Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-10-2011, 21:32   #81
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Ładnie go życie wykuło. Z dobrego żelaza a nie z gówna, jakiego zawsze pełno walało się po ulicach miast. I zrobił ją jak młodą. Szybko, brutalnie, bez zbędnego pieprzenia.
Był taki jak chciała.

Słońce świeciło wprost w zaczerwienione z niewyspania oczy, zamieniało w spękaną, brązowawą maskę krew płynącą z wykrzywionych w szerokim uśmiechu, spierzchniętych warg. Płuca wypełniał żywy ogień zabierający oddech.

Nie słyszała, co krzyknął do strażników.
Nie widziała dokąd pobiegł.
Nie zwróciła uwagi na ciekawskie twarze.

Pod południowym słońcem Dzierzba na poważnie zajęta była umieraniem.


* * *


Nie było obrazów życia, które mogły przelatywać przed oczami.
Nie było nachalnych wspomnień budzących żal, rozpacz i skruchę.
Nie było wyszczerzonej czaszki Maraji.

Nie było niczego.
Tylko ciemność.


* * *


Upomni... ica zemrze...

Znajomy głos przedarł się przez gorącą, wilgotną ciemność. W strzępach słów nie słychać było przeciągłej nuty charakterystycznej dla mieszkającej w Kredzie biedoty. Gładka wymowa, jakby z księgi czytał. On. Szarlatan. Czarownik. Alchemik. Chudzina. Nie miała siły się dziwić.

...wka do Varunatha należy. A wam wara...służką świąty...

Spróbowała wziąć głębszy oddech i zaraz wygięła się w łuk, rozorała paznokciami zaschniętą skorupę pyłu i starego błota. Dźwięk, który dobiegał z jej płuc zagłuszył w jej uszach słowa Albrechta. Płytki, bulgotliwy, jakby pełne były gęstego płynu. Zakrztusiła się własną juchą. Były. Dobrze trafił, skurwysyn. Zdechnie. Zdechnie, choć potrwa to jeszcze jakiś czas.
Dopóki nie utopi się we własnej krwi.

...podwładną kapłanki... upominajcie...

Zapach wypalanej gliny. Drzazgi z połamanych desek i pokruszone skorupy zniszczonych naczyć wbijały się w plecy, drażniły, uwierały. Słońce ciągle paliło twarz. Drugie, bliźniacze, rozszarpywało ją od środka. Z trudem rozchyliła powieki i gdy alchemik nachylił się nad nią, napotkał spojrzenie przekrwionych, jasnych oczu.

...pomagają uciekać jej... do tego.

Kapłan. Śmierciolub. Głos zniekształcony maską przylegającą do twarzy. Żądający i wątpiący jednocześnie. Rozłożył ręce, a sztywne od zdobień i haftów fałdy jego szaty rozwinęły się niechętnie, z trudem. Pomyślałby kto – posąg ruchomy a nie żywy człowiek. Straż z jednej strony, trupoluby z drugiej i tylko wychudły pies Cierń pomiędzy nią a nimi.

...steś pewien, że wykony... służyła świątyni...?

Chudzina znieruchomiał na to pytanie, odwrócił głowę, popatrzył na kapłana. Dzierzba wygięła usta w makabrycznym, krwawym uśmiechu, przechyliła powoli głowę, by wyraźniej widzieć otoczone czarno-białą maską oczy.

...e wszystko co czyniła, robiła z woli i natchnienia Varunatha – powiedział w końcu Albrecht tonem spokojnym i wielce nabożnym.

Jak przedziwnie snują się nici losu. „Z woli i natchnienia Varunatha...” Nie wytrzymała. Odchyliła mocniej głowę do tyłu i rozrechotała się głośno.

Nieledwie dobę była w tym przeklętym mieście. Rozrezała twarz i rękę Łupka. Rozpierdoliła mordę Cichacza. Zostawiła dwa trupy w zaułku. Skoczyła na Pazura. I wisienka na czubku tej sterty dobrych uczynków: wbiła żelazo w zasuszony bebech marajisty w jego własnej świątyni. „Z woli i natchnienia...”

Dzierzba rzadko robiła dokładnie to, co robić powinna. I nawet teraz - zamiast stracić przytomność, zamiast umierać w ciszy, z modlitwą na ustach, z błaganiem o odpuszczenie przewin – zdychała, wbijając przekrwiona ślepia w kapłana i śmiejąc się szyderczo. I straszny to był śmiech. Śmiech południcy, śmiech gnilca, śmiech jednego z zimowych demonów. Urągający wszystkiemu śmiech trupa. Dławiła się juchą, topiła we własnej krwi wypełniającej powoli płuca, szczerzyła pokryte czerwienią zęby. Z trudem - jakby poruszała nią przez stulecia – podniosła nieznacznie jedną rękę i ułożyła palce w tak dobrze znanym wszelkim ulicznikom geście. Małym, niskim geście, którego być może nikt nawet nie zauważył. Za czarno-białą maską twarz trupoluba była tajemnicą, długie rękawy skrywały dłonie, szata osłaniała ciało przed cudzym wzrokiem jak zbroja. Nie sposób było poznać co myśli, czytać można było jedynie z ogłoszonych świadomie decyzji: z powściągliwego skinienia głowy, z cichego rozkazu wydanego dwóm Ostrzom Świątyni.

Odeszli.
Dzierzba rozkaszlała się boleśnie.
A gdy alchemik przyłożył płótno do rany na jej piersi i docisnął, tamując krwawienie, ponownie zapadła w ciemność.


* * *


Tym razem była jak fale, które przynosiły ze sobą echo jakiś słów, powidok jakiś obrazów, wspomnienie jakiś zapachów.
Przypływ. Odpływ.
Jak dryfowanie.
Jak tonięcie.
Jak umieranie.


* * *


Czuła ostry zapach gotowanej kapusty, równie stary zapach potu, brudu, tanich pachnideł, przeżartych przez robactwo zwierzęcych skór, zwilgłej słomy rozrzuconej po podłodze. Ponad nią sufit – nieoheblowane deski, szary kamień, postrzępione koronki pajęczyn. Obok rozstawiający swoje utensylia Albrecht, uchylone drzwi zza których dobiegał szum rozmów, stukot butów, szuranie ław albo krzeseł przesuwanych po klepisku.

Zacisnęła zęby, przełknęła krew i podchodzącą do gardła żółć.
Chciało jej się wyć.
Jęknęła chrapliwie.

- Ty naprawdę chcesz sprawdzić czy jestem cudotwórcą.

Chciała zaśmiać się ponownie. Nie dała rady. Zapluła tylko krwią. Na siebie, na łóżko, na skórzane rękawice medyka, który właśnie rozcinał jej koszulę i delikatnie odrywał od krawiących ran. Musiała mu przyznać – znał się na swoim fachu i łapy miał pewne. Dopiero kiedy skończył z jej ubraniem skrzywił się odrazą, ściągając z pokrytych bliznami i odparzonych gorącem dłoni rękawiczki, które od zawsze były przedmiotem jej rozbawienia i kompletnego braku zrozumienia jednocześnie. Nie znając świata pozbawionego blizn, nie pojmowała próżności, która nakazywała je zakrywać.

Nie próbowała mówić. Ułożyła tylko ustami i płytkim, nieregularnym oddechem kształt jednego słowa: „goguś”. To samo powiedziała mu, gdy tylko odzyskała resztki głosu na Wyrobisku. To samo słowo, ta sama kpina, to samo szyderstwo. Przez chwilę milczał, potwarzając je bezgłośnie, próbując dopasować dźwięk do ułożenia warg. W końcu uśmiechnął się lekko.

- Oszczędzaj siły, odpoczywaj, za dużo krwi straciłaś.

Przymknęła oczy, przesuwając językiem po zębach i spierzchniętych ustach, na których zmieszana ze śliną jucha krzepła na podobieństwo lśniącego strupa. Dotyk okaleczonych rąk alchemika na swoich obnażonych cyckach zignorowała kompletnie. Chciał macać, jego wola – dopóki leczył, dopóki ratował.

- Będzie strasznie bolało, ale nie wierzgaj – powiedział prawie ojcowskim tonem. Zagryzła zęby, wyprężyła się, gdy rozwarł brzegi rany, odsłaniając krwawiące obficie mięso. Z trudem odnalazła palcami krawędzie łóżka. - Przy innym medyku już dawno byś ganiała na postronku Maraji.

Wlał jej jakieś świństwo prosto w ciało. Nie zawyła tylko dlatego, że nie mogła. Przywaliła potylicą o twarde deski posłania aż pociemniało jej w oczach.

Bolało.
Strasznie.

Chudzina nawet nie próbował jej przytrzymać. Nie musiał. Dzierzba była twarda i zawsze czepiała się życia z jakimś przerażającym uporem. Widział to już wcześniej, gdy poprzednim razem zabierał ją czarno-białej suce. Nie poruszyła się. Nie poruszyła się choć każdy miesięń chudego ciała zdawał się być naprężony do granic swoich możliwości, choć z kącików oczy ciekły jej łzy, a w zwierzęce skóry, na których leżała, wsiąkała ciepła struga moczu. Gdyby nie zaciskała zębów prawie do połamania, kurwiłaby głośno i na Albrechta, i wszystkie Aspekty ile tylko starczyłoby jej tchu.

Nie wiedziała ile trwał ten koszmar, ta zapłata za cud. Gdy w końcu się skończył była zlana potem, wyczerpana i niespokojna jednocześnie. Ale znowu mogła swobodnie nabrać powietrza do płuc, przestała się dławić, przestała tonąć. Kolejne ukłucia lekarskiej igły, szorstki ból, gdy przeciągał przez skórę na jej boku nić ze zwierzęcych ściegien, był tylko cieniem tego poprzedniego. Niósł ze sobą ulgę i witała go prawie jak starego znajomego. Z trudem przechyliła się na bok, ignorując igłę w rękach Chudziny, zaniosła się kaszlem i po chwili splunęła brązowawym skrzepem, który na klepisku wyglądał jak tłusty, bezkształtny czerw.

Opadła na posłanie, gapiąc się bezmyślnie w sufit, poddając bez protestu dalszym zabiegom i słuchając potoku słów, który płynął ze strony Albrechta. Więc wiedział, że spierdolił sprawę. Ale sposób, w który chciał ją naprawić... Nałożnica? Naprawdę? Pomoc w urządzeniu się od nowa w mieście? On? Jej? Naprawdę wierzył, że ktoś uwierzy w te kłamstwa, które nawet dla niej były całkowicie niewiarygodne? Nawet nie próbowała zmazać z bladej twarzy wyrazu cynicznego powątpiewania, który bardziej pasował do styranego życiem człowieka niż niespełna osiemnastoletniej kobiety. Nie zmieniła ułożenia ust nawet na widok słabo maskowanej urazy i rezygnacji, która rozgościła się wygodnie na obliczu medyka. Obserwowała go, gdy kończył zszywanie rany, robił opatrunek z jakiegoś brudnawego giezła zwisającego z kołka wbitego w ścianę.

Milczeli obydwoje.

- Dam ci jeszcze wywar na wzmocnienie sił – przerwał w końcu ciszę Albrecht i stuknął palcem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą była krwawiąca dziura sięgająca płuca. - Myślałem, że wieszanie, z którego uszłaś z życiem nauczyło cię bardziej dbać o skórę. - Sięgnął do stojącej przy posłaniu sakwy i pomachał jej przed oczami kolią, delikatną miedzianą pajęczyną, w którą wpasowane były niewielkie kielichy kwiatów o płatkach ze srebra i środkach z czerwonawego karneolu. I która pasowała do Dzierzby jak ciężarna kobyła do wojskowego rydwanu lub kryształowy kielich do podłej jakości pyłówki. - Patrz, co mam dla ciebie.

Patrz świecie na obrazek iście sielankowy.
Oto ona: cudem zaleczona, ledwie żywa, zasikana, z twarzą i ciałem pokrytym skorupą zaschniętej juchy.
Oto on: sprawca cudu, nachylony ponad nią, ofiarujący świecidełko swojej ponętnej nałożnicy.

Wyciągnęła powoli ręce. Palce jednej owinęła dookoła miedzianego cacka, palce drugiej wczepiła w ubranie tuż przy szyi Albrechta, przyciągnęła bliżej siebie, popatrzyła mu w oczy spojrzeniem pełnym rozbawionego skurwysyństwa.

- Lubisz niemrawe, oszczane i cuchnące juchą, Chudzino? - zaszeptała chrapliwie.

Śliczną purpurą rozlał się rumieniec na policzkach medyka. Śliczną, oko cieszącą i zwiastującą niechybny potok jadu, uszczypliwości lub urażonego krzyku dobiegający z ust Albrechta. Opanował się jednak, wziął w karby, nachylił jeszcze niżej.

- Nie kuś. Nawet nie wiesz jakież to szaleństwa mogą uroić się w głowie mężczyzny – trochę złośliwie, trochę żartobliwie pouczył córkę taniej ladacznicy. - Znalazłby się amator, który taką by cię zgwałcił i jeszcze mi zapłacił za skorzystanie z twego ciała. Więc nie kuś. - Uśmiechnął się tak ciepło, że aż uniosła zaskoczona brwi. - Cieszę się, że ci humor wraca. Bo z siłami... - westchnął. - ...z tym będzie trudniej. Nie wiem czy dziś zdołasz wstać, o chodzeniu nie wspominając.

Wyszczerzyła tylko zęby w uśmiechu tak szerokim, że aż złuszczyła się zaschnięta na policzkach krew. A potem siadła z trudem na łóżku i wstała powoli wspierając się na koślawym stoliku. Zaklęła bezgłośnie. Była, kurwa, słaba jak nowonarodzone kocię. Oceniła zapas sił. Zaklęła raz jeszcze. Wskazała na stojącą w kącie drewnianą lagę.

- Podaj – wycharczała, oddychając ciężko.

- Może najpierw się ubierz? - spytał, podając jej drąg i obrzucając znaczącym spojrzeniem jej gołe cycki i obsikane portki.

Wzruszyła ramionami z całkowitą obojętnością, ale zgarnęłą z kołka pierwszą kieckę, która nawinęła się jej pod dłonie i przerzuciła przez ramię. Zaraz potem oparłą się całym ciężarem ciała na kosturze, jakby ta prosta czynność wyssała z niej całą energię. Wiele było w tym prawdy. Ruchem głowy, strząsnęłą kroplę potu spływającą łaskotliwym szlakiem po ostrym grzbiecie nosa. Dwa, trzy głębokie wdechy. Cztery, pięć, nim minęły najgorsze zawroty głowy. Powoli ruszyła w stronę drzwi.

- Zapłacisz... pokój? - zapytała niewyraźnie.

- Zapłacę, zapłacę. Trochę zyskałem ostatnio na grosiwie - potwierdził zza jej pleców Albrecht.

Pokiwała głową, zbyt zmęczona, żeby okazywać zainteresowanie jego nagłym przypływem gotówki. Otworzyła szerzej nogą uchylone drzwi, przesunęła spojrzeniem po zgromadzonych w sali osobach i powoli ruszyła w kierunku pierwszego pokoju, w którym znajdowało się suche łóżko.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 15-10-2011 o 14:24. Powód: literówki
obce jest offline  
Stary 15-10-2011, 10:28   #82
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jBL5ZKKTWkU&feature=related[/MEDIA]

Mężczyzna biegł podziemnym korytarzem. Pędził na złamanie karku. Zaklinał moc, której służył. Wzywał ją na pomoc, ale Moc pozostawała głucha. Popełnił błąd. Popełnił poważny błąd i miał nadzieję, że mistrz mu wybaczy.
Spanikował. Uciekł, zamiast spokojnie odejść. Widok maski tak na niego podziałała. Miała nie żyć. Mistrz mówił, że Sługa się nią zajął. Że przestała być ważna. Przestała się liczyć. Że zmierzała prosto w pułapkę.
Więc kiedy ujrzał ją tam, na koniu, na placu targowym puściły mu nerwy.
Mistrz mu wybaczy.
Zawsze wybaczał.

Mylił się. Bardzo się mylił. O czym miał przekonać się niedługo.

Tymczasem jednak biegł, pędził na spotkanie swego losu. A Mistrz już czekał. Wycierając dłonie po niedawnym zabójstwie. Gasząc świece w zapomnianej przez Aspekty i ludzi małej komnacie.

Uśmiechał się do swoich myśli. Wszystko, prawie wszystko szło tak, jak sobie tego życzył. Podobnie jak uciekinier Mistrz się mylił. I podobnie jak uciekinier, mógł się o tym za niedługo boleśnie przekonać na własnej skórze.

Na razie jednak oboje nieświadomi byli swojego losu. Podobnie jak pozostali bohaterowie tego małego dramatu, jaki rozgrywał się w nic nie znaczącej na mapie Imperium Cienia Kredzie.



Miasto Kreda, ledwie minęło południe
Tawerna „Wesoła rybaczka”, obrzeża portu rzecznego


Althea zwana Cierń

Wnętrze tawerny „Wesoła rybaczka” było jasne i przestronne, ale panował w nim nielichy bałagan. Wywrócona ława leżała na środku klepiska, a obok niej – niczym polegli w obronie barykady wojownicy – leżały popękane naczynia i porozrzucane sztućce.
Ludzi, jak szybo zorientowała się Cierń, nie było wielu. Niespełna tuzin. Stłoczeni pod jedną ścianą, zastraszenie, na widok maski kapłanki wydali z siebie zduszone jęki.
Pazura nigdzie nie było widać, ale z pomieszczenia za szynkwasem dobiegał do uszu duchownej rumor i trzask pękających desek.

- Jest! – tryumfalny okrzyk Pazura usłyszeli wszyscy w izbie – kapłanka, Kara, strażnicy i zastraszani goście.

Cierń spojrzała na dowódcę straży miejskiej, a ten – o dziwo – pojął, co miała na myśli.

- Nikt nie wchodzi i nikt nie wychodzi! – wykrzyknął opanowując drżenie głosu. – Śledztwo świątyni!

Te słowa podziałały na gości w sposób zgoła dziwny. Jakaś kobieta wyglądająca na obsługę zaszlochała nerwowo wtulając się w pulchne ramię jakiegoś grubaska z mocno obrośniętą i poczerwieniałą, spoconą twarzą. Jakiś rybak zaklął szpetnie, przywołując do przekleństwa gigantyczną męskość Fearnostha i zasuszoną kobiecość Maraji. Althea nie dziwiła się im. Wszak „śledztwo świątyni” często, dla zwykłych, nie rozumiejących woli Aspektów ludzi, było czymś w rodzaju tortury połączonej z widowiskową kaźnią winnych na samym końcu. W tej jednej chwili wszyscy w tej tawernie czuli się winni. Czego? To ustalą żmudne przesłuchania. O ile Cierń zdecyduje się na wprowadzenie ich do swojego dochodzenia.

Porzucając te myśli zajrzała do zaplecza za barem, w którym szalał Pazur. Kiedy stanęła w progu najemnik właśnie kopniakami rozwalał drewniane, ukryte między skrzyniami drzwiczki. Deski ustępowały pod ciosami buta z trzaskiem i po chwili kapłanka zobaczyła wąskie, zbudowane z cegieł schody prowadzące w dół – pod karczmę.

- Nie wygląda mi to na zwykła piwniczkę – Pazur głośno wyraził myśl, która nasunęła się również Cierń. – Zbieg wiedział gdzie uciekać. Nie wybrał tawerny przypadkowo. Mam nadzieję, że zatrzymałaś gospodarza, pani.

W rękach najemnika pojawił się sztylet, a w drugim kawałek lyrianu, który zaczął świecić mlecznym, lekko przytłumionym blaskiem.

- Mam zamiar to sprawdzić, pani. Czy chce mi pani towarzyszyć?



Miasto Kreda, ledwie minęło południe
Plac targowy przy szubienicy, gospoda na targowisku


Anah zwana Dzierzbą i Albrecht zwany Nawróconym

Dzierzba i Nawrócony patrzyli na siebie.

Ona była słaba, jak niemowlę. On, zadowolony z osiągniętych efektów.
Już drugi raz wyrwał ją cudem z kościstych objęć Maraji. Alchemik obawiał się, że jeśli gdzieś tam Aspekt Życia i Śmierci prowadzi rejestr, to on – skromny uzdrowiciel – znajduje się gdzieś na nim zapisany krwawym atramentem.

Odgłosy z karczmy i z targowiska docierały do nich przytłumione i dziwnie odległe. Jakby cuchnąca krwią i potem izba, w której Nawrócony ratował Dzierzbę, była wyspą spokoju w morzu chaosu i rozgardiaszu.
Domyślali się, co było powodem większości tego gwaru. Opowiastki z walki, jaką stoczyła Dzierzba i Pazur oraz tego, w jaki sposób Albrecht wyrwał ją z łap kapłanów Maraji.

Podpierając się na ladze i ramieniu Nawróconego Dzierzba wyszła do wspólnej izby. W zerwanej w komnacie sukni – nieco na nią za dużej – z zapewne poszarzałą twarzą – wyglądała jak upiór. W tym, że jest źle utwierdziły ją pobladłe nagle twarze kupców, którzy przy kubku pyłówki lub wina, w cieniu gospody, dogadywali większe transakcje.
Albrecht wynajął pokój. Gospoda miała ich pięć, wszystkie na piętrze. Gdyby nie pomoc alchemika i towarzyszącego mu gwardzisty thara, Anah nigdy nie weszłaby na górę. A kiedy już znalazła się w izbie zamykanej na prosty skobel, jedyne na co miała siły, to paść na suche łóżko.
Dyszała ciężko i pociła się, jak czarownik w świątyni Aspektu podczas nabożeństwa. Ale nie dane jej było odpocząć. Nie dane im było odpocząć.

Żołnierz, który został przed wejściem – Maerk – zapukał w byle jak zbite drzwi.
Nim Albrecht czy Dzierzba zdążyli odpowiedzieć drzwi otworzyły się gwałtownie i stanął w nich ... kapłan w kolczastej masce Varunatha. Nie była to Cierń, tego byli pewni.

Maerk miał równie zdumioną minę, jak alchemik i Dzierzba.

- Wyjdź – ton głosu kapłana nie pozostawiał wątpliwości.

Gwardzista thara opuścił pomieszczenie.

- Gdzie jest Althea?! – głos nieznajomego kapłana grzmiał im w uszach, niemalże zmuszał do posłuszeństwa. – Możecie mówić na mnie Księga. A teraz, ponawiam pytanie, gdzie jest Cierń i jak do tego doszło?

Księga. Nie znali tego imienia. Byli pewni, że w Wyrobisku w Domu Prawdy nie służy żaden kapłan o tym imieniu.
 
Armiel jest offline  
Stary 25-10-2011, 22:45   #83
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pojawienie się kapłana Varunatha zaskoczyło medyka. Skąd się on wziął? Co tu robił?
W Kredzie nie było świątyni Aspektu Kary i Kaźni. Wśród kapłanów walczących na zamku pamiętnej nocy, tylko jedna kolczasta maska toczyła bój. Było więc podejrzanym, nagłe pojawienie się kolejnego sługi Varunatha. Bardzo podejrzane w kontekście ostatnich wydarzeń.
Czuję szczura.”- przemknęło przez myśl Albrechta. Nie podobała mu się ta sytuacja, bardzo nie podobała. Ledwo wyrwał Dzierzbę z łap heretyków ze świątyni Maraji, a tu zjawia się Kolczasta Maska?
Nie ufał nowo przybyłemu. Bo i czemu miał? Czyż tutejsi czarownicy nie potrafili stworzyć oszusta imitującego żywą osobę. Ten tutaj mógł być kolejnym szczurem w przebraniu.
Niemniej alchemik skłonił się lekko i zaczął mówić:

- Jej Sprawiedliwość, nie spowiada się swym sługom ze swych planów i zamierzeń. Tutaj jej nie ma. Ale ponoć tropi złoczyńców na mieście. -
Albrecht wyprostował się i poprawił okulary, spoglądając w kolczastą maskę nowo przybyłego i mówiąc: - Tropi w Kredzie czarowników, z których przynajmniej jeden posiadł umiejętność magicznej kreacji ludzkich sobowtórów ze szczurów. - Nałożył rękawiczki na dłonie i spytał usłużnym tonem głosu: - Zatem, czy może wasza sprawiedliwość udowodnić jakoś swą tożsamość? List polecający, albo coś w tym rodzaju? Podać świątynię z której przybył, albo też i misję jaką pełni w Kredzie? - Znów się skłonił w przepraszającym geście. - Wybaczy Wasza Sprawiedliwość te środki ostrożności, ale Kreda uczy nie ufać nieznanym osobom.

- Słusznie. Rozsądnie. Pochodzę z Odlewni. Z Domu Prawdy prowadzonego przez mistrza sprawiedliwych, Nathana Sędziwego. Resztę usłyszy z mych ust jedynie Cierń. Teraz wasza kolej.

I tyle. Kapłan był nie do ruszenia od tej strony. Alchemik nie mógł na nim nic wymóc. Nie miał odpowiedniego autorytetu, ni wrodzonej bezczelności.

- Jestem Albrecht sługa Jej Sprawiedliwości Cierń, a to Dzierzba... - skinął w kierunku dziewczyny, która od pojawienia się kapłana nie poruszyła się nawet o cal. W za dużej sukience, blada jak śmierć wyglądała jak okaleczona przez okrutne dziecko marionetka, której ktoś nagle oderwał wszystkie sznurki. Tylko oczy były żywe w bezkrwistej twarzy. Uważne, przytomne i wbite w Księgę jak dwa zielonkawe ostrza. - Opatrzyłem jej rany. Jest jednak osłabiona i ma kłopoty z gardłem. Niewiele powie w ciągu najbliższych paru godzin. W tej chwili nie wiem, gdzie jest Jej Sprawiedliwość, zajmowałem się bowiem innymi sprawami związanymi ze śledztwem. - odparł Albrecht wymijająco by zyskać na czasie. Próbując sobie przypomnieć wszelkie fakty związane z Odlewnią by zweryfikować słowa Księgi.

Niestety tym razem erudycja zawiodła medyka. Pamiętał , że Odlewnia to spore miasto, wielkości mniej więcej Wyrobiska, lecz spory kawałek stąd. Duże huty szkła, odlewnie żelaza, manufaktury. Odlewnia to było brudne i paskudne miejsce.
Nic mu nie przychodziło do głowy. Nic a nic. Tamtejszy Dom Prawdy, był czystą kartą w umyśle alchemika. Należało zaufać gładkiej gadce nowo przybyłego, należało zaufać więc temu, że nie namyślał się zbyt długo nad odpowiedzią. Należało zaufać, acz... niezbyt mocno.

- Zechce wasza sprawiedliwość poczekać tu na kapłankę?

Ruszył do drzwi w nadziei, że ów Maerk kręci się w ich okolicy na korytarzy. A zoczywszy strażnika rzekł:

- Wino i trzy kubki, a chyżo. Później zapłacę za nie karczmarzowi.

- Już pośpieszam.

- Napijecie się wina, panie? -
zapytał alchemik, zerkając na kapłana.

- Wolałbym wodę.

- Nie polecałbym wody w tym mieście. Chyba, że się chce często gonić do wygódki -
odparł Albrecht, po czym zaproponował: - Jeśli podasz panie jakiś czas i miejsce spotkania, to przekażę Cierń twe słowa jak wróci.

- Oficjalnie zdemaskowałem swoją obecność w mieście. Powiedzmy zatem, że ja skontaktuję się z Cierń.


Uparciuch był z tego Księgi. Alchemikowi zaczynały się kończyć punkty zaczepienia. Podrapał się kciukiem po policzku, mówiąc:

- Może zatem zechce jego sprawiedliwość przepytać strażników miejskich, którzy znaleźli ją - wskazał palcem na Dzierzbę, która tylko skrzywiła nieznacznie usta w nieładnym grymasie. - Zapewne będą w stanie powiedzieć więcej, na temat tego co się zdarzyło po jej walce z...tharowym najemnikiem.

Odpowiedzią było jedynie spojrzenie spod maski. Kapłan miał zamiar wyjść. Co właściwie nie było niczym dziwnym, zważywszy jak niewiele mógł się dowiedzieć od Albrechta i Dzierzby.
Alchemik zamierzał ruszyć za kolczastą maską. Jeśli kapłan zamierza przesłuchać strażników, chciał być przy tym obecny. Wszak i on nie wiedział co się tu zdarzyło. Jedynie niejasne przesłanki dotyczące tej walki.

Dzierzba najwyraźniej miała na ten temat odmienne zdanie. Wyciągnęła rękę i szarpnęła medyka za szatę, przyciągnęła bliżej, posłała zirytowane spojrzenie.

- Chcę się... - wyszeptała tak cicho, że musiał nachylić się nad nią, prawie do samych ust - ...wyspowiadać. Jemu. Powiedz. Potem wyjdź.
-Ona chce się wyspowiadać.-
powtórzył alchemik, zastanawiając się, czy może lepiej sprzeciwić się jej i... zostać. Póki co jednak decyzja należała do kolczastej maski Varunatha.

Kapłan zatrzymał się.
- Chce przyznać się do zbrodni i prosić o wybaczenie win?
Alchemik wątpił, ale nie powiedział o tym kapłanowi. Za to rzekł.- Zapewne tak.
- Zatem nie mogę odmówić. Rota mi zabrania.


A Albrecht cichaczem się wymknął na korytarz, akurat by trafić na Maerka z dostawą wina.
Właściwie może i głupotą było zostawianie Dzierzby sam na sam z Księgą. Ale... skoro ona sama nalegała, to co innego pozostało zrobić? Zostać mimo jej woli?

Zostałby, gdyby nie strach... Mimowolny lęk przed kolczastą maską. Szacunek wpojony godzinami tortur. Albrecht, nie mógł się słudze Varunatha sprzeciwić.
Sięgnął po jeden kielich i po bukłak niemal wyrywając go Maerkowi. Nalał sobie wina do kielicha. Wypił haustem, nalał drugi. Ręce mu drżały. Właściwie nie wiedział czemu. Może to przez to, że miał wątpliwości? Że być może teraz szczurzy sługa morduje bezbronną dziewczynę, a on nic nie może zrobić? Że mimo tej całej wiedzy jaką się szczycił, nadal popełniał błędy mogące zaważyć o czyimś życiu lub śmierci?

A może powodem był fakt napotkania kolejnego bezlitosnego sługi Varunatha. Wydarzenie które przywoływało nocne koszmary z otchłani podświadomości i wyciągało je na wierzch. Sala tortur, ból i pytania zadawane zimnym beznamiętnym głosem. Takim jak głos Księgi.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 25-10-2011, 22:51   #84
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Pieprzony dzień cudów, myślała Dzierzba, wgapiając się w trzy Sztylety Prawdy tkwiące - dumnie niczym kutas Fearnostha podczas pełni - za pasem varunathowca. Cierń miała teraz ostrego konkurenta do świątynnego koryta. Takiego, który mógł mieć znacznie więcej zębów niż ona.

Chudzina też to musiał widzieć, bo tańczył dookoła Księgi jak usłużny, przymilny piesek. Nie miała pojęcia czy gdyby posiadał ogon to machałby nim radośnie, czy kulił go ze strachu pod kościstym kuprem. Nie potrafiła określić czy alchemik węszył już za nowym, silniejszym panem, czy szukał lepszej okazji do zarobku i wyrwania się z Wyrobiska, czy - w końcu – chciał zostać podnóżkiem kogoś ustawionego wyżej w stadzie varunathowych sług. Przodownika stada, prawdziwego samca w kapłańskiej trzodzie.
Może dlatego mówił dużo, mówił chętnie i nie wykorzystywał nadarzających się okazji.

Gdy zaproponował Księdze wino – miała ochotę pogłaskać po głowie.
Gdy odmówił wody – miała go ochotę w tą głowę uderzyć.

Być może alchemik zdziwiłby się wiedząc, jak bardzo dziewczynie zależało na tym, by zobaczyć twarz kapłana. Zdziwił i nie zrozumiał, bo skąd mógł wiedzieć, że za każdym razem, gdy rzekomy Księga otwierał usta, Dzierzba czuła chłód, jakby jej kto soplem lodu po plecach przeciągał. Coś w jego głosie, coś w jego postawie, coś w proporcjach i sposobie, w jaki się poruszał krzyczało do niej głośno, że zna tego człowieka. Że spotkała go bardzo niedawno, już po przyjeździe do Kredy.

Albrecht jednak, mądrząc się po swojemu i odmawiając tej cholernej wody, zmarnował szansę na to, by nieproszony gość zdjął maskę.
A ona musiała przecież wiedzieć, co się pod nią kryje, bo to był dzień pieprzonych cudów i była prawie pewna, że wie czyją mordę skrywa kolczaste żelazo.

Cykora.
Jebanego w rzyć Cykora, którego wydelikaconego tyłka bronił w Kielni poprzedniego wieczoru Ryś.

Dlatego zanim zdążyła sprawę rozważyć już ciągnęła Chudzinę za białą koszulę, marszczyła nos od przenikliwego zapachu ziół i innych cudacznych ingrediencji, w jednej sekundzie żądając spowiedzi, w drugiej – każąc mu wypierdalać. Nie myśląc o tym, że być może wpieprza się niniejszym w jeszcze większe gówno.

- Słucham, a wraz ze mną Varunath – powiedział Księga, gdy drzwi zamykały się za Albrechtem. Stał teraz przy samym łóżku i leżącej na nim dziewczynie wydał się nagle nieproporcjonalnie wielki, niespodziewanie wysoki, prawie przytłaczający. - Jestem jedynie jego sługą na tym łez padole. ON jest panem Prawa i Kary. Jeśli złamałaś prawo, powiedz, a otrzymasz karę. karę, która będzie pokutą. On wybacza tym, którzy rozumieją i żałują za swe nieprawe uczynki. Jednak surowo karze tych, którzy kłamią podczas aktu skruchy – prawił tonem, w którym pobrzmiewały ciężkie jak kamień nuty. - Bowiem wtedy dopuszczają się czynu, który jest niemiły Aspektowi. Pamiętaj, gdy wyznajesz swe winy i oczekujesz kary, że mnie nie będzie w tej komnacie. Będzie ON. Mnie można oszukać, przemilczeć i zataić swe winy. Ale ON to zauważy. Zatem mów. - Patrzył na nią spod maski twardo, czujnie, życzliwie. Iście ojciec surowy choć sprawiedliwy. Taki, na którego wybaczenie trzeba zasłużyć a karze poddać się chętnie i bez najmniejszego sprzeciwu. Dzierzba poruszyła się lekko, niespokojnie. Za bardzo jej Czystego, sukinsyn, przypominał. - Ja wyslucham, ON osądzi.

Zagryzła wargi, przełknęła ślinę, skinęła nieznacznie głową, na znak, że rozumie. Serce pompowało w gorączkowym rytmie te resztki krwi, które nie zdążyły z niej wyciec dziurami zostawionymi przez Pazura. Wyostrzył się płytki oddech, gdy coś dławiło, ściskało ją w środku. Ściany zdawały się zakrzywiać dookoła niej, nachylający się ponad nią kapłan zdawał się zaś przesłaniać wszystko, co nie było kolczastą maską, z której powierzchni patrzyło na nią jej własne, wykoślawione odbicie.

Rozkleiła w końcu suche usta, pozwoliła wydobyć się spomiędzy nich chrapliwemu dźwiękowi, który rwał się, zamierał i nijak nie chciał uformować w jakiekolwiek zrozumiałe słowo. Rzuciła wymowne spojrzenie, skinęła ręką. Prosząco.

Kapłan pochylił się jeszcze niżej, by wysłuchać spowiedzi, potoku grzechów wszelakich, by osuszyć sprawiedliwą karą rzekę brudów płynącą wartkim strumieniem przez życie dziewczyny. Dzierzba jednak nie zamierzała wywlekać na światło dzienne żadnej sterty trupów, żadnego stosu kłamstw czy splątanych ławic iście plugawych myśli. Ona musiała wiedzieć. Chwyciła spotniałymi palcami za krawędź kolczastej maski, pociągnęła ku górze. Spodziewała się chłodu, ale żelazo było ciepłe, nagrzane słońcem i gorącem bijącym od otulonego grubą szatą ciała. Nie myliło jej przeczucie. Cykor. Księgą był pieprzony Cykor. Cofnęła rękę jakby oparzył ją ten krótki dotyk, a kapłan szarpnął się w tył, odskoczył. Poprawił maskę, by znów przylegała do twarzy i popatrzył na nią twardo, nieprzyjaźnie. Ojcowskie wrażenie zniknęło jak mgła w upalny dzień. Zaklęła.

- Nie powinnaś tego robić - powiedział spokojnie. - Niewielu powinno znać moje oblicze. Z powodów, z jakich niewielu powinno znać twoją twarz.

- Po głosie poznałam... Ale musiałam... mieć pewność... sprawiedliwy – wyszeptała z trudem. Na tyle jednak głośno, by usłyszał ją bez schylania.

Powoli usiadła na łóżku, opierając się plecami o ścianę. Wciąż słaba, ale już nie tak omdlewająco pozbawiona sił jak chwilę temu. Nie chciała, by miał ją za miękką, potencjalnie nieprzydatną. Nie chciała oszukiwać bez potrzeby. Nóż, który do tej pory ściskała w dłoni, odłożyła na pok, przykryła fałdą przykrótkiej i zbyt szerokiej na nią sukienki. Niepotrzebny gest zaufania i dobrych intencji.

- Tak. Zatem. Spowiedź. Jakie grzechy chcesz wyznać panu Prawdy i Kary?

Ugryzła się w język, przełykając gulę nabrzmiałą odruchowym, wyrodzonym z naturalnego popaprania kłamstwem. Trzy sztylety. Cierń poznałaby się na nim, a miała jedynie dwa. Wbiła w niego spojrzenie – jasne, otwarte, pełne napięcia.

- Skłamałam... by pozbyć się... Albrehh... - rozkaszlała się sucho, trzymając za obolałe gardło. - Ma długi język – dokończyła z wysiłkiem.

- Kłamstwo. Varunath nie lubi kłamców. Staraj się nie kłamać. My, którzy robimy to w jego służbie, potem sami wyznaczamy sobie karę i zadośćuczynienie. Zazwyczaj zadajemy ból w imieniu Aspektu. Sobie.

Skinęła głową. Raz. Powolny ruch do dołu, równie powolny do góry. Ani na moment nie zdjęła spojrzenia z jego oczu. Nie powiedziała nic. Jeśli to o nim mówił Ryś, jeśli to z jego polecenia umówił wieczorne spotkanie poza miastem - to sam miał jej coś do powiedzenia. Czekała.

Kapłan jednak milczał, patrzył zza maski gadzio, hipnotyzująco, prawie nie mrugając. Straciła jego zaufanie? Zobaczyła za dużo? W równaniu zysków i strat stała się zbyt kłopotliwa? Czuła jego dystans, który zastąpił pozę troskliwego ojczulka. Czuła nagłe zesztywnienie, jakby nagle wepchnął sobie w rzyć końcówkę rosochatego kija.

Jej dłoń poruszyła się jak pająk, pełznąc po spłowiałym materiale sukienki w kierunku noża. Szybko, niespodziewanie. Palce pewnie owinęły się dookoła rękojeści, płynnym ruchem uniosły ją do góry.
Patrząc mu prosto w oczy, wbiła ostrze w swoje przedramię.

- Spokojnie. Będziesz potrzebna sprawna - powstrzymał ją zanim zdążyła przeciągnąć ostrym przez mięso, rozkrwawić na dobre. - Spłacisz swój dług i swoją ciekawość. Varunathowi nic po tym, jak poharatasz sobie rękę. Odłóż żelazo. Nie ma potrzeby.

Z trudem powstrzymała cisnące się na usta przekleństwa, odruch nerwowego przełknięcia śliny, rozejrzenia się za najbliższą drogą ucieczki. Jucha znowu znaczyła łaskotliwy szlak na skórze, prześlizgiwała się gładko po dłoni, wzdłuż palców, skapywała na zakurzone deski podłogi.

Każe ją zabić? Wyłupić oczy? Wyrwać język?
Kurwa.

Trzy Sztylety Prawdy biją dwa Sztylety Prawdy. Księga bije Cierń.
Pięć Sztyletów bije trzy. Aspekty błogosławcie Czystego, jego litościwe kaprysy i interesy świątyni, której służył wraz z Altheą.

Powolny wdech. Powolny wydech. Może bardziej drżący niż wcześniej, może bardziej nerwowy. Znowu skinęła głową, tak samo jak wcześniej. Posłusznie wytarła w siennik zakrzywione ostrze, odłożyła na miejsce.

Dopóki będzie potrzebna - ma szansę.
A karty i tak będzie musiała odkładać na stronę Althei.

Cykor nie poruszył się. Ciemne źrenice także nie drgnęły, nieruchome i zimne jak dwa rzeczne kamienie. Nie można było kłamać takiego spojrzenia. Przyzwyczajonego do posłuchu, do władzy i wyższości ponad innymi. Przyzwyczajonego do przywilejów i tego, że wszyscy chcieli lizać im dupy. Musiała się z tym pogodzić - Cykor nie był Cykorem. Był Księgą i doskonałym kłamcą. Dokładnie jak Cierń. Miała ochotę spytać się czy wszyscy varunathowcy to pieprzeni łgarze.

I właśnie dlatego milczała uparcie.
Jak posłuszne narzędzie oczekujące rozkazu błękitnokrwistego pana.

- Odpoczywaj. Nadal jesteś w dyspozycji Cierń. A ja muszę się z nią rozmówić.

Ostateczny dowód kapłańskiej autentyczności. Żaden przebieraniec nie byłby aż tak skończonym idiotą, by dobrowolnie pchać się prawdziwemu varunathowcowi pod oczy.

Szata zaszeleściła surowo, gdy wyprostował się dumnie, złożył dłonie w charakterystyczny sposób. Dzierzba poruszyła się niespokojnie, nie wytrzymała.

- To o uroku... to prawda? - spytała chrapliwie.

- Zapewne. Wyczuwam w tobie coś chaotycznego. Pocałunek magii.

Wytrzeszczyła na niego oczy i zamarła z otwartymi ze zdziwienia ustami, przypominając dziecko z dobrego domu, które właśnie dowiedziało się, że jego prawdziwą mamusią była zarażona trądem kurwa. I teraz musiało przyswoić sobie tą przykrą, brzydką prawdę. I uwierzyć w nią - bo o ile Rysiowi uwierzyć nie potrafiła, brzmienia słów Księgi podważyć nie potrafiła.

- Co?! - wycharczała w całkowitym osłupieniu.

- Zaczarowano cię.

- Zaczarowano?

- Zauroczono.

- Jak? Kiedy?

- Nie wiem
- wzruszył ramionami w jakże ludzkim geście - Wyczuwam magię, ale nie jestem wieszczem ani nie potrafię czytać przeszłości.

- Naprawdę... kurew... Kołtuna?
- chciała się upewnić.

- Zapewne ona. To bękarcia córka samego Vish’Ghadra’Shivara, jednego z upadłych sithów. Pracujemy nad nią.

Dzierzba drgnęła, nachyliła się w jego stronę. W oczach znowu pojawił się gorączkowy błysk. Księga rzucił imieniem jednego z największych skurwysynów, jakich ziemia nosiła. Jeden z goblinów, jeden z trzynastu sithów, którzy wyzbyli się z dusz wszystkiego oprócz pragnienia zemsty na ludziach. Potężni ponad wszelkie wyobrażenie. Żywe i przerażające legendy, którymi karmi się od maleńkości gówniarzy - zazwyczaj w zimne, zimowe noce, gdy zmroku jest więcej niż światła. Gdy północ przekrada się na południe i nawet kapłani Narsiliara nie potrafią przegnać jej swoim ogniem przez długie miesiące.

A teraz kapłan twierdził, że Lidia to Biały Lis - dziecko gwałtu, służka Lodu, bękarcica zimowego demona.

- Będę mogła... przetańcować ją... żelazem? - w jej zniszczonym głosie pojawiły się przymilne nuty, jak u dziecka, mającego nadzieję, że ktoś przyobieca mu upragniony z nagła prezent.

- W tym stanie przerobi cię na karmę dla kundli szybciej, niż zdążysz podnieść rękę w górę. Ale nie bój się, spotka ją sprawiedliwość. Twoja walka z Pazurem najpewniej wykluczyła cię z aktywnego śledztwa na dluższy czas.

- Wydobrzeję
– warkneła.

- Za jaki czas? - zapytal okrutnie.

Rzuciła mu złe spojrzenie, odkaszlnęła, splunęła kolejnym skrzepem.

- Wystarczający – wycedziła przez zaciśnięte zęby, nie mogąc się nagle doczekać kiedy w końcu cholerny Księga zamknie za sobą te cholerne drzwi.

Postrzebowała Gruziołka – cholernego karłaka okulawionego przez Cacankę pięć lat temu, który kiedyś zawodowo stawiał na nogi walczących na nielegalnych arenach. Bez różnicy czy ludzi, czy zwierzęta.
Potrzebowała Dratwy – cholernego konowała, które w nocy popchnęła do świątyni Maraji.
Potrzebowała cholernego Chudziny.

Musiała wyciągnąć od każdego z nich wszystko, co mogło postawić ją na nogi.
W tym dniu pełnym pieprzonych cudów, potrzebowała kolejnego.

Potrzebowała też Łupka – cholernego chłystka, który miał zdobyć dla niej informacje.
Potrzebowała reszty swoich rzeczy.
I na koniec, kurwa, potrzebowała Cierń.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 25-10-2011 o 23:10. Powód: podstępne literówki
obce jest offline  
Stary 03-11-2011, 17:27   #85
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Teraz, kiedy Cierń schroniła się przed palącym, południowym słońcem pod dachem w końcu potrafiła na powrót skupić myśli i zacząć myśleć jaśniej. Dlatego też słowa Pazura obudziły w niej niepokój:

- Mam zamiar to sprawdzić, pani. Czy chce mi pani towarzyszyć?

Zagłębić się w mrok, na nieznany sobie teren, na którym to uciekinier zyskiwał przewagę w postaci jego znajomości.

- Wstrzymaj się. – Powstrzymała tharowego najemnika - Dajcie tu gospodarza - zwróciła się do strażników miejskich.

Ci wyszli na, zewnątrz, zatem gospodarzem musiał być ten człowiek, którego wcześniej wyrzucił Pazur i który swoją niezdarnością tak rozbawił Cierń. Po chwili, jeden ze strażników wrócił. Minę miał cokolwiek niewyraźną.

- Uciekł, pani - powiedział, nie patrząc w oczy kapłanki.

To była niesprzyjająca okoliczność, ale i potwierdzenie, że karczmarz nie był tylko niewinnym, wplątanym w intrygę uczestnikiem zdarzeń.

- Znajdźcie mi w takim razie wśród gości jakiegoś stałego bywalca tego wyszynku.
.
- Ta jest.

Althea spojrzała na Pazura, który wyraźnie zaczynał się niecierpliwić. Być może najemnik miał rację, być może każda chwila zwłoki odsuwała coraz dalej poza zasięg ich rąk możliwość złapania uciekającego człowieka. Dlaczego w takim razie kobieta zwlekała z podjęciem decyzji? Dlaczego nie chciała wkroczyć do podziemnego tunelu?

Po chwili strażnicy przyprowadzili jej wysokiego, niemiłosiernie chudego i lekko “wczorajszego” człowieka.
- Nazywa się Kwęka, pani. I pije tutaj całymi dniami i wieczorami, od kiedy zostawiła go żona.

Kapłanka spojrzała na chuderlaka i westchnęła widząc stan mężczyzny.
- Widziałeś brodatego mężczyznę, który wbiegł tutaj chwilę temu? Musiał rozmawiać z karczmarzem. Słyszałeś może, o czym rozmawiali?

- Wszedł na zaplecze. Tam. Gdzie beeeczułki - Ostatnie słowo powiedział z prawdziwym namaszczeniem.

Althea przeniosła wzrok na strażnika.

- Kto z klientów karczmy siedzi najbliżej zaplecza? Zabierzcie mi go – Wskazała palcem pijanicę - sprzed oczu i przyprowadźcie kogoś, kto mógł coś słyszeć.

Po chwili przed Cierń stała wystraszona, stara posługiwaczka. Na oko miała z sześćdziesiąt lat. Pomarszczoną jak suszona śliwka twarz przecięła nowa bruzda - strachu.

- Posłuchajcie mnie dobrze dobra kobieto im szybciej odpowiesz na moje pytania tym szybciej będziemy to mieć za sobą. Widzieliście tego brodatego mężczyznę, który wszedł tutaj i rozmawiał z karczmarzem a potem karczmarz wpuścił go na tyły?

Althea zerknęła w bok i ujrzała, iż Pazur uznawszy jej działania za zbyt dużą stratę czasu zagłębił się w tunel. Samotnie. Kapłanka poczuła ulgę. Zastanowiła się przez chwilę nad tym uczuciem. Posmakowała go i odkryła prawdę. To strach powstrzymywał ją przed działaniem. Najpierw nie pozwolił jej wkroczyć szybciej do karczmy a później swoimi podszeptami skłonił do marnowania czasu tak, aby Pazur się zniecierpliwił i poszedł sam.

- Jużci, pani, jużci widziałam żem. – Kobicina rozwarła w końcu usta i wykrztusiła z siebie pierwsze słowa - Brudaty taki. Czynsto przychodził.

- Słyszałaś jak go karczmarz nazywał?- Zapytała Cierń, ale teraz zdała już sobie sprawę, iż takie przepytywanie losowo wybranych ludzi w nadziei na to, że trafi na kogoś, kto coś wiedział nie miało sensu.

- Chyba … chyba Panek, albo Pieniek, a może Polanek, nie nie nie ..,.. - Zamamrotała staruszka - Poranek. Tak. Na pewno. Poranek. Wołał na niego Poranek.

- Słyszałaś, o czym rozmawiali może karczmarz i ten Poranek? Niekoniecznie dzisiaj, ale może kiedyś przy jakiejś jego wizycie.

- Nie bardzo. Ten Podarek dostarczał Kijkowi przyprawy. Tak. Mówili o szczurach i przyprawach. I jakiś nożach. Nie wiem, czemu o nożach, pani, naprawdę. Nie skazuj mnie na tortury, proszę. – Posługaczka w końcu wymówiła słowa, które dla Althei coś znaczyły..

- Pamiętasz, jakie nazwy przypraw między nimi padały?

- Takie trudne nazwy to były, pani. Kto by spamiętał – Kobiecina zrobiła minę zamyślonej starej wydry, co pewnikiem mogło oznaczać, że chciała jak najlepiej wszystko sobie przypomnieć.

- Czy ten Podarek rozmawiał oprócz karczmarza jeszcze z kimś stąd?

- Nieee - myślała długo. - Chyba nie. Chociaż. Taaak. Rozmawiał z Konwalią. Chyba mu wpadła w oko. Bo młoda i cyce ma wielkie. – Teraz posługaczka powtarzała jedynie plotki, a te w tej chwili nie stanowiły dla kapłanki żadnej wartości

Odprawiła kobiecinę do jej zajęć i poprosiła dowódcę patrolu strażników miejskich.
- Mam nadzieję, że pchnąłeś kogoś z wiadomością, co by straż zaczęła rozglądać się za gospodarzem.

- Jasne, sprawiedliwa pani. Nie zwieje.

- Macie jakiekolwiek podejrzenia, dokąd ten tunel może prowadzić? Gdzieś musi znajdować się drugie wyjście. Jakiekolwiek sugestie?

- Pani. Pod Kredą rozciągają się stare i nowe korytarze. Tutaj kiedyś koboldy żyły. Są nawet ich kopalnie. To kilkanaście kilometrów korytarzy, w większości nieznanych lub zasypanych. Jak nie kilkadziesiąt. Prawdziwy labirynt, powiadam sprawiedliwa pani. Wiele wyjść zamurowano. Ale wiele ukryto. W rezydencjach. Ponoć nawet na zamku. I same Aspekty wiedzą gdzie. Nawet nie wiedzieliśmy, że ta gospoda ma coś więcej niż piwnicę.

Althea ponownie zbadała uczucie strachu, jakiego doświadczyła. Strach nie był złem jak niektórzy wierzyli, oczywiście dopóki nie odbierał całkowicie rozsądku i woli działania. W swojej pozytywnej formie przestrzegał przed pochopnymi czynami i dopuszczał do głosu posiadaną wiedzę, której istnienia nie uświadamiał sobie człowiek. Cierń myślała szybko i intensywnie. Mężczyzna stał na rynku i przyciągał uwagę a później zbiegł do karczmy. Uciekał albo zastawiał pułapkę. Puściła Pazura przodem by to sprawdził. Nic się nie wydarzyło. Zatem jeśli tamten coś planował to musiał przenieść zasadzkę dalej, do podziemi. Pazur chciał gonić uciekiniera, co było zrozumiałe, ale była jeszcze Dzierzba i jej absurdalny atak na najemnika zupełnie nie w czas i porę. Czy aby na pewno? Althea nie widziała się z Anah przez jakiś czas, kapłanka wyprawiła się w podróż a w tym czasie Dzierzba raczej nie próżnowała. Co jeśli odkryła powiązania Pazura ze sprawą, przecież tam na rynku musiała widzieć kapłankę. Wojowniczka nie byłaby zdolna ostrzec Cierń swoim zdartym głosem, ale ta napaść mogła stanowić ostrzeżenie. Anah, co rusz zamiast słów wybierała czyny.

Posługaczka mówiła o szczurach i nożach. Te pierwsze mówiły jasno, do jakich kręgów należał brodaty mężczyzna. Jego słowa wygłoszone na rynku były jak przyznanie się do winy. Co mogły oznaczać owe noże? Kobiecina miała problemy z pamięcią i ze słuchem, a jeśli przekręciła inne zasłyszane słowo. Loże. Althea była świadkiem wydarzeń mogących potwierdzić istnienie zgromadzenia czarowników w mieście. Ale loże? Liczba mnoga. To musiała być liczba mnoga. Noże – loże, ale jedna loża i jeden nóż. Tylko loże można było pomylić z nożami, w liczbie pojedynczej słowa nie pasowały. Czy zatem wszystkie zdarzenia, włącznie ze śmiercią Nathanelli były ścieraniem się łóż magów, czy może Cierń przykładała zbyt dużą wagę do paplaniny starej posługaczki?
Jeżeli jednakże Pazur nie był winowajcą w tej sprawie to Althea puszczając go samego skazywała mężczyznę na śmierć.

- Rozumiem. W takim razie sugeruję zapytać dokładnie o to przejście tego Kijka jak już go znajdziecie. – Zwróciła się do strażnika - Zamierzam tam wejść i chciałabym kilku twoich ludzi, takich, co to najlepiej poradzą sobie w takich warunkach.

- Ojojoj. A nie lepiej poprosić o ludzi thara. To rezuny są. A w takich tunelach Aspekty wiedzą, co siedzieć może.

- Właśnie, dlatego ktoś mi musi przyświecać pochodnią. Wyznacz dwóch ludzi i idziemy. Reszta niech nie pozwoli nikomu opuścić karczmy w tym czasie i znajdzie tego karczmarza.

- Dobrze, szlachetna pani.

Odwaga bywała przeceniana, bo zbyt często okazywała się tylko i wyłącznie zwykłą brawurą a ta z kolei brała się z ignorancji. Althea obawiała się, ale i tak zamierzała wejść do podziemi. Nie skłaniała ją do tego niewiedza, bo już wiedziała, czego może się tam spodziewać. Nie skłaniała ją też do tego próba zaniesienia ratunku Pazurowi. Mężczyzna decydował sam o swoim losie. Tylko jedna rzecz mogła ją zmusić do wczołgania się w wąski tunel i poszukania grozy, która mogła się kryć na jego końcu.

Strzeż prawa Imperium
Dotrzymuj swych obietnic i pilnuj, by inni robili to samo
Karz winnych
Niszcz magów...Niszcz magów...Niszcz magów...Niszcz magów


Mogła ją skłonić i skłoniła.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 04-11-2011, 13:50   #86
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Miasto Kreda
Plac targowy przy szubienicy, gospoda na targowisku


Albrecht zwany Nawróconym


Nie powinien był tego robić. Zrozumiał to, kiedy opróżnił drżącą ręką połowę kolejnego pucharku. To wino nie było podrzędnym sikaczem, lecz napitkiem wydobytym przez gospodarza gdzieś z zakamarków piwnicy dla kapłana Varunatha. Wino było mocne, a głowa alchemika słaba i na dodatek nie tak dawno temu musiał leczyć już skutki nocnej popijawy.

Po kilku łykach zakręciło mu się w głowie, a umysł rozjaśniły promyczki niczym nie uzasadnionej wesołości. Już nie zastanawiał się, co też Księga i Dzierzba robią teraz sami w zamkniętym pokoju. Albo raczej nie... Zastanawiał się, ale natrętne myśli podsuwały mu obrazy zgoła odmienne od spowiedzi.

Maerk przyglądał się Albrechtowi z przyjaznym wyrazem nieskalanej głębszą myślą twarzy.

- Cienszki dzień, no nie – zaciągnął.

Drzwi do pokoju otworzyły się po dłuższej chwili i pojawił się w nich Księga. Kolczasta maska zwróciła się w stronę Albrechta, a alchemik poczuł, jak wypite wino podchodzi mu pod gardło, a stare rany zaczynają swędzieć pod szatami.

- Pilnuj jej, Nawrócony – powiedział kapłan chłodnym głosem. – Pilnuj jak swojego oka. Bo wolałbyś stracić oko, niż to, aby jej się coś stało.

Albrecht zrozumiał groźbę. W głowie zaszumiało mu jeszcze mocniej. Słodkie wino straciło nagle cały smak. Zamieniło się w zepsuty ocet.

- Nie próbujcie za mną iść – powiedział Księga i ruszył w stronę wyjścia z karczmy.

Ludzie przy stołach przerywali rozmowy, starając się zniknąć z oczu duchownego. Szczególnie kupcy dobijający transakcji. Co, jak co, ale handlarze mieli sporo przewin na sumieniu.

Kiedy zamaskowany kapłan opuścił izbę jeszcze przez chwilę w gospodzie trwała niezręczna cisza.



Miasto Kreda
Plac targowy przy szubienicy, gospoda na targowisku



Anah zwana Dzierzbą

Potrzebowała specyfików, które szybko postawią ją na nogi. Ale na razie kilka chwiejnych, chybotliwych, kaczkowatych kroków to było jedyne, na co mogła zdobyć się Dzierzba. Niemniej jednak była uparta i krnąbrna. Zaciskając zęby z bólu dobrnęła do drzwi i pchnęła je słabo.

W głowie zakręciło się jej z wysiłku i musiała usiąść na koślawym zydlu stojącym koło drzwi.

Musiała się do tego przyznać. Pazur załatwił ją na poważnie. Cudem, dzięki pomocy Albrechta, wyrwała się ze szponów Maraji. Ponownie. Nawet przy pomocy najlepszych narkotyków i medykamentów nadal będzie ranna. Po prostu przestanie odczuwać ból. Ale będzie niewiele silniejsza niż dziecko. Tutaj mogły pomóc tylko dwie rzeczy. Wiedziała o tym. Żyła już na tym parszywym świecie za długo, by tego nie wiedzieć.

Pierwsza – uzdrawiająca moc kapłanek Lyrii, których modlitwy do Panienki potrafiły nawet konającą osobę uczynić na powrót pełną życia. Jednak kapłanki niechętnie odwoływały się do tych modlitw, a wieść gminna głosiła, że najsilniejsze efekty modlitwa kapłanek czyniła u kobiet czystych i dziewiczych, łagodnego usposobienia i serca. To pasowało do Dzierzby tak, jak do kurwy biała szarfa na zaślubinach.

Druga rzecz była jeszcze mniej osiągalna i po stokroć bardziej niebezpieczna. Magia. Zdolności zmiany rzeczywistości, jaką demony obdarzyły czarowników. W sumie, jeśli Księga miał rację, Dzierzba wiedziała, gdzie może ukrywać się jeden z tych szalonych uzurpatorów mocy przynależnej jedynie Aspektom. Czy raczej, gdzie ukrywała się. Biała Lisica. Elfka. Dziwka Kołtuna. Nijak nie miała jednak pojęcia jak udowodnić dziwce paranie się zakazanymi sztuczkami, a co więcej, jak namówić ją do ewentualnej pomocy.

No i pozostawała jeszcze jedna sprawa. Sama była w stanie zrobić kilkanaście kroków i musiała sadzać rzyć na stołku, by dać odpocząć nogom. Czy tego chciała, czy nie Dzierzba potrzebowała pomocy.




Miasto Kreda
gdzieś w podziemiach pod miastem



Althea zwana Cierń


Kapłanka wkroczyła w ciemność tuneli pod „Wesołą rybaczką”. W ślad za nią ruszyli niezbyt z tego faktu zadowoleni strażnicy miejscy niosąc pochodnię oraz Kara, z mieczem gotowym do odparcia potencjalnego ataku.

Tunel był stary. To było widać.



Prowadził najpierw prosto, dość mocno opadając w dół, szybko jednak dotarli do pierwszego rozgałęzienia. Alteha zobaczyła świeżą rysę na ścianie układającą się w strzałkę. Wskazywała lewą odnogę. Czy pozostawił je Pazur? Był tylko jeden sposób, aby się przekonać.

Ruszyła w tamtą stronę, a jej „orszak” za nią.

Ucichły odgłosy miasta nad ich głowami. Pozostali sami w ciszy podziemnych korytarzy. Nie słyszeli nic poza hałasem, jaki sami czynili. Kolejne rozwidlenie i kolejne, za każdym razem wyraźnie oznaczone prostą runą < lub >. Szła więc za nimi, licząc, że faktycznie zostawił je Pazur.

Podziemia ... wibrowały ... ale nie na płaszczyźnie fizycznej. Cierń wyczuwała coś paskudnego w powietrzu. Coś, co przenikało ze Świata Duchów bezpośrednio do świata śmiertelników. Jakąś siłę, jak można było nazwać to „COŚ” z braku lepszego słowa.

W końcu znaki na ścianach doprowadziły ich do dziury w podłodze. Do metalowej klamry przy niej zawiązano solidny powróz z węzłami ułatwiającymi zejście. Cierń wysłała jednego z ludzi na zwiad, a kiedy ten poinformował ją, że na dole jest bezpiecznie, sama zeszła i mogli kontynuować wędrówkę.

- Co jest? – mruknął niespodziewanie idący teraz z przodu strażnik miejski. – Niech sprawiedliwa pani spojrzy.

Cierń wysforowała się przed niego i spojrzała tam, gdzie chciał zbrojny.

Stała w wejściu do komnaty grobowej, której ściany tworzyły czaszki i kości.



Na środku pomieszczenia stał Pazur wpatrując się w trzy kościste szkielety w nieznanych Cierń szatach kapłańskich na sobie. Szat nie znała, ale symbole na nich widziała w studiowanych zwojach. Bathar. Pan Rozkładu i Choroby. Szczur z trzema rogami. Szczur z ciałem węża. Szczur na pajęczym korpusie. Szczur z czterema łapami, jak śnieżny olbrzym z północy zwany khronem. Różnie przedstawiano Bathara. Ale symbol miał jeden.

- Trop urywa się gdzieś tutaj, sprawiedliwa – powiedział Pazur ponurym głosem.

Co, jak co, ale on nie przywykł do porażek.

- Gdyby nie ta ździra z targowiska, miałbym łotra w garści.
 
Armiel jest offline  
Stary 08-11-2011, 18:12   #87
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Gościnnie występującemu Abiemu - dzięki

Klapnęła na zydel spocona jak mysz i wyzuta z sił jak po całej nocy ostrego rżnięcia przez grupę wesołych orków.

Odmierzyła odległość do łóżka. Całe dziewięć kroków. Dziewięć pieprzonych bohaterskich iście kroków. Wyczyn godny zasranej legendy. Tylko gdzie ten tłum wiwatujących mieszczan? Gdzie płatki róż? Gdzie, do kurwiej dziury, laur szczerozłoty? Nie było. Podrapała się po nosie, podniosła oczy na stojącego obok Albrechta, przyłożyła palec do warg, nakazując milczenie. Oparła się wygodniej o ścianę, wyciągnęła przed siebie długie nogi, w parodii dworskiego gestu poprawiła wyświechtaną sukienkę. Myślałby kto - thar Dzierzba pełna godności, gotowa przyjąć pokornego petenta. Udzielna władczyni żebracza, psia mać.

I teraz ta w rzyć pukana szlachcianka musiała zrobić coś, czego nienawidziła z całego serca.
Musiała spokojnie pomyśleć.

W zbyt głębokiej dupie była, żeby na instynkt się znowu zdawać, na uliczne wyczucie. Nie miała złudzeń - powiedziane grobowym głosem “będziesz potrzebna” oznaczało, że jest mięsem ofiarnym. Chyba, że oszuka los jeszcze raz, wykradnie kolejny cud. I sama ofiarę złoży. W imię Cierń. Najlepiej zanim rozmówi się z nią Księga. Ale żeby los oszukać, nie można było losu kusić. Choć w głowie już obracała miły sercu obraz kolejnego spotkania z Białą Lisicą, wiedziała, że najpierw przyjdzie jej wylizać buty nadobnym kapłankom Lyrii. Niech będzie i tak. Na szczęście honor i duma nie były jej grzechem. Nigdy nie miała problemów, by ugiąć kark, by płaszczyć się jak robak w rynsztoku.

Więc niech tak będzie.
A potem może przyjdzie się spotkać z bękarcią elfką na własnych warunkach.
I wtedy odpłaci dziwce za urok, za swój strach, za pętlę, którą marajiści zacisnęli na jej szyi.
O tak, odpłaci. Żelazem wbitym w plecy.

Aż uśmiechnęła się z rozmarzeniem. Dobrze smakowało to marzenie, wizja krwawej zemsty zgodnej z wszelkimi prawidłami ulicznej sprawiedliwości. Aż przykro było oczy otwierać na kościstą twarz Albrechta.

- Obsobaczył cię? - zachrypiała cicho.

- Stare sprawy wspominałem. Zapomniane - pokręcił przecząco głową.

- Po co?

- Niektóre koszmary wracają same. Nieproszone
- wzdrygnął się, spojrzał na siedzącą Dzierzbę. - W tobie stryczek nie budzi złych wspomnień? - Nachylił się nad nią nieco, iście jak chudy bocian gapiący się na żabę

A żaba roześmiała mu się bezgłośnie w twarz. Rozsiadła się wygodniej, skrzyżowała nogi w kostkach, świecąc gołymi łydkami spod przykrótkiej sukienki. Dopiero wtedy pokręciła głową, w niemej odpowiedzi na jego pytanie.

Patrzył na nią przez chwilę z rezygnacją wymalowaną wyraziście na całej twarzy. Jakby nie mógł zadecydować, czy proste pospólstwo ma życie wielce szczęśliwe dzięki swej ignorancji, czy straszne na tyle, by wspomnienia tortur nie robiły na nich wrażenia.

- Miałaś leżeć w barł... łóżku - powiedział w końcu tonem matki strofującej niegrzeczne dziecko. - Odpoczywać. Czekać na Cierń.

Spochmurniała prawie natychmiast, wykrzywiła blade usta w nieładnym grymasie. Czy musiała wymawiać imię Księgi? Popatrzyła wymownie. Nie musiała. Kapłan zmienił wszystko.

- Położy mnie na ciernie... - powiedziała powoli, z trudem dobywając głos. - Bezużyteczną. Potrzebuję cudu. Kolejnego. Lyrianek.

Położyć na ciernie...” Albrecht doskonale wiedział co to znaczy. Jego też kiedyś varunathowcy przecież położyli na cierniach. I nie pozwolili wstać, dopóki kolce ich aspektu nie wbiły się głęboko w jego ciało. Aż do samej duszy.

- Księga należy do innej świątyni. Nie wiem czy ma prawo rozporządzać Cierń - stwierdził, drapiąc się za uchem.

Wywróciła oczami. Nie rozumiał.
Dotknęła szybko noża. Pokazała dwa palce. Potem trzy.

- Ja bym się na jej miejscu nie dał zapędzić do kąta - mruknął buńczucznie. - W końcu Cierń ma tu swoje zadanie. Nie jest dziewczynką na posyłki Księgi.

Popatrzyła na niego z jakimś smutnym, cynicznym politowaniem. Ciągle nie rozumiał. Nie rozumiał, zaraza, że Cierń nie ma tu nic do rzeczy. Że to nie o nią chodzi, a o Dzierzbę. Ulicznicę, niedoszłą kurwę, żelazo do wynajęcia. Zbędną jeśli bezużyteczną. Bezużyteczną jeśli ranną. Tak bardzo łatwą do wymienienia na kogoś lepszego. Szczególnie gdy Cierń miała Karę i Pazura, a Księga Rysia. Nie rozumiał, że jej życie gówno kapłanów obchodzi, że im za jedno. Żeby tylko pieprzony Varunath był kontent a cała reszta świata może płonąć i zdychać w rynsztoku.

-To kwestia tego, do kogo należysz. Wątpię, by kapłanka potulnie pozwalała na rozporządzanie swoją własnością, nieważne w jakim stanie - prychnął w odpowiedzi na spojrzenie dziewczyny.

A Dzierzba kilkakrotnie otworzyła usta, jakby bardzo chciała coś powiedzieć, jakby chciała wyrzucić z siebie gwałtowny potok szybkich słów. Zaniechała jednak, machnęła słabo ręką. Będzie co ma być.

Kucnął obok niej. Znalazł spojrzeniem drobną, wciąż krwawiącą ranę na prawym przedramieniu.

- Przyciągasz kłopoty jak magnes żelazo - oświadczył, wstając i podchodząc do siennika. Sztyletem odciął wąski pasek materiału od brudnawego płótna, którym był pokryty. - Nawet jeśli tam doczłapiesz, to jak je nakłonisz do pomocy?

Otarła rękawem drobne krople potu z czoła. I zaraz potem przechyliła głowę, przymrużyła trochę podejrzliwie, trochę chytrze zielonkawe oczy.

- Prośbą. Lizaniem dupy. Cierń.

Albrecht zaśmiał się głośno, bandażując ranę niemalże nieludzko precyzyjnymi ruchami. Sprawnie, ze znawstwem. Prawie hipnotyzująco.

- Nie ty jedna prosisz o łaski uzdrowicielki. Aspekty tylko wiedzą, co one mogą zażądać za swe usługi. Nie jesteś szlachetnie urodzona, więc... - urwał, zamilkł. Popatrzyła pytająco. Sprawdził gotowy opatrunek, przesunął po nim kciukiem, wyrównał drobne załamanie materiału. - Wstawiennictwo Cierń, najlepiej osobiste...

Położyła mu palec na tych rozgadanych ustach. Na jeden krótki moment, przerywając w pół słowa. Znużona do granic, westchnęła cicho, poprawiła się na niewygodnym stołku. Przełknęła ślinę zwilżając obolałe gardło. Nie o to jej chodziło.

- Nie wstawiennictwo - wychrypiała. - Ściga kogoś. Teraz. Chcą ją zabić. Żeby pomóc Cierń. Potrzebuję cudu. Kurwa - dokończyła soczyście.

- Cudnie - burknął pod nosem alchemik. Wstał gwałtownie, nerwowo przespacerował się po korytarzu. - Cudnie. Niewychędożone baby z was. Jedna i druga. Ganiacie jak w gorętwie, szukając okazji do zakończenia życia. A mnie was łatać przychodzi. Co to za śledztwo, jak tylko ścigacie, niczym psy, kolejne szczury? Gdzie tu miejsce na rozeznanie, na analizę, na wyciąganie wniosków? Psiakrew. Jak ją ubiją, to my...

Właśnie. W końcu.

- Pomożesz? - spytała niecierpliwie.

- Dotrzeć? Pewnie. Czemu nie. I tak planowałem odwiedzić przybytek Lyrii. Dotrzesz na włas... - mówił nerwowo, urywanie, nie tak płynnie jak zazwyczaj. I nie tak dużo. Zastanawiał się nad czymś, kalkulował, imaginował sobie wizje nagłej śmierci być może. Dreptał po izbie jakby nagle owsików dostał. Zatrzymał się w końcu, popatrzył na Dzierzbę. - Trzeba by nosze przyszykować. I ludzi.

- Frykas?
- rzuciła uliczną nazwą specyfiku, który umarłego postawiłby na nogi i pozwolił walczyć.

- Nie w tym stanie. Za dużo krwi straciłaś - stwierdził po namyśle alchemik, przyglądając się siedzącej nieruchomo na stołku Dzierzbie. Przymknął oczy, szukając w pamięci rozwiązania. - Obiad najpierw. Potem może coś na wzmocnienie. Żadnych trutek, bo możesz niedociągnąć do świątyni.

Wlepiła w niego te swoje jasne, przekrwione ślepia, nagle tak ciemne w twarzy, z której zdawałoby się ktoś całą krew spuścił. Pokręciła głową.

- Świątynia. Reszta później - nawet mówienie ją męczyło. Nierówny, płytki oddech zniekształcał dodatkowo kolejne słowa. - Lub po drodze. Czas, Chudzino.

- Nie jestem chudziną
- warknął z irytacją w głosie chudy jak tyczka alchemik. - Ale mogę być twoim katem - rzucił zjadliwie. - Nie noszę frykasa przy sobie. To dobre dla jarmarcznych konowałów. Mam coś lepszego. Tyle, że może cię rozerwać od środka.

Popatrzyła na niego z tą samą niecierpliwością, co wcześniej. Prychnęła, wstając powoli i opierając się o ścianę. Powstrzymując mdłości, które podprowadzały jej żółć do gardła. Wiedziała, że, zaraza, powinna leżeć. Czuła przecież, że resztki sił, wyciekają z niej jak wino z przebitego strzałą bukłaka.

- To daj. Albo przestań. Mleć ozorem - rzuciła chrapliwie. - I pomóż.

- Powinienem nauczyć cię dobrych manier... kiedyś
- burknął urażony pyskowaniem dziewczyny Albrecht. Kucnął ponownie koło niej i podał jej niewielki, szklany flakonik. - Pij. Wywar z siedmiosiłu, powinien stłumić ból i pozwolić ci zachować przytomność bez względu na to, co się stanie za chwilę.

Sięgnęła po niego bez namysłu, bez wahania. Przymknęła oczy i opróżniła jednym łykiem. Mikstura spłynęła lepkim śladem w dół gardła, ciągnąc za sobą smugę błotnistego posmaku. Jakby ślimaka bez skorupki, świeżo wyciągniętego z bajora, przyszło jej przełknąć. Nawet się nie skrzywiła.

A Chudzina już kolejną fiolkę pod nos jej podstawiał, capiącą dla odmiany piżmem jak jakieś zwierzę w rui.

- Jeśli kapłanki ci nie pomogą, możesz umrzeć - ostrzegł miłosiernie.

Zamarła w pół ruchu. Umrzeć? Zdechnąć? Prosto w łapy biało-czarnej suki? Zaryzykować wątpliwe miłosierdzie świątynnych kurewek? Powstrzymała przemożną chęć ciśnięcia szkłem o podłogę. Oddała ją zamiast tego, jak oddawać mogłaby sparszywiałego szczura, którego ktoś wręczył jej przez pomyłkę moment temu. Da radę bez tego. Musi. Grunt, że przytomności nie straci. Chwyciła kij, oparła się ciężko na nim i zaciskając zęby zaczęła iść w kierunku wyjścia.

Dziewięć kroków od siennika do stołka. Od stołka do schodów kroków będzie z piętnaście...

- Żadna substancja używana na arenie by ci nie pomogła. One nie służą do leczenia. Potrzebujesz odzyskać siły poprzez sen i jedzenie. Lub cud - powiedział Albrecht zadziwiająco spokojnie do jej pleców.

...szesnaście może. Schodów dziesięć... - odliczała w duchu kolejne etapy podróży bohaterskiej Dzierzby, zakładała się sama ze sobą po ilu krokach przewróci się i nie będzie miała siły wstać.

Nie przewróciła się. Alchemik wyrósł koło niej jak wyczarowany przez Białą Lisicę. Podparł ją, podtrzymał. Pomógł.

- Za jakie grzechy - mruknął tylko, patrząc spode łba na upartą dziewuchę.

I prawie mógłby się założyć, że gdzieś pomiędzy jednym a drugim ciężkim oddechem, usłyszał niewyraźne i zmęczone “dziękuję”.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 09-11-2011 o 11:19.
obce jest offline  
Stary 18-11-2011, 18:47   #88
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Albrecht skinął głową w roztargnieniu i tyle. Nie zauważył podziękowań zapewne, zbyt skupiony na sobie.
Chudzina nie był siłaczem, choć ja podpierał w dreptaniu, miał z tym trudności. Powoli szedł starając się nie wywrócić wraz z nią. I oczywiście, gadał.- Może lepiej by było zamiast leźć, tu kapłankę sprowadzić. Pismo do świątyni posłać...
Odpowiedzią na jego gadaninę, było milczenie Dzierzby.
Zamyślony i paplający głównie do siebie alchemik nie zwrócił na jej gesty uwagi. zamiast tego sam odrzucił pomysł.- Nie... Mogą przyjść, mogą nie przyjść. Ja nie szlachta.
Zejście ze schodów, było w możliwościach Albrechta wspierającego dziewczynę, dojście do świątyni... już nie. Usadziwszy Dzierzbę, na zydlu w pobliżu drzwi, alchemik zaczął rozkazywać tej niewielkiej grupce tharowych strażników, których miał przydzielonych na swe posługi. Jakby nie patrzeć, Albrecht był tylko cieniem Cierń. I na jej autorytecie opierała się jego niewielka władza.
Do pewnego stopnia pasowała mu ta rola. Tyczkowaty chudy urzędnik, za którego plecami szedł mięśniak thara mający dopilnować. Władza zawsze opiera się na sile. Czasem sile słowa, czasem sztyletu, czasem plugawej bądź aspektciej magii... ale głównie na sile osiłka stojącego za plecami władcy.

Należało znaleźć coś do przewiezienia Dzierzby do świątyni Lyrii. Wóz jakowyś. Tych na głównym rynku jednakże nie brakowało. Spojrzenie oczu poprzez szkła okularów niczym u sowy na łowach lustrowało okolicę w poszukiwaniu ofiary.
I znalazł. Nieduży wóz, łatwy do lawirowania wśród wąskich uliczek kredy. Chuderlawy kupiec z niedogoloną brodą i włosami pokrytymi łupieżem. Który znaczył także jego brudne brązowawe szaty.
Alchemik ruszył ku niemu i po chwili nawiązał kontakt wzrokowy. Niedogolona broda rzucił pierwsze spojrzenie niemal zaczepne, ale cień idący za Albrechtem szybko sprawił, że wzrok kupca zaczął uciekać na boki w daremnym poszukiwaniu ratunku. W naiwnej nadziei, że to nie o niego chodzi. Przecież był zwykłym handlarzem, nikomu nie wadził, nie wtrącał się w życie innych, nigdy nie przeklinał Aspektów, nigdy nie sprzeciwił się władcy.
Pot rosił handlarza, tym mocniej im bliżej był Albrecht. Alchemik widział to, z każdego ruchu jego oczu, z każdego grymasu ust mógł odczytać jego myśli... i strach. To była wszak przewidywalna reakcja. To samo i Albrecht czuł.... kilka lat temu. Niemalże w innym, obcym mu teraz życiu.
Zauważył też i ulgę na twarzy handlarza, gdy padło słowo pożyczyć. Oznaczało wszak ono nadzieję, na to że straty ograniczą się wszak jedynie do kilku godzin czasu, a nie do cennego wozu wraz osiołkiem, źródła utrzymania.

Podprowadzenie wozu pod karczmę trwało chwilę. Tyle samo trwało załadowanie Dzierzby na wóz z pomocą tharowych ludzi. Potem Albrecht i dziewczyna wyruszyli w kierunku świątyni.
Przybytek ten nie leżał zbyt daleko od ich miejsca pobytu, a obecność tharowej straży skutecznie torowała drogę do niej. Podróż więc była krótka i w miarę przyjemna.
Albrecht nie spodziewał się, że tak szybko znów odwiedzi ten przybytek. I ponownie powody tych odwiedzin nie były oczywiste.
Świątynia była miejscem niewątpliwie urokliwym. Zwłaszcza sad wokół niej. Czasami alchemik żałował, że nie u tego Aspektu wypadła służba. Żadnego krojenia trupów, żadnego ganiania za przestępcami, żadnych strzał zza krzaków, żadnego oglądania się przez plecy, żadnych napaści... ech... pomarzyć dobra rzecz.
Zerknął na jadącą na wozie Dzierzbą, która - z twarzą bladą jak płótno, półprzymkniętymi oczami i śladami zaschniętej krwi na twarzy, ubraniu i rękach, po których leniwie przechadzały się muchy - wyglądała jak martwa.

Gdy dojechali, Albrecht wyraźnie się zawahał. Po prawdzie jeszcze nigdy nie pytał kapłanki Lyrrii o uzdrowienie kogoś. Duma zawodowa zabraniała mu żebrania u konkurencji. Owszem, odsyłał klientów do świątyni tego Aspektu, gdy dana przypadłość przekraczała jego możliwości lecznicze, ale nigdy sam nie pośredniczył w takich sprawach.
Alchemik wszedł do środka świątyni i rozejrzał się. Po czym, zauważywszy młodą kapłankę zbliżył się do niej, by przedstawić problem. I zatrzymał się nagle. Nie wiedział bowiem, co właściwie jej rzec. Milczał i cisza rozlewała się pomiędzy nim, podtrzymywaną przez niego dziewczyną a jasnolicą służką świątyni, przyglądającej się im ze spokojem.

Dzierzba nie czekała aż medyk przełamie się i zacznie mówić. Ugięła nogi w kolanach, zawisła na moment całym ciężarem w ramionach Chudziny, szarpnęła ręką i rymnęła do stóp kapłanki. Na kolana, na twarz, w najniższym z pokłonów.

- Najjaśniejsza... Błagam... Pomóżcie... - chrypiała pokornie, nie unosząc głowy, wargami prawie dotykając atłasowych ciżemek kobiety. Wypuszczała kolejne słowa jak kalekie dzieci. Pokrzywione, drżące, śmiertelnie znużone. Ledwie rozpoznawalne. Nie kłamała, gdy mówiła Albrechtowi, że gotowa jest świętobliwy gnój spod ich podeszew zlizywać. - Sprawiedliwej służę... Chronię... Błagam...
Właściwie Albrecht, nie wiedział co właściwie uczynić, lekko zniesmaczony zachowaniem Dzierzby.
W końcu się przełamał i zaczął mówić.
-Ehmmm... Mam tu rann...-wychodziło to Albrechtowi blado.-Mam tu osłabioną dziewkę, która potrzebuje pomocy Lyrri.
Sam natomiast bardziej zainteresowany był odkryciami kapłanek dotyczących owej zdobycznej łapki. Choć zapewne za wcześnie tu przybyli. I badanie zapewne jeszcze nie zostało zakończone.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 23-11-2011, 13:49   #89
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Brak jakichkolwiek odgłosów ze świata zewnętrznego pozwolił Cierń skupić się na atmosferze starych tuneli, którymi podążała. Na płaszczyźnie astralnej kapłanka wyczuwała poruszenie i zamęt poczyniony przez byt naznaczający swą obecnością wszystko wokół fetorem zepsucia i chaosu. Mury były przesiąknięte zgnilizną, ale nie tą fizyczną, chociaż tuneli nie można było nazwać zadbanymi. To, co było w nich najpaskudniejsze ukrywało się przed wzrokiem zwykłych ludzi działając tylko na ich instynkty, które nakazywały im opuścić to miejsce jak najszybciej. Althea wyczuwała wszystko silniej i precyzyjniej, ale nie pozwalała, aby istota tego miejsca sprowokowała ją do ucieczki. Musiała swoim spokojem i pewnością siebie natchnąć także towarzyszące jej osoby.

Oznaczenia były bardzo wyraźne. Jeśli to Pazur je zostawił Althea czuła się w obowiązku zmienić swój osąd na temat jego buńczuczności i arogancji. Mężczyzna wolał się jednak ubezpieczyć a to świadczyło o pewnym stopniu rozwagi. Musiał być, zatem świadom, że nawet dla niego istniały sytuacje, w których mógł potrzebować wsparcia. Oczywiście znaki pozostawione dla Cierń mogły być także próbą zadośćuczynienia za fakt, iż najemnik nie posłuchał kapłanki nakazującej mu czekać i częściowo zignorował jej osobę. To jednak także wskazywałoby, że Pazur kierował się zdrowym rozsądkiem i nie zamierzał psuć swoich relacji z Altheą.
W końcu kapłanka wraz z towarzyszącymi jej ludźmi dogoniła Pazura. Cierń nie spodziewała się tak szybko trafić na najemnika, ale jego słowa od razu wyjaśniły jej taki stan rzeczy.

- Trop urywa się gdzieś tutaj, sprawiedliwa – powiedział ponurym głosem.
- Gdyby nie ta ździra z targowiska, miałbym łotra w garści. – Dodał.

Gdyby nie ta ździra z targowiska, prawdopodobnie bym już nie żyła – Pomyślała Althea.

- W takim razie musiał użyć sekretnego przejścia - Skwitowała krótko słowa Pazura - Gdzieś wśród tych kości i czaszek ukryto dźwignię lub inny mechanizm otwierający przejście. Wystarczy go tylko znaleźć.
- Kara zajmij się lewą częścią grobowca, ja sprawdzę środkową, a ty - Spojrzała na najemnika - przyjrzyj się lewej.
- Wy dwaj, pilnujcie, aby nie zaszedł nas nikt z tyłu.

Althea przyglądała się środkowej części grobowca a w szczególności czaszkom, zaglądała im w oczodoły żeby sprawdzić czy nie ukryto tam żadnego mechanizmu. Po dłuższych poszukiwaniach trafiła na coś. Za środkowym szkieletem znajdowały się sprytnie ukryte, niewielkie, zasłonięte przez czaszki drzwi. W jednym z oczodołów znalazła mechanizm zamka. Potrzebny był jeszcze tylko klucz.

- Jest przejście, ale potrzebujemy klucza. Chyba, że któreś z was wie jak otworzyć drzwi innym narzędziem. – Cierń zwróciła się do Kary i Pazura wskazując im drzwi i otwór zamka.

- Spróbuję - mruknął najemnik, chyba nieco zły, że to nie jemu udało się znaleźć przejście.
Przykucnął przy wskazanej czaszce i wyjął jakieś narzędzia. Wsadził je w oczodół i zaczął manipulować z pełną koncentracją.
- Nic z tego - pokręcił głową po dłuższej chwili. - Skomplikowany zamek koboldzki. Bez klucza lub kilku godzin pracy wykwalifikowanych specjalistów nie ruszymy go.

- A co z samymi drzwiami? Nie dałoby się ich rozwalić lub wyważyć? – Althea z rozbawieniem przyjęła powód niezadowolenia mężczyzny. Nigdy by go nie podejrzewała o podobną małostkowość i dziecinadę.

- Nie wiem. Ciężko się do nich dostać. Może to być kamienna konstrukcja. Kilka godzin pracy. Solidne fundamenty. Albo taran.

- W takim razie zostań tutaj gdyby uciekinier wrócił tym samym przejściem, a ja znajdę specjalistę. Wy też zostańcie - powiedziała do strażników - Kara! - Wykonała ruch głową, aby kobieta podążyła za nią.

Wróciła po własnych śladach, z powrotem na górę bez żadnych problemów, a im dalej od sali ze szkieletami się znajdowała, tym bardziej zanikało te dziwne uczucie CZEGOŚ. Na górze okazało się, że strażnicy zdołali pochwycić poszukiwanego karczmarza. Cierń zobaczyła grubaska usadzonego na zapleczu i pilnowanego przez dwójkę ludzi, do tego lekko sponiewieranego, z rozkrwawionym nosem.
Kobieta zwróciła się w stronę towarzyszącej jej wojowniczki i wtedy właśnie do karczmy wszedł kapłan w masce Varunatha, z trzema sztyletami kary przy pasie.

Cierń przyciągnęła do siebie Karę tak blisko, by móc wyszeptać polecenia prosto do jej ucha.
- Pamiętasz klucz, który zabrałam z komnaty Nathanelli? Jest w moich rzeczach. Pójdziesz i przyniesiesz mi go. Weź ze sobą także dwóch żołnierzy thara. Powiedz, że ja tak zarządziłam. Nie mów im, po co i w jakim celu. - Popchnęła kobietę lekko w stronę wyjścia - Idź już.

Potem wyszła na spotkanie kapłana Varunatha i pochyliła lekko głowę w zwyczajowym powitaniu.
- Witaj i bądź błogosławiony Strażniku Prawdy.

- Szukałem cię, Cierń. Jestem Księga. Strażnik prawdy przysłany tutaj z Domu Prawdy w Odlewni. Musimy porozmawiać o ważnych rzeczach. Im szybciej, tym lepiej. Zapewne i ty zorientowałaś się, że sprawa … wymyka się spod kontroli i trafia na ślady, których nie można zignorować. Persencis. - Użył słowa z języka sithów oznaczającego sojusz czarowników z Aspektem. - Loża i prawdopodobnie egregora. To za dużo jak na jednego kapłana.
Najwyraźniej specjalnie użył określenia swojej płci, by zwrócić uwagę Cierń na jakiś aspekt swojej wypowiedzi.

- Bądź pozdrowiony Księgo. Spotkaliśmy się zeszłej jesieni na dworze ghuna Taliela podczas święta Powtarzanej Roty Prawdy. Możemy porozmawiać tutaj na zapleczu lub udać się w inne miejsce. Twoja wola, Bracie. - Dodała tylko, nie komentując, póki, co innych wypowiedzi Księgi.

Ukłonił się lekko. Wskazał wzrokiem zaplecze.

- Tam? - Zapytał.

Althea skinęła głową i zrobiła miejsce, aby przepuścić Księgę przed sobą. Mężczyzna poszedł we wskazane miejsce a Cierń podążyła za nim poświęcając ostatnie spojrzenie drzwiom wyjściowym. Nie dostrzegła już Kary, więc odetchnęła z zadowoleniem.

- Zacznijmy od tego, co wiesz na temat magów w Kredzie - zapytał, kiedy już siedzieli przy koślawym stole.

- Nie pojmuję, do czego zmierzasz Bracie i czego ode mnie oczekujesz, a także, czemu zawdzięczam twe nagłe pojawienie się w Kredzie. - Cierń usiadła spokojnie i rozluźniła wszystkie mięśnie tak jak uczono ją czynić, by nie pozwolić rozmówcy na odczytanie jej emocji.

- Jestem tutaj od ponad dwóch tygodni - odpowiedział, stosując tę samą technikę ukrywania emocji, co Cierń. - Prowadziłem śledztwo w sprawie czarownika, który uciekł tutaj z Odlewni, gdzie Sprawiedliwi odkryli jego kryjówkę. Potem zdarzyła się pierwsza śmierć, o której nie zawiadomiono świątyni. Ofiarą był węglarz o imieniu Trocina. Posiekany na kawałki. Sprawę zrzucono na jego działalność przestępczą i porachunki pomiędzy tutejszymi szefami podziemia. Ale to nie było to. Potem podobna śmierć spotkała córkę thara i świątynia przysłała ciebie, byś się nią zajęła. Jako, że moja obecność w Kredzie nie była oficjalnie zgłoszona, nie ujawniłem się nawet tobie. Do momentu jednak, póki nie zrozumiałem, jak poważna jest ta sprawa. Jak już powiedziałem na początku. Na terenie Kredy najpewniej działa cała Loża czarowników. Loża, która stała się percensis. Loża, która usiłuje wskrzesić lub już to zrobiła jednego z nielicznych percensis, jakich wymienia się w tajemnych księgach. Ghrythera. Władcę Szczurów. Wydaje mi się, że jego grób - więzienie, jest gdzieś, w rozległych podziemiach Kredy. Mam zidentyfikowanych troje członków Loży, ale tylko jeden z nich jeszcze żyje. Jednak czarownicy są doskonale ustawieni w Kredzie. Kontrolują i mają na swoje usługi zapewne nieświadomych faktu, komu służą, wrogów prawa. Twoja dziewczyna zaatakowała Pazura. To z jednej strony niedobrze, z drugiej dobrze. Domyślasz się jego prawdziwej roli w tej sprawie, siostro w prawdzie? Roli, za którą zapłacił mu thar?

Althea nie poruszyła się podczas całej tyrady Księgi słuchając jego słów i w żaden sposób ich nie komentując. Dopiero, kiedy kapłan zadał jej bezpośrednie pytanie kobieta poprawiła się lekko na zydlu i odpowiedziała:
- Sugerujesz, iż zawarte pomiędzy nimi porozumienie przewiduje coś więcej poza ukaraniem winnych?

- Zdecydowanie utwierdzam się w tym przekonaniu. W jakim innym celu twoja służka atakowałaby człowieka oficjalnie wyznaczonego przez thara na środku rynku pełnego ludzi. To tak, jakby świątynia Varunatha postanowiła wymierzyć karę samemu tharowi. Na szczęście twoja Dzierzba jest kimś takim jak ja. Cieniem. Oficjalnie nikt nie zna jej twarzy i nie zna jej powiązań z naszą świątynią. Na nasze szczęście. Niestety, teraz już to wiedzą. Dzięki twojemu medykowi.

Niestety w tej kwestii Cierń musiała przyznać się do swej niewiedzy i wyjaśnić, iż nie poinformowano ją jeszcze, co zaszło na rynku po wymianie ciosów pomiędzy Dzierzbą a Pazurem. Wtedy Księga swym pozbawionym emocji tonem zaznajomił ją z najnowszymi wydarzeniami. Althea siedziała przez chwilę w milczeniu.

- Nie rozmawiałam jeszcze z moimi ludźmi o tym zdarzeniu, bo dopiero z twych ust Strażniku Prawdy usłyszałam pełen opis zdarzeń. – Przyznała - Sługa thara nie wie póki, co, że Dzierzba pracowała dla mnie. Trudno mi orzec coś więcej w tej sprawie bez spotkania z nią najpierw, lecz obecnie jej czyn jawi mi się jako przedwczesny i niepotrzebny.

Althea zamilkła ponownie rozmyślając nad implikacjami uczynku Anah.
- Czy zamierzasz dokonać aresztowania ostatniego ze znanych ci czarowników? – Zapytała w końcu.

- Tak. Gdy tylko zdobędę ostateczny dowód.

- Dlaczego postanowiłeś ujawnić teraz swoją obecność? Czego ode mnie oczekujesz?

- Bezpośrednie pytanie. Atak Dzierzby na człowieka thara stawiał cię w niezręcznej sytuacji, po tym, jak Nawrócony wyjaśnił połowie rynku, że Dzierzba wykonuje twoje polecenia. W takiej sytuacji jest moją powinnością wspierać cię, sprawiedliwa. Teraz thar musi liczyć się z tym, że nie wie wszystkiego w twojej sprawie. To powstrzyma go od gniewnych ruchów. Takich, jak na przykład zwrócenie się do innej świątyni.

- Cóż - Cierń zmarszczyła brwi pod maską - zamierzałam w tej kwestii liczyć na zdrowy rozsądek thara, ale oczywiście będę niezmiernie rada z twego poparcia dla działań Świątyni w Kredzie - pochyliła lekko głowę w ukłonie.
- Czy istnieją jeszcze kwestie, które powinniśmy omówić? - Zapytała - w przeciwnym razie wrócę do mego śledztwa.

- Nie będę cię zatrzymywał, siostro. Na mnie też czeka sporo pracy.

Althea odprowadziła Księgę spojrzeniem. Kapłan przeszedł przez drzwi i znikł jej z pola widzenia. Cierń nie umknął fakt, iż varunathysta nie odpowiedział na jej przedostatnie pytanie a zadeklarował za to jej swą pomoc. Althea zrozumiała, że to Księga potrzebował bardziej jej pomocy niż ona jego, ale rozumiała powody, dla których nie poprosił o wsparcie wprost. Ona sama zaś nie zapytała o imiona czarowników żeby nie zdradzić się ze swą niewiedzą. No cóż teraz już on wiedział gdzie ją znaleźć a ona wiedziała, iż on zjawi się, kiedy ona znajdzie się blisko jego celu. Ich konwersację w takim wypadku można było uznać za udaną. Przekazali sobie te informacje, które uznali za słuszne przekazać i ani odrobiny więcej.

Cierń szybko wydobyła od karczmarza interesujące ją informację gdyż przerażony mężczyzna wylewał z siebie niepowstrzymany potok słów, aby tylko oddalić groźbę tortur i kar. Przyznał się do przemytu i pomocy jak to się wyraził “jakiemuś gangowi”, któremu pomagał w dyskretnych spotkaniach, wejściach przez jego piwnicę na tak zwany szlak kretów. Podał imiona wspólników: Piła, Wierzba, Wytrzeszcz, Ślimak, Anthor, Kretołapacz. Przyznał też, iż korytarze pod karczmą rzeczywiście łączyły się z pozostałymi stanowiąc sieć, o której wspomniał strażnik miejski i można było wyjść nimi wszędzie, także w mieście.
Po tym krótkim acz treściwym przesłuchaniu Cierń upewniła się, że karczmarz był tylko małoznaczącym pionkiem, a jego ucieczka wynikała z obciążającego jego sumienie przemytu, kontrabandy i nie zalegalizowanej lichwy. Ponadto zetknięcie z nim ujawniało tak oczywiste rzeczy jak to, że był tłusty, słaby i łatwo z niego było wyciągnąć prawdę, a także to, iż śmierdział cebulą i czosnkiem, i to mocno. A w tak upalny dzień jak obecny dawało się to kapłance szczególnie we znaki.
Ostatnie pytania Cierń dotyczyły ustalenia, dlaczego ci, z którymi współpracował szynkarz wybrali akurat wejście na szlak kretów pod „Wesołą rybaczką” a nie żadne inne z dostępnych w mieście. I szybko uzyskała odpowiedzi. Z chaotycznych wypowiedzi karczmarza wyłonił się obraz człowieka, który wszystko miał na sprzedaż. Podczas gdy reszta ludzi bardziej pilnowała sekretów przejść pod swoimi domostwami to jeniec Althei był chciwy i nienażarty jak świnia na przednówku. Dla zarobku wszedł w interesy z podejrzanymi ludźmi. Cierń patrzyła z niesmakiem, ale i żalem na grubaska. Jego niepohamowany apetyt na pieniądze doprowadził go do tak żałosnego końca. Niestety niewiedza w tym przypadku nie była żadnym tłumaczeniem a współpraca z czarownikiem zawsze traktowana była bardzo surowo. I mogła doczekać się tylko jednego wyroku.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 24-11-2011, 09:43   #90
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Miasto Kreda
Sady pod świątynią Lyrii – Aspektu Zdrowia i Światła


Albrecht zwany Nawróconym i Anah zwana Dzierzbą



Wzrok kapłanki Lyrii zatrzymał się na twarzy Dzierzby, otaksował jej sylwetkę. Anah nie mogła oderwać oczu od tej twarzy o lśniącej, jasnej cerze, twarzy okolonej jasnymi jak promienie słońca włosami.
Albrecht też patrzył, ale jego wzrok zogniskował się odrobinę niżej, na wydekoltowanej, odpowiednio uwypuklonej szacie kapłanki.
Dzierzba zadrżała, kiedy oczy lyrianitki nagle stały się kulami gorejącego światła, jakby ktoś zapalił w jej czaszce miniaturowe gwiazdy. Albrecht też to ujrzał i zadrżał starając się zniknąć z oczu kapłanki.

Wyraźnie wyczuli wokół siebie intensywny zapach ziół, miodu i czegoś jeszcze. Czegoś, od czego męskość Albrechta momentalnie usztywniła się, a Dzierzba poczuła, że wewnątrz ciała zaczyna płonąć jej ogień pożądania. To oznaczało, że sama Lyria poprzez wołanie swojej kapłanki zerka na ten ukwiecony, majowy sad okalający świątynie Aspektu.
Co zobaczyła w duszy Dzierzby? Co w sercu Albrechta? Jak wypadł sąd?
Za chwilę mieli się dowiedzieć.

Zapach ziół ustąpił miejsca normalnym aromatom sadu z lekką nutą smrodu miasta. Oczy lyrianitki stały się znów jasnoniebieskie i nie mniej piękne. Wzwód Nawróconego nadal odznaczał jego odzienie, a Dzierzba, Dzierzba czekała ... Na wyrok.




Miasto Kreda
Tawerna „Wesoła Rybaczka”



Althea zwana Cierń

- Wasza sprawiedliwość – Kara zaanonsowała się przed wejściem na zaplecze kuchenne, z którego strażnicy zabierali właśnie do lochu zasmarkanego, zasikanego karczmarza.

Nikt nie czuł żalu. Sprawiedliwość wymagała ofiar. Spasionego chciwca czekał jeszcze proces i odpowiedni rodzaj śmierci. Na tyle spektakularny, aby inni zastanowili się przed tym ze sto razy, nim zdecydują się wspomóc czarowników. No chyba, że świątynia zdecyduje się ukryć fakt działania Loży w Kredzie.

- Wejdź – nakazała Cierń.

- Mam klucz, o który wasza sprawiedliwość prosiła – powiedziała kładąc przedmiot na stole przed swoją panią.

Cierń spojrzała na mały przedmiot. W jakiś sposób wyczuwała w nim ... klucz do rozwiązania sprawy. Czysty zawsze mawiał, że każda tajemnica posiada drzwi, do których pasuje jeden klucz. A Althea czuła całą sobą, że to jest właśnie ów klucz do tajemnicy śmierci córki Thara i Trzmiela. Wiedziała też, że jeśli za drzwiami do których pasuje klucz jest gniazdo czarowników, że jeśli brodaty krzykacz na rynku prowadził ją w pułapkę to ... potrzebowała wsparcia. Nie tylko niezbyt doświadczonych żołnierzy thara czy strażników miejskich, których ze względu przez poufność sprawy raczej powinna trzymać jak najdalej od sekretów czarowników. Potrzebował swoich współpracowników. Każdego, komu mogła zaufać. Może również Księgę i jego ludzi.

Patrzyła na klucz w dłoni i ważyła go, jakby ważyła czyjeś i swoje życie. Cokolwiek skryto za tajnymi drzwiami w komnacie szkieletów na pewno będzie strzeżoną tajemnicą. Potrzebowała czasu i z drugiej strony go nie miała.

- Gdzie jest Albrecht? – zapytała Karę kontrolnie, dopiero planując rolę alchemika w eksploracji podziemi, gdzie jego wiedza i talenty medyczne mogły być przydatne.

- Widziałam go, jak wiózł furmanką Dzierzbę do świątyni Lyrii – powiedziała Kara.

No tak. Dzierzba. Z nią też Cierń musiała coś zrobić. Kolejna niełatwa decyzja do szybkiego podjęcia. Nie lubiła szybkich decyzji. Nikt nie lubił.

Ale w tej sytuacji nie miała wyjścia.

Pazur i dwóch nieopierzonych wojaków strzegło komnaty z czaszkami. Jak długo mogła ich tam zostawić? Czy wróg nie zrobi pierwszego kroku? Kim jest wróg? Czy faktycznie w Kredzie czarownicy zyskali moce kapłanów zawiązując percensis z Zapomnianym Aspektem? Czy też Księga się myli?

Wiedziała, że nie uzyska odpowiedzi na te pytania, póki nie otworzy sekretnego przejścia. A jakoś wcale jej się do tego nie spieszyło. Z drugiej jednak strony każda zwłoka, jaką czyniła, dawała szansę czarownikom na zniszczenie dowodów ich działalności i ucieczkę gdzieś, gdzie znów będą mogli zacząć wszystko od początku. Niezależnie, co takiego zaczynali. Jak do tej pory poświęcili temu wiele czasu i wysiłku. Podszywanie się pod kapłana Maraji, infiltracja kultu Pani Życia i Śmierci, zabójstwo córki lokalnego władcy. Kto mógł być na tyle szalony lub potężny, by to uczynić.

- Pani – jeden ze strażników wyrwał Cierń z gorączkowych namysłów. – Thar. Thar Ushmajel D’Naghar jedzie tutaj w towarzystwie Żołnierzy Domu.



Miasto Kreda
Sady pod świątynią Lyrii – Aspektu Zdrowia i Światła


Albrecht zwany Nawróconym i Anah zwana Dzierzbą




- Lyria cię osądziła, siostro – powiedziała kapłanka patrząc prosto na Dzierzbę. – Poznała twoje życie. Otoczy cię swoją złocistą łaską uzdrowienia, ale zapłacisz cenę.

Jaką? – chciała zapytać Dzierzba, ale gardło odmówiło jej posłuszeństwa.

Kapłanka prawidłowo jednak zrozumiała jej charkot.

- Jako, że prosicie o twoje zdrowie oboje – spojrzała na Albrechta – również ten mężczyzna stanie się częścią ceny. Spłodzisz z nim dziecko. Urodzisz je, a potem przekażecie je Świątyni Lyrii.

Zaniemówili.

- To nie wszystko – uniosła rękę lyrianitka znów spoglądając na Dzierzbę. – Jako, że krew w tobie gorąca, niczym w wojowniku Narsilira będzie też druga część zapłaty. Twój wybór. Po tym, jak już porodzisz czeka cię rok służby dla Lyrii. Wyślemy cię na Bastiony, gdzie wspomożesz Wartowników.

Oboje wiedzieli, co to oznacza. Najdalsze północne krawędzie Imperium Talladuriańskiego. Obszar prawie zawsze zaśnieżony i prawie zawsze zimny. Sieć zamków i twierdz obstawionych przez kapłanów – wojowników służących Narsiliarowi – Panu Wojny i Ognia oraz ich sojuszników i ochotników. Wartowników przed siłami Norcii – olbrzymami khronami z czterema łapskami, morcimi – zwinnym sługom Pana Lodu i Zemsty – pierwszego goblina, Białych Lisów, Śnieżnych Duchów i wszelkiego tałatajstwa, które pochłonęła Nienawiść ich władcy o lodowym sercu. Najcięższa służba Imperium. Najbardziej niebezpieczna.

- Drugą opcją jest przysięga złożona przed naszym ołtarzem. Przysięga na krew i mleko Matki. Że nigdy – w gniewie czy celowo – nie skrzywdzisz dziewczęcia, które jest słabsze od ciebie. Ani kobiety, która spodziewa się dziecka.

Druga opcja też nie była łatwa. Aspekt nie miał litości dla tych, którzy łamali takie przysięgi. Raz w życiu Albrecht widział kogoś, kto złamał przysięgę złożoną Nasriliarowi. Mężczyzna ów zapłonął sam z siebie i palił się prawie dwie godziny, spalając kawałek po kawałku, i nikt nie był w stanie zgasić tegoż ognia.

- Jeśli zgadacie się na tą cenę, wniesiemy ją przed ołtarz. Jeśli nie ...

Nie dokończyła spoglądając jednak wymownie na drogę, którą tutaj przyszli.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172