Ingrid westchnęła ciężko, obserwując dandysa z ich bandy pędzącego naprzód ku wędrowcom. "Następny awanturnik", pomyślała.
- Dobrze prawicie, Bragan: do krasnoludzkiego topora kobiety niezdatne, zaiste. - przyznała głośno. - Ale i my potrafimy niejedno zdziałać. Każdemu jego talenta, jak mawiają. Dajcie mi najpierw do nich podjechać.
Uśmiechnęła się niewesoło i walnęła piętami wierzchowca. Postanowiła złączyć ich pomysły: konni do panny, a tu niespodzianka!
Ścisnęła konia nogami i szybko przygotowała się do roli: rozchełstała koszulę, rozpuściła ciemne włosy, przyklejając ich kilka pasem do twarzy, by nie było widać szramy - w końcu białogłowy także się pociły, a to potrafiło zepsuć fryzurkę - i wstrzymała oddech, mijając Edwina. W mig dopadła wozu, możliwie raptownie zatrzymując konia.
- Szlachetni panowie, ratunku! - jej krzyk, wysoki pisk niesiony gwałtownym wydechem, postawiłby konającego na nogi, o ile ten by jeszcze je miał. - Zgubiłam się na tym pustkowiu. Zaiste, tacy dzielni mężowie z pewnością mnie biednej wskażą drogę? - zeskoczyła z konia i syknęła, udając skręcenie kostki i widowiskową wywrotkę - dupą w dół, cyckiem w górę. W razie nagłych czułości miała na podorędziu doskonały środek zaradczy. "Dawajcie, chłopaki, ruszać tyłki!"
__________________ GG: 183 822 08 "Hokey religions and ancient weapons are no match for a good blaster at your side, kid." - Han Solo |