Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-10-2011, 11:47   #171
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Ranwena zobaczyła oczyma wyobraźni sugestywny obraz Andarasa, który rozmaiwa z nią w czery oczy w innym pomieszczeniu. Zrozumiała, że chodzi o prywatną rozmowę o która prosi ją półelf.

Czyżby był magiem? Fakt, że nagle takie obrazu pojawiają się w jej myślach i to uczucie, że było to celowe działanie... Wzdrygnęła się lekko. Na szczęście jednak Morwena kontynuowała rozmowę za nią, Ranwena miała więc czas na ochłonięcie. Prze dłuższą chwilę dochodziła do siebie i starała się rozpatrzyć wszystkie za i przeciw. W końcu jednak podjęła decyzję. Podniosła wzrok na Andarasa, spojrzała mu prosto w oczy i powoli kiwnęła głową na zgodę.

***

-Witaj pani czy domyślasz się dlaczego cie zaprosiłem – zaczął elf, gdy tylko spotkali się już sami.

- Raczej nie ze względu na moją oszałamiającą urodę - odparała z przekąsem, żartobliwie - więc chciałabym jasnego postawienia sytuacji.

- Cóż mógłby to być jeden z powodów- odparł elf uśmiechając się. Ranwena uśmiechnęła się również i skinęła mu głową w geście podziękowania. - Zaczne od sprawy nie politycznej. Zniknęła nam flota jak wspominałem na spotkaniu. Bitwa odbyła się z okrętami w banerach Gondoru. Ale nasz wywiad mówi iż to nie mogły być statki Gondoru.... Mi osobiście jest już wszystko jedno. Jesteś pani królową korsarzy.Wiesz zatem zapewne co się tam stało.. Albo jeszcze istotniejsze gdzie są moi ludzie? Nie przeczę że bardzo by ociepliłoby to naszą relację gdyby powiedzmy się znaleźli.

- Nie wiem, gdzie znajdują się twoi ludzie, bo i skąd miałabym wiedzieć? To nie moi ludzie, nie mi ich pilnować. Ale, jeśli potrzebujesz statków, załogi do nich czy po prostu ekspedycji, to skoro i tak Umbar i Harad mają współpracować na równych zasadach ludzie moi pozostają do twej dyspozycji.

Elf popatrzył na kobietę niedowierzającym wzrokiem. Jak zawsze nitk nic nie wie.... A to że przypłyneła kilka dni po bitwie z całą masą okrętów prosto do Umbaru na pewno nie ma z tym nic wspólnego....- pomyślał elf.
- Co wiesz pani o Morwenie i w ogóle o tym co się dzieje tu w Umbarze? Kim dla ciebie pani jest ta kobieta bo to definiuje całą naszą dalszą rozmowę.

- Morwena jest dla mnie tym, kim zresztą jest i dla reszty z nas, Umbarczyków. Naszą królową. Dlaczego więc byłam z nią na spotkaniu? Cóż, posiadam siłę militarną, która może przydać się jej w przyszłości. Stąd nasz sojusz... chociaż ciężko mówić o sojuszu, skoro pochodzimy z tego samego miejsca i zmierzamy do tego samego miejsca.

-Nadal mogę mówić otwarcie? Dasz mi panie słowo królowej korsarzy że wszystko co tu powiem zostanie między nami? I nie dowie się o tym nikt.

Ranwena zamilkła na dłuższą chwilę, wpatrując się badawczo w Andarasa.
- Stawiasz mnie w trochę trudnej sytuacji. A co, jeśli powiesz coś, co będzie zagrażało wolności moich rodaków, na której najbardziej mi zależy? Po daniu słowa, o które prosisz nie będę mogła zdradzić naszej rozmowy, ale kto wie, czy nie będzie to zdrada moich ludzi?

- Nie dając słowa niczego się nie dowiesz. Powiem jednak coś na wstępie. Osoba której najbardziej zależy na wolnym Umbarze i przyjaznym Haradowi Umbarze jestem co najśmieszniejsze ja. Cała reszta tylko walczy o stołki...

Widać było po twarzy Ranweny, że podjęcie tej decyzji nie jest zbyt łatwe. Walczyła w niej jej własna duma, patriotyzm i... ciekawość.
- Dobrze więc, ale słowo za słowo. Nie przekażę nikomu tego, co tu zostało powiedziane, ale i ty mi coś obiecaj. Będziesz lojalnie trwał w tym, co przed chwilą powiedziałeś - że jesteś osobą, której najbardziej zależy na wolnym Umbarze i przyjaźni między naszymi narodami. Chcę mieć pewność, że będę w tobie widzieć sojusznika a nie wroga.

- Zwłaszcza to ostanie mogę zapewnić. Ty pani tak, lud Umbaru również. Zatem przyrzekam. Na krew moich braci. To mówiąc elf wyjął sztylet i naciął sobie dłoń. Krew powoli spłynęła na ziemię. Dopiero wtedy elf obwiązał ją sobie chustką. Spojrzał na Ranwene nie wiedział jak u nich wygląda przysięga ale wyraźnie na nią czekał.

- W takiej sytuacji sprawa jest jasna. Przyrzekam, że to, co teraz uradzimy, zostanie tylko i wyłącznie między nami - i choć powiedziała to głosem poważnym, dumnie wyprostowana, to znikąd praktycznie wyciągnęła flaszkę rumu. Zębami wyciągneła z niej korek, po męsku praktycznie wypluła go gdzieś w bok, po czym pociągnęła solidny łyk. Otarła wargi wierzcem dłoni i podała butelkę Andarasowi.

Ten nie wiedząc ile należy wypić, tak żeby już zimponować, a jeszcze nie obrazić, postanowił pociągnąć więcej, żeby nie było, ot tak, na wszelki wypadek. Upił pół butelki, trochę się zaczął krztusić ale trwało to tylko chwilę, po czym oddał butelkę Ranwenie.
- Zatem zacznijmy może od początku. Przysłano mnie tu by ułożyć sprawy mego ludu z Umbarem. Na miejscu zaś zostałem radę. Dzięwięciu rodzin. Każdą ze swoimi układami czy wręcz układzikami. Bez wyjątku też chcieli oni władzy. Mieli też układy i przyjaciół. Cześć trzymała z Eldarionem, cześć z moją rodziną, cześć z Herumorem. Po wstępnym wybadaniu sytuacji. Ustaliłem że najlepszym wyjściem będzie postawić na czele Umbaru kogoś, komu z jednej strony mogę ufać, a z drugiej będzie stawiał dobro Umbaru ponad wszystko inne. Odpadali zatem niemal wszyscy kandydaci. Byli zbyt Haradcy,Gondorscy czy zbyt okultystyczni... Odpadał też ten Safayel. On najbardziej bowiem chodzi mu głównie o władzę i zachowanie życia. To, pani, jest brat szefa miejscowych skrytobójców. Mają oni pewien kodeks. Jego brat wraz z nim naruszali go wielokrotnie... Są skazani na śmierć przez główną Gildię zabójców śródziemia. I cała ich obecna walka to gra o życie i władzę. Oczywiście gdyby ich zapytać powiedzieliby że robią to dla Umbaru... I inne tego typu farmazony. Jednak pani płatni zabójcy to jakby powiedzieć dosadnie z kutwy syny. I raczej nie należą do osób którym zależy na dobrze kogokolwiek. Prócz ich własnego. Słyszałaś jaką złożył mi ofertę. Odmówiłem. I teraz pokutuje za to. Morwena to nie królowa, mam na nią inne, bardziej dosadne, określenie. To osoba która jest dumna, została żoną sadystycznego okrutnika i okultysty. Spała dla korzyści i informacji z zapewne z połową umbardzkich kapitanów. Puszczała się i podliła na każdy sposób... Byle tylko odzyskać władzę,szacunek pozycję jaka zapewne w jej oczach należy się komuś z takim rodowodem. Wtedy zapewne przyszedł do niej pani ten morderca. Dał drzwi, szansę... Powiedział zapewne coś w stylu: Pomogę ci zostaniesz królową. Otaczają nas Haradzkie psy, Gondor, okultyści. Trzeba zrobić z tym porządek! A on jej tylko pomógł... Teraz ona myśli że rządzi. Prawda jest jednak taka, że rządzą skrytobójcy. W każdej chwili mogą obrócić sytuację tak że strącą Morwenę z tronu, gdyby tylko zaczęła mieć mocno odmienne zdanie od nich.... To w pewnym stopniu uproszczone wprowadzenie, a teraz konkrety. Słyszałaś pani rozmowę. Zabito, lub aresztowano wielu ludzi którzy mają przyjaciół w Haradzie. Tamci będą zadawać pytania. A ja co im odpowiem, pani? Prawdę? Czyli że wyrżnęli ich zabójcy z pomocą ladacznicy? Idźmy dalej.... Zabito wielu kultystów, ba, sam kazałem jednego zabić. Ja Haradczyk kazałem zabić Haradzkiego okultystę. Wszystko po to żeby nowy rząd Umbaru był w równowadze. Skro znikali Gondorczycy musiała zniknąć i przeciwwaga. A kto miał pozostać bezpieczny? Umbardczycy właśnie... To dowodzi moich intencji. Jednak jak słyszałaś ktoś tu przesadził. Morwena i ten zabójca mogli mieć z nami czysty układ. Jednak bali się nas więc zabili kogo się tylko dało... Haradczycy tego nie odpuszczą. Ba, zadaj sobie pytanie, skoro zginęło więcej okultystów niż pierwotnie planowano, co powie na to Herumor? Przypomnę to najpotężeniejszy czarnoksiężnik świata. Słyszałaś pani legendę o Helmowym Jarze i jego oblężeniu przez Uruk-Hai?

- Tak, jest to historia, którą zna każde dziecko.

- Umbar jeśli sprawa nie zostanie wyjaśniona i załagodzona będzie nowym Helmowym Jarem. Herumor tego nie popuści. Oczywiście nie od razu pani, najpierw wygra z waszą pomocą wojnę. A dopiero potem was zabije. A statkami nie uciekniecie wszyscy... Jedyną metoda uniknięcia tego, jest przerwanie tego szaleństwa. Jak słyszałaś, Morwena myśli, że została dyktatorem. A jest marionetką. Wiesz już mniej więcej tyle co ja... Jakieś pytania?

- Jedno, najważniejsze. Przynajmniej na początek. Skoro nie chcesz Morweny na czele Umbaru, skoro uważasz, że trzeba wyeliminować Safayela, bo tak powiedziałeś w poprzedniej rozmowie... to kto, twoim zdaniem, na zostać władcą Umbaru?

- Jest mi to obojętne. Byleby był to ktoś kto dotrzymuje słowa i umów. Chce bratnich relacji z Haradem. Tylko tyle. Dla mnie możesz pani sama kogoś wskazać. Ba nawet sama sięgnąć po tron.

- To ostatnie jest nierealne. Jestem piratem, nie królową. Chciałabym jednak zebrać w jedno i potwierdzić informacje... Rozumiem, że chcesz eliminacji Safayela, jego brata i każdego, kto mógłby po nich działać?

- Kierownictwa miejscowych skrytbójców. I tych o których mówisz pani... Morwena jest mi obojętna. Ale musisz ją pani okiełznać. Albo spokornieje, w co wątpię, i zacznie jej zależeć na tym na czym nam.... Albo jak to mówią piraci: “za burtę”- uśmiechnął się

Kobieta milczała przez chwilę.

- Cóż, wiele wymagasz od człowieka, który zna się na żegludze, nie na politycznych intrygach. Mam też kolejne pytanie - czy istnieje sposób, aby uniknąć sytuacji... Helmowego Jaru? Załagodzić uczucia klanów haradzkich które, jak mówiłeś, mogą być mało przychylne po otrzymaniu informacji o tym, co działo się w Umbarze? Widzisz, uważam, że żadne z naszych państw nie potrzebuje wojny i tej wojny wolałabym uniknąć.

- I tu się zgadzamy. Również tego nie chce. Pamiętaj też że to polityka najpierw pani was wykorzystają w wojnie dopiero potem zabiją. Wracając do pytania. Tak równowaga musi zostać zachowana... Rodziny które ucierpiały muszą zachować swoje wpływy. Oni muszą widzieć pani szczere intencje. Oraz pokazową karę dla tych którzy są winni. Haradczycy są równie dumni jak Umbardczycy...Jednocześnie są tym jako wojownicy na lądzie czym Umbardczycy na morzu. Nie można im napluć w twarz, poprawić z buta i kazać się uśmiechać. Jedyne pokojowe rozwiązanie to usunąć zabójców i Morwenę. Oczyścić Umbar i zacząć relację z czysta kartką. Kto ma zasiąść na tonie w jej miejsce?

- W takiej sytuacji na tronie musiałaby usiąść osoba dość... nazwijmy ja na razie ‘neutralna’. To zbyt szerokie pojęcie ale chodzi mi o kogoś, kto będzie kompetentny, będzie spełniał wymogi, o których powiedziałeś wcześniej, będzie mu zależało na tym, na czym zależy reszcie Umbaru i, co najważniejsze chyba, będzie osobą, wolną od tego całego politycznego gówna, od tych intryg, ktoś, kto nie zdążył sobie nagrabić w tym wszystkim bo i nie miał takich intencji. I przyznam, że odkąd padła propozycja odsunięcia Morweny od tronu i umieszczenia kogoś na jej miejscu... jak na razie przychodzi mi do głowy tylko jedna osoba, bo, jak mówiłam wcześniej, ja królową nie będę. Co myślisz o Calimonie?

- Miałem z nim do czynienia. Obiecał mi aresztowanie obu Gondorskich rodzin. Bez nadmiernego rozlewu krwi. Następnego ranka głowy obu dostojników zostały oddzielone od ich szyi. A dowody spreparowane że niby to okultystyczny rytuał. Pomalowane na czarno itd.... Oczywiście nikt od nas nie byłby aż tak głupi. A aresztowano Al Tafaya, Calimon zaś poparł Morwęne. Słowa wyjaśnienia i nie dostałem do dziś. Tyle warte jest jego słowo. Elf splunął na ziemię. Słucham dalej.

- Cóż, nie wiele jest innych możliwości tak naprawdę. Bo kto więcej został?

- Kilku. Zrozum jedno kandydat o którym mówisz nie istnieje. Są mniej lub bardziej upaprani.... Osobiście wskazał bym Dorina. Ale i on ma pewne “wady”. Pierwsza jest taka choć w obecnym świetle to nie do końca wada... Że jest przyjacielem Haradu. A jednocześnie korzenie jego rodziny nie są Haradczkie. To Umbardzki, umbarczyk. Do tego Admirał, wilk morski zrozumiecie się zatem doskonale. A i lud prędzej pójdzie za kimś takim niż za dziwką czystej krwi. Zważ pani że Umbardczykami nigdy nie rządziła kobieta. I gdy nastroje tylko ostygną będą chcieli prawdziwego króla.

- Niestety, ja muszę odrzucić kandydaturę Doriana. Przyjaciel Haradu... to dobrze i źle jednocześnie. Dobrze, bo jak już ustaliliśmy narody nasze powinny żyć w przyjaźni. Źle, bo władca Umbaru powinien być neutralny. Być przyjacielem przede wszystkim Umbaru. Co wiecej, Dorian nie jest Admirałem, jeszcze. Admirałem był Dirhael, Dorianowi jedynie marzyło się jego stanowisko.

- Szczegóły morskie to nie moja specjalność. Dorin ma wiedzę by nim być. Natomiast pani nie mylny pojęć. Królem Umbaru musi być ktoś kto chce być albo jest przyjacielem Haradu. Nie powiedziałem że ma woleć nas niż własny naród. I jestem pewien że Dorin będąc Umbardczykiem tak właśnie sprawę widzi. Umbar stawia na miejscu pierwszym na drugim naszą przyjaźń. Czy nie stanął u boku Morweny? Stanął wszak bo na pierwszym miejscu stawia rodaków. A dowody jakie przeszły przez miasto wskazywały naszą winę. On nie wiedząc o tym myśląc że zdradziliśmy bratnie relacje odwrócił się do nas plecami. Co nie musi mi się podobać ale stawia go w dobrym świetle w twoich oczach. Znam każdego kandydata pani. Jak mówiłem nie ma idealnego. Skoro wykluczasz siebie musi być to Dorin.

- Bez urazy, ale Dorin jest wam wygodny, bo zawsze był lojalny Muthannowi.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline  
Stary 21-10-2011, 11:48   #172
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
-Oczywiście pani dobrze to ujełaś był. To czas przeszły to raz. Pokazał teraz że gra przede wszystkim dla Umbaru. Dwa do tej pory kim był? Jednym z dziewięciu... Nawet nie Admirałem jak pokazałaś. Gdy zostanie królem będzie dbał przedewszystkim o swoich. Ale dobrze ja się nie upieram przy Dorinie. Wskaż pani lepszego kandydata. Zważ że gdybym ja miał wskazywać ze względu na to kto mi odpowiada wcale nie wskazałbym jego. Al Tufay albo Guines. Oni byliby idealni. Trochę Haradcy trochę Herumora. Okultyści więc żadni z nich Umbardczycy. Wymieniając ich naruszyłbym przysięgę tu elf podiósł zranioną dłoń. Dorina mogę wskazać z czystym sumienim. Ale dobrze ty wskaż kogoś lepszego wtedy bez wachania ustąpię.

- Nie wydaje mi się, żeby był ktoś lepszy bo rzeczywiście ani Al Tufaya ani Guinesa na tronie Umbaru znieść nie mogę. Andarasie - spojrzała elfowi prosto w oczy - to naprawdę trudna decyzja. Jeśli możesz dać mi czas na wypowiedzenie się, będę naprawdę wdzięczna. Bo kandydatów mamy tylko tych, których wymieniliśmy, przy czym na temat każdego z nich mamy dość odmienne opinie. Potrzebuję przynajmniej dnia. Jak to mówią, muszę się z tym przespać - uśmiechnęła się krzywo, zdając sobie sprawę jak to zabrzamiało w kontekście całej rozmowy. - Przy czym wiedz, że naprawdę poważnie zastanowię się nad osobą Doriana. Może nawet spotkam się z nim, porozmawiam. Nie zobowiązująco oczywiście, po prostu może spotkanie go twarzą w twarz zmieni moje zdanie na jego temat. Dlatego też mówię ci wprost, że chcę się z nim zobaczyć, gramy przecież w otwarte karty.

- W porządku wiedz jednak że czas to rzecz której nie mamy. Skoro mówimy otwarcie mój brat opuścił miasto potajemnie. Idzie zebrać armię. Nie jest głupi pewni pośle po mego ojca by zebrać siły niezbędne do zmazania Umbardzkiej hańby. Celowo go tam wysłałem gdyby został tu narobiłby głupot. Kupiłem nam trochę tego deficytowego towaru. Ale nie mamy go wiele. Dwa,trzy dni i muszą nastąpić zmiany. Zważ pani na jedno. Ty masz kilka tysięcy piratów. To siła przed którą każdy czuje respekt. Pokrzywdzeni moi przyjaciele to również duża siła. Byli ludzie zabitych Gondorczyków to spore siły i gdyby poznały prawdę o wydarzeniach. Poparłyby twój przewrót. Jednak z pewnością nie Calimona który ich nienawidzi. Dorina też pewnie nie kochają ale byłby dla nich mniejszym złem. Tak naprawdę w opozycji do naszego porozumienia są tylko dwie rodziny. Ulicę pani przekonasz. A mając przewagę 7:2 myślę że rewanż wygrasz. Nawet siły Bakra jedynie w połowie popierają Morwene. Zatem siedem i pół do półtora człowieka. Tak wyglądają proporcje. Mając tak przytłaczającą przewagę poparcie.... Można ograniczyć rozlew krwi. Ci którzy służą zdrajcom poddadzą się widząc ich słabość. A później wystarczy zapolować i wielu aresztować.... Pomyśl pani porozmawiaj i wróć do mnie. Mam jeszcze jedną sprawę. Odpowiesz mi pani jeszcze szczerze na jedno pytanie?

- A jakie to pytanie? Ciężko w ciemno coś obiecać tym bardziej, że już raz to dziś zrobiłam.

- A czy pożałowałaś pierwszej obietnicy? Czy ta rozmowa nie była dla ciebie korzystna.

- Wywołała wiele zamętu, to pewne... ale i dała kilka możliwości. Dobrze, pytaj więc, odpowiem.

- Prawdy dowiem sie tak czy tak... Ale mój ojciec i brat i tak zadadzą to pytanie. Twoja flota wpłyneła do miasta kilka dni po feralnej bitwie. Padnie wcześniej czy później podejrzenie że to sprawka twoich ludzi. Bo skoro nie Gondorczyków to czyja? Tak mnie właśnie zapytają. Chce wiedzieć co stało się z tamtą flotą. Prawdę pani... Jaka by ona nie była.

- Zacznijmy więc od tego, że statki, które zawitaly do portu w Umbarze nie są całą moją flotą. Większa część od dawna już pozostaje w naszym porcie macierzystym. Obecni tu Korsarze to, nazwijmy ich moja straż przyboczna, chociaż o dość karykaturalne określenie. Co do samej bitwy morskiej, o której wspomniałeś to nie mogli być moi ludzie. Jesteśmy piratami, napadamy statki ale zawsze pod naszą własną banderą. To nie była moja flota, ja takiego rozkazu nie wydałam. Zresztą, nawet jeśli, już dawno byście o tym wiedzieli. Bo tak jak mówię, wiedzielibyście to w momencie, gdy statku podpłynęły na tyle, aby zobaczyć banderę.

- Pani z doświadczenia wiem że nie raz i nie dwa podwładni mogą wykazać się “inicjatywą” lub być manipulowani. Zmiana bandery zaś jest być może z twojego punktu widzenia niedopuszczalna. Jednak z punktu widzenia rzemiosła wojennego to świetny wybieg. Jeśli możesz zatem zbadaj dla mnie tą sprawę. Chciałbym znać inne spojrzenie na sprawę niż moich podwładnych. Wyślij tam okręty również z zadaniem pomocy mojej rozbitej flocie. Być może trwa tam jeszcze walka podjazowa Gondorczyków i cześci z moich zaginionych ludzi. Ze wstępnych raportów wiem że opóźnienia ma 2000 moich ludzi. Wstępne zatem pesymistyczne doniesienia mówią że z owych 2000 mogła zginąć nawet połowa. Jednak być może z twoją pomocą uda się cześci jeszcze pomóc. Z ciekawości o jakimi siłami dysponujesz pani? Bym wiedział na jaką pomoc w przyszłości mogę liczyć

Ranwena wyglądała na wyrażnie poruszoną.

- Przepraszam, ale muszę o to zapytać... Czy coś sugerujesz? Mówisz, że moi ludzie mogli wykazać się inicjatywą albo zostać zmanipulowani. Nie podoba mi się nawet myśl o czymś takim. Odpowiadając jednak na pytanie o siły... W tej chwili mam w gotowości bojowej około 2 tysięcy ludzi. Mniej więcej drugie tyle w porcie macierzystym.

- Mi również pani. Świat jednak czarno biały nie jest. I mimo że twoje słowo mi wystarczy to moim obowiązkiem wobec mojego narodu, jest zadać każde pytanie.

- Rozumiem i tego nie mam ci za złe. Co do pomocy - jak wcześniej mówiłam, otrzymasz ją. Wydam odpowiednie rozkazy. Wyślę kilka statków do portu macierzystego, uzupełnią zapasy, zabiorą ze sobą jeszcze kilka okrętów i w ciągu dnia, może dwóch gotowi będą do wypłynięcia.

- Nie znam się na tym ale bitwa miałą miejsce 5 dni temu. Jeśli trwają tam jeszcze jakieś pościgi każda godzina jest cenna.

- To może inaczej - jakie dokładnie raporty do ciebie dotarły?

- Cześć naszych ludzi miała dotrzeć drogą morską do Umbaru. Tu połączyć się z resztą i Umbardzkimi siłami. Po czym ruszyć na spotkanie memu ojcu. A potem razem na Gondor. Jednak flota z Gondorskimi banderami zatrzymała ich. To pani była jedynie cześć naszych sił. Trochę okrętów osłonowych i desantowych. To nie byli Gondorczycy bo ich obserwowalismy. Nie twoi ludzie zatem ktoś? Powinnaś wiedzieć pani kto dysponuje takimi siłami. Wiem też że wykonano sabotaż. Wiele okrętów nie wypłyneło nawet w morze. Zatem siły owego kogoś nie są duże. Pewnie z owych spóźnialiskich sporo jeszcze wróci. Ale nawet jeśli straciliśmy tylko kilku ludzi. To chce to wyjaśnić. Na miejscu moich ludzi. Widząc zasadzkę dobiłbym do brzegu. Ewakuował się. Pewnie przepadły okręty osłony... Bitwa miała miejsce w zatoce. Więc jedynie okręty osłonowe po wykonaniu swego zadania mogły się przebić i ujść. Desant z pewnością się ewakuował. Moim zdaniem celem przeciwnika było nie tyle zadanie nam strat. Co zyskanie pewności że nasze siły nie dojdą do Umbaru zbyt szybko. Może zrobił to ktoś kto obawia sie moich intencji. Kto wie może Gondorczycy jednak nauczyli się czarować... Nie wykluczam jak mówiłem niczego. Chce tylko świeżego spojrzenia na sprawę.

Ranwena uważnie słuchała każdego słowa.

- Sabotaż? To rzeczywiście interesujące. Masz rację, ktokolwiek to zrobił, chciał wyraźnie osłabić waszą flotę. Dobrze więc. Wyślę od razu tyle okrętów, ile jest gotowych do drogi i następne na tyle szybko, na ile będzie to możliwe.

- Dziękuje. W imieniu mego ludu. Naturalnie jeśli będziesz miala pani prośby lub problemy zgłoś się do mnie. Mam spore możliwości zarówno jako Haradzki książe i następca, jak i jako jak już pewnie zauważyłaś ktoś kto dysponuje mocą. Potrafię leczyć pani niemal wszystko. Nie każdego i nie zawsze się uda. Ale ślepota czy paraliż nawet leżą w moim zasięgu. Potraktuj to pani jako dobrą karte. Z której jako moja sojuszniczka będziesz mogła skorzystać

Pokiwała głową wyraźnie poruszona informacją o mocy, którą posiadał Andaras.

- Jeśli to wszystko, myślę, że możemy się pożegnać. Udam się od razu do moich ludzi wydam rozkazy... a juto odezwę się w sprawie władzy w Umbarze. Jak mówiłam, muszę nad tych chwilę pomyśleć.

- Ostatnia droba rzecz. Nie leżąca do końca ani w moich a pani w twoich obowiązkach. Chciałbym pani przysłać ci kogoś kto skoordynowałby ożywiony handel. Między twoimi korsarzami, a moim klanem. Nie szeroko między Umbarem a Haradem taki bowiem jest oczywisty. Jednak sądzę że skoro nasz sojusz stał się tak ścisły, niech odniosą z niego korzyści i nasi ludzie.

- Co miało by być obiektem tego handlu? Proszę wybaczyć, ale my, korsarze, już od wielu lat nauczyliśmy się żyć samodzielnie. Zresztą... co możemy zaoferować wam? Jeśli już czymś handlujemy to tylko naszymi usługami, jeśli rzeczywiscie pojawiłaby się potrzeba lub korzystna oferta.

- Co do naszej oferty. Dostać możecie wszystko. Rzeczy mniej lub bardziej egzotyczne. Każdy towar jaki będzie potrzebny. Nawet taki który jest mniej lub bardziej popularny czy legalny. To zależy tylko od życzeń twoich ludzi. Co chcemy w zamian? To czym będziecie dysponować w handlowym nadmiarze. Wszak niedługo będziecie siać postarach u Gondorskich wybrzeży. To oznacza łupy różnego typu. Na takiej linii widziałbym możliwości handlu. Z ciekawostki kupie również jeńców. Każdego Gondorczyka jaki wpadnie wam w ręce. Będą wam zbędni więc lepiej zamienić ich na pewną choć w tym wypadku skromną monetę niż wyrzucić za burtę. Po co mi oni? Będą stanowić naszą karę siła robocza. Chodzi mi oto Ranweno żebyśmy zaczeli odnosić wspólne wymierne korzyści. Nie ma potrzeby bym ja bądź ty dawała zarobić komuś niepewnemu. A takie powiązanie scementuje nasz sojusz.


- Jeńcy... to może być kłopotliwe. My nie bierzemy jeńców. Od czasu do czasu któryś z krosarzy weźmie sobie jakąś brankę, jeśli akurat napadniemy na statek, gdzie znajdują się kobiety.

-Kłopotliwość kończy się tam gdzie zaczyna choćby skromny zysk.

- Dobrze, chociaż tu nic nie obiecuje. Ciężko nauczyć starego psa nowych sztuczek. Jednak na tyle, na ile będzie to możliwe, będę pilnować swoich ludzi, aby nie zabijali napadanych.

-Niech będzie że płacimy rumem. To im ułatwi zadnie -elf zaśmiał sie.

Ranwena wybuchła szczerym śmiechem.

- Cóż, przekaże swoim ludziom tą jakże ciekawą ofertę. Dobrze wiec. Wyślij mi swojego człowieka ja natomiast również wydeleguje kogoś od siebie, żeby spawy takie załatwiał.

- Zatem czekam na pani wizytę ponowną.

***

Jakiś czas później Ranwena siedziała w kajucie swojego statku, rozmyślając o wszystkim, co się dziś wydarzyło. Wpatrywała się w mapy, poprzybijane do ścian kajuty. Rozległo się pukanie, po czym drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wszedł starszy wiekiem mężczyzna. Gdy kobieta nie zareagowała na jego przybycie odezwał się:

- Czy coś się stało?

- Nie.

- Wyraźnie jednak coś cię martwi.

Na to jednak Ranwena nie odpowiedziała. Wpatrywała się nadal w mapy, po czym wstała energicznie z fotela i podeszła do mężczyzny.

- Zbierz ludzi. Mam dla was nowe rozkazy.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Zekhinta : 23-10-2011 o 23:02.
Zekhinta jest offline  
Stary 26-10-2011, 07:45   #173
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Umbar, czerwiec 251 roku



Na ulicach Umbaru wszędobylska gwardia miała co robić. Choć wszak był to dopiero drugi dzień od wprowadzenia stanu wojennego, to wszystko było wspaniale zorganizowane. Umbar był nie tylko miastem kupców, handlarzy i rybaków. Był domem przede wszystkim wojowników, których dziesiątki setek lat spędzonych lat niekończących się wojnach wyrobiły tradycje, mentalność i wszystko to co składa się na kulturę opartą na podbojach i obronie przed najeźdźcami. Płynęła w nich krew Czarnych Numenorejczyków, którzy podbili sobie ziemie Haradu kształtując tym i cywilizując ostateczny obraz ludzi pustyni w IV erze. Później zaś byli podbici przez tychże dzikich, wyrwanych spod ich wpływu, jarzma niewoli i sowitego trybutu - Haradwith. Bardziej zaś bliżej czasom współczesnym po upadku Saurona wymieszali się również z krwią Harnodorskich ludzi Śródziemia. I setki lat albo trzymali w niewoli pierworodnych synów klanów Haradzkich, lub wraz z nimi podobnie czynili oddając zakładników królom i namiestnikom Gondoru.

W 251 roku, kiedy toczyła się z północy wojenna maszyna, niemal każdy w mieście widział, że Umbar nie może sobie pozwolić na neutralność. Nigdy takim nie był i nie pasowało to wcale do jego oblicza nawet przez ponad dwa wieki w miarę uładzonych relacji ze Zjednoczonym Królestwem. Ludzie jednak mieli dosyć. Wielu zapomniało o historii, inni wręcz przeciwnie kultywowali w pamięci domów, klanów i cechów dawne zwyczaje. Dawne ambicje. Dawnych Korsarzy. I choć wielu głosiło, że prawdziwych Korsarzy z Umbaru już od kilkudziesięciu lat nie ma, nie wszyscy w to wierzyli. Krążyły legendy o dumnych wojownikach, opuszczających miasto, które gestem kapitulacji otworzyło port i bramy przed Gondorem oddając w jego ręce swoje losy. Tamci dumni lecz rozbici żeglarze odpłynęli i słuch o nich zaginął na wiele lat. Powracali w morskich opowieściach rozbitków oraz tych, których statki cudem zdołały wyjsc ze spotkania z nimi. Jak głosiła legenda, korsarze mieli zamieszkiwać na wyspach spowitych wieczną mgłą, do których drogi nie znał nikt. Nikt prócz nawigatorów czarnych okrętów Korsarzy, którzy tej tajemnicy strzegli jak największego skarbu pirackiego. A co stało się z opuszczonym przez nich miastem?

Kiedy wielka flota Umbaru zajęła Dol Amroth i szykowała się do uderzenia z zachodu na równinę Peleanoru, gdzie Rohirimowie przegrywali swoją wielką bitwę z Mumakilami z Dalekiego Haradu, Korsarze zostali pobici. Ci, którym udało się ujsc z życiem przyniesli do miasta wiesci o wielkich i potężnych czarach Gondoru. O olbrzymiej armii umarłych, którzy stanęli przeciwko Sauronowi w przymierzu z odwiecznym wrogiem. Nim wielkie czary kazały się Umarłymi z Dunharow, wkrótce do Umabru doszły słuchy o ostatecznej klęsce i upadku Saurona. Flustracja i gniew upokorzonych Umbardian skierowały się przeciwko poplecznikom Czarnego Pana, którzy sprawowali w mieście władzę. Ulicami popłynęła krew tych, którzy jeszcze tak nie dawno budzili grozę wśród żeglarzy. Na schodach świątyń ginęli kapłani Czarnej Wiary a w pałacach do końca bronili się najgorliwsi wierni Saurona. Nie godząc się z nową rzeczywistością. Surowe rządy utopiły się u schyłku w morzu ich własnej krwi. Jednak nie wszystkich. Byli tacy, którym ujsć z życiem się udało... Emisariusze wysłani do króla Ellassara zanieśli pokorne prośby zawarcia pokoju. Podobnie uczyniło wiele klanów Haradu, a wśród nich jako pierwsi prym wiedli przodkowie klanów Muthanna i Nizara. Wyprawa Ellasara oszczędziła Umbar oraz Bliski Harad wymierzając karę, podczas kilkuletniej kampanii, tym najbardziej zagorzałym plemionom Haradzkim. A Umbar tracąc większość swoim ziem, stał się neutralnym i początkowo okupowanym przez Gondor państwem-miastem.



Kiedy śmierć kapitanów Rady Umbaru sięgła uszu ludu, reakcje były podzielone. Byli z rodów, które korzenie miały puszczone w radzie klanów umbardzkich z ramienia gondorskiego i choć minęły niemal dwie setki lat od tego czasu, często tym rodzinom to wypominano. Jednak w Umbarze w podobnej sytuacji było wielu innych. Gro Gondorian latami emigrowało do Umbaru osiedlając się na stałe. Oni teraz siedzieli cicho drżąc przed atakiem na ich głowy. Bo kapitanowie padli ofiarami okultystów, którzy niemal oficjalnie od lat oddawali cześć Czarnej Wierze. Sympatycy Morgotha wychodząc z cienia pokazali zęby. Sprowokowało to do wielu samosądów i mniejszych lub większych pogromów całych rodzin podejrzanych o korzenie lub sympatyzowanie ze Zjednoczonym Królestwem. Okultyści jednak jak się okazało byli w znacznej mniejszości. Lud głęboko w pamięci nosił uraz okrucieństw polityki kapłanów Saurona. To co ze sobą czarna wiara niosła dzisiejsi mieszkańcy Umbaru wiedzieli. Byli też świadomi, kto ją razem z Herumorem niesie. Haradwith. Armia Bliskiego Haradu szykowała się do wojny niedaleko z granicami Umbaru zakładając obóz. Z ręki pięknej Morweny zginął jej mąż kapitan Bakr. Aresztowano Al Tufayela. Rada Umbaru wprowadziła stan wojenny.

Kto nie zna kultury ludzi z Umbaru myśleć mógłby, że odebranie życia mężowi w zdradziecki sposób niezależnie od intencji zasługuje na potępienie, nie mogły się mylić bardziej. W umbarze od pokoleń kultywowano zasady przetrwania i walki wykształcone przez setki lat. Atutem Korsarzy był zawsze fortel i spryt a zdrada była synonimem zwycięstwa. Im w bardziej przebiegły i podstępny sposób przeciwnik zginął z ręki wroga, nie ważne było co doprowadziło do tego celu. Za szczyt geniuszu i godnym podziwu taktyką było wyeliminowanie oponenta bez narażania się na otwarte niebezpieczeństwo. Trucizna podana z uśmiechem na ustach, nóż w plecy w ciemnej uliczce lub śmierć wymierzona rękoma innych, napuszczonych przez machinę intryg, to było to co każdy Umbardczyk szanował i doceniał. Zginąć sromotnie w honorowej walce znaczyło niewiele mniej niż w niej wygrać. Bo tylko głupiec naraża się na bezsensowne ryzyko potencjalnej porażki. W Umbarze nikt w otwarte karty z nikim nie grał. Kto wie, może dlatego ludzie gardzili albo po cichu albo otwarcie okultystami, którzy wychodząc z podziemi mieli najwyraźniej dosyć chowania się po kątach.

W pierwszym dniu wybrano władcę, któremu Calimon oddał klucze do miasta. Kochaną przez lud kobietę. Morwenę. Krążyły o niej wiele dobrego i złego. Zależy kto słuchał i kto mówił.

Przepiękna i dystyngowana, słynęła z strojów bogatych i wyszukanych. Wychowana była w małej arystokratycznej rodzinie, która poprzez zabiegi innych wysokich rodów, została pozbawiona znaczenia i zbankrutowała. Wiedziała jednak, że dzięki swoim wdziękom na pewno nie będzie miała problemu z znalezieniem sobie lepszej pozycji. Niektórzy mówili, że była wyrafinowaną zabójczynią. Inni, że mistrzem uwodzenia. Wszyscy zaś wiedzieli, że stała się prawdziwą mistrzynią manipulacji męską częścią populacji. Kobiety jej zazdrościły i stawiały sobie za wzór naśladowania. Mężczyźni podziwiali i bali się. Podobno przez lata utrzymywała pozycję arystokratki bez większego znaczenia, żeby mieć dostęp do łoża większości liczących się mężczyzn z Umbaru. Dopiero kiedy została żoną kapitana Bakra jej kariera jak wielu myślała sięgnęła szczytu. Ale to był dopiero początek. Teraz została u boku uwielbianego przez znaczną część miasta kapitana Safayela oraz szanowanego od lat Calimona, który słynął z nienawiści do Gondoru, wielką matroną. Póki co miasto przyjęło to z ulgą. Orki Herumora podobno walczyły na drugim końcu Śródziemia z armiami Królestwa i Rohanu. A Umbar stając do tej wojny chciał ugrać sobie przede wszystkim, a nie klanom sąsiadującego Haradu.

Kiedy do portu zawitała flota czarnych statków Korsarzy Umbar nie posiadał się z radości. A póki co podżegaczy otwarcie nawołujących do pogromów Gondorian w imię Morgotha dyskretnie usuwano z rogów ulic.

- Trzy statki Ranweny wyszły w morze. – powiedział Rael do Andarasa. – Przed chwilą opuściły port. Generał Sulfyan przesyła pozdrowienia z obozu. Jest jeszcze to. – wyciągnął do półelfa rękę z zapieczętowanym zwojem pergaminu.



Andaras zerwał pieczęć z symbolem Umbaru, jakim miasto posługiwało się w czasach uni ze zbuntowanym przeciwko Minas Tirith Harondorem.




Andaras oderwał wzrok od pisma, gdyż Real stał nadal cierpliwie obok.

- I? – zachęcił przewracając oczami czarnowłosy półelf. – Wiesci z południa? Co z flotą?

- Ludzie opóźnieni tak jak przewidywaliśmy. Ponad tysiąc wzięło morze. Niemal drugie tyle odniosło rany. Reszta maszeruje przez Wielką Pustynię. - powiedział posępnie. – A Kapitan Dorian jest gotów się spotkać.

- Dobrze. – skwitował Andaras zwijając pergamin od Ranweny.

Rael przestąpił z nogi na nogę. Stary żołnierz czuł się nieswojo.

- Jest cos jeszcze. Twoja... - nie dokończył.

Otwierające się na oścież drzwi przerwały Haradrimowi. Do komnaty wkroczyła młoda kobieta, idąca poważnie i spokojnie w stronę Andarasa. Tylko śmiejące się oczy zdradzały jej radość.

- Xante... – wyrwało mu się, a Rael kłaniając się dorzucił jeszcze:

- Nic z tym wspólnego nie miałem... – po czym pospiesznie wyszedł zamykając za sobą drzwi.











Minas Tirith, czerwiec 251 roku



Logan otworzył ciężkie powieki. Tył głowy zarywał tępym bólem aż po kark. Leżał w ubraniu rozciągnięty w pościeli asystenta przywiązany do drewnianych filarów masywnego łoża za ręce i nogi. W nogach, na oparciu balustrady siedziała ta sama postać, która nachylała się nad nim odpłynął na deskach sypialni w czarną niepamięć.

Cienie na ścianach i suficie poruszały się wraz z tańczącym wątłym płomykiem świecy zatkniętym w świecznik przy łóżku bibliotekarza.

Czarna i raczej wysmukła jak drobna czy chuda sylwetka, łokcie swoje opierała na złączonych kolanach, które bujały się spokojnie na lewo i prawo. W dłoniach spoczywał krótki miecz. Logana. Poznał go od razu. Jej twarz całkiem tonęła w cieniu kaptura. Ostrze błądziło łukiem od jednej do drugiej łydki mężczyzny. Leżąc z rozkraczonymi przez naprężone, zaciśnięte na jego kostkach, linki, względną swobodę ruchów miał tylko w szyi. Mógł również odbijając się od siennika podrzucać tułowiem do góry. Wysoko na ile pozwolą solidnie uwiązane pęta.

Po tym jak otworzył oczy, postać jeszcze krótki czas wodziła mieczem od niechcenia, a potem zatrzymała go czubkiem skierowując go w kierunku Loganowego krocza.

- Czego tu szukasz przyjacielu? – zapytał ciepły i niemal wesoły, kobiecy głos.

Uchyliła rąbek kaptura wpatrując się w Logana.













Wyspa, lipiec 251 roku



Finlun wdrapał się na szczyt zielonej krawędzi. Przed nim rozpościerała się porośnięty trawą dość obszerny płaski szczyt, jak się okazało wzniesienia, które opadało delikatnie w stronę morza po drugiej stronie wyspy. Elf był niemal w najwyższym punkcie terenu i miał widok na okolicę. Opadające łagodnie wzniesieniu kończyła się takim samym lekko pochyłem pasem białego piachu plaży. Na zakręcie linii brzegu wystawały z wody głazy, o które rozbijały się z pluskiem fale. Tam dostrzegł wrak okrętu. Ku niebu sterczał fragment dzioba z połamanym masztem. Omiótł wzrokiem plażę. I tutaj widać było wyrzucone przez fale nieruchome ciała i drewno.

Jednak co innego przykuło w promieniach słońca jego uwagę bardziej.




- Finluin! Finluin! - dopiero teraz dotarło do niego, że jest wołany. - Nosz Finluin podajże line do cholery! - Dorin niecierpliwił na się na dole wyrywając elfa z zadumy.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 27-10-2011 o 05:37.
Campo Viejo jest offline  
Stary 27-10-2011, 05:36   #174
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Isengard, lipiec 251 roku



Kilka dni zajęło Cardanowi przemyślenie sprawy oddziału. Nie był wśród swoich pobratymców popularny i nawet zastanawiał się, czy oby niektórzy nie zgodzą się, tylko po to żeby dać nogę z niewoli. Lub poderżnąć mu gardło.
Było wśród nich kilku doświadczonych wojowników, którzy prym wiedli pomiędzy pracującej głównie przy umocnieniach fortyfikacji Isengardu reszty Dundlandczyków. Słuchali się wszyscy Wulfa, który stał się ich niepisanym przywódcą. Robota przy kopaniu rowów i dźwiganiu głazów z okolicy do ulepszenia murów, była katorżnicza. Kiedy doszły do twierdzy słuchy, że orki w okolicy napadają na ludzi, było dokładnie powiedziane, że Uruk-hai nie wybiera. Rohańczyk czy Dunlnadczyk wszyscy im tak samo smakują. O ile okoliczne wioski i osady były ewakuowane lub łączyły się w większe społeczności pod opieką wojska, to nikt za bardzo nie przejmował się domami ludzi ze wzgórz, którzy zostawili w domach matki, żony i dzieci. Niektórzy wale nie wierzyli w takie rewelacje. Do nich zaliczał się Wulf. Tłumaczył pobratymcom stukając się paluchem w brudne czoło, że to tylko kłamstwa Gondoru i, że ich rodzinom bardziej zagraża problem utrzymania domostw i wykarmienia dzieci jak lęk przed Uruk-hai. A prawda była gdzieś po środku.

Faktycznie głodne i zagubione w okolicy orki z rozbitej armii spod Tharbadu nie przebierały w ludziach. Przedzierając się na północ, jeśli co na ich drodze stanęło godne spalenia, zniszczenia i skonsumowania, to zazwyczaj gobliny żyły zgodnie ze swoją naturą. Były tez i takie przypadki, że bandy goblinów, lecz nie Uruk-hai, grasowały w górzystej okolicy wcale nie wybierając się na wezwanie Herumora do odwrotu. Jeśli można mówić o orczych dezerterach, to było takich grup całkiem sporo, bo wystarczył jeden silny i brutalny goblin, żeby omotać wokół siebie całą resztę. Taki, co miał kilka kropel oleju w głowie więcej i kombinował, że gdzie dwóch się bije tam on dobije. Zamiast ginąc w szeregach armii plemion zgromadzonych pod Królem Orków, po klęsce pod Tharbadem, niskie morale i duża odległość od przełożonych były wystarczającymi motywatorami do samowolki.

Wieść o wielkiej armii ruszającej na wschód rozeszła się echem po górach i lasach. Orki wiedziały, że ludzie zostawią zbrojnych do obrony ludności. Ale wszystkich nie upilnują. Górskie szlaki i leśne trakty stały się bardzo niebezpieczne. Również obszerne wzgórza Dunlandu. Czasem nawet zdarzyło się znaleźć ślady barbarzyństwa orków na równinach Rohanu. I choć nie było to na masową skalę, ani chociaż często, to wystarczyło, aby w sercach ludzkich puścił korzenie strach. I jego zimne macki poczuli też na plecach niektórzy Dunlandczycy. Szczególnie ci, którzy kogoś zostawili w domu wychodząc na wojnę.

Wiedzieli też, że gdzieś tam ich pobratymcy na pewno się organizują lub przynajmniej starają przeczekać najgorsze. Co jeśli rodziny jeńca nie wziął pod skrzydła nikt? Większe grody, zamki, osady i wioski Dunlandu zostały niemal od razu spalone przez wroga. W rajdzie na odsiecz Tharbadowi oraz w drodze powrotnej, kiedy rozbita armia Cardoca uciekała w rodzinne strony. Teraz na pewno ich plemiona zmuszone do podążania za wojami zaszyła się w bardziej niedostępnych częściach ojczyzny. W jaskiniach, lasach i na bagnach. Gwarancji bezpieczeństwa jednak nie miał każdy. Mało tego. O ile zbrojni królewscy i Władcy Koni krzywdy nie wyrządzali ludności cywilnej odwiecznego wroga, to było wielu wśród takich, którzy swoje rodziny pod widłami, siekierami i dzidami barbarzyńskich rajdów górali straciło. I ci właśnie mściciele, często łączący się w mniejsze lub większe grupki, mściły się bez wyjątku na wszystkich. Starcach, kobietach i pociechach. Żona za żonę, chata za chatę i dziecko za dziecko. Także motywacji jeńcom niekoniecznie brakowało do sięgnięcia po broń i wyrwania się z kajdanów Isengardu. Potrzebowali jednak odpowiedniego pokierowania.

Cardan zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę doskonale. Jak również i to, że sama zgoda dowództwa jeszcze do niedawna nieprzejednanego wroga, niczego nie przeważa. Nie mógł rozkazem wymusić sobie lojalności, oddania i posłuchu. Jego charyzma splamiona była okrutną hańbą i spojrzenia jakimi ścigali go pobratymcy dobitnie o tym świadczyły. Jak on pluł na widok i zaczepki Rohirimów i Gondorian, tak oni często robi tak na niego. Tyle, że po kryjomu. Nie ostetntacyjnie. Cadarn słynął z krótkiego temperamentu. Lub po prostu udawali, że go nie ma ignorując zupełnie.

Tak więc nakłonienie Dunlandczyków do wstąpienia w szeregi karnej jednostki Gondoru było dość dużym wyzwaniem. Zwłaszcza z tak kontrowersyjnym dowódcą. Ludzie oglądali się na Wulfa. Na Cardana raczej zgrzytali zębami. Z tęsknotą oglądali się za rzekę w stronę zielonych wzgórz Dunlandu.




Po kilku dniach badania nastrojów i rozmów z niektórymi szemranymi pobratyńcami, którzy sami do niego przyszli oczekując w zamian sute, dobre jedzenie i cowieczorne wino, Cardan zaczynał tracić nadzieję. Wtedy, pewnego ranka, do obozu powrócił, wysłany w ślad za Dorlakiem przez syna Amrotha, jeden z dwóch Dunlandzkich tropicieli. Tylko jeden.










Beleager, lipiec 251 roku


Endymion z zajadła uporem zagarniał wodę wpatrzony w srebrzysty blask przebijający się przez granatową taflę morza. Był coraz bliżej powierzchni. I wciąż tak daleko.





Statek leniwie opadał na dno w objęciach monstrualnego potwora.
Człowiek, który miał z morzem tyle wspólnego co krasnolud ze zbieraniem grzybów, z szeroko otwartymi oczami, dusząc się od braku powietrza w płócach, parł do góry.

Ubranie ciążyło. Ciążyła skóra zbroi. Każdy ruch był kolosalnym wysiłkiem mdlejących mięśni. Namoczony płaszcz krępował ruchy zaplątując się za nogi i ramiona. Jak płachta sieci. Uwolnił się z niego rozrywając rzemienie. Jego jedyną bronią była zimna krew, opanowanie i wola do życia. Płynąc do góry mijał ciała tych, którzy poddali się, lub zginęli nim ich ciała uderzyły o morski dywan. Z rozdziawionymi ustami i zastygłymi oczyma opadali powoli coraz niżej. Jeszcze chwila i Endymion się miał udusić. Zaczerpnąć wody jak powietrza. Jednak nie. Ręka zaciśnięta w pięść przebiła wodę ku niebu.

Wynurzył się łapczywie chwytając powietrze.
Ze statku zostały kawałki desek i jakieś dryfujące śmieci. Wiedział, że długo nie utrzyma się przy życiu. Obrócił głowę na wszystkie strony krztusząc się wodą. Na widnokręgu była woda i jakby mgła. Wtedy za sobą zobaczył szalupę. Choć było to zaledwie czterdzieści stóp, dla jego wyczerpanego ciała był to dystans olbrzymi. Jego szczęściem morze było spokojne i fale nie zakrywały go ani nie znosiły z obranego kursu. Zaciskając zęby zaczął płynąć ku chybotającej się drewnianej łupince, samotnie dryfującej na bezkresnej wodnej pustyni.










Łódka bujała się spokojnie na morzu i woda chlupała o burty. Salah z zapartym tchem leżał na jej dnie przytulony do desek. Mokry od słonej wody. I potu. Bał się jak cholera. W reku ściskał nóż. Jego jedyną broń przeciwko temu-czemuś. Przed oczami wciąż stał wyryty w pamięci obraz łamiącego się okrętu.




Jaki cud mu zesłał jakiś bóg jego przodków z nieba! Łódkę. Przecież sam pływał jako-tako. A gdyby nawet był mistrzem nad mistrzami, i jak każdy Umbardczyk pływał jak ryba w odzie, to na niewiele by mu to się na morzu przydało. Nie kiedy lądu na horyzoncie nie widać, ku któremu mógłby zacząć płynąć. Dobrze, że przed atakiem potwora przynajmniej się napił do syta. Jeść póki co mu się nie chciało od kilku dni, bo i tak wszystko zwracał. Teraz jednak z goryczą pomyślał, że jeśli przeżyje to zdechnie z głodu. Ale najpierw z pragnienia. Słońce na razie wisiało nad linią mokrego horyzontu, lecz kiedy wdrapie się wysoko na niebo, to cienia na łódce nie uświadczy.

Kiedy ponure myśli chmurzyły jego łyse czoło nagle plusk wzmożony zaalarmował go aż po plecach przeszły ciarki. Jednak miał większe zmartwienia. Całkiem niedaleko łodzi coś płynęło... Pluskało... Biło w wodę! Charcząc. Coraz głośniej. Nagle łódka przechyliła się gwałtownie na bok, niemal nabierając wody!





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 27-10-2011 o 05:46.
Campo Viejo jest offline  
Stary 29-10-2011, 19:36   #175
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Logan przełknął ślinę. Nie to, że się bał. Po prostu miał sucho w ustach. I do tego bolała go głowa. Cholernie. Pamiętał ten ból. Kiedyś go już przeżył. Ocknął się wisząc do góry nogami. Teraz zaś sytuacja była jeszcze zabawniejsza. Jego być albo nie być zależało od kobiety - zabójcy.
~Kureskie życie...~ pomyślał mrużąc oczy. Pokręcił głową i spojrzał na nią.
-Czegoś szukałem taaa...- burknął od niechcenia robiąc skupioną minę, jakby myślał, czego faktycznie szukał -Ale ktoś życzliwy prawie mi łeb rozbił i... Zapomniałem. Amnezja jak to uczeni nazywają...- pokręcił głową, ale szybko przestał bo nawet najdrobniejsze ruchy sprawiały ból.
Ręka z mieczem wystrzeliła w jego kierunku a ostrze ugodziło czubkiem o klejnoty mężczyzny.
- Przypomnij sobie. - zaproponowała, a ton jej głosu wskazywał, że żarty się skończyły. - Dla kogo pracujesz?
Loganem wstrząsnęła kolejna fala bólu. Najpierw od ugodzenia go mieczem, później dochodząca z głowy, kiedy energicznie się ruszył. Wzrok miał nietęgi i zastanawiał się, gdzie teraz jest gamoń, który miał mu pomagać. Przecie widział, że ktoś wchodził do klatki. Przecie wiedział, że może to być niebezpieczeństwo, skoro sam dał znak ostrzegawczy. Logan był zwyczajnie ciekaw, co tamten kretyn sobie myśli czekając na bogowie tylko wiedzą co.

-Pracuje dla niego!- warknął złowrogo wskazując skinieniem głowy nieprzytomnego młodzika. Pomysł, by podać się za ochroniarza bibliotekarza zrodził się w jego głowie sekundę wcześniej.
-On i jego mistrz wiedzieli, że ktoś chce tu przyleźć, dlatego kazali mi się zaczaić i czekać aż ktoś zechce go zaatakować...- dodał po chwili marszcząc czoło. W kłamstwie mógł mu pomóc bezuczuciowy wyraz twarzy oraz same jej rysy świadczące iż nie pochodzi z daleka.
-Jak widać mieli racje...- rzekł na koniec modląc się do wszelakich wyższych bytów, by jego pomagier w końcu zaczął myśleć i przyszedł mu na pomoc. Kobieta przekrzywiła nieco głowę.
Zatem przekaż Eldarionowi pozdrowienia. -
Potem podeszła do okna i dyskretnie wyjrzała na śpiące miasto. Ręką trąciła świecę przytrzymując ją do czasu, aż ogień zaczął pełzać po kotarze.
W pokoju zrobiło się coraz widniej i Logan dojrzał w kącie nie tylko nogi związanego chłopaka, lecz również to, że związany i zakneblowany siedział z zamkniętymi oczami. Duszący dym zaczął wdzierać się do oczy i nozdrzy Logana. Łóżko było dosyć blisko okna, które stało w płomieniach. Kobieta znikła za drzwiami.

Chwilę potem, która zdawała się być wiecznością dało się słyszeć podniesione głosy na ulicy, że pali się piekarnia.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i stanął w nich Haradzki towarzysz, który klnąc zacząć przecinać więzy Logana.
- Miałeś uciekać. - rzucił tnąc rzemienie na przegubach rąk.
W samą porę, bo pościel zaczął trawić ogień.
- Nie pierdol! Łap go i wypierdalamy...- warknął wojak, zbierając się z ziemi. Mężczyzna wartko wstał i trzymając się za tył głowy ruszył w stronę wyjścia z mieszkania, zasłaniając drugą ręką usta i nos. Kureskie życie. Gdyby nie pomagier Logana, pewnie spiekłby się jak boczek na patelni, razem z tym zasranym bibliotekarzem. Co za ironia. Miał wydusić z niego informacje a zamiast tego ratował mu życie.
- Ta kurwa musiała wyjść naszą drogą...- syknął Logan otwierając zamkniętą przez tajemniczą kobietę klapę na strych.

Logan wziął na barki nieprzytomnego młodzika, podczas gdy jego pomocnik wskoczył przez klapę na strych. Logan z całych sił uniósł bibliotekarza najwyżej jak mógł. Na szczęście wystarczyło by drugi z mężczyzn mógł go złapać. Młody po chwili znajdował się na strychu a na końcu na górę wskoczył sam Logan.
- Szybko, na dach.- ponaglił towarzysza. Tam było już łatwiej się wdrapać. Świeże powietrze pozwoliło racjonalnie myśleć.
- No wstawaj kurwa, spać Ci się zachciało!- burknął Logan klepiąc w twarz nieprzytomnego młodzika. Nic to nie dawało. Nie było szans by opuścić budynek sienią, gdyż na dole zbierali się gapie i osoby chcące ugasić pożar.
- Jaka tam odległość między dachami?- rzucił Logan. Fakt. Był to akt desperacji, jednak nie mieli innego wyboru.
-Dwa, albo trzy metry.- odpowiedział pomocnik rozglądając się.
-Skacz, będę zaraz za Tobą. Idź już, otwórz klapę na strych.- ponaglił go Logan. Człowiek skoczył, nie czekając na Logana, ten zaś przełknął ślinę i podniósł nieprzytomnego, znów wrzucając go sobie na barki.

Wziął głęboki wdech. Odległość między dachami była spora, ale nie miał wyboru. Ten tu, musiał przeżyć, bo od tego zależała ich misja. Jego misja. Logan wziął kolejny głęboki oddech nie zważając już na ból głowy, po czym rozpędził się jak tylko mógł i skoczył. Czas na chwilę zwolnił, całe życie (te które pamiętał) przeleciało mu przed oczami. Tym razem jednak los się do niego uśmiechnął i udało się pokonać tą sporą odległość.
Ból głowy go sparaliżował na chwilę. Mimo to odetchnął z ulgą. Logan już nie podnosił nieprzytomnego, zaciągnął go za ręce do klapy na strych. Tam już odebrał go pomocnik. W końcu i wojownik wskoczył przez klapę i zamknął ją za sobą, zostawiając tylko wąską szczelinę przez którą wpadała odrobina światła z rozgwieżdżonego nieba.
-Idź po wodę, trzeba go ocucić i przepytać. Rozeznaj się po okolicy, czy uda się go stąd wyprowadzić, czy trzeba będzie przeczekać na strychu.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 03-11-2011, 15:53   #176
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Endymion resztkami sił dopłynął do szalupy, omdlewającymi dłońmi uchwycił krawędź łódki i resztkami sił podjął desperacką próbę wciągnięcia się do środka. Dopiero w tym momencie spostrzegł że łódka nie jest pusta. Nóż w ręku nieznajomego niczego dobrego nie zwiastował, widok ten lekko zaskoczył Endymiona, po tak morderczym wysiłku nie miał chęci a przede wszystkim sił by walczyć. Jednak mina i postawa pasażera szalupy też wydawała się zdradzać niemałe zaskoczenie, które jednak szybko znikło z jego twarzy gdy uniósł się lekko balansując tak, aby nie wywrócić łodzi i chwycił Endymiona za fraki pomagając mu wciągnąć się do rozchybotanej łupinki.

- To ty? - zapytał zdziwiony, jakby spodziewał się zobaczyć jakąkolwiek inną twarz, gdy rozpoznał Endymiona, Królewskiego Strażnika.

Endymion wykaszlując wodę i ciężko dysząc ze zmęczenia nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na pasażera łódki, który przed chwilą pomógł mu się do niej wdostać.

- Ja - odparł szukając w pamięci nazwiska człowieka, który chyba go poznał. Jednak nie mógł sobie przypomnieć czy już gdzieś wcześniej widział tę twarz poza pokładem łajby, która opadała teraz na dno morza w śmiertelnych objęciach potwora - wolał byś krakena - wypluwając wodę - mogę go zawołać jak chcesz?

- Siedź cicho i nie krakaj... Ten potwór może tu jeszcze być. Już dość hałasu narobiłeś. - Salah syknął, rozglądając się nerwowo po otaczającym go przestworze wody, bojąc się, że z pod powierzchni oceanu znowu wystrzelą kolejne macki.

Trudno było się nie zgodzić z tymi słowami, płynąc na powierzchni i wdrapując się do łódki troszkę hałasu narobił.. Toteż Endymion zamilkł, ciesząc się z każdego łyku świeżego powietrza nabranego w płuca. Miał nadzieję, że krakenowi jeszcze chwilę zejdzie z dobijaniem okrętu. Nigdy wcześniej nie widział takiego stworzenia ani też o takowym nie słyszał, mógł teraz jeszcze raz w spokoju przetrawić to co przed chwilą widział i przeżył na własnej skórze. Na pokładzie zaległa cisza, wkrótce powieki zrobiły się strasznie ciężki i same wręcz opadały. Umysł popadał w letarg, myśli płynęły coraz wolniej, zagrożenie ze strony morskiego potwora wydawało się coraz odleglejsze. Nasilało się za to uczucie senności, któremu Endymion się poddał szybko zasypiając na rozkołysanej falami łodzi. Lecz gdy tylko błogi sen minął przyszło się zmierzyć z brutalną rzeczywistością. Dryfując na środku morza, bez wioseł, wody i schronienia przed słońcem długo nie pożyją. Powoli zapadał zmierzch, lecz ciężko było się napawać urokiem zachodu słońca w tak trudnej sytuacji.

- Masz jakiekolwiek pojęcie gdzie jesteśmy? – zapytał towarzysz Endymiona.

Endymion chwilę się zastanowił po czym odparł
- Mniej więcej wiedziałem gdzie byliśmy przed sztormem, ale sztorm zniósł nas z kursu. Nie wiem jak daleko. Przed sztormem mieliśmy ląd po prawej ręce, północ była w tym kierunku, południe w tamtym - wskazywał kierunki rękoma - wschód tam z zachód tam. Teraz zmierzcha czyli wschód jest tam, zatem ląd powinien być gdzieś w tym kierunku - wskazał dłonią bezkres wody mieniącej się barwami zachodzącego na horyzoncie słońca. Noc była spokojna choć zebrały się nieco większe fale i łódź dryfowała na nich grzbietach jakby na północny wschód. Poranek był rześki i zapowiadał ładny dzień, lecz cóż z tego jeśli głód skręcał kiszki a pragnienie wysuszało gardło. Dzień w upale, mimo prowizorycznego cienia i chłodu słonej wody, dał się mocno we znaki. Po raz kolejny zapadła noc.
Poranek tym razem był z goła inny. Na wschodzie, w blaskach porannego słońca na horyzoncie widać było mgłę a wytężając wzrok i mrużąc oczy przed promieniami ujrzeli ciemniejszy kształt. Jakby lądu zasnutego białymi obłokami.

- To chyba ląd...trzeba wiosłować. - Salah wyrwał swoją ławeczkę i zaczął usilnie odpychać wodę chcąc skierować dziób łodzi w stronę gdzie jak mu się wydawało dostrzegał ziemię.

W pierwszej chwili Endymion nie dowierzał w to co widzi. Mogło to być złudzenie zmęczonego umysłu ale obaj przecież nie mogli mieć takiego samego złudzenia. Nie mając nic do stracenia poszedł w ślady towarzysza i już po chwili obaj zgodnym rytmem, resztkami sił wiosłowali w stronę lądu spowitego mgłą.
 
ThRIAU jest offline  
Stary 03-11-2011, 22:31   #177
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Nie było łatwo, przecież Finluin nie był siłaczem, ale w końcu udało mu się wyciągnąć Dorina na szczyt wzniesienia. Odpoczęli chwilę dysząc od wielkiego wysiłku, a później spojrzeli na osobliwość, która przykuwała ich uwagę.

- Co to? - zapytał Dorin głową wskazując na stojący w oddali krąg kamieni.

- Nie jestem pewien, ale może to być bardzo stare obserwatorium. - odrzekł elf zwijając linę.

Jako, że noga dokuczała strażnikowi, a może tylko z pobudzonej ciekawości, zaczął kuśtykać w stronę znacznie bliższego kamiennego kręgu zamiast w kierunku plaży, od której dzieliła ich o wiele większa odległość.

- Wesprzyj się na moim ramieniu - zaproponował Finluin.

Dorin zgodził się bez słowa i ruszyli w kierunku dziwnej budowli.

Kamienie były prastare. Było ich dziesięć. Jeden z nich leżał przewrócony pośrodku okręgu, który tworzyła reszta. Na tych dziewięciu wysmukłych głazach w górnej ich częsci były wyrzeźbione, nagryzione czasem elfickie runy z przed trzech tysięcy lat. Kamień leżący na ziemi różnił się od pozostałych. Zamiast runy w tym miejscu posiadał idealnie wyrzeźbioną na wylot dziurę.



Gdyby Finluin przetłumaczył je na westron, każda z nich odpowiadała jednej literze:

O L A G T N I U N

Elf zastanawiał się chwilę co owe runy mogą oznaczać, ale nic do głowy mu teraz nie przychodziło. Rozejrzał się wokół i na skarpie ujrzał jakieś ruiny z ciemnego kamienia. Ich położenie sugerowało że są to resztki latarni morskiej.

- Chyba to będzie dobre miejsce na nocleg - Finluin wskazał głową ruiny - chyba, bo coś mi się ta wyspa nie podoba.

- Dlaczego? - zapytał Dorin.

Wysoko na niebie pomiędzy chmurami szybował orzeł.

- Dlaczego? Hmm... jakieś niewyraźne przeczucie - elf miał na myśli niechęć do wyspy.

Dorin przyglądał się runom i kiwnął głową na zgodę.

- Ten kamienny krąg to robota elfów tak? Te runy... To było obserwatorium? - strażnik kuśtykał między głazami i usiadł na przewróconym pośrodku kamieniu z dziurą.

- Nie mam pewności, ale krąg wygląda na bardzo stary, a runy na kamieniach raczej na pewno wypalono magicznie.

- A co znaczą? I czemu ten ma otwór zamiast runy? - głośno myślał Dorin gładząc dłonią powierzchnię kamienia. - Chyba trzeba zejść na tę plażę. - kiwnął głową niechętnie na zatokę po tej stronie wyspy gdzie był wrak ich statku. - Może jednak ktoś jeszcze przeżył.

- To dziwne, znam poszczególne litery, ale nie układają mi się w jakieś konkretne zdanie. - odpowiedział Finluin - a co do plaży, to najpierw proponuję znaleźć jakieś schronienie. Z tą raną nie możesz zbyt daleko chodzić.

- Taaa... - burknął tamten ze skrzywioną miną patrząc na chorą nogę. - Myślisz ze ta wyspa jest bezludna?

- Trudno powiedzieć, tak czy nie, jednego jednak jestem pewien, musimy być ostrożni.

Gdy podeszli bliżej ich oczom ukazała się wysmagana przyrodą ruina. Wyglądało na to, że to właśnie chyba klimat i upływ czasu doprowadziły do zawalenia się latarni. Obrośnięta była trawą. Nawet drzewo puściło korzenie uczepione jakiejś dziury między osuniętymi blokami. Otwór gdzie kiedyś były drzwi do szczątków budowli tonął o w mroku niczym wejście do jaskini. Z budowli został fragment owalnego muru o wysokości około dwudziestu stóp osadzony na fundamentach wieży. Reszta latarni musiała chyba zawalić się do morza, bo wokół skarpy nie widać poza kilkoma kamieniami żadnych innych kamiennych szczątków.

- Poczekaj tutaj - nakazał elf Dorinowi, a sam napinając łuk zbliżył się do otworu wejściowego. Obawiał się, że wnętrze może być zamieszkane przez jakieś dzikie zwierzę, dlatego też poruszał się bardzo ostrożnie, wyczulając zmysły na każdy ruch, odgłos lub zapach.
 
Komtur jest offline  
Stary 03-11-2011, 22:31   #178
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Od momentu pamiętnego spotkania z Dorlakiem, Cadarn był poddenerwowany jeszcze bardziej niż zwykle. Na jakiekolwiek zaczepki ze strony Gondorczyków, choć były to głównie słowa uznania, reagował otwartą agresją, więc szybko przekonali się, że lepiej nie podchodzić kiedy ma tak podły humor. W oczekiwaniu na powrót dunlandzkich zwiadowców, których wysłał za Dorlakiem, próbował zająć myśli ćwiczeniami i treningami walki, jednak to przynosiło jedynie krótkotrwałą ulgę jego myślom. Chciał też rozpocząć organizowanie uwięzionych Dunlandczyków, ale i tu napotkał na barierę, której nie mógł pokonać w prosty sposób. Wiedział, że wielu zgodzi się do niego dołączyć, ale też zdawał sobie sprawę, że będą to ludzie, którzy przy pierwszej okazji zabiją go we śnie, albo po prostu uciekną. To nie byli wojownicy, lecz zwykli mordercy i tchórze. Potrzebował weteranów, a ci zdawali się gromadzić wokół potężnego Dunlandczyka, który otwarcie okazywał mu pogardę...

Nigdy nie uważał się za głupiego, ale miał wrażenie, że sytuacja powoli zaczyna go przerastać. I pomyśleć, że chciał jedynie prostego życia wypełnionego walką. Ha! Jego życie nadal było pełne walki, owszem, ale teraz, fizyczny kontakt z przeciwnikiem zmienił się w słowne gierki z podludźmi z Gondoru. Na szczęście zauważył, że wystarczy mówić to co chcą usłyszeć, żeby dali mu święty spokój. Czuł się zagubiony, w imię zemsty oddał najcenniejszą rzecz, która mu pozostała po klęsce Dunlandu, a teraz nawet to chcieli mu odebrać. Czuł, że traci wszystko kim był. A wszystko przez Dorlaka...nie mógł sobie wybaczyć, że nie zabił zdrajcy kiedy miał okazję, jednak jeśli był choć cień szansy na to, żeby mógł odkupić swe winy i poprowadzić lud wojny do zwycięstwa, to kim był, żeby nie spróbować!? Był Cadarnem Ursem, synem Amrotha z klanu wron, "Tym który przynosi ciemność", najgwałtowniejszym z ludzi! Jeśli ktoś mógł tego dokonać to tylko on. To jednak wymagało od niego kolejnych wyrzeczeń, nie dość, że oddał honor, teraz musiał oddać, a przynajmniej oddalić zemstę. W imię czego? Nadziei?!? Sam nie mógł uwierzyć, że bierze to pod uwagę...Jakiejkolwiek drogi by jednak nie wybrał, przede wszystkim musiał zjednoczyć pobratymców, a żeby tego dokonać musiał przekonać Wulfa, bez tego, od razu powinien przejchać sobie nożem po gardle i skrócić swoje męki. Nie wiedział jednak co ma mu powiedzieć, dlatego odkładał ten moment tak długo jak było to możliwe.

Po kilku, wydawać się mogło najdłuższych, dniach, powrócił jeden z wysłanych zwiadowców. To wydarło Cadarna z odrętwienia. Od razu skierował się na miejsce spotkania z Dunlandczykiem, roztrącając ludzi, którzy akurat mieli pecha stanąć mu na drodze. Cadarn znał tego człowieka z dawnych lat, był złodziejem bydła, żaden z niego wojownik, ale zwiadowcą był całkiem niezłym. Przynajmniej nie przeszkadzała mu hańba Cadarna, jako, że sam od zawsze był wyklęty. Kiedy Geth, bo tak miał na imię ocalalały zwiadowca, wszedł do pokoju wyglądał jak wrak człowieka. Umorusany we krwi i brudzie wyglądał jak wcielenie koszmaru, jednak, jak na prawdziwego górala przystało, nie skarzył się na zmęczenie czy ból. Cadarn przeszedł więc od razu do rzeczy aby czym prędzej dać odpocząć zwiadowcy.

- Mów. Powiedział krótko Cadarn, skinąwszy głową na znak, że czeka kiedy tamten będzie gotowy.

- Szpieg podróżuje z dwoma ludźmi. A raczej jednym. Drugi to chyba półork. Nie mogłem isć ich tropem do końca. W Fangornie ledwo uszedłem z zyciem. - powiedział poważnie Dunlandczyk. - Uruk-hai.

- Powiedz mi ze szczegółami co widziałeś w okolicy Fangornu.

- Musieli mnie zwietrzyć po drodze. W lesie czekali. Widziałem jak rozprawili się z moim kompanem. Uruk-hai. Pierw tną mieczem, potem zadają pytania... Uciekłem. Ludzie tego w czerni musieli nasz podchód odkryć. Myślę, że specjalnie dali mi wrócić. Mieli okazję ze mną skończyć. Gdyby chcieli. Pogonili. Szybki jestem, ale nie uszedłbym po dwóch dniach tropienia wypoczętym orkom...

- Dobrze się spisałeś. Teraz wiesz czego się możesz spodziewać po służbie pod moimi rozkazami, sprawdziłeś się więc będę miał dla ciebie miejsce w oddziale. - Cadarn pokiwał głową z uznaniem. - Teraz odpocznij, w kantynie powołaj się na mnie, a dostaniesz godny posiłek. - To powiedziawszy wskazał ręką na drzwi dając znak, że spotkanie skończone. - Acha i jeszcze jedno - rzucił, kiedy tamten dotarł do drzwi. - Pamiętaj! Odpowiadasz tylko przede mną! Zrób coś przeciw mnie, a zgniesz. - Odczekał chwilę dla podkreślenia powagi sytuacji. - Rozumiesz?

Geth skniął twierdząco głową i wyszedł, zostawiając potężnego górala sam na sam ze swoimi myślami. Więc jednak, Dorlak, nawet jeśli kłamał, w dlaszym ciągu miał do czynienia z orkami, a one na pewno nie słuchały jego rozkazów. To znaczyło, że w tym co mówił było ziarno prawdy. Siedząc w ciemnościach wyszczerzył zęby w uśmiechu, który bardziej przypominał grymas mogący wpędzić do grobu kogoś o słabym sercu, wiedział już wystarczająco dużo, żeby podjąć decyzję. W końcu był gotowy na rozmowę z Wulfem. Gdy szedł do swojego ogniska, złowieszczy grymas nie opuszczał jego twarzy. Cadarn ponownie odnalazł swoją drogę. Tej nocy, pierwszy raz od kilku dni, spał spokojnie. W snach widział siebie na czele armii, która była jakby rozmazana na tyle, żeby nie móc rozpoznać żadnej z postaci. Obok niego stał ojciec, którego twarz wyrażała rozczarowanie, co gniewało Cadarna, a świat wokół niego i jego armii płonął. Obudził się zlany potem, ale wypoczęty. Potrząsnął głową jakby chciał pozbyć się resztek wizji, o ile to w ogóle była wizja...ostatnio wątpił w swoje zdrowe zmysły. Postanowił zignorować te myśli, ubrał się i wyszedł na spotkanie z rzeczywistością.

Wulfa odnalazł w pobliskich kamieniołomach, pracował razem z innymi jeńcami w pocie czoła. Słyszał w oddali, że część z nich nie złamała się w niewoli i nadal przerzucali się żartami w ich ojczystym języku. Kiedy go jednak zobaczyli wszyscy jak jeden mąż ucichli. Cadarn warknął w gniewie i postanowił jednak porozmawiać z Wulfem na osobności, wiedział jak działa presja otoczenia. Odczekał kiedy tamtem udawał się pod eskortą do dołu kloacznego, przegonił żołnierza, który nawet próbował oponować, ale wyraz twarzy Cadarna wybił mu z głowy kłótnie. Byli na tyle daleko od innych Dunlandczyków, aby tamci w żaden sposób ich nie słyszeli, jednak na tyle blisko, aby było ich widać rozmawiających w oddali.

- Wiesz kim jestem i co zrobiłem. Nie wiesz jednak dlaczego. Wysłuchaj mnie a potem decyduj. - Powiedział Cadarn patrząc w oczy pobratymcowi.

- Yhym... - mruknął Wulf patrząc z ukosa.

- Zemsta! - Cadarn wypowiedział to słowo z zajadłością. - Dunland został oszukany, zostaliśmy użyci jak kobieta podczas najazdu i co z tego mamy?!? Niewolę, jesteśmy niewolnikami... - Wulf, nie dał po sobie poznać, że dociera do niego to co mówił Cadarn, cały czas patrzył mu w oczy z mieszaniną pogardy i wrogości. Cadarn więc kontynuował:

- Ja wybrałem drogę zemsty. Zemsty na fałszywych doradcach Herumora i na nim samym jeśli tylko trafi się okazja. Zemsty na Gondorczykach i Rohańczykach, - Tu Cadarn wyraźnie ściszył głos i rozejrzał się, czy nikt nie podsłuchuje. Po chwili odetchnął głęboko i rzekł: - Nie ważne, przecież nie obchodzą cię moje powody... - machnął ręką. - To co mogę dać tobie i naszym braciom...

- To już nie są Twoi bracia - Wulf przerwał Cadarnowi w pół słowa i splunął mu pod nogi, na co ten zareagował odruchowo unosząć pięść, jakby chciał złamać szczękę stojącemu przed nim wojownikowi, jednak w porę się opanował.

- Mogę dać wam wojnę, mogę wyrwać was z tej niewoli i pozwolić na obronę waszych kobiet! Dwa razy już jednoczyliśmy się z orkami, i dwa razy zostaliśmy rozbici. Teraz Uruk Hai gwałcą i wpierdalają ze smakiem wasze kobiety i dzieci, podczas gdy wy tkwicie tu, żeby pracować dla wrogów. - Cadarn znowu podniósł głos. - Jedyna różnica między nami jest taka, że ja nie noszę kajdanów. Na pewno słyszałeś co się teraz dzieje w górach...Nie dam ci drogi honoru, nauczyłem się, że prawdziwy mężczyzna czasem musi porzucić nawet to, żeby osiągnąć cel. Moim jest zemsta i wojna. Skoro musiałem poświęcić honor, niech tak będzie. Jest jeszcze coś... - Cadarn zawiesił na chwilę głos. - Był u mnie człowiek Gorthaka. - Teraz Cadarn zauważył błysk zainteresowania w oku rodaka. - Zdaje się, że chcą zabić Herumora i zająć jego miejsce. Chce żebym był jego szpiegiem w obozie wroga, za co ponownie obiecał nam powstanie Wielkiego Dunlandu. Jeszcze nie podjąłem decyzji. Najpierw muszę stać się użyteczny, a żeby to osiągnąć potrzebny mi oddział, który będzie mi w pełni lojalny. Dlatego wybieraj, wolisz zachować honor i umrzeć w kajdanach? Czy wolisz złożyć mi przysięgę krwi i wierności? - Mówiąc to, położył rękę na ramieniu Wulfowi i popatrzył mu głęboko w oczy. Tamen wzgdrygnął się, ale nie zrzucił ręki wielkiego górala. Patrzył na Cadarna spode łba,przez dłuższą chwilę nie odpowiadając, w końcu odtechnął głęboko i powiedział:

- Zgoda!

Następnych kilka dni zajęła Cadarnowi organizacja oddziału. W dużej mierze byli to jeńcy Dunlandcy, jednak okazję wyczuli również wszelkiej maści złodzieje, mordercy, czy gwałciciele, którzy akurat byli przetrzymywani w Isengardzie. Wśród całej tej zbieraniny było raptem kilku prawdziwych wojowników i to ich Cadarn wyznaczył na dowódców mniejszych drużyn. Wulfa tak jak obiecał uczynił swoją prawą ręką, a pod nim znalazł się jeszcze znajomy sierżant z oddziału Aldrica. Getha z kolei postawił na czele zwiadowców, wśród których znalazł się również jeden z żołnieży Gondoru. Cadarn dobrze wiedział, że spora część tych ludzi podda się raptem po kilku dniach ćwiczeń, które dla nich zaplanował, a jeszcze większa, ucieknie jak tylko wyczują pierwszą, ku temu, możliwość. Ci, którzy zostaną będą mieli szansę stać się prawdziwymi wojownikami, to jednak musiało potrwać. W końcu jednak miał się czym zająć. Dzień rozpoczynali od pobudki o świcie i kilkukilometrowego biegu po górach, później chwila na śniadanie i odpoczynek, tylko po to by rozpocząć treningi walki, które zajmowały większą część dnia z kilkoma raptem, krótkimi przerwami. Wieczorem cały jego oddział był tak zmęczony, że większość padała tam gdzie stała po zluzowaniu. Nie obyło się też bez pokazowych egzekucji. Cadarn znał się na morale, przewodzenie bandom dunlandzkim wcale nie różniło się tak bardzo od tego co robił tutaj. Wiedział też, że musi przekonać tych ludzi, że ich jedyną szansą na przeżycie jest pozostanie w oddziale.

Pierwszej nocy pod gołym niebem, kiedy, w ramach ćwiczeń obozowali na wzgórzach wokół twierdzy, specjalnie tak rozstawił warty, aby pozwolić uciec kilku ludziom. Złapał ich z pomocą niewielkiego oddziału żołnieży gondorskich, ale nie ukarał ich od razu. Wiedział, jak działa nadzieja...Następnego dnia prowadził ćwiczenia jakgdyby nic się nie stało, chciał żeby ci, którzy myśleli o ucieczce widzieli, że mogą to zrobić bezkarnie. Następnej nocy, zgodnie z jego przewidywaniami, kolejna grupa postanowiła spróbować szczęścia, tym razem jednak złapał ich od razu, budząc przy tym wszystkich zmęczonych całodniowym treningiem żołnierzy. Była to grupka sześciu osób, która teraz tłoczyła się zbita w kupę pod strażą. Pomyślał z zadowoleniem, że przynajmniej w większości nie byli do jego rodacy. Przez chwilę napawał się ich przerażonymi spojrzeniami, a kiedy upewnił się, że pozostali ludzie już nie śpią, przemówił donośnym głosem.

- Każdy z was wie co go czeka, jeśli spróbuje uciec. Wyraziłem się wystarczająco jasno, kiedy przyjmowałem was do tego oddziału. Niektórzy z was, jak widać, tego nie rozumieją. - Zawiesił głos aby podkreślić dramatyzm sytuacji i popatrzeć w oczy swoim ludziom. - Niestety dla was, jesteście teraz jednym oddziałem, działacie razem i razem ponosicie kary za błędy. Dlatego za to, co się stało, wy wszyscy dostaniecie po dupach. Mogliście odpocząć, ale w zamian zwiążecie dezerterów i będziecie nieść ich na waszych rękach, kiedy będziemy biec z powrotem do koszar. Tam każdy z was otrzyma po jednym uderzeniu batem za każdego dezertera. RUSZAĆ SIĘ!!! - ryknął nagle i z nieukrywaną przyjemnością widział jak gorliwie, mimo zmęczenia zabrali się wypełniania jego poleceń.

Zgodnie z obietnicą, po powrocie do koszar ustawił swoich ludzi pod ścianą, wyłączając oczywiście oficerów i rozkazał im rozebrać się do pasa. Gdy jeden z przyszłych żołnierzy zaczął protestować, Cadarn bez słowa podszedł do niego i ścisnął za gardło tak mocno, aż tamten zrobił się fioletowy po czym po chwili odrzucił go ze zmiażdżoną tchawicą na bok, aby zdechł w agonii. - KOMUŚ JESZCZE NIE PODOBAJĄ SIĘ ROZKAZY?!? - Krzyknął, a jako, że nie było odpowiedzi, przystąpił do wymierzania kary. Rozkazał rozwiązać dezerterów, po czym każdemu z osobna wręczał bicz i kazał uderzać każdego żołnierza po kolei. Osobiście nadzorował siłę uderzeń, a jeśli uznał, że nie była wystarczająca, kazał je powtarzać. Kiedy skończyli pozwolił medykom opatrzyć rany najciężej rannych, chociaż mimo wszystko kilku słabszych ludzi nie przeżyło biczowania, i oddalić się na spoczynek.

- Wasza kara dobiegła końca, wracajcie do koszar - powiedział Cadarn szóstce dezerterów, którzy stali ledwo żywi z przerażenia,sam uśmiechając się przy tym drapieżnie.

Następnego dnia Cadarn pozwolił na trochę dłuższy odpoczynek wymęczonym do granic możliwości rekrutom. Gdy zebrał ich razem na placu ćwiczeń, zgodnie z jego przewidywaniami, brakowało sześciu ludzi. Uśmiechnął się tylko z aprobatą i powiedział:

- Zasłużyliście na dzień odpoczynku, a nawet mam dla was niespodziankę - Uśmiechnął się szeroko, wskazując głową w kierunku wejścia placu gdzie właśnie pojawiła się grupa wcześniejszych uciekinierów. Byli umazani odchodami i pobici tak dotkliwie, że ledwo poruszali się o własnych siłach. - Oni też muszą odbyć swoją karę - powiedział z zadowoleniem obserwując jak z nadziei na odpoczynek twarze rekrutów zmieniają się w maski przerażenia. - Dziś jeszcze posiedzą sobie w dole kloacznym, a jutro wieczorem spotkamy się wszyscy tam gdzie ostatnio. ROZEJŚĆ SIĘ! To powiedziawszy potężny wojownik zostawił rekrutów samych sobie. Nie trudno było się domyśleć, że nikt więcej nie ujrzy dezerterów. Wiedział, że ten pokaz sił sprawi, że ludzi nawet jeśli będą myśleli o dezercji, reszta oddziału powinna powstrzymać to w zarodku.

Kolejne kilka dni minęły bez incydentów, jego ludzie zaczęli się coraz bardziej przykładać do treningów, coraz więcej też osób zaczęło widzieć, że przyłączenie się do niego jest dla nich szansą na wyrwanie się z niewoli, więc mógł sobie pozwolić na niewielką segregację ludzi, których dostawał pod opiekę. Z Wulfem nie rozmawiał prawie wcale, ale mu to odpowiadało. Dopóki Wulf wykonywał rozkazy, Cadarn był zadowolony. Grupa weteranów nadal z Wulfem na czele nadal mogła zaszkodzić Cadarnowi, ale jeszcze nie teraz, nic by na tym nie zyskali. Treningi prowadził w dunlandzkim stylu, musiał ich przygotować do walki również kondycyjnie, dlatego prawie każdy dzień był dla nich katorgą. Co trzeci dzień mieli czas na odpoczynek, wtedy jednak, z pomocą kilku tropicieli, uczył ich jak zakładać pułapki, jak używać kamuflażu w górach i jak wymykać się orkom. Z każdym kolejnym dniem widział, że ludzie, którzy na początku podchodzili do pomysłu karnej kompanii jak do jedynej drogi wyrwania się z niewoli, teraz zaczynali dawać z siebie wszystko. Wydawać by się mogło, że może za jakiś czas uda się stworzyć z nich prawdziwych wojowników.

Po dwóch tygodniach ćwiczeń, Cadarn oświadczył, że jego oddział jest gotowy na pierwszy patrol. Na początku miała to być podróż w niewielkiej odległości od Isengardu, aby nie prowokować większego niebezpieczeństwa. Najpierw jego żołnierze musieli poznać teren, na którym przyjdzie im walczyć...
 

Ostatnio edytowane przez Fenris : 04-11-2011 o 12:25. Powód: literówki/stylistyka
Fenris jest offline  
Stary 04-11-2011, 00:13   #179
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Raz jeszcze wygładził ubranie, zanim przestąpił za róg korytarza. Tam, tak jak się spodziewał spostrzegł dwóch ubranych w czarne szaty strażników. Albo mu się wydawało, albo brakowało ostatnimi czasy Hakima.

Na skinienie głowy jednego z gwardzistów, przekroczył próg i zamknął za sobą drzwi. Jego chlebodawca siedział w bogato urządzonym pomieszczeniu, Salah skonstatował, że sam tkany złotymi nićmi dywan był więcej wart, niż był sobie w stanie wyobrazić, nie mówiąc o tym, że nigdy nie miał nawet mizernego promila takiej kwoty w swoim zasięgu. Ostatnie lata nie były łatwe, ale jakoś dawał sobie radę. Wyniosły, czarnowłosy pół elf zapytał odkładając filigranową filiżankę z porcelany, wypełnioną aromatyczną herbatą.

-Witaj Salahu. Czy wiesz po co cię wezwałem? – jego głos był miękki i melodyjny, jednak wyczuwało się w nim władzę. Pytanie oczywiście było retoryczne, tak więc Salah tylko pochylił głowę w wyrazie uniżenia i odpowiedział.

-Nie, nie wiem Panie. – bo niby skąd miał by wiedzieć? Salah należał do tej kategorii ludzi, którym mówi się dokładnie tyle ile potrzeba, a czasami nawet mniej.

-Jesteś jednym z nielicznych ludzi którym ufam. A od naszego pierwszego spotkania pod okiem Raela rozwinąłeś skrzydła. Chwali on twoje postępy. – Pan Andaras tym komplementem kompletnie zbił Salaha z tropu. Rael był tym, który wypatrzył go u tej grubej świni, Muttady-Al.-Sadrr. To za jego namową klan Andarasa wykupił go z niewoli i to on odkrył i oszlifował drzemiący w Salahu talent do szermierki, o którego posiadanie, żylasty mężczyzna nawet się nie podejrzewał. To prawda, ostatnimi czasy rzeczywiście poczynił pewne wyraźne postępy.

-Dziękuję Panie. – odpowiedział szybko raz jeszcze pochylając głowę w ukłonie. Książe jak gdyby ignorując całkowicie odpowiedź Salaha, przeszedł do meritum sprawy.

-Kombinacja tych dwóch rzeczy, zaufania i umiejętności czyni cię idealnym kandydatem do podjęcia misji wielkiej wagi. Wypłyniesz bez zwłoki dostaniesz trzy okręty. Misja składa się z dwóch celów. – Tutaj przerwał aby pociągnąć niewielki łyk mocnej herbaty. Filiżanka stuknęła dźwięcznie o porcelanowy podstawek. Salahowi nie zaproponowano ani aromatycznego napoju, ani miejsca do spoczęcia, tak więc stał posłusznie, nie narzekając, znał swoje miejsce, nie dla psa kiełbasa. Za samą zastawę, mógłby żyć przez dobrych kilka miesięcy w swojej dawnej dzielnicy… Z zamyślenia wyrwał go głos jego chlebodawcy, który ponowił swoją mowę.

-Pierwszy dopaść Gondorski statek. Jego specyfikacja zostanie ci dostarczona jak również kapitanom okrętów. Załogę statku zabić lub pojmać jeśli będzie taka możliwość. W szczególności zwróć uwagę na elfa, na pokładzie będzie tylko jeden, tak więc nie będziesz miał problemów z rozpoznaniem go. On nie może ujść bowiem jego misja koliduje z twoim drugim celem. –Andaras cały czas lustrował Salaha swym bystrym i badawczym spojrzeniem.

-Drugi cel to odnaleźć palantir. Ponoć wyłowiono go w zatoce Forchell. Może zrobili to rybacy a może ktoś kto go szukał, zatem wie czym jest. To magiczny przedmiot o wielkiej mocy. I dla naszego narodu może być kluczowy w nadchodzących czasach. Problem polega na tym że zatoka to jednak nie karczma jest to pewien obszar. Stąd trzy statki by było ci łatwiej. Zarówno w polowaniu jak i późniejszym szukaniu – wyczuwając dłuższą pauzę, Salah zdecydował się zadać jedno z pytań, które mu się przed chwilą nasunęły.

-Panie... Czym jest ten palantir? Jak wygląda?

. Palantir to magiczna kula, gdy go dotkniesz możesz mając odpowiednio silną wole spojrzeć do odległych miejsc śródziemia. Mogą też ukazywać się wizje. Prawdziwe bądź nie... Nie baw się nim tylko dostarcz do mnie. – dodał spokojnym, acz autorytarnym tonem, nie dopuszczającym jakiejkolwiek polemiki w tej kwestii.

-Do rąk własnych w skrajnym przypadku Raelowi gdybyś widział że nie ma cienia szansy na dotarcie do mnie. A rozdzieliłbym się z nim jakiś względów. Coś więcej o położeniu może wiedzieć elf. Ale nic nie powie. Podczas przesłuchań też raczej nie pęknie taka specyfika rasy. Serum prawdy mógłby pić niczym gorzałkę. Jednak to że wiesz że on wie może ułatwić sprawę.

-Wybacz śmiałość Panie, ale słyszałem, że jest tu Gondorski Strażnik... Czy to nie stwarza niebezpieczeństwa dla zadania, które mi powierzyłeś? – Pomimo, iż nisko w informacyjnym łańcuchu pokarmowym, Salah zdołał w ostatnich dniach wyłowić kilka plotek.

- Co do strażnik to Endymion. Jest on hmm- tu elf chwile dobierał słowo. Naszym przymusowym sojusznikiem. Chce on pokonać Herumora i orcze pomioty... I jest w stanie za to oddać duszę i życie.

-Czy w kluczowym momencie nie obróci się przeciwko Twoim planom na rzecz swojej ojczyzny i króla?

-Powiedzmy że zawarłem z nim pewien układ. Pomoże ci zdobyć kulę. Wierzę mu nie raz pomagał mi nawet gdy jego własny król mógł być przeciw. – pomimo tego, że Salah zagalopował się w swoich pytaniach, to nie była jego rzecz rozmyślać o takich rzeczach, Andaras spokojnym głosem udzielił jednoznacznej odpowiedzi.

-Rozumiem Panie – Salah nie zamierzał przeciągać struny.

-Kula może okazać się przydatna nam. Jak również jest niezbędna w moim układzie z nim. A Gondorowi może jak na ironię tylko zaszkodzić. To skomplikowane... Tak czy owak miej strażnika na oku. Zdrada nawet w imię ocalenia swojego świata to jednak wielki ciężar. A on jest jeszcze młody nie wiem czy podoła. Jednak to królewski strażnik. Nikt poza elfem i tobą nie wie o jego zdradzie. Taki sojusznik może się okazać bezcenny.

- Będę na niego uważał Panie. Kiedy wyruszamy?

-Dałem mu pierścień z nim gdyby was rozdzielono może ubiegać się do stanięcie przed moim obliczem. Jednak w żadnym wypadku nie jest dowód mojego bezgranicznego zaufania. Jestem jednak pod wrażeniem jego odwagi. Endymiona nie wolno nie doceniać. Co do wyprawy rozkazy wydane ruszacie ze 2 godziny.

- Jak nazywa się statek na który mam się zaokrętować Panie? – w pomieszczeniu zabrzmiało ostatnie pytanie Salaha. Więcej nie potrzebował.

-Pamiętaj priorytetem jest kula. Elf ma drugorzędne znaczenia. Pochwycenie go może być trudne elfy to jednak elfy... Zabij jeśli musisz. Wolałbym uniknąć sytuacji gdzie to on zabił ciebie bo chciałeś go wziąć na siłę żywcem. Będzie pewna okazja bez ryzyka, pojmij nie zabij. Statek to Perła oceanu i mam nadzieję że na jej pokładzie przywieziesz mi kulistą perełkę. – Andaras odstawił filiżankę na dobre i skinął lekko dłonią, dając do zrozumienia, że to koniec spotkania.

-Postaram się Panie. – Salah skłonił się w pasie i opuścił bogate pokoje udając się prosto do portu.



Od tamtego dnia minął niespełna tydzień, a on zamiast ścigać Gondorski okręt, tkwił na środku oceanu w zdruzgotanej szalupie ratunkowej. Dryfując pośród szczątków „Perły Oceanu” bez jedzenia, bez picia, za to w towarzystwie Królewskiego Strażnika… Lepiej po prostu być nie mogło…
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline  
Stary 04-11-2011, 16:35   #180
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Elf wodził oczami po otrzymanym liście.

".... nie pozostaje mi nic innego jak samej przejąć władzę...."

Uśmiech elfa był niesamowicie ironiczny. Szybko nasza Korsarska pani zmieniła zdanie. Wręcz błyskawicznie pożądała władzy. A miał o niej tak dobre zdanie... Patryjotka myślał wtedy. Ale jedno było pewne, korzenia Umbardzkie mieć musi. Tu każdy widział się na tronie.... Elf wzruszył ramionami sam do siebie- trudno niech i tak będzie. Odda dziewczynie tron w zamian oczywiście za liczne gwarancje. Bo prawda teraz była taka że owszem chciał usunąć Morwenę. Zwyczajnie nie lubił ladacznicy. Szło się pewnie z nią dogadać kto wie nawet czy nie będzie do tego zmuszony. Jednak nie byłby sobą gdyby puścił jej zniewagi płazem. Ale Rawena mogła osiągnąć co chciała tylko z pomocą Andarasa i jego rodzin w mieście oraz ich ludzi. Oboje mogli pokonać Morwenę dość łatwo. Samotnie mogli przystąpić do boju który zamienił by się w małą wojnę domową. W przypadku połączenia i zwycięstwa pójdzie gładko. Będą musieli co prawda potem ganiać z bandą skrytobójców po mieście... Ale na to miejmy nadzieje antidotum znajdzie Rael.
Raz że Haradczycy mieli własnych zabójców, dwa że liczył na pomoc głównej gildii Śródziemia. W takich miejscach nie było miejsca na odpuszczenie renegatom. Jeśli góra nie zareagowałaby zdecydowanie na to co się tu dzieje. Przestałaby fizycznie istnieć bowiem każdy mógłby pójść w ślady wyrzutka. Andaras miał nadzieje trafnie odczytywał to że zrobią wszystko by wyeliminować zbuntowaną komórkę. A mając wsparcie od elfa i Ranweny....

Dalszą analizę przerwało wejście Raela. Po jego minie widać było że czuje się nieswojo. Elf obawiał się kolejnych złych wieści.

- Nie miałem z tym nic wspólnego panie- rzekł stary skrytobójca przeskakując z nogi na nogę jakby grunt palił mu się pod nogami. Chwilę potem wyszedł nie spodziewając się reakcji księcia i chcąc na wszelki wypadek choć na chwilę zniknąć z oczu.

Do pomieszczenia weszła Xante. Mimo przebrania okrytej twarzy i podróżnego ubioru elf nie mógł się mylić.

-Xante - elf dopadł do narzeczonej. Pocałował potem przytulił jednocześnie okręcając nią w okół siebie w powietrzu. Odstawiając zapytał:
- Co ty tu robisz?

- Jak to co? - zarzuciła mu ramiona na szyję z niewinną miną. - Wiedziałam, że jestes w Umbarze, to nie mogłam się powstrzymać. - a po chwili dodała poważniej. - Nie wiedziałam, że w mieście jest tak niebezpiecznie... Z początku myślałam, że zaraza. Kwarantanna. Ale nie. Miasto zamknęli z innego powodu. Znajoma pomogła dostać się do srodka. Opowiedziała co się dzieje. Przekazała mi list od Mayi, ale bałam się go nieść przy sobie i zniszczyłam.

-Oj Xante, Xante uparta jak zawsze.- elf pokręcił głową. Oczy i serce cieszą się na twój widok. Ale głowa mówi że to zbyt duże ryzyko. I nim ją stracę dla ciebie musisz wrócić. Skała stoi pod miastem kilka dni i się zobaczymy. Żadnych sprzeciwów, żadnego grania na czas, widział jak usta narzeczonej się otwierają. Rozgrywam tu pewną grę. Jestem obecnie w fazie kontrataku. Istnieje szansa że pojedziemy tam razem jeszcze dziś. Mam do odbycia tylko jedno drobne spotkanie.- dał jej wyraźnie marchewkę. Choć wcale tego nie wykluczał.
-W obozie jestem cały twój, obecnie muszę dokończyć sprawę ważna dla naszego narodu.-powiedział już nie tak pewny siebie. Nie widział narzeczonej latami. Ale jeśli teraz odpuści to szlak trafi jego zaangażowanie. Z drugiej strony sam jej widok sprawił że rozważał wyjazd do obozu wcześniej. Rozmowa z Dorianem a później niech się Umbardczycy sami sobą zajmują. -Powiedz tylko co piszę Mayi przydałyby się jakieś wieści z tamtych stron.

- Boi się. Boi się o mnie. I przyjaciół, bo jeszcze takich ma wśród swoich... Błagała aby klany nie przekraczały granic Harondoru. Poza tym jest szczęśliwa... Już myślałam, że ją straciłam na dobre. Dera znając rodzinę przyjaciół Lorda Harondoru, poznała i Mayę. Chyba są blisko. Dera wracała do Umbaru kiedy ją spotkałam z ojcem. Ojcu powiedziałam, bo to jakby przestroga... Potem z Derą ruszyłam tutaj. Ojciec mówił, że jesteś w Umbarze, ale kręcił nosem, żeby mnie puścić...

- Poczekaj tu na mnie potem pojedziemy do obozu. Teraz wzywają mnie obowiązki gwiazdo mego życia- elf zakończył rozmowę Haradzką sentencją.

Dziewczyna westchnęła wodząc za wychodzącym kochanym swoim tęsknym spojrzeniem spod długich, czarnych powiek. Potem wzięła dzwoneczek ze stołu by zawołać służbę.

Elf wyszedł pośpiesznie z pokoju. Do póki nie brakowało mu jeszcze determinacji. Rael czekał przy drzwiach tym razem już z ironicznym uśmiechem.

- Tak, tak wiesz jaka jest.- elf przeszedł do biblioteki bocznego pomieszczenia tóż obok swojej pracowni. Co ze skrytobójcami z głównej gildii?
- Rozglądam się ale sam wiesz sprawa delikatna potrzebny jest czas.
- Tego akurat nie mamy zbyt wiele. Pozostaje liczyć że i oni potrafią zwęszyć okazje do pozbycia się problemu. Co z Gondorskim wywiadem.?
-Wieści przekazane tak nieoficjalnie jak się tylko dało. Jakby co możemy się zaprzeć że propozycji nie było. Lub doprowadzić do wymian w przyszłości.- stary skrytobójca mówił zawsze krótko i zwięźle.
-Dobrze zostaniesz w mieście zadbasz o nasze sprawy. Ta cała Ranwena chce zastąpić Morwene. Wolałbym Doriana ale każdy jest lepszy niż ta ladacznica na sznurku skrytobójców. Gdyby potrzebowała rozmowy zemną niech zajrzy do obozu. Tam łatwiej aranżować tajne spotkania niż na środku Umbaru. Jeśli nie będzie chciała przyjść niech śle listy albo rozmawia z tobą. Udzielimy jej wsparcia przekaż jej jednak gdyby była okazja że Dorin w takim razie zostanie Admirałem nowego Umbaru. Kogoś kogo jestesmy pewni musimy mieć wysoko. Wynegocjuj to... Ranwena za łatwo zmienia zdanie i za krótko ją znam by postawić całkowicie na nią. Przyjazd Xante rozstrzyga sprawę nie zostaniemy tu. Mam już dobry pretekst, opóźnienia naszej armii i wypadek floty, podziałają niepokojąco na Skałę. Wyjazd w celu uspokojenia brata zabranie wygnanego członka rady do obozu. Mam nadzieje że w tym czasie Korsarska dama da nam jakieś konkrety jej planu. Czy powie cokolwiek poza biorę tron dla siebie. Ludzie naszego wygnańca pewnie się zabarykadowali. Weźmiesz jednego z jego ludzi. I oficjalnie postanowicie przekonać ich by opuścili Umbar i udali się do obozu. Nieoficjalnie dacie rozkaz by dowódca zbrojnych odmówił. Argumentując to możliwym podstępem i prosi o przybycie jego pana osobiście wtedy z chęcią wymaszeruje z miasta. Przeciągajcie to ile się da. Tak by ludzie mogli was wspomóc podczas przewrotu. Gdyby było ci dane poznać plany naszej sojuszniczki zasugeruj że przydałoby się to zrobić chirurgicznie i szybko. W żadnym razie nie pchajcie się w długie walki uliczne. Szybkie uderzenie na rządzących. Nie potrzeba nam teraz wojny domowej w Umbarze. Już wolę Morwenę. Wszystko jasne?- zakończył tyradę Andaras.

Skrytobójca najwyraźniej przyzwyczajony do przemówień tego typu jedynie skinął głową. W końcu to jego robota już od dawna. Poczekał na znak od księcia i oddalił się. Czekało go sporo pracy.

Kilka godzin potem...
Kolumna jeźdźców dojeżdżała do obozu. Stał on około 40 mil od miasta. Wjazdy do obozu odbył się z wszelakimi honorami i tradycją. Elf jednak nie mógł się skupić na tym co się działo na zewnątrz. Cały czas myślał. Jego założenia stworzenia zjednoczonego państwa Haradzkiego ziściło się. Marzenie jego i ojca stało się faktem. Był to co prawda na razie Harad północny. Ale liczył że uda im się przekonać i południowców co do idei wspólnego państwa. Widział oczywistą lukę w swoim rozumowaniu. Jak długo nie zajmię się Herumorem i czarnoksiężnikami którzy mogą go zastąpić... Tak długo wpływ króla orków będzie całkowicie eliminował możliwość zjednoczenia. Liczył też na ich sojuszników Khadczyków. Ludy południa po ewentualnym wyeliminowaniu Herumora będą z pewnością chciały być pewne swej pozycji. I połączą siły. To stworzy silny blok od Umbaru aż po dżunglę południowców. Wielka siła na której poczynaniami będzie miał wpływ. Osobną zagadkę stanowili kultyści. Zakorzenieni byli w każdej nacji południa. Po eliminacji Herumora będą potrzebowali kogoś w okół kogo kult mógłby się zjednoczyć. Kogoś obdarzonego mocą. Takiego właśnie jak Andaras. Elf tylko nie potrafił sobie wyobrazić jak on ze swoimi zasadami miałby się za to wziąć. Na szczęście na razie czeka go czasochłonne przygotowywanie gruntu do przewrotu... Zastanawiał się też nad słowami córki Nizara. To było niemal jak ostrzeżenie. A ona od małego wychowywała się w jeździeckim siodle. Od małego biegała pod nogami ojca i Skały. Znała się na taktyce... Kto wie może elfia paranoja zaczęła robić się przesadna ale zadba by zwiadowcy poprzedzający armię byli gorliwsi niż zwykle. Wiedział co prawda że ojciec i brat nie są durniami. Całość armii Godnoru była wielokrotnie większa niż nasza.... I nigdy nie wiadomo jak się przegrupowali i jakie straty ponieśli. Ostrożność to będzie w tej kampanii ich drugie imię. Na szczęście marsz na północ został opóźniony.- elfie myśli zasnuwała mgła domysłów, pomysłów i scenariuszy.... Spojrzał jednak na ukochaną i stało się to nie istotne.. Teraz w tej chwili nareszcie są razem. Czekają go w końcu też przyjemności wieczór w ramionach ukochanej oraz zbliżający się ślub. Spełnienie marzenia w tak niepewnych czasach.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 04-11-2011 o 16:46.
Icarius jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172