Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2011, 14:35   #18
Falcon911
 
Falcon911's Avatar
 
Reputacja: 1 Falcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodzeFalcon911 jest na bardzo dobrej drodze
Polowanie szybko znużyło Erika. Na łowach w jego lesie uczestniczył zwykle jako niezbędny element tego wydarzenia, jak tu, bowiem, iść na polowanie bez pana tego lasu? Z Erikiem wyjechali też giermek Amlen, zawsze chętnie uczestniczący w tego typu przedsięwzięciach, oraz niepocieszony i naburmuszony nieco ksiądz Victor. Obydwaj mieli łuki, jednak zakonnik stanowczo oświadczył, że zabijać zwierząt nie będzie. Zgodził się jednak wieźć ze sobą broń dla pozoru. Dziwne było zachowanie duchownego, ale sam nie miał na ten temat nic do powiedzenia. Jechał powoli za rycerzem i towarzyszącym mu giermkiem, nie wdając się w rozmowy. Sam sir Ebbiton także nie był chętny do rozmów. Jechał powoli, odpowiadając spokojnie na pytania, jakie zadawał chłopak.
- No więc skoro Chrystus jest synem Pana, dlaczego to właśnie syn Boga miał zostać zabity? I dlaczego Bóg nie zniszczył wszystkich tych, którzy chcieliby przysporzyć bólu Chrystusowi?
Erik uśmiechnął się.
- Pan jest istotą najdoskonalszą, a jego miłość do ludzi jest bezgraniczna. Dlatego, dla zbawienia nas, poświęcił nawet swego syna. To chyba najpiękniejszy i najlepszy dowód miłości Boga do człowieka.
Amlen pokiwał głową, po czym dłuższą chwilę milczał, przetwarzając informacje.
- A takim razie, skoro nas kocha - zapytał znowu - to dlaczego stworzył piekło i grzesznicy tak cierpią?
Sir Erik zacisnął szczęki.
- Gdyby nie piekło, grzesznicy nie baliby się niczego. A tak, w strachu przed karą, mogą zdążyć ukorzyć się jeszcze przed Bogiem i pojednać się z Nim, chociaż w drobnym stopniu. Wtedy mają jeszcze możliwość wstąpienia do raju.
Rycerz popędził konia, szarego ogierka i wysunął się nieco do przodu, zbliżając się do reszty uczestników polowania. Amlen w dalszym ciągu rozmyślał nad słowami rycerza, oglądając się co jakiś czas na księdza Victora, szepczącego właśnie pacierz z wyrazem niebywałego skupienia na brodatej twarzy. Oczy zakonnika były zamknięte.
- Uważajcie, ojcze - zaśmiał się giermek - Jeszcze przyśniecie w siodle i to na was będą polować następnego dnia.
Duchowny otworzył jedno oko i zerknął na młodzieńca z lekkim uśmiechem, zaznaczającym się ledwo pośród brodatej fizjonomii. Ksiądz strzepnął jeszcze kilka zeschłych liści z burego habitu i kaptura, po czym pogrążył się ponownie w swych modłach.
Erik także rozpoczął swą modlitwę czując, że zbliżają się do właściwej zwierzyny dzisiejszego dnia - orszaku Oswalda.
Siedział w siodle pogrążony w rozmowie z Bogiem, do czasu, gdy ktoś nie krzyknął, widząc zwierzynę pośród drzew.



Spróchniały pień starego drzewa był niemal całkowicie porośnięty mchem. Wokół rozpościerała się duża polana, pełna zbutwiałych liści i niewielkich krzaczków paproci. Tutaj zarządzono popas. Polowanie, mimo iż jest formą rozrywki, wcale do najlżejszych nie należy.
Erik usiadł na owym pniaku, a obok niego usadził się ksiądz Victor. Amlen rozmawiał z jednym z pachołków, gestykulując gwałtownie. Dzik, na którego grupa Erika natknęła się pośród drzew był prawdziwie wielki, a to właśnie Amlen pierwszy pognał za zwierzęciem, na swoim małym, acz rączym koniu, karej klaczce z białą strzałką. Dzik nagle zawrócił, atakując giermka, lecz w tym momencie na zwierza ruszyła reszta orszaku.
Młodzieniec opowiadał z przejęciem, opisując malowniczo swoją odwagę, oraz prędkość myśliwych i ich brak pomyślunku, bowiem sam, w jego mniemaniu, miał położyć dzika.



- Będą z niego ludzie - mruknął Erik, żegnając się i napoczynając kromkę chleba i mały krążek sera. - Chwali się, jakby to on zabił zwierza, a boję się pomyśleć co będzie, jeśli kiedykolwiek przeżyje jakąś większą bitwę.
Ksiądz Victor pokiwał głową i pociągnął z małego bukłaczka, jaki miał ze sobą, po czym odchylił kaptur i oparł się o sterczący pionowo z pnia fragment konaru. Westchnął i zmrużył powieki.

Po półgodzinie wszyscy znów byli w siodłach, jadąc ku skrajowi lasu. Gdy tylko wyjeżdżali spomiędzy drzew, Lady Kaylyn zawołała nagle i pobladła, a Erik pospieszył ku niej, szukając powodu jej krzyku. Jednak nie otrzymał jasnej odpowiedzi, a zaraz pojawił się królewski posłaniec, podążający dotychczas za orszakiem, kierującym się ku siedzibie diuka Tondberta. A więc nadjeżdżał Oswald. Erik spiął konia i ruszył ku Oswaldowi, mijając po drodze posłańca.
 

Ostatnio edytowane przez Falcon911 : 28-10-2011 o 14:39.
Falcon911 jest offline