Akt trzeci
Scena pierwsza
Wnętrze Shamhayella. Szekspir błądzi po omacku po przestrzeniach bez kształtu i czasu. Gdziekolwiek jednak stopy nie postawi, lub ręki nie wyciągnie wymiary chwilowo powracają. Każdemu z jego kroków towarzyszy dźwięk stukania butów o metalową posadzkę. Przed wyciągniętymi dłońmi materializują się zimne ściany szalonego konstruktu duszy demona. Gdzieś w oddali słychać zniekształcone głosy jakichś ludzi.
SZEKSPIR
Lękam się. Nie słyszysz mnie Kalibanie.
Nie widzisz mnie głodny olbrzymie. Nie wiesz,
że tu jestem? Jak więc olbrzymia musi
być twoja jaźń. Jak marnym muszę w niej być?
Widać niesłusznie cię zlekceważyłem.
Czym się kierujesz? Nie możesz wszak samym
szaleństwem być skoro karmy pożądasz.
Co skrywasz? Widzę i czuję, że to nie
moje miejsce. Ledwo zdołałem myśli
swe ułożyć chroniąc je przed matactwem
twojej formy. Wiem, żem tu obcy. Ale
wiem też, że każdy krok tu mój stąpa po
twych myślach. Wpływam na ciebie. Siła ta
kroplą ledwie się wydaje... jednak nie
siłą, lecz częstością spadania kropla
skałę drąży. Czy to możliwe, żebym
cię zarażał? Tylko jak cię odnaleźć
w tym szaleństwie? Bo odnaleźć cię muszę
Kalibanie...
Kontynuuje szukanie drogi
Wieczność, a poza czasem.
W istocie wariactwo to godne mistrza...
A cóż to?
Pojawia się Ćma.
Kolejne urojenie? Nie.
Wszak nie tutaj. Ale czym w takim razie
jesteś? Widzę cię jako jedną całość
i obawiam jak prawdziwego
Dobywa miecza.
ĆMA
…
SZEKSPIR
Oto
szkaradztwo zaiste, ale i jakby
nieszkodliwe. Człowiecze podkulone
ręce u segmentowanego torsu...
Odwrócona górą do dołu ludzka
głowa na tłustym owadzim odwłoku...
Zszyte czarną nicią krwawiące usta...
Nie wydaje się jednak by przemówić
pragnęło. Patrzy na mnie tylko bacznie.
Trzepocze swymi szarymi skrzydłami.
Chcesz coś pokazać potworny zwiastunie?
Złą nowinę obwieścić szalonego
Apollina kruku?
ĆMA
…
Zaczyna powoli lecieć w wybranym przez siebie kierunku.
SZEKSPIR
Niech tak więc będzie.
Rusza za nią.