Amy drżąc patrzyła, jak chłopcy przymierzają się do strzału. Sama niepewnie chwyciła procę i otoczaki, mamrocząc jedną z modlitw Zimiry. W czasie nauki wydawała jej się zabawna - ot, umagicznienie kamyków, przydatne w polowaniu na kuropatwy. Teraz czar nałożony na kamienie mógł zadecydować o życiu ich i tamtych ludzi na wozie. Zacisnęła zęby i wypuściła pociski raz, drugi, trzeci, wyobrażając sobie, że głowy goblinów to takie przerośnięte, zielone jabłka. Przecież nieraz, razem z Raverem zrzucali takie z drzew... Tyle że jabłka nie piszczały, nie krwawiły, ani nie atakowały Rava, który właśnie porzucił łuk i teraz szarżował na zielonoskórych z mieczem w dłoni.
-
Oszalał! - jęknęła, widząc trzy gadziny biegnące mu naprzeciw. Nerwowo szarpnęła medalion, próbując przypomnieć sobie coś przydatnego. W końcu przymknęła oczy i słowa modlitwy popłynęły same. Jedynie tłukące się po głowie "Tylko nie robal, tylko nie robal!", przeszkadzały nieco w koncentracji. Dopiero zaskoczone wrzaski goblinów sprawiły, że otworzyła oczy. Nad brodem kołował olbrzymi orzeł, kilka razy większy od normalnego. Błękitny poblask otaczał niebiańskie stworzenie, a bystre oczy wypatrywały zdobyczy.
-
Chroń Rava! - pisnęła kapłanka, wskazując na chłopaka. Miała nadzieję, że Ravere choć zerknie na nią z podziwem - w końcu byle pomywaczka nie umie przyzwać niebiańskiego stworzenia - ale ten był (oczywiście) skupiony na walce. Urażona duma znów zakuła serce Amy.
Tymczasem orzeł wrzasnął przenikliwie i zapikował w stronę napastników. Bez wysiłki chwycił jednego z potworków, który napatoczył mu się po drodze, uniósł się nieco, po czym upuścił wrzeszczącą figurkę z wysoka i rzucił się w stronę kolejnej ofiary. Krzyk urwał się w kontakcie z kamienistym dnem rzeki, a Amy znów zamknęła oczy.