Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-10-2011, 19:59   #11
 
Falcon911's Avatar
 
Reputacja: 1 Falcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodze
Sir Erik zaniepokoił się stanem swego suzerena. Ślub, jaki miał zostać zawarty, wymaga widocznie o wiele więcej, niż przewidywały początkowe założenia.
Ledwo znał sir Edwarda Daligara, ale wyglądał mu on na męża odważnego i honorowego, co bardzo pomogłoby w zadaniu, jakiego mieli się podjąć. Jednak nie widział go dotąd w żadnej odwiedzanej przez siebie świątyni - a był już w wielu.
Po wyjściu nie wdawał się w żadne rozmowy, ukłonił się jedynie rycerzowi, po czym skierował się ku kaplicy. W zasadzie, nie wiedział gdzie ona jest, a ksiądz Victor, który już w niej był, zniknął nagle. Kto wie, może właśnie tam go znajdzie?
Idąc korytarzami siedziby Tondberta, napotkał pachołka, który wyjaśnił mu, jak dotrzeć do świątyni. Reszta drogi była już pewna i szybka - acz sir Erik zatrzymywał się kilkakrotnie, by podziwiać gobeliny na ścianach, bądź ukłonić się damom. Przepych dworów i stosunek dam, z jakim odnosiły się do osób niżej urodzonych, a nawet równych sobie, traktował z pogardą, pragnąc często napluć komuś takiemu w twarz i pognać do konfesjonału rózgą. Jednak okazywany szacunek był cnotą, a dobre maniery na pewno zostaną uznane w oczach Pana.

Kapliczka była niewielka. Pobielone ściany, ozdobione gdzieniegdzie prostym ornamentem tworzyły nieregularny okrąg, mający wewnątrz siebie jedynie kilka dębowych ławek, a w półkolistej apsydzie ołtarz.



Erik uklęknął przed wejściem, przeżegnawszy się. W środku był już ksiądz Victor, oraz starsza kobieta, oboje pogrążeni w modlitwie. Sam uklęknął nieco dalej, nie chcąc im przeszkadzać.
- In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti. Amen

Erik spojrzał na krzyż, stojący na ołtarzu i skłonił głowę jeszcze bardziej.
- Gloria Patri, et Filio, et Spiritui Sancto, sicut erat in principio...

Jak pomóc Tondbertowi? Hrabia Oswald na pewno będzie próbował jakichś sztuczek, tak twierdzi diuk. Co w takim razie planuje? Jak ma zamiar pokrzyżować plany małżeństwa Erica i Cynnewynne?
...et nunc et semper et in saecula saeculorum. Amen.

Cynnewynne... Raz twierdzi się, że jest posłuszna woli ojca i może stać się kimś niebezpiecznym, kiedy Eric odziedziczy dobra księcia, a raz mawia się, że jest zupełnie do niego niepodobna, szaleńczo kocha syna diuka. Jak więc jest?
- Credo in Deum Patrem omnipotentem, Creatorem caeli et terrae; et in Iesum Christum, Filium eius unicum, Dominum nostrum; qui conceptus est de Spiritu Sancto, natus ex Maria Virgine; passus sub Pontio Pilato, crucifixus, mortuus, et sepultus...

A misja? Może być niebezpieczna, może Oswald od razu ruszy do szarży, widząc konnych, wpadających nagle na jego orszak. Nie mówi się zbyt ładnie na temat osób go ochraniających... Ma nawet Pikta wśród swoich sług...
- ...descendit ad inferos; tertia die resurrexit a mortuis; ascendit ad caelos, sedet ad dexteram Dei Patris omnipotentis; inde venturus est iudicare vivos et mortuos. Credo in Spiritum Sanctum; sanctam Ecclesiam catholicam, sanctorum communionem; remissionem peccatorum; carnis resurrectionem; vitam aeternam. Amen.

Właśnie, niebezpieczeństwo. W wyprawie miały brać udział kobiety, by pomóc w odgrywaniu całej tej maskarady z polowaniem. Właściwie, nie pogardziłbym mięsem z rusztu, łowy mogłoby być nie tylko przykrywką, ale i faktycznym wyjazdem... Ale co z kobietami? Lady Kaylyn znał, nie bał się o nią, cenił nawet męstwo dziewczyny od czasu, gdy dowiedział się, iż razem z ciotką i kilkoma innymi osobami odparły atak maruderów na rodzinny zamek. Nie, o nią się nie bał. Nieco gorzej było z lady Mariną. Ponoć była to delikatna istota, która z pewnością nie była stworzona do walki, ani nawet towarzyszenia wojnie. Sir Erik wyrwałby sobie z głowy wszystkie włosy gdyby cokolwiek się jej stało. I konieczna była jeszcze włosiennica...

- Pater noster, qui es in caelis, sanctificetur nomen tuum, adveniat regnum tuum, fiat voluntas tua sicut in caelo et in terra.
Panem nostrum quotidianum da nobis hodie...


Erik lekko zwrócił głowę w kierunku siedzącego przed nim zakonnika. Victor trwał pogrążony w cichej, acz na pewno głośnej w uszach Pana modlitwie. Siedząca odrobinę w lewo kobieta lekko skłoniła głowę, patrząc na rycerza. Odwzajemnił ukłon, rozpoznając w niej ciotkę lady Kaylyn. Tym kobietom z pewnością nie brakowało męstwa, nawet jeśli, uchroń Boże, cokolwiek niedobrego by się działo.

- ...et dimitte nobis debita nostra, sicut et nos dimittimus debitoribus nostris, et ne nos inducas in tentationem, sed libera nos a malo. Amen.

Panie, pomóż mi, szeptał gorączkowo Erik. Panie, pomóż mi zdecydować, co mam robić. Pomóż mi przejrzeć plany hrabiego Oswalda, daj mi siłę i odwagę, daj mi swe błogosławieństwo, bym mógł pełnić swoją wolę. Niech dwoje kochających się ludzi połączy Twoja więź, a tych, którzy nie chcą doprowadzić do świętego sakramentu, skaż na wieczne potępienie. Amen.

Sir Erik zamilkł, patrząc w stojący na ołtarzu krzyż, czekając na łaskę Pana.
 
Falcon911 jest offline  
Stary 19-10-2011, 20:35   #12
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Delta & Kelly

Gdy rycerz rozstał się z lady Mariną, pierwsze co zrobił to skierował się w stronę stajni, zamierzając złapać swojego giermka nim ten zakończy swoje obowiązki i poinformować go o zmianie planów związanej z polowaniem. W drodze na dziedziniec gwizdnął przez palce w stronę nieba, a chwilę później na jego wyciągniętej ręce wylądował Kree - jego sokół, rzadka krzyżówka raroga z białozorem, o jasnym, niemal alabastrowym opierzeniu. Niewielkie, miedziane dzwoneczki zadzwoniły wysokim tonem przy jednej z jego nóg, gdy ostre szpony wbiły się w skórzaną rękawicę. Gareth pogładził go wolną dłonią po długich piórach.


W stajni zastał nie tylko swojego giermka, ale również i sir Stephena, który najwyraźniej przybył tutaj w tym samym celu. Nie zdążył jednak zamienić z nim nawet słowa, a dołączyła do nich małżonka diuka Tondberta

Pojawienie się księżnej Vivienne było dla Garetha zarówno niespodzianką, jak i zaszczytem, ale przede wszystkim również i ostrzeżeniem. Piękna żona diuka musiała poważnie niepokoić się o swojego małżonka, jeżeli zaczynała dostrzegać jego zaniepokojenie i plany pochodzące z granicy pomiędzy kontrowersją, a nadmierną ostrożnością.
W milczeniu wysłuchał wszystkiego co miała im do przekazania, kłaniając się z szacunkiem, gdy zaczęła odchodzić. Kree nastroszył pióra i przekręcił łebek, obserwując jednym okiem jak cały pochód kobiet oddala się z dziedzińca. Gareth od zawsze próbował przyzwyczaić go do spokojnego siedzenia na rękawicy podczas wykonywania ukłonu, ale ptak nigdy do końca tego nie polubił.
- Z upływem godzin sam zaczynam mieć wątpliwości co do tego wyjazdu, sir Stephenie - odezwał się niespodziewanie, zwracając się do towarzyszącego mu na dziedzińcu rycerza, gdy księżna zniknęła im z oczu. Chwilę jeszcze spoglądał w stronę, w którą udała się kobieta, by po chwili zwrócić na niego swoje spojrzenie. - Nawet jeżeli to sam ślub jest powodem większości nerwów.

Sir Gareth należał do osób, które, wedle przekonania Stephena, należało zawsze wysłuchać oraz wziąć ich opinie pod uwagę. Tym bardziej, że sam rycerz na Mist Wood miał podobne odczucie.
- Jego Wysokość musi mieć swoje powody, ale tak czy siak wezmę na wszelki wypadek kilku ludzi oraz wszystkim uczestniczącym w tej ekspedycji poradzę to samo. Masz rację, sir, także nieciekawie to wygląda, ale może nie stanie sie nic specjalnego. chyba wszyscy życzyliby sobie, żeby rodowa waśń znalazła takie zakończenie.

- Szczególnie pod okiem króla Artura - przyznał Gareth, odpinając od pasa lniany woreczek i jedną ręką rozsznurowując zamykające go rzemienie. Kree przestąpił niecierpliwie na jego rękawicy, czekając, aż mężczyzna poda mu jeden z kawałeczków mięsiwa. - Aż nie chce się wierzyć, że hrabia Oswald może pokusić się na knucie jakichkolwiek planów, gdy ślub ma jego błogosławieństwo. Nawet hrabia nie może być tak nierozważny.

- Może wcale nie jest nierozważny. Wyobraźmy sobie jakiś napad na orszak hrabiego, o który mógłby oskarżyć diuka. Cóż, prawemu rycerzowi trudno uwierzyć, że takie rzeczy się zdarzają, ale chociaż hańba takiemu, zdarzają się. Oczywiście nie chcę wnosić jakichkolwiek oskarżeń wobec hrabiego, który możliwe, że szczere ma intencje. Jednak jeśli chciałby zerwać ślub, jeszcze miałby możliwości.

- Upozorować atak na własną osobę, żeby zniszczyć opinię innej? - Rycerz wykrzywił usta w niesmaku. Jeżeli plotki były prawdziwe - a bywały i takie, w których było nieco więcej niż przysłowiowe "ziarenko prawdy" - to hrabia Oswald mógłby być skory do takich nikczemności. Po chwili namysłu kiwnął głową, z szacunkiem przyznając sir Stephenowi milczące uznanie, że pomyślał o takiej możliwości.
- W takim razie propozycja wzięcia ze sobą większej świty rzeczywiście wydaje się być rozsądna. Pytanie tylko czy damy będą chciały odmówić podróży ze względu na potencjalne niebezpieczeństwo.

- Znam nieco lady Orville - wyjaśnił Stephen - to nie tylko piękna panna, ale także mająca odważne serce oraz lubiąca przygody. Prawdziwa córka pogranicza, która niejedno widziała. Natomiast lady Marina jest mi znana jedynie ze słyszenia. Nie miałem honoru rozmawiać z nią, toteż nie potrafię powiedzieć, czego ona życzylaby sobie. Tak czy siak, jako rycerze bedziemy zobowiązani je chronić jak najlepiej potrafimy.

- Lady Marina jest zaufaną przyjaciółką syna diuka oraz jego przyszłej małżonki. Wydaje mi się, że może zaryzykować, właśnie przez wzgląd na ich osoby. Niewątpliwie ją o to zapytam nim wyruszymy.- Rycerz podał ostatni kawałek mięsa swojemu sokołowi i zawiązał z powrotem woreczek, przytwierdzając go do pasa. - Obrona obu dam podczas wyprawy będzie moim priorytetem, bez względu na okoliczności. Masz na to moje słowo, sir Stephenie.
Gdy rycerz wspomniał o mającej im towarzyszyć młodej dziewczynie, Gareth zaśmiał się pogodnie. Taki obrazowy opis wydawał mu się niebezpiecznie znajomy z kimś kogo widywał na codzień.
- W takim razie lady Orville z pewnością znalazłaby miłe towarzystwo w osobie mojej siostry - dodał z uśmiechem, zaraz jednak wracając do tematu. - Mam jednak pewne obawy co do samego spotkania z hrabią. Co będzie, jeżeli zdecydowanie odmówi naszej eskorty, nawet tak rzekomo przypadkowej?

- Ależ my nie będziemy jego eskortą, raczej zbłąkanymi damami oraz rycerzami, którzy będąc na łowach poproszą, by moc podróżować przy jego orszaku. Może kręcić, ale nie może odmówić. Niespecjalnie przypadła mi do gustu taka misja, ech, lepiej Saksonów gonić poprzez lasy, jednak prośba suzerena to polecenie dla każdego prawego rycerza. Takie wprawdzie jest niezwykłe, lecz nie sprzeciwia sie honorowi.

- Chociaż mam wrażenie, że niebezpiecznie tańczy na jego granicy - dokończył za mężczyzną Gareth. - Zbyt blisko, by móc uznać to za komfortowe. Zbyt blisko krawędzi, za którą można nieopatrznie postawić stopę. Twój gust tylko potwierdza to, że jesteś prawym rycerzem.
Uśmiechnął się krótko i przeniósł wzrok na swojego giermka, który doglądał jego karej klaczy tuż za uchylonymi skrzydłami wejścia do stajni. Patty najwyraźniej próbował słuchać jednym uchem wymiany zdań pomiędzy rycerzami, jednocześnie skupiając się na szczotkowaniu wierzchowca i starając się wyglądać na całkowicie pochłoniętego tym zadaniem. W efekcie żadna z tych rzeczy nie wychodziła mu zbyt dobrze.
Wzrok Garetha wrócił z powrotem na sir Stephena.
- Pozwolę więc sobie wyrazić nadzieję, że wszystko obejdzie się bez sytuacji, której potem dane byłoby nam żałować. I udam się do swoich komnat, upewnić się, że moja siostra Gwenith nie sprawiła żadnych kłopotów, które nie przystają damie.

- Cóż, wobec tego pozdrowienie dla twojej siostry, zaś ja idę porozmawiać z giermkiem. Miał odpowiednio przygotować konie, ale lubię sam sprawdzać zwierzęta przed wyjazdami. Bywaj sir.

Obaj rycerze pożegnali się krótko i udali w swoje strony. Gdy Gareth dotarł do swoich komnat, wszystkie jego rzeczy zostały już rozpakowane i ułożone na odpowiednich miejscach. Nie było ich zbyt wiele, to fakt, ale i rycerz nie planował zostawać na zamku zbyt długo. Pod jedną ze ścian stały dwa drewniane stojaki, na których ktoś niedawno powiesił obie zbroje, które ze sobą przywiózł. Pierwsza, lekka i w stonowanych barwach, przykryta ciemnozieloną peleryną, wciąż jeszcze nosiła znamiona ostatniego polowania: skórzane płaty były poprzecierane w miejscach, gdzie opierał się o pnie drzew, spod łączeń wystawały pojedyncze listki i trawy, a nakolanniki nosiły ślady ziemi od częstego przyklękania. Gareth zanotował sobie w pamięci, żeby upomnieć Patty'ego w jego obowiązkach i dopilnować, by wyczyścił ją jak tylko wrócą.
Druga zbroja była dużo bardziej elegancka i wykonana z większym kunsztem. To w niej rycerz pojawiał się na wszelkich okazjach, które wyglądały czegoś więcej niż zwyczajnego pancerza, szarmanckiego uśmiechu i dobrych manier. Metalowe kółka kolczugi były wypolerowane na błysk, a w płytach naramienników i karawaszy niemal można było się przeglądać. Ciemny, ciężki płaszcz, w odcieniach malachitu i czerni, wisiał na wierzchu stojaka, przesłaniając połowę pancerza. Przynajmniej tutaj giermek Garetha zasłużył na pochwałę.

Kree poruszyła się niespokojnie na widok swojego berła. Drewniana grzęda stała przy oknie, przygotowana specjalnie dla niej i jak tylko Gareth zamknął za sobą drzwi, chętnie poderwała się do krótkiego lotu i przeskoczyła z jego rękawicy na okrągłą, pokrytą trawą platformę. Rycerz odpiął z ramion podróżną pelerynę, z której do tej pory nie zdążył się przebrać i rzucił ją na skrzynię w rogach swojego łóżka, chwilę później dorzucając do niej sokolniczy karawasz. Nagły dźwięk zakomunikował jego podwładnym w sąsiedniej komnacie o jego pojawieniu się i po kilkunastu sekundach drzwi uchyliły się, a do środka wsunęła się jedna ze służących. Kobieta bez słowa podeszła do skrzyni i wzięła pelerynę, zaczynając ją wygładzać, by następnie odwiesić na miejsce ku niej przeznaczone.

- Jak przeminęło zebranie? – Za służącą weszła Gwenith, która zdążyła się już przebrać i pozbyć swoich podróżnych ubrań. I chociaż Gareth był pewien, że w swoim nowym stroju nie czuje się zbyt dobrze, po jej spojrzeniu próżno było szukać braku pewności. Szmaragdowa suknia o łódkowatym dekolcie podkreślała jej ciemne oczy i czarne loki, które opadałyby na jej ramiona, gdyby nie zostały spięte w prosty kuc z tyłu głowy, a samo wycięcie ukazywało jej ciemniejszą, opaloną skórę. W przeciwieństwie do większości dam, jego siostra większość swojego wolnego czasu spędzała na świeżym powietrzu, czy to na polowaniach, czy też na jeździe konnej.

- Nerwowo. Diuk niepokoi się o los swojego syna. – Gareth odpiął pas z mieczem, odkładając go na niewielki stolik. Odwrócił się tyłem do Gwenith, a ta rozumiejąc go bez słowa, podeszła i zaczęła mu pomagać w rozsznurowywaniu tych elementów zbroi, których sam nie mógł sięgnąć. - Często zmienia zdanie i nie może pozbyć się wrażenia, że przybycie hrabiego Oswalda zakończy się katastrofą. W dodatku najwyraźniej nawet lady Vivianne, jego żona, zaczęła się obawiać, żeby nie popełnił jakiegoś głupstwa pod presją ślubu.

Gwenith zdjęła rękawiczki z delikatnego, zielonego jedwabiu, odkładając je na blat stołu, gdy te zaczęły przeszkadzać jej w rozsupływaniu wiązań. Przytaknęła powoli głową.
- Jego jedyny syn wychodzi za córkę jego zagorzałego wroga. Powinien być podejrzliwy – odparła krótko, zaraz zmieniając temat. - Kazałam przenieść Faith i Grace do mojej komnaty. Chcesz się nimi zająć?

- Nie będę miał czasu. - Faith i Grace były młodymi rarogami, które miały służyć za podarunek dla książęcej pary. Gareth wybrał je przez wzgląd na ich łagodność, od samego początku szkolenia przygotowując je do bezwzględnego posłuszeństwa sokolnikowi, który będzie dzierżył ich świstawkę. Dzięki temu syn diuka i córka hrabiego nie powinni mieć problemów z przyzwyczajeniem swoich nowych pupilków do swoich osób. - Lada moment będziemy wyruszać.

- Kto jeszcze z nami jedzie? - W oczach jego bliźniaczki błysnęło zainteresowanie. Gareth pokręcił głową i ściągnął zbroję, zdejmując ze stojaka elementy tej, w której zwykł polować.

- Ze mną. Ty musisz zostać i czynić honory - odparł. Od razu kontynuował, zamierzając uprzedzić protesty, które już zbierały się w dziewczynie, grożąc awanturą. - Diuk rozkazał nam postępować z rozwagą i ostrzegł nas, że wyprawa może być niebezpieczna. To nie będzie zwykłe polowanie, a wyjątkowo delikatna delegacja.

- Wciąż nie widzę powodu, dla którego nie miałabym jechać. - Dziewczyna ściągnęła usta w niezadowolonym geście. Gareth stęknął, gdy nieco za mocno zacisnęła jeden z rzemieni pod jego naramiennika.

- Ktoś musi zająć się sokołami - dodał. - I w naszej grupie nie będzie miejsca dla nieokrzesanych dzikusek... - Przerwał i zaklął zdecydowanie nie po rycersku, gdy Gwenith wbiła mu kuksańca pod żebro. Kantem metalowej broszy od podtrzymywania płaszcza.

- W takim razie nie rozumiem dlaczego ty dostałeś zaproszenie - skomentowała po chwili, pomagając mu zapiąć klamry od pasów na miecz i troki na zwierzynę. Rycerz wzruszył ramionami, pokazując służącej, która stała z boku i w milczeniu oczekiwała na polecenia, żeby przygotowała jego łuk, kołczan dwudziestu strzał i skłuwak do dobijania zwierzyny.

- Bo jestem ładniejszy od ciebie.

Decyzja o tym, czy wziąć ze sobą siostrę, nie była łatwa, ale Gareth zamierzał być nieustępliwy w tej kwestii. Gdyby okoliczności były normalne, nie wahałby się ani chwili. Gwenith była niezastąpionym kompanem polowań, a Kree i Fair uwielbiali latać w tandemie. Tym razem jednak musiał ją zostawić na zamku, jeżeli nie chciał w razie niebezpieczeństwa stanąć w obliczu dylematu kogo powinien chronić najpierw. Dlatego też zamierzał zabrać ze sobą jedynie swojego giermka Patty'ego oraz dwóch służących, na wszelki wypadek.
A biorąc pod uwagę przeczucia, które towarzyszyły wszystkim na zamku, taki wypadek był bardziej niż prawdopodobny.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."
Delta jest offline  
Stary 20-10-2011, 22:05   #13
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Lady Marina oparła się o ścianę, spazmatycznie łapiąc powietrze. Serce ciągle nie mogło powrócić do normalnego rytmu, pompując krew w szaleńczym tempie. Kobieta nie rozumiała, co się z nią dzieje – ciało, zwykle jej powolne, nagle przestało jej słuchać.

Przymknęła oczy, skoncentrowała się i zaczęła oddychać głęboko, i powoli Po kilku chwilach oddech wyrównał się – a wraz z nim ciśnienie krwi i pozostałe funkcje organizmu. Po kilku minutach otworzyła oczy, już wydawało się opanowana, spokojna jak zawsze. „Jakie szczęście, że pozwoliłam Gandawice iść zobaczyć się z tym młodzikiem ze stajni… „ pomyślała z ulgą. Jej służąca, garderobiana i powiernica jak nic narobiła by rabanu, każąc ściągać medyków i zapędzając swoja panią do łoża, żeby odpoczęła i doszła do siebie po chwili słabości. A nie było na to ani czasu – zaraz mieli jechać na polowanie – ani tym bardziej potrzeby.

Marina powędrowała wzrokiem do okna, gdzie jeszcze przed chwila siedział kruk. Zaczęła analizować całą sytuację, raz po raz, i kolejny, zastanawiając się, co ją tak przeraziło. Czy wzrok ptaka, który zdawał się przenikać ją na wskroś, czy może raczej chodziło o myśli, które napłynęły jej wtedy do umysłu. Dziwne myśli. Niepokojące. Nawet nie myśli, a… obrazy, odczucia… poszukała słowa.. przeczucia? Obawa przed czymś, co miało nadejść, zdarzyć się. Jej? Diukowi? Ericowi? Nie wiedziała, ale bała się tego, co ma się zdarzyć. I właśnie ten lęk ją przerażał. Bo Marina nie była strachliwa. Wprost przeciwnie. Niektórzy zarzucali jej nawet pewną.. nierozważność, podchodziła do życia i tego, co jej oferowało bez lęku, z wysoko podniesionym czołem, pewna siebie, ufna w swoje możliwości. Silna siłą swoją, księcia, swoich przyjaciół i poddanych.

Podeszła do misy, nalała wody z dzbana, nabrała jej w złączone dłonie, zwilżyła twarz. Wyprostowała się i spojrzała w wypolerowane zwierciadło. Zobaczyła hardo patrząca młodą damę. Ale oczy miała niespokojne a rumieniec barwił jej policzki bardziej, niż należało. Przesunęła mokrymi dłońmi po czole, policzkach, brodzie, dekolcie. Ręce jej drżały. Zezłoszczona, schwyciła szczotkę i zaczęła czesać włosy długimi, nerwowymi ruchami.

- Moja pani – głos dobiegający od drzwi sprawił, że Marina drgnęła – Coś się stało, moja pani?
Gandawika podeszła i wyjęła szczotkę z rąk swojej lady – Tylko pani splącze … - mruknęła niezadowolona. Marina uśmiechnęła się lekko. Obecność Gandawiki wpływała na nią kojąco.




- Zapleciesz mi je. I upniesz. – powiedziała siadając – a potem przygotujesz mi suknię, tą zielona, do jazdy konnej. Jadę na polowanie. A ten… - poszukała w pamięci imienia – Robin ze stajni jak?
Gandawika spłoniła się.
- Ma takie piękne oczy, moja pani… I tak do mnie mówi, tak mówi.. jakbym była jedyna i taka.. no taka, wyjątkowa pani wie?
- Wiem
– Marina uśmiechnęła się – traktuje cię, jakbyś była damą. A jak całuje? – dopytała, ale Gandawika żachnęła się tylko i szybko zmieniła temat.
- Widziałam w stajni księżną. Rozmawiała z sir Garethem Reynarem i jakimś drugim panem. Mówiła, że książę się niepotrzebnie obawia.
- Czego obawia?
- A, nie wiem, moja pani, ale Ro..Robin mówił, że służący księcia widział, że jest załamy. I odwołuje wszystko.
- Załamany? Co odwołuje? Ślub?
- No, jakby z niego życie uszło. Nie, nie ślub, moja pani
– ręce Gandawiki tańczyły, rozdzielając lśniące włosy lady Mariny na cienkie pasma. Splatała je szybko, pewnie, upinając spinkami – miała w tym wprawę, fryzura powinna przetrwać nienaruszona cały dzień – to polowanie, podobno.
- Coś pomieszałaś
– Marina pokręciła głową
- Proszę się nie ruszać, moja pani! – służąca, lekko urażona krytyką, kończyła upinanie włosów już milcząc.

Lady Marina też milczała. Kruk ciągle nie chciał odlecieć z jej myśli, wczepił się pazurami w jej mózg, sprawiając prawie że fizyczny ból. Oczywiście, nie wierzyła w głupie gadanie służącej. Pewnie coś pomieszała, zapatrzona w jędrne pośladki młodego koniuszego. Oczywiście, że pojedzie na polowanie. Lubiła ten nastrój, radosne podniecenie i szczeki psów, dziki pęd przyciskający ją do grzbietu konia, gardłowe pokrzykiwania mężczyzn. Sokoły Garetha podrywające się z jego rękawicy i pikujące w dół. Sama nie polowała, nie potrafiła posługiwać się ani łukiem, ani oszczepem.
Ale lubiła tą atmosferę. I sir Reynara też. I miała nadzieje, ze dane jej będzie spotkać Gwenith. Tęskniła do jej towarzystwa.
A przede wszystkim, serce się jej radowało na myśl o rychłym spotkaniu Erica i Cynewynne.

- Zielona suknia! – przypomniała Gandawice – i dopnij do niej mój sztylet. - Na wypadek spotkania z krukiem – pomyślała.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 22-10-2011, 21:31   #14
 
Mantis's Avatar
 
Reputacja: 1 Mantis nie jest za bardzo znanyMantis nie jest za bardzo znany
Edward Daligar wychodząc z komnaty diuka miał mętlik w głowie. Decyzje, o nie uczestniczeniu dam w rzekomym polowaniu jak najbardziej popierał. Z drugiej jednak strony czy ryzyko było naprawdę aż tak wielkie? Czego Tondbert się bał? Kolejną sprawą która nie dawała mu spokoju był sir Erik Ebitton Pobożny. Edward wiedział że tym razem musi porozmawiać z sir Erikiem. Nie tylko ze względu grzecznościowych, ale również ze względów na zadanie. Miał pewne obawy z przebiegu tej rozmowy (byle tylko nie przejść na tematy religijne) ale wiedział ze dłużej nie może zwlekać. Chciał wiedzieć co rycerz myśli o całej tej misji. Czy wydaje mu sie prawdopodobne że Oswald szykuje jakiś podstęp czy sabotaż w sprawie ślubu. Gdy Edward miał już zacząć rozmowę, zobaczył jak jego kompan ukłonił sie w jego stronę i odszedł. Przez chwile stał w miejscu oszołomiony i patrzył na plecy Pobożnego. Gdy doszedł do siebie, z lekką ulgą na sercu poszedł szukać swego giermka. Znalazł go na jednym z korytarzy.
- Właśnie cię szukałem – zaczepił przyjaciela.
- A ja właśnie skończyłem przygotowywać wszystko do wyjazdu – odpowiedział zadowolony.
- Już ? - spytał zaskoczony Edward – tak szybko ?
- Gregory mi pomógł. Kiedy Wyruszamy?
- Właśnie... – Daligar nie wiedział ja zacząć – miałeś nie jechać – zaczął najprościej.
- Co? Na polowanie? Czemu? - Kriss wyglądał nie tylko na zszokowanego ale i na złego.
- Musze coś zjeść. Opowiem Ci po drodze do kuchni.
Edward wyznałł swojemu giermkowi cała sprawę z rzekomymi łowami. Również o ostatniej rozmowie z diukiem w obecności Pobożnego. Kriss nie wyglądał na przejętego, był bardziej zawiedziony i jeszcze bardziej zły.
- To powód żeby mnie ze sobą nie brać? Przecież jestem twoim giermkiem już od roku, a przyjacielem...- zastanowił sie chwilkę – od nie wiadomo jak dawna.
Gdy dotarli na miejsce okazało sie ze była tam Ann. Dobra dziewczyna, wiedziała co trzeba jej panu. Podała od razu talerz zupy i kromki chleba po czym zabrała sie do dalszej pomocy w kuchni.
- Wybacz ale z początku myślałem ze lepiej będzie jak pojadą tylko te osoby które diuk wyznaczył. Niestety po niedawnej rozmowie - urwał na chwile - nastrój Tondberta przeszedł na mnie. - buzie miał pełną zupy. Jarzynowa, miał wrażenie ze więcej warzyw w niej niż samej zupy. Była pyszna - Mam złe przeczucia co do tego i dodatkowa para rąk na pewno się przyda – kontynuował.
- Tak czy inaczej bym jechał – spojrzał na rycerza pewnym wzrokiem.
Edward przypuszczał że tak mogło by być.
- Spakowałeś moją tarcze?
- Nie, to miało być polowanie a nie turniej.
- Spakuj, tak samo swój topór.
- Dwuręczny czy jedno ?
- Najlepiej oba. Tylko je ukryj, tak samo tarcze. Niech to wygląda na polowanie.
- Zgoda, idę! - wyszedł z kuchni.
Edward poprosił Ann o dokładkę. Miał nadzieje że ser Erik przekazał wiadomość reszcie i że na dziedzińcu nie zobaczy żadnej damy z łukiem na plecach, gotową do wyjazdu. Nie wiedział by jak się sprzeciwić.


\przepraszam Was wszystkich że tak późno, ale miałem pracowity tydzień. Przepraszam też że tak mało. Następnym razem będzie to lepiej wyglądało, a przede wszystkim szybciej/
 
Mantis jest offline  
Stary 23-10-2011, 17:44   #15
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Mimo wszelkich wątpliwości i rozterek, jaki mieli wasale księcia Tondberta oraz szlachetne damy, wszyscy zdecydowali się wyjechać naprzeciw zbliżającemu się do Edenbrough, orszakowi hrabiego Oswalda.
Do wyprawy przygotowano się z należytą starannością i uwagą. Zarówno konie, jak i sprzęt zostały wybrane z rozwagą i dbałością o każdy szczegół. By zachować pozory łowieckiej wyprawy zdecydowano się na zabranie licznej służby, która podobnie jak obecność dam miała uwiarygodnić przypadkowość spotkania.
Obecność lady Mariny i lady Kaylyn wprowadził małe zamieszanie w szeregach rycerzy, jednak po krótkiej wymianie zdań uznano, że diuk nie zabronił damą udziału w wyprawie, a jedynie bardzo niepokoił się o ich bezpieczeństwo. Rycerze dali parol, że zrobią wszystko, by żadnej z dam nie spadł, choćby włos z głowy.
Gdy zapanował konsensus w tej sprawie, nie zwlekając więcej, dano sygnał do wyjazdu.

Pogoda zaiste sprzyjała polowaniu. Słońce zbliżało się do zenitu i jasnymi promieniami, ogrzewało bujnie rozwijającą się roślinność. Lato tego roku było doprawdy niespotykanie ciepłe i pogodne. Każdy kolejny dzień był ładniejszy od poprzedniego i co bardziej zapobiegliwi chłopi zaczęli modlić się o deszcz w obawie przed możliwością nastania suszy.
Ta na szczęście nie była kłopotem szlachetnie urodzony, którzy zwartą i wesołą grupą wyruszyli na polowanie. Czasu było aż nadto, więc wszyscy z ochotą zanurzyli się w gęsty las.
W ich uszach ciągle pobrzmiewała pieśń, jaką pożegnał ich książęcy bard.
Trakt zmienił się w leśną dróżkę, ale i ta po kilku chwilach zniknęła zastąpiona przez leśne runo. Podzielono się na grupy i zaczęto tropić zwierza.

sir Gareth Reynar, lady Marina
O wiele ważniejsze jednak od polowanie i tropionej zwierzyny było to co przydarzyło się sir Garethowi i lady Marinie. W czasie tropienie zwierza, w oddali, pomiędzy drzewami zaczęła podnosić się mgła. Było to o tyle niepokojące, że pogoda nie wskazywała, by coś podobnego mogło się zdarzyć. Tym bardziej, że w pobliżu nigdzie nie było bagien, czy mokradeł. Lekko zlękniona para zatrzymała się i przez chwilę obserwowała tajemnicze zjawisko. Mgła podnosiła się z nie spotykaną wręcz szybkością i po kilku zaledwie chwilach sięgała powyżej pasa dorosłego człowieka.
Wtedy to para dostrzegła, że z mgły wyłoniła się męska postać z głową jelenia o rozłożystym porożu.
- Jam jest Hern. - powiedział mężczyzna doniosłym głosem- Myśliwy, pan lasów i borów. Strzeżcie swego księcia, bo człowiek o mrocznym sercu czai się na niego, niczym wściekły lis.
Ledwo słowa te wybrzmiały, a zerwał się mocny wiatr i rozgonił mgłę, a wraz z nią tajemniczą postać.

WSZYSCY
Łowy zostały zakończone. Ich rezultat nie był tak ważny, jak zbliżające się wielkimi krokami spotkanie. Nadszedł czas, by wyjechać naprzeciw hrabiemu Oswaldowi.
Zarówno szlachetni rycerze, jak i czcigodne damy czuli wielki niepokój w sercu. Czuli, że lada chwila pęczniejący wrzód obaw i utajonych lęków, pęknie. Coś im podpowiadało, że obawy księcia nie były pozbawione podstaw.
Wyjechali z lasu i ruszyli w kierunku traktu.

Lady Kaylyn Orville
Gdy tylko opuścili las i ostatnie drzewa zostały za nimi, zimny grot lęku przeszył serce lady Kaylyn. Niepokój czuła od samego momentu wyjazdu, ale teraz przybrał on realne kształty. Dla innych zwykły i pospolity ptak, a dla niej zwiastun śmierci i tragedii.
Kruk. Czarny jak smoła. Czarny jak noc. Czarny jak śmierć kołował nad nimi.
Ptak, leciał niespiesznie. Wręcz szybował nad grupą, jakby świadomie szydząc z przerażonej lady Kaylyn.

WSZYSCY
Bladość, jaka zalała twarz lady Kaylyn, nie uszła uwadze reszty członków wyprawy. Nie mieli oni, jednak sposobności na odkrycie przyczyny i zapytanie o tak nagłą zmianę nastroju. Bowiem prawie w tej samej chwili dostrzeżono na horyzoncie ludzi z orszaku hrabiego Oswalda z powiewającymi chorągwiami na czele oraz z drugiej strony samotnego gońca z herbem króla Arthura.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 24-10-2011, 13:27   #16
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację

Puszcza - to wielka jest natury księga!
Niema - a mówi kto ją duchem pyta,
I kto do dziejów i natury sięga,
Z niej tylko cząstkę tajemnic odczyta …




Po puszczy” Wincenty Pol

Czyż może być coś piękniejszego niż łowy? Puszcza otwierająca swe mateczniki przed gromada łowców. Ach, kocham te chwile, gdy przyjaciół gromada na koń co świt wskakuje. Potem zaś przy dźwięku trąbki, modlitwę św. Huberta zanosi, by strzegł łowców oraz wspierał ich siłę ramienia. Później niechaj się strzegą niedźwiedzie oraz wilcy, zaś jelenie dzikie nich uchodzą przed włócznią oraz ostrym oszczepem.


Gromada konnych poszła w jasnozielony las, rozświetlony pomarańczowym słońcem. Setki ptaków fruwało nad głowami jadących, zaś wiewiórki, borsuki oraz lisy uciekały do swych nor. Ale jeźdźcy przemknęli obok nich kierując się w głąb boru. Niewątpliwie znali owe okolice, przynajmniej niektórzy, bowiem kierowali się pewnie na leśne bezdroża. Stephen jechał przy Kay, nie mniej chętnie zamieniał także parę słów z innymi szlachetnie urodzonymi. Łowy musiały się odbyć, taka wszak była ich wymówka. Prawy rycerz nie mógł łgać, toteż stając przed hrabia Oswaldem wszyscy mogli dać słowo, że byli na polowaniu. Takie ominięcie rzeczywistego powodu, nieco na granicy honoru, lecz nie przekraczający go. Zresztą odbył na ten temat rozmowę z pozostałymi szlachetnymi mężami przed wyjazdem.

Hija! Jelenie ruszyły, za nimi zaś śmignęli jeźdźcy. Drużyna podzieliła się, wszyscy rozprysnęli się za swoim zwierzem. On oraz Kay ruszyli za dorodnym jeleniem. Wiedział doskonale, że swoim mieczem to prędzej może pograć na drumli niżeli cokolwiek zrobić śmigłemu rogaczowi. Jednak Kay oraz wiele osób służby miało luki oraz oszczepy. Oni także odegrali główna rolę w dopadnięciu zwierza. Sama Orville także rozpłomienionym wzrokiem oraz dościgła dłonią wraziła pocisk jeleniowi. Hugon oraz inni zajęli się szybko oprawą, mieli zresztą wprawę, natomiast on oraz Kay odjechali co nieco od gromady. Właściwie, to dziewczyna ruszyła sama, niezwykle zręcznie, on zaś próbował dotrzymać jej kroku.

Zatrzymał się schodząc z konia. Chciał krzyknąć:
- Kay!
Kiedy okrzyk przebrzmiał zawahał się: może jej się coś stało. Strach ścisnął go, lecz jednocześnie wywołał dopływ energii. Las był tu gesty, nie mogła odjechać więc daleko, ponadto czul podmokły teren. Rzeka? Nawet prawdopodobne, ale chyba by jej nie przekroczyła. Przywiązał konia do gałęzi na niewielkiej polance oraz ruszył przed siebie.

Gdyby widział to nocą, przysiągłby, że sama Diana zstąpiła na padół, by polować po lasach hrabstwa Salisbury. Przypomniał sobie legendy, że boginie nie chcą, by obserwować skrycie ich nagość. Jednak Diana nie była całkiem naga, jego Diana, przyodziana bielejącym giezłem brodziła wewnątrz płytkiego leśnego jeziorka.


Kaylyn szczęśliwie nie zobaczyła go. Uff, przysiadł natychmiast za krzakiem głogu, przez chwilę nie wiedząc, co robić. Leśna bogini kąpała się unosząc spodnią szatę, dość mocno zresztą przemoczoną. Miejscami przylegającą do smukłego, dziewczęcego ciała, dla którego na moment stała się drugą skórą. Widział ją przecież nie raz! Ale kiedy tak patrzył na nią teraz otwierał usta nie wiedząc … nie mogąc … nie potrafiąc oderwać wzroku od jej cudownej sylwetki. Diana prawdziwa. Radosna, smukła, urodziwa nie pięknością wymuskaną, ale niezwykle naturalną, pełną wdzięku oraz promieniującego czaru. Spojrzenie chłopaka, który wstydził się nierycerskiej słabości, omywało jej mokre włosy, twarz, po której spływały kropelki chłodnej, leśnej wody, delikatną szyję, pierś, unoszoną westchnieniem lasu, pełnym naturalnego zapachu. Mokre giezło, nasączone zimną wodą cudownie opinało dwa słodkie owoce jej kształtnych piersi. Przełknął ślinę wpatrując się w to piękne miejsce, krągło uwypuklone, zaznaczone dwoma ostrymi malinami, twardo napierającymi od spodu na materiał giezła.

Wcześniej nie patrzył tak na nią. Była przecież … Kaylyn, była dobrą dziewczyną, miłą, zaradną oraz odważną. Rozkwitła, może zresztą już wcześniej stała się kwiatem, lecz rycerz nie dostrzegał tego. Wreszcie spotkał ją, wreszcie dostrzegł, wreszcie nie mógł oderwać spojrzenia wstydząc się jednocześnie szeregu wyobrażeń, które uparły się harcować mu przez spłoszone myśli.
- Gdyby jeszcze uniosła trochę!
- Wtedy odwróciłbym się na pewno - odpowiedział sobie oczywistą nieprawdę śledząc jej każdy ruch, każdy krok, jak powoli zaczęła wychodzić z jeziora. Uff, to go otrzeźwiło. Nadludzkim niemal wysiłkiem woli wycofał się do konia.
- Kay! Krzyknął, po czym powtórzył kilka razy. Odpowiedziała, wreszcie odpowiedziała wychodząc zza krzaków ubrana już, zarumieniona chłodem czystej, leśnej wody.

Później wiele ze sobą nie rozmawiali. Biednemu Stephenowi, lub może właśnie nie biednemu, niemal bez przerwy przelatywały przez myśl dopiero co widziane sceny, niczym ze snu nocy letniej. Kilka razy mały włos, wjechałby w jakieś drzewo. Potem przyłączyli się do reszty grupy oraz wyjechali wreszcie na trakt. Kaylyn nagle pobladła, jednak rzeczywiście właśnie dostrzegli grupę hrabiego Oswalda oraz gońca.
- Hrabia nie ucieknie – uznał Stephen, natomiast posłaniec mógł mieć ważne informacje. Wedle oceny rycerza, ważniejsze było spotkanie się z nim, niż wolno idącym, siłą rzeczy, orszakiem Oswalda.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 24-10-2011 o 13:55.
Kelly jest offline  
Stary 25-10-2011, 08:56   #17
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze
Polowanie!
Kaylyn poczuła w żyłach słodki prąd krwi, wibrujący podekscytowaniem i radością. Mimo nieustannie dręczących ją przeczuć nie mogła zaprzeć się swojej natury, upodobań i nawyków - a dla dziedziczki Meadow Castle nie było wspanialszej rozrywki, niż dziki pęd na swojej kasztance przez pełne poziomek i paproci jary i parowy Crokwood. Uwielbiała mroźne, jesienne poranki, gdy na dziedzińcu zamku Hugon i jego ludzie oporządzali konie, obłoczki pary unosiły się z ust ludzi i zwierząt, a jej szczupłe dłonie marzły pod wełenką pokrytych lisią skórką rękawiczek. Wkładała specjalną suknię do konnej jazdy, z rozcięciami na bokach i mocna podszewką, pod którą nosiła ciepłe, płócienne gatki i długie nogawiczki, dopinane sprzączkami do bielizny. Do tego wysokie, skórzane buty, wełniany surcot z peleryną z dopinanym kapturkiem - miał on długi, spiczasty gremlinek, zwany cornette, majtający się wesoło aż do pośladków. Kiedyś ciotka wyjaśniła jej z niechęcią, że skoro już chce szaleć po lasach jak wagabundka, to niech przynajmniej czyni to w zgodzie ze swoim stanem- długość gremlinka była bowiem zależna od społecznej pozycji i dziedziczka Meadow Castle powinna nosić kaptur, tak długi, jak to tylko możliwe. Kay kazała więc uszyć krawcowi z Tilshead odpinany dla wygody od jarzębinowej w kolorze peleryny kapturek z ogonem, który zadowoliłby najwybredniejszego- jego koniec sięgał bioder i kołysał się wesoło, gdy Kay galopowała lasami jak szkarłatny, jesienny duszek...


Cudowne były lasy wokół Meadow Castle. Zamek, stojący na wysoczyźnie, otoczony był opadającymi połaciami łąk i pól, z dwiema wioskami, wpiętymi jak klejnoty w tą zieleń. Dalej, za srebrną wstążką strumienia zaczynały się dwa leśne ramiona, otulające miłośnie dziedzictwo Kay. Młody las Crokwood, przypominał Kay kobietę- był rozćwierkany ptasimi głosami, pełen liściastych zagajników, kolorowego poszycia. Stroił się koralami jarzębin i kalin, kusił omszałymi duktami i paprociowym gąszczem- latem było tu gęsto od poziomek i malin, jesienią od jeżyn, mieszkały tu lisy i zające, spotkać można było smukłe sarny, jak damy dworu, z gracją tańczące na liściastych ścieżkach.

Lasy Blakemore Wood były starodrzewem, potężnym i dostojnym- była w nich męska siła i potęga, dostojność i charyzma - w tych lasach Kay przepełniało ciche szczęście, były jak opiekuńcze, ojcowskie ramiona.
Wybierając się na zamek suzerena, Kay zostawiła z niechęcią w domu swoją suknię do polowań, pelerynę z kapturem i domowy surcot o wytartym wilczym futerku na rękawach i brzegach. Dlatego musiała zadowolić się granatową suknią z aksamitnego sukna i szerokim, bogatym płaszczem, szytym z trzy czwarte koła, z wygodnym kapturem. Ponieważ było lato, stroje były cienkie, płaszcz bez futrzanego obicia, Kay zrezygnowała też z ciepłej bielizny, nosząc tylko lekkie giezło. Głowy nie nakrywała - ale wyjątkowo, ponieważ czekał ich galop i wyścigi po lesie, by jakoś utrzymać fryzurę w ryzach, nie dość, że splotła ciemne włosy w sięgające bioder warkocze, to jeszcze przepasała czoło szkarłatną, aksamitną wstążką. Jej granatowa suknia miała też wesołą, rdzaworudą podszewkę, czerwień migotała dziewczęco, gdy Kay dosiadła swojej kasztanki, odwijając połę sukni i niefrasobliwie ukazując stopę wyżej kostki, na co ciotka pewnie dostałaby apopleksji. Akurat jednak była w kaplicy, modląc się o powodzenie łowów i powrót krnąbrnej siostrzenicy w jednym kawałku...Kay z zaciekawieniem zerknęła na towarzyszy wyprawy- zwłaszcza jej naturalną ciekawość przyciągnęła druga kobieta w gronie wybierających się na polowanie.
- Witam - uśmiechnęła się do niej, poprawiając pasek kołczanu, w którym zagrzechotały wesoło strzały- Jestem Kay Orville, pani...Polujemy razem?
Kobieta ściągnęła lekko wodze, przytrzymując konia. Przejechała wzrokiem po sylwetce dziewczyny.
- Marina - opowiedziała - pamiętam cię, Kay. Ile to już lat.. chyba z pięć. Byłaś uroczym dzieckiem i sporo wyrosłaś od czasu, jak cię widywałam na zamku diuka..
- Byłam chudym i brzydkim kaczątkiem, pani..- Kay zaśmiała się, ściągając wodze. Klaczka zadrobiła kopytami.- Ale twoja uroda rozkwitła jeszcze bardziej, podczas gdy ja jestem po prostu mniej chuda..to wszystko. Bierzesz udział w polowaniu?
- Zaokrągliłaś się tam, gdzie pannie przystoi i nauczyłaś się też używać dworskiego języka, jak widzę. – Marina uśmiechnęła się do dziewczyny – Kiedyś bąkałaś głównie „Tak, psze pani” i „Nie, psze pani”. To chyba jasne, że biorę udział w polowaniu, prawda? – wskazała na swoją lnianą, uszlachetnioną jedwabiem suknię, przeznaczoną do jazdy konnej.
- Ale...masz na myśli napewno polowanie na jelenie i dziki, pani? - Kay z przyjemnością patrzyła na urodę kobiety.Dochodziły ją różne smakowite plotki na temat lady Mariny, ciotka zaś nie przepuszczała żadnej okazji, by napiętnować to i owo. Może dlatego dziewczyna czuła sympatię dla owej damy? Na swój sposób Marina próbowała iść pod prąd konwenansom i czasem Kay zazdrościła jej odwagi. Ale Marina na polowaniu...Musiało być w tym coś więcej. Czyżby także Marinie książę zlecił to i owo? Czyżby i ona miała tu swoją misję? Dlatego Kay obdarzyła kontrowersyjną Marinę uśmiechem, od którego ciotka Minerva spadłaby z klęcznika i usłyszawszy wołanie Hugona, pomachała dłonią.- Do zobaczenia więc, pani...na łowach....
I Kay odjechała, by przyłączyć się do orszaku.
Hugon i jego sześciu ludzi otaczało ją zżytą gromadą- znała każdego po imieniu, wiedziała, że Clooney podkochuje się w pokojówce Lissie, a Froy ma dziecko z chłopką z wioski i mimo prześmiewek towarzyszy, łoży na syna i odwiedza swoją wieśniaczkę regularnie. Najbardziej lubiła Brantome’a, kędzierzawego młodziutkiego chłopaka, spokojnego i nieśmiałego. Miał miłe maniery i był giermkiem Hugona. Był też znakomitym łucznikiem i razem z samym Hugonem Warwickiem nauczył Kay całkiem zręcznego posługiwania się jesionowym łukiem a nawet o zgrozo- walki sztyletem i krótkim mieczykiem.


Hugon Warwick był dla Kay tajemnicą. Milczący, solidny jak skała, pomocny i godny zaufania, pojawił się znikąd w najtrudniejszym momencie ich życia- gdy nasilała się psychiczna choroba ojca i podupadający majątek groził rozsypką. Był dawnym przyjacielem ojca Kay z lat młodzieńczych, choć sporo młodszy od pana na Meadow Castle- zamieszkał z nimi, nic nie wyjaśniając, objął gospodarcze rządy, nauczył Kay zarządzać wszystkim, mówiąc brutalnie prawdę w oczy. Miała wtedy 15 lat i dygotała z żałości po ojcowskim pogrzebie, mając na głowie na wpół spalony zamek, roztrzęsioną ciotkę, modlącą się godzinami, Tessę, która była kolejną “gębą” do wyżywienia- i spore długi, bo na poczet wystawnego pogrzebu zadłużyła się w opactwie. I dodatkowo zakusy dalszej rodziny Tannerów, którzy mieli chrapkę na “kuratelę” nastoletniej panienki i zarząd majątkiem...
- Musisz być chytra jak wąż i niewinna jak gołębica, Kay - powiedział poważnie, biorąc jej twarz w swoje dłonie. Czy tylko litość była w jego głosie? Kay nie wiedziała.- Otaczają cię wilki, gotowe pożreć. Jeśli się nie weźmiesz w garść, skończysz bez majątku, na łaskawym chlebie, albo wydana za mąż za jakiegoś starego barona, a twój ukochany Meadow Castle zostanie w cudzych rękach. Dasz radę. Tylko zaufaj mi Kay...
- Dlaczego...dlaczego mi pomagasz, Hugo?- szepnęła wtedy.
- Przez pamięć matki twojej.- czyżby w głosie koniuszego pojawił się ból?- Nie było mnie, gdy poślubiła twego ojca..kto wie..może gdybym..kto wie..Przypominasz mi ją tak bardzo...ale mniejsza z tym, Kay. Będę tutaj, przy tobie, bo nie ma już innego miejsca, gdzie mógłbym być. I pomogę ci uratować Meadow Castle...

Widziała go potem wiele razy, siedzącego w kucki przed rodzinnym grobem Orvillów-domyśliła się w głębi serca, że była tam tajemnica i uszanowała ją, nie dopytując. A teraz Hugon był z nią, a dodatkowo w pędzącej wesołej gromadzie, przemierzającej lasy w pościgu za jeleniem był Steven- i Kay czuła,że może być tak bezpieczna, jak to tylko możliwe. Byli przy niej... z nią....

Początek polowania był pogodny i radosny. Pogoda była cudowna, okolice piękne, podzielili się na grupy i ona wraz ze Stevenem znalazła się w tej samej drużynie. Otrąbiono jelenia i Hugon wraz ze swoimi ludźmi rzucili się za nim, znikając w głębi lasu- Kay, pokrzykując zupełnie nieprzystojnie, podjechała do Stevena, unosząc się w strzemionach. Czerwona wstążka na jej czole przesunęła się nieco.
- Zobaczysz, że będzie mój! Ścigamy się?
Na plecach miała łuk i kołczan, z powodu gorąca zdjęła płaszcz i zwinęła go w tobołek u siodła. Ze śmiechem spięła konia, rzucając się w pogoń za jeleniem...
- Ha, zobaczymy - spiął konia doskonale jednak wiedząc, że jego zdolności władania włócznią oraz łukiem są bardziej, niż mierne. Toteż raczej skupił się na rozesmianej Kay, która prowadziła rumaka przez las z wrodzoną zręcznością człowieka pogranicza, który znaczna część życia spędzał na koniu.
Udało jej się dotrzeć na czas, by uczestniczyć w osaczaniu zwierzyny a nawet wystrzelić strzałę, która uwięzła w boku zwierzęcia, tak więc brała udział w triumfie łowów. A Potem, z czystej radości jazdy po lesie, zmusiła kasztankę do galopu, wypadając na zasypaną igliwiem drogę....



...Leśny dukt skręcił w wysoki, mieszany bór, opromieniany złotem zachodzącego powoli słońca. Kay słyszała oddalające się odgłosy kolejnych pogoni, ruszyła galopem, przesadzając rów pełen wonnej mięty i mietlicy. Pęd upajał ją, policzki zaróżowiła od emocji, z rozwianymi warkoczami sadziła lasem jak leśna boginka, tworząc ze swoją klaczką idealną harmonię myśli. Wyczuła zapach wilgoci w powietrzu - czyżby w jeździe zbliżyła się do strumienia? Stephena zgubiła chyba dawno, nie słyszała nawet tętentu jego konia. Ostatnie zarośla...i wyjechała na brzeg przecudownego, leśnego jeziora, skąpanego w bryzgach bursztynowego blasku, otulonego koronką ciemnych jodeł i złotem buków. Na dalekim brzegu wpadającego do jeziora strumienia ujrzała jelenia- napił się wody i zniknął w zgrabnych susach, biegnąc dalej. Nawet nie sięgnęła po strzałę...zauroczona zsunęła się z siodła, idąc w kierunku wody....

Nie myślała logicznie,że znajduje się na cudzym terenie, w lesie, pełnym ludzi. Działała instynktownie - było jej gorąco, a woda kusiła...zresztą, czyż nie kąpała się setki razy w jeziorkach Crokwood? Zrzuciła szybko łuk, kołczan, ściągnęła wierzchnią suknię i opaskę z głowy, zzuła pospiesznie buty, po czym w samym bielutkim gieźle ruszyła ku cudownej, mieniącej się wodzie. Aż westchnęła ze szczęścia, zanurzając się w fale, łaskoczące ciało drobniutką, wodną piosenką. Przepłynęła kawałek ku środkowi jeziora i wróciła, by wyjść na brzeg, z giezłem oblepiającym ja jak druga skóra, wyżymając ciemne warkocze. Niestety, mokrego giezła nie włoży pod suknię- w zuchwałej myśli ściągnęła więc je szybko przez głowę i narzuciła suknię na nagie ciało, szczęśliwa i w miłym chłodzie. Wycisnęła koszulę, wytarła nią włosy, z maleńkiej sakwy u paska wyciągnęła podręczny grzebyk, z trudem rozczesała wilgotne włosy i zaplotła je ponownie. Wiatr ją wysuszy. Giezło wcisnęła do sakwy u siodła, ciasno zwinięte- wysuszy je potem, bez obecności rycerzy. Szczęśliwa i zadowolona, że udało się jej tak odświeżyć, wdrapała się na siodło i ruszyła w las, odszukać drużynę i zobaczyć, czy upolowali już coś znowu, czy nie...

A jej szczęście trwało dokładnie tyle czasu, ile potrzebował los, by znowu zagrać z nią mroczną kartą. Oto bowiem, wyjeżdżając z lasu, dostrzegła nad swoją głową czarny cień - klaczka, jakby wyczuwając lęk pani, chrapnęła trwożliwie, a Kaylyn zbladła i krzyknęła, szeroko otwartymi oczyma wpatrując się w kruka....Jej okrzyk nie uszedł uwagi sir Erica, który nadjechał akurat ku jej prawej stronie.

- Pani, wszystko w porządku? - zapytał rycerz, zbliżając się ku dziewczynie - Czy coś się stało? - zapytał niepewnie, marszcząc czoło. Okrzyk lady Kaylyn z pewnością nie oznaczał zachwytu nad pięknem przyrody. Spostrzegł też bladość, jaka pokryła jej twarz.
- Może powinnaś odpocząć, pani? Jesteś bardzo blada...

Spojrzenie Kay nieco błędnie spoczęło na twarzy rycerza.
- Kruk...znowu...zły omen, panie....
- Kruk? - zapytał, spoglądając w niebo, jednak żadnego ptaka nie spostrzegł - Nie ma tutaj żadnego kruka, pani. To z pewnością przewidzenie.
Nie mieli czasu rozmawiać dalej- oto w oddali ujrzeli powiewające choragwie orszaku Oswalda i samotnego gońca, ku któremu puścił się w cwał Stephen the Osprey. Kay spojrzała na sir Erica wzrokiem pełnym lęku i bólu- i puściła się w pogoń za Stephenem, krzyknąwszy na swoich ludzi załamującym się nieco głosem:
- Hugo! Za mną!
 
__________________
Nie ma zmartwienia.

Ostatnio edytowane przez Maura : 25-10-2011 o 10:57.
Maura jest offline  
Stary 28-10-2011, 14:35   #18
 
Falcon911's Avatar
 
Reputacja: 1 Falcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodze
Polowanie szybko znużyło Erika. Na łowach w jego lesie uczestniczył zwykle jako niezbędny element tego wydarzenia, jak tu, bowiem, iść na polowanie bez pana tego lasu? Z Erikiem wyjechali też giermek Amlen, zawsze chętnie uczestniczący w tego typu przedsięwzięciach, oraz niepocieszony i naburmuszony nieco ksiądz Victor. Obydwaj mieli łuki, jednak zakonnik stanowczo oświadczył, że zabijać zwierząt nie będzie. Zgodził się jednak wieźć ze sobą broń dla pozoru. Dziwne było zachowanie duchownego, ale sam nie miał na ten temat nic do powiedzenia. Jechał powoli za rycerzem i towarzyszącym mu giermkiem, nie wdając się w rozmowy. Sam sir Ebbiton także nie był chętny do rozmów. Jechał powoli, odpowiadając spokojnie na pytania, jakie zadawał chłopak.
- No więc skoro Chrystus jest synem Pana, dlaczego to właśnie syn Boga miał zostać zabity? I dlaczego Bóg nie zniszczył wszystkich tych, którzy chcieliby przysporzyć bólu Chrystusowi?
Erik uśmiechnął się.
- Pan jest istotą najdoskonalszą, a jego miłość do ludzi jest bezgraniczna. Dlatego, dla zbawienia nas, poświęcił nawet swego syna. To chyba najpiękniejszy i najlepszy dowód miłości Boga do człowieka.
Amlen pokiwał głową, po czym dłuższą chwilę milczał, przetwarzając informacje.
- A takim razie, skoro nas kocha - zapytał znowu - to dlaczego stworzył piekło i grzesznicy tak cierpią?
Sir Erik zacisnął szczęki.
- Gdyby nie piekło, grzesznicy nie baliby się niczego. A tak, w strachu przed karą, mogą zdążyć ukorzyć się jeszcze przed Bogiem i pojednać się z Nim, chociaż w drobnym stopniu. Wtedy mają jeszcze możliwość wstąpienia do raju.
Rycerz popędził konia, szarego ogierka i wysunął się nieco do przodu, zbliżając się do reszty uczestników polowania. Amlen w dalszym ciągu rozmyślał nad słowami rycerza, oglądając się co jakiś czas na księdza Victora, szepczącego właśnie pacierz z wyrazem niebywałego skupienia na brodatej twarzy. Oczy zakonnika były zamknięte.
- Uważajcie, ojcze - zaśmiał się giermek - Jeszcze przyśniecie w siodle i to na was będą polować następnego dnia.
Duchowny otworzył jedno oko i zerknął na młodzieńca z lekkim uśmiechem, zaznaczającym się ledwo pośród brodatej fizjonomii. Ksiądz strzepnął jeszcze kilka zeschłych liści z burego habitu i kaptura, po czym pogrążył się ponownie w swych modłach.
Erik także rozpoczął swą modlitwę czując, że zbliżają się do właściwej zwierzyny dzisiejszego dnia - orszaku Oswalda.
Siedział w siodle pogrążony w rozmowie z Bogiem, do czasu, gdy ktoś nie krzyknął, widząc zwierzynę pośród drzew.



Spróchniały pień starego drzewa był niemal całkowicie porośnięty mchem. Wokół rozpościerała się duża polana, pełna zbutwiałych liści i niewielkich krzaczków paproci. Tutaj zarządzono popas. Polowanie, mimo iż jest formą rozrywki, wcale do najlżejszych nie należy.
Erik usiadł na owym pniaku, a obok niego usadził się ksiądz Victor. Amlen rozmawiał z jednym z pachołków, gestykulując gwałtownie. Dzik, na którego grupa Erika natknęła się pośród drzew był prawdziwie wielki, a to właśnie Amlen pierwszy pognał za zwierzęciem, na swoim małym, acz rączym koniu, karej klaczce z białą strzałką. Dzik nagle zawrócił, atakując giermka, lecz w tym momencie na zwierza ruszyła reszta orszaku.
Młodzieniec opowiadał z przejęciem, opisując malowniczo swoją odwagę, oraz prędkość myśliwych i ich brak pomyślunku, bowiem sam, w jego mniemaniu, miał położyć dzika.



- Będą z niego ludzie - mruknął Erik, żegnając się i napoczynając kromkę chleba i mały krążek sera. - Chwali się, jakby to on zabił zwierza, a boję się pomyśleć co będzie, jeśli kiedykolwiek przeżyje jakąś większą bitwę.
Ksiądz Victor pokiwał głową i pociągnął z małego bukłaczka, jaki miał ze sobą, po czym odchylił kaptur i oparł się o sterczący pionowo z pnia fragment konaru. Westchnął i zmrużył powieki.

Po półgodzinie wszyscy znów byli w siodłach, jadąc ku skrajowi lasu. Gdy tylko wyjeżdżali spomiędzy drzew, Lady Kaylyn zawołała nagle i pobladła, a Erik pospieszył ku niej, szukając powodu jej krzyku. Jednak nie otrzymał jasnej odpowiedzi, a zaraz pojawił się królewski posłaniec, podążający dotychczas za orszakiem, kierującym się ku siedzibie diuka Tondberta. A więc nadjeżdżał Oswald. Erik spiął konia i ruszył ku Oswaldowi, mijając po drodze posłańca.
 

Ostatnio edytowane przez Falcon911 : 28-10-2011 o 14:39.
Falcon911 jest offline  
Stary 30-10-2011, 00:41   #19
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Kanna & Mantis & Delta

Wyruszyli.
Chociaż ich nadrzędny cel nie niósł ze sobą nic przyjemnego, humor Garetha poprawił się od razu po opuszczeniu zamkowych murów, gdy tylko po gościńcu poniósł się pierwszy stukot końskich kopyt. Zarówno podróż, jak i polowanie, wiązały się z czymś, co ród Reynarów cenił sobie od samego początku istnienia, utożsamiały najważniejsze pragnienia, które znalazły swoje odzwierciedlenie nawet w jego rodowej dewizie. Pęd wiatru na twarzy, otwarta przestrzeń, brak ograniczających ścian z litego kamienia i konwenansów, które trzeba by przestrzegać, całkowite oddanie chwili... Wolność. Całkowita, nieokiełznana wolność. "Semper liberii", dwa proste słowa, a tak ważne, że znalazły się nawet na olbrzymim, zdobionym łuku wejścia, prowadzącym do Hawk's Nest, witając każdego kto chciał przestąpić progi dworu.


Ponad tuzin osób ruszył traktem, stanowiąc nie lada grupę i nie lada wyzwanie dla leśnych zwierząt. Jak tylko oddalili się wystarczająco od ludzkich domostw, Gareth uniósł skórzaną rękawicę, na której siedziała Kree, pozwalając jej poderwać się do lotu. Sokolica uderzyła śnieżnymi skrzydłami i wzbiła się pod niebo, krótkim krzykiem dając upust ich wspólnej radości. Rycerz śledził ją przez chwilę z uśmiechem, po czym ściągnął wodze swojej karej klaczy i zwolnił tempa, zostawiając swoją służbę i zrównując się z grupą sir Edwarda. Przed wyjazdem miał czas jedynie krótko się przywitać, a droga przed nimi nie należała do najkrótszych, więc był i czas na rozmowę. Szczególnie, że Reynar znał rycerza jedynie ze słyszenia.
- Myślicie panie, że gdy hrabia Oswald nas zobaczy, zawróci czym prędzej, myśląc, że to diuk wysłał ku niemu swą armię, by zgotowała mu zbrojne powitanie? - zażartował, równając tempo do jego wierzchowca.

Edward spojrzał zaskoczony na Garetha. Kriss (jego giermek) skręcił konia i lekko zwolnił aby ustąpić miejsca rycerzowi. Daligar nie czuł się pewnie w tej sytuacji. Nie wiedział czy jego kompan żartuje czy pyta poważnie.
- Z pewnością nie uzna nas za zagrożenie - spojrzał niepewnie na Reynara - prędzej za szpiegów. W takiej sytuacji może to i dobrze że wybrały się z nami damy. Chociaż szczerze powiedziawszy … - zrobił lekką przerwę, zastanawiając się czy może pozwolić sobie na szczerość wobec Sokolnika - nie popierałem decyzji diuka. Chodzi mi o towarzystwo Lady Kaylyn i Lady Mariny w tej misji.

Gareth roześmiał się cicho i pokręcił głową.
- Nie sądzę, żeby nasze damy były złe z tego powodu. Polowania to dla lady Mariny nie pierwszyzna, a i lady Orville ponoć nie należy do słabych i bezbronnych kobiet. Prawda jest taka, że problem pojawiłby się, gdyby diuk miast zezwalać, chciał *zabronić* naszym białogłowym jechać z nami. - Kara klaczka mężczyzny potrząsnęła łbem, dzwoniąc uprzężą. Rycerz poklepał ją po karku, kontynuując: - Nawet hrabia Oswald nie jest na tyle niegodziwy, żeby podjąć jakąkolwiek akcję, która mogłaby przyczynić się do krzywdy naszych towarzyszek. Pewnie w mig przejrzy zamiary diuka, ale z polityką jak z kobietami - któż je zrozumie? Nie odmówi towarzystwa na szlaku, jeżeli nie będzie oficjalne.

- Racja, nie odmówi. Co do krzywdy również wątpię, aby zachował się tak... - szukał słowa aby nie urazić imienia Oswalada – ...niestosownie i naraził nasze damy na krzywdę. Nie jednak sam Oswald mnie martwi. Niepokój naszego pana przeszedł na mnie i niestety obawiam się czegoś zupełnie gorszego. - Edward nie chciał panikować, a przede wszystkim nie chciał siać ziarna paniki wśród innych - Ale... - dokończył po namyśle – zapewne przesadzam. Wiesz panie... jestem trochę przewrażliwiony jeżeli chodzi o sasów – spojrzał na towarzysza mając nadzieje że ten nie wybuchnie śmiechem. Wiadomo bowiem że w tych rejonach nie ma zagrożenia z ich strony.
Kris nic nie powiedział. Był przyjacielem Edwarda ale w oczach innych, "tylko" giermkiem. Słuchał uważnie o czym rozmawiają rycerze. W głowie męczyło go pytanie czy będzie musiał użyć swego toporu czy obejdzie się na strzelaniu do zwierzyny.

- Niepokój diuka udziela się nam wszystkim, ale taki to okres. Każde zdaje sobie sprawę, że stoimy przed wielkim wydarzeniem, które może zmienić stosunki pomiędzy tymi dwoma rodami na wieki. I każdy obawia się, żeby ktoś tego nie zniszczył - odparł rycerz, wzruszając ramionami. Wyjazd na świeże powietrze i nadchodzące polowania skutecznie złagodziły jego niepokoje, które jeszcze niedawno narastały w jego sercu.
Uśmiechnął się krótko na wyznanie sir Edwarda, ale bez wyraźnej kpiny. Sam brał udział w finalnej bitwie z Anglosasami i częściowo nie dziwił się obawom mężczyzny. Wielu rycerzy, którzy przeżyło tamten okres, wyniosło ze sobą niezbyt przyjemne wspomnienia.
- Jestem pewien, że Sas, który ponoć towarzyszy hrabiemu Oswaldowi, z zainteresowaniem wysłucha twoich wątpliwości - odparł z powagą, która kłóciła się jednak z jego uśmiechem. - Bez obaw, podejrzewam, że poza nim, w promieniu wielu dni drogi nie ma żadnych Dzikich.

Edward ucieszył się że Gareth nie wyśmiał jego obaw. Zastanowił go jednak czy nie nudzi swojego towarzysza.
- Obawiam się że jest tak jak powiedziałeś panie. Z polityką jak z kobietą ale czy mam rozumieć że – ściszył głos - przez to cała sprawa jakby mniej cię obchodziła? Bądź mniej się przejmujesz? A co do tego sasa panie... - spojrzał na Krissa. Wiedział że jego przyjaciel go zrozumie. – Wole nie dokładać oliwy do ognia. Podobnie jeżeli chodzi o sir Erika jeżeli wiesz co mam na myśli – uśmiechnął się porozumiewawczo do Garetha.

- Jeżeli właśnie mi subtelnie zasugerowałeś sir Edwardzie, że skoro nie interesuje mnie polityka, to nie interesują mnie również kobiety, to obawiam się, że nie wszyscy mogą dojechać na spotkanie z hrabią Oswaldem - odparł Sokolnik ze szczerym śmiechem, na tyle głośnym, by zwrócić uwagę części grupy na przedzie. Patty, jego giermek, nawet nie odwrócił się w siodle, by spojrzeć co się dzieje, na tyle przyzwyczajony do jego dobrych humorów.
Trakt powoli zaczął zwężać się do wąskiej drużki, ale rycerze wciąż jeszcze mogli swobodnie jechać obok siebie, bez niewygodny dla swoich wierzchowców.
- Naturalnie, że obchodzi mnie ta sprawa, przez wzgląd na naszego seniora. Ale także i przez niego mam do niej więcej dystansu -odparł po chwili, spoglądając na drogę przed końmi i drzewa pochylające ku nim konary. - Eric jest jego pierworodnym synem, który właśnie się żeni. W dodatku czyni to z córką jego zagorzałego wroga, który z pewnością jest nie mniej zadowolony z tego faktu, niż on sam. Diuk Tondbert jest dobrym ojcem i jeszcze lepszym człowiekiem - oczywiście, że się niepokoi. I oczywiście, że jego niepokój może być nieco... wyolbrzymiony przez wzgląd na jego miłość do rodziny. Nie twierdzę, że należy bagatelizować wagę potencjalnego niebezpieczeństwa, bo sir Stephen uświadomił mnie, że knowania mogą mieć bardziej przebiegłą twarz niż frontalny atak, ale nie twierdzę też, że panika i paranoja to dobre wyjście. Ot, cała filozofia.
Na wzmiankę o sir Eriku mężczyzna uśmiechnął się oszczędnie. Osobiście nic nie miał do pobożnego rycerza, a wiele słyszał o nim dobrego. Planował zresztą z nim pogawędzić, gdy tylko nadarzy się okazja.
Sokolnik lubił gawędzić, nie dało się tego ukryć.
- Sir Erik jest rozsądnym człowiekiem. Każdy musi mieć się do kogo zwrócić, a on wybrał Boga. Niektórzy mają mniejsze, a niektórzy szersze potrzeby. -Tu rycerz musnął palcami swoje dwa wisiorki, chrześcijański i pogański, które wisiały u jego szyi. - Widocznie potrzeby sir Erika sprawiają, że lubi rozmawiać z Bogiem przez większość czasu podczas swojego dnia. Moja matka również jest wyjątkowo pobożną osobą, więc można powiedzieć, że coś wiem w tej materii - dodał z uśmiechem.

Rozmowa z sir Edwardem przeciągnęła się na kolejne minuty, sprawiając, że droga zleciała Garethowi w mgnieniu oka. Trakt w końcu zamienił się w ścieżkę, by ostatecznie całkowicie rozmyć się wśród leśnych ostępów, pozostawiając grupę oko w oko z naturą.

***

Polowanie! Polowanie!
Gorączka pościgu za zwierzyną rozpaliła ich serca, a pęd wierzchowców świszczący w uszach zagłuszył myśli i słowa. Podczas, gdy pozostali rozjechali się po lesie, czy to tropiąc jakiegoś jelonka, czy dzika, Gareth w towarzystwie lady Mariny skierował się ku bardziej otwartym terenom. Wierzył, że pozostali upolują coś co z pewnością będzie warte wspominki, więc to nie zdobycz była teraz ich nadrzędnym celem. Gdy wyjechali na jedną z polan, porośniętą przez wysoką, dziką trawę, z nieba dobiegł ich okrzyk Kree. Drapieżnik wypatrzył ofiarę.
Ledwie ich wierzchowce postawiły kopyta na granicy polany, a z jej środka zerwały się dwie, szare smugi. Niczym strzały wypuszczone z łuku, dwa dorodne zające pomknęły w stronę linii lasu, długimi susami pędząc przez trawę. Rycerz krzyknął przeciągle, dając znać lady Marinie, by mu towarzyszyła i spiął swoją klacz piętami do galopu, coby odciąć zwierzynie drogę. Kree kołowała nad polaną, płosząc zające samą swoją obecnością.
Przemknęli przez otwarty teren, kilkakroć razy zajeżdżając drogę mknącym szarakom i zmuszając je do powrotu. Ich konie rżały głośno, gdy zwierzyna odbijała to od klaczy Garetha, to od wierzchowca lady Mariny, gubiąc się w panice. Nagle rycerz zagwizdał przeciągle i z nieba spadła biała błyskawica. Ostre szpony wbiły się w kark jednego z zajęcy, gdy Kree zanurkowała składając skrzydła, łowiąc pierwszego szaraka w akompaniamencie dzwoneczków i trzepotu skrzydeł. Chwilę później brzdęknęła cięciwa i drugi szarak również zakończył swą ucieczkę.
Gareth zatrzymał wierzchowca i już miał zawrócić go do miejsca, skąd dobiegały dzwoneczki niecierpliwiącej się Kree, gdy pośród drzew zaczęła podnosić się mgła. Jego klacz zarżała niepewnie, a rycerz posłał zdziwione spojrzenie w stronę towarzyszącej mu kobiety, zaraz jednak wracając spojrzeniem do bladych oparów, które błyskawicznie pokrywały całą polanę. Po kręgosłupie przebiegł mu zimny dreszcz niepokoju. Gdy wśród mgły zamajaczyła rogata sylwetka, rycerz wyciągnął miecz, podjeżdżając przed wierzchowca Mariny, stając pomiędzy nią, a dziwną istotą, chociaż serce zaczęło walić mu szybciej w piersi.


Wszystko skończyło się równie prędko i niespodziewanie, co się zaczęło. Hern zniknął, mgła opadła i okolica wróciła do normalności, a para została sama po środku polany. Gareth powoli schował miecz, obracając głowę i spoglądając bez słowa na kobietę.
Po prawdzie to nawet nie wiedział co o tym myśleć.

- Też go widziałeś? - upewniła się Marina niepewna, czy uległa omamowi, czy rzeczywiście ukazał się jej Hern, pan drzew.

Rycerz skinął powoli głową, otrząsając się stopniowo z początkowego zaskoczenia. Na jego miejscu pojawiła się za to konsternacja i mętlik w głowie, który prawdopodobnie nie będzie zamierzał ustąpić jeszcze przez długo czas po zakończeniu polowania.

- Bardziej niepokoją mnie jego słowa - odpowiedział cicho, spoglądając w stronę gdzie zniknęła mara. - Jeżeli to był naprawdę on...
Gareth nigdy nie wątpił w obecność istot nadprzyrodzonych i duchów, nie po tym ile życia spędził w lasach i w wychowaniu w pogańskiej wierze, ale tak namacalne i bezpośrednie pojawienie się tajemniczej istoty, wciąż wywoływało mu ciarki na plecach.

- Gareth - Marina podjechała do sokolnika i spojrzała mu w twarz. Wiedziała, jak wazne są dla niego pogańskie wierzenia - sama nie do końca potrafiła się określić w tej materii. - Gareth - powtórzyła zmuszając mężczyznę, żeby skupił na niej wzrok. - Nie wiemy, czy to na pewno był On. Czy po prostu ktoś - z jakiegoś powodu - postanowił nas zwieść. I opóźnić chwilę spotkania z orszakiem.

- W takim razie wybrał dość wyrafinowaną formę oszustwa... - Rycerz spróbował się zaśmiać, chociaż wyjątkowo zabrzmiało to nieszczerze i z wymuszeniem. Spojrzał na kobietę, po czym z powrotem na miejsce, w którym zniknęła postać, milknąc na kilka sekund. Uniósł rękę do szyi, bezwiednie muskając jeden ze swoich wisiorków, ten przedstawiający leśne bóstwo polowań. - A mgła? I to zniknięcie?

- Nie wiem - Marina pokręciła głową. - Nie potrafię tego wytłumaczyć. Ale łatwiej mi uwierzyć w mistyfikację, niż w Herna, pana drzew, ostrzegającego nas przed niebezpieczeństwem. Chociaż z drugiej strony - ściągnęła nerwowo wodze, aż koń parsknął na nią, urażony - widziałam kruka na oknie mojej komnaty. Nie uciekał.

- Wiesz... - Mężczyzna zawahał się, wciąż nie wyglądając na zbyt przekonanego. Zacisnął palce na wisiorku, po czym rozluźnił je i opuścił rękę. - Jak byłem mały, miałem może dziesięć lub jedenaście wiosen, lubiłem czasami wyjść w ciemną noc i przejść się samotnie po lesie. Ta cisza, szum wiatru, szelest liści... W takich sytuacjach człowiek z łatwością zaczyna dostrzegać działania duchów i leśnych bożków we wszystkim co go otacza.
Wzdrygnął się i oderwał wzrok od linii drzew, spoglądając z powrotem na lady Marinę. Skrzywił się po jej słowach, niezbyt pocieszony.
- Czarne skrzydła, czarne wieści - mruknął cicho. - Kruk to zły omen, Marino.
Po polanie poniósł się niecierpliwy dźwięk dzwonków, gdy gdzieś pośród traw Kree przypomniała o swojej obecności, z pewnością pastwiąc się nad złowionym szarakiem i czekając na swoją odprawę po pomyślnym upolowaniu.

- Zły omen - powtórzyła jego słowa kobieta. - Przeraziłam się. A sam wiesz, że nie łatwo mnie wystraszyć... - Dźwięk dzwonków wyrwał ją z zamyślenia. - Jedźmy, Kree się niepokoi.

- Właśnie widzę, że nie łatwo. - Tym razem Sokolnik zaśmiał się już szczerzej, chociaż wciąż można było usłyszeć napięcie w jego głosie. Spiął swoja karą piętami, podjeżdżając do miejsca gdzie w trawie czekała Kree i zsunął się z siodła na ziemię. Sokół niechętnie zostawił upolowanego zająca, gdy rycerz krótkim gwizdem przywołał ją z powrotem na rękawicę.
- Gdy wspomnimy pozostałym o tym wydarzeniu, mogą nam nie uwierzyć - zauważył cicho, przyklękając przy martwym szaraku. Wyciągnął sztylet z pochwy przy pasie, sprawnie odcinając kilka kawałków mięsa i podając je Kree. Resztę szybko oporządził, zawieszając na skórzanych trokach z boku siodła i to samo robiąc z drugim z zajęcy, wcześniej wyciągając z niego szyp.

- Pozostawmy więc wspomnienie tego spotkania dla nas - zaproponowała, obserwując jak zręcznie oprawia zające. Zajęcie to wydawało się go uspokajać. Przyjemnie było patrzeć na jego pewne ruchy i mocno zarysowaną linię pleców. - Choć chętnie posłuchała bym twojej wymiany zdań z sir Ebbitonem - dodała, lekko się uśmiechając.

- Już drugi raz dzisiejszego dnia słyszę sugestię, że rozmowa z sir Erikiem mogłaby mieć interesujący przebieg. Świat musi mieć okropną opinię, albo o nim, albo o mnie - odparł półżartem Gareth, po chwili przywiązując drugiego szaraka i podnosząc się na nogi. Wspiął się na siodło, rzucając ostatnie spojrzenie w stronę miejsca gdzie zniknął - rzekomy? - Hern i ściągając wodze swojego wierzchowca, by skierować go w stronę, w którą mogli udać się pozostali z rycerzy. - Nie omieszkam z nim porozmawiać, gdy już znajdziemy się w drodze powrotnej.

- Dyskusja dwóch wielkich mężów zawsze jest warta uwagi. - Marina zarównała konia z klaczką Garetha. Wyciągnęła dłoń i złapała rzemień ogłowia klaczy, stopując zwierzę.
- Ale pozwól, że to ja podzielę się z sir Erikiem trwogą zalewającą od chwili spotkania Herna me niewinne niewieście serce. - Zrobiła przestraszoną minę, rozchyliła lekko usta i przycisnęła dłoń do, gwałtownie unoszącego się i opadającego w rytmie przyśpieszonego oddechu, biustu. - Sir Eriku - powiedziała drżącym głosem rzucając Garethowi spłoszone spojrzenie - chyba tylko z wami, jako mężem pobożnym i błyskotliwym, podzielić się mogę moja obawą. I poprosić was o radę. Bo czuję, żem bliska jest obłędu.
Puściła rzemień.
- Wam dyskusja albo na teologię, albo spór zejdzie.

Gareth przez chwilę nic nie mówił, po czym pokręcił głową z mimowolnym uśmiechem.
- Niewinne, acz wyjątkowo przebiegłe niewieście serce. Przypomnij mi lady, żebym nigdy, ale to przenigdy, nie stanął przeciwko twojej osobie, bo marny mój los - odparł, kiwnąwszy po chwili przyzwalająco. - Zostawiam więc sir Erika tobie.

Marina uśmiechnęła się, doceniając komplet.
- Ja nigdy nie stanęła bym przeciwko tobie, mój panie. Czemuż więc tobie miałoby się to zdarzyć?
Spieła lekko konia i podążyła w stronę reszty towarzystwa. Gareth bez wahania podążył za nią.

***

Gdy wszyscy wrócili na szlak, wymieniając się opowieściami z polowania, Sokolnik nie omieszkał do nich dołączyć, chociaż skrzętnie pomijał fragment o spotkaniu Herna. Patty i jego służący upolowali małego jelonka, więc jego uwaga dodatkowo została zajęta innymi sprawami. Co więcej, jego nagła pobożność zaczynała przegrywać próbę czasu i rycerz stopniowo coraz bardziej zaczynał kwestionować to co zobaczył. Wciąż był pewien, że wraz z lady Mariną byli świadkiem czegoś nadnaturalnego, ale gdy wrócili na gościniec, do ludzi...
Pojawienie się na horyzoncie hrabiego Oswalda przypomniało mu jednak o słowach rogatej istoty. Dreszcz na karku nie zniknął, ale Gareth był już zdecydowany na uważne czuwanie nad wszystkimi ruchami oponenta diuka Tondberta. Jeżeli nawet Starzy Bogowie interesowali się losami ich seniora, to być może cała nerwowa otoczka nie była wyssana z palca, jak początkowo sądził.

Bladość lady Kaylyn nie umknęła jego uwadze, ale tak jak i pozostali, nie potrafił jej odnaleźć jej przyczyny, więc tylko posłał reszcie rycerzy pytające spojrzenie. Nie było jednak zbyt wiele czasu na rozmowy i rozwianie jego wątpliwości. Sokolnik spiął wierzchowca piętami i ruszył w stronę orszaku hrabiego Oswalda.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."

Ostatnio edytowane przez Delta : 30-10-2011 o 00:48. Powód: szał literówek
Delta jest offline  
Stary 30-10-2011, 23:29   #20
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Maura&Delta&kanna

Lady Marina pozwoliła sobie pomóc wsiąść na konia i rozejrzała po zebranych. Nie dostrzegła nigdzie Gwenith, siostry Garetha, co ja zasmuciło. Lubiła jej towarzystwo. Uśmiechnęła się do Garetha, skłoniła sir Ebittonowi, w którego obecności zwykle czuła się nieco... nieswojo przytłoczona emanującą z niego pobożnością. Kolejnego z możnych – sir Daligara znała właściwie tylko z opowieści i plotek. Przejechała spojrzeniem po sylwetce sir Ospreya, ten jednak wydawał się nie odrywać oczu od jakiejś młódki w granatowej sukni.

- Witam. - uśmiechnęła się do niej dziewczyna, poprawiając pasek kołczanu - Jestem Kay Orville, pani...Polujemy razem?
- Marina.
- opowiedziała przypatrując się twarzy dziewczyny „Mój Boże.. – pomyślała – kiedy ja byłam taka.. młoda - Pamiętam cię, Kay. Ile to już lat.. chyba z pięć. Byłaś uroczym dzieckiem i sporo wyrosłaś od czasu, jak cię widywałam na zamku diuka..
- Byłam chudym i brzydkim kaczątkiem, pani.
.- Kay zaśmiała się, ściągając wodze.- Ale twoja uroda rozkwitła jeszcze bardziej, podczas gdy ja jestem po prostu mniej chuda..to wszystko. Bierzesz udział w polowaniu?
- Zaokrągliłaś się tam, gdzie pannie przystoi i nauczyłaś się też używać dworskiego języka, jak widzę
. – Marina uśmiechnęła się do dziewczyny, licząc szybko w myśli. Mała nie mogła być od niej młodsza więcej niż 3, no może 4 lata, a kobieta czuła, że dzieli je przepaść – Kiedyś bąkałaś głównie „Tak, psze pani” i „Nie, psze pani”. To chyba jasne, że biorę udział w polowaniu, prawda? – wskazała na swoją lnianą, uszlachetnioną jedwabiem suknię, przeznaczoną do jazdy konnej.
- Ale...masz na myśli na pewno polowanie na jelenie i dziki, pani? – dziewczyna usłyszała czyjes wołania i odjechała, pomachawszy dłonią.- Do zobaczenia więc, pani...na łowach....

Marina uśmiechnęła się lekko. Język też się wyraźnie Kay wyostrzył, skonstatowała. W sumie dziewczyna miała rację: nie było tajemnicą, że lady Marina nie używa ani łuku, ani oszczepu. Gandawika znosiła sterty plotek na temat tego co (i z kim) lady Marina miała wyczyniać na polowaniach.
- Mogli by mi chociaż rozważniej dobierać mi adoratorów – rzuciła kiedyś niezadowolona służącej, kiedy ta opowiadała jej o olbrzymim afekcie, którym Marina miała płonąć do pewnego hrabiego – Przecież on nawet konia sam dosiąść nie potrafi…

Taak.. zaprawdę niewiele osób wiedziało, co Marinę poruszało w polowaniach. Gwenith najlepiej to pojmowała. Pewnie dlatego, że tamta też uwielbiała ten pęd wciskający w grzbiet konia. Poczucie wolności, swobody i szaloną ekscytację płynącą z ominięcia konwenansów, tak podobną do tej, której kobieta zaznać mogła tylko w ramionach tancerza lub kochanka.

Gareth też znał upodobania Mariny i dlatego poprowadził konie ku bardziej otwartej przestrzeni, gdzie zbita gęstwina drzew nie hamowała będzie galopu. Kiedy rycerz krzyknął przeciągle Marina nie wahała się ani sekundy – puściła wodze i jej ogier skoczył do przodu. Tyle razy na wspólnych polowaniach z Garethem przeprowadzali ten manewr zaganiania, że nawet nie musieli na siebie patrzeć – każde z nich dokładnie wiedziało, gdzie za chwile znajdzie się partner.

Adrenalina buzowała w żyłach kobiety, kiedy szarak po raz kolejny odbił się prawie od kopyt jej konia. Skręciła ostro, niemalże pod kątem prostym, unikając zderzenia z drzewem. Ostry gwizd – i Kree spadła jak kamień z nieba. Zając zginał, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. I wtedy... Marina to poczuła. Najpierw wrażenie, że zdarzy się coś… niepokojącego; wstrzymała konia starając się zidentyfikować źródło dziwnego odczucia. Dopiero potem zobaczyła mgłę zasnuwającą polanę. Pojawiała się szybko, zbyt szybko, napełniając umysł i serce kobiety niepokojem. Ale nie bała się – Marina rzadko czuła lęk. Widok Herna – pana drzew - zaskoczył ją. A jego słowa jeszcze bardziej.

- Też go widziałeś? – upewniła się spoglądając na Garetha, który z obnażonym mieczem ustawił sie pomiędzy nią a Hernem. Rycerz skinął powoli głową, Marina widziała jego konsternację. Nie zdziwiło jej to – sama miała swobodny stosunek do religii i nie do końca wierzyła w to, czego była świadkiem. Gareth natomiast poważnie traktował pogańskie wierzenia, czego jasno dowodził medalion, który wiele razy miała okazje oglądać na jego szyi.
- Bardziej niepokoją mnie jego słowa. - odpowiedział cicho mężczyzna, spoglądając w stronę gdzie zniknęła mara. - Jeżeli to był naprawdę on...
- Gareth
- Marina podjechała do sokolnika i spojrzała mu w twarz. Z bliska wydawał się jeszcze bardziej poruszony - Gareth - powtórzyła zmuszając mężczyznę, żeby skupił na niej wzrok. - Nie wiemy, czy to na pewno był On. Czy po prostu ktoś - z jakiegoś powodu - postanowił nas zwieść. I opóźnić chwilę spotkania z orszakiem.
- W takim razie wybrał dość wyrafinowaną formę oszustwa... - Rycerz spróbował się zaśmiać, chociaż wyjątkowo zabrzmiało to nieszczerze i z wymuszeniem. Spojrzał na kobietę, po czym z powrotem na miejsce, w którym zniknęła postać, milknąc na kilka sekund. Uniósł rękę do szyi, bezwiednie muskając jeden ze swoich wisiorków, ten przedstawiający leśne bóstwo polowań. - A mgła? I to zniknięcie?
- Nie wiem
- Marina pokręciła głową. - Nie potrafię tego wytłumaczyć. Ale łatwiej mi uwierzyć w mistyfikację, niż w Herna, pana drzew, ostrzegającego nas przed niebezpieczeństwem. Chociaż z drugiej strony - ściągnęła nerwowo wodze, aż koń parsknął na nią, urażony - widziałam kruka na oknie mojej komnaty. Nie uciekał.

Gareth przywołał swoje wspomnienia z dzieciństwa, mające tłumaczyć jego wiarę. Kobieta słuchała z szacunkiem, doceniając jego otwartość i zaufanie. Czarny kruk - zły omen. Taak... Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk dzwonków. - Jedźmy, Kree się niepokoi.
Sokolnik spiął swoja karą piętami, podjeżdżając do miejsca gdzie w trawie czekała Kree i zsunął się z siodła na ziemię. Sokół niechętnie zostawił upolowanego zająca, gdy rycerz krótkim gwizdem przywołał ją z powrotem na rękawicę.
- Gdy wspomnimy pozostałym o tym wydarzeniu, mogą nam nie uwierzyć - zauważył cicho, przyklękając przy martwym szaraku.
- Pozostawmy więc wspomnienie tego spotkania dla nas - zaproponowała, obserwując jak zręcznie oprawia zające. Zajęcie to wydawało się go uspokajać – poruszenie wywołane niespodziewanym spotkaniem gdzieś się ulotniło – albo zdołał je stłumić. Przyjemnie było patrzeć na jego pewne ruchy i mocno zarysowaną linię pleców. - Choć chętnie posłuchała bym twojej wymiany zdań z sir Ebbitonem - dodała, lekko się uśmiechając.
- Już drugi raz dzisiejszego dnia słyszę sugestię, że rozmowa z sir Erikiem mogłaby mieć interesujący przebieg. Świat musi mieć okropną opinię, albo o nim, albo o mnie - odparł półżartem Gareth, przywiązał szaraka i wspiął się na siodło. - Nie omieszkam z nim porozmawiać, gdy już znajdziemy się w drodze powrotnej.
- Dyskusja dwóch wielkich mężów zawsze jest warta uwagi.
- Marina zarównała konia z klaczką Garetha. Wyciągnęła dłoń i złapała rzemień ogłowia klaczy, stopując zwierzę.
- Ale pozwól, że to ja podzielę się z sir Erikiem trwogą zalewającą od chwili spotkania Herna me niewinne niewieście serce. - Zrobiła przestraszoną minę, rozchyliła lekko usta i przycisnęła dłoń do, gwałtownie unoszącego się i opadającego w rytmie przyśpieszonego oddechu, biustu. - Sir Eriku - powiedziała drżącym głosem rzucając Garethowi spłoszone spojrzenie - chyba tylko z wami, jako mężem pobożnym i błyskotliwym, podzielić się mogę moja obawą. I poprosić was o radę. Bo czuję, żem bliska jest obłędu.
Puściła rzemień.
- Wam dyskusja albo na teologię, albo spór zejdzie.

Gareth przez chwilę nic nie mówił, po czym pokręcił głową z mimowolnym uśmiechem.
- Niewinne, acz wyjątkowo przebiegłe niewieście serce. Przypomnij mi lady, żebym nigdy, ale to przenigdy, nie stanął przeciwko twojej osobie, bo marny mój los - odparł, kiwnąwszy po chwili przyzwalająco. - Zostawiam więc sir Erika tobie.
Marina uśmiechnęła się, doceniając komplet.
- Ja nigdy nie stanęła bym przeciwko tobie, mój panie. Czemuż więc tobie miałoby się to zdarzyć?
Spięła lekko konia i podążyła w stronę reszty towarzystwa.

Dołączyli do pozostałych, Marina spostrzegła bladość na twarzy Kay, ale nie zdążyła dopytać dziewczyny o powód poruszenia? strachu? "Może polowanie przebiegła bardziej krwawo, niż dzieczyna się spodziewała?" – przemknęło jej przez myśl, ale w tej samej chwili zauważyła na horyzoncie ludzi z orszaku hrabiego Oswalda i skierowała konia w ich stronę.

Radość z rychłego spotkania z Ericiem i Cyne przepełniała jej serce, usuwając w cień wspomnienie zdarzeń z polany.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172