Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2011, 10:16   #30
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Atak Swena zaskoczył Greena kompletnie. Był jednak zbyt wyczerpany, by próbować się opierać. Zresztą, – jaką miał szansę w przepychance z zahartowanym członkiem gangu motocyklowego.

John użył swojej najgroźniejszej broni. Zaczął przekonywać Swena, by ten oddał mu telefon i kartę sim. Poskutkowało. Oba przedmioty znalazły się na powrót w kieszeni czarnoskórego. Nie zamierzał ich łączyć. Rada Swena była w porządku.

Całą drogę na miejsce spotkania John Green milczał. Zbierał siły i myśli. Korporacyjna menda na pewno nie będzie łatwym przeciwnikiem w negocjacjach. A Green nadal czuł się zdechnięty. Miał wątpliwości, czy sobie poradzi z zadaniem. Szybko je stłumił. Kiedy negocjator zaczyna wątpić w sukces podejmowanych rozmów to z takich rozmów wyjdzie prawdziwe gówno. Sukces rodzi się w głowie. Wyświechtany frazes z podręczników „jak być szczęśliwym, bogatym i mieć wielkiego penisa”. Wyświechtany, ale prawdziwy. Jeśli nie wierzysz, że osiągniesz sukces to go nie osiągniesz.

Conconully było dziurą.
Kiedy wjeżdżali do wymarłego miasteczka Greenowi nie wiadomo czemu, przypomniał się durny kawał opowiadany przez wspólnika.

- Panowie – powiedział do towarzyszy. – Przypomniał mi się kawał. Opowiem.

Nie czekając na pozwolenie zaczął:

-Trzech gości chwaliło się, jakie mają żony. Jeden mówi. Moja żona jest jak Paryż. Romantyczna i tajemnicza. Drugi na to. Moja jest jak Nowy Orlean w Mardi Grass. Dzika i szalona. Trzeci na to. A moja jest jak Conconully. Conconully? – dziwią się pozostali dwaj. Tak – mówi spokojnie trzeci. Dziura. Po prostu dziura. .

Kawał był seksistowski, głupi i równie zabawny, co ich sytuacja. Green jednak dzięki niemu zdobył się na pewien dystans do sprawy.

* * *

Jak to była Umbrela, to John Green był członkiem Ku-Klux-Klanu. Ruski akcent. Maniery „ludzi interesów”, tylko takich, które załatwia się po zmroku, z dala od wszelkich oficjalnych instytucji. Mafia. Jak nic. Mafia zainteresowana Bowen musiała szukać jednego. Antywirusa. Szczepionki. Faktycznie. Teraz mogli zarobić na niej fortunę. Im dłużej jednak nie mieli towaru, tym mniej jednak pozostawało im klientów. Chyba że, chyba ze sami byli zarażeni. W tych szalonych czasach nic nie było pewne.

Green napił się wódki, co omal go nie zabiło. Nie wypił za dużo, bo po pierwszym łyku rozkaszlał się mocno. Osłabienie spowodowane upływem krwi i gorączką zrobiło jednak swoje. Dopełnił jednak formalności. Ten człowiek był prawdopodobnie Rosjaninem, a Green już pracował z Rosjanami. Traktowali picie alkoholu, jako obowiązek towarzyski. Podobnie, jak niektóre nacje łamanie się chlebem czy wspólny posiłek.

- Pozwoli … pan - wykrztusił John z trudem. - Że … usiądę.

Nie czekając specjalnie na pozwolenie posadził zmęczony tyłek na krzesło.

- John Green - przedstawił się zmęczonym głosem. - To do mnie państwo zadzwonili. Nie pytam się, skąd wzięliście państwo mój numer. To nie jest przedmiotem tego spotkania. Chcecie rozmawiać o Marii Boven. Świetnie. Osobiście jej nie lubię. Ale … nie znam pana. Sprawia pan wrażenie człowieka interesu. To mnie cieszy. Sam jestem... w zasadzie byłem biznesmenem. Ale czasy się zmieniły, interesy nie. Prawda?

Zmęczony wzrok czarnego powędrował na twarz Rosjanina. To, że mafia miała na niego namiary mogło oznaczać, że ktoś z Umbreli z nimi współpracuje. Że korporacja nie jest tak szczelna, jak by tego chciała. Albo informacje o Boven dotarły też do ludzi z półświatka – zawodowych zabójców, łowców nagród i tym podobnych, a „Rosjanin” po prostu był bystrzejszy. Dodał dwa do dwóch i wyszło mu, że bardziej opłaca się złapać Boven dla siebie, niż dla Umbreli. Kto wie?

- Proszę powiedzieć, jak mielibyśmy państwu pomóc. Co zrobić? To ułatwi nasze negocjacje.

Green spojrzał po reszcie ludzi. Swenie, Goranie, Indianach, których nie znał za dobrze. Dał im czas, bo być może chcieli coś dodać.

Rosjanin wciąż uśmiechał się niemal radośnie, co nie podobało się Greenowi w najmniejszym stopniu, już wcześniej pokazując im krzesła i pozwalając usiąść. Komentarz o tym, że go nie znali zignorował zupełnie.

- Przebywaliścje z Boven – powiedział z tym koszmarnym akcentem - Zacznijmy wjęc od opowjesci o tym, co słyszeliścje i widzjeliście, wszystko o njej.

Nim Green otworzył usta, do negocjacji włączył się Swen. Murzyn musiał przyznać, że był pod wrażeniem sposobu, w jakim Jorgensten prowadził rozmowę. To tylko potwierdzało wcześniejsze przypuszczenia Greena, że mają do czynienia nie z korporacją, lecz bandytami.

Swój ze swoim się dogada – pomyślał John

Nie wychodząc jednak z roli, którą sobie narzucił John starał się pomóc Swenowi.

- Mój … przyjaciel dobrze mówi - pokiwał głową Murzyn. - Pomoc medyczna to dla nas priorytet. Może też jakieś zapasy. I informacje. Co dzieje się w innych regionach kraju, jaka jest sytuacja, co robi rząd, co Umbrella. Wszystko, co może nam i wam pomóc. Bowen... ona ma plan. Tak sądzimy. I będzie chciała go realizować. A ja … - zrobił ponurą minę - … ja mam osobisty powód, by troszkę jej dosrać.

Przyjął pozę twardziela, co w jego przypadku nie było trudne. Czy blefował? Sam nie wiedział? Wszystko zależało od tego, jak potoczą się rozmowy z tymi ludźmi. Zostawiając go w motelu, skazując w zasadzie na śmierć, towarzysze Boven i ona sama przecięli wszelkie więzi, które mogli z nim zbudować.

A negocjacje, jakie kiedyś prowadził Green miały też drugie dno. O wiele paskudniejsze. Gdyby zamieszało się w nim kijem, wypłynęłyby brudy, jakich uczciwi ludzie nie chcieliby widzieć. Kiedyś John obiecał sobie, że się zmieni. Dla bliskich i rodziny. I zmienił się. Może znów musi wrócić Green “skurwysyn”. Też dla rodziny? Może ten świat pozwalał przetrwać tylko takim ludziom.

Zakaszlał w zwiniętą dłoń. Spojrzał w oczy rozmówcy. Czekał. Nie musiał czekać długo. Swen doskonale radził sobie z rozmówcą i zmęczony John mógł zostawić na jego głowę resztę targów. Co też uczynił.


* * *

Ustalono pewne rzeczy. Dograno cenę. Green wstał od stołu i razem z ochroniarzem wyszedł do pomieszczenia obok. Zgodnie ze słowami „Ruskiego” miał tam czekać chirurg i pomoc medyczna. Równie dobrze mógł tam czekać bandzior uzbrojony w pistolet z tłumikiem, który strzeli mu w tył głowy. Gdzieś czytał, że Rosjanie lubili takie metody.

Z drugiej jednak strony nie miał wyboru. Bez pomocy lekarza nie przeżyje zbyt długo. Boven zostawiła go, by się wykrwawił. Nie był jej nic winny. Żadnej osobie z tamtej grupy. Zapłacił za ich bezpieczeństwo cenę krwi, bólu i prawie życia. A zapłatą z ich strony była zdrada i porzucenie. I gdyby strzelaninę przetrwał Radcliffe, a nie Goran lub Swen – zapewne skończyłby z kulą w głowie w motelu.

Ta myśl paradoksalnie dodała mu pewności siebie. Przez ostatnią dobę ocierał się o śmierć już tyle razy, że wchodząc z ochroniarzem na zaplecze nie czuł już strachu. Chyba doszedł do stadium, w którym odczuwał bardziej zobojętnienie na swój los. Zresztą – żył. I tylko to się liczyło. Bo każda przeżyta godzina, każdy przeżyty dzień, zbliżał go do rodziny. Przynajmniej taką John Green łudził nadzieją.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 16-11-2011 o 17:47.
Armiel jest offline