Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-10-2011, 09:15   #127
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Wśród zielonej zgrai zapanowało nie lada zamieszanie. Mają wóz z ludźmi jak na widelcu, tylko patrzeć, jak się do soczystego, wrzeszczącego tobołka dobiorą, a tu co? No właśnie, co? Znikąd nadleciały strzały, kąsając do żywego... albo i martwego! Gobliny zawahały się. Jednak zdobycz okazała się zbyt ważna, by ją zostawić. Trzeba bronić łupu! Zakotłowało się w brodzie, zielone stwory wskazywały palcami to na siebie, to na ludzi, którzy wyłonili się z lasu. Nie obyło się bez przekleństw (bo czym innym mogły być te plugawe dźwięki?) i poszturchiwań. W końcu grupa rozdzieliła się. Część pozostała przy wozie, a jakże, żeby ludzie przypadkiem nie uciekli, zaś trójka największych i najlepiej uzbrojonych ruszyła w stronę nowego zagrożenia, szczerząc zęby.

Ludzie na wozie też się już zorientowali, co się stało. Początkowo trudno im było uwierzyć, że rzeczywiście nadeszła pomoc, ale wyłaniający się zza drzew Ravere nie pozostawił żadnych wątpliwości. W oczach kobiety wyglądał jak co najmniej Rycerz Solamnijski, tylko smoka brakowało, którego by mógł dosiadać. Wpatrując się weń bez zmrużenia oka zapomniała nawet o wrzasku i błaganiach o pomoc, które nieprzerwanie aż do tej chwili wydobywał się z jej ust. Jedynie dzieciątko trzymane przez nią w objęciach nadal kwiliło. Przez jeden magiczny moment wokół brodu zaległa cisza... a potem wrzask wybuchł z nową siłą. Gobliny wrzeszczały i wyły, mężczyzna na wozie z nową energią począł oganiać się od atakującej zgrai, z Waszych gardeł również popłynęły dźwięki - krzyk, zaklęcie, modlitwa... Kobieta na wozie padła na kolana i tuląc do siebie zawiniątko, szeptała modlitwę dziękczynną i wydawałoby się, że tylko gobliny przy wozie słyszały wypowiadane przez łzy imię Paladine'a. Ale był tam też punkcik światła. Przez nikogo dorosłego nie zauważony z niezmierną ciekawością przez chwilę przeglądał się w oczach spokojnego już dziecka. A potem pomknął pobawić się w berka z goblinami zalewając umysł Degary'ego falą dziecięcej radości.

Rav podświadomie przesunął nieco tarczę i rzucona w niego włócznia odbiła się od twardego metalu. Nie było czasu by sprawdzać, jakież to szkody wyrządziła, bo trzy gobliny, z bronią w rękach i pragnieniem zadania śmierci w oczach, były już o krok. Machnął mieczem i ze zdziwieniem mieszanym z zadowoleniem spostrzegł, jak paskudna, zielona morda wykrzywia się w grymasie bólu i znika mu sprzed oczu. Kolejnego ciosu nie zadał. Zamarł ze zdziwienia, gdy jego następny przeciwnik dostał nagle skrzydeł i uniósł się do góry. Dopiero po sekundzie zorientował się, że goblin nie zrobił tego tak sam z siebie, tylko ktoś mu w tym dopomógł.
Na jego, Rava, szczęście ostatni z trójki goblinów był tak samo zaskoczony, jak on i nie skorzystał z idealnej okazji, jaką stwarza ktoś kto stoi niczym słup soli i wpatruje się w niebo. Brzęknęła stal, gdy krótki miecz goblina zderzył się długim mieczem Rava. W zwarciu krótki oręż nadaje się lepiej do walki, ale tym razem Ravowi dopisało szczęście. Bo z pewnością nie umiejętności. Z pewnością był młody, z pewnością miał o sobie wysokie mniemanie, ale zdawał sobie również sprawę z tego, że do pięt nie dorasta wielkim wojownikom z czytanych ukradkiem, niedostępnych dzieciom, opowieści.
Goblin poślizgnął się na trawiastym, dość stromym stoku i cofnął się o dwa kroki, starając się za wszelką cenę utrzymać równowagę.

Od strony brodu dał się słyszeć wściekły ryk. To gobliny pozostałe w wodzie zaczęły się szamotać bezładnie, regularnie obtłukiwane przez mężczyznę z wozu i wściekłego konia, który rżąc i parskając, z przekrwionymi oczami, zębami i ogonem oganiał się od zielonych postaci jak od natrętnych much. W pierwszej chwili nie było widać, dlaczego gobliny zaprzestały walki, jednak bystre oczy po chwili spostrzegą, od czego oganiają się nieszczęsne stworzenia. Co i rusz świetlisty punkcik śmigał z zawrotną prędkością wokół głów sześciu pozostałych przy wozie goblinów, powodując nieliche zamieszanie. Wymachując uzbrojonymi ramionami zaczęły tłuc się po łbach własnych i cudzych po równo, usiłując upolować dokuczliwe światełko, które bawiło się w najlepsze (gobliny mają duże oczy, w których Amil się przeglądał wysyłając radosne błyski). Jakby tego było mało, nagle z nieba spadł ich towarzysz, który właśnie powinien dobijać tego człowieka z mieczem większym niemal niż on sam... z pluskiem spadł na otumanioną dwójkę kamratów... i już nie wstał. Za to niebo zaatakowało ze zdwojoną furią pazurami i dziobem, dając wytchnąć zmęczonemu nieludzko mężczyźnie.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 25-10-2011 o 12:13.
Viviaen jest offline