Podróż po imperialnych traktach równie bogata była w emocje co zwiad wokół Karak Azul, toteż z radością przyjął mały popas w zajeździe pod siedmioma szprychami. Gardło przeschło a i posmak gomrundowej gorzałki trzeba było czymś zabić. Usiadł więc zresztą towarzystwa i skinął na karczmarza co by mu piwa przyniósł. Przysłuchiwał się gadaniu Gomrunda, kręcąc co jakiś czas głową i krzywiąc się, że mimo ogromnej brody było to znać po jego twarzy.
- Ten Erich to być taki kuzyn tego trup co i ja. Tyle se ja niepodobny. To nie być uczcife i ja czuć fielki kłopot. S drugiej stlony pieniundze dobla rzecz. Wyprawa wyluszyła i czymś siem tsza zajomć. Mosze wpirw popatszymy czy nie potrzebujom kogoś w Altdorfie?- powiedział niepewnie. Zdawał sobie sprawę, że praca najemnika to nie to samo co bycie baronetem.
Pociągnął szybko łyk piwa z przyniesionego mu kufla.
- Co co łupów Gomrund ma racjem. Tszeba podzielić po równo miendzy wszystkimi. Za duszo dla siebie nie blac. Jak galłacz to nie rusznica.
Dalsza część wieczoru minęła typowo. Trochę się popiło i powspominało walkę oraz posnuło domysły na temat przyszłych korzyści z łupów.
***
Altdorf powitał swojsko wędrowców, smrodem rynsztoków i tłumami żebraków. Imrak trzymał się blisko Gomrunda pomagając mu od czasu do czasu „przeciskać się „ w miejskim tłumie. Zaczął żałować, że się tu pojawił.
- Już chyba lepiej było zostać z Hildą – wymknęło mu się podczas szczególnie zażartej utarczki z jakimś żebrakiem.
Drapiący się jegomoście, chcący zwrócić uwagę Ericha, jego uwagi nie zwrócili w ogóle. Myślami był przy następnym kuflu piwa i coraz częściej przy żonce, którą pozostawił w rodzimej twierdzy. Rozpogodził się dopiero gdy jakiś jegomość o imieniu Joseph zaprosił ich na poczęstunek.
- To rozumim. Pierwsy osobnik, który nicego od nas nie kce. Pszyjmuję, zwę się Imrak Druzd – powiedział rudowłosy brodacz po czym wyciągnął prawicę do Quartijna.