Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2011, 07:45   #173
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Umbar, czerwiec 251 roku



Na ulicach Umbaru wszędobylska gwardia miała co robić. Choć wszak był to dopiero drugi dzień od wprowadzenia stanu wojennego, to wszystko było wspaniale zorganizowane. Umbar był nie tylko miastem kupców, handlarzy i rybaków. Był domem przede wszystkim wojowników, których dziesiątki setek lat spędzonych lat niekończących się wojnach wyrobiły tradycje, mentalność i wszystko to co składa się na kulturę opartą na podbojach i obronie przed najeźdźcami. Płynęła w nich krew Czarnych Numenorejczyków, którzy podbili sobie ziemie Haradu kształtując tym i cywilizując ostateczny obraz ludzi pustyni w IV erze. Później zaś byli podbici przez tychże dzikich, wyrwanych spod ich wpływu, jarzma niewoli i sowitego trybutu - Haradwith. Bardziej zaś bliżej czasom współczesnym po upadku Saurona wymieszali się również z krwią Harnodorskich ludzi Śródziemia. I setki lat albo trzymali w niewoli pierworodnych synów klanów Haradzkich, lub wraz z nimi podobnie czynili oddając zakładników królom i namiestnikom Gondoru.

W 251 roku, kiedy toczyła się z północy wojenna maszyna, niemal każdy w mieście widział, że Umbar nie może sobie pozwolić na neutralność. Nigdy takim nie był i nie pasowało to wcale do jego oblicza nawet przez ponad dwa wieki w miarę uładzonych relacji ze Zjednoczonym Królestwem. Ludzie jednak mieli dosyć. Wielu zapomniało o historii, inni wręcz przeciwnie kultywowali w pamięci domów, klanów i cechów dawne zwyczaje. Dawne ambicje. Dawnych Korsarzy. I choć wielu głosiło, że prawdziwych Korsarzy z Umbaru już od kilkudziesięciu lat nie ma, nie wszyscy w to wierzyli. Krążyły legendy o dumnych wojownikach, opuszczających miasto, które gestem kapitulacji otworzyło port i bramy przed Gondorem oddając w jego ręce swoje losy. Tamci dumni lecz rozbici żeglarze odpłynęli i słuch o nich zaginął na wiele lat. Powracali w morskich opowieściach rozbitków oraz tych, których statki cudem zdołały wyjsc ze spotkania z nimi. Jak głosiła legenda, korsarze mieli zamieszkiwać na wyspach spowitych wieczną mgłą, do których drogi nie znał nikt. Nikt prócz nawigatorów czarnych okrętów Korsarzy, którzy tej tajemnicy strzegli jak największego skarbu pirackiego. A co stało się z opuszczonym przez nich miastem?

Kiedy wielka flota Umbaru zajęła Dol Amroth i szykowała się do uderzenia z zachodu na równinę Peleanoru, gdzie Rohirimowie przegrywali swoją wielką bitwę z Mumakilami z Dalekiego Haradu, Korsarze zostali pobici. Ci, którym udało się ujsc z życiem przyniesli do miasta wiesci o wielkich i potężnych czarach Gondoru. O olbrzymiej armii umarłych, którzy stanęli przeciwko Sauronowi w przymierzu z odwiecznym wrogiem. Nim wielkie czary kazały się Umarłymi z Dunharow, wkrótce do Umabru doszły słuchy o ostatecznej klęsce i upadku Saurona. Flustracja i gniew upokorzonych Umbardian skierowały się przeciwko poplecznikom Czarnego Pana, którzy sprawowali w mieście władzę. Ulicami popłynęła krew tych, którzy jeszcze tak nie dawno budzili grozę wśród żeglarzy. Na schodach świątyń ginęli kapłani Czarnej Wiary a w pałacach do końca bronili się najgorliwsi wierni Saurona. Nie godząc się z nową rzeczywistością. Surowe rządy utopiły się u schyłku w morzu ich własnej krwi. Jednak nie wszystkich. Byli tacy, którym ujsć z życiem się udało... Emisariusze wysłani do króla Ellassara zanieśli pokorne prośby zawarcia pokoju. Podobnie uczyniło wiele klanów Haradu, a wśród nich jako pierwsi prym wiedli przodkowie klanów Muthanna i Nizara. Wyprawa Ellasara oszczędziła Umbar oraz Bliski Harad wymierzając karę, podczas kilkuletniej kampanii, tym najbardziej zagorzałym plemionom Haradzkim. A Umbar tracąc większość swoim ziem, stał się neutralnym i początkowo okupowanym przez Gondor państwem-miastem.



Kiedy śmierć kapitanów Rady Umbaru sięgła uszu ludu, reakcje były podzielone. Byli z rodów, które korzenie miały puszczone w radzie klanów umbardzkich z ramienia gondorskiego i choć minęły niemal dwie setki lat od tego czasu, często tym rodzinom to wypominano. Jednak w Umbarze w podobnej sytuacji było wielu innych. Gro Gondorian latami emigrowało do Umbaru osiedlając się na stałe. Oni teraz siedzieli cicho drżąc przed atakiem na ich głowy. Bo kapitanowie padli ofiarami okultystów, którzy niemal oficjalnie od lat oddawali cześć Czarnej Wierze. Sympatycy Morgotha wychodząc z cienia pokazali zęby. Sprowokowało to do wielu samosądów i mniejszych lub większych pogromów całych rodzin podejrzanych o korzenie lub sympatyzowanie ze Zjednoczonym Królestwem. Okultyści jednak jak się okazało byli w znacznej mniejszości. Lud głęboko w pamięci nosił uraz okrucieństw polityki kapłanów Saurona. To co ze sobą czarna wiara niosła dzisiejsi mieszkańcy Umbaru wiedzieli. Byli też świadomi, kto ją razem z Herumorem niesie. Haradwith. Armia Bliskiego Haradu szykowała się do wojny niedaleko z granicami Umbaru zakładając obóz. Z ręki pięknej Morweny zginął jej mąż kapitan Bakr. Aresztowano Al Tufayela. Rada Umbaru wprowadziła stan wojenny.

Kto nie zna kultury ludzi z Umbaru myśleć mógłby, że odebranie życia mężowi w zdradziecki sposób niezależnie od intencji zasługuje na potępienie, nie mogły się mylić bardziej. W umbarze od pokoleń kultywowano zasady przetrwania i walki wykształcone przez setki lat. Atutem Korsarzy był zawsze fortel i spryt a zdrada była synonimem zwycięstwa. Im w bardziej przebiegły i podstępny sposób przeciwnik zginął z ręki wroga, nie ważne było co doprowadziło do tego celu. Za szczyt geniuszu i godnym podziwu taktyką było wyeliminowanie oponenta bez narażania się na otwarte niebezpieczeństwo. Trucizna podana z uśmiechem na ustach, nóż w plecy w ciemnej uliczce lub śmierć wymierzona rękoma innych, napuszczonych przez machinę intryg, to było to co każdy Umbardczyk szanował i doceniał. Zginąć sromotnie w honorowej walce znaczyło niewiele mniej niż w niej wygrać. Bo tylko głupiec naraża się na bezsensowne ryzyko potencjalnej porażki. W Umbarze nikt w otwarte karty z nikim nie grał. Kto wie, może dlatego ludzie gardzili albo po cichu albo otwarcie okultystami, którzy wychodząc z podziemi mieli najwyraźniej dosyć chowania się po kątach.

W pierwszym dniu wybrano władcę, któremu Calimon oddał klucze do miasta. Kochaną przez lud kobietę. Morwenę. Krążyły o niej wiele dobrego i złego. Zależy kto słuchał i kto mówił.

Przepiękna i dystyngowana, słynęła z strojów bogatych i wyszukanych. Wychowana była w małej arystokratycznej rodzinie, która poprzez zabiegi innych wysokich rodów, została pozbawiona znaczenia i zbankrutowała. Wiedziała jednak, że dzięki swoim wdziękom na pewno nie będzie miała problemu z znalezieniem sobie lepszej pozycji. Niektórzy mówili, że była wyrafinowaną zabójczynią. Inni, że mistrzem uwodzenia. Wszyscy zaś wiedzieli, że stała się prawdziwą mistrzynią manipulacji męską częścią populacji. Kobiety jej zazdrościły i stawiały sobie za wzór naśladowania. Mężczyźni podziwiali i bali się. Podobno przez lata utrzymywała pozycję arystokratki bez większego znaczenia, żeby mieć dostęp do łoża większości liczących się mężczyzn z Umbaru. Dopiero kiedy została żoną kapitana Bakra jej kariera jak wielu myślała sięgnęła szczytu. Ale to był dopiero początek. Teraz została u boku uwielbianego przez znaczną część miasta kapitana Safayela oraz szanowanego od lat Calimona, który słynął z nienawiści do Gondoru, wielką matroną. Póki co miasto przyjęło to z ulgą. Orki Herumora podobno walczyły na drugim końcu Śródziemia z armiami Królestwa i Rohanu. A Umbar stając do tej wojny chciał ugrać sobie przede wszystkim, a nie klanom sąsiadującego Haradu.

Kiedy do portu zawitała flota czarnych statków Korsarzy Umbar nie posiadał się z radości. A póki co podżegaczy otwarcie nawołujących do pogromów Gondorian w imię Morgotha dyskretnie usuwano z rogów ulic.

- Trzy statki Ranweny wyszły w morze. – powiedział Rael do Andarasa. – Przed chwilą opuściły port. Generał Sulfyan przesyła pozdrowienia z obozu. Jest jeszcze to. – wyciągnął do półelfa rękę z zapieczętowanym zwojem pergaminu.



Andaras zerwał pieczęć z symbolem Umbaru, jakim miasto posługiwało się w czasach uni ze zbuntowanym przeciwko Minas Tirith Harondorem.




Andaras oderwał wzrok od pisma, gdyż Real stał nadal cierpliwie obok.

- I? – zachęcił przewracając oczami czarnowłosy półelf. – Wiesci z południa? Co z flotą?

- Ludzie opóźnieni tak jak przewidywaliśmy. Ponad tysiąc wzięło morze. Niemal drugie tyle odniosło rany. Reszta maszeruje przez Wielką Pustynię. - powiedział posępnie. – A Kapitan Dorian jest gotów się spotkać.

- Dobrze. – skwitował Andaras zwijając pergamin od Ranweny.

Rael przestąpił z nogi na nogę. Stary żołnierz czuł się nieswojo.

- Jest cos jeszcze. Twoja... - nie dokończył.

Otwierające się na oścież drzwi przerwały Haradrimowi. Do komnaty wkroczyła młoda kobieta, idąca poważnie i spokojnie w stronę Andarasa. Tylko śmiejące się oczy zdradzały jej radość.

- Xante... – wyrwało mu się, a Rael kłaniając się dorzucił jeszcze:

- Nic z tym wspólnego nie miałem... – po czym pospiesznie wyszedł zamykając za sobą drzwi.











Minas Tirith, czerwiec 251 roku



Logan otworzył ciężkie powieki. Tył głowy zarywał tępym bólem aż po kark. Leżał w ubraniu rozciągnięty w pościeli asystenta przywiązany do drewnianych filarów masywnego łoża za ręce i nogi. W nogach, na oparciu balustrady siedziała ta sama postać, która nachylała się nad nim odpłynął na deskach sypialni w czarną niepamięć.

Cienie na ścianach i suficie poruszały się wraz z tańczącym wątłym płomykiem świecy zatkniętym w świecznik przy łóżku bibliotekarza.

Czarna i raczej wysmukła jak drobna czy chuda sylwetka, łokcie swoje opierała na złączonych kolanach, które bujały się spokojnie na lewo i prawo. W dłoniach spoczywał krótki miecz. Logana. Poznał go od razu. Jej twarz całkiem tonęła w cieniu kaptura. Ostrze błądziło łukiem od jednej do drugiej łydki mężczyzny. Leżąc z rozkraczonymi przez naprężone, zaciśnięte na jego kostkach, linki, względną swobodę ruchów miał tylko w szyi. Mógł również odbijając się od siennika podrzucać tułowiem do góry. Wysoko na ile pozwolą solidnie uwiązane pęta.

Po tym jak otworzył oczy, postać jeszcze krótki czas wodziła mieczem od niechcenia, a potem zatrzymała go czubkiem skierowując go w kierunku Loganowego krocza.

- Czego tu szukasz przyjacielu? – zapytał ciepły i niemal wesoły, kobiecy głos.

Uchyliła rąbek kaptura wpatrując się w Logana.













Wyspa, lipiec 251 roku



Finlun wdrapał się na szczyt zielonej krawędzi. Przed nim rozpościerała się porośnięty trawą dość obszerny płaski szczyt, jak się okazało wzniesienia, które opadało delikatnie w stronę morza po drugiej stronie wyspy. Elf był niemal w najwyższym punkcie terenu i miał widok na okolicę. Opadające łagodnie wzniesieniu kończyła się takim samym lekko pochyłem pasem białego piachu plaży. Na zakręcie linii brzegu wystawały z wody głazy, o które rozbijały się z pluskiem fale. Tam dostrzegł wrak okrętu. Ku niebu sterczał fragment dzioba z połamanym masztem. Omiótł wzrokiem plażę. I tutaj widać było wyrzucone przez fale nieruchome ciała i drewno.

Jednak co innego przykuło w promieniach słońca jego uwagę bardziej.




- Finluin! Finluin! - dopiero teraz dotarło do niego, że jest wołany. - Nosz Finluin podajże line do cholery! - Dorin niecierpliwił na się na dole wyrywając elfa z zadumy.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 27-10-2011 o 05:37.
Campo Viejo jest offline