują takiego lidera.
Skinąłem mu głową z szacunkiem ale i zmartwieniem następnie odwracając się w stronę samochodu. Nie musiałem być jasnowidzem jak Harry by wiedzieć co nastąpi.
- Zaczekaj.
W głosie łaka było słychać wahanie.
- Ręczysz słowem, że nic się temu komuś nie stanie? Że go wybielisz?
I miałem go w garści. Wystarczyło przytaknąć, przysiąc na tysiąc różnych rzeczy i zapakować winnego do samochodu a potem odstrzelić. Tak powinien zrobić Regulator. Wspominałem, że nie uważam się za niego? Miałem zamiar z tej sprawy wyciągnąć wszystko, dlatego zagrałem inaczej. Wziąłem ciężki oddech, odwróciłem się i grałem dalej.
- Nie. Ręczę, że albo go wybielę albo nigdy go nie spotkałem i poprostu nie znalazłem tropu. Wtedy będzie ktoś inny dowodził ta sprawą. Ale ręczę słowem, że nie zaprowadzę go na egzekucje.
- Dobra. Popytam ludzi. Dowiem się kto to zrobił i … wpadnij tu o szóstej wieczorem.
- Dzięki, uruchomie moje wtyki i zacznę działać. Jakby przypdkiem to był ktoś od Was.
- Mała szansa -
łak opuścił głowę. - Ale sprawdzę. Upewnię się.
- Upewnij się. Mogę być z dwoma kumplami są wtedy ze mną. Jakby ktoś się czaił i obserwował Was z ukrycia to... To nie są moi wtedy.
- Wali nas to szczerze mówiąc. Póki ktoś z giwerą się nie czai, to może tu być. To publiczny park, przecież. Ludzie przychodzą tu z dziećmi, robić dzieci, na wypoczynek i picie piwka pod chmurką.
- Do zobaczenia wieczorem Cameron.

Ballif skinął głową, spojrzał hardo i ruszył, lekko zgarbiony, w kierunku, gdzie w parku było zlokalizowane było boisko. Tygrys lub lew. Stawiałem na to drugie. Czyli był cholernie stary, jak tylko zaczął się ten bajzel wielkie zwierzęta z zoo poszły na pierwszy ogień. Jeśli tak było to Cameron był naprawdę twardym sukinsyna do zabicia. Niektóre starsze łaki wchodziły w jakąś dziwną symbiozę z swoimi nosicielami. Ponoć potrafiły kontrolować przemianę w bestie i aż tak skutecznie nie działało na nich srebro. Co prawda i tak miałem parę różnych pomysłów jak go wykończyć. Nie żebym to planował ale każdy miał swoje hobby. Ruszyłem do samochodu i pojechałem do MRu.

***

Zapukałem drzwi do tego całego Irola i po zaproszeniu wszedłem do środka.
- Koordynatorze Brendanus.
- No?

Zamknąłem drzwi i stanąłem w czymś co dla laika było na baczność. Ot żeby wyrazić szacunek ale nie zbytni.
- Jak rozumiem w sprawie mamy wziąć bardziej niż sprawiedliwość pod uwagę aspekt polityczny? Żeby skini i łaki były wdzięczne nam za rozwiązanie tej sprawy po ichniemu?
- Nie wiem jak w Liverpool, ale u nas, w Londynie, liczy się sukces. A co nim będzie, sam zdecydujesz.
- W Liverpool liczyło się coś trochę innego. Sukces ale inny, no ale sytuacja była inna. Powiem wprost. Mam plan jak zrobić to na lewo tak, że łaki i skini będą dla MRu jedli z ręki. Potrzebuję tylko pewnych środków. Mówić dalej? Czy przyprowadzić tu łaka w srebrnych obrączkach przez co cała ich wataha będzie wkurwiona?
- Środków. Jakich. Straciłeś Hartmana. To normalne w Londynie.Zastrzelil go Firebridge. To już mniej normalna sytuacja. Masz nowego w zespole. Dogadacie się. Też jest z Liveropoolu.

Zamarłem. Hartman. Prawie go nie znałem, naprawdę. Rozmawiałem z nim dwa razy w życiu. Ale był tam. Walczyliśmy ramię w ramię. Nieznałem go ale lubiłem, nie jak na łaka, jak na człowieka. Ale uczucie pojawiło się i znikło zastąpione przez obojętność, ból i wściekłość. Czym jestem? Minę miałem jednak jak z kamienia.
- Nie wiedziałem o tym. Co z Xarafem? Co do środków to potrzebuję głowy łaka. Jakiegokolwiek zabitego na akcji. A skini i łaki będą nam jedli z ręki. Ten Cameron to chyba szycha u nich, przydałby się nam taki zwolennik MRu.
- Głowę łaka? A czym będzie się różniła od dajmy na to psiej?

O Boże z kim ja rozmawiam?! Stażystą czy koordynatorem?!
- Zawirowaniami śmierci, całunu czy jak to tam zwał. Ja tam tego nie czuje ale wiem, że po “śmierci” Zdechlaka zostaje. Jeżeli jest dzisiaj jakiś łak do odstrzału to wolałbym żeby jego głowa się zgubiła. Nigdy nie wiadomo czy nie szarpnął się na diagnozę albo nie mają u siebie kogoś uzdolnionego.
- Weźmiesz łeb po nosicieli Hartmana.
- Tak jest. Dziękuję. Raport złożę jutro z rana a potem coś z tego spisze. Gdzie teraz znajdę moich współpracowników?
- Jechali do ciebie do parku.

Odmeldowałem się i ruszyłem szybkim krokiem na dół. Musiałem się śpieszyć, niewiadomo co nowy z Xarafem odwali. Na całe szczęście znałem nieźle Londyn i miałem tendencje do ignorowania znaków drogowych. Może zdąrze. A swoją drogą muszę skończyć szybko tę sprawę zanim nowy mnie zdekonspiruje.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 09-12-2011 o 20:32.
Szarlej jest offline  
Stary 29-10-2011, 19:16   #60
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Nie wiedział czy jego pierwsze, instynktowne skojarzenie było coś warte. Jakoś skojarzyły mu się stare zmumifikowane łapy na kierownicy z ranami na przedramionach Litwinki. Czy Łotyszki, już zdążył zapomnieć. Z drugiej strony mogły to być kończyny jakiegoś cudaka w stylu nowym lub starym. Fearie mieszaniec albo stary poczciwy krwiopijca który wysechł od słoneczka padającego przez przednią szybę.
Co się tu do kurwy nędzy stało?! Gary odpalił fajka i mrużąc oczy przyjrzał się jeszcze raz wnętrzu auta, czekając na technicznych. Wyszkolenie federalnych podpowiadało krok po kroczku. Zbuduj wersję. A więc tak, Pani M. wpadła na zorganizowane party dla druidzkich kumpli, uwolniła jakiegoś skurwysyna który w niej zamieszkał i wykosił imprezowiczów. I potem co? Pojechali się wykąpać? Czyje łapy stoją na kierownicy? Ochroniarza? Ale w takim razie ona go sprzątnęła? Po co? I gdzie reszta ciała? No a co z tym płaszczykiem i kozikiem z brązu? Dlaczego zostawili to tutaj? Nie potrzebne już, czy spieszyli się...

Shay zwrócił uwagę na jedną rzecz. Zdążyli zamknąć samochód, więc chyba zakładali że tu wrócą. Ehh, coraz więcej pytań i coraz mniej odpowiedzi... Triskett wyciągnął jeszcze biały płaszczyk i oglądnął dokładnie symbol, dając go Loli obfotografować do woli. Drzewo? No niby pasowało do druidów. Po kiego grzyba brali to ze sobą?
W między czasie dostali info o Hartmanie. Gary zaklął w myślach i po raz kolejny tego dnia pożałował że nie ma przy sobie łyczka czegoś mocniejszego. Łak wpisał się w ich grupkę idealnie. Charakterem i umiejętnościami dopełniali się i Triskett zdążył go już dość dawno polubić, a to rzadka sztuka. Nie chodzi o to że był zdechlakiem, ale Gary niewielu miewał przyjaciół. Ostatnim był Jimmy... Zerknął na Lolę i odwrócił wzrok. Jedno było pewne, Gary nie popuści i dowie się co za skurwysyn go załatwił. Robił w grupie „Iskra” z tego co pamiętał. Wszystkich ich tam załatwili czy jak? Gniew i frustracja zaczynała w nim kipieć powoli. Warczał na technicznych jak pies, rozstawiając ich po kątach, a oni albo olewali go albo starali się mu schodzić z drogi. Wkurwiony egzekutor kazał zaś zawieść łapy do Komory, zebrać odciski, przeczesać samochód do ostatniej śrubki. Oddał też im płaszcz, hemogenetyka, mikroślady krwi, pełen zestaw. Znał ograniczenia laboratoriów, ale aktualnie gówno go to obchodziło. Na wszelki wypadek, nóż zawinął ze sobą. Zawsze lepiej mieć a nie potrzebować...

Czekając na przydziałowe zastępstwo z departamentu węchowców, Gary podszedł do Loli. Wiedział, że ona też lubiła Mike’a, w końcu przez niejeden syf razem przeszli. Uścisnął jej rękę i wyjątkowo nie było to żadne preludium do pieprzonego eksperymentu. Bliskość i ciepło jej ciała koiło nerwy i wściekłość, tak po prostu działała na niego. Wywiad wśród gapiów nie przyniósł nic ciekawego. Dalej nie miał najmniejszego pojęcia po jaką cholerę tu przyjechali. Miejsce na porzucenie i ukrycie samochodu? Nie, durnota. Musieli wiedzieć że rano pojawią się tutaj tłumy. No więc kurwa co?

Psychiczna część drużyny chyba też zaczęła się zastanawiać, bo gdy wyspa przyciągła ich uwagę, Shay zaraz zaproponował wycieczkę
Sceneria byłaby ciekawa, gdyby nie okoliczności i Gary nie miał na myśli tutaj że jest wyubierany w kurtkę, koszulę i buty niezbyt nadające się do łażenia po piasku czy pedałowaniu na pieprzonym rowerku. Zerknął podejrzliwie na dwójkę “uduchowionych” czy czasami sobie jaj nie robią, ale widząc wpatrzony wzrok w wyspę, odpuścił. Wiadomość o śmierci Mike’a spowodowała że te cholerne śmiechy i atmosfera pikniku zaczynała mu działać na nerwy. Widok masakry druidzkiej farmy i … no łapy na kierownicy powodowały że zmysły regulatora były nastrojone na Defcon 3.
- Czyli co? Romantyczna wyprawa na wysepkę? - podszedł do Loli i od niechcenia objął ją w pasie, prezentując muskuły i swoją siłę. Ona zaczęła od tajnej broni i od wabienia latynoskim tyłeczkiem, ale on też wiedział co ją kręci. Śledztwo śledztwem, ale zakład był kurwa do wygrania. Ruszył do wypożyczalni i z góry wiedział komu przypadnie zaszczyt pedałowania...
 
Harard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172