Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2011, 20:57   #6
Cohen
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
„… a w trzecią części roku od nadejścia Czarnego Słońca
narodzą się istoty, które przybiorą postać dziewcząt ludzkich.
Poza tą powłoką cielesną atoli nic ludzkiego w nich nie będzie.
A gdy wzrosną, jako sześćdziesiąt niewiast w koronach złotych,
które krwią wypełnią doliny rzek, przejdą przez świat.
Krew ta będzie ofiarą, a świat naczyniem powrotu
Szkarłatnej Nierządnicy, Niyi, Lilit…”


Przekleństwo Czarnego Słońca vel Mania Obłąkanego Eltibalda, fragment

To jedna z największych głupot, z jakimi się spotkałem. Ta przepowiednia nawet się nie rymuje! Każda porządna przepowiednia powinna się przynajmniej rymować.

Gabhran Frazer, profesor antropologii na Akademii Oxenfurckiej

Beware: "In revenge and in love woman is more barbarous than man."

Friedrich Nietzsche, in Beyond Good and Evil (1885–1886)



Polowanie




Gerfyn

Każdy inny uznałby skierowanie z Tretogoru, stolicy Redanii, aż do Gelibolu, na drugi koniec kraju, jako zesłanie i dopust boży. Każdy inny zapewne miałby w tym rację.
Ale nie Gerfyn. Młody kapłan pokładał bezgraniczną wiarę w Wielkim Słońcu. W ambasadorze, Shilardzie Fitz-Oesterlenie, już mniejszą. Rezydent wywiadu w ambasadzie, który pomysł rzeczonej podróży „podsunął” jego ekscelencji, znajdował się zaś na samym końcu kolejki.
Niemniej, gdy się nad tym chwilę zastanowić, nie było tak źle. Studiowanie codziennego życia redańskich Nordligów, poziomu rozwoju społecznego i gospodarczego, wreszcie infrastruktury miejskiej i państwowej było pożyteczne bez względu na to, czy zlecił to wywiad, Akademia Imperialna czy kościół Wielkiego Słońca.
Z Tretogoru udał się więc do Novigradu, skąd chciał złapać statek płynący na północ Redanii.
Tak oto znalazł się w Yspaden, sporym mieście portowym - z perspektywy mieszkańców kraju króla Vizimira. A zapadłej dziurze z perspektywy Nilfgaardczyka.
Drewniane domy nawet na rynku, ani jednej brukowanej drogi, nabrzeże i pirsy w porcie również były drewniane.
A to był dopiero początek.
Już pierwszego dnia został okradziony. W biały dzień, na środku ulicy. Dobrze, że część pieniędzy zostawił w pokoju w karczmie. Ponadto, z tego czego się dowiedział i tak miał szczęście, bo gdyby wypuścił się gdzieś w nocy, najpewniej skończyłby z poderżniętym gardłem w… no nawet nie w rynsztoku, bo Yspaden ich nie miało. A zatem w błotnistej uliczce, gdzie błoto, sądząc po zapachu i konsystencji, było najmniejszą częścią składową szlamu.
Prócz tego nieustannie spotykał się z ksenofobią, religijną nietolerancją, machlojkami oraz zwykłym chamstwem ponad podziałami.
Szybko nauczył się więc nie obnosić z symbolem swej wiary, ojczystą mową, o nilfgaardzkim odzieniu nie wspominając.
Co najgorsze, wyglądało na to, że utknął w tym paskudnym miejscu. Całe miasto żyło bowiem w ostatnich dniach opowieściami i plotkami o jakiejś wyjątkowo brutalnej bandzie rozbójników, a każda była bardziej wydumana od poprzedniej.
Niemniej chyba jednak coś było na rzeczy, gdyż bramę obsadzano dodatkowymi strażnikami.
Ponadto od co najmniej tygodnia nikt nie przybył do Yspaden od strony lądu, a ludzie komesa wpadając do miasta zostawić lafę w karczmach, opowiadali o wyrżniętych i obrabowanych karawanach kupieckich.
W takich okolicznościach nie bardzo miał jak wykonać powierzone mu zadanie. Ale co mógł zrobić, jeśli nie chciał przyznać się do porażki i wrócić do Tretogoru? Z pewnością nic… samemu.

Morven

Ponoć mistrz Jaskier też zaczynał od włóczenia się po gościńcach, występów gdzie popadnie i w ogóle życia wagabundy. Cholera, nawet napisał o tym balladę! O przygodach, jakie go spotkały, o nocach pod gołym niebem, życiu wolnym od wszelkich ograniczeń i obowiązków, nieustannym birbanctwie i cudzołożeniu.
No tak, bo kto by mu zapłacił, gdyby śpiewał o tym, że można ledwo ujść z życiem z napadu na trakcie, noce na łonie przyrody mogą okazać się równie śmiertelne w skutkach, jak nadmiar żelaza w organizmie, brak obowiązków oznacza pustą kiesę, co nie pozwala na nieustanne pijaństwo, a cudzołożenie kończy się ucieczką w środku nocy w samych gaciach i z tym, co uda się chwycić w rękę.
A teraz bogowie pokarali go uwięzieniem w tym paskudnym mieście.
Będąc ścisłym, to w zasadzie mógł opuścić Yspaden w dowolnym momencie, ale stracił na to ochotę, gdy ledwie kilka staj od miasta znaleziono zamordowanego gońca królewskiego.
Chciał zwiać statkiem, ale do portu przybijały niemal wyłącznie statki handlowe, za miejsca na których kapitanowie żądali takich kwot, że proszę siadać.
Pozostawało mu więc przeczekać albo… no właśnie, co?
No i chyba czas zmienić lokal, bo karczmarz i stali bywalcy powoli przestają wierzyć w jego szczęście i zaczynają podejrzewać, że trochę mu pomaga.

Kurt

Jak, ze wszystkich możliwych miejsc, trafił do Yspaden, wiedział tylko on sam.
Niemniej nie narzekał, miał tu wszystko, czego potrzebował: tłumy do rzezania mieszków, kiepskie zamki będące żadnym wyzwaniem dla jego wytrychów i pordzewiałe zawiasy czekające na łom.
Żyć nie umierać.
A teraz trafił, jak mu się zdawało, w dziesiątkę.
Budynek wyglądał jak każdy inny. Nie miał ani wymyślnych zamków, ani wzmocnionych framug, okiennic. Był jak każdy inny w mieście.
To jego mieszkańcy przyciągnęli jego uwagę. A raczej mieszkaniec. Nijaki typek, ani duży, ani mały, ani chuchro, ani mięśniak. Za to zawsze z wypchaną sakiewką.
Co więcej często odwiedzali go albo on udawał się z wizytą do miejscowych lichwiarzy i rajców. Raz śledził go też, gdy udał się do kordegardy.
To wydawało mu się zbyt proste, dlatego obserwował go już od kilku dni, by upewnić się, że w nic się nie ładuje. Ale nie zaobserwował niczego alarmującego.
Nijaki najwyraźniej mieszkał sam, inni lokatorzy budynku byli zwykłymi ludźmi, jacyś rzemieślnicy, pośledni kupcy, lumpy.
Jego mieszkanie znajdowało się na drugim, ostatnim piętrze, po lewej stronie. Drzwi na klatkę były zawsze otwarte, a ciecia najwyraźniej budynek nie posiadał. Z rozkładu kwatery na parterze, co sprawdził wypatrując przez okno, dowiedział się, że lokal posiada najpewniej dwie izby, jedną będącą połączeniem sieni i dnia dziennego, a drugi sypialnią.
Nijaki co prawda wychodził i wracał o bardzo różnych porach, ale zwykle przynajmniej na kilka godzin. To wystarczy mu spokojnie.
Wiedział już chyba wszystko. Zatem pozostało tylko czekać na wyjście nijakiego.


Conor, Ragnar, Ginnar, Thjodmar

Trójka najemników wraz z nowo poznanym koleżką, opuściła statek bez żalu ni sentymentu, za to z poczuciem ukontentowania z racji przebywania na stałym lądzie. No, może poza piratem, ale on był w mniejszości.
Południowe słońce grzało mocno. Aż trudno było pomyśleć, że jeszcze półtora tygodnia i będzie wrzesień.
Banda szybko opuściła cuchnący rybami port, czy to z niechęci do morza i jego zapachów, czy też budzonych przezeń reminiscencji.
Skoro postanowili zaangażować się w zaproponowaną im przez Boersa robotę, musieli zacząć od znalezienia niejakiego Wydrwikufla, wedle słów szpiega barmana w jednym z yspadeńskich lokali. To chyba nie powinno być trudne, w końcu ilu barmanów może mieć takie przezwisko? A i samo Yspaden, sądząc po wielkości, nie powinno mieć wielu karczm w swych murach.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"

Ostatnio edytowane przez Cohen : 23-04-2014 o 01:06.
Cohen jest offline