Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-10-2011, 14:00   #29
Widz
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Spokój i opanowanie. Spokój i opanowanie. Nowa pieprzona mantra, a może wcale nie taka znów nowa. Przez chwilę, tam w tym pokoju, miał całkowicie dość. Idiota w kurtce Umbrelli, idiota, który mógł nawet coś wiedzieć, ale zamknął mordę jak obrażony szczeniak. Nie było sensu go krzywdzić, to był już chodzący trup. Bez najmniejszych szans przeżycia, jednostka, która chciałaby mieć wszystkich gdzieś i żyć własnym życiem, tyle, że nie zauważyła, że czas jednostek się skończył.
Bez pomocy jesteś trupem. Thomson nie zostawiłby mu nawet kluczyków do kajdanek, gdyby nie wzrok kobiet. Nie pytał co czuły, nie pytał czym odpowiedziałyby na jego pogardę wobec tego niedoszłego trupa. Nawet sukinsyn nie podziękował za uratowanie życia. Pieprzenie. Prawie stracił przez niego panowanie, a kontrolę nad gniewem odzyskał dopiero w wozie, jadąc powoli w kierunku Winthrop. Taka prędkość była przez chwilę odpowiednia, póki mgła się utrzymywała. A przed nimi ustawiono takie niespodzianki jak przewrócona taksówka.

Otrzeźwiły go strzały. Kilka kulek z jakiegoś marnego rewolweru z efektywnym zasięgiem dziesięciu metrów, ale to wystarczyło. Zmełł w ustach przekleństwo, zły na siebie i na wszystko wokół. Na co oni do cholery liczyli? Że ktoś na nich grzecznie będzie na tym lotnisku czekał, czy co? Gdy już minęli Winthrop, wszystko przestało mieć sens, a jego myśli po raz kolejny zaczęły wybiegać na zachód, ku miejscom, które znał. Ku ludziom, których znał.
Nie było nikogo takiego przy nim w chwili obecnej. Dwa dni wspólnego podróżowania, ucieczki i walki. Tak można było poznać ludzi, przekonać się co siedzi głęboko w nich. Tak głęboko, jak w zwykłych czasach nigdy się nie sięga.
Tak, zwykłych czasach. Już wątpił, że takie powrócą.
Była też inna kwestia, w tym całym poznawaniu. W końcu na dobrą sprawę nawet ze sobą nie rozmawiali. Znał ich lepiej niż oni siebie jeszcze trzy dni temu, a jednocześnie nie znał ich w ogóle.
Musiał kogoś odnaleźć, bo inaczej zwariuje!

Myśli nie przeszkadzały mu mieć oczu szeroko otwartych. Zaklął, tym razem głośno i dobitnie, skręcając za pierwszy lepszy budynek. Umbrella! Pieprzona Umbrella, znów kręciła się pod nogami, choć tym razem najwyraźniej nie polowali na nich, a zwyczajnie załatwiali swoje sprawy. Tylko dlaczego akurat na tym lotnisku, do diabła! Spojrzał na Boven, zastanawiając się nad tym, co mówiła Jilekowi. Jeśli mieli tu wiele swoich kryjówek, może to był sposób na wydostanie z nich tych najważniejszych rzeczy, chociaż samolot to wyglądał prawie na wojskowy. Cywilnych przecież nie malowało się na takie barwy. Oznaczeń nie widział, zdecydowanie w tych całych przygotowaniach do ucieczki powinni wcześniej pomyśleć o lornetce. Teraz było za późno.
A zanim cokolwiek postanowił, włączył się świr, oznajmiając co następuje i zwyczajnie zaczął włazić po ścianie. Kretyn!

Thomson patrzył na to przez chwilę w lekkim osłupieniu, a potem po raz pierwszy podjął głośno kwestię tego świra.
- Marie, kim, do diabła, jest ten człowiek?
Kobieta westchnęła, kręcąc głową z podobnym niedowierzaniem. Ale najwyraźniej nie znała całej historii.
- Jeden z tych, którzy... zgłosili się do testów. Najczęściej nie do końca świadomie, albo nie czytając tego, co było na umowie. Nie wiem co na nim testowano, wiem tylko, że nie były to zwykłe tabletki na pospolitą chorobą. Być może antywirusa? Wtedy oznaczałoby... że jest zarażony.
David po raz kolejny zmełł przekleństwo. Niewiele mogli zrobić, tamten już podjął decyzję. Tyle, że co? Ma zamiar sam walczyć z tymi wszystkimi kolesiami z Land Roverów? Do cholery, przecież oni na bank mają w dupie jakąś wieżę kontroli lotów!
- Kurwa! Niby nie dziwię się, że chce wszystkich rozpieprzyć. Skupmy się teraz na tym co jest. Umbrella ma tu pilotów. Ale nie wiem jak wy, ja nie mam pojęcia, gdzie można lecieć. Które lotnisko nadaje się do lądowania, który pilot posadzi maszynę bez kontroli lotów. Śmigłowiec nadawałby się bardziej, ale pilot samolotu to nie pilot helikoptera. Może coś mają w hangarze, bardziej prawdopodobne, że nie mają.
Uśmiechnął się wrednie.
- Ale mają dobre samochody, a my ckm na dachu. Liberty, możesz zabrać rodzinę i ukryć. Marie, będziesz prowadzić w razie czego. Chcę wiedzieć co oni tu kombinują.

Być może popełniał błąd. Być może niepotrzebnie ryzykował, bo mogli nie napotkać na zwykłych roboli a dobrze wyszkolonych komandosów. Tyle, że dla niego omijanie problemów to było za mało. Zerknął jeszcze na kobiety, wiedząc, że mógł się ugiąć. Gdyby tylko zrobiły coś wspólnie, gdyby...
Zamiast myśleć, chwycił krótkofalówkę.
- W dupie mają wieżę, chyba, że ta im bezpośrednio zabroni. Wymyśl, kurwa, jakiś powód. Do nich nie podjedziemy, musimy poczekać, aż oni wrócą do nas. Jeśli masz tam lornetkę to obejrzyj dokładnie i raportuj. Z góry masz lepszy widok.
Nie wiedział dokładnie co chce zrobić. Ale te Land Rovery muszą wrócić, jeśli ten na górze był od nich. Mieli opancerzone wózki, ale niewiele to się zdawało w przypadku trafień z tego bydlaka na dachu Humvee.
Być może popełniał błąd.
Ale jeśli tak, będzie to ostatni w jego życiu. Umrze nieświadomy.
Nie był w stanie odpuścić. Nie...
Jeszcze raz zerknął na Liberty i jej siostrę, jedyną oznakę normalności w otaczającym świecie.
 
Widz jest offline