Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2011, 13:27   #16
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację

Puszcza - to wielka jest natury księga!
Niema - a mówi kto ją duchem pyta,
I kto do dziejów i natury sięga,
Z niej tylko cząstkę tajemnic odczyta …




Po puszczy” Wincenty Pol

Czyż może być coś piękniejszego niż łowy? Puszcza otwierająca swe mateczniki przed gromada łowców. Ach, kocham te chwile, gdy przyjaciół gromada na koń co świt wskakuje. Potem zaś przy dźwięku trąbki, modlitwę św. Huberta zanosi, by strzegł łowców oraz wspierał ich siłę ramienia. Później niechaj się strzegą niedźwiedzie oraz wilcy, zaś jelenie dzikie nich uchodzą przed włócznią oraz ostrym oszczepem.


Gromada konnych poszła w jasnozielony las, rozświetlony pomarańczowym słońcem. Setki ptaków fruwało nad głowami jadących, zaś wiewiórki, borsuki oraz lisy uciekały do swych nor. Ale jeźdźcy przemknęli obok nich kierując się w głąb boru. Niewątpliwie znali owe okolice, przynajmniej niektórzy, bowiem kierowali się pewnie na leśne bezdroża. Stephen jechał przy Kay, nie mniej chętnie zamieniał także parę słów z innymi szlachetnie urodzonymi. Łowy musiały się odbyć, taka wszak była ich wymówka. Prawy rycerz nie mógł łgać, toteż stając przed hrabia Oswaldem wszyscy mogli dać słowo, że byli na polowaniu. Takie ominięcie rzeczywistego powodu, nieco na granicy honoru, lecz nie przekraczający go. Zresztą odbył na ten temat rozmowę z pozostałymi szlachetnymi mężami przed wyjazdem.

Hija! Jelenie ruszyły, za nimi zaś śmignęli jeźdźcy. Drużyna podzieliła się, wszyscy rozprysnęli się za swoim zwierzem. On oraz Kay ruszyli za dorodnym jeleniem. Wiedział doskonale, że swoim mieczem to prędzej może pograć na drumli niżeli cokolwiek zrobić śmigłemu rogaczowi. Jednak Kay oraz wiele osób służby miało luki oraz oszczepy. Oni także odegrali główna rolę w dopadnięciu zwierza. Sama Orville także rozpłomienionym wzrokiem oraz dościgła dłonią wraziła pocisk jeleniowi. Hugon oraz inni zajęli się szybko oprawą, mieli zresztą wprawę, natomiast on oraz Kay odjechali co nieco od gromady. Właściwie, to dziewczyna ruszyła sama, niezwykle zręcznie, on zaś próbował dotrzymać jej kroku.

Zatrzymał się schodząc z konia. Chciał krzyknąć:
- Kay!
Kiedy okrzyk przebrzmiał zawahał się: może jej się coś stało. Strach ścisnął go, lecz jednocześnie wywołał dopływ energii. Las był tu gesty, nie mogła odjechać więc daleko, ponadto czul podmokły teren. Rzeka? Nawet prawdopodobne, ale chyba by jej nie przekroczyła. Przywiązał konia do gałęzi na niewielkiej polance oraz ruszył przed siebie.

Gdyby widział to nocą, przysiągłby, że sama Diana zstąpiła na padół, by polować po lasach hrabstwa Salisbury. Przypomniał sobie legendy, że boginie nie chcą, by obserwować skrycie ich nagość. Jednak Diana nie była całkiem naga, jego Diana, przyodziana bielejącym giezłem brodziła wewnątrz płytkiego leśnego jeziorka.


Kaylyn szczęśliwie nie zobaczyła go. Uff, przysiadł natychmiast za krzakiem głogu, przez chwilę nie wiedząc, co robić. Leśna bogini kąpała się unosząc spodnią szatę, dość mocno zresztą przemoczoną. Miejscami przylegającą do smukłego, dziewczęcego ciała, dla którego na moment stała się drugą skórą. Widział ją przecież nie raz! Ale kiedy tak patrzył na nią teraz otwierał usta nie wiedząc … nie mogąc … nie potrafiąc oderwać wzroku od jej cudownej sylwetki. Diana prawdziwa. Radosna, smukła, urodziwa nie pięknością wymuskaną, ale niezwykle naturalną, pełną wdzięku oraz promieniującego czaru. Spojrzenie chłopaka, który wstydził się nierycerskiej słabości, omywało jej mokre włosy, twarz, po której spływały kropelki chłodnej, leśnej wody, delikatną szyję, pierś, unoszoną westchnieniem lasu, pełnym naturalnego zapachu. Mokre giezło, nasączone zimną wodą cudownie opinało dwa słodkie owoce jej kształtnych piersi. Przełknął ślinę wpatrując się w to piękne miejsce, krągło uwypuklone, zaznaczone dwoma ostrymi malinami, twardo napierającymi od spodu na materiał giezła.

Wcześniej nie patrzył tak na nią. Była przecież … Kaylyn, była dobrą dziewczyną, miłą, zaradną oraz odważną. Rozkwitła, może zresztą już wcześniej stała się kwiatem, lecz rycerz nie dostrzegał tego. Wreszcie spotkał ją, wreszcie dostrzegł, wreszcie nie mógł oderwać spojrzenia wstydząc się jednocześnie szeregu wyobrażeń, które uparły się harcować mu przez spłoszone myśli.
- Gdyby jeszcze uniosła trochę!
- Wtedy odwróciłbym się na pewno - odpowiedział sobie oczywistą nieprawdę śledząc jej każdy ruch, każdy krok, jak powoli zaczęła wychodzić z jeziora. Uff, to go otrzeźwiło. Nadludzkim niemal wysiłkiem woli wycofał się do konia.
- Kay! Krzyknął, po czym powtórzył kilka razy. Odpowiedziała, wreszcie odpowiedziała wychodząc zza krzaków ubrana już, zarumieniona chłodem czystej, leśnej wody.

Później wiele ze sobą nie rozmawiali. Biednemu Stephenowi, lub może właśnie nie biednemu, niemal bez przerwy przelatywały przez myśl dopiero co widziane sceny, niczym ze snu nocy letniej. Kilka razy mały włos, wjechałby w jakieś drzewo. Potem przyłączyli się do reszty grupy oraz wyjechali wreszcie na trakt. Kaylyn nagle pobladła, jednak rzeczywiście właśnie dostrzegli grupę hrabiego Oswalda oraz gońca.
- Hrabia nie ucieknie – uznał Stephen, natomiast posłaniec mógł mieć ważne informacje. Wedle oceny rycerza, ważniejsze było spotkanie się z nim, niż wolno idącym, siłą rzeczy, orszakiem Oswalda.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 24-10-2011 o 13:55.
Kelly jest offline