Mimo wszelkich wątpliwości i rozterek, jaki mieli wasale księcia Tondberta oraz szlachetne damy, wszyscy zdecydowali się wyjechać naprzeciw zbliżającemu się do Edenbrough, orszakowi hrabiego Oswalda.
Do wyprawy przygotowano się z należytą starannością i uwagą. Zarówno konie, jak i sprzęt zostały wybrane z rozwagą i dbałością o każdy szczegół. By zachować pozory łowieckiej wyprawy zdecydowano się na zabranie licznej służby, która podobnie jak obecność dam miała uwiarygodnić przypadkowość spotkania.
Obecność lady Mariny i lady Kaylyn wprowadził małe zamieszanie w szeregach rycerzy, jednak po krótkiej wymianie zdań uznano, że diuk nie zabronił damą udziału w wyprawie, a jedynie bardzo niepokoił się o ich bezpieczeństwo. Rycerze dali parol, że zrobią wszystko, by żadnej z dam nie spadł, choćby włos z głowy.
Gdy zapanował konsensus w tej sprawie, nie zwlekając więcej, dano sygnał do wyjazdu.
Pogoda zaiste sprzyjała polowaniu. Słońce zbliżało się do zenitu i jasnymi promieniami, ogrzewało bujnie rozwijającą się roślinność. Lato tego roku było doprawdy niespotykanie ciepłe i pogodne. Każdy kolejny dzień był ładniejszy od poprzedniego i co bardziej zapobiegliwi chłopi zaczęli modlić się o deszcz w obawie przed możliwością nastania suszy.
Ta na szczęście nie była kłopotem szlachetnie urodzony, którzy zwartą i wesołą grupą wyruszyli na polowanie. Czasu było aż nadto, więc wszyscy z ochotą zanurzyli się w gęsty las.
W ich uszach ciągle pobrzmiewała pieśń, jaką pożegnał ich książęcy bard.
Trakt zmienił się w leśną dróżkę, ale i ta po kilku chwilach zniknęła zastąpiona przez leśne runo. Podzielono się na grupy i zaczęto tropić zwierza.
sir Gareth Reynar, lady Marina
O wiele ważniejsze jednak od polowanie i tropionej zwierzyny było to co przydarzyło się sir Garethowi i lady Marinie. W czasie tropienie zwierza, w oddali, pomiędzy drzewami zaczęła podnosić się mgła. Było to o tyle niepokojące, że pogoda nie wskazywała, by coś podobnego mogło się zdarzyć. Tym bardziej, że w pobliżu nigdzie nie było bagien, czy mokradeł. Lekko zlękniona para zatrzymała się i przez chwilę obserwowała tajemnicze zjawisko. Mgła podnosiła się z nie spotykaną wręcz szybkością i po kilku zaledwie chwilach sięgała powyżej pasa dorosłego człowieka.
Wtedy to para dostrzegła, że z mgły wyłoniła się męska postać z głową jelenia o rozłożystym porożu.
- Jam jest Hern. - powiedział mężczyzna doniosłym głosem- Myśliwy, pan lasów i borów. Strzeżcie swego księcia, bo człowiek o mrocznym sercu czai się na niego, niczym wściekły lis.
Ledwo słowa te wybrzmiały, a zerwał się mocny wiatr i rozgonił mgłę, a wraz z nią tajemniczą postać.
WSZYSCY
Łowy zostały zakończone. Ich rezultat nie był tak ważny, jak zbliżające się wielkimi krokami spotkanie. Nadszedł czas, by wyjechać naprzeciw hrabiemu Oswaldowi.
Zarówno szlachetni rycerze, jak i czcigodne damy czuli wielki niepokój w sercu. Czuli, że lada chwila pęczniejący wrzód obaw i utajonych lęków, pęknie. Coś im podpowiadało, że obawy księcia nie były pozbawione podstaw.
Wyjechali z lasu i ruszyli w kierunku traktu.
Lady Kaylyn Orville
Gdy tylko opuścili las i ostatnie drzewa zostały za nimi, zimny grot lęku przeszył serce lady Kaylyn. Niepokój czuła od samego momentu wyjazdu, ale teraz przybrał on realne kształty. Dla innych zwykły i pospolity ptak, a dla niej zwiastun śmierci i tragedii.
Kruk. Czarny jak smoła. Czarny jak noc. Czarny jak śmierć kołował nad nimi.
Ptak, leciał niespiesznie. Wręcz szybował nad grupą, jakby świadomie szydząc z przerażonej lady Kaylyn.
WSZYSCY
Bladość, jaka zalała twarz lady Kaylyn, nie uszła uwadze reszty członków wyprawy. Nie mieli oni, jednak sposobności na odkrycie przyczyny i zapytanie o tak nagłą zmianę nastroju. Bowiem prawie w tej samej chwili dostrzeżono na horyzoncie ludzi z orszaku hrabiego Oswalda z powiewającymi chorągwiami na czele oraz z drugiej strony samotnego gońca z herbem króla Arthura.