Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-10-2011, 22:51   #84
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Pieprzony dzień cudów, myślała Dzierzba, wgapiając się w trzy Sztylety Prawdy tkwiące - dumnie niczym kutas Fearnostha podczas pełni - za pasem varunathowca. Cierń miała teraz ostrego konkurenta do świątynnego koryta. Takiego, który mógł mieć znacznie więcej zębów niż ona.

Chudzina też to musiał widzieć, bo tańczył dookoła Księgi jak usłużny, przymilny piesek. Nie miała pojęcia czy gdyby posiadał ogon to machałby nim radośnie, czy kulił go ze strachu pod kościstym kuprem. Nie potrafiła określić czy alchemik węszył już za nowym, silniejszym panem, czy szukał lepszej okazji do zarobku i wyrwania się z Wyrobiska, czy - w końcu – chciał zostać podnóżkiem kogoś ustawionego wyżej w stadzie varunathowych sług. Przodownika stada, prawdziwego samca w kapłańskiej trzodzie.
Może dlatego mówił dużo, mówił chętnie i nie wykorzystywał nadarzających się okazji.

Gdy zaproponował Księdze wino – miała ochotę pogłaskać po głowie.
Gdy odmówił wody – miała go ochotę w tą głowę uderzyć.

Być może alchemik zdziwiłby się wiedząc, jak bardzo dziewczynie zależało na tym, by zobaczyć twarz kapłana. Zdziwił i nie zrozumiał, bo skąd mógł wiedzieć, że za każdym razem, gdy rzekomy Księga otwierał usta, Dzierzba czuła chłód, jakby jej kto soplem lodu po plecach przeciągał. Coś w jego głosie, coś w jego postawie, coś w proporcjach i sposobie, w jaki się poruszał krzyczało do niej głośno, że zna tego człowieka. Że spotkała go bardzo niedawno, już po przyjeździe do Kredy.

Albrecht jednak, mądrząc się po swojemu i odmawiając tej cholernej wody, zmarnował szansę na to, by nieproszony gość zdjął maskę.
A ona musiała przecież wiedzieć, co się pod nią kryje, bo to był dzień pieprzonych cudów i była prawie pewna, że wie czyją mordę skrywa kolczaste żelazo.

Cykora.
Jebanego w rzyć Cykora, którego wydelikaconego tyłka bronił w Kielni poprzedniego wieczoru Ryś.

Dlatego zanim zdążyła sprawę rozważyć już ciągnęła Chudzinę za białą koszulę, marszczyła nos od przenikliwego zapachu ziół i innych cudacznych ingrediencji, w jednej sekundzie żądając spowiedzi, w drugiej – każąc mu wypierdalać. Nie myśląc o tym, że być może wpieprza się niniejszym w jeszcze większe gówno.

- Słucham, a wraz ze mną Varunath – powiedział Księga, gdy drzwi zamykały się za Albrechtem. Stał teraz przy samym łóżku i leżącej na nim dziewczynie wydał się nagle nieproporcjonalnie wielki, niespodziewanie wysoki, prawie przytłaczający. - Jestem jedynie jego sługą na tym łez padole. ON jest panem Prawa i Kary. Jeśli złamałaś prawo, powiedz, a otrzymasz karę. karę, która będzie pokutą. On wybacza tym, którzy rozumieją i żałują za swe nieprawe uczynki. Jednak surowo karze tych, którzy kłamią podczas aktu skruchy – prawił tonem, w którym pobrzmiewały ciężkie jak kamień nuty. - Bowiem wtedy dopuszczają się czynu, który jest niemiły Aspektowi. Pamiętaj, gdy wyznajesz swe winy i oczekujesz kary, że mnie nie będzie w tej komnacie. Będzie ON. Mnie można oszukać, przemilczeć i zataić swe winy. Ale ON to zauważy. Zatem mów. - Patrzył na nią spod maski twardo, czujnie, życzliwie. Iście ojciec surowy choć sprawiedliwy. Taki, na którego wybaczenie trzeba zasłużyć a karze poddać się chętnie i bez najmniejszego sprzeciwu. Dzierzba poruszyła się lekko, niespokojnie. Za bardzo jej Czystego, sukinsyn, przypominał. - Ja wyslucham, ON osądzi.

Zagryzła wargi, przełknęła ślinę, skinęła nieznacznie głową, na znak, że rozumie. Serce pompowało w gorączkowym rytmie te resztki krwi, które nie zdążyły z niej wyciec dziurami zostawionymi przez Pazura. Wyostrzył się płytki oddech, gdy coś dławiło, ściskało ją w środku. Ściany zdawały się zakrzywiać dookoła niej, nachylający się ponad nią kapłan zdawał się zaś przesłaniać wszystko, co nie było kolczastą maską, z której powierzchni patrzyło na nią jej własne, wykoślawione odbicie.

Rozkleiła w końcu suche usta, pozwoliła wydobyć się spomiędzy nich chrapliwemu dźwiękowi, który rwał się, zamierał i nijak nie chciał uformować w jakiekolwiek zrozumiałe słowo. Rzuciła wymowne spojrzenie, skinęła ręką. Prosząco.

Kapłan pochylił się jeszcze niżej, by wysłuchać spowiedzi, potoku grzechów wszelakich, by osuszyć sprawiedliwą karą rzekę brudów płynącą wartkim strumieniem przez życie dziewczyny. Dzierzba jednak nie zamierzała wywlekać na światło dzienne żadnej sterty trupów, żadnego stosu kłamstw czy splątanych ławic iście plugawych myśli. Ona musiała wiedzieć. Chwyciła spotniałymi palcami za krawędź kolczastej maski, pociągnęła ku górze. Spodziewała się chłodu, ale żelazo było ciepłe, nagrzane słońcem i gorącem bijącym od otulonego grubą szatą ciała. Nie myliło jej przeczucie. Cykor. Księgą był pieprzony Cykor. Cofnęła rękę jakby oparzył ją ten krótki dotyk, a kapłan szarpnął się w tył, odskoczył. Poprawił maskę, by znów przylegała do twarzy i popatrzył na nią twardo, nieprzyjaźnie. Ojcowskie wrażenie zniknęło jak mgła w upalny dzień. Zaklęła.

- Nie powinnaś tego robić - powiedział spokojnie. - Niewielu powinno znać moje oblicze. Z powodów, z jakich niewielu powinno znać twoją twarz.

- Po głosie poznałam... Ale musiałam... mieć pewność... sprawiedliwy – wyszeptała z trudem. Na tyle jednak głośno, by usłyszał ją bez schylania.

Powoli usiadła na łóżku, opierając się plecami o ścianę. Wciąż słaba, ale już nie tak omdlewająco pozbawiona sił jak chwilę temu. Nie chciała, by miał ją za miękką, potencjalnie nieprzydatną. Nie chciała oszukiwać bez potrzeby. Nóż, który do tej pory ściskała w dłoni, odłożyła na pok, przykryła fałdą przykrótkiej i zbyt szerokiej na nią sukienki. Niepotrzebny gest zaufania i dobrych intencji.

- Tak. Zatem. Spowiedź. Jakie grzechy chcesz wyznać panu Prawdy i Kary?

Ugryzła się w język, przełykając gulę nabrzmiałą odruchowym, wyrodzonym z naturalnego popaprania kłamstwem. Trzy sztylety. Cierń poznałaby się na nim, a miała jedynie dwa. Wbiła w niego spojrzenie – jasne, otwarte, pełne napięcia.

- Skłamałam... by pozbyć się... Albrehh... - rozkaszlała się sucho, trzymając za obolałe gardło. - Ma długi język – dokończyła z wysiłkiem.

- Kłamstwo. Varunath nie lubi kłamców. Staraj się nie kłamać. My, którzy robimy to w jego służbie, potem sami wyznaczamy sobie karę i zadośćuczynienie. Zazwyczaj zadajemy ból w imieniu Aspektu. Sobie.

Skinęła głową. Raz. Powolny ruch do dołu, równie powolny do góry. Ani na moment nie zdjęła spojrzenia z jego oczu. Nie powiedziała nic. Jeśli to o nim mówił Ryś, jeśli to z jego polecenia umówił wieczorne spotkanie poza miastem - to sam miał jej coś do powiedzenia. Czekała.

Kapłan jednak milczał, patrzył zza maski gadzio, hipnotyzująco, prawie nie mrugając. Straciła jego zaufanie? Zobaczyła za dużo? W równaniu zysków i strat stała się zbyt kłopotliwa? Czuła jego dystans, który zastąpił pozę troskliwego ojczulka. Czuła nagłe zesztywnienie, jakby nagle wepchnął sobie w rzyć końcówkę rosochatego kija.

Jej dłoń poruszyła się jak pająk, pełznąc po spłowiałym materiale sukienki w kierunku noża. Szybko, niespodziewanie. Palce pewnie owinęły się dookoła rękojeści, płynnym ruchem uniosły ją do góry.
Patrząc mu prosto w oczy, wbiła ostrze w swoje przedramię.

- Spokojnie. Będziesz potrzebna sprawna - powstrzymał ją zanim zdążyła przeciągnąć ostrym przez mięso, rozkrwawić na dobre. - Spłacisz swój dług i swoją ciekawość. Varunathowi nic po tym, jak poharatasz sobie rękę. Odłóż żelazo. Nie ma potrzeby.

Z trudem powstrzymała cisnące się na usta przekleństwa, odruch nerwowego przełknięcia śliny, rozejrzenia się za najbliższą drogą ucieczki. Jucha znowu znaczyła łaskotliwy szlak na skórze, prześlizgiwała się gładko po dłoni, wzdłuż palców, skapywała na zakurzone deski podłogi.

Każe ją zabić? Wyłupić oczy? Wyrwać język?
Kurwa.

Trzy Sztylety Prawdy biją dwa Sztylety Prawdy. Księga bije Cierń.
Pięć Sztyletów bije trzy. Aspekty błogosławcie Czystego, jego litościwe kaprysy i interesy świątyni, której służył wraz z Altheą.

Powolny wdech. Powolny wydech. Może bardziej drżący niż wcześniej, może bardziej nerwowy. Znowu skinęła głową, tak samo jak wcześniej. Posłusznie wytarła w siennik zakrzywione ostrze, odłożyła na miejsce.

Dopóki będzie potrzebna - ma szansę.
A karty i tak będzie musiała odkładać na stronę Althei.

Cykor nie poruszył się. Ciemne źrenice także nie drgnęły, nieruchome i zimne jak dwa rzeczne kamienie. Nie można było kłamać takiego spojrzenia. Przyzwyczajonego do posłuchu, do władzy i wyższości ponad innymi. Przyzwyczajonego do przywilejów i tego, że wszyscy chcieli lizać im dupy. Musiała się z tym pogodzić - Cykor nie był Cykorem. Był Księgą i doskonałym kłamcą. Dokładnie jak Cierń. Miała ochotę spytać się czy wszyscy varunathowcy to pieprzeni łgarze.

I właśnie dlatego milczała uparcie.
Jak posłuszne narzędzie oczekujące rozkazu błękitnokrwistego pana.

- Odpoczywaj. Nadal jesteś w dyspozycji Cierń. A ja muszę się z nią rozmówić.

Ostateczny dowód kapłańskiej autentyczności. Żaden przebieraniec nie byłby aż tak skończonym idiotą, by dobrowolnie pchać się prawdziwemu varunathowcowi pod oczy.

Szata zaszeleściła surowo, gdy wyprostował się dumnie, złożył dłonie w charakterystyczny sposób. Dzierzba poruszyła się niespokojnie, nie wytrzymała.

- To o uroku... to prawda? - spytała chrapliwie.

- Zapewne. Wyczuwam w tobie coś chaotycznego. Pocałunek magii.

Wytrzeszczyła na niego oczy i zamarła z otwartymi ze zdziwienia ustami, przypominając dziecko z dobrego domu, które właśnie dowiedziało się, że jego prawdziwą mamusią była zarażona trądem kurwa. I teraz musiało przyswoić sobie tą przykrą, brzydką prawdę. I uwierzyć w nią - bo o ile Rysiowi uwierzyć nie potrafiła, brzmienia słów Księgi podważyć nie potrafiła.

- Co?! - wycharczała w całkowitym osłupieniu.

- Zaczarowano cię.

- Zaczarowano?

- Zauroczono.

- Jak? Kiedy?

- Nie wiem
- wzruszył ramionami w jakże ludzkim geście - Wyczuwam magię, ale nie jestem wieszczem ani nie potrafię czytać przeszłości.

- Naprawdę... kurew... Kołtuna?
- chciała się upewnić.

- Zapewne ona. To bękarcia córka samego Vish’Ghadra’Shivara, jednego z upadłych sithów. Pracujemy nad nią.

Dzierzba drgnęła, nachyliła się w jego stronę. W oczach znowu pojawił się gorączkowy błysk. Księga rzucił imieniem jednego z największych skurwysynów, jakich ziemia nosiła. Jeden z goblinów, jeden z trzynastu sithów, którzy wyzbyli się z dusz wszystkiego oprócz pragnienia zemsty na ludziach. Potężni ponad wszelkie wyobrażenie. Żywe i przerażające legendy, którymi karmi się od maleńkości gówniarzy - zazwyczaj w zimne, zimowe noce, gdy zmroku jest więcej niż światła. Gdy północ przekrada się na południe i nawet kapłani Narsiliara nie potrafią przegnać jej swoim ogniem przez długie miesiące.

A teraz kapłan twierdził, że Lidia to Biały Lis - dziecko gwałtu, służka Lodu, bękarcica zimowego demona.

- Będę mogła... przetańcować ją... żelazem? - w jej zniszczonym głosie pojawiły się przymilne nuty, jak u dziecka, mającego nadzieję, że ktoś przyobieca mu upragniony z nagła prezent.

- W tym stanie przerobi cię na karmę dla kundli szybciej, niż zdążysz podnieść rękę w górę. Ale nie bój się, spotka ją sprawiedliwość. Twoja walka z Pazurem najpewniej wykluczyła cię z aktywnego śledztwa na dluższy czas.

- Wydobrzeję
– warkneła.

- Za jaki czas? - zapytal okrutnie.

Rzuciła mu złe spojrzenie, odkaszlnęła, splunęła kolejnym skrzepem.

- Wystarczający – wycedziła przez zaciśnięte zęby, nie mogąc się nagle doczekać kiedy w końcu cholerny Księga zamknie za sobą te cholerne drzwi.

Postrzebowała Gruziołka – cholernego karłaka okulawionego przez Cacankę pięć lat temu, który kiedyś zawodowo stawiał na nogi walczących na nielegalnych arenach. Bez różnicy czy ludzi, czy zwierzęta.
Potrzebowała Dratwy – cholernego konowała, które w nocy popchnęła do świątyni Maraji.
Potrzebowała cholernego Chudziny.

Musiała wyciągnąć od każdego z nich wszystko, co mogło postawić ją na nogi.
W tym dniu pełnym pieprzonych cudów, potrzebowała kolejnego.

Potrzebowała też Łupka – cholernego chłystka, który miał zdobyć dla niej informacje.
Potrzebowała reszty swoich rzeczy.
I na koniec, kurwa, potrzebowała Cierń.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 25-10-2011 o 23:10. Powód: podstępne literówki
obce jest offline