Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-10-2011, 11:00   #28
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Wszedł do samochodu i zamknął za sobą drzwi. Odpalił. Pickup w żaden sposób nie mógł stanowić jakiejkolwiek ochrony przed zarażonymi lub przed ludźmi Umbrelli. Nie podobał mu się samochód: był głośny i był widoczny, podczas gdy Jilek chciał wyparować ze świadomości niemalże wszystkich.
Poranek przyniósł lekką mżawkę, która ustąpiła równie szybko, jak się pojawiła, pozostawiając za sobą zaledwie opuszczone ulice zanurzone w rosie i krople na liściach. Jilek patrzył w mesmerycznym transie na zaparowaną szybę, gdzie po drugiej stronie pięły się maleńkie strumyki. Niewątpliwie przypominało mu to coś. Zawsze, kiedy tylko pozwalał swoim myślom wędrować, te ciągle przynosiły mu te same obrazy.
Jak ta kurwa-żebraczka.

*

Ledwie wyrwał się ze snu narkotycznego. Zawsze po takich razach był nienaturalnie ospały. Nienawidził tego, kiedy ładowali mu kolejne igły w kark, w ramię czy w udo, tylko po to, żeby przemienić go w posłuszne warzywo, które ból odczuwa co prawda, jednak niewiele sobie z tego bólu robi. A jednak zawsze powroty były największym koszmarem: na jego skórze i ubraniu znajdowały się rude plamy jego własnej krwi. Sam czuł się po prostu jak worek poprzestawianych gnatów, którym co rusz ktoś potrząsał. Szwy na jego ciele były zrobione profesjonalnie i nie byle jak, jednak ich ilość na jego ciele przypominała mozaikę lub tatuaż.
Był teraz w innej celi. Nagle postanowiono go przenieść do innej celi, do tej bardziej szpitalnej, wyłożonej brunatnymi kafelkami. Była tutaj nawet kabina prysznicowa i wychodek; kibel był suchy jak pieprz, a słuchawka i szlauch z prysznica zapodziały się Bóg wie gdzie. Jedynie umywalka działała, dzielna, niezawodna, robiąca za wszystko. Zdarzyło mu się nawet załatwić do umywalki, a gówno przepchać plastikowym widelczykiem zwędzonym jakiemuś sepleniącemu starcowi z sali głównej.
Maleńkie strumyki wilgoci pięły się po kafelkach.
Drzwi były otwarte. Oczywiście, że były otwarte, w tym więzieniu były zamknięte tylko te drzwi, które prowadziły na zewnątrz. Przypominało to jakiś ponury reality show. Ostatecznie, wiele pomieszczeń miało kamery w miejscach niedostępnych dla nikogo.
Wyszedł.

*

Sala główna była jedynym miejscem, do którego mógł pójść, oczywiście. Na szczęście, większość hałastry gdzieś wybyła i było mu obojętne, czy byli w swoich celach, na korytarzach, na testach czy może po prostu byli martwi, co pewnie było najbardziej prawdopodobne.
Usiadł na fotelu, gapiąc się bezmyślnie w telewizor. Kolejny dzień, o którym zapomni.
Już miał zasnąć, kiedy zoczył Panią Doktor.
Jak zwykle, bawiła się klockami. Nie były to jakieś duńskie, plastikowe klocki, tylko stare i poczciwe drewniane, wyrzeźbione przez jednego z tych mniej znanych producentów. Pani Doktor bawiła się swoimi klockami pomiędzy fotelem z roznegliżowaną staruszką pogrążoną w głębokim śnie a człowiekiem tkwiącym w stuporze w niemożliwej pozycji. Jilek gapił się na nią bezczelnie, nie obchodząc się tym, czy jest tego świadoma, czy nie. Zawieszał wzrok, nic więcej. Ostatecznie, wiedziała, że gapi się na nią – nic nienormalnego w quasi szpitalu wariatów, który szpitalem wariatów w ogóle nie jest, gdzie ściany mają oczy.
Obserwował jej ręce, które były upstrzone małymi ranami. Od kiedy zaczął ją obserwować, przestała budować domki. Drewniane bloki układały się...
Coś go tknęło i zaśmiał się głośno na tą myśl. Wstał i skierował się w stronę drzwi, uśmiechając się głupkowato, idąc dokładnie w stronę tego, co myślał, że może być częścią labiryntu. Pierwsze, drugie, trzecie i czwarte drzwi. Tak, tak, tak – to niewątpliwie tutaj. A tu powinno być...
Głupi uśmiech spełzł z twarzy.
Najpierw pomyślał, że to przypadek – zwykła zbieżność głupich kawałków drewna. Wracał parę razy do sali głównej, lustrując jeszcze raz układankę i wracał raz za razem do sali głównej.
Tymczasem tłum wewnątrz niej narastał, jak gdyby miało się tutaj odbyć jakieś zgromadzenie obłąkanych. Co gorsza, Pani Doktor gdzieś znikła. Za to klocki zostały, których to konfigurację solennie przerysował na papier toaletowy.
Musiał ją znaleźć, zanim zniknie na zawsze. Musiał wiedzieć, skąd ona wiedziała o tym, wygląda cała podziemna baza, bowiem układanka z klocków świetnie opisywała pomieszczenia, które znał, jednak rozciągała się dalej, o wiele dalej.
Poza salą główną, istniały jeszcze cztery sektory, w których mieszkały produkty eksperymentów, w tym jeden z nich – sektor D – nie był zamieszkiwany przez nikogo z powodu faktu, że był niemal całkowicie zrujnowany przez zawał, który wydarzył się kiedyś, Bóg wie, dlaczego. Czwarte skrzydło było jednak siedliskiem wszystkiego, co chciało być zostawione w spokoju. On sam nierzadko zapuszczał się tam do czasu, kiedy został zaatakowany przez jednego z mieszkańców. Wiedział jednak, że Pani Doktor pomieszkiwała w jednej z ciemnic w sektorze D, należało więc podjąć ryzyko.

*

Wspomnienia były jak rausz, który przerwał Thomson. Samochody zatrzymały się. On natychmiast wysiadł.
Nie do końca łapał logikę tego... Jak mu tam? Chyba Thomson. Nie był pewien, dokąd chciałby polecieć samolotem bez pilota, zważywszy na to, że cały glob zamienił się w piekło. Jedynym, co było interesujące, były czarne samochody. I ludzie. Ludzie, których można było obedrzeć ze skóry i kazać wyśpiewać im historię ich życia.
Nieważne zresztą. Czuł, że może wkrótce potrzebować tych ludzi do realizacji swoich planów, a poza tym był zainteresowany samolotem i utrzymaniem go na ziemi, póki co. Miał nawet pewien pomysł.
Sądził, że wieża kontrolna może być strzeżona u dołu lub ktoś może być na schodach prowadzących do niej. Sporym ułatwieniem był przylegający budynek do wieży kontrolnej. Wystarczyło się tylko wspiąć. Był dopiero ranek, jednak nie chciał ryzykować ujawnienia się.
Rzekł:
- Zajmę się wieżą kontrolną, bez niej nie polecą nigdzie.
Nie mógł podejść blisko do samolotu, jednak istniało o wiele większe prawdopodobieństwo, że wejdzie do wieży przez tamten budynek.
- Co do was, radzę się gdzieś przyczaić. W końcu ktoś będzie chciał wejść do tej wieży, żeby sprawdzić, o co chodzi. Dobrze by było, żeby nie weszli do środka. Acha, macie krótkofalówkę? Cokolwiek? Przyda mi się.
Poszedł. Biegł lekkim truchtem dopóki, dopóty było oczywiste, że nie zostanie zauważony. Zanim wszedł do budynku, upewnił się, że nie zobaczy go nikt – i przemknął szybko przez odcinek dzielący jego i budynek.
Spojrzał. Tylko ciecie i durnie chodzą schodami, poza tym, on chciał się znaleźć jak najszybciej na najwyższym piętrze – nie na samej górze, gdzie ryzykowałby odkrycie. Nie miał także pewności, czy w budynku nie znajdzie kogoś jeszcze, na czym zależało mu najmniej. Znalazł okno, przez które można było wejść, i zaczął się wspinać po rynnie i gzymsach.
Nie był to częsty widok, widzieć dorosłego człowieka pełznącego niczym pająk po ścianie. Wyglądał niczym dziwaczny owad pełznący po murze.
Niemalże u szczytu, wszedł i nasłuchiwał przez dłuższy czas. Upewniwszy się, że nikogo nie ma, biegł cicho w stronę wieży.
Jak mógł się domyślić, drzwi były otwarte. Najciszej jak tylko mógł, wyłuskał nóż ze zwojów swojego ubrania. Moment przed bawił go najbardziej. Był niemalże taki sam, jak moment przed dojściem: najbardziej naładowany energią, agresywny, nie znoszący odmowy.
Usłyszał jego głos, zanim jeszcze skoczył na niego
A kiedy skoczył, natychmiast zerwał intercom i wepchnął swoją dłoń okutaną w trzy rękawice do jego ust.
Poczekał chwilę, aż się uspokoi, i rzekł:
- Ćśś, skurwielu. No? Słychać mnie?
Poczekał, na znak, że tak.
- A teraz skup się, bo urwę ci głowę. Zaraz wymyślisz mi powód, czemu ten samolot nie może startować i powiesz im go. Rozumiemy się?
Poczekał na znak, że tak.
- Mam nadzieję, że nie chcesz znać alternatywy?
Poczekał na znak, że nie.
Odkneblował go, przycisnął nóż do pleców i pozwolił włożyć znowu mikrofon i słuchawki. Kiedy tylko wypowiedział słowa, które chciał, odwrócił nóż rękojeścią i uderzył z całej siły w potylicę. Kiedy tamten upadł, przeszukał go, zabrał wszystko, co było w miarę wartościowe i odwrócił się. Nasłuchiwał. Nadchodzą? Wyciągnął noże do rzucania.
- Wieża kontrolna załatwiona – rzekł do krótkofalówki.
 
Irrlicht jest offline