Bretończyk nie po raz pierwszy nie mógł się nadziwić temu, jak dziwnym krajem jest Imperium i jak dziwną zbieraniną indywiduów są jego mieszkańcy. Ten kraj był, musiał być opuszczony przez Boga, bo jakże tłumaczyć tak skrajne zidiocenie wszystkich w koło? To, że burmistrz i straż maczają we wszystkim palce widać było gołym okiem, ale zdawało mu się, że zwraca na to uwagę tylko on sam. Łgarstwa burmistrza i pośpiech w jakim porzucił ich strażnik świadczyły o tym, że coś z ich strony jest nie w porządku. Tyle, że oko na to miał tylko on. Po raz kolejny w drodze powrotnej do wyznaczonej na miejsce ich spoczynku oberży spróbował zainteresować swoimi spostrzeżeniami towarzyszy. Głównie zależało mu zaś na samym łowcy i jego pomocniku. Skoro bowiem byli tu by mu pomóc, należało to czynić. - Zda mi się, że burmistrz łga. – mówił w głos. – Nie sposób przecie było tak szybko wysłać ludzi i tłum by się tak szybko nie zebrał. Jak on to mówił? „W kilka pacierzy!” – próbował naśladować pełen przejęcia głos burmistrza. Nieudolnie. – Przecie kilka pacierzy to ledwie chwilka. Co można zrobić w kilka pacierzy? Odmówić Chwalmy Pana? Kufel ale wypić? Śniadania już nie zdążysz zjeść. A oni co? Zbiega znaleźli, pod opiekę go oddali, tłum im się zebrał pod ratuszem i zbrojnych posłał na wypytki. No chyba że wymyślili tu maszynę do czasu wstrzymywania. A strażnik? Widzieliście jak nawiał, jak nas tu ledwie zaprowadził? Jakby się czego obawiał a czego do diaska strażnik bać by się tu miał? Coś na sumieniu mają tu wszyscy, takoż jest, jak sądzę. I obym się mylił…
Oberża, która miała im służyć za gościnę, była wystarczająca na potrzeby wędrownego rycerza. Szybko oporządził swego wierzchowca nie ufając miejscowym kmiotkom, po czym umywszy się w studni; łaźnie osłabiały ducha; zaprzyjaźnił się z jedną z flaszek wina, którego wybór w sumie zajął mu najwięcej czasu. Później zaś postanowił skorzystać z łoża. Życie w końskim siodle uczyło cieszyć się takimi chwilami… |