Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-10-2011, 07:28   #32
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Humvee toczył się do przodu na zdezelowanej oponie. Auto chwiało się nieco a Swen czuł delikatny, miarowy stukot od strony tylnego koła. Mgła snuła się leniwie jakby przeciągając się zasapana po kolejnej nocy w wyludnionych górach. Temperatura niska to i szron na szosie szklił się w blasku przeciwmgielnych świateł. Droga nie trwała ani długo, ani krótko.

Kiedy zza zakrętu pokazała się mizerna panorama rozrzuconych od niechcenia wokół drogi zabudowań, Jorgensten zwolnił niemal zatrzymując się. Jezioro stało w milczeniu jak kałuża a spomiędzy pustych uliczek i zaułków domów wiało pustką. Mgła już prawie całkiem zwinęła się nad las i wodę odsłaniając dolinę wioski, czepiając się jeszcze dachów i koron drzew na odchodne.

Kiedy na takim zadupiu jest kilka mieścin na krzyż... Mniej niż porzuconych i zapomnianych w górach miast-widm Dzikiego Zachodu... A w każdej co najwyżej jedna knajpa z prawdziwego zdarzenia... Nie licząc tych pedalskich restauracji dla turystów... To dziwne, żeby Jorgensten nie miał znać Sitt’n Bull. Był tam parę razy. Niejeden kij na czaszce i niejedną czaszkę połamał bilardową kulą. Bullshit. Bo raczej szyld Bycze Gówno, zamiast Siedzący Byk, lepiej opisywał to w co teraz tak niemal beztrosko wdepnęli.

Omiótł wzrokiem czarne samochody przed knajpą. Wzrokiem szukał tajniaków. Może nawet snajperów. Chuj wie co chłopaki spod parasola szykują. Przestało padać. Dwóch goryli przy wejściu.

Green powiedział kawał. Nawet śmieszny. Swen wykrzywił usta w półuśmiechu. Goran obrócił się w fotelu z trochę zdziwioną miną, jakby chciał powiedzieć "No proszę, nie poznaję kolegi." Jorg przez chwilę nastawiał ucha czy murzyn się śmieje, bo zawsze najbardziej szczerze go bawiło, jak opowiadacz na końcu rechotał najgłośniej. Czerwoni siedzieli cicho. Może żegnali się. Albo witali z Wielkim Duchem. Kij ich tam wie. Grunt to dobre morale. Zaraz mogli wszyscy pójść schodami do piekła.

- Dobre.

Conconully. Faktycznie. Dziura. Ale swoja. Swen nie lubił wielkich miast. Nawet Everett miało to do siebie, ze było zbyt hałaśliwe. I tłoczne. W ciupie izolatkę znosił lepiej od innych. Bardziej mu pomagało jak szkodziło to, jak to podejrzał w notatkach naiwnej panny psycholog, jak to było? "Upośledzenie do zdolności adaptacyjnych w społeczeństwie”. Heh. Raczej alergia na frajerów, zwłaszcza pod krawatem. Jak zwał tak zwał. Pożyjem, zobaczym kto się tera zaklimatyzowuuje, pomyślał przygryzając wargę. OJ lubił swoją przyczepę nad rzeką.

Westchnął zakręcając pod wejście na żwirze.

A kiedy miał dosyć siedzenia w cieniu, nim policyjny szum spłucze się lokalnie sam lub posmarowany szmalem, wtedy zapijał się na śmierć. Potem jechał na drogę. Na polowanie.

Zgasił silnik.

Krople potu wystąpiły mu na czoło kiedy zimną myślą prześlizgnął się po ładunkach wybuchowych, które ciasno przylegały do jego piersi i brzucha.

- No a jak siedzisz w dziurze z kilerem, zbokiem i papugą, no i masz klamkę z dwoma pestkami? To przed kim się bronisz? – Swen zapytał przerywając ciszę.

- Rozpierdalam papuge. I poprawiam raz drugi. – nerwowo rzucił Jugol. – Stare... Ale dość już pierdolenia. Idziemy.

I poszli. Zagrać z diabłem spod parasola.

Kiedy przekroczył próg knajpy uderzyła go ku jego totalnemu zdziwieniu ruska muzyka.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=yqgc-K8J6sY[/MEDIA]


Chuj wie, może w ruską ruletkę?


* * *



Wylewny jak kochany szwagier po rodzonej siostrze. Jebana gra pozorów. Pijąc "na zdrowie!" mógł siekierką rąbać po kończynach i mówić niewinnie, że to nic osobistego. Albo, że przede wszystkim. Wtedy z nieukrywaną już satysfakcją. Ruski pies. Nie tutejszy. Imigrant rodem zza kałuży. Może nawet ruski Żyd. Albo czyjś wnuczek. Że nietutejszy to lepiej dla Swena.

Green zaczął rozmawiać na per pan do gospodarza nawet kiedy bruderszaft wychylił ze szklanki na stojąco. Chyba szkoda, że to jednak nie z normalnymi przedsiębiorcami przyszło im się się bratać. Mógłby wtedy Jorg posłuchać i robiąc groźne miny udawać głupka większego niż nim był.

Rosjanin wciąż uśmiechał się niemal radośnie, już wcześniej pokazując im krzesła i pozwalając usiąść.

Komentarz o tym, że go nie znali zignorował zupełnie.

- Przebywaliścje z Boven. Zacznijmy wjęc od opowjesci o tym, co słyszeliścje i widzjeliście, wszystko o njej.

Swen w milczeniu wysłuchał murzyna i Ruskiego. Taka z niego parasolka jak ze Swena bizneswpizdumen. A z Greena kuklusklan. Dobrze wiedział czego chce ruski watażka. I czego mafia chce Boven rękoma Jorgenstena. Nie był bystrzachą lecz debilem też nie był. A przynajmniej za takiego się nie uważał. Póki co jeszcze żył.

- Zaraz. Informacje. Wiemy gdzie jest i co zamierza. I z kim jest. I co ma. I tak dalej. - wyliczał beznamiętnym głosem. - Ustalmy dokładnie cenę informacji. - powiedział Swen trzymając rękę przy niemal przelanym kieliszku a drugą przy kieszeni z detonatorem. - Sprzęt i pomoc lekarska. - kiwnął głową na potwierdzenie. - Bo do ścigania nie nadamy się. Sam nie dam rady. Na jednej nodze... Stary i młody to nie komando. On - kiwnął głową na Greena - jest podziurawiony. - Ten. - skinął w stronę Gorana - też. Nie tylko jej ludzi trzeba rozwalić. Trupy i mutanty też. Wirus... Trzeba bedzie jeszcze wrócić. Bo jej trup nic wam nie da.

Zamilkł na chwilę patrząc na wódkę. Potem powiedział spokojnie lecz zdecydowanie.

- Trzeba ludzi. Namierzycie klub. - położył swój telefon na stole. - Co z niego zostało. Jak nie z Darrington to z innych oddziałów. - przeniósł wzrok na komórkę. - Znajdą się ręce do roboty.

- Sami w takim stanie nadamy się... - potwierdził Jugol spode łaba. - Do szpitala. Tak. Albo do piekła. Jeszcze szybciej... Taka cena. Za żywą Boven.

- Mój … przyjaciel dobrze mówi - pokiwał głową Murzyn. - Pomoc medyczna to dla nas priorytet. Może też jakieś zapasy. I informacje. Co dzieje się w innych regionach kraju, jaka jest sytuacja, co robi rząd, co Umbrella. Wszystko, co może nam i wam pomóc. Bowen... ona ma plan. Tak sądzimy. I będzie chciała go realizować. A ja … - zrobił ponurą minę - … ja mam osobisty powód, by troszkę jej dosrać.

Green chciał informacji, kiedy przyszli po usługi i fanty. Zachłanna bestia, odnotował Jorg skwapliwie czekając na reakcję Ruska.

Mężczyzna pocierał przez chwilę brodę i raz jeszcze łyknął gorzałkę. Nie robiła na nim wrażenia, umysł miał zapewne wciąż wystarczająco trzeźwy do pełnej kontroli interesów. Pokiwał głową po krótkim zastanowieniu się.

- Cuda najnowszej medycyny panowie! Postawją was na nogi raz dwa, sami zobaczycje. - Roześmiał się, rozkładając szeroko ramiona w przyjacielskim geście. Ponoć Rosjanie to bardzo otwarci i przyjaźni ludzie. Póki im kto za skórę nie zalezie. - Ludzi możemy sprawdzić, nie problem. Ale chwilę potrwa. Czas cenny - nie musiał dodawać dlaczego. - Ale za poranne wjadomoścji to ja służyć nie będę. Swoje widzjicie, gdyby mjało być dobrze, to i Boven nje byłaby potrzebna.

- Rozumiem. Rozumiem. - John pokiwał głową. - Nie jest dobrze. I pewnie nie będzie. Zacznijmy od pomocy medycznej. Kiedy ją otrzymamy, powiemy, co zamierzała Boven. I gdzie się rozdzieliliśmy. To wam może pomóc.

Jorgowi stanęła w gardle gula, którą przełknął starając nie dać po sobie znać niczego. No to kurwa jeden atut przez okno poleciał. Nie wiemy gdzie jest Boven obecnie... To faktycznie może im pomóc podjąć decyzję. Rozwalenia ich na miejscu. A może czarny ma rację... Ale kiedy prawdą można daleko zajechać? Najszybciej na tamten świat. W wywróconym do góry kołami świecie kłamstwo ma długie nogi.

Rosjanin popatrzył na niego dziwnie, a potem się roześmiał.

- Mówiłem już, czas istotnyj. A ty potrzebujesz operacji a nie proszków, tosz to wjidać! Mamy chirurga, ale po jego usługach przez jakijś czas wjele nie powiesz.

Znów nalał wódki, tylko sobie jeśli inni jeszcze nie opróżnili kieliszków.

- Chcecie gestów dobrej woli, możemy dać sprzęt, samochody. Chirurg później. - zawyrokował.

- No a czemu tak od dupy strony? - zapytał Swen swobodnie. - Co ze sprzętu jak nam trzeba zdrowia? Jego na stół, kule powyjmować i pozaszywać. Ja opowiem jak co i jak. Przecie my mamy sukę złapac. Dorwiemy spokojna głowa. Będzie siedzieć albo już siedzi na dupie. I knuje ze szczepionką. Ale jedego jej brakuje. I my mamy to jej dostarczyc. A raczej mieliśmy. No jak będzie? Tutaj macie medyka?

Skinął głową Swenowi i zagwizdał, wskazując Greena swoim ludziom. Jeden z nich wskazał mu wyjście. Najwyraźniej Ruskowi zdecydowanie łatwiej dogadywało się z Jorgenstenem, może plotki o rasizmie słowian nie były przesadzone?

- Wszystko już przygotowane, jeślji wiesz tyle co on, to wystarczy.

Jorg chlupnął setkę i odstawiwszy ją z brzękiem na stole wyszczerzył zęby w uśmiechu krzywego półgębka.

- Wystarczy. - powiedział Swen.

Goryl w czarnym garniturze wyprowadził Greena z pomieszczenia.

Jak Ruski ma choć trochę oleju we łbie to poda mu serum i murzyn będzie śpiewał rozbujany z pamięci jak na bratniej mszy zboru baptystów. Z klaskaniem i pokazywaniem. Ryzyk fizyk. Mogli też go widzieć po raz ostatni. Ale nie odprowadził go wzrokiem siedząc spokojnie.

Swen siedział i patrzył na mężczyznę powoli zbierając myśli. W sumie to bardziej śpieszyło się temu drugiemu.

- Boven szuka bazy. Laboratolium, coby ugotować ten przepis. Wysłała nas żeby takiej poszukać. Obiecała szczepionkę. Chce zrobić jeszcze lepszą. Musiała spierdolić przed wami albo mutantami. Wiesz, te diabły tasmańskie z jęzorami dyndającymi po kolana? – podniósł brew chcąc wybadać czy ta informacja robi jakiekolwiek wrażenie na Rusku. Ile wiedział. I ile można mu kitu pocisnąć. - Jak przez to drugie, to w dupie sobie rady nie damy bez ludzi. - przesunął komórkę w stronę uśmiechniętego pajaca. – Albo helikoptera...

Zapalił papierosa wciąż czując w gardle smak ostrej i przezroczystej ruskiej gorzały. Goran patrzył jak z uda kapie krew na drewniany parkiet a Indianie siedzieli jak zaklęte posągi. Wypuścił dym przed siebie.

- Ona nie działa sama. Toć widać przecie jak ją trudno biednym rezerwom dorwać. - uniósł bark ocierając zarośnięty policzek w wojskowy pagon.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline