Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2011, 19:41   #574
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Francesi de Riue

lipiec, okolice Brunny, Temeria

Przygodny kochanek, niestety, nie okazał się zbyt dobry. Kusząca sylwetka, przystojna twarz i młodzieńczy wigor wystarczały by rozpalić żądze wampirzycy, lecz doświadczenia w miłosnej sztuce młodzieńcowi już nie starczało, by rozbudzone pragnienie ugasić. Był jak przekąska... smaczny, przyjemny, ale daleko mu było do dania głównego. Z drugiej strony - spełnił swoją rolę. Zdobycie niezbędnego składnika faktycznie było przyjemniejsze, niż można się było spodziewać.
Ale to jeszcze było za mało. Nawet jeżeli Lionora miała wszystko, co niezbędne by przygotować lek, to jeśli Francesca nie wywiąże się z drugiej części umowy, pewnie nie będzie chciała go sporządzić. Ale zadowolony z siebie i bujający w obłokach kochanek powinien przynajmniej w tej kwestii zrobić wszystko jak należy.

(...)

Pod osłoną błogosławionej nocy wszystko Francesce wydawało się prostsze - łatwiej się podróżowało, bo gdy brakowało wścibskich oczu można było wykorzystać wszystkie zdolności swego ciała; łatwiej się polowało, na odurzonych winem bon vivantów, na kowali pracujących do późna, na nieuważnych gwardzistów; łatwiej się kradło, gdy ciemność okrywała wzrok strażników. A także łatwiej się czekało, aż łup sam przybędzie do stóp, przyciągnięty przez młodą ofiarę wampirzycy.


Lisek słusznie wybrała go do pomocy. Tak jak się spodziewała, nikogo nadmiernie nie zdziwiło przenoszenie wieczorem towarów przez pomagiera właściciela kramu. Tym samym miała wszystko, co było jej niezbędne... Aż za łatwo to poszło. Wampirzyca jednak miała nadzieję, że tak po prostu miało być. I nie czeka jej żadna paskudna niespodzianka.
-Czy mogę ci jeszcze w czymś pomóc? - zapytał z maślanym wzrokiem.
I naturalnie mógł, w końcu jako kobieta, de Riue nie miała zamiaru ciągnąć tego wozu do lasu... jak jakaś chłopka czy inny plebs. Kiedy ta cała przygoda się skończy, zdecydowanie musi zaaplikować sobie trochę rozrzutnego życia- najdroższe gospody, najlepsze wino i naturalnie najlepsza krew.

I kiedy tak wszystko dobrze szło, a myśli Francesci bujały wśród pięknych marzeń, za jej plecami rozległ się wściekły okrzyk.
-A dokąd to do kurwiej nędzy?!
Młodzieniec nawet się nie odwrócił, ale Lisek tak. I nie pozostało jej nic innego, jak cicho i ze znudzeniem westchnąć. Nie kto inny bowiem, jak właściciel kramu zainteresował się tym, że jego cenne warzywa nie znajdowały się tam, gdzie powinny. Że też akurat dzisiaj zachciało mu się robić kontrolę swojej własności.
-Strażnik przy bramie powiedział mi, żeś chciał spierdolić z moją własnością. Nogi ci z dupy gówniarzu powyrywam, a i tą twoją wywłokę po pysku zleję. – I jeszcze cham w dodatku.
-Ten człowiek chce mi zrobić krzywdę.. co zamierzasz z tym zrobić kochany? - zadała mu pytanie nie mając pojęcia co postanowi.
-Niech pan tak o niej mówi, bo... - zaczął młodzieniec, ale w wysoce niekulturalny sposób mu przerwano.
-Bo co gówniarzu? Jedno i drugie zaciągnę do straży - odkrzyknął właściciel. Było to jednak raczej wątpliwe, bo chociaż faktycznie mężczyzna był i trochę wyższy i trochę szerszy od zauroczonego przez Francescę, to jednak wiek nie działał na jego korzyść.
Nie wspominając już o marnych szansach w zetknięciu z nosferatu.
- Uważaj sobie... nie wiesz z kim zadzierasz... no słonko, zatrzymaj tego pana... skutecznie - na ostatnie słowo uśmiechnęła się paskudnie.
-Tylko spróbuj - zaperzył się właściciel wózka i znajdujących się na nim warzyw. Na jego podwładnym nie wywarło to jednak wrażenia. Chcący się popisać przed de Riue młodzieniec rzucił się bowiem na swojego chlebodawcę z pięściami doprowadzając do niezbyt długiej i na pewno mało ekscytującej bójki. Ani bowiem starszy, ani młodszy mężczyzna żadnym talentem do boksu się nie odznaczali, w związku z czym szybko starcie przemieniło się w tarzanie po ziemi.
Francesca złapała się za głowę na to widowisko. Popatrzyła na te zmagania jeszcze kilka minut, lecz nie wytrzymała dłużej. Złapała za pierwszy lepszy patyk i walnęła nim mężczyznę. To zapewni mu chwilową, przymusową drzemkę. Wystarczy, aby skończyć to co zaplanowała.
Tym samym, kolejny raz okazało się, że mężczyźni nadają się wyłącznie do najprostszych prac fizyczny. Z podkreśleniem 'najprostszych', bo widocznie bójki były już dla niektórych za trudne. Byle chociaż poprawnie ciągnął za sobą wózek.

Na szczęście to mu się udało i transport żywności dotarł dostatecznie daleko w las. Pamiętając jednak ostrzeżenia Lionory, by przybyła sama, nie zdecydowała się kazać młodzieńcowi iść dalej, do samego miejsca spotkania. Skoro do tej pory wszystko szło tak dobrze, to lepiej nie kusić losu.

Do spotkania jednak została cała noc. O wiele łatwiej było podprowadzić wieczorem warzywa (nawet jeżeli właściciel kramu się ostatecznie zorientował) niż robić to z rana, gdy cały targ wypełnia się przekupkami, lecz przez to de Riue niespecjalnie chciała do Brunny wracać i wchodzić strażnikom na oczy. Im mniej ją widziano, tym szybciej zapomną, gdyby kiedyś przez przypadek Liska zagnało w te same strony.
No i do nocowania pod gołym niebem trochę już przywykła, nawet jeżeli nie miała zamiaru powtarzać tego częściej niż musiała. Poza tym... nawet jeśli jej przystojny pomocnik nie był gigantem w łóżku, to krew miał młodą i buzującą, a taka smakowała najlepiej...

(...)

Francesca zbudziła się całkiem rześka, chociaż po nocnym piciu trochę ćmiło ją w skroniach. Była to jednak co najwyżej uciążliwość, a nie prawdziwy ból. Młodzieniec... no, z nim było trochę gorzej. Blady był i słaniał się na nogach. Możliwe, że wampirzyca trochę się zagalopowała, ale przecież żył, a w jego maślanych oczach nie było widać żadnego wyrzutu. Dlatego i Lisek bez wyrzutów sumienia kazała mu odejść i poczekać na obrzeżach lasu na jej powrót. Co prawda niczego takiego nie planowała, ale niby czemu on miał o tym wiedzieć? A szarm kiedyś w końcu przestanie działać. Pozostało zatem, zgodnie z zeszłodniową rozmową z elfią kapłanką, udać się na umówione miejsce i oczekiwać na ponowne z nią spotkanie.
Tyle tylko, że Francesca nie musiała czekać. Lionora była już bowiem na miejscu. Ona jednak, w przeciwieństwie do Liska, nie była sama. Towarzyszyło jej dwóch elfów, obu uzbrojonych, chociaż uzbrojenie spoczywało w przy pasie, lub na plecach. Obu także bardzo przystojnych, ale tutaj akurat mogła przemawiać wczorajsza krew. Niemniej smukli, długowłosi Aen Seidhe mogli się podobać.


-Widzę, że zgodnie z obietnicą, przybyłaś sama - odezwała się ciepło elfka. -A czy udało Ci się zdobyć to, po co wyruszyłaś?
De Riue pokrótce wyjaśniła, jak wyglądała sytuacja. Buteleczkę z niezbędnym składnikiem leku posiadała przy sobie, umiejscowienie wózka z warzywami zaś precyzyjnie opisała.
-Ponieważ wypełniłaś swoją część przyrzeczenia, ja ani moi pobratymcy nie pozostaniemy Ci dłużni. Przyrządzę dla Ciebie wywar, który powinien być pomocny - zadeklarowała. -Jednak zajmie to trochę czasu, a i nie mogę przyrządzić go tutaj. Będziesz musiała poczekać, ale pozostawię Ci do towarzystwa Vanadaina i Galarra - było to ładne, dyplomatyczne określenie, na pozostawienie jej pod czujnym okiem, by nie próbowała jej śledzić i odkryć dokładnego miejsca elfiego obozowiska.
Cóż jednak było poradzić? Buteleczka zmieniła właścicieli, a Lionora Aelbedh oddaliła się, pozostawiając de Riue z dwójką elfów.

 
Zapatashura jest offline