Było ciemno, daleko i strzelał nie ze swojej broni. Nic zatem dziwnego, że spudłował. Tym niemniej jakiś żal w Erichu pozostała, że wraz z mutantami ubierało złoto. Zwłaszcza, że w sakiewce miał niecałą koronę. Smętny wrócił do towarzyszy z końmi. Na miejscu okazało się, że zjawili się strażnicy dróg. Pomyślny zbieg okoliczności. Po naprawieniu dyszla mogli ruszyć w dalszą podróż, która trwała aż do zajazdu „Pod Siedmioma Szprychami”. Tam ku zaskoczeniu Ericha Gomrund zaproponował, by woźnica podał się za Kastora Lieberunga. Oldenbach spojrzał na krasnoluda jak na raroga. - Nie wydaje mi şię żeby to był dobry pomyşł. Jeszcze nigdy nie byłem po tamtej ştronie Reiku i jakoś nie jeştem çiekaw tego Bogenhafen. Nie mam pieniędzy na podróż, to raz, a dwa to ço będzie jak kto mnie zapyta „a jak şię nazywa wasz ştryjeçzny brat?”. Może i jeştem podobny do Kaştora, ale niç o nim nie wiem. Już pomijająç to, że to nieuçzçiwe mości krasnoludzie. – popatrzył na Gomrunda z wyrzutem.
Pomijając ową rozmowę właściwie nic godnego uwagi nie wydarzyło się do następnego dnia. Po za tym, że Erich musiał zjeść nader skromną kolację.
I tak nazajutrz dotarli do Altdorfu. Ludnego, gwarnego i śmierdzącego Altdorfu. Erich dość często tu bywał i miasto ani o jotę nie stało się przyjemniejszym miejscem, niż gdy był tu ostatnio.
Pomachał na pożegnanie Gunnarowi i tak oto został na Placu Królewskim zastanawiając się co dalej?
Traf chciał, że Sparren spotkał znajomka, który zaprosił ich do „Kota w gaciach”. Lecz nim Erich za nim ruszył był świadkiem dziwnego przedstawienia. Otóż jakichś dwóch nieznanych mu bliżej gostków gapiło się na niego, a jeden drapał się po uchu jakby miał świąd. Gomrund zaczał coś pierdzielić, że biorę go za tego Kastora. Akurat. Tyle razy był w Altdorfie i jakoś nikt go nie brał za nikogo innego, to niby czemu teraz miałby. Erich prychnął po czym patrząc prosto w oczy tego drapiącego się podniósł wolno prawą pięść zwróconą wierzchem dłoni do dziwaka. Ten zamarł w oczekiwaniu. Wtedy Erich powoli wyprostował duży palec. Mało tego. Kilka razy poruszył nim w górę i dół w znanym we wszystkich krainach na zachód od Gór Krańca Świata geście o dwojakim znaczeniu. Pierwsze oznaczało „proszę mnie zostawić w spokoju”, a drugie „idź i zbadaj sobie palcem jelito grube”. Przekaż najwyraźniej w pierwotnym znaczeniu doszedł do drapacza, bo wraz z kumplem pospiesznie się zmył. Czy i druga część informacji także? Tego Erich już nie był wcale ciekaw.
Tuż przed „Kotem w Gaciach” Erich skojarzył okolicę i nim wszedł do przybytku opilstwa zwrócił się do kompanów. - Poçzekajcie tu na mnie. Niedaleko mieşzka mój znajomy ruşznikarz. Hieronimus Buşh. Odkąd pół roku temu go napadli w domu jeşt trochę pierdolnięty i boi şię nieznajomych. Na pewno kupi ruşznicę, albo da çynk kto by ją wziął. Może uda şię wyçiągnąć z 80 koron.
Nie czekając na odpowiedź poszedł w dół ulicy. Raźnym krokiem minął kilka skrzyżowań i zakrętów z wprawą człowieka, który zna okolicę.
Nie zajęło mu długo czasu jak stanął przed jednopiętrową kamienicą i zakołatał do drzwi. Zakratowany lufcik na wysokości jego otworzył się, a drżący kobiecy głos spytał. - Kto tam?
- To ja. –Oldenbach ściągnał kapelusz pokazując twarz. - Aaaa. Wejdź od zaułka. – powiedziała staruszka zamykając klapkę.
Erich bez słowa podążył na tyły kamienicy, gdzie został wpuszczony do środka. - Dzień dobry Pani Buşch. Zaştałem męża?
- Hirka? Nie ma. Wyjechał do klienta do Carroburga. – odpowiedziała staruszka. - Hmmm … to fatalnie. W takim razie do widzenia. Proşzę pozdrowić małżonka.
- Z Sigmarem chłopcze.
Niefart. Akurat teraz jedyny godny zaufania rusznikarz w Altdorfie. Wybył. Erich spojrzał w pogodne niebo. Było wczesne popołudnie. - Jak şię poşpieşzę to powinienem zdążyć. – mruknął do siebie poprawiając paski ekwipunku i zarzucając dobytek na plecy.
Wyciągnał fajkę i skrzesiwszy ognia uderzając krzemieniem o żelazną klamrę paska, wkrótce zaciągnął się niziołkowym tytoniem. Był gotów. Raźno ruszył w stronę Północnej Bramy. Rodzinne Geldrecht w sumie nie było tak daleko. |