Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2011, 12:18   #128
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Jeśli Trzmiel mógł sobie uzmysłowić jak daleko mu było od stania się jakimkolwiek bohaterem, to to był bardzo dobry ku temu moment. Oczywiście, że pomóc napadniętym należało, ale w tym konkretnym przypadku nie było mowy o zrodzonych z magii stworach jak przeklęty upiór rycerza z podziemi Domu, czy bestia, która rzuciła urok na Tych Trzech. Tutaj zwyczajnie można było zostać zadźganym, zadrapanym i zagryzionym przez małe złośliwe kreatury, które przez wielu mędrców przyrody były wręcz klasyfikowane do rodzaju wyżej rozwiniętych żab Amphibiopoda. Myśl ta jednak mimo iż wzdrygała młodym magiem, zdawała się wprawiać Amila w jeszcze lepszy nastrój. No bo czyż mogła być jakaś lepsza zabawa od płatania figli takim ponurym i mającym się za wojowników maszkaronom?
Dał się ponieść tej zabawie. Nawet niespecjalnie świadomie. I tak zresztą Aglahad już zniknął mu z oczu, Rav wymachiwał brzeszczotem, a Amy zaczęła ciskać w szkarady lśniącymi niewidocznym połyskiem kamieniami z procy.
Ruszył między towarzyszy. Spośród zapamiętanych czarów tylko jeden nadawał się do walki, ale nie zamierzał go oszczędzać. Kula magicznej energii śmignęła z jego wyciągniętej dłoni zostawiając w pamięci niechcianą pustkę po zużytym zaklęciu i pożądaną pustkę w miejscu gdzie przed chwilą stał jeden z goblinów. Dzięki Amilowi jednak Degary również miał kilka innych niespodzianek dla żabowatych nieprzyjaciół. Każdy bliżej nadbiegający obrywał bardzo kłującym w oczy zajączkiem, po którym zwykle coś go chlastało, przewracało, lub... porywało w przestworza??? Zdziwienie było krotkotrwałe. Uchwycił wzrokiem jak kapłanka z dumą patrzy na magicznego orła, a potem z lekkim zawodem na szalejącego w swoim żywiole wojownika.

Rav tymczasem wpatrywał się w goblina, który usiłując stawić mu czoła, wyłożył się jak długi, niemal nadziewając na własny miecz. Zwierzęca wściekłość z powodu własnej głupoty (dlaczego nie zaatakował od razu? przecież ten głupi człowiek stał i jak idiota patrzył w niebo!) i strach przed skrzydlatym przeznaczeniem, które na pewno zaraz po niego wróci, sprawiły, że po prostu przestał patrzeć pod nogi. Nic gorszego na tak zdradliwym terenie zrobić nie mógł. Usiłując zerwać się jak najprędzej, poślizgnął się raz jeszcze i zsunął kilka kolejnych kroków, nieporadnie podpierając się rękami, z których wypadł miecz.
To była wprost idealna okazja, by rozwalić pokurczowi łeb jednym celnym uderzeniem miecza. Ravere jednak nie potrafił się zdecydować na to, by zaatakować leżącego, bezbronnego przeciwnika. Zamiast tego zrobił dwa kroki do przodu i z całej siły kopnął podnoszącego głowę goblina. To też było niezbyt "po rycersku", ale... skutecznie.
Trafiony prosto w szczękę kurdupel zabawnie zamrugał oczami, w których po raz ostatni tego dnia zamrugała iskra świadomości (i wszędobylski świetlik) i ciężko zwalił się na plecy, zjeżdżając przy okazji jeszcze trochę w stronę brodu oraz gubiąc kilka zębów złamanych przez potężne kopnięcie.

Ten właśnie moment wybrał sobie pierwszy z powalonych goblinów, aby zdradziecko wbić zakrzywiony (i zardzewiały) nóż w plecy chłopaka. Całe szczęście bystre oczy Aglahada dostrzegły pouszenie na zboczu a zręczne palce z zabójczą precyzją posłały opierzony pocisk. Trafiony w środek głowy napastnik zdążył jeszcze zezem dojrzeć grot strzały wynurzający mu się mięczy oczami, po czym legł bez ruchu.

Pozostałe kreatury dały w końcu za wygraną i rzuciły się w Waszą stronę - najkrótszą drogą pod osłonę drzew. Stąd najwyraźniej przyszły i tam też szukały ratunku, gotowe wyrąbać sobie drogę przez Waszą czwórkę. Skołowane stworzenia nadal nękał Amil, traktując tę nagłą rejteradę jako kolejną część zabawy. Nie pomagały im też odbłyski światła rzucane przez medalion Amarys i przez czary Degary'ego. Były zupełnie pozbawione ducha, w rzece zostawiły większość swojej prymitywnej broni. Po drodze zagarnęły swojego nieprzytomnego towarzysza i z wrzaskiem zniknęły między drzewami. Nie chcieliście się z nimi ścigać. Jedynie Ahlahad wypuścił jeszcze jedną strzałę, która - po wściekłym wyciu sądząc, sięgnęła celu.

Walka wbrew pozorom była krótka, krwawa i w niczym nie przypominała starych ballad i pieśni, których Ravere i reszta słuchali w Domu. Początkowo szło im jednak bardzo dobrze. Gobliny dały się zaskoczyć, zdezorientowane krzyczały coś w niezrozumiałym języku, aż nagle, ku Waszemu zaskoczeniu, ogarnęły się i ruszyły do walki.

- Śmierć człowieeeeekom!!! – to akurat zrozumieliście i cały czas kołatało się Wam jeszcze po głowach.

Na dobrą sprawę jednak zanim się z Wami starły, trzy gobliny spośród nacierających zginęły. Pierwszy padł od magicznego pocisku Degarego, drugi z potworów został zgłądzony przez orła, przywołanego przez młodą kapłankę, zaś trzeci został trafiony nader celnym strzałem Aglahada. W największym niebezpieczeństwie znalazł się Ravere, ale dzięki pomocy przyjaciół udało się je zażegnać.

Zdawało się, że walka trwa wieki, jednak wymiana ciosów była szybka... szybsza niż którekolwiek z nich było sobie w stanie wyobrazić. Dopiero po walce Ravere przypomniał sobie jak ciął mieczem pierwszego z nacierających przeciwników i zablokował cios drugiego tarczą. Dopiero wtedy Degary uświadomił sobie, że dzięki czarom jego i Amy pozbawili życia trzy stworzenia o zielonej skórze. Dopiero wtedy Aglahad mógł się przechwalać, że uratował życie Raveremu swoim celnym strzałem, gdy jeden z goblinów zaszedł go od tyłu. Tylko Amarys milczała, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w wóz stojący na środku brodu i starając się nie dostrzegać wystających z wody martwych ciał goblinów.

Prawdziwą pociechą była dla niej scena rozgrywająca się na wozie. Okrwawiony mężczyzna tulił do siebie kobietę i dziecko. Uratowali ich. Nie zadawali śmierci na próżno...

Rav spojrzał w stronę, gdzie zniknęły resztki bandy goblinów. Nie wyglądało na to, by po otrzymanej krwawej nauczce miały ochotę wrócić. Przyklęknął i starannie wytarł miecz w trawę, a potem do czysta w wyciągniętą z kieszeni szmatkę. Dopiero wtedy przypomniał sobie, że opowieści mówiły o wykorzystaniu odzienia pokonanych wrogów do starcia krwi z ostrza. I wcale nie wydało mu się to na miejscu. Może było i praktyczne, ale... Skrzywił się.
- Sprawdzę, co z naszym transportem - powiedział wstając.

- Jesteś niemożliwy... To były gobliny! Złośliwe, mięsożerne istoty. N i e b e z p i e c z n e - świetlik cały czas latał dookoła Degarego podczas gdy chłopak z mimowolnym uśmiechem patrzył na swoje ubranie. Znowu wszystko mokre. Klątwa jakaś normalnie. Mimo to młody mag się śmiał. W końcu nikt nie ucierpiał, a żabowate stwory z pewnością nieprędko zaczną napadać podróżnych - A skąd wiesz? Może i świetlikożerne? - Na wyraz twarzy Trzmiela powróciła powaga - Naprawdę ktoś tu mógł zginąć, Amil - Świetlik w odpowiedzi wybuchł jaśniejszym światłem - Oj no tak. Wyleciał z kapelusza Fizbana i najmądrzejszy z całej wsi. Chodźmy lepiej do tych ludzi... I nie jestem marudny!!!
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 26-10-2011 o 13:28.
Marrrt jest offline