Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-10-2011, 23:46   #31
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Puścił gasnącego w oczach Hulza, wsunął drobną rączkę Janny w jego szorstką łapę i przytrzymał, aż w spłoszonym, wilgotnym spojrzeniu dziewczyny znalazł zrozumienie. Klepnął jeszcze po plecach cierpliwie uciskającego ranę Gunnara i poszedł tam, gdzie można było coś zdziałać.

Po drodze pochylił się nad tym, co zostało z Wihajstra. Los obszedł się z nim doprawdy okrutnie, a topór Konrada dopełnił makabrycznego dzieła, ale Spieler nie miał żadnych wątpliwości. Szukał jednak ostrożnie jakiejś pamiątki po dawnym życiu, żeby oszczędzić ich Ogarowi.

Za zakrętem drogi przytrzymał za ramię wycofującego się nerwowo Philipa.
- Wstrzymaj się, mistrzu. Postawmy najpierw to pudło na koła, na oko wygląda lepiej niż nasze – powiedział z naciskiem. Nie chciał szarpać się z Bretończykiem, ale liczył, że mocny uścisk i rozsądne słowa trochę go uspokoją. Każda para rąk się przyda.
- Wyprzęgaj chabety, Erich, nie będziemy dźwigać z padliną... Szlag.
Popatrzył badawczo po towarzystwie i znów na uwięzionego stwora. Potarł w lekkim zakłopotaniu kark, po czym wzruszył ramionami.
- Tak czy tak, furę warto podnieść. Z tym róbcie co chcecie. Panie Druzd, Płomienny... – zagadnął zachęcająco krasnoludów, wycierając lepkie od Hulzowej krwi dłonie w kapłański płaszcz najbliższego trupa. – Wybacz, braciszku... Spróbujmy się z tym... powozem.
Stęknął, pochylając się nisko, żeby poszukać pewnego chwytu pod krawędzią dachu.
No to na sru!

Odsapnął, wierzchem dłoni otarł pot z czoła, rozejrzał się bez większych nadziei. Nikt nie sprawiał wrażenia szczególnie zainteresowanego wycieczką po zagubione konie.
- Same się nie znajdą... – mruknął pod nosem, doprowadzając do porządku kolejną lampę. – Erich, zbieraj się, chyba ty jeden znasz się tu na szkapach.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 06-10-2011 o 23:48.
Betterman jest offline  
Stary 07-10-2011, 12:40   #32
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Konrad potarł obolałą szczękę.
Cieszył się, i to bardzo, że nie stracił zębów, bo pewnie by zaczął mówić jak Erich. Ale i tak miał wrażenie, że przez kilka dobrych dni będzie mieć kłopoty jeśli nie z mówieniem, to z jedzeniem z pewnością. Szlag by trafił tego mutanta... Dobrze chociaż, że Gomrund miał więcej szczęścia niż wzrostu, bo inaczej jeden mutant z małą główką załatwiłby ich obu. A tak skończyło się tylko na bólu szczęki, którą żaczek potrafił naprostować.
Konrad był pewien, że krasnolud również umiałby to zrobić. Istniało jednak pewne prawdopodobieństwo, że Gomrund mógłby przesadzić, a to by się skończyło dla Konrada gorzej, niż po uderzeniu mutanta.

Ból szczęki w najmniejszym nawet stopniu nie przeszkadzał w chodzeniu, dlatego też Konrad wybrał się na mały spacer, by obejrzeć to, co pozostało po mutantach. Oraz pasażerach tamtego dyliżansu. Nieboszczykom niektóre rzeczy nie były już potrzebne - w przeciwieństwie do żyjących. Niestety mutant z kuszą, która interesowałaby Konrada, uciekł, a bieganie za nim po lesie nie należało do najlepszych pomysłów. Jak już czegoś trzeba było szukać, to tym czymś były konie, a nie mutant.

Jedynym żyjącym był mutant, ale i on nie cieszył się zbyt długo tym stanem, gdyż celny cios korbacza rozwalił mu głowę jak jajko. Cokolwiek złego mówiłoby się o krasnoludach, to jednak trzeba było przyznać, że siłę w rękach mieli.
Trwało jeszcze zamieszanie związane z odnalezieniem sobowtóra Ericha gdy Konrad przyklęknął przy jednym z woźniców. Tak na pierwszy rzut oka leżący był wzrostu i postury Konrada, za to, co rzucało się w oczy, był w kolczudze. Która to kolczuga truposzowi potrzebna nie była, natomiast Konradowi zdecydowanie mogła się przydać. Wojna jest, jak ktoś powiedział, po to, by zbrojni mężowie łupy brać mogli. Bezpańskie chwilowo dobra można śmiało zaliczyć do kategorii łupów. Zostawiać różne rzeczy po to, by (jak słusznie zauważył Gomrud) dozbrajać mutanty - to już by była przesada.
Zająłby się i sakiewką, ale (pech to zapewne jakiś) woźnica nie miał ani grosza przy duszy. Czyżby wszystko zabrał mutant, któremu udało się ujść do lasu? Prawdziwy pech.

O ile Konrad popierał propozycję zabrania wszystkiego, co by się dało rozdzielić między członków ich grupy lub sprzedać (i podzielić się zyskiem), o tyle był przeciwny pomysłowi, by przesiąść się do tamtego dyliżansu. Wymienić dyszel, zepchnąć do rowu i jechać dalej swoim.
- Co racja, to racja - Konrad zwrócił się do Ericha. Krasnoludy zabrały się za pochówek, on tam nie był już potrzebny. - Chodźmy poszukać tych koni i jedziemy.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 07-10-2011 o 14:20. Powód: Sakiewka ;)
Kerm jest offline  
Stary 10-10-2011, 11:43   #33
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Krew w skroniach pulsowała przyspieszonym rytmem, a ręce lekko drżały, gdy kluczem nakręcał zamek rusznicy, podsypywał proch na panewce i ustawiał kurek. Starał się robić to szybko, ale dokładnie. Nie mieli dużo czasu. Mutanci gdy zorientowali się, że w pobliżu jest kolejny dyliżans ruszyli na nich frontalnym atakiem. Erich oparł garłacz o drążek hamulca i czekał. Wziął na cel jednego z najszybciej pędzących mutantów. Szpiczastogłowego. 50 kroków … 20 … 10. Strzał. Wyrzucony energią eksplodującego prochu siekaniec z drobnych kulek zrobiła z głowy mutanta istną miazgę. Oldenbach nie miał czasu na radość z dobrego strzału. Wziął się za ponowne ładowanie broni, choć się spieszył, to nim wykonał wszystkie czynności i był gotowy do ponownego strzału właściwie było już po walce. Towarzysze poradzili sobie z pozostałymi napastnikami, choć nie bez problemów. Najgorzej oberwał Hulz. Walka się skończyła i Erich nawet nie wyciągnął miecza z pochwy. Nie wszystko jednak poszło tak dobrze. Część mutantów uciekła.

Tym niemniej zwycięstwo dało im tyle śmiałości, by pójść obejrzeć napadnięty dyliżans. Erich szedł traktem z bronią gotową do strzału, lecz prócz przywalonego wozem rannego mutanta nic nie stanowiło dla nich zagrożenia. Oldenbach stracił był większość gotowizny podczas pamiętnego hazardu w zajeździe i teraz miał mniej, niż koronę. Nic zatem dziwnego, że wziął się za przeszukiwanie zwłok. Niestety nie znalazł przy żadnym z trupów choćby pensa. Jedyne co zyskał to całkiem dobra rusznica, trochę kul i prochu. Plądrowanie przerwał mu Bretończyk wołając, iż muszą coś zobaczyć.

Erich spojrzał i zbladł jak ściana. Trup był do niego łudząco podobny. Oldenbach poczuł jak nogi się pod nim uginają, aż musiał oprzeć się o drzewo. Nie na tym koniec niespodzianek. Jeden z krasnoludów przeczytał im pisma, które nieboszczyk miał przy sobie.
- Kaştor Lieberung? Pierwşze şłyşzę. – stwierdził Erich. – Do Licha. Niç nie wiem bym miał jakiegoś bliźniaka. Ço za przypadek, że ten nieşzçzęśnik jest do mnie zdumiewająço podobny.

Dochodzenie rodzinnych koneksji należało jednak pozostawić na nieco dogodniejszą porę. Póki co nie mieli koni, ani sprawnego dyliżansu. Po za tym uciekło paru mutantów.
- Dzięki Konrad. Şamemu mi się nie uśmiecha iść şzukać. – odpowiedział na propozycję Sparrena.
- Bądź çzujny. W pobliżu mogą być te mutanty ço zwiały.
Stwierdził nabijając rusznicę.
- Jak ich şpotkamy może da şię odzyşkać trochę forşy, bo pewnie tych tu któryś obrobił. – wskazał kciukiem ciała na trakcie.

Z wyrychtowanym garłaczem na plecach i gotową rusznicą w dłoniach ruszył z powrotem do ich dyliżansu, by podjąć pozostawiony trop.
Szedł ostrożnie i najciszej jak potrafił. Lampa którą ze sobą wzięli nie dawała dużo światła, ale przynajmniej nie poruszali się w ciemnościach. Ciemny, niemal całkowicie czarny las sprawiał nieprzyjemne wrażenie, a Erich czuł zimne ciarki biegnące mu wzdłuż kręgosłupa. W końcu jednak dotarli do polany. Prócz koni mogli tam dostrzec również, co było niezwykłym trafem, dwóch mutantów. Konie należały do Czterech Pór Roku i były przyzwyczajone do huku broni palnej. Zatem bez obaw, że się spłoszą Erich oparł rusznicę o jakiś zwalony pień i spokojnie wycelował w gadającego mutanta.
- Muşimy ich załatwić z daleka, bo zwieją z naşzym złotem. – powiedział szeptem do towarzyszy. – Ja biorę gadułę. Po şalwie pędzimy do nich.
Zamierzał wypalić z rusznicy i pognać z garłaczem, by z bliższej odległości dopaść mutantów.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 11-10-2011, 18:46   #34
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Gomrund po walce musiał sam przed sobą przyznać, że się pomylił co do dwóch rzeczy. Imrak znacznie lepiej strzelał niż można by się po nim spodziewać – chędożone Sokole Oko. A Konrad znacznie mężniej stawał niż na to jego pierwsze podrygi przy pierwszym mutancie mogłyby wskazywać. Cóż dzień pełen niespodzianek… całe szczęście, że mutant go nie zdziwił i po pierwszym ciosie skończył swój splugawiony przez chaos żywot, jak to na smakosza krasnoludzkiej stali przystało! Splunął na truchło i klepiąc współtowarzysza broni, którym człeczyna się stał, chcąc nie chcąc. Rzucił mu – No, no kto by się spodziewał po takim chucherku że tu ustoi… ino coś mi się widzi człeczyno, że jak tak ryja często będziesz nadstawiał to broda ci tam nijak nie wyrośnie. Po chwili dodając - Nie wspominając już o tym, że taka mizerota to lepiej jakby z mieczem paradowała bo do topora to nieco większe trza mieć muskuły. Puścił mu oko i się roześmiał.

Kiedy już dotarli do pechowego dyliżansu i w nozdrza uderzył go odór cierpienia, strachu, fekaliów i krwi… przebijając nawet jego cebulowy zapach wzdrygnął się. Jego wzrok na dłużej zatrzymał się na ciele chłopaka. Zastanawiał się kto, czy matka czy on zginał pierwszy nim jednak zdołał to odczytać ze śladów walki dostrzegł przygniecionego napastnika… jednak nie odnalazł w sobie cienia litości. Bez zbędnych ceregieli rozłupał maszkarze łeb w drobny mak. Sentymenty się skończyły, a i żądza zemsty nieco została nakarmiona. Ból w boku o sobie przypomniał, jednak maczuga nie zasiała takiego spustoszenia jakby mogła tego dokonać gdyby nie kolcza zbroja. Jednak co stal to stal! Żebra pewnie były całe i na opatrunek przyjdzie czas w jakimś zajeździe.

Nim na dobre przyglądnął się ciałom doszło go wołanie informujące o znalezisku Bretończyka. Po krótkiej chwili potrzebnej na wyłuszczenie spraw z pism Erichowi stwierdził krótko – Przyjdzie na to czas później. Póki co trza by było nasze głowy dowieść do tego Bogenchafen… a i twoja panie woźnico nagle cenniejsza się stało. Tedy nie ryzykuj zbytnio. Po czym sam pisma schował za pazuchę.

Propozycję Brodatego Sokoła przyjął jak każdy obowiązek. Sam doskonale czuł, iż nie godzi się na pastwę zostawić tu tych ciał. Jeno miał takie wrażenie, iż to dla zabicia sumienia to czynią bo ni jak tak głębokich grobów nie wykopią i nie jak tego nie ukryją tak dobrze, żeby odnalezione nie zostało. Mógł tylko liczyć na to że padlinożercom konie wystarczą do nasycenia głodu. - Dobra dawajcie te łopaty, niech no ktosik stanie na czatach i łeb wysoko trzyma bacząc na okolicę, a reszta za konikami goni. Trza nam szybko dupy stąd zebrać. Jak ich zagrzebiemy to i spróbujemy tą przeszkodę ruszyć z drogi. Podrapał się po czuprynie spoglądając na obalony dyliżans i konie, które już nosiły blizny po rzeźnickiej robocie. – Ale ja bym po prawdzie zawrócił i w dalszą drogę udał się już o świtaniu. Ten zajazd nie był tak daleko… no chyba że na przodku jest cosik bliżej.

Kopanie i grzebanie ciał do lekkiej roboty nie należało ale i też ciało Płonącego Łba do lekkiej roboty nie było nawykłe. Szybko się okazało się, iż te chaośniki opędzlowały ciała z kosztowności jakoby gdzieś na jakim bazaru mogły wydać te srebrniki i złocisze. Widać coś z ludzkiej chytrości im zostało. Z gratów jakie pozostały najbardziej interesowały go kolczuga, mieczyk i narzędzia… jednak gdyby ktoś idąc śladem mądrości Konrada chciał oblec przeciw nic nie miał. Robota w tej szarówce poty na niego zesłała tedy suszyć go poczęło niemiłosiernie. Zatem marzył o łyku piwska albo i czego mocniejszego.

Kiedy tak pracował to starym zwyczajem mówił o tym i o tamtym, a głównie to o tym jaki to przypadek sprawił że dwóch prawie identycznych jegomościów się na trakcie spotkało… i to o dziwo jak to ten nieboszczycy może pomóc Erichowi wstawić se dwa złote zęby!
 
baltazar jest offline  
Stary 13-10-2011, 18:20   #35
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ani czasu, ani sensu, ani też szczególnej ochoty. Zamiast dyskutować z Erichem, Spieler wyraził swój entuzjazm ciężkim westchnieniem do dowolnego bóstwa, które zechciałoby go akurat wysłuchać. Wariacka szarża przez zarośniętą polanę nie mieściła się w pierwszej dziesiątce rzeczy, na które miałby ochotę. A dystansowy atak mógł wyprowadzić najwyżej za pomocą zeszłorocznych szyszek albo lampy, której światła, odkąd tylko dostrzegli ognisko, strzegł zazdrośnie przed spojrzeniami mutantów.

Aż huknął wystrzał. Wtedy upublicznił cały możliwy blask, żeby w pośpiechu nie okraczyć zbyt wybujałego drzewka, nie zostawić stopy w norze albo mózgu na niskim konarze i pobiegł zawczasu odciąć najprawdopodobniejszą drogę chabetom. Jeżeli wiedział cokolwiek o koniach, poza sprawami zupełnie podstawowymi w rodzaju kopyt, ogonów, gnoju i zębów, to to, że ich najbardziej naturalnym stanem jest obłęd.
Młody woźnica z pewnością znał się na nich bez porównania lepiej, ale po gwałtownych wydarzeniach na trakcie, Spieler wolał zabezpieczyć się przed skutkami mniej przewidywalnych reakcji. Nie po to wykręcał nogi na korzeniach i szarpał portki w chaszczach, żeby zaprzęgać do dyliżansu mutancie ścierwo, choćby i kopytne.
 
Betterman jest offline  
Stary 21-10-2011, 16:19   #36
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Nieobecność mężnej trójki, która wyruszyła odnaleźć zagubione konie, nie trwała specjalnie długo. Wystarczająco jednak by na miejsce potyczki z mutantami zdążył ktoś dojechać brukowaną drogą. Krasnoludy ledwie zdarły darń i parę razy wbiły łopatę w gęstą, czarną jak noc glebę, gdy stojący do tej pory na czatach Philip krzyknął, że od przodu nadjeżdżają jacyś jeźdźcy. Tętent kopyt rzeczywiście po chwili stał się słyszalny, a zza zakrętu można było dostrzec łunę trzymanych w dłoniach pochodni. Pięciu uzbrojonych w miecze konnych dojechało do uszkodzonego dyliżansu Zębatki. Herb miejski Altdorfu na tarczach i kopalinach od razu wskazywał na ich tożsamość. Strażnicy dróg w Imperium mieli brzydki zwyczaj docierania tam gdzie szerzyło się zło zwykle jak już zło to zostało pokonane.

Sierżant strażników Magnus Athrecto po uspokojeniu podejrzliwości widokiem szlachcianki von Strudeldorf, okazał się człowiekiem praktycznym i nader zwięzłym. Trochę nerwowości wdarło się co prawda w jego oddział gdy w lesie rozbrzmiał huk woźnickiej guldynki, a niedługo potem z gęstwiny wynurzyli się trzej mężczyźni prowadzący nadal nerwowe wałaszki, ale gdy wszystko już się wyjaśniło, wydał rozkaz swoim ludziom by pomóc krasnoludom grzebać mutantów i postawić przewrócony powóz Czterech Pór Roku. Stwierdził, że dyszel jak najbardziej należy wymienić, ale ciała pasażerów miast grzebać, wrzuci się do postawionego dyliżansu, którego potem strażnicy przetransportują do miasta.

Wymianą dyszla i zaprzężeniem koni zajęli się Philip, Marie, jeden ze strażników i Erich, który w lesie się specjalnie nie popisał. Plan woźnicy, by pogonić mutantów może i nie był najgorszy, ale przez to, że spudłował, a napastnicy znacznie lepiej znali las, zagrabiony łup przepadł w mroku kniei.

Dietrich pomagał przy grzebaniu mutantów. Robił to jednak powolnie i niezbyt wiele wnosił do całej pracy. Nie przez opieszałość, czy lenistwo. Coś zaprzątało myśli ochroniarza. Coś co znalazł przy ciele Wihajstra, a teraz spoczywało w kieszeni ochroniarza. Właściwie to nic takiego. Niczym się nie różniący przedmiot jakich wiele. A jednak zabrał to.

Przeszukując ciało Wihajstra nie natrafił na żaden przedmiot. Na cokolwiek. Puste kieszenie, żadnej torby. Dopiero gdy rozchylił koszulę dawnego towarzysza w poszukiwaniu jakiegoś medalika, coś rzuciło mu się w oczy. Jaskrawy, ciemnoczerwony kolor tkaniny mógł pasować do krwi. Czerwień była jednak trwała. Pociągnął za tkaninę. Psujące się ciało Wihajstra mlasnęło paskudnie. Bogowie raczą wiedzieć jak długo miał ten skrawek ze sobą, ale wystarczyło by postępujący proces gnilny zasklepił pod chorą skórą całkiem spory fragment. Odór fermentującego mięsa uderzył ochroniarza w twarz gdy ciało ustąpiło uwalniając tkaninę. Uniósł ją ku górze, by zmierzchające niebo trochę rozjaśniło przedmiot. Nie pomylił się. Chustka. Brudna, czerwona, śmierdząca. Obszyta nierównym haftem. Dziesiątki takich. Ale taką właśnie kiedyś kupiła sobie Mara gdy byli na altdorfskim targu. Niecały miesiąc później oświadczyła mu, że ją zgubiła.

Kopiące grupową mogiłę krasnoludy nie obijały się ani trochę, a złapawszy swoje tempo właściwie niespecjalnie potrzebowały pomocy pomagających im strażników i Konrada. Robota szła sprawnie, równo i już kilkanaście minut później do dołów wrzucano kolejne ciała mutantów. Krasnoludy tylko raz na chwilę przerwały pracę. Od początku obaj pomagający im strażnicy żywo ze sobą rozmawiali o mniej, lub jeszcze mniej interesujących wyjątkach z ich dnia pracy. To co jednak zwróciło uwagę Imraka, Gomrunda i Konrada to wieść, że wyprawa księcia von Tasseninck opuściła Altdorf dzisiaj późnym rankiem.

Zmrok zapadł już na dobre gdy siedzący na dachu dyliżansu Czterech Pór strażnik splunął na świeżo zakopany grób i dał reszcie oddziału znak, że mogą ruszać. Chwilę później ostry zakręt Nordsudweg pozostał pusty.

***

Noc pasażerowie dyliżansu Zębatki spędzili w przydrożnym zajeździe o nijakiej nazwie „Pod Siedmioma Szprychami”. Tu jednak rankiem okazało się, że w dalszą podróż dyliżans wyruszy bez pani von Strudeldorf, która nie wyjawiając przyczyny postanowiła zaczekać na następny dyliżans, oraz bez Hulza, którego, mimo iż noc przeżył i zdawało się, że ma dużą szansę wydobrzeć, Gunnar postanowił zostawić na kilka dni w zajeździe pod opieką tęgiej karczmarki, która jak się okazało liznęła trochę ludowej medycyny. Stąd do Altdorfu nie było już więcej jak cztery godziny drogi.

- Panie Konradzie – ochroniarka podeszła do chłopaka zanim Erich pognał konie ku stolicy. Wyglądała na lekko zakłopotaną – Niech pan przyjmie to w dowód wdzięczności za uratowanie życia.
To rzekłszy Marie wręczyła mu mały irchowy woreczek.
- Proszę tego źle nie zrozumieć. Pani von Strudeldof uznała, że pieniądze byłyby nie na miejscu.
Potem bez słowa wróciła do zajazdu, a dyliżans Zębatki ruszył.
W woreczku znajdowała się zdobiona szpilka do włosów opatrzona trochę zapewne wartym niewielkim opalem.
- Co jest Abelardzie? – zaśmiał się Bretończyk – Nie przymierzysz?


***


Altdorf. Altdorf jest stolicą Imperium i zarazem najbogatszym miastem tego państwa. Pałac Cesarski wznosi się nad rzeką Reik, górując nad miastem. Przez cały rok Altdorf jest placem zabaw dla szlachty. Wielu młodych szlachciców przybywa do miasta z dziedzin swoich rodziców, by pić i wydawać swe bogactwo na ulicach grodu. Część z nich czeka przyszłość w wojsku, część będzie robić karierę na dworze cesarza, a niektórzy być może wstąpią w służbę Sigmarowi. Większość jednak czeka marnotrawny powrót w rodzinne strony. Do tego czasu wielu jest zapisanych na Uniwersytecie. Nieliczni mimo to uczęszczają na wykłady – ku zadowoleniu profesorów, należy dodać, którzy mogą się skoncentrować na swych pilniejszych uczniach, lub też w przypadku wybranych szczęśliwców, poświęcić się całkowicie badaniom.

Gdy tylko dyliżans Zębatki wjechał na Plac Królewski, ku miejscu jego zatrzymania ruszył z przykarczemnych ław cały tłum naganiaczy wykrzykujących na raz kilka jeśli nie kilkanaście nazw różnych przybytków, w których z takich czy innych przyczyn podróżni powinni się zatrzymać. Nie zabrakło również żebraków, czy wszelkiego rodzaju „przewodników” po mieście. Tłok i miejski smród natychmiast wchłonęły zatrzymany dyliżans.

Gomrund z Imrakiem wyszli z dyliżansu jako pierwsi. I być może było w tym trochę szczęścia, bo jeden z nachalniejszych żebraków posłużył jako przykład by na wiele sobie z nowo przybyłymi nie pozwalać. Solidny kopniak jednego ze zirytowanych obłapianiem krasnoludów posłał biedaka na obficie pokryty końskim łajnem bruk. Następni mimo iż nadal bardzo proszalni, starali się utrzymywać stosowny i dający możliwość ucieczki dystans. Gomrund wszedł na chwilę na podwyższenie kozła i rozejrzał się po okolicy. Plac Królewski był miejscem, którego nazwa sporo mu mówiła. To tu miał dotrzeć w swoim czasie i stąd miał skierować się na prawo do dzielnicy kupieckiej gdzie swoją siedzibę miała górnicza hanza krasnoludzka. Pozostawało pytanie, czy w ogóle był jeszcze sens tam zaglądać...

Za krasnoludami dyliżans opuścił Ernst. Żak nie wdając się w żadne pożegnania błyskawicznie wtopił się w tłum. W jego ślady poszedł też Philip z radością witając propozycję jednego z naganiaczy i kierując się do najbliższego szynku. Potem wyszła cała reszta, a Gunnar gdy już wszystkie bagaże zostały wypakowane skinął ręką Erichowi i popędził konie w stronę doków, gdzie znajdowała się siedziba Zębatki.

Nim ktokolwiek jednak zdołał coś postanowić, przez jazgotliwy szmer miast przedarł się mocny bas jakiegoś mężczyzny.
- Konrad!!!
Chłopak odwrócił się nerwowo wypatrując kto go mógł rozpoznać. Po chwili odetchnął. Nareszcie jakaś przyjazna twarz wśród tych miejskich cwaniaczków. Nigdy nie pomyliłby tej długaśnej brody, ani potężnego brzucha. To Joseph Quartjin, stary przewoźnik, z którym chłopak gdy tylko mógł brał rejsy byleby nie musieć pracować u ojca, lub z bratem. Siłą więc rzeczy stał się niemal członkiem rodziny Quartijna i dość dobrze znał jego zalety i przywary, z których najgorszą zdawał się być pociąg do flaszki. Pamiętał, że niemal na każdym przystanku Joseph potrafił wlewać w siebie zatrważające ilości piwa i mimo to nadal sprawnie operować swoją barką.
- Niech mnie kule! Co za niespodzianka!
Wielki mężczyzna podszedł do chłopaka i po staremu uściskał go czy ten tego chciał, czy nie.
- No kto by pomyślał! To się dopiero Wolmar i Gilda ucieszą! Skąd się tu wziąłeś chłopie? A tfu! Co będziemy jak te tyki stać na placu i ozory strzępić. Bierz znajomków i chodź siądniemy gdzieś i napijemy się. Ooo... może być tu w Kocie w Gaciach. Ujdzie... No chodźcie, chodźcie! No to opowiadaj... Skąd...
Postawny mężczyzna, który rzeczywiście zdawał się być dobrym znajomym Konrada wydawał się w doskonałym humorze choć nie do końca było wiadomo, czy bardziej go raduje widok chłopaka, czy perspektywa odłożenia tego co miał zrobić na później i napicia się piwa. Tak czy inaczej nie sposób było nie zgodzić się z nim. Dłużej stać na placu nie było sensu.

Erich z początku słuchał i przyglądał się temu nieoczekiwanemu spotkaniu, ale po chwili uchwycił wzorkiem kogoś w tłumie kto chyba bardzo chciał, żeby go zauważono. Przy miejskiej studni niemal dokładnie pośrodku placu stało dwóch mężczyzn, którzy wyraźnie patrzyli wprost na niego. Co więcej, gdy woźnica zwrócił na nich uwagę, niższy z mężczyzn zaczął drapać się po uchu. Niby nic takiego, ale drapanie to stawało się coraz bardziej ostentacyjne i nerwowe, a drapiący się cały czas gapił się na Ericha.
Po chwili jednak obaj mężczyźni jakby uspokoili się i skierowali do jednej z kamiennic otaczających plac. Erich wspiąwszy się na palce zdołał dostrzec innego mężczyznę w stronę którego kierowali się tamci dwaj. Było jednak zbyt daleko by rozpoznać rysy twarzy. Po chwili cała trójka zniknęła w budynku.

- No ależ te mieszczuchy natrętne... - głos Josepha Quartijna można chyba było rozpoznać nawet na największym targu w godzinach rozładunku.

Było wczesne popołudnie. Słońce przebijało się przez leniwie sunące po niebie chmury ładnej pogody.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 21-10-2011 o 16:35.
Marrrt jest offline  
Stary 23-10-2011, 09:58   #37
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Powinno być ŁUP! i trup. A tu nic. A dokładniej to Erich wypalił z rusznicy, aż w uszach zadzwoniło, ale mutanty poszły w las i zniknęły tak szybko, jak znika rzucane barmanowi srebro. Abo Erich źle rusznicę wyrychtował, albo też mutanty szczęście miały... Bogom dziękować za to należało, że konie nie poszły w ich ślady. Zapewne, jak gadali niektórzy, do huku wystrzałów zwyczajne były. A potem zabrać się dały. Widać jednak ciężką pracę wolały i opiekę ludzi, niż bieganie po dzikim lesie i narażanie swego życia dla jakiejś tam swobody. A może to Erich, jako woźnica, podejść do nich odpowiednio umiał. Każdy fach swe sztuczki ma, o czym Konrad mimo młodego wieku dobrze wiedział.

Jak powiadają, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Mniej więcej. Najpierw człek przeklina, że durna, zarozumiała szlachcianka w powozie się rozpycha, innych na dach wysyłając, a za chwilkę bogom dziękuje za jej obecność, bo inaczej może i w więzach do Altdorfu by podążyli. W końcu nawet widok mutantów nie musiał świadczyć o tym, że to nie pasażerowie i obsługa jednego dyliżansu napadli na drugi dyliżans. Strażnicy dróg wad mieli wiele, przy czym o zbyt prędkich decyzjach, których naprawić się później nie dało, też opowieści krążyły.
Nie wśród strażników, oczywiście. Ci o błędach swoich czy kompanów raczej milczeli. Za to podzielili się, mimochodem, niewesołą wieścią...
- Na zadek Morra - mruknął Konrad, gdy wizja ich udziału w wyprawie księcia rozpłynęła się niczym poranna mgła. Związany z tym zarobek takoż. Pech ich chyba prześladował jakiś.

No może nie do końca. Prezent od panny Isoldy, chociaż wartością nie dorównywał straconym ewentualnym przyszłym zarobkom, to stanowił miły dowód na to, iż czasami warto kierować się sercem i naturalnymi odruchami. A kpiny Philipa nie zrobiły żadnego wrażenia na obdarowanym, który schował irchowy woreczek, starannie zabezpieczając go przed ewentualnymi złodziejami, od których w Altdorfie roiło się. Co każdy wiedział.

Tym razem jednak nie ze złodziejami los go zetknął w wielkim mieście. Co prawda w pierwszej chwili nie bardzo wiedział, czy się cieszyć... Wolał, by jak najmniej wieści o nim docierało do jego kochanych bliskich. A nuż kochany braciszek wpadłby na jakiś ciekawy pomysł. Ale stało się.
- Joseph... - Konrad poczuł, jak mu kości trzeszczą w serdecznym uścisku, jaki mu zafundował przyszywany wuj. - Co za spotkanie.
- Moi kompani - wskazał na swych towarzyszy, gdy Joseph zamilkł na chwilkę. - Mieliśmy małą przygodę po drodze. Wartą opowiedzenia przy kufelku czy dwóch.
- No to chodźcie, chodźcie - powtórzył Quartjin.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-10-2011, 14:12   #38
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Gomrund z nieukrywanym zadowoleniem powitał skromne progi zajazdu Pod Siedmioma Szprychami, którego nazwa równie dobrze nadawała się na zamtuz co na zajazd. Jednak akuratnie w tym przybytku nie szukał ani ciepłej dzierlatki, ani schronienia przed mutantami jeno gorzałki... i piwa. To co miał w bukłaku już dawno wyduldał z Imrakiem bo przy robocie się nie opierdzielali... zarówno tej zmutantami jak i z truposzami. A jako, że nie tylko był obdarzony krzepą, odwagą i pracowitością a jeszcze mądrością tedy wiedział że w czasie podróży przez zakurzone trakty Imperium trzeba często gardło zwilżać aby łykany pył i kurz jakowyś suchot nie wywołał! Tedy kiedy przekraczał progi tego przybytku jego bukłak jeszcze mizerniejszy był niż jego sakiewka.

Zaspokoiwszy pierwsze pragnienie garncem piwa, zasiadł z resztą kompani aby coś uradzić. Jakby na to nie patrzeć los ich co nieco wychędożył i von Tassenincku mogli już zapomnieć – przynajmniej wedle słów strażników. A krasnolud się jeszcze upewnił czy to na pewno o tą wyprawę chodzi... niestety tamci nie mieli co do tego złudzeń. Dzięki łaskawości bogów, którzy niewątpliwie doceniając krasnoludzką odwagę w walce z chaośnikami zesłali im jeszcze jedną szansę na zarobek. Tedy sięgając za pazuchę i wydobywając owe dwa pisma i wyłożył wszystkim co w nich stało. Odczytując słowo w słowo, powoli aby nikomu z długonogich coś się nie pomieszało. Kiedy skończył rzekł więc tak:

- Coś mi się widzi panowie, że nie do końca z niczym ostajemy. Bo gdyby tak Erich miast jego kuzyna ów spadek odebrał? Rzecz jasna my byśmy mu w tym dopomogli? Łyknął gorzały. – No bo na bogów co te pieniążki na zatracenie mają iść? Do jakiś kupców opasłych czy na jakąś świątynie co to i tak już złota nadto mają? To się chyba nie godzi aby tak od fortuny się odwracać!

- Co wy na to... a przede wszystkim co ty na to woźnico, bo tyś w tej całej komedi główny aktor. Więc jak Erichu szczamy na te frantze czy je zgarniamy?

Kiedy już uradzili co było du uradzenia przyszła kolej na równie ważną sprawę. Na wojaczce fortuna się kołem toczy i jak widać tym razem wyszło na ich. Może łupy zdjęte nie z wroga jeno z tych co sami ich nie byli wstanie obronić, jednak mimo wszystko. Łup to łup i Płomienny Łeb nie miał zamiaru być stratny - Trza nam fanty podzielić. Mnie tak los przypylił, że ni jak nie widzi mi się aby całe dobro oddać. Dwie kolczugi i ruszniczka to całkiem niezły mająteczek jak dla mnie teraz. Sprawiedliwie by to było wszystko sprzedać i podzielić między nas po równo... ale w życiu nie jest sprawiedliwie i czasem komuś może się poszczęścić. Widzę to więc tak – jeżeli ktoś jako i Konrad chce zgarnąć którąś z tych rzeczy tedy nie robię przeszkód. Ale dwie muszą ostać na sprzedaż, a kto co tam se weźmie to choćby i w kości zagrajcie. Ja tam w te kolczugi się nie pomieszczę a i rusznicę to co najwyżej komuś w rzyć mogę wrazić! Więc tak jak mówię... jeżeli Erich chce zostawić rusznicę a Konrad kolczugę to niech los zadecyduje, a potem rzecz jasna ze sprzedaży dostanie figę z makiem!

Po tak długiej wypowiedzi zaczerpnął tchu, przepił piwem i czekał jak na jego propozycję zareagują inni. Tak jaka mówił, grosza teraz potrzebował... udział w roztrzygnięciu walki swój miał zatem nie zamierzał odpuścić tego co mu się należało.

***

Gdyby nie fakt, że wjechał do Aldorfu na dyliżansie – dosłownie to ten nie byłby w stanie wywrzeć na nim wrażenia. Jak każde miasto Imperium było śmierdzącą masą ludzi, z walającymi się odchodami i gnijącymi śmieciami po ulicach. Budynek na budynku, człowiek na człowieku... nie do tego był krasnolud z Norski przyzwyczajony. Rzecz jasna potrafił docenić kunszt rzemieślników z tutejszych cechów. Rzecz jasna potrafił odnaleźć tu i uwdzie wpły krasnoludzkiej dłoni w końcowe dzieło... lecz pomimo tego to miasto nie wywołało w nim eufori. Naturalnie na ten fakt miała wpływ jego pust sakiewka... za cóż miał on pić? Czym zapłacić za nocleg? No ale... może go poratują bracia z gildii, którz to jednak mógł wiedzieć...

Póki co opadłą go rozwrzeszczana gromada... niczym jakieś gobliny. Najlepsze piwo, najlepsze szparki, najlepszy oręż, najlepsze to najlepsze tamto... jakby tego było mało to jeszcze poratujcie panie miedziakiem... – Wy miejskie chwosty, wy hemorojdy z baroniej dupy a poszedł jeden z drugim! Rozdarł się Gomrund rozdzielając kułakiem razy na lewą i prawą torując sobie drogę jak mógł. Mało, że nie miał złota na to i tamto najlepsze to jeszcze jakieś obsrane kaleki od niego sępiły. – A spierdalać bo batem wysmagam! I na potwierdzenie tych słów odtroczył od pasa zwinięty bicz! Oczywiście nie miał tu zamiaru nikogo batorzyć ale wrażenie sprawił odpowiednie bo się rozstąpili.

Z niespodziewanego spotkania nawet się ucieszył bo kto nie jak znajomek zaprowadzi ich wdobre miejsce gdzi będzie można napić się chłodnego piwa, a i w spokoju pogadać i uradzić co dalej im czynić! – Zatem prowadźcie nas mości Josephie do jakiegoś zacnego przybytku gdzie nam będzie dane się czego napić!

Nie przestąpił nawet dwóch kroków bo niespodziewanie wderzył w gapiącego się gdzieś Ericha. – Co tak sterczycie jak to ciele... Powłuczył wzrokiem, próbując dostrzec to co go tak zainteresowało. Widząc dwóch typów z czego jeden mało co sobie ucha z głowy nie wydrapał prchnął woźnicę. – Idź! Warknął. Nie znał się na takiech znakach, ale wiele na nie się napatrzył jak był w Marienburgu. W każdej karczmie coś takiego się działo, szczególnie jak kto obcy zaszedł kogo by warto obskubać. Kiedy zaczeli do krasnoluda przychodzić aby walki podkładał zaczął rozpoznawać, który z półświadkiem się bratał. Dlatego tych typów też z miesca do tego wora wrzucił. – Nie wiem czy ich znasz, ale może to oni na tego Kastora czekali! Zrób minę jakbyś nie był zadowolony z tego że cię prowadzę. Lepiej jak tamci za nami polezą niż jak my ich gonić będziemy mieli po ich mieście. Popędził go łapskiem ponownie, nie czekając na jego odpowiedź...
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 23-10-2011 o 14:19.
baltazar jest offline  
Stary 23-10-2011, 15:40   #39
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Podróż po imperialnych traktach równie bogata była w emocje co zwiad wokół Karak Azul, toteż z radością przyjął mały popas w zajeździe pod siedmioma szprychami. Gardło przeschło a i posmak gomrundowej gorzałki trzeba było czymś zabić. Usiadł więc zresztą towarzystwa i skinął na karczmarza co by mu piwa przyniósł. Przysłuchiwał się gadaniu Gomrunda, kręcąc co jakiś czas głową i krzywiąc się, że mimo ogromnej brody było to znać po jego twarzy.

- Ten Erich to być taki kuzyn tego trup co i ja. Tyle se ja niepodobny. To nie być uczcife i ja czuć fielki kłopot. S drugiej stlony pieniundze dobla rzecz. Wyprawa wyluszyła i czymś siem tsza zajomć. Mosze wpirw popatszymy czy nie potrzebujom kogoś w Altdorfie?- powiedział niepewnie. Zdawał sobie sprawę, że praca najemnika to nie to samo co bycie baronetem.
Pociągnął szybko łyk piwa z przyniesionego mu kufla.
- Co co łupów Gomrund ma racjem. Tszeba podzielić po równo miendzy wszystkimi. Za duszo dla siebie nie blac. Jak galłacz to nie rusznica.

Dalsza część wieczoru minęła typowo. Trochę się popiło i powspominało walkę oraz posnuło domysły na temat przyszłych korzyści z łupów.


***

Altdorf powitał swojsko wędrowców, smrodem rynsztoków i tłumami żebraków. Imrak trzymał się blisko Gomrunda pomagając mu od czasu do czasu „przeciskać się „ w miejskim tłumie. Zaczął żałować, że się tu pojawił.
- Już chyba lepiej było zostać z Hildą – wymknęło mu się podczas szczególnie zażartej utarczki z jakimś żebrakiem.

Drapiący się jegomoście, chcący zwrócić uwagę Ericha, jego uwagi nie zwrócili w ogóle. Myślami był przy następnym kuflu piwa i coraz częściej przy żonce, którą pozostawił w rodzimej twierdzy. Rozpogodził się dopiero gdy jakiś jegomość o imieniu Joseph zaprosił ich na poczęstunek.
- To rozumim. Pierwsy osobnik, który nicego od nas nie kce. Pszyjmuję, zwę się Imrak Druzd – powiedział rudowłosy brodacz po czym wyciągnął prawicę do Quartijna.
 
Ulli jest offline  
Stary 25-10-2011, 11:35   #40
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Było ciemno, daleko i strzelał nie ze swojej broni. Nic zatem dziwnego, że spudłował. Tym niemniej jakiś żal w Erichu pozostała, że wraz z mutantami ubierało złoto. Zwłaszcza, że w sakiewce miał niecałą koronę. Smętny wrócił do towarzyszy z końmi. Na miejscu okazało się, że zjawili się strażnicy dróg. Pomyślny zbieg okoliczności. Po naprawieniu dyszla mogli ruszyć w dalszą podróż, która trwała aż do zajazdu „Pod Siedmioma Szprychami”. Tam ku zaskoczeniu Ericha Gomrund zaproponował, by woźnica podał się za Kastora Lieberunga. Oldenbach spojrzał na krasnoluda jak na raroga.
- Nie wydaje mi şię żeby to był dobry pomyşł. Jeszcze nigdy nie byłem po tamtej ştronie Reiku i jakoś nie jeştem çiekaw tego Bogenhafen. Nie mam pieniędzy na podróż, to raz, a dwa to ço będzie jak kto mnie zapyta „a jak şię nazywa wasz ştryjeçzny brat?”. Może i jeştem podobny do Kaştora, ale niç o nim nie wiem. Już pomijająç to, że to nieuçzçiwe mości krasnoludzie. – popatrzył na Gomrunda z wyrzutem.
Pomijając ową rozmowę właściwie nic godnego uwagi nie wydarzyło się do następnego dnia. Po za tym, że Erich musiał zjeść nader skromną kolację.

I tak nazajutrz dotarli do Altdorfu. Ludnego, gwarnego i śmierdzącego Altdorfu. Erich dość często tu bywał i miasto ani o jotę nie stało się przyjemniejszym miejscem, niż gdy był tu ostatnio.
Pomachał na pożegnanie Gunnarowi i tak oto został na Placu Królewskim zastanawiając się co dalej?
Traf chciał, że Sparren spotkał znajomka, który zaprosił ich do „Kota w gaciach”. Lecz nim Erich za nim ruszył był świadkiem dziwnego przedstawienia. Otóż jakichś dwóch nieznanych mu bliżej gostków gapiło się na niego, a jeden drapał się po uchu jakby miał świąd. Gomrund zaczał coś pierdzielić, że biorę go za tego Kastora. Akurat. Tyle razy był w Altdorfie i jakoś nikt go nie brał za nikogo innego, to niby czemu teraz miałby. Erich prychnął po czym patrząc prosto w oczy tego drapiącego się podniósł wolno prawą pięść zwróconą wierzchem dłoni do dziwaka. Ten zamarł w oczekiwaniu. Wtedy Erich powoli wyprostował duży palec. Mało tego. Kilka razy poruszył nim w górę i dół w znanym we wszystkich krainach na zachód od Gór Krańca Świata geście o dwojakim znaczeniu. Pierwsze oznaczało „proszę mnie zostawić w spokoju”, a drugie „idź i zbadaj sobie palcem jelito grube”. Przekaż najwyraźniej w pierwotnym znaczeniu doszedł do drapacza, bo wraz z kumplem pospiesznie się zmył. Czy i druga część informacji także? Tego Erich już nie był wcale ciekaw.

Tuż przed „Kotem w Gaciach” Erich skojarzył okolicę i nim wszedł do przybytku opilstwa zwrócił się do kompanów.
- Poçzekajcie tu na mnie. Niedaleko mieşzka mój znajomy ruşznikarz. Hieronimus Buşh. Odkąd pół roku temu go napadli w domu jeşt trochę pierdolnięty i boi şię nieznajomych. Na pewno kupi ruşznicę, albo da çynk kto by ją wziął. Może uda şię wyçiągnąć z 80 koron.
Nie czekając na odpowiedź poszedł w dół ulicy. Raźnym krokiem minął kilka skrzyżowań i zakrętów z wprawą człowieka, który zna okolicę.
Nie zajęło mu długo czasu jak stanął przed jednopiętrową kamienicą i zakołatał do drzwi. Zakratowany lufcik na wysokości jego otworzył się, a drżący kobiecy głos spytał.
- Kto tam?
- To ja. –
Oldenbach ściągnał kapelusz pokazując twarz.
- Aaaa. Wejdź od zaułka. – powiedziała staruszka zamykając klapkę.
Erich bez słowa podążył na tyły kamienicy, gdzie został wpuszczony do środka.
- Dzień dobry Pani Buşch. Zaştałem męża?
- Hirka? Nie ma. Wyjechał do klienta do Carroburga. –
odpowiedziała staruszka.
- Hmmm … to fatalnie. W takim razie do widzenia. Proşzę pozdrowić małżonka.
- Z Sigmarem chłopcze.

Niefart. Akurat teraz jedyny godny zaufania rusznikarz w Altdorfie. Wybył. Erich spojrzał w pogodne niebo. Było wczesne popołudnie.
- Jak şię poşpieşzę to powinienem zdążyć. – mruknął do siebie poprawiając paski ekwipunku i zarzucając dobytek na plecy.
Wyciągnał fajkę i skrzesiwszy ognia uderzając krzemieniem o żelazną klamrę paska, wkrótce zaciągnął się niziołkowym tytoniem. Był gotów. Raźno ruszył w stronę Północnej Bramy. Rodzinne Geldrecht w sumie nie było tak daleko.
 
Tom Atos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172